DRUKUJ

 

Daisy

Publikacja:

 25-06-15

Autor:

 mesue
Daisy

Najlepszym prezentem urodzinowym był piesek. Nie nakręcany, nie pluszowy, ale żywy. Nazwałam go Kuleczka. Od tej chwili staliśmy jednością – ja i moja kuleczka. Kiedy rano wstawałam kuleczka leżała obok mojego łóżka i pomrukiwała. Czekała aż wstanę. Zawsze wiedziała, kiedy moje powieki otworzą źrenice. Podnosiła się wówczas i lizała mnie po ręce, a ja głaskałam ją. Miała wówczas wesoły wyraz twarzy, a i mi było przyjemniej budzić się, gdy ktoś był obok mnie. Mama zazwyczaj wtedy krzątała się w kuchni i przygotowywała śniadanie. Zanim jednak wstanę i pójdę do przedszkola trzeba było wyprowadzić Kuleczkę na spacer. To zadanie należało do taty. Byłam za mała, aby wychodzić wczesnym rankiem na podwórko.
- Olu wstawaj. Czas na toaletę!
- Ojej, jak ja nie lubię wstawać.
- Daisy, idziemy na krótki spacerek – powiedział tata.
Kuleczka rozumiała co to spacer i szybko czmychnęła do przedpokoju.
- Olu wstawaj. Co ranek jest ten sam rytuał. Wiesz, że inaczej dzisiaj być nie może.
- Wiem. Jeszcze chwileczkę.
- Olu. Powiedz mi jak iść do przedszkola, to ty byś jeszcze pospała, ale jak przychodzi wolny dzień, to jesteś już o szóstej na nogach i nie grymasisz, że chcesz spać. Jak to jest?
- A skąd mam to wiedzieć. Przecież jestem dzieckiem.
- No już. Marsz to łazienki. Tylko zęby mają być dobrze umyte.
Umyłam dobrze te zęby, Chyba bardziej dla mamy niż dla siebie. Co dziennie jest ten sam rytuał. Olu wstań. „-Olu umyj zęby, tylko dobrze”. A czy ja je źle myję. Nic nie powiem, bo znowu dostanę burę za pyskowanie, ale obiecałam sobie, że jak dorosnę nie będę myła wcale zębów, a swoim dzieciom dam na luz i też nie będą ich myły
- Jesteś już gotowa?
- Ubieram się.
- Jak zwykle. Popatrz! Filip jest już gotowy do wyjścia.
- On jest starszy, więc i szybszy.
- Aha. Nasza maruda ma swoją koncepcję.
- Ojej. Jestem już gotowa.
- A buty?
- Już nakładam. Tylko pożegnam się z Daisy.
- Musisz Daisy zostać w domu. Wrócę szybciutko do ciebie – powiedziałam i wróciłam do przedpokoju nałożyć buty.
Wychodziliśmy z domu. Nikt nie zauważył, że przy otwartych drzwiach na podwórko wyślizgnęła się potajemnie Daisy.
- Pa. Idziesz do dzieci, a ja mam być w domu cały dzień sama. O nie – zaszczekałam.
- Schowałam się pod schody, a oni jak zwykle w pośpiechu wsiadali do samochodów i odjeżdżali. Mną się nie przejmowali, przynajmniej wtedy tak mi się wydawało. Zostawiali jedzenie, wodę do picia i już ich nie było. A czy ja tak dużo jem i czy tylko chodzi mi o jedzenie?
Cały prawie dzień siedzę sama. Nie ma mnie kto pogłaskać, przytulić. Obejdę pokoje i znów się nudzę i tęsknię, Samotność jest okrutna. Tego dnia postanowiłam, że ni dam zamknąć się w pustym domu. Kiedy już pewna byłam, że nie wrócą wyszłam z kryjówki i pobiegałam na podwórko. Wytarzałam się w trawie. Pomrukiwałam ze szczęścia. A kiedy nieco ochłonęłam wpadłam na szalony pomysł. Postanowiłam znaleźć wyjście poza ogrodzenie. Obiegłam dookoła parkan i udało się. Nie domknęli furtki bocznej. Trąciłam łapką i furtka otworzyła się na tyle, że przeszłam. Ruszyłam w świat.
- Ojej. Jaki ładny piesek I sam? A nie zgubiłeś się przypadkiem?
- Nie proszę pani.
Nie rozumiała mnie, ale czy człowiek może zrozumieć psa. Wydawało mi się, że nie. Moi też niby kochali, a zostawiali mnie samą.
- Co pani robi? – warknęłam, gdy chciała mnie schwycić.
- Nie uciekaj! – wołała za mną.
- Dobrze, że jest wielka to nie wejdzie za mną do piwnicy, gdzie czmychnęłam.
Było tam ciemno i nieprzyjemnie. W piwnicy było zimno i zaczęłam drżeć. Złapałam oddech i ruszyłam. Szłam szczęśliwa, że uciekłam tej wielkiej pani, gdy nagle przede mną stanął dziwny stwór.
- Ej mała, co tutaj robisz?
- Ukrywam się.
- To lepiej zmykaj, bo to moje królestwo, Jestem szczurem, panem tego podziemia.
- Nie chciałam być niegrzeczna, ale ktoś mnie chciał złapać więc tutaj uciekłam.
- Jak nie wyjdziesz, to ja ciebie złapię i zjem.
Uciekłam. Schowałam się w krzakach, żeby odpocząć i dojść do siebie. Dygotałam ze strachu. Kiedy już moje serce biło miarowo ruszyłam dalej. Stanęłam przed czymś takim, po którym pędziły maszyny i zastanawiałam się jak przejść na drugą stronę. Zasugerowałam się ludźmi, którzy stali koło mnie i czekali. Kiedy oni ruszyli ruszyłam i ja.
- Ojej. Zgubiłam się chyba całkiem. Gdzie też ona może być? A Fifi? Nie widzę ich. Gdzie Oli przedszkole. Jakże byłam naiwna, że ich odnajdę. Pewnie ich już nie spotkam.
Nagle przede mną stanął wielki pies.
- Cześć panienko. A dokąd idziesz tak samotnie?
- Do Oli.
- Może pójdziemy razem? Jestem Reks. A ty?
- Chyba nam nie po drodze. Ty nie znasz Oli.
- A kto to?
- Mieszkam z nią.
- To, dlaczego jej nie ma przy tobie?
- Bo nie ma.
- Jesteś niegrzeczna.
- Nie potrzebuję twojego towarzystwa. Ty idź swoją drogą, a ja swoją.
- No nie złość się. Widziałem, jak niepewnie idziesz przez ulicę i chciałem tyko pomóc. Nie jesteś głodna?
- Trochę. Jestem Daisy.
- Choć, Pójdziemy coś przekąsić.
- Gdzie?
- Zobaczysz.
Trochę czułam się niepewnie. Reks prowadził mnie między dużymi budynkami. Szlam grzecznie za nim, ale nie byłam przekonana o tym, czy dobrze robię. Nie znałam go, więc nie powinnam mu ufać. Moje wahania przerwał Reks.
- No jesteśmy! – warknął.
- Co to jest?
- Śmietnik. Ludzie wyrzucają tutaj sporo jedzenia. Zawsze tu przychodzę, gdy jestem głodny.
- Ja mam tutaj jeść. Co za obrzydlistwo. To śmierdzi. Jak można to jeść?
- Nie wybrzydzaj.
- Nie. Nie dość, że śmierdzi, to i brudno. Pobrudzę swoje futerko.
- Ależ trafiła mi się znajomość. Nie dość, że pomagam, to i muszę nasłuchać się jeszcze. Nie chcesz to nie jedz, ale ja muszę coś wrzucić na ząb. Odsuń się. Nie jestem taki wybredny jak ty. Zadowolę się tym ochłapem. Nigdy nie byłaś na śmietniku?
- Nie.
- To co ty jesz?
- Zazwyczaj suchą karmę.
- A gdzie ona jest?
- Dobre pytanie. U mojej Oli.
- Ola, gdzie?
- Chyba w przedszkolu.
- Wygonili ciebie z domu?
- Nie. Sama wyszłam. Ciągle byłam sama. Oni szli do swoich zajęć, a mnie samą zostawiali w domu, więc postanowiłam ruszyć w świat.
- Nic nie rozumiem. Opuściłaś cieple i przytulne mieszkano, bo nie chciałaś być sama, chociaż pewnie po południu wracali do domu. Mnie nikt nie chce. Jestem brzydki i nikomu nie potrzebny. Nie jestem rasowy. Błąkam się to tu, to tam. Jem na śmietniku. Czasami ktoś poczęstuje czymś dobrym, ale to rzadkość. Nikt mnie nie pogłaszcze. Jedni mnie przeganiają, drudzy się boją i omijają. Trudny mam żywot. Ty natomiast uciekłaś z przytulnego gniazdka, bo nie chciałaś być sama. Nie rozumiem ciebie.
- Nie będę ci przeszkadzać. Podjedz sobie, ale ja idę dalej. Swoje wywody zostaw dla innych psów. Mądrala się znalazł.
- Nie złość się. Zaczekaj. Pomogę szukać ci tej twojej Oli.
- Obejdzie się. Jedz.
- Poszłam w nadziei, że trafię do przedszkola, ale to były płonna nadzieja. Nie dość, że nie trafiłam do przedszkola, to i do szkoły Filipa, a i zgubiłam drogę do domu. Nie rozumiesz mnie, tylko jesz.
Odeszłam, a Reks został na śmietniku. Szłam powoli i rozglądałam się. Zatrzymałam się na siusianie, gdy nagle wielka kobieta stanęła przy mnie i zaczęła krzyczeć:
- Ojej, Co tutaj robisz? Taki ładny, biały piesek. Chyba się komuś zgubiłeś.
- Zgubiłam. Jestem rodzaj żeński proszę pani.
Nic nie rozumiała. Chciała mnie pochwycić, a ja ją cap ząbkami. Dość, że zasyczała z bólu. Kopnęła mnie. Nie odstąpiła jednak od zamiaru schwytania mnie.
- Zabiorę ciebie do domu. Nie gryź tylko. Dam ci jeść. Może zostaniesz u mnie aż się po ciebie ktoś się zgłosi, a jak nikt nie przyjdzie, to zostaniesz u mnie na zawsze.
Na dźwięk słowa „jeść” poddałam się. Wzięła mnie na ręce i ruszyliśmy do jej domu. Tutaj było ciepło i czysto. Zasnęłam na fotelu. Śniła mi się Ola jak wyciąga do mnie rączki i głaska mnie. Zrobiło mi się tak dobrze i błogo, że nie otwierałam oczu, nawet po przebudzeniu się.
- Może chcesz pić? Nazwę cię Kulka.
- Już mam imię. Nie potrzebuję innego – warknęłam.
Znowu mnie nie rozumiała. Ludzie są jacyś dziwni. Nie rozumieją co do nich mówię.
- Muszę poszukać jej smycz. Gdzieś mam. Jeszcze po Azorze gdzieś musi być.
- Smycz? Nie zostanę u ciebie długo. Sprawdź moją obrożę. W niej jest adres, pod który musisz mnie zaprowadzić.
- O jest.
- Dalej nie rozumiała.
- Nie, ta jest za duża. Muszę kupić nową. Pójdę do sklepu – powiedziała i wyszła.
Wieczorem wyprowadziła mnie na smyczy na spacer i szybko wróciliśmy do domu, bo padał deszcz. Tak spędziłam u niej dwa dni, może trzy. Nie wiem. Ona była dobra, dawała jeść, miałam swoje miejsce na fotelu, ale tęskniłam za Olą. Nie mogłam uciec. Kiedy wyszłam na balkon zobaczyłam, że mieszka wysoko, więc ucieczka przez okno nie wchodziła w rachubę. Na podwórko wyprowadzała mnie na smyczy, Kiedy szła sama na zakupy nie brała mnie ze sobą, tylko odganiała mnie od drzwi. Myślałam, myślałam i wymyśliłam.
- Choć Kulko na spacer. Zrobimy zakupy.
Przywiązała mnie do drążka przed sklepem, a ja ze złością gryzłam smycz.
- Udało się. Hura – warknęłam.
Uciekłam. Tylko teraz byłam jeszcze bardziej zdezorientowana i zupełnie nie wiedziałam, w którą stronę mam iść, aby dojść do domu Oli.
- Cześć mała! Widzę, że beze mnie nie dasz rady.
- Już ci mówiłam, że nazywam się Daisy.
- Harda jesteś. Pewnie dlatego, że rasowa. Chciałem pomóc, ale jak nie, to nie. Idę dalej.
- A gdzie idziesz?
- Na łąkę. Tam nikt mnie nie złapie i nie odwiezie do schroniska.
- A co to takiego?
- Głupia jesteś.
- Jeśli jestem głupia to idź sobie, gdzie chcesz ważniaku.
- Nie jestem ważniakiem. Nazywam się Reks. Mam swoje imię, choć jestem sam.
- O! Zobacz tam na tablicy. Moje zdjęcie wisi.
- Takich psów jest dużo.
- Ale nie z taką obrożą. To mnie szukają. Tylko jak ci Olu to przekazać.
- Nie pamiętasz, gdzie mieszkałaś z Olą.
- Nie. To był taki duży dom z ogrodzeniem. Wokół domu było pełno trawy i kwiatów. Przed domem była figurka jakiejś pani, która ubrana była na niebiesko. Nie wiem kto to.
- Wiesz, ile jest takich domów?
- Nie wiem.
-. Nie pójdę na łąkę, tylko przejdę się koło domów. Może znajdę taki, jak mówisz.
- I co wtedy zrobisz? Jak im powiesz, że jestem tu i czekam.
Usiadłam pod tablicą i posmutniałam.
- Nie łam się. Choć! Razem poszukamy. Będzie ci weselej ze mną.
– Nie chcę tam iść. Może Ola będzie tędy przechodziła albo jej rodzice. Może jej brat będzie wracał ze szkoły. Posiedzę tutaj trochę i poczekam.
- Ja idę. Na razie. Może jak będę wracał, to będziesz tutaj jeszcze.
- Nie wiem.
Zaczął padać deszcz. Było mi zimno, więc skuliłam się. Moje futerko było mokre, ale nie chciałam odejść. Ciągle miałam nadzieję, że ktoś mnie znajdzie. Zasnęłam. Śniłam, że podchodzi do mnie Ola i głaska mnie, a ja popiskuję ze szczęścia. Kiedy obudziłam się sen znikł, a ja poczułam się źle. Kręciło mi się w głowie i nie mogłam wstać. Zaczęłam kaszleć.
- Chyba nie jestem chora?
I wtedy wielkie łapska podniosły mnie z ziemi, ale było mi to obojętne. Myślałam, że ze mną koniec, to co za różnica, kto mnie bierze na ręce. Zaniósł mnie do swojego domu. Przykrył mnie brudnym kocem. Cały brzydki. Ten dom był inny niż mojej Oli. Był mały i brzydki. Stare meble w nim stały. Było brudno i pachniało stęchlizną.
- Chyba niczego dobrego nie mogę się spodziewać – pomyślałam.
- Janie ten pies jest rasowy, więc musi mieć chipa.
- Nie mów bzdur kobieto. Rasowy nie rasowy. Może nie zdechnie, to trochę go odkarmimy i może sprzedam go za dobrą cenę.
- A jeśli na złapią?
- W jaki sposób?
- Ostatnio też tak mówiłeś i co?
- A kto będzie wiedział, gdzie mieszkam. Sprzedam i będziemy mieli gotówkę.
- O Rany! Chcą mnie sprzedać. Muszę udawać ciągle chorą. Może zyskam czas na ucieczkę.
Byłam przerażona, ale nie głupia. Zaczęłam rozglądać się, gdyż wiedziałam, że w domach są okna i drzwi, przez które mogę czmychnąć na podwórko, tylko jak. Nie mogłam sobie pozwolić na sprzedanie mnie, bo jeśli mnie zabiorą jeszcze dalej od Oli to już nigdy jej nie odnajdę.
- No mały. Choć zjesz sobie, a potem pośpisz. Odpoczniesz, a jutro pojedziemy na targ.
-Fu. Co za obrzydlistwo. Tego jeść się nie da. Jakieś tłuste i śmierdzące. Nie jadam tego. I nie jestem mały, tylko kuleczka, ale po co to mówię, i tak mnie pewnie nie rozumiesz. Moja Ola jest inna. Ona wszystko rozumie i mnie kocha. Błam głupia, że uciekłam. Kiedy ją odnajdę, nie zrobię już tego nigdy.
- A! Nie chcesz jeść. To popij trochę wody.
Na to się skusiłam. Zaschło mi w moim małym pyszczku. Zaniósł mnie z powrotem na fotel. Przykrył kocem i wyszedł z domu.
- Gdzie idziesz?
- Kobieto ty ze mną nie pójdziesz. Pilnuj psa. Jutro go wezmę na targ.
Kobieta też wyszła. Zostałam sam. Drzwi zamknięte. Nie wyjdę. Popatrzyłam na okno. Było otwarte, ale niebyło żadnej szans, aby do niego wdrapać się. Było za wysoko. Wróciłam zrezygnowana na fotel.
Kobieta za jakiś czas wróciła. Przyniosła coś w siatce.
- Choć piesku. Zjedz sobie. On nie wie, że takie pieski, jak ty, jedzą tylko suchą karmę.
No i podjadłam sobie. Nazajutrz włożył mnie do koszyka, przykrył jakąś szmatą i zwiózł na targ. Rozglądałam się z ciekawością po tym targu. Pełno było w nim ludzi, straganów. Stanął ze mną przy straganie. Były tam i inne zwierzęta. Nie tylko psy, ale i koty, papugi, świnki morskie.
- Czy to można handlować zwierzętami? A jeśliby tak ludzi zamiast tych wszystkich zwierząt postawić do sprzedaży, to byłoby dobrze? – zapytałam.
Nikt mi nie odpowiedział, bo kto by tam słuchał małego pieska. Ludzie byli silniejsi, więc moja rasa musiała ich słuchać. Postanowiłam, że Oli będę słuchać. Ludzie podchodzili do tego mojego pana i kupowali coś u niego. Nie wiem co to było, bo nigdy tych rzeczy nie widziałam u Oli i w ich domu. Na mnie tylko patrzyli, pogłaskali i odchodzili. Przyszła jednak i na mnie kolej.
- Ile ten piesek kosztuje?
- 300 złotych.
- Jaka to rasa?
- Mieszaniec.
-A nie jest to przypadkiem maltańczyk? Bardzo podobny…
- Już mówiłem, że mieszaniec.
- Czy ma rodowód?
- Za 300 złotych i chce Pani z rodowodem. Już mówiłem, że to mieszaniec.
- Jeśli będzie tu pan jeszcze za półgodziny, to wrócę, jak zrobię zakupy. Przez ten czas przemyślę sobie. 300 złotych to nie tak mało i dużo. Moja córka chce małego pieska.
- Może córka chce pieska, ale jestem pieskiem Oli. Innych mi córek nie potrzeba – zaszczekałam ze złością.
- Jeśli zdarzy się kupiec, to go sprzedam. Nie będę trzymać jej dla pani.
- Dobrze – powiedziała i odeszła.
Znów pogrążyłam się w myślach o ucieczce. Na razie nie miałam jak, gdyż przywiązał mnie do koszyka. Myślałam, że zechce mnie pokazać tej pani i odwiąże, a wtedy czmychnęłabym, ile sił w moich krótkich nóżkach.
- Trudno. Z mojego planu nici.
Smutno położyłam swój mały łebek na brzeg koszyka. Patrzyłam na przechodzących ludzi i marzyłam, że idzie do mnie moja Ola i wyciąga swoje małe rączki, aby, mnie pogłaskać.
- Ojej wraca. Pewnie po mnie.
- Wie pan zdecydowałam się. Wezmę dla mojej córeczki. Za tydzień ma urodziny, to jej go dam w prezencie. Może go pan wyjąć z koszyka?
- Po co?
- Chce zobaczyć, czy jest cały. Czy biega?
- Dobra.
Wziął mnie na smycz i zaczął demonstracyjnie prowadzać mnie wokół straganu.
- Widzi pani wszystko na miejscu.
- A karmę też ma pan dla takich piesków.
- Nie. Kupi pani.
- Mogę ja się z nim przejść?
- Tak.
Po chwili wymienili. Ona dałam mu pieniądze, a on oddał mnie dla niej.
- Oho! Moja niedola.
Wsadziła mnie do auta i odjechała.
- Reks miał rację. Jestem ładna, mała i biała, to i każdy się zainteresuje mną, kto chce mieć psa, a on jest już wiekowy, ma potarganą sierść, to kto go zechce – pomyślałam.
Tylko w takiej sytuacji jakiej się znalazłam, to chyba bardziej pragnęłabym być stara i brzydka, to wtedy nikt by mnie nikt nie chciał. A Ola jak się zestarzeję i będę brzydka odrzuci mnie, czy nie. Dzisiaj jednak odrzuciłam tę myśl. Zajęłam się obmyślaniem drogi ucieczki.
- Franek! zaczęła krzyczeć kobieta, gdy się zatrzymała przed domem za miastem.
- Co za Franek? Co ja tu będę robić. Tak daleko od miasta.
- Posiedź w samochodzie piesku, a ja tym czasem zawołam tego głupka-
powiedziała i poszła.
Niewiele trzeba było czasu, gdy tylko ona odwróciła się tyłem do samochodu błysnęła mi myśl o ucieczce. Zeskoczyłam z siedzenia i dalej w las. Biegłam, ciągle biegłam aż tchu mi zabrakło. Zatrzymałam się na chwilę w krzakach, żeby nie było mnie widać, gdyby ruszył za mną pościg. Moje serduszko mocno biło i gdy uspokoiło się powoli wystawiłam swój pyszczek i rozglądałam się. Kiedy uświadomiłam sobie, że nikt za mną nie idzie wyszłam ze swojej kryjówki i ruszyłam dalej w przeciwnym kierunku,
- Byle dalej od tego domu – pomyślałam.
Szłam i szłam i ciągle tylko drzewa i nic więcej. Zapadł zmierzch. Wiedziałam, że nie można chodzić nocą po lesie, bo wtedy zwierzęta wychodzą na polowanie. Ledwie tak pomyślałam, gdy zobaczyłam, że po ścieżce przebiegł lis.
- Chyba mnie nie zje? Muszę pomyśleć o kryjówce.
Zaczęłam szukać czegoś, co można byłoby przyjąć za schronienie. Trochę się natrudziłam, ale znalazłam. Przyciągnęłam gałęzie, liście i kryjówka była gotowa.
- Może tu nie zmarznę.
Już chciałam wejść do mojej kryjówki w drzewie, gdy stanął naprzeciwko mnie ogromny czarny zwierz. Patrzył na mnie swoimi ślepiami, jakby chciał mnie zahipnotyzować.
- Czy wilki jedzą pieski? A co, jeśli chce mnie zjeść. O nie.
Czmychnęłam do mojej dziupli w ostatniej chwili. On chciał rzucić się na mnie.
- Jestem niejadalna – zaszczekałam.
Kiedy zobaczył, że mnie nie dopadł, odszedł.
- Do rana wytrzymam. Tylko chce mi się jeść i pić, a tutaj nic nie ma.
Zaczęłam gryźć liście, Niewiele to pomogło, ale w końcu znużona zasnęłam. Obudziłam się, gdy jakieś zwierzę zaczęło huczeć,
- Ojej! Musisz tak głośno? Tylko huczysz albo gwiżdżesz, Idź sobie gdzie indziej, a nie nad moim drzewem – zaszczekałam, ale na próżno.
Uspokoiła się nad ranem. Byłam niewyspana, głodna i spragniona. Zostać w mojej kryjówce nie chciałam. Ruszyłam dalej. Byłam zła na samą siebie.
- U Oli miałam ciepły kącik, jedzenie, picie i co najważniejsze miłość. Zachciało mi się zwiedzać świat, to teraz mam za swoje. O rany! Coś mnie gryzie. Co to jest?
Jakaś chmara małych latających żyjątek latała nade mną, a co jedna kąsała mnie. Zobaczyłam, że nieco dalej płynie potok, więc ruszyłam w tamtym kierunku. Wskoczyłam do wody, a te potwory zostały nad brzegiem. Popiłam nieco wody i już nie byłam spragniona. Wykąpałam się i byłam czyściutka, chociaż mokra.
- Teraz muszę wysuszyć się na słoneczku.
Wyciągnęłam główkę do słoneczka. Zrobiło mi się miło i ciepło. Aż tu nagle usłyszałam syk.
- Ktoś zajął moje miejsce na pniu – syczała.
- Chyba muszę uciekać i pobiegłam co tchu dalej.
Wyszłam w końcu z tego lasu. Rozejrzałam się wokół i zastanawiałam się, w którą stronę mam iść. Wokół było tylko pole i żadnej drogi. Zrozumiałam, że świat jest piękny, ale i wielki, a czasami i za trudny dla takiego małego pieska jak ja, a żeby się z nim zmierzyć trzeba mieć dużo siły. To, że w końcu to pojęłam było za mało, bo teraz musiałam znaleźć drogę do domu, który opuściłam z własnej woli.
- Nie mam wyjścia muszę iść przed siebie. Może tak odnajdę drogę do Oli.
Kiedy tak zastanawiałam się ukazał mi się mały, latający stwór. Był piękny. Mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Na plecach miał skrzydełka.
- Cieszy mnie, że zrozumiałaś swój błąd. Wiem, że jesteś daleko do domu i chcesz do niego wrócić, tylko nie wiesz jak.
- Kim ty jesteś?
- Jestem Elfem, małym duszkiem.
- A mnie skąd znasz?
- Cały las huczy o tobie, ptaki śpiewają o tobie.
- Nie wiedziałam, że jestem taka sławna.
- Może nie sławna, ale nam znana. Jeśli chcesz doprowadzimy ciebie do twojego domu.
- A wiecie, gdzie on jest?
- Wspólnie znajdziemy. Ruszaj za mną.
Doprowadził mnie do drogi, po której jechały wielkie maszyny. Chciało mi się jeść i pić, ale nic nie mówiłam i nie płakałam. Starałam się być dzielna. Zatrzymaliśmy się na brzegu drogi.
- Teraz poprowadzi cię inny Elf. Muszę wracać do swoich. Każda rodzina Elfów ma swój teren, więc staramy się nie łamać tej zasady.
- Dziękuję ci – zaszczekałam.
Odleciał.
- Niedaleko jest strumyk, może chcesz pić?
- Dawno o tym marzę.
- Jeść chcesz też?
- Tak, ale co?
- Z jedzeniem będzie gorzej, ale może jak napijesz się, to będzie ci lepiej.
Napiłam się wody. Nie chciałam odpoczywać. Poczułam przypływ siły i nadziei, że wrócę do domu. Elfy zmieniały się co pewien czas. Przyszedł moment, że ostatni Elf zapytał:
- Widzisz te budynki?
- Tak.
- To twoje miasto. Idziesz dalej?
- Tak.
Byłam już słaba. Ledwo szłam, ale nie poddawałam się. Mały Elf zaprowadził mnie pod drzwi jakiegoś budynku. Upadłam na schodach bez siły. Kiedy ocknęłam się leżałam na kozetce.
- Jest bardzo wychudzona. Ma łapki całe w ranach, ale żyje.
Otworzyłam oczy. Nade mną stał człowiek w białym fartuchu.
- Janie, czy sprawdziłeś ucho?
- Nie, a po co?
- Może mieć chipa. Wtedy odnajdziemy jej rodzinę.
- Nie pomyślałem o tym. Czekaj. Ma.
- No właśnie. Jest telefon?
- Tak!
Zadzwonił do mojej Oli. Wtedy zrozumiałam, że jestem uratowana. Byłam szczęśliwa. Po południ przyjechała po mnie Ola z rodzicami i bratem. Kiedy ich zobaczyłam wyskoczyłam z kojca i poczułam ból. W ferworze szczęścia zapomniałam, że miałam pokaleczone łapki. Zaskowytałam.
- Ojej Kuleczko, jak ty źle wyglądasz.
- Opatrzyłem jej rany. Daliśmy jej jeść i pić, ale widać, że przeszła długą drogę, aby tutaj dotrzeć. Wypiszę jej lekarstwo, a w razie, gdy jej stan pogorszyłby się, proszę dzwonić do mnie. Przyjadę, jak tylko będę mógł.
- Dziękuję doktorze! - powiedział tata Oli.
Pożegnaliśmy się i wyszliśmy.
- Gdzie się podziewałaś mój kochany piesku? Tak za tobą tęskniłam. Wszędzie ciebie szukaliśmy. Dobrze, że się odnalazłaś.
Jechałam na kolankach Oli. Oboje mnie głaskali i Ola, i Filip. Tata prowadził auto i tylko uśmiechał się. Mama ciągle oglądała się i patrzyła, czy jest mi dobrze i bezpiecznie. I było.
Byłam znowu ze swoją rodziną. Zmrużyłam swoje oczęta i zasnęłam. Był to pierwszy spokojny sen od paru tygodni. Kiedy obudziłam się zaszczekałam;
-Już nigdy nie ucieknę. Łatwo zgubić się w wielkim świecie, a trudno tak bardzo odnaleźć drogę do domu
- Tak Daisy, ale dobrze, że już jesteś z nami. Nie świat jest ważny, ale rodzina. Bez niej jest się zawsze zagubionym – powiedziała mama.
I miała rację.

Data:

 15.06.2025

Podpis:

 MESUE

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=82614

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl