Sprawca (fragment IV) |
|||||||||
|
|||||||||
Szpitalny korytarz bielił się złowrogo, a przesiąknięte lizolem powietrze utwierdzało w przekonaniu, że w tym miejscu się umiera. Mass zobaczył Hodorowskiego już z oddali. Rozmawiał on przez telefon dając całym sobą znaki, że jest zdenerwowany. – Tak – odparł. – Na bieżąco. I weźcie się nim zajmijcie. Komisarz zakończywszy rozmowę zwrócił się do detektywa: – Cześć, Sig. To bardzo miłe, że postanowiłeś tu przyjechać. Obawiam się jednak, że nie możemy nic zrobić. – To raczej oczywiste, nie jesteśmy lekarzami. Żarcik nie polepszył Johanowi humoru, choć próbował udawać, że tak właśnie się stało. – Wiadomo coś na temat tej zasadzki? – Eh – westchnął komisarz. – Cała ta sprawa od początku wydawała mi się śmierdząca, a teraz się tylko o tym przekonałem. Byliśmy wodzeni za nos. Jak dzieci daliśmy się nabrać. – Nabrać? – Tak. Mam na myśli manipulacje ze strony tych psycholi, których poszukujemy. Wszystkie ślady prowadzące do nich zostały podłożone przez nich. A biedny Adam stał się dla nich nitką. – Właśnie, co z nim? – Jest załamany, obwinia się za śmierć kolegów. Nie wiem czy kiedyś z tego wyjdzie. Gdybyś widział jego oczy zaraz po otrzymaniu informacji... Hodorowski westchnął. W jego umyśle toczyła się jakaś bitwa, a przynajmniej wyraz jego twarzy na to wskazywał. – Boję się – mruknął po chwili – że mamy w wydziale wtyczkę. Nie chcę posyłać ludzi na rzeź, a mam wrażenie, że tak właśnie będzie, gdy policja dalej będzie prowadzić śledztwo. – Johan... – Och, wiem, że proszę o wiele, prawdopodobnie o zbyt wiele, ale ta sprawa... To jest coś naprawdę poważnego. Mass, jeśli nic z tym nie zrobimy, wielu ludzi straci nie tylko życie. Tutaj detektyw się zastanowił. – Co masz na myśli? Komisarz zamierzał coś powiedzieć, ale zrezygnował, gdy przeszła obok nich pielęgniarka. – Nie jest to dobre miejsce na taką rozmowę. Chodźmy. Jak mówiłem, i tak dla chłopaków nie możemy nic zrobić. Gdy mężczyźni opuścili szpital, Johan ostatni raz rzucił okiem na drzwi, za którymi leżały ciała zamordowanych antyterrorystów. Gdy wyszli ze szpitala skierowali się do okolicznego parku, a tam zasiedli na najbardziej oddalonej od wszystkiego ławce jaką znaleźli. – Widzisz – rzekł Hodorowski – chodzi o to, że od jakichś dwóch lat współpracujemy z pewnym człowiekiem, po prostu świadkiem koronnym, pomagającym nam w rozpracowaniu ugrupowania, do którego należał. Jego członkowie każą nazywać się Odwróconymi, i niech mnie diabli jeśli nie są oni najzwyklejszą sektą. – Chyba jednak nie taką zwykłą, co? Johan przytaknął. – Tak, masz racje. Gdyby głosili tyrady o nadejściu dnia sądu ostatecznego i kazali sobie płacić aby to nie nastąpiło, nie byliby tacy źli, to znaczy wiesz, z zamknięciem ich nie byłoby problemu. Odwróceni jednak to coś innego. Nie dość, że ich ideały to pokręcony, za przeproszeniem, bajzel, to jeszcze gotowi są za to umrzeć. A przy okazji zabrać ze sobą każdego, kto zamierza im przeszkodzić. – No dobrze, co zatem takiego zrobili? Nie ścigacie ich chyba dlatego, że mówią coś niezgodnego z ogólnymi społecznymi konwenansami? – Z tego co wyjawił nasz świadek, ich przewodnią myślą jest odrzucenie, czy też odwrócenie się od materializmu. Stąd też ich nazwa. Świat widzialny traktują jako coś niższego i gorszego, w związku z tym trzeba nade wszystko pielęgnować sferę ducha. A to, co materialne najlepiej zniszczyć. – Och, nic zatem nowego. – Może i nie. Ale problem polega na tym, że jest to siatka, siatka na tyle duża, że ogarniać może nawet bardzo wysokie stanowiska. – Czekaj, czekaj – przerwał Mass, nieco się podśmiewując. – Sugerujesz, że banda fanatyków zamierza doprowadzić ludzkość na skraj zagłady? I faktycznie ustanowić świt dnia sądu ostatecznego? Johan czuł się bezradny. Przede wszystkim dlatego, że na miejscu detektywa myślałby tak samo. – Wiem, że brzmi to śmiesznie, ale jeśli przeanalizujesz pewne fakty, okaże się, że sprawa jest naprawdę poważna. Przez nich ludzie będą cierpieć, i to bardzo, a jeśli powtarzać się będą sytuacje jak sprzed parunastu dni, zrobi się naprawdę nieprzyjemnie. – To znaczy jakie sytuacje? – Pamiętasz jak odwiedziłem cię w twoim mieszkaniu wraz z Nutellem? Pokazaliśmy ci wtedy nagłówek o porwaniu profesora Ogonka. Zapytałeś potem o informacje o włamaniu do rządowego magazynu. Widzisz, to nie była sprawka młodocianych anarchistów. Mass pokiwał tylko głową. – Czyli, sumując, Odwróceni coś kombinują? – Porwanie Ogonka i ten włam to dopiero początek. Nasz świadek, choć nie jest w pełni władz umysłowych, to potwierdza. Jeśli ich nie złapiemy, może nie ludzkość, ale nasz kraj czeka katastrofa. Mass zamyślił się. Błądząc wzrokiem po zielonej okolicy, zatrzymał się na zażywającym kąpieli ptaszku. – Nie sądzisz – rzekł po chwili, nieustannie analizując usłyszane słowa – że trudno w to uwierzyć? –Och, oczywiście, że trudno w to uwierzyć, gdybym nie znał całej sprawy tak dobrze, jak znam ją teraz, po usłyszeniu takiej historii ogarnąłby mnie pusty śmiech. Ale, przyjacielu, ci ludzie istnieją i naprawdę nie mają zamiaru jedynie gadać o potrzebie zmiany. – Mhm – mruknął Mass, co lekko zdenerwowało komisarza. – W takim razie wiadomo o nich coś jeszcze? Na przykład skąd się wywodzą? – Chyba nie ma na świecie książki historycznej, w której znajdowałaby się o nich choć wzmianka, ponieważ, według naszego świadka, Odwróceni traktowani byli w środowiskach mistyków jako niedouczeni amatorzy. Nikt nie brał ich na poważnie, dlatego też nikt o nich nie pisał. A oni to wykorzystali i urośli przez wszystkie lata jak nigdy. Sigismund w dalszym ciągu obserwował taplającego się w kałuży ptaka. Komisarz kontynuował: – Podobno sami napisali swoją historię, jednak z oczywistych względów, nie sposób do niej dotrzeć. Nawet nasz świadek nie miał dostępu do pełnego kalendarium dziejów sekty. Zna jedynie podstawy przekazywane nowoprzyjętym, a i te są okrojone. – Z tego co słyszę, wiedza o nich jest tak ekskluzywna, jak tylko może być. – Oj tak. Wyobraź sobie, że nie tłumaczą nawet początków i przyczyn swego powstania. Jeśli chodzi o mnie, to wyjaśnienie tych kwestii jest pierwszą rzeczą konieczną do uczynienia, aby pozyskać nowe umysły. Mylę się? Sigismund pokręcił głową. Ku jego smutkowi, maleńki ptaszek odleciał. – W każdym razie, za najważniejszą dla siebie epokę uważają oświecenie, kiedy to ich spotkania odbywały się częściej i kiedy to nie trzeba było się aż tak bardzo obawiać o życie. Powstało wtedy dużo pism, z których korzystają podobno do teraz. Mass w duchu zaśmiał się, jednak fizycznie nie okazał żadnej emocji. – Zaś – kontynuował Johan, sięgając po papierosa – jeśli chodzi o książki, jest pewna pozycja napisana jeszcze w średniowieczu przez dwóch najznamienitszych członków, podobno mnichów, podawanych niekiedy jako ojcowie założyciele. Swoją drogą wyczuwasz ironie? Mass słuchał uważnie, tym razem całym sobą. – Księga ta zawierać ma w sobie wiedzę pozwalającą na osiągnięcie zbawienia, czy jakkolwiek to u siebie nazywają, a także przepowiednie w związku z przyszłością sekty. – Przepowiednie? – Tak. Niestety nasz świadek nie był w stanie określić ani jaka to przepowiednia, ani czego właściwie dotyczy. Czy właściwie, miałaby dotyczyć. Coś napomniał o zaszyfrowanym nazwisku nowego przywódcy, czasach dostatku i podobnych rzeczach. – Johanie, a orientujesz się może w jakim języku została sporządzona ta książka? – W żadnych istniejącym. Zresztą i tak więcej w niej obrazków niż tekstu. Mass złapał głęboki oddech. – Jeśli tak bardzo cię to interesuje, podam ci nawet jej tytuł. Niestety, ale jest ona nieosiągalna, zaginęła bowiem dawno temu. A nazywa się... – Ugeg hami – dokończył detektyw. Hodorowski zamierzał zapalić, jednak szybko z tego zrezygnował. – Sigismundzie – powiedział tylko. – Czy jest coś, co chciałbyś mi powiedzieć? – Wygląda na to, że jest tego całkiem sporo. *** Stary antykwariusz przepychał się pomiędzy licznymi grupami funkcjonariuszy policji, którzy badali, mierzyli i przeszukiwali jego przybytek. Szedł on w kierunku detektywa Massa, jedynej znanej mu w zastałych okolicznościach osoby. Gdy nareszcie udało mu sie wylawirować labirynt skupionych na wszelkich detalach ciał, rzekł: – Uhm... Panie Sigismundzie... Ja... Naprawdę doceniam pańskie zaangażowanie, ale czy to naprawdę konieczne? Detektyw wzruszył jedynie ramiona. Wcale staruszka nie słuchał, ponieważ znajdował się on w głębokim zamyśleniu. Oraz niepokoju. Chcąc jednak osiągnąć w sprawie progres, odłożył układanie diabelskich puzzli na potem. Serdecznie skinął na antykwariusza, udając się na poszukiwania Johana Hodorowskiego, który również się gdzieś w tym miejscu znajdował. Nie szukał zbyt długo. Jak zwykle zastał go rozmawiającego przez telefon. – Jasne, można było się tego spodziewać – mówił do słuchawki komisarz. – Ale dzięki za wszystko. Póki co, to tyle. Zakończywszy rozmowę, zwrócił się do Massa: – Chłopaki odwiedzili tę małolatę, o którejś wspominał. Jak ona miała? – Maggy Jurecki. – Właśnie. Wygląda na to, że nie dowiedzieliśmy się niczego, co można by dopisać do twoich notatek. No, może poza portretem pamięciowym. Sigismund uśmiechnął się. – Portret ten jednak – odparł komisarz – tak jak pewnie sobie wyobrażasz, nie jest jakoś specjalnie pomocny. Spójrz. Hodorowski sięgnął po telefon i pokazał obrazek, który agenci jakiś czas temu mu przesłali. – No – odparł Mass, patrząc na najbardziej zwyczajną ze zwyczajnych twarzy – zawsze to coś. – O ile ktoś taki naprawdę istnieje. Powiedz, celowo nie pytałeś tego dzieciaka o wygląd zleceniodawcy? – Tak się składa, że wiedziałem, iż jest to konieczność, będąca jednak do zrealizowania bardzo trudna. W moim mniemaniu zrobilibyście to lepiej, co, jak się okazuje, faktycznie zrobiliście. – Tak, zupełnie jakbyśmy dysponowali nieograniczonych czasem oraz nerwami ze stali. Mężczyźni parsknęli, choć w przypadku Sigismunda Massa było to raczej wymuszone kaszlnięcie. – W kwestii monitoringu też nie mamy rewelacji – ciągnął temat Johan. – Jak mówiłeś, widać jedynie tę dziewczynę. Facet wiedział jak się ustawić. – Analizowaliście godziny szczytu? Może widać na nagraniu kogoś podobnego do sporządzonej pamięciówki? – Ekipa z centrali właśnie to robi. Drugi raz. – Johan rozejrzał się przez chwilę, zupełnie jakby zapomniał na moment o śledztwie. – Chyba nie można tu palić, co? Mass nie odpowiedział. Znów się zamyślił. – Widzę, że coś cię gryzie. Chcesz pogadać? – Chodzi o to, że mam wrażenie jakbyśmy coś przeoczyli. Coś, co jest bardzo, bardzo blisko. – O czym dokładnie myślisz? – Ta sprawa... Zazębiło się to w zadziwiających okolicznościach. – Ha! – charknął komisarz. – Przyznaje, że faktycznie jest to dosyć niezwykłe. Dobrze się jednak złożyło, prawda? – Tego jeszcze nie wiem. Po prostu... Zaczynam dostrzegać pewną niepokojącą mnie zbieżność. – To znaczy? – Pamiętasz jak wspominałem, że w Ugeg hami jest jasna informacja, że demonów walczących z aniołami jest trzykrotnie więcej, czyli tysiąc osiemset piętnaście, prawda? – Prawda, pamiętam. – Otóż za mocno skupiłem się na teraźniejszej sprawie i przeoczyłem, że liczba ta ma związek z czymś, co wydarzyło się bardzo dawno temu. – Czyli? – Czyli z Derekiem Edgewoodem. Pamiętasz Dereka Edgewooda? Hodorowski jedynie skinął. – Skoro więc Ugeg hami z całą swą treścią stanowi świętość dla sekty Odwróconych, łącznie z takimi szczegółami jak liczba aniołów i demonów, i skoro Derek bez przerwy mamrotał przewagę złych, już teraz mogę założyć, że należał on do nich i pewnie z ich powodu mordował. Bardziej jednak niepokoi mnie co innego. Johan wydawał się zmieszany. Pokornie słuchał dalej. – Jakiś czas temu odwiedził mnie Aren. Wypytywał on o Dereka, a gdy powiedziałem mu o jego manierze powtarzania liczby, wyraz jego twarzy stał się bardzo zastanawiający. – Zaraz – przerwał nieoczekiwanie Johan. – Aren, nasz Aren Schuttenbach rozmawiał z tobą o sprawie Dereka Edgewooda? Po co? Zapanowało dziwne napięcie. – Przyszedł nieoficjalnie. Poprosił mnie o pomocą w jego znalezieniu, bo facet podobno rozpłynął się w powietrzu. Hodorowski zdenerwował się, poznać to można było po krwi napływającej do jego policzków. Drżącą ręką sięgnął po papierosa. Niewiele myśląc, zapalił. – Mass... Mogę ci ufać, prawda? Zresztą, szlag by to!, co ja gadam, oczywiście, że mogę ci ufać. Powiedz, co dokładnie chciał wiedzieć Aren? Mass mrużąc oczy poprawił okulary. Diabelskie puzzle poczęły płonąć. – Powiedział, że nie może zdradzić mi szczegółów, bo to ściśle tajne. Chodziło jednak o to, że znaleziono nowe dowody na Dereka, w związku z czym na zawsze można by go zamknąć. Wypytywał, czy podczas naszej sesji zdradził mi jakieś swoje ukryte miejsce, w którym schować by się mógł przed światem. Jak mówiłem, rozpłynął się podobno w powietrzu. – Czyli chciał go znaleźć? – Tak. – I, de facto, nie powiedział dlaczego? Sigismund nie odpowiedział. Nie musiał. – Chodź. Johan złapał detektywa za ramię, po czym wyszedł z nim z antykwariatu. Rozejrzał się dokoła, a gdy uznał, że sunący tłum jest wystarczająco daleko, zaczął mówić: – Sig, Derek Edgewood faktycznie nie figuruje w żadnym urzędzie, nie ma go na kamerach, ani nigdy indziej. Tak, rozpłynął się w powietrzu. Ponieważ postarała się o to policja. *** Eve Schuttenbach patrzyła na swojego męża. Nie widziała jednak postaci człowieka rozmawiającego przez telefon, a sumę wspomnień i radosnych chwil, które dzięki niemu przeżyła. Kochała go bardzo, w zasadzie to najbardziej na świecie, przez co obdarzyła go najgłębszym możliwym zaufaniem. Wierzyła, że cokolwiek powie, cokolwiek zrobi, czymkolwiek by się zajął, poświęci sto procent swego ducha i uwagi, aby przynieść korzyść rodzinie. Razem bowiem, dawno temu, postanowili, że z chwilą poczęcia pierwszego dziecka, ich myśli, dążenia, pragnienia i cele podporządkowane zostaną właśnie tej wartości. Rodzina była dla nich wszystkim. Dawała im uśmiech i szczęście, dawała spełnienie i poczucie bezpieczeństwa, a przede wszystkim sprawiała, że życie Eve i Arena w istocie można było nazwać życiem. Teraz jednak coś się zmieniło. Jej mąż rozmawiał nerwowo, jego głoś był poszarpany, a gdy następował moment słuchania rozmówcy, przestawał robić cokolwiek. Słuchał, jak słuchać może kamienny posąg, co w mniemaniu Eve było raczej przerażające. Nigdy bowiem nie zdarzało mu się tak zatracić w jakiejś czynności, aby w jego oczach nie tliła się choć iskierka pamięci o rodzinie. A teraz jednak coś się zmieniło. – Rozumiem – odparł Aren, pełen powagi – z tym nie będzie problemu, gwarantuję. Zatem – tutaj spojrzał na zegar wiszący na ścianie, wskazujący akurat godzinę dwunastą piętnaście – do zobaczenia. Po zakończeniu rozmowy, policjant szykował się do wyjścia. Nie doszło jednak do tego, ponieważ stojąca nieopodal Eve go zatrzymała. – Wychodzisz do... Nie dokończyła, jak gdyby bała się usłyszenia pomyślanych słów. – Tak – odparł Aren bez namysłu. – Właśnie tam. Sprawy mają się coraz lepiej, sama zresztą widzisz, prawda? Mężczyzna nieco teatralnie rozłożył ręce, aby podkreślić, iż ma na sobie bardzo drogi, ekskluzywny garnitur, mający symbolizować splendor i dostatek, który ostatnimi czasy spłynął na rodzinę Schuttenbach. – Widzę – powiedziała udającym normalność głosem Eve – ciebie. I niech tak zostanie. Aren zagryzł zęby. Nie podobało mu się to zdanie, nie podobało mu się, że własna żona posądza go o wyrzeczenie się potrzeb rodziny na rzecz własnych. Nie mógł jednak nic z tym zrobić, dyskusja nie miała sensu, a o argumentacji swego stanowiska siłą nie mogło być mowy. Tym razem się do... Eh, co ja robię?, pomyślał. Aren odwrócił się i rozgonił przerażające go myśli. A przynajmniej starał się to zrobić, bowiem wizje stojące mu teraz przed oczami nie należały do szybkich i ulotnych. Sięgnął do klamki i otwarł wejściowe drzwi domu. Ku jego zdumieniu, u progu znajdowała się sylwetka Sigismunda Massa. – Aren, ja... właśnie miałem dzwonić, patrz, jak się zgraliśmy – rzekł przyjaciel policjanta. Ten wydawał się być szczerze zaskoczony. – Sig, cholera, faktycznie nam się udało. Słuchaj, teraz jednak to nie najlepsza pora, może spotkalibyśmy się potem, co? Albo najlepiej jutro? Detektyw zobaczył, jak znajdująca się w głębi domu Eve wycofuje się jeszcze bardziej. – Cóż, nie chcę być natrętny, ale mam do pogadania z tobą o czymś naprawdę ważnym. – Rozumiem, ale może zadzwonisz, co? Urządzimy sobie telefoniczną konferencje, znajdę chwilę za jakąś godzinę, pasuje ci? – Wiem gdzie znajduje się Derek Edgewood. Aren miał Sigismunda od zawsze za osobę spokojną i bardzo stonowaną, w związku z czym nigdy nie podejrzewał go o przynoszenie wieści, dla których był w stanie zrezygnować ze wszystkich swoich zaplanowanych działań. – On... Ja... Słuchaj, wejdź, przywitaj się z Eve, poproś ją o filiżankę herbaty czy coś, a ja za chwilę przyjdę, dobrze? Mam zaplanowane ważne spotkanie ale to... uh... to jest bez wątpienia ważniejsze. Wykonam tylko telefon i zaraz wracam. Detektyw uprzejmie zapewnił przyjaciela o braku konieczności spieszenia się, po czym wszedł do przestronnego, zadbanego domu. Zgodnie z sugestią udał się na spotkanie z Eve. Ta akurat znajdowała się w kuchni, gdzie doglądała piekącego się ciasta. – Cześć, Sigismundzie – rzekła spokojnym głosem kobieta. – Bardzo dawno się nie widzieliśmy. Co u ciebie? Eve miała urodę raczej przeciętną, to znaczy idąc ulicą nie zwracała uwagi ani swym wdziękiem, ani wyszukanym stylem. Posiadała jednak coś, czego zazdrościć jej mogły wszystkie kusicielki świata, a mianowicie demoniczne, sukkubie wręcz spojrzenie. – Faktycznie, trochę czasu minęło – rzekł spokojnie Mass, wiedząc, że piekielny wzrok w ogóle nie współgra z jej spokojną naturą. – A odpowiadając na pytanie, to nie słychać u mnie niczego, czego sama byś nie mogła się domyślić. – Czyli, jak mówi Aren, stare, dobre czasy nie chcą minąć i ciągle można o nich powiedzieć, że są? – Dokładnie tak – uśmiechnął się Sigismund, który słyszał podobne słowa od przyjaciela niezliczoną ilość razy. Eve również przybrała wesoły wyraz twarzy, po czym odwróciła się, aby spojrzeć na rosnący z wolna sernik. Wstała jednak po chwili i spokojnym głosem rzekła: – Może herbaty? Chociaż nie, ty wolisz kawę, tak się składa, że mam prawdziwą smakowitość. Chcesz? Rozmawianie o sprawach zawodowych nie może odbywać się bez czegoś, co zaradzić może krępującej ciszy. – Dlaczego uważasz, że zamierzam rozmawiać z Arenem o sprawach zawodowych? Eve zmrużyła nieco oczy, a tembr jej głosu zmienił się w coś w rodzaju desperackiego, piszczącego szeptu. – Oboje wiemy dlaczego. Mass nie zdążył zadać choć jednego pytania, a w zasadzie to nie zdążył nawet się zdziwić, ponieważ w tej samej chwili zjawił się Aren. – Dobra, załatwione – rzekł zadowolony. – Mamy co najmniej trzy godziny. To chyba wystarczająco? Więc... Wolisz porozmawiać w salonie, czy... ? Policjant nie dokończył podawania propozycji. Miał namiastkę nadziei, iż jego żona zrozumie aluzje i sama odejdzie w celu załatwienia jakiejś wyimaginowanej sprawy. – Prawdę mówiąc – powiedział Sigismund, łypiąc po raz ostatni na udającą niezainteresowaną Eve – dzisiejszy dzień jest zbyt ładny, aby siedzieć między czterema ścianami. – Zatem ogród, pewnie – odparł natychmiast Aren. – Otoczony żywopłotem... Tak, może być. Nikt ostatniego zdania nie skomentował. Pewnie dlatego, iż wybrzmiało ono jedynie w głowie policjanta. Mężczyźni zasiedli za białym, drewnianym stolikiem. Każdy z nich miał przed sobą filiżankę wypełnioną ulubionym napojem; policjant herbatą z cytryną, sokiem malinowo truskawkowym i miodem, a detektyw kawą z cukrem, bez mleka. Tak przygotowani, siedzieli w milczeniu. Zabrało Sigismundowi chwilę, zanim odnalazł w sobie pokłady czegoś, co nazwać można społeczną odwagą, a gdy już się odezwał, jego głos nie brzmiał jak jego własny. Spowodowane to było niespotykanym u niego wcześniej rozdarciem. – Miałem ci coś powiedzieć. – Tak – uśmiechnął się Aren. – Mówiłeś, że wiesz gdzie znajduje się Edgewood. Stary, pojęcia nie masz jak bardzo mi pomagasz. I całej policji, oczywiście. – Nie, nie – mruknął Mass, który przybrał chwilę potem normalny dla siebie, spokojny styl wymowy. – Miałem ci powiedzieć coś, co zostało wcześniej ustalone. Przyjaciel detektywa westchnął, po czym odłożył filiżankę, którą zamierzał podnieść. – Ustalone? Chyba czegoś nie rozumiem. Mass nie wyglądał na szczęśliwego. Gdyby ktoś zechciał w tamtym momencie zobrazować pracę jego umysłu, na białym papierze znalazła by się skomplikowana konstrukcja z zębatek i dźwigni, która nieustanie rozwiązywałaby najbardziej złożone ze złożonych zadań matematycznych. – Aren... Nie wiem co się wokół ciebie dzieje, ale wiem, że nie mówisz całej prawdy zapewniając mnie, że wszystko jest w porządku. Udało mi się ustalić pewne fakty, które ku mojemu najgłębszemu zdumieniu, jestem w stanie połączyć z tobą. – Dobra – wyraz twarzy policjanta nie był już tak rozpromieniony. – O co tu chodzi? To jakaś gra? Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz gdzie znajduje się Edgewood? Okłamałeś mnie, aby prawić mi morały? Stary, proszę, nigdy bym cię nie posądzał o takie zagranie. – Nie okłamałem cię, wiem gdzie znajduje się Edgewood. Chodzi po prostu o powód, dla którego chcesz go znaleźć. – Ech, mówiłem już, że sprawa ta jest wyłączona z rozmawiania o niej. Naprawdę nie mogę, łapska policji po całości ją obejmują i choćbym chciał... – A gdybym powiedział ci, że łapska policji po całości obejmują nie tylko sprawę Edgewooda, ale i samego Edgewooda? – Jeśli o mnie chodzi, jest to zwykła zmiana retoryki przekazująca to samo. – Nie, Aren, chodzi mi o to, że policja dosłownie trzyma ręce na Dereku. Postarała się również o jego zniknięcie, które tak bardzo cię zdziwiło. Aren przechylił nieco głowę. – Zaraz... Edgewood znajduje się pod dozorem policji? – Derek Edgewood jest świadkiem koronnym zeznającym w sprawie pewnego ugrupowania stojącego za, między innymi, porwaniem profesora Ogonka. Możesz mi więc powiedzieć, w jakim celu go szukałeś? Choć słonce świeciło jasno, a spokojny wietrzyk swym kojącym oddechem potrafił nawet największego gbura rozweselić, kłąb emocji wiszący w ogrodzie rodziny Schuttenbach zamieniał wszystko w nicość. Nie było słońca, nie było wiatru, nie było jasnego dnia i przyjemnej atmosfery. Był policjant i detektyw. I była prowadzona przez nich rozmowa. – Czy to... – zawahał się Aren, udając spokojnego. – Słowa, które miałeś mi powiedzieć w ramach jakiegoś tam ustalenia? – Nie – odparł Mass. – To jest prawda, której w ramach ustalenia miałem nie wyjawiać. Zamiast tego, miałem podać ci ustalone wcześniej miejsce, w którym teoretycznie Edgewood miał się ukrywać. – A potem? – A potem obserwować co się stanie. Kłąb emocji zgęstniał, nicość przerodziła się we wszechbrak. – Więc dlaczego nie postąpiłeś jak miałeś postąpić? – A jak myślisz, głąbie? Jestem chyba ostatnią osobą, która powinna ci to tłumaczyć. I nagle jakby słońce znów zaczęło świecić. – Sig, ja... No... O co tu właściwie chodzi? – Proszę, obiecaj mi, że będziesz teraz ze mną szczery, tak szczery, jak szczery może być najszczerszy z ludzi. I spokojnie, nie będę cię wypytywać o powody szukania Edgewooda. – Dobrze... Dobrze. – Czy ostatnimi czasy spotkałeś na swej drodze ludzi, którzy w jakiś sposób wydali ci się fascynujący? – Fascynujący? Czy ja wiem... – Chodzi o grupę, grupę osób głoszących pociągające cię hasła dotyczące, powiedzmy, sfery duchowej i intelektualnej. – Coś jak sekta? – Tak. – Posądzasz mnie o bycie w sekcie? – Tak. Mass przypomniał sobie sprawę sprzed kilku lat, kiedy pewien mężczyzna po przygarnięciu porzuconego psa bał się reakcji swej dziewczyny, i zamiast spróbowania poradzenia sobie z sytuacją, pokazał jej poszewki na poduszki, które podobno wykonał własnoręcznie. – To poważne oskarżenie, Sig. W zasadzie nawet mnie obraża. Sigismund westchnął. – Słuchaj, pamiętasz nasze spotkanie w Zielarni, prawda? – Tak – odparł bez namysłu Aren. – Trochę spanikowałem, bo tamci... – Nie było żadnych agentów czuwających nad poufnością sprawy Edgewooda, bo nie było żadnej sprawy Edgewooda, ani wtedy, ani w momencie, kiedy odwiedziłeś mnie w mieszkaniu. Powiedz, że nie mam racji. Policjant wydawał się być zmieszany. Nie denerwował się jednak. Westchnął. – Więc co, teraz jestem podejrzany, tak? Próbujesz mnie w coś wrobić? – Nic z tych rzeczy. Sam jednak przyznasz, że szukanie kogoś, kto znajduje się pod ochroną policji jest co najmniej zastanawiające. Powinieneś to wiedzieć, jako że sam jesteś funkcjonariuszem. – Czyli jest tak jak mówię, jestem podejrzany? – Możesz być podejrzany, jeśli dalej będziesz kłamał. Nie zmyślaj, tylko wyznaj prawdę. Aren, obiecuję, że ci pomogę, jakikolwiek miałbyś motyw, na pewno... Zdanie zostało urwane, co policjanta nieco przeraziło, ponieważ sytuacje takie zdarzały się u Massa, gdy ten skończył układać w głowie jakąś trapiącą go zagadkę. – Czy – rzekł po chwili – dałeś się gdzieś wciągnąć? Nie potwierdziłeś. – Ani nie zaprzeczyłem – Aren wyraźnie walczył, choć przegraną wyczuwał całym sobą. – Mhm, słyszałem gdzieś coś o milczeniu. – Dobra, stary – przerwał policjant. – Daj już spokój. Nie jest to coś, z czym nie dałbym sobie rady, serio. Tak, kogoś tam poznałem, gdzieś tam chodzę i, z całym szacunkiem, nic więcej nie powinno cię obchodzić. Przyjaźnimy się i prawdopodobnie przyjaźń wymagałaby pomocy, ale uwierz, nie potrzebuję jej. Zresztą, gdybym naprawdę został zmanipulowany, to czy tak otwarcie bym o tym mówił? Sigismund postanowił nie czynić uwagi, że wyznanie to zostało wyciągnięte siłą, a gdyby nie nacisk z jego strony, pewnie w ogóle nie zostałoby wypowiedziane. Postanowił bowiem nie czynić uwagi z czymkolwiek. Z wyjątkiem jednej rzeczy: – Czyli masz motyw, aby znaleźć Edgewooda i to całkiem konkretny. – Och, to że przyznałem się do jednej rzeczy, nie znaczy, że przyznam się do wszystkich jakie usłyszę. Wybacz, Sig, ale ta rozmowa weszła właśnie na bardzo niewłaściwe tory. – Chcesz usłyszeć moją teorię? Blady strach padł na Arena, bowiem miał pewność, iż następne słowa jakie usłyszy będą prawdą, a prawdę zamierzał zatrzymać dla siebie. Niestety, ale jego zadanie utraciło status poufnego. – Derek Edgewooda należy do tej samej sekty co ty – rzekł Mass spokojnie, prawdopodobnie aż nazbyt – to znaczy: należał. Dlatego właśnie tak bardzo zależy wam na jego znalezieniu, ponieważ, najpewniej, jest on w posiadaniu informacji, które poważnie mogą zszargać waszą reputację. Obawiacie się, że mógłby z nimi udać się na policję. Wybrali więc na to zadanie policjanta, który teoretycznie powinien mieć najwięcej możliwości w związku z tropieniem zaginionych, lecz nie wzięli pod uwagę, że mądrość starych przysłów w istocie jest mądrością, a nie tylko błahą obserwacją. Aren milczał i próbował nie zmieniać wyrazu twarzy, co jednak mu nie wychodziło. – Ciekawi mnie coś jeszcze. Mianowicie, co zamierzałeś z nim zrobić, gdybyś go już znalazł? Dziwna atmosfera zapanowała przy drewnianym stole w ogrodzie rodziny Schuttenbach. Dziwna, a nawet straszna. Policjant zamierzał wypowiedzieć słowa, które miałyby go w jakiś sposób usprawiedliwić, które sprawić by miały, że uwaga detektywa zostanie przytłumiona. Postanowił on jednak nie używać wyuczonych formuł i po prostu mówić: – Sig... Szlag by to... Obawiam się, że faktycznie mam problem... Cholernie wielki problem, który dotyka mnie i moją rodzinę... Chciałbym... Chciałbym móc z tym walczyć... Ale... Ale to uzależnia... Detektyw jakby westchnął. Czekał na taki akt szczerości od początku spotkania. – Wiem, że czujesz się bezsilny. Ale pamiętasz chyba jeszcze z zajęć jak działa mechanizm uzależnienia, prawda? – zażartował Mass. – Jak sam powiedziałeś, nie jest to coś, z czym nie dałbyś sobie rady, a ja ci wierzę. – Nie, nie chodzi o sektę i cały ten system – Aren spojrzał prosto w oczy detektywa. – Mówiąc to, miałem na myśli osobę. Detektyw westchnął. Bolał go widok cierpiącego przyjaciela i bolała go świadomość, że choć znają się tyle lat, przez indoktrynację trwającą nie więcej niż rok – tak przynajmniej Mass uważał – policjant był w stanie wszystko pogrzebać kłamstwem. Nadzieję na ratunek niosło jednak poczynione przed chwilą wyznanie. – Aren, w tym właśnie momencie masz szanse na wyrwanie się z tego. Pomogę ci, lecz ty musisz pomóc także i mnie. – To znaczy? – Chodzi o miejsce ukrycia się Edgewooda. Sztab ludzi, u których znalazłeś się na celowniku po moim wyjściu od ciebie będzie myślał, że podałem ci ustalony wcześniej adres. A oni będą tam czekać. Proszę, musimy zawrzeć układ. Przekaż, że dotarłeś do Edgewooda i powiedz, że ukrywa się on w mieszkaniu przy Placu Handlowym numer 4/4. Nie wiem jakie mieliście wcześniej ustalenia, ale przekonaj ich, aby udał się tam ktoś inny niż ty. To jedyna szansa, by policja rozpracowała tę bandę. – Ale... Dlaczego w taki sposób? To pomysł Johana? Mass był bezradny. – Nie chcą przesłuchiwać ciebie, chcą cię wykorzystać. To jednak pozwoli na progres śledztwa. Z tego co wiem, chodzi o coś więcej niż zamknięcie ust potencjalnemu donosicielowi. Detektyw miał nikłą nadzieję, że Aren zdradzi choć namiastkę planów Odwróconych, jednak, jak zresztą racjonalnie przypuszczał, nic takiego się nie stało. – A – zawahał się policjant – co ze mną? Wiesz jak to będzie wyglądało, prawda? – Tak. Wiem też, że sytuacja ta jest dla ciebie co najmniej niekomfortowa, bo mimowolnie stałeś się tajnym informatorem. To znaczy... Możesz się nim stać. – Nie, nie – przerwał nagle Aren, a jego oczy rozszerzyły się. – To oczywiste. Muszę się od tego uwolnić, muszę, grozili mi... I mówili, że moje dzieci... – wziął głęboki wdech. – Czyli po przekazaniu informacji mam po prostu od nich uciec? – Wszystko będzie jak dawniej, przynajmniej przez jakiś czas, z tymże będziesz znajdował się pod ochroną policji. Johan osobiście ci to wyjaśni i wprowadzi do całej akcji. Stwierdził po prostu, że ja... – Prędzej się ze mną dogadasz? Porozumiewawcze uśmiechy załagodziły nieco narastające napięcie. – Ta rozmowa musiała odbyć się w kameralnych warunkach, bez świateł czy weneckich luster. Poza tym, wszyscy cię lubią i szanują. Nie chcieli zrobić z ciebie ofiary. Policjant wziął filiżankę. Łyk wystudzonej herbaty jakby przywrócił mu kolory. – Nie wiem jak – rzekł po chwili – ale muszę przyznać, że zadziałało to szybko. Jak to określiłeś, powiązanie ze mną. – Przeceniłem po prostu to, co mnie spotkało – odparł Mass. – Sprawę, którą miałem za nudną i błahą, w efekcie nie zamieniłbym na żadną inną. Dzięki niej, nie dość, że dotarłem do czegoś większego, to jeszcze mam okazję pomóc przyjacielowi. Następne trzydzieści minut mężczyźni spędzili na rozmawianiu o tematach znacznie przyjemniejszych niż sekty i światowy spisek. Bilans spotkania wyszedł zatem na plus, co Sigismunda Massa ucieszyło niezmiernie. – Tak jak mówiłem – rzekł na pożegnanie detektyw – czekaj na telefon. I póki co nie przyznawaj się, że byłem z tobą aż tak szczery. Aren zaśmiał się uprzejmie. – Tak, twoją szczerość ukryję moim kłamstwem, nie ma sprawy. – Aren? – Tak? – Cieszę się. Policjant nie odpowiedział. Zamiast tego spojrzał na swego przyjaciela tak, jak nie patrzył na niego od dawna. Oczami przepełnionymi uczciwością. – Zatem do następnego spotkania – pożegnał się Mass. – Od razu proponuję Zielarnie. – A ja od razu się zgadzam – odparł Aren ściskając dłoń detektywa. – Do zobaczenia, Sig. Gdy Sigismund oddalił się tak, że jego sylwetka rozpłynęła się za wibrującym od ciepła horyzontem, Aren Schuttenbach wyszeptał coś, co wirowało w jego umyśle od jakiegoś czasu: – Więc to Ugeg hami była poszukiwaną przez ciebie książką... |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |