Piêæ Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 12 |
|||||||||
|
|||||||||
¦wiat³o wczesnego poranka pog³aska³o klasztorne mury pogr±¿one w ¿a³obie po setkach m³odych mê¿czyzny, którzy dokonali tu ¿ywota, modl±c siê do Arkturosa o bezbolesn± przemianê. Nawet je¶li by³a dla nich szansa na ratunek, to kilkudniowa podró¿ spod Planfert przypieczêtowa³a losy wiêkszo¶ci z ciê¿ko rannych. ¯adna z zakonnic czuwaj±cych w lazarecie nad tymi, którzy jeszcze toczyli bitwê o ¿ycie, nie zauwa¿y³a nadej¶cia kolejnego dnia, a Matka Sainik nie stanowi³a w tym wypadku wyj±tku. Ca³± noc wspiera³a swoje podopieczne, jak tylko mog³a i gdyby nie wie¶æ o przybyciu genera³a dowodz±cego kontratakiem, nie opu¶ci³aby lecznicy przez kolejn± dobê. Genera³ Herman Skortel, stary wilk po³udnia, ze zgroz± patrzy³, jak przerzucano zw³oki jego ludzi na podstawione powozy i wywo¿ono do spalenia. Wyznawcy Arkturosa nie praktykowali pochówków, wierz±c, i¿ ogieñ przynosi bosk± przemianê i uwalnia duszê od martwego cielesnego wiêzienia. – Panie generale, co z nimi robimy? – spyta³ telmiañski piechur, wskazuj±c berdyszem na grupê pokiereszowanych sungardzkich jeñców, którzy pod obstaw± wojskowych wyczekiwali na os±d. Skortel otrz±sn±³ siê z pochmurnych rozmy¶lañ i spojrza³ na wskazanych piechurów. Jeden z nich mia³ prowizoryczny opatrunek przesi±kniêty ¶wie¿± karminow± krwi±, dwóch kolejnych odnios³o ciê¿kie rany ciête, a ostatni, z twarz± blad± jak nieboszczyk, ledwie siedzia³ oparty o mur. Genera³ by³ ¶wiadkiem tego, co pasiaste nied¼wiedzie wroga robi³y z rannymi. Gniew i chêæ zemsty wziê³y górê nad etyk± rycersk±. Zasêpi³ wzrok, splun±³ s±¿ni¶cie i doby³ miecza. – Ten brodaty z opask± na ³bie wygl±da na wysokiego rang±; jego przes³ucham. Resztê dobiæ. Mamy wystarczaj±co swoich rannych do opieki. – Je¶li ktokolwiek wyci±gnie miecz w tych murach, to osobi¶cie utnê mu nim ³eb! – ryknê³a Matka Sainik, koncentruj±c na sobie ca³± uwagê. – Z ca³ym szacunkiem… Ma³o Matka ma roboty z naszymi? A to w³a¶nie dziêki nim. – Skortel wskaza³ palcem na sungardczyków. Matka podesz³a do niego szybkim pewnym krokiem. – TU!… Nie ma WASZYCH… NASZYCH ani SWOICH! – wyja¶ni³a z emfaz± i dost±pi³a do genera³a tak blisko, ¿e ten odruchowo zacisn± piê¶æ na rêkoje¶ci. – TU! – kontynuowa³a, uderzaj±c go zaczepnie palcem w napier¶nik. – TU jest sanktuarium, gdzie leczy siê wszystkich: niezale¿nie od tego, kim s±. – Ale oni… – Skortel podj±³ obronê. – Historia uczy – wesz³a mu w s³owo ¬– ¿e dzisiejsi ONI to jutrzejsi MY. No, chyba ¿e genera³ zapomina³, sk±d siê tu wszyscy wziêli¶my i co zrobili¶my z poprzednimi osadnikami, ¿eby móc tu byæ? Po minie widzê, ¿e z histori± nie jest pan na bakier, panie generale. – U¶miechnê³a siê drwi±co. Skortelowi zagotowa³a siê krew, ale nie pyskowa³. Tylko jego twarz przyjê³a czerwony ceglany kolor. Pu¶ci³ uchwyt broni. – Mistrzyni Karevis! – Tatiana przywo³a³a mistyczkê, która rozdawa³a wodê i prowiant l¿ej rannym u³o¿onym pod arkadami okalaj±cymi dziedziniec. Milena odstawi³a misê i podbieg³a do Matki. – Tak, Matko Sainik? – Zatamuj krwawienie tego bladego Sungardczyka. On tu zaraz zejdzie. – Oczywi¶cie, Matko – przytaknê³a mistyczka i ruszy³a w stronê pilnowanej grupki zbrojnych. – Frolrencjo! Nino! – Tatiana zawezwa³a dwie adeptki. – Opatrzcie pozosta³ych jeñców i zszyjcie ³eb temu brodatemu: leje siê z niego jak z zarzynanej ¶wini. – Nakaza³a i rzuci³a Skortelowi gro¼ne spojrzenie. – Starczy ju¿ ¶mierci na dzisiaj. Rozumiemy siê? – syknê³a mu w twarz i nie czekaj±c na odpowied¼, ruszy³a w stronê wewnêtrznej bramy. Wspominany brodaty Sungurdczyk, na którego pokrwawionej zbroi widnia³y insygnia Oruñskich Skrzydlatych je¼d¼ców, odprowadzi³ Matkê wzrokiem a¿ do miejsca, w którym zniknê³a za murem. Wtedy jedna z sióstr, ze szczer± pogard± w g³osie, nakaza³a mu zagry¼æ podan± ¶cierkê zaplecion± w gruby supe³. – Bêdzie bola³o – warknê³a. Nim zd±¿y³ zacisn±æ zêby na materiale, dziewczyna zaczê³a odrywaæ przyklejony do rany opatrunek bez nale¿ytej delikatno¶ci. Czerwieñ sp³ynê³a mu na oczy. Nawet nie jêkn±³, choæ ból by³ potworny. **************************************************************** W sali zgromadzeñ telmiañskiego pa³acu, panowa³a nienaturalna cisza. Zwyczajowe szepty prowadzonych pok±tnie rozmów ust±pi³y grobowej atmosferze i nawet król, choæ targany przez delirium, siedzia³ teraz pokornie, w napiêciu wyczekuj±c raportu z frontu. Dostarczenie tych wie¶ci przypad³o diukowi Lindanowi, jako ¿e to w³a¶nie Linden by³ formalnym zwierzchnikiem Telmiañskiej armii. Nietêga mina i ciê¿ki oddech arystokraty nie zapowiada³y opiewania sukcesów: nikt te¿ na to nie liczy³, gdy¿ miasto by³o pe³ne rannych z frontu, którzy nie ukrywali tego, jak potoczy³a siê bitwa o Planfert. Jedynie król nie by³ do koñca pewien, co siê wydarzy³o, ale czu³ w ko¶ciach, ¿e jego dalsze beztroskie ¿ycie stoi pod znakiem zapytania. Pozostali diukowie, hrabina i Matka Sainik chcieli tylko wiedzieæ, jak bardzo ¼le by³o w rzeczywisto¶ci. Marazm udziela³ siê nawet piórom w kapeluszu Halendora, które oklap³y na stylowe rondo. – Diuku Lindenie… – rozpocz±³ Artwell, który nie móg³ ju¿ wytrzymaæ ciszy. – Prosimy o prawdê: bez owijania w bawe³nê i robienia z³udnych nadziei. Linden powsta³ i opar³ ramiona o blat wiekowego sto³u; tego samego, przy którym pokolenia jego przodków walczy³y o przywileje, a¿ w koñcu uda³o im siê wyrwaæ w³adzê z r±k królewskiego rodu. Niestety los wybra³ w³a¶nie jego, ¿eby przypomnieæ oligarchom, i¿ owa w³adza niesie ze sob± tak¿e odpowiedzialno¶æ. – Panowie i panie. – Podniós³ g³owê. – Po niespodziewanej inwazji Sungardzkiej armii na po³udnie naszego ksiêstwa wyznaczy³em najlepszego genera³a, aby poprowadzi³ kontratak i wyzwoli³ Planfert spod jarzma okupanta. Dwa regimenty piechoty wraz z kilkoma szwadronami kawalerii wyruszy³y niezw³ocznie, zmierzyæ siê kilkutysiêcznym oddzia³em cesarskich mieczników i ich ciê¿k± jazd±. Wywiad doniós³, i¿ miejscowa ludno¶æ prowadzi³a walkê partyzanck± i, tworz±c zagony, mocno k±sa³a wroga z ka¿dej strony: nie mogli¶my czekaæ, a¿ Sungard opanuje ten ba³agan. Uderzyli¶my natychmiast, z pe³n± si³±. Armia naje¼d¼cy by³a liczna, ale my mieli¶my przewagê taktyczn±. Wygraliby¶my, gdyby nie… – diukowi zadr¿a³ g³os. – Gdyby nie te potwory, które wylaz³y z lasu i zaatakowa³y praw± flankê. Nie wiem, dlaczego zwiad zawiód³, ale nie mogli¶my odeprzeæ takiego ataku. Nied¼wiedzie uderzy³y w naszych bez lito¶ci, rozrywaj±c cia³a i pancerze. Odciêli nam drogê ucieczki i zaczêli ubijaæ jak byd³o. – Zacisn±³ piê¶ci a¿ zbiela³y mu knykcie. – To by³a skrupulatnie przygotowana inwazja… Od dawna planowana i przemy¶lana. – Diuku – przerwa³a mu hrabina – wiemy, co siê sta³o, ale nie wiemy co dalej. Co planuje Sungard? Czy s± gotowi podj±æ rokowania? – S±, hrabino Kadmantel – oznajmi³ Linden i bez entuzjazmu siêgn±³ po zwój. Opatrzony pieczêci± s³oñca papirus rozwin±³ bardzo powoli, zupe³nie jakby chcia³ choæby o chwilê opó¼niæ odczytanie tre¶ci. – Ja¶nie o¶wiecony Cesarz Sungardu Ferdynand Pierwszy Tares o¶wiadcza, co nastêpuje: Telmonton natychmiast z³o¿y broñ i zaniecha wszelkiego oporu wobec ¶wiêtej krucjaty w celu zjednoczenia rasy ludzkiej, a podleg³a królowi arystokracja oficjalnie zrzeknie siê stanowisk pañstwowych… – To oburzaj±ce! Wstrêtne! Co on sobie my¶li ten… Ten suczy syn! Warcho³! – klê³a hrabina, a jej wachlarz trzepota³ jak skrzyd³a poirytowanego kolibra. – To jeszcze nie koniec… – obwie¶ci³ Linden. – Czytaj! No… Dalej! – ponagla³ go zaczepnie Artwell. – Czytaj, co nas czeka, kiedy odpu¶cimy miasto. Linden rzuci³ mu ostrzegawcze spojrzenie, ale ze wzglêdu na sytuacjê zignorowa³ zniewagê i kontynuowa³: – W³adza zostanie przekazana w rêce sungardzkiego namiestnika: oficjalnie, przy uczestnictwie wszystkich mo¿nych ksiêstwa, którzy tu¿ po ceremonii, bêd± mieli dobê, aby opu¶ciæ teren Telmonton. Wojska Cesarstwa Sungardu zapewni± im eskortê a¿ do granicy z Walonem. – Nigdy! – Artwell uderzy³ ber³em o stó³. – Nigdy nie do¶wiadczy³em takiej zniewagi! – Ten bêkart wyskrobany! Ta szuja! Ten cesarzyna w mordê bi… – Proszê daæ diukowi skoñczyæ – wtr±ci³ siê Halendor, który zalewany potem zdj±³ kapelusz i wytar³ wysokie czo³o zwieñczone idealn± ³ysin±. – Dziêkujê, Halendorze – westchn±³ Linden i przeszed³ do ostatniej czê¶ci ultimatum. Po uznaniu Cesarza za w³adcê prowincji Telmonton odbêdzie siê chrzest miasta i jego ofiarowanie Matce Imaltis oraz jej wiernemu pos³añcowi, Cesarzowi Ferdynandowi Pierwszemu, który to oficjalnie og³osi obywateli Telmonton braæmi i siostrami Sungardu: bez podzia³ów i na równych prawach. Koniec. – Niech sobie w dupê wsadzi te roszczenia! ¬– wypali³ nagle król, powstaj±c z tronu. – Mnie siê ta w³adza nale¿y! Z dziada pradziada! – uderzy³ siê w pier¶ i opró¿ni³ podstawiony kielich jednym haustem. – Tobie! – Artwell ruszy³ w stronê monarchy jak rozsierdzony nied¼wied¼. – Tobie, ¿a³osna namiastko swoich przodków! – Rzuci³ mu wrogie spojrzenie. – Tobie, to siê akurat gówno nale¿y! – Król zrobi³ wielkie oczy i ³ypn±³ na stra¿ników z nadziej± na wsparcie. Nawet nie drgnêli. Przysiad³ na miejscu. – Lindenie, kiedy dotr± pod mury!? – Artwell rykn±³ w stronê diuka. – Zwieraj± szyki w obozie o dwa dni drogi st±d: w najgorszym wypadku mamy dwa dni. – Wiec przygotuj ka¿dego, kto mo¿e utrzymaæ miecz w rêku! Bêdziemy siê broniæ do ostatniego piechura, kurwa ¿e¿ jego maæ! – Bêdziemy? – wtr±ci³a siê Matka Sainik. – Bêdziecie, diuku Artwell? – powtórzy³a. – Wy, czy to Telmianie bêd± walczyæ i umieraæ, ¿eby ochroniæ wasze maj±tki i przywileje?! – Nie wa¿ siê tak do mnie mówiæ, wied¼mo! – Artwell pogrozi³ Tatianie bu³aw±. Matka, nie pozostaj±c d³u¿n±, dopad³a do niego jednym susem i przypar³a zwaliste cielsko arystokraty do kolumny. Diuk poblad³. – Bêdê mówiæ, co bêdê chcia³a, a ty jeste¶ nie mniej ¿a³osny od tego trzês±cego siê pijaka. – Wskaza³a na króla. – Matko Sainik… Proszê. – Halendor z³apa³ j± za ramiê; wygl±da³ przy tym, jak ma³y panicz, który prosi rodzicielkê, ¿eby nie bi³a ojca. Tatiana odst±pi³a od Artwella i odwróci³a g³owê w stronê Lindena i Hrabiny. – Je¶li nie skapitulujecie teraz, to za kilka dni ka¿de z was straci g³owê i poci±gnie za sob± tysi±ce niewinnych, i w imiê czego!? Co!? Zachowania wygodnego rozpustnego ¿ycia!? Widzia³am, co te pasiaste potwory potrafi± zrobiæ z do¶wiadczonym rycerzem; ranni i cywile to dla nich tylko zak±ska. – Nied¼wiedzie nie umiej± siê wspinaæ, Matko Sainik – o¶wiadczy³a niespodziewanie Hrabina – a Telmonton ma wysoki mur – dopowiedzia³a, daj±c sygna³, ¿e nie poprze kapitulacji. – Zatem zapytajmy Króla – o¶wiadczy³ spokojnie Linden i popatrzy³ na przera¿onego monarchê. – W koñcu to jego pierwszego zetn±, ¿eby unicestwiæ liniê dziedziczenia, je¶li oddamy miasto. Nie nam decydowaæ o twoim ¿yciu, panie – odda³ pok³on. Król zblad³ i polu¼ni³ paski od dubletu. Hrabina u¶miechnê³a siê lekko i zakry³a twarz wachlarzem. Niez³e zagranie Linden, pomy¶la³a, naprawdê nie¼le. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powy¿szy tekst zosta³
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |