Opowiadania z Wieloświata: Siostra Czerwień cz.2 |
|||||||||
|
|||||||||
Świadomość rozgoniła sen Suli już przy pierwszym pianiu; kogut, zwierzę opętane, darł się, jakby go Nocnice z pierzy na żywca obdzierały. Ptaszysko okrutne jeszcze dwakroć ciemność nocy przegnało, nim Pomianowa westchnęła ciężko i delikatnie zsunęła się z małżeńskiego posłania. Nie chciała zbudzić Rasława, żeby sobie jeszcze pospał, odpoczął i ciało życiem nakarmił, bo przy pracy się nie oszczędzał. Kobieta przeciągnęła się jeszcze leniwie, obeszła łoże, które jednocześnie ciepłe i lodowate było, spojrzała na męża, uśmiechnęła się miło i przykryła go pościelą. Mężczyzna sapnął coś do sennej mary, pomamrotał bez sensu i przewrócił się na bok. Suli zadrżała. Sykliwy głos wypełzł z trzewi i wcisnął się do głowy: „Oczy otworzy i jurny będzie, jak to każdy chłop o poranku, a ty dać musisz, bo się należy, jak wiernemu psu ochłap z pańskiego stołu”, ale Suli nie słuchała już tych strachów, które skarłowaciała dusza często do uszu szeptała. Co to za strachy, które są i będą, bo były zawsze; człowiek od nich nie ucieknie, a żyć trzeba, no bo co innego robić. Odstąpiła od Rasława, zrzuciła halkę, obmyła się w balii, zajrzała do dziewczynek i wyszła do kurnika. Lubiła poranne obowiązki, dawały jej namiastkę celu i pozwalały zapomnieć o innych powinnościach; tych, które oskrobywały ciało z duszy, chęci i pragnienia. – No macie. – Sypnęła ziarnem, a wdzięczne kwoki zagdakały, chwaląc poranną karmicielkę. – Powoli, bo się pokrztusita! – zaśmiała się Suli: szczerze, w głos. Potem popatrzyła tak na te kwoki i smutek serce jej ogarnął, bo nielepsza od nich była: przydatna, dopóki jaja zdrowe nosi, a jak już uwiędnie od środka, to łeb jej zetną i na drzewie powieszą. – Jajka…! – pomyślała na głos i oprzytomniała, bo myśl o tu i teraz zawsze z marazmu cuci. Rzuciła kilka garstek na zapas i zajrzała do kurnika. – No to macie jeszcze, bo dobrze się niesiecie. – Suli pochwaliła gdaczki, sypnęła ziarnem i sama trochę żyta do ust włożyła, po czym zaśmiała się groteskowo i przysiadła na pniaku. Zza kurnika uszu jej sylabiczny świst doszedł. Suli wyjrzała zza węgła kwoczego domku. Na ganku, przy wejściu do sieni, skąpana w resztkach porannej mgły siedziała babka Wisława Pomian z domu Bogorja, a przez rodzinę Wicia wołana. Staruszka okutana w znoszone łachy, chustę i buty wypchane, bujała się w fotelu, przewracając paciorki. Ale koraliki jej inne były niż wiedźmowe, te od kapłana Boga Jezusowego dostała, kiedy jeszcze z dalekich Siemnic nawracać przyjeżdżał. Wisława tedy dała mu się przekonać i paciorki przyjęła, modlitwy też się nauczyła. Niedługo potem krew jej pod czaszką rozum zalała i wtenczas czucie po części straciła, a mowę całkowicie. Rasław z ojcem psami kapłana poszczuli, a Wicię chcieli do Bachusa zanieść, o pomoc Matkę Zieloną poprosić, ale babka wyła straszliwie, chrypiała, pluła i różańcem ich okładała, gdy tylko do lasu się zbliżali. Po kilku razach odpuścili, a pani Areteme powiedziała, że sługom Drzewa tylko pomaga i noga jej w pogańskim obejściu nie postanie. Suli podeszła do Wisławy, fartuch z bioder odwiązała i na zziębnięte kolana staruszce wyłożyła. Wiedziała, jak to być więźniem ciała – zdrowego czy chorego, różnicy żadnej. Podziwiała też Wicię za wiarę w tego Ojca Jezusowego, bo jak to tak wierzyć można w coś, czego zobaczyć się nie da. Babcia świszczeć przestała, wykrzywiła usta w słaby uśmiech i Sulihnę po dłoni zimną ręką pogłaskała. Wnuczka przysposobiona babcię w czoło cmoknęła, rączki żylaste pomasowała i do kur wróciła. Wicia kilka łez za Sulihną uroniła, bo babcia nie mówiła i słabo czuła, za to widziała więcej niż ci, co mówią i czują wszytko. Widziała cierpienie, które za Sulihną jak chochoł kroczy i szczęście odstrasza. Pomianowa podwinęła lnianą suknię i weszła do ptasiej chaty, żeby jaj na śniadanie, a może i na targ uzbierać. Nie zdążyła nawet do połowy ciała w kurzym mieście zanurzyć, a mocny chwyt za pas wyciągnął ją na zewnątrz. – Tu się chciałaś schować. Koguta szukałaś? Powiedz, w czym opierzony kur lepszy od takiego gołego? – pożartował Rasław i uśmiechnął się do żony. – A może ja pióra lubię, i dziób twardy. – Suli podjęła zabawę, dusząc śmiech: szczery, nawet zalotny. Jakoś tak jej na chwilę lekko i wesoło się zrobiło: na duszy i w sercu. – Dziób to ty wiesz, że ja mam długi i twardy, a o pierzu się pomyśli, jak tak lubisz. – Przyciągnął ją do siebie i zaczął całować, łapczywie, ale z miłością. To nawet lubiła, ale gdy za bardzo się rozochocił i macać zaczynał, strach wrócił wespół ze wstrętem i obojętnością, a wiadomo przecież, że oba te czucia, to dla pożądania martwota. – Przestań, kurnikiem śmierdzę! – Odsunęła go stanowczo, acz delikatnie. – A i dzieci też zaraz wstaną. – Dla mnie to ty możesz i krową capić, a i tak konwaliami pachnieć będziesz. Brał ją, nie było ucieczki. Przez suknię czuła, że Rasław nie odpuści, że musi mu dać, bo żona dawać powinna, inaczej do drugiej polezie i babę z córkami porzuci, wepchnie w kościste głodu ramiona. Dała się więc do izby prowadzić, nawet niespecjalnie zła. Tedy babcia rozkaszlała się paskudnie. Rasław chuć w nogawkę schował i do babki dopadł bez wahania, z troską w oczach. Dobry to był chłop, Suli nie mogła narzekać, bo i pracowity, i rodzinę miłował, a ona jego… kochała. Nie chciała, żeby cierpiał przez nią i jej myśli ręką czarcią zasiane. Pomianowa doszła do babci i starowinę uspokoić pomogła. Powietrze poniosło zapach moczu. Wicia szarpnięta przez spazm kaszlowy popuściła i wstyd jej było tak, że brodą z nerw trzęsła i łez nie szczędziła. – Już, ćśś… Babcia się nie nerwi. Wypiorę – obiecała Suli i babcię przytuliła. *** Wartki potok Złotej Łączy szumiał nieopodal, a słońce mocno wbiło się w błękit wiosennego nieba. Suli szła nieśpiesznie, a w misie babcine łaszki i pokrwawioną halkę Ludzi niosła. Najmłodszą z dziatwy ze snu ból potworny wybudził, a gdy krew w pościeli i w kroku Ludzia dojrzała, rozwrzeszczała się potwornie. Trzeba było ją uspokoić, przekonać, że nie umiera, że na pomirki nie musi iść, bo jeszcze młoda jest i ta krew naturalnie płynie, i teraz jest kobietą w pełni, choć wcześnie. Suli uśmiechnęła się, bo komiczna to była scena. Po chwili zboczyła z drogi piaskowej i weszła w ledwie widoczną ścieżkę wydeptaną przez kobity pomiędzy chaszczami. Dróżka w zieleni prowadziła w miejsce, gdzie chłopy tarę zatachali. A zatachali nad ten kawałek rzeki, bo tu Złota nieco odpoczywała i nie cwałowała już w wąskim korycie, tylko szerokim garbem w ląd się wgryzała. Pomianowa przyklękła na brzegu. Ziemia jeszcze zimę pamiętała i chłodem po kolanach ciągnęło, ale na szczęście wiosna już od góry przyjemnym ciepłem plecy głaskała. Suli nie było śpieszno, lubiła przyrodę, lubiła uciekać myślami w fantazje rozmaite, wyobrażać sobie, jak zrzuca jarzmo życia ludzkiego i biegnie przed siebie niczym nimfa wolnością upojona. Dzięki myślom radosnym nawet nie czuła wody rześkiej ani znoju w ramionach, bo plamy z moczu to zeszły szybko, ale krew to siły, tarcia i tłuczenia wymagała. Pomianowa chciała coś zanucić, żeby pracę sobie osłodzić, i gdy już usta i umysł do piosnki szykowała, to inna melodia poniosła się po rzece. Ładna melodia: miękka i kobieca, a za nią plusk, chlupot, i kolejne nuty przyjemne. Suli rzuciła pranie do balijki i odchyliła strzelisty tatarak pnący się ponad czoło. W wodzie, co to jeszcze niedawno kawałki kry porannej niosła, Suli dostrzegła dziewczynę. Jej krwiste włosy opadały na kruche alabastrowe ramiona i spływały po plecach niczym jęzory ognia po górze, która w dalekich krajach rozżarzone rzeki wypluwa. Suli patrzyła na kruche, ale zdrowe ciało połyskujące od kropel zimnej wody i się jej jakoś tak ciepło zrobiło. Myśli czarcie do głowy niewiadomo kiedy napłynęły i rękę pomiędzy rozgrzane uda zaciągały. Ale Sudiczki chyba Pomianową lubiły i pieczę na nią sprawowały, bo szczupaka do polowania zachęciły. Pierzchające płocie rabanu takiego narobiły, że kobieta otrząsnęła się z biesowego transu i wróciła do tary. Nie mogła się poddać pragnieniom, choć bardzo poddać się chciała. Pożyć pragnęła choćby chwilę, tak szczerze, prawdziwie, swobodnie. Uklękła i jak wściekła zaczęła walić halką Ludzi o wodę, zupełnie jakby to bielizna źródłem nieszczęść wszelakich była. W końcu, zasapana, uniosła ubranie pod światło. Po plamach szkarłatnych śladów nie dostrzegła, a i po myślach czarcich też nie było już czego zbierać. Uśmiechnęła się do prania, opuściła halkę i zamarła. Tuż przed nią stała dziewczyna po pas w potoku zanurzona; patrzyła na Suli z zaciekawieniem i żarem w oczach, oczach tak pięknych i tak niebezpiecznych, że kusiły nawet samo światło. – Ja… Ja przepraszam, pani Wanguan; nie chciałam przeszkadzać – oświadczyła Suli, kraśniejąc, jakby jej opity chłop po gębie tą mokrą halką dał. Nerwowym ruchem rzuciła pranie do balijki, podniosła misę drewnianą i plecy wyprostowała. Uderzenie ciepła i zapach gleby nagrzanej oplotły ciało przyjemnie. Zamknęła oczy. Zimno otrzeźwiło brutalnie. Spojrzała w dół; stała półnaga w samej koszulinie, a woda chłodem lizała aż po kolana. Złota nie wystąpiła z brzegów, nie… To rzeczywistość rzekę przeniosła, ot tak, za jednym uderzeniem motylich skrzydeł. Suli odwróciła się z trwogą w sercu. Wiedźma stała naprzeciw, tylko po same uda zanurzona. Czerwone oczy Wanguan obserwowały z zaciekawieniem. Pomianowa przeraziła się szczerze, bowiem wiedźma to wiedźma: inne prawa i inne sumienie ją pętają – albo i nie pętają jej żadne. – Przep… – Ćśś... – Wiedźma położyła palec na zziębniętych sinawych ustach, a ciało Suli rozgrzało się od środka. – Nic nie zrobiłaś; za mną magia kroczy, wysyca powietrze, ziemię i wodę; przenika ciało i w umysł wgląda. – Zjechała palcem na dekolt Pomianowej. – Magia czuje, pragnienia wywleka i marzenia najskrytsze spełnia, nie tylko moje. – Wan zsunęła ramiączka białej koszuliny. Suli chciała zaprotestować, ale tylko chciała. – Tyś magię przywołała, ściągnęła krzykiem rozpaczy. Tym płomieniem życia prawdziwego, co ci się jeszcze w sercu żarzy. – Przytuliła się do kobiety. Suli poczuła ciepło pomimo zimna wody wiosennej. Wanguan pachniała glebą, latem, kwieciem i… ogniem, takim ze znicza wonnego. Delikatne usta wiedźmy delikatnie całować leciwe piersi zaczęły; leciwe, ale jędrne, zdrowe i kształtne tak, że niejedna podfruwajka by zaklęła zawistnie. – Nie, proszę, nie… – Suli odsunęła wiedźmę i schowała piersi w ramionach. Wan spojrzała na nią nieco zaintrygowana. – Może inaczej wolisz – orzekła, okrążyła Suli tanecznym ruchem i zachichotała dziewczęco. Pomianowa wbiła wzrok w taflę z nadzieją, że pragnienie duszy ugasić w niej zdoła. Chciała uciec, ale licha w głowie nie pozwalały, szarpały za serce, w podbrzuszu tańczyły. Fala letniego ciepła pomknęła w budzącym się z zimy świecie. Męskie dłonie spoczęły na ramionach Suli. Kobieta ocknęła się natychmiast i obróciła gwałtownie. Ryży młodzieniec patrzył na nią pożądliwym wzrokiem. Ciało miał jakby ze skały wyciosane. – Nie! Tylko nie to, pani, proszę… Wszystko tylko nie to! – Suli rozpłakała się w głos. – Już lepiej mnie zabij, w rzece utop, ale nie torturuj bardziej! – Zacisnęła powieki i pięści. Kolejne tąpnięcie magicznego ciepła rozpierzchło się po rzecznym garbie i rozproszyło w oddechach dogorywającej zimy. Krucha dłoń pogłaskała Suli po głowie, wodziła po włosach cienkimi paluszkami, po czym chwyciła za kosmyk i szarpnęła brutalnie. Zabolało. Pomianowa pisnęła i rozwarła oczy szeroko. Klęczała na brzegu, obok parnia, sucha jak pieprz. Wokoło nie było nikogo, tylko kaczki brodziły, ale powietrze pachniało dziwnie: ziemią pradawną i ogniem wonnym. Suli chwyciła za balijkę, wstała nerwowo, omiotła wzrokiem szuwary i uciekła, choć sama nie wiedziała przed czym. *** Bachus spał pogrążony w boskim marazmie. Sen ten w rzeczywistości śnieniem nie był, a jedynie wyczekiwaniem rzeczy i czasów dla Boga istotnych. Potężny buk wyłapywał snopy zbłąkanego światła tak, jak rosiczka łapie owady, zamykając ofiary w paszczy swej cierpliwej. Wanguan nucąc jakąś melodię przedwieczną, nabrała wody tuż spod bukowych korzeni, przelała ciecz krwistą do misy glinianej, a następnie podeszła z naczyniem do pnia opasłego, nasyciła płyn magią i odstawiła czarę do kręgu z rodzynek szkarłatnych i złota słonego. – Co ty najlepszego knujesz? – uderzył silny kobiecy głos niesiony przez echo pieczary. – Od razu tam: knujesz. – Wan przewróciła ognistymi oczami – Tylko zabawić się chcę, ot nikomu nieszkodliwe harce. – Wyciągnęła kosmyk jasnych włosów spomiędzy dekoltu i wrzuciła do szkarłatnej wody. Areteme podeszła bliżej i spojrzała na płyn podejrzliwie. – Nikomu nieszkodliwe harce, powiadasz… Ja trochę inaczej to pamiętam i szkodliwe to one nie były, prawda, ale tylko dla ciebie. – Oj już mi nie wypominaj tych kilku młodzików. – Wanguan zrzuciła barwioną szkarłatem suknię. – Nie moja wina, że zakochują się w pierwszej lepszej dziurce, która im członka ugości. – Odwróciła się do Areteme i puściła jej oko. – Ja to pamiętam raczej kilkudziesięciu, co to zapomnienie na nich trzeba było zesłać, bo gotowi na życia się targnąć. – Kto by tam kochliwych chłopów żałował. – Wan zamieszła w misie. – No, kilka młódek też było – wspominała Areteme. Lubiła się droczyć. – Byk też się trafił i niedźwiedź chyba, jeśli mnie pamięć nie myli. – Przysiadła na zwalistym korzeniu. – Tak, dobrze pamiętam – parsknęła. – Chciałaś, żebym ci tego twojego misia w chłopa zmienić pomogła, bo on ci pisany. – Zaśmiała się szyderczo. – Młoda byłam i głupia – syknęła Wan. – Stara byłaś i będziesz, i głupia też! – Świnia. – Wan wypięła język , uśmiechnęła się dziewczęco, uklękła przy Areteme i oparła brodę na kolanach siostry w Bachusie. – Ty nie zrozumiesz, bo ciebie Łowczyni pobłogosławiła; ty lubisz las i jego spokój. Ja jestem inna; mnie Furie ucałowały i krew w ciele zagotowały. – Wan poderwała się teatralnie, wyrzucając ramiona w górę. – W kroku cię za często swędzi, ot cała boska tajemnica – skwitowała Areteme i stłamsiła śmiech. – Za to w twojej jaskini to się niedługo kątniki zalęgną – sarknęła Wan. – A teraz daj mi się pobawić. – Zawróciła, wzburzając ogniste włosy, podeszła do misy, wyszeptała zaklęcie w języku Olimpian i wypiła zawartość. Czerwona ciepła magia eksplodowała. Oczy Wan zapłonęły. Wiedźma uśmiechnęła się opętańczo i ułożyła w kręgu. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |