Sprawca (fragment III) |
|||||||||
|
|||||||||
Telefon odłożony został po raz kolejny. Następujące po sobie próby dodzwonienia się do Arena kończyły się tak samo, to znaczy przynosiły rozczarowanie, smutek, zdenerwowanie i niepokój. Policjant wciąż nie odbierał. Tym gorzej, myślał Mass wpatrując się w wyniki swych rozmyślań i analiz. Jego przyjaciel mógłby pewnie coś powiedzieć o słowach powstałych na skutek przeniesienia kombinacji jeden , osiem , jeden , pięć na alfabet łaciński. Słowach oraz inicjałach, zakładając, że ów kombinacja może być w rzeczywistości dwoma liczbami, a mianowicie osiemnastką oraz piętnastką. Mógłby coś powiedzieć, nade wszystko przyjmując za pewnik, iż alfabet łaciński, a nie jakikolwiek inny, stanowić miał klucz i system przełożenia. Tym gorzej. Zrezygnowany westchnął. Sięgnął po stojący nieopodal kubek wypełniony pachnącą, gorącą jeszcze kawą. Kto wie, być może miał przed sobą coś, co w jego mniemaniu stanowiło wymarzoną wielką sprawę? Być może wpadł na jakiś poważny trop, który wspominałby przez lata? A może... Zresztą nie ważne, póki co i tak nie mógł tego rozwiązać. Potrzebował pomocy drugiego człowieka, a jedyny człowiek zdolny mu pomóc był nieosiągalny. Tym również gorzej, że miał w nim przyjaciela. Odłożywszy na bok gęsto zapisane kartki, pomyślał nad postępami w sprawie kradzieży książki. Antykwariusz płacił, wcale mało, gdy tymczasem żaden progres nie nastąpił. Kwestią dni, a nawet godzin może było to, kiedy zadzwoni wypytując o nazwiska i miejsca. Mass znał jedynie tytuł zguby. I to i tak ustalony przez zleceniodawcę. Może po prostu się starzeję?, jęknął w myślach popijając kawę. Może, jak radził mi Vincent, winien jestem znaleźć sobie jakieś inne zajęcie? Detektyw myślałby dalej i być może doszedłby do jakichś konstruktywnych wniosków zmuszając się do przeczytania rubryki z ogłoszeniami o pracę, jednak donośny dźwięk dzwonka ów szlachetny proces przerwał. Podniósł się od niechcenia, maszerując następnie w stronę drzwi. Zastanowił się przy tym, czy gości nie miewa ostatnio nazbyt często. – Jezu, Mass – odrzekł stojący u progu komisarz Hodorowski. – Gdybym wiedział, że twój dzwonek wydaje tak przeklęty świergot, zapukałbym. Zamiast więc cię powitać, powinienem przeprosić za hałasowanie! Johan Hodorowski, stary znajomy, z którym śledczy rozwiązał niejedną już sprawę, ryknął tak serdecznym śmiechem, że jego zaokrąglony brzuch podskoczył niczym wielka, owłosiona galaretka. Gdy się opanował, rzekł: – Słuchaj, chciałem zadzwonić, ale, cholera, zgubiłem numer do ciebie, a że wraz z Nutellem przechodziliśmy obok, postanowiłem zajrzeć. Cieszę się, że jesteś w domu. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko? Mass wiedział, że pytanie nie dotyczyło odwiedzin komisarza, lecz tego, że przyprowadził on ze sobą kogoś, kogo on kompletnie nie znał. Detektyw cenił bowiem swoją prywatność. – Skąd – odpowiedział zgodnie z prawdą, gdyż ostatnimi czasy zobojętniał. – Zapraszam. Bo rozumiem, że nie chodzi o zwykłe uściśnięcie sobie ręki? Hodorowski uśmiechnął się tylko, po czym za przyzwoleniem gospodarza wszedł do jego domu. Za nim, poczłapał młody chłopak, uczesany niczym sklepowy manekin, ubrany przy tym w nienoszony, świeżo przyjęty garnitur. – To jest Adam Nutell, pracujący w policji od niedawna. Jakoś tak wyszło, że trafił pod moje skrzydła, a już ma szanse mnie wygryźć. – Nie, nie, to nie tak, proszę pana – odparł natychmiast chłopaczek, nieskromnie się przy tym śmiejąc. – A ja myślę, że właśnie tak. Swoją drogą, Adam, to jest Sigismund Mass, detektyw o którym ci wspominałem, i który wielokrotnie przyczynił się do naszych sukcesów. Poznajcie się, bo kiedyś na pewno będziesz potrzebował jego pomocy. Adam Nutell wyszczerzył się tak bardzo, że jego uśmiech dosłownie sięgał od ucha do ucha. Nieśmiało, lecz kurtuazyjnie wyciągnął dłoń ku detektywowi, jakby chcąc pokazać eleganckie perłowe spinki przy rękawach, po czym ścisnął ją pewnie i bardzo mocno, co było raczej niespodziewane. – Bardzo mi miło. Wiele o panu słyszałem. Sytuacja ta należała do takich, kiedy odpowiedzieć na nieumiejętnie skrywaną arogancję należało A ja o panu nie , jednak Mass postanowił nie być złośliwy. – Mnie również miło – odparł tylko. – Proszę, usiądźcie. Może coś do picia? – Nie, nie będziemy aż tak zwracać ci głowy. – A ja, jeśli można, chętnie – stwierdził młodzik, wprawiając Hodorowskiego w niemałą konsternacje. Detektyw, po zaparzeniu herbaty i dodaniu do niej na życzenie Nutella szczypty soli, gdyż na zewnątrz panował straszny upał, zasiadł za stołem. – Zamieniam się zatem w słuch – powiedział, popijając kawę. Komisarz westchnął, serdecznym spojrzeniem aprobując prostolinijność śledczego. – Dobra, więc aby się zbytnio nie rozwodzić, ten oto chłopaczek – wskazał uprzejmie na Adama – wpadł na trop mogący rozwiązać naszą wielką sprawę, tak bardzo absorbującą całe społeczeństwo. Sigismund ze zrozumieniem pokiwał głową, a następnie z niebywałym spokojem zapytał: – Jaką sprawę? I czemu wie o niej całe społeczeństwo? Johan nie był pewien czy to żart, więc dyskretnie tylko rozchylił usta, a Adam parsknął wymuszonym, bardzo sztucznym śmiechem. – Naprawdę nie wiesz o co chodzi? – rzekł komisarz. – Nie czytasz gazet? Nie ma chyba takiej, która by o tym nie pisała. – Z gazet czytam jedynie nagłówki. Gdy któryś mnie zainteresuje, czytam cały artykuł. Tak to chyba powinno działać, prawda? – I co, ostatnimi czasy nic cię nie zainteresowało? Mass wzruszył jedynie ramionami uszczuplając zawartość kubka o sporej wielkości łyk. Powędrował potem wzrokiem na stos piętrzących się papierów, leżący w kącie pokoju. – W zasadzie, w gąszczu zgrabnie ujętych informacji trudno wybrać tę, która faktycznie ma jakąś wartość. Wszystkie bowiem podawane są w taki sposób, jakby były najważniejsze na świecie. Ja jednak nie mam czasu, aby czytać o wszystkim. – Jeśli mogę – rzekł cienkim głosikiem Nutell – to zdaje się, że widzę interesujący nas temat. Chłopak, nie czekając na reakcję detektywa, podniósł się, powędrował w stronę stosu papierów, wyciągnął zeń gazetę, po czym wrócił na miejsce. – Proszę – odparł, pokazując palcem pierwszy nagłówek. – Oto sprawa, którą żyje tysiące ludzi. Detektyw Mass od niechcenia łypnął na wskazywane słowa. – Porwany naukowiec nadal nieznaleziony – przeczytał. – Rozumiem, że to ostatnie jest już nieaktualne? – Nie do końca – wyjaśnił Hodorowski. – Rzecz w tym, że wiemy gdzie profesor Ogonek jest przetrzymywany. Przynajmniej prawdopodobnie. – Zaraz, profesor Ogonek? – zaciekawił się Mass. – Czy to nie jest ten specjalista od transplantacji, któremu udało się przeszczepić czołowy płat mózgu martwemu, jak się zdawało, pacjentowi? – Ten sam – rzekł z uśmiechem Johan – a pacjent, owszem, był martwy i martwym pozostał. Nie licząc może sześciu sekund, w których to zdołał odzyskać świadomość, co jest raczej przerażające. Mass podniósł nieco prawą brew. – Sądziłeś, że to plotka, prawda? – uśmiechnął się odpychająco komisarz. – Tak to jest, gdy nie czerpie się z morza informacji fal, a wyłapuje jedynie krople. Facet naprawdę tego dokonał, co naturalnie wzburzyło wszystkim, czym dało się wzburzyć. Och, gdybyś czytał wywiady, a raczej reprymendy duchownych i filozofów moralności! Te wszystkie telewizyjne debaty, spotkania, panele! Ubaw po pachy. – Rozumiem, że mimo całego zamieszania Ogonek nie został całkowicie potępiony? – Cóż, jakby nie było, na stałe zapisał się w historii medycyny i całego świata. Trudno, co prawda, mówić o wskrzeszeniu, ale wiesz, przywrócić martwemu świadomość, choćby na moment, to jest coś, prawda? – Prawda – odparł z niesmakiem Mass. – Problem jednak polega na tym, że chyba nie do końca było wiadomym kto się obudził. Ktoś zdołał to ustalić? – To znaczy? – spytał Nutell, popijając herbatę. – No, na te sześć sekund świadomość odzyskał biorca, czy może dawca? Gdyby w pokoju latała mucha, teraz, z całą pewnością jedynym słyszalnym dźwiękiem byłoby jej bzyczenie. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zapanowała głucha, oniemiała cisza. – Podobno – podjął po chwili Hodorowski – pacjent coś powiedział. Najpewniej jest to tylko plotka wymyślona przez przeciwników tej operacji, aby podkreślić jej upiorność. Nikt jednak nie może tego potwierdzić. Odpowiadając zatem: nie wiadomo. – Plotka mówisz, ciekawe. Tak się składa, że plotki same z siebie nie powstają. Adam Nutell uśmiechnął się. Ów śmiech wyrażał podziw dla sceptycznego umysłu detektywa. Prawdopodobnie. Sigismund Mass gapił się przez chwilę ni to w Hodorowskiego, ni to w obraz znajdujący się za nim, po czym przeniósł wzrok w stronę gazety. – A za tym – wskazał palcem na nagłówek traktujący o włamaniu do rządowego magazynu – też się kryje jakaś porywająca historia? – Jeśli zaliczysz do takich grupę nieletnich anarchistów, których zbulwersował fakt wykupienia przez jakąś partię prywatnych hangarów, to tak. Poza tym jest to typowy przykład wypełniacza. Nie traćmy zatem czasu na pierdoły, i zechciej wysłuchać konkretów. Po uzyskanym przyzwoleniu, komisarz, który wyraźnie się podenerwował, mówił dalej: – Jak już wspominałem, nasz wschodzący gwiazdor w brawurowy sposób wpadł na trop pewnych radykalnych oszołomów, którzy wedle wszelkiego prawdopodobieństwa odpowiedzialni są za porwanie Ogonka. Wiem, że ciekawość aż w tobie kipi, ale, cholera, nie mogę zdradzić szczegółów, ani w zasadzie czegokolwiek. – Jakoś przeżyję – mruknął tylko detektyw. – Nie chodzi jednak o to, że chcę się pochwalić nowym narybkiem, ale o pomoc, której potrzebujemy w związku ze sprawą. Bo widzisz, to, że odkryta grupa jest tą właściwą jest pewne w jakichś dziewięćdziesięciu procentach. Antyterroryści zaś potrzebują procent stu. Dlatego zwracam się do ciebie. Istnieje kilka osób, które trzeba wypytać o to i owo, a nie znam nikogo, kto byłby w tym lepszy. – Czyżby w policji brakowało wykwalifikowanych detektywów? – Och, detektywów może i nie brakuje, ale wiesz, są co najmniej trzy powody, dla których chciałem poprosić o to ciebie. Po pierwsze, o całej akcji wie naprawdę garstka osób, a angaż kolejnych zwiększa ryzyko. Wiesz o czym mówię, prawda? Jesteś kimś, komu ufam i kogo polecać mogę w ciemno. Po drugie, cholera wie, czy banda tamtych wywrotowców nas nie monitoruje i czy nie zna naszych oficerów. Zwerbowanie ciebie byłoby zatem dodatkowym zabezpieczeniem, a że w swym fachu jesteś dobry, wykonałbyś robotę tak, że nikt nic by nie podejrzewał. Po trzecie zaś... Komisarz się zawahał. Doskonale wiedział, co zamierza powiedzieć, lecz dopiero teraz przez myśl mu przeszło, że następnym powodem może detektywa obrazić. Po błyskawicznym zastanowieniu się, kontynuował: – Słuchaj, trochę niezręcznie mi o tym mówić, ale słyszałem, że ostatnio nie powodzi ci się najlepiej. Pomagając nam, w końcu pracowałbyś nad czymś poważnym, a nie... – Zaraz – przerwał zadziwiony Mass. – Skąd o tym wiesz? Nie rozmawialiśmy od bardzo dawna. – Od Arena – rzekł spokojnie Hodorowski. – Spotkałem go jakiś czas temu i tak jakoś pogadaliśmy między innymi o tobie. Piorun poraził Sigismunda Massa, piorun zaskoczenia i niewysłowionej ulgi. Był tak zdumiony, że aż odłożył kubek uwielbianej kawy. – Dawno się z nim widziałeś? – Nie dalej niż dwa dni temu. Coś się stało? – Nie – odparł detektyw, nieco się uśmiechając. – Nie mogłem go złapać, a mam do niego pewną sprawę. Nieważne. Coś jeszcze w związku z tym porwaniem? – Tak, twoja odpowiedź – rzekł uśmiechając się Johan. – Szczegółów mogę udzielić dopiero wtedy, gdy zgodzisz się na współpracę. Nie musisz odpowiadać dzisiaj, ale im wcześniej, tym lepiej. W zasadzie, gdybyś podjął decyzję już teraz, byłbym bardzo wdzięczny, zrozumiem jednak jeśli... – Dobrze, odpowiem dzisiaj, a nawet teraz. Odmawiam. Hodorowski nie zmienił wyrazu twarzy, za to Adam Nutell posmutniał. I być może nawet zdenerwował. Odłożył kubek herbaty w czekaniu na argumentacje. – Naprawdę to doceniam, i fakt, z pewnością byłaby to poważna, ciekawa sprawa, jednak ilość moich zobowiązań nie pozwala mi na wzięcie kolejnego. Kilka dni temu z pewnością bym się zgodził, jednak teraz nie mogę ze względów, powiedzmy, fizycznych. – Pewnie – rzekł uprzejmie Johan. – Nadmierna ilość czegokolwiek nigdy nie jest pożądana, nawet jeśli mowa o kobietach. Nie zaśmiał się jedynie młodzik. – Tym niemniej warto było spróbować. Hej, Nutell, wyglądasz jakoś dziwnie, wszystko w porządku? Adam próbował zachować pozory normalności. Widać jednak było, że o czymś myśli. Bardzo, bardzo intensywnie. W ciągu następnej sekundy twarz jego przeobraziła się w ciężko pracujący tłok, by potem powrócić do postaci pierwotnej. – Po prostu – rzekł głosem wysokim i jakby zapłakanym – nasłuchałem się o panu detektywie tak wiele superlatyw, że nastawiłem się na ekscytujące śledztwo mogące okazać się cennym doświadczeniem. Rozumiem jednak pańską decyzję. Na pana miejscu pewnie postąpiłbym tak samo, bowiem również nie radzę sobie z natłokiem wielu zadań naraz. Adam wpatrywał się w Sigismunda szatańskim wzrokiem. Pomimo pewnej pogardy i niechęci, dopatrzeć się można w nim było autentyczną żałość z powodu braku możliwości podpatrzenia zawodowca w pracy. Chłopak nie radzi sobie z emocjami, pomyślał Mass, ale przynajmniej jest szczery. – Tak, to my już pójdziemy – stwierdził Hodorowski wstając, natychmiast kierując się do wyjścia i nakazując chłopakowi uczynić to samo. – Gdybyś jednak zmienił zdanie, to do jutra możesz dać znać. – Dam – odparł Mass. – Jeśli w istocie zmienię. Z mieszkania pierwszy wyszedł Johan. Wydawało się, że Nutell zniknie zaraz za nim, choć tak się nie stało. Zatrzymał się on, i mocno ściszonym głosem rzekł: – Detektywie, jeśli chodzi o przeszczep wykonany przez profesora Ogonka, pacjent faktycznie zdołał coś powiedzieć. W zasadzie, było to zdanie złożone, doskonale słyszane przez każdego, kto znajdował się na sali. Na nieszczęście, wypowiedziane słowa z miejsca stały się rządową tajemnicą, a obecny podówczas personel począł w dziwnym okolicznościach kolejno znikać. Jest pan pewien, że nie warto się tym zainteresować? *** Ku zdziwieniu antykwariusza, Massowi udało się dotrzeć do nagrań z miejskiego monitoringu. – Dlaczego ma pan taką minę? – spytał detektyw, rzucając na stół czarnobiałe zdjęcia z filmu. – Chyba o to właśnie pan prosił, prawda? Staruszek wyraźnie się cieszył, jednak emocja ta przyćmiona została przez wyraz zdziwienia, a może nawet i podziwu. – Będę szczery – rzekł, zmrużywszy oczy i wpatrując się w fotografie. – Prosząc pana o udanie się po nagrania, nie wiązałem z tym większych nadziei, ponieważ wiem, jak w naszym mieście wygląda sprawa z dostępnością do rządowych, bądź co bądź, własności. Utwierdziłem się w tym przekonaniu, gdy udał się pan tam po raz pierwszy. Ponowienia próby się nie spodziewałem. Ani tym bardziej tego, że zgodzą się na udostępnienie. – Zatem pozwoli pan, że ja również będę szczery. W sprawie tej nie ma kogokolwiek podejrzanego, bo też niemożliwością jest kogoś takiego ustalenie na podstawie mglistych domysłów, zatem powtórnie udanie się po film z monitoringu stanowiło jedyną sensowną opcję mogącą rzucić na śledztwo nowe światło. Zresztą, jak pan widzi, i tak nie doprosiłem się tego, po co tam poszedłem. – Ach, zdjęcia w zupełności wystarczą. Tak, hm... Staruszek tak bardzo przyglądał się w zdobycz detektywa, że zdawał się uprawiać jakiś szczególny rodzaj autohipnozy. Wertował czarnobiałe odbitki i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa coś sobie w umyśle układał. – To... – wymruczał, lecz nie zamierzał dokończyć. – To... Hm... – To kobieta – pomógł mu Mass. – A raczej dziewczyna, dokładnie siedemnastoletnia Maggy Jurecki, mieszkająca jakieś cztery kilometry stąd, przy Parku Bohaterów. Staruszek był pod wrażeniem. Z zadowoleniem uniósł głowę, a Sigismund pozwolił sobie kontynuować: – Tak, ustaliłem już jej tożsamość, a w ciągu najbliższego kwadransa zamierzam ją odwiedzić. Mam nadzieję, że pan to docenia, bowiem informacje te sporo mnie kosztowały. Dosłownie. – Oczywiście, że doceniam, oczywiście! – odparł natychmiast właściciel antykwariatu, nie wiedząc, czy chodziło detektywowi o czas czy pieniądze. – Proszę udać się do niej już teraz, im szybciej, tym lepiej! Wzrok Sigismunda wyrażał coś, co nie pozwalało na radość z powodu znalezienia sprawcy. Śledczy przypominał teraz pomnik, który wykuty został w wątpliwości i zmartwieniu. – Coś jeszcze? – spytał uprzejmie staruszek, zignorowawszy postawę Massa. – Proszę spojrzeć na fakty: książka o wojnie aniołów z demonami, napisana w fikcyjnym, niezrozumiałym języku, pochodząca prawdopodobnie ze średniowiecza. Skradziona przez nastolatkę, dla której prawo nie jest czymś, czym warto się przejmować. Nie zastanawia to pana? – Fakty są takie, drogi panie, że to ona jest złodziejem. Będzie miał pan szansę dowiedzieć się wszystkiego, gdy dotrze na miejsce, czy mam rację? Mass, zanim wyszedł, powiedział jedynie To ja już pójdę, będziemy w kontakcie. Wiedział, że jego zleceniodawca jest człowiekiem prostym, dla którego najszybsze rozwiązanie problemu jest tym najlepszym, i w związku z tym postanowił nie dzielić się swymi wątpliwościami. Zresztą, nie nawykł on do wygłaszania wyroków przed zakończeniem sprawy. Dom Jureckich odnalazł bez problemu. Wybudowany został w ładnej, spokojnej okolicy, która pomimo bliskości nieprzyzwoicie wielkiego parku handlowego zachowywała ciszę. Chociaż, zastanawiając się nad tym dokładniej, pewnie dlatego właśnie było tam cicho. Zapukał do drzwi trzy razy. Gdy szykował się do użycia dzwonka, otworzyła mu mała, bardzo pomarszczona kobietka. – Tak? – spytała, a jej głos był wysoki i przemęczony. – Nazywam się Sigismund Mass, jestem prywatnym detektywem. Zastałem może Maggy? Kobietka westchnęła. Nakazała Massowi wejście do domu. – Mag! – krzyknęła. – Doigrałaś się, przyszła po ciebie policja! – Nie, proszę pani, ja nie jestem z policji. – Mag! – darła się matka dziewczyny, nie zważając na usłyszane słowa. – Chodźże tu! Stan, przyprowadź ją. W zaledwie trzy minuty później detektyw Mass siedział na kanapie, a na wprost niego znajdowali się rodzicie dziewczyny, jak i ona sama. Maggy Jurecki, jak już się rzekło, miała siedemnaście lat, a urodę raczej nieszczególnie interesującą. Posiadała mnóstwo krost oraz widoczną nadwagę, a jej twarz wyrażała jak na jej młody wiek zdecydowanie zbyt dużo doświadczeń. Wszelkiego rodzaju. – Witaj Mag, nazywam się Sigismund Mass, i jak już powiedziałem twojej mamie, jestem prywatnym detektywem. – Skończyło się – wtrąciła się matka dziewczyny. – Zamkną cię i dopiero wtedy zrozumiesz jak głupia byłaś! – Spokojnie, obejdzie się bez interwencji policji, jeśli mój klient odzyska to, co zostało mu skradzione. Jest on gotowy o wszystkim zapomnieć i nie powiadamiać oficjalnych organów ścigania. Zresztą, mógł to zrobić, a wynajął mnie, więc tym bardziej powinnaś to docenić. Maggy patrzyła na Massa swymi małymi, kręcącymi się oczkami. Zdawała się go w myślach okrutnie torturować. Nie odpowiedziała. – Mag – rzekł dostojny, siwy jegomość, czyli pan Jurecki. – Nie słyszałaś? Powiedz, gdzie jest to, co ukradłaś? Albo po prostu to przynieś. – I powiedz co ukradłaś, ty smarkulo! – rzuciła matka. – Niczego nie mam! – krzyknęła nagle siedemnastolatka. – Odwalcie się ode mnie! – Chodzi, droga pani – powiedział Mass do matki dziewczyny – o kradzież książki, książki z antykwariatu przy ulicy Wyzwolicieli. Oto zdjęcia upamiętniające te zdarzenie. Kiedy na szklanym stoliku znalazły się fotografie, pani Jurecka wrzasnęła: – Ty niewdzięczna gówniaro, jak mogłaś! Jak... – Ann – rzekł ojciec. – Uspokój się, pozwól panu detektywowi wykonywać swoją pracę. – Dziękuję – odparł Mass, a następnie zwrócił się do dziewczyny. – Potwierdzasz, że to ty znajdujesz się na tych zdjęciach? – Spadaj. – Potwierdzasz, że ukradłaś książkę z antykwariatu przy ulicy Wyzwolicieli? – Spadaj. – Do cholery, Mag! Mówże! Ostry głos małej kobietki przeraził nawet detektywa, który potrzebował chwili, aby pytać dalej: – Ukradłaś tę książkę, czy nie? Gdzie ona jest? Mag pomruczała chwilę coś pod nosem, po czym odparła: – Ukradłam! Ale jej nie mam. Słowa te zdawały się potwierdzić przypuszczenia Massa, które zrodziły się w jego głowie w chwili oględzin miejsca włamania. – Dobrze, zatem uważnie mnie posłuchaj. Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego to zrobiłaś. To była jakaś zabawa? Twarz Maggy przybrała barwę krwistej czerwieni. Powstrzymywała się, aby nie wypowiedzieć jakiegoś paskudnego przekleństwa. – Ktoś cię do tego zmusił? – ciągnął. – Groził ci? – Dobra! – krzyknęła dziewczyna. – Powiem już! Jakiś koleś do mnie podszedł i mi zapłacił. Prawdziwy pieniędzmi, a nie jakimiś wszawymi drobniakami! – Kochanie... Ojciec siedemnastolatki wymruczał to głosem bardzo rozedrganym. – Zapłacił, rozumiem – rzekł detektyw, starając się ignorować rodzinne nieporozumienia. – A coś ci przy tym powiedział? Na przykład dlaczego masz to zrobić? – Nie, zapytał tylko czy to zrobię, wręczył kasę i tyle. Dał mi potem plan tej syfiastej księgarni, pokazujący co mam ukraść. I wiesz co? Zrobiłabym to jeszcze raz! Matka dziewczyny złapała się za głowę. Wstała potem i podeszła do okna zapalając papierosa – Jest jakiś szczególny powód, dlaczego poprosił o to akurat ciebie? – Nie wiem, zapytaj się jego. – Jeśli powiesz gdzie mogę go znaleźć, z pewnością to zrobię. Maggy płonęła. Całą sobą dawała znać, że ma już tej rozmowy serdecznie dość. – To jak, wskażesz mi miejsce pobytu tego człowieka, czy... – Nie znam go! – krzyknęła dziewczyna. – Koleś po prostu podszedł, pogadaliśmy chwilę o jakichś pierdołach, po czym zaproponował mi zapłatę za kradzież tej przeklętej książki! Zgodziłam się, a zrobiłam to już dzień później, bo mam w tym niemałe doświadczenie! Pan Jurecki zdawał się wiedzieć o tym aż za dużo. – Gdy spotkałam się z nim, ja mu dałam książkę, on mi wypłacił resztę kasy i tyle go widziałam. Zarobiłam całe pięć stów! Pięć stów! A wy nie jesteście w stanie dać mi nawet pięćdziesiątki, pomimo, że mieszkacie w cholernej willi! Matka dziewczyny walnęła dłonią w parapet. – Dość tego, smarkulo! Masz szlaban na... Wszystko! Słyszysz? Na wszystko! – Ha! Tylko to potraficie robić, rzucać zakazami i szlabanami! Jesteście bardziej niż beznadziejni! Mass był skołowany. Miał mętne wrażenie, że dalsze wypytywanie dziewczyny jest nie na miejscu. Postanowił zatem poukładać sobie wszystko samemu, co i tak uważał za najlepszą metodę rozwiązywania wszelkiego rodzaju zagadek. – To ja już pójdę. Jego głos nie przedarł się przez wrzaski Maggy, piskliwe świergoty jej matki, oraz spokojny, buczący ton jej ojca. Stwierdzając, że silenie się na uprzejmości jest w tym przypadku stratą czasu, po prostu podniósł się i wyszedł. Po drodze zanotował coś w swym nieodłącznym zeszyciku, a następnie schował go do kieszeni płaszcza, całkowicie o nim zapominając. Spieszył się, ponieważ dzień wcześniej zadzwonił do niego Aren z prośbą o rychłe spotkanie. *** Przyjemny, chłodny wietrzyk rozrzedzał nieco duszne powietrze i sprawiał, że pomimo nieprzyzwoicie wręcz wysokiej temperatury dało się normalnie funkcjonować. Zwiastowało to co prawda burzę, i to taką, po której liczyć się będzie straty w ogromnych sumach pieniędzy, lecz i tak było miło. Detektyw Mass stał przed białymi, drewnianymi drzwiami domu Arena. Z niecierpliwością wyczekiwał odpowiedzi na wykonaną przed sekundą próbę zawiadomienia o swoim przybyciu. Gdy zapukał raz jeszcze, wziął głęboki oddech i bezskutecznie starał się opanować lekkie drżenie rąk. Co ja robię?, powiedział w myślach sam do siebie, przecież gość sam do mnie zadzwonił i zaproponował spotkanie, co oznacza, że wszystko z nim w porządku. Gdy drzwi się otwarły, w umyśle śledczego zapanowała pustka. – Wujek Sig! Przywitała go dziesięcioletnia dziewczynka, z ogromnymi, czarnymi oczami, która natychmiast rzuciła mu się w ramiona. – Witaj, Zoise – odparł Mass uprzytomniając sobie, że nie kupił dzieciakom żadnego prezentu. – Słuchaj, jest może tata? – Tak! Tato! – krzyknęła dziewczynka, wbiegając do domu. – Przyszedł wujek Sig! Mass pozwolił sobie na wejście do okazałego domu. Zamknął za sobą drzwi i poczekał na pojawienie się przyjaciela. Zamiast niego, przybiegła Zoise. – Tata mówił, żebyś się rozgościł, wujku. Zaraz przyjdzie. – O, a co takiego robi? – Udaje, że potrafi gotować! – Zo! – rozbrzmiał głos dochodzący z kuchni. – Słyszałem! Dziewczynka serdecznie się uśmiechnęła, po czym pisnęła jak gdyby się czegoś bała. W rzeczywistości jednak dała się ponieść zabawie odbywającej się w jej głowie. Uciekła potem do swojego pokoju. Detektyw ściągnął płaszcz i udał się do salonu, który połączony był z przedsionkiem, tak zatem wystarczyło wykonać jeden dosłownie krok, aby się w nim znaleźć. Po lewej stronie znajdowała się wnęka prowadząca do kuchni, a z niej wywodziły się wspaniałe zapachy przywodzące na myśl kuchnię śródziemnomorską. Coś tam skwierczało, coś bulgotało, lecz nie słychać było krzątaniny gospodarza. Sigismund postanowił tam wejść w celu sprawdzenia co się dzieje. Ujrzał Arena wpatrzonego w książkę kucharską i ogromną ośmiornicę rozłożoną na stole. – Cholerne głowonogi – syknął. – Dobre to, ale przyrządzanie zahacza o tortury. – Jeśli zachciało się wykwintności... – odparł detektyw, uśmiechając się. Następnie, mężczyźni zgodnie stwierdzili, że wrzucą po prostu zwierzę do garnka i poczekają na rezultaty. Ustaliwszy, że wszystko zrobione zostało tak, że śmiało można było to zostawić, udali się do salonu. Aren, sięgnąwszy do barku po butelkę jakiegoś brązowego trunku, odparł: – Witaj. Teraz mogę cię oficjalnie powitać. Mass ucieszył się. Jego przyjaciel wyglądał dobrze. Zdawało się, że humor mu dopisywał. – Tak, ja cię również witam – powiedział. – Eve nie ma w domu? – Nie, pojechała z małym do lekarza. Chłopak ma tylko katar, ale wiesz, telewizja próbuje zaszczepić w nas odruch przewrażliwienia, więc nie trudno było o taką reakcję. Zwłaszcza w jej przypadku. – Na całe szczęście tego nie oglądam. – A śledzisz jakoś wiadomości? – Przyznaję, że zdarza mi się to raczej nieczęsto. A ostatnio w ogóle. Aren spojrzał na Sigismunda jak konkwistador na Indianina. Badawczo wpatrywał się w jego oczy i w całą jego postać. Chce mi coś powiedzieć, pomyślał detektyw, coś czego nie zrobiłem, a zrobić powinienem. – Cóż – odparł Aren, głosem raczej zmierzłym. – O nowinkach ze świata pogadamy później. Najpierw winien ci jestem wyjaśnienia. A i przeprosiny. – No, sam musisz przyznać, że nasze ostatnie spotkanie przebiegło raczej dramatycznie, a dla mnie nawet niepokojąco. – Tak, wiem – głos policjanta wyrażał autentyczną skruchę. – Dlatego postanowiłem cię zaprosić i się z tego wytłumaczyć. Tutaj mogę. Mężczyźni usiedli za stołem. Gdy część z zawartości szklanek znalazła się w ich żołądkach, w spokoju i zrozumieniu podjęli rozmowę: – Mam świadomość, że mogłem cię wystraszyć, ale uwierz, wtedy nie mogłem pisnąć choć słowa. Mówiąc, że ktoś mnie obserwuje, miałem na myśli dosłowność. Chodziło oczywiście o tajniaków, którzy przypisani zostali do sprawy Dereka Edgewooda, i którzy monitorują prywatne rozmowy agentów pod kątem zachowania tajemnic. – Po co agenci mieliby rozmawiać ze swoimi znajomymi, niekoniecznie innymi agentami, o ściśle tajnej operacji? Aren westchnął. – Kiedyś coś takiego się zdarzyło. Funkcjonariusz uczestniczący w trudnym, szczególnie utajnionym śledztwie napomniał o nim w trakcie zwykłego wypadu na piwo, i to wystarczyło, aby wszystko skończyło się katastrofą. – Czyli? – Czyli ścigani dopadli tego funkcjonariusza wraz ze wszystkimi pracującymi nad ich sprawą. Teraz, dla bezpieczeństwa, włodarze z głównej komendy spuszczają ze smyczy swoje wierne pieski, aby pilnowały poczynań pojedynczych płotek. Dziwne, nie? Zwłaszcza, że działanie takie wpływa na agentów raczej stresująco, a przy niektórych przypadkach trzeba mieć naprawdę czysty, niezmącony umysł. Mass wychylił spory łyk brandy. Gdy odstawił szklankę, rzekł: – Boże, jak dobrze, że dla was nie pracuję. Aren uśmiechnął się, ale dopiero po chwili. Dosyć długiej chwili. – Wiesz, rozmawianie na mieście o czymkolwiek jest dość niebezpieczne, bowiem starą prawdą jest, że twoje życie w stu procentach zależne jest od ludzi mijanych na ulicy. – Tak – przytaknął Mass, który również czytał dotyczący tego artykuł. – Nigdy nie ma pewności, czy człowiek, który przypadkowo zderzył się z tobą podczas przechodzenia przez pasy, nie ma w swojej piwnicy miejsca specjalnie przygotowanego dla ciebie. Aż dziw, że profesor Ogonek jest chirurgiem, a nie największym piewcą nihilizmu naszych czasów. Chociaż na to chyba nie trzeba papierów, prawda? – Prawda. Filozofem się jest, a nie się nim zostaje. Detektyw nieznacznie się uśmiechnął. – Racja, racja. Swoją drogą, jeśli mowa o profesorze Ogonku... – Tato! Kiedy będzie jedzenie? Mała Zois pojawiła się niewiadomo skąd i niewiadomo kiedy. Chodź biegała po całym domu, a posiadał on dwa piętra, jak oszalała, jej kroki były niesłyszalne. – Och, jedzenie, tak. Przepraszam cię, Sig, jak widzisz obowiązki wzywają. Okazało się że, pozostawienie gotującej się ośmiornicy samej sobie nie było tak dobrym pomysłem, jak się z początku wydawało. Nie pomogła nawet szybka interwencja Arena i nieznaczna pomoc Massa. – Cholera – rzekł policjant. – Chyba faktycznie wmawiam sobie, że potrafię gotować. – Zagadałem cię, więc czuję się współwinny. – Nieważne, znając życie i tak nie dałoby się tego zjeść. Kochanie – tu Aren zwrócił się do córki – weź ze stołu ulotkę i zastanów się, jaką byś zjadła dzisiaj pizzę! – Pizza! Tak, pizza! Dziewczynka znikła tak szybko jak się pojawiła. – No, mamy jakieś pół godziny. Upośledzenie pod względem podejmowania decyzji ma po matce. – Tak, wystarczy spojrzeć na ciebie. Mężczyźni w dobrych nastrojach znów zasiedli za stołem, stwierdzając uprzednio, iż pozmywa się później. Albo, że w ogóle zrobi to Eve. – Zatem wszystko u ciebie w porządku, tak? – spytał całkiem serio Sigismund. – Wiesz, nikt cię nie prześladuje ani nie zastrasza? – Och, skąd! – krzyknął od razu Aren. – Poza niemożnością mówienia o pracy po pracy, wszystko jest świetnie! Jedynie w domu mogę swobodnie się wyrażać. Chyba. Ostatnie słowo wypowiedziane zostało w sposób wyjątkowo zgryźliwy, jak gdyby incydent z przeszłości o wygadaniu się agenta był niczym ważnym. Zupełnie jak gdyby wymordowanie szesnastu funkcjonariuszy i ich rodzin nic nie znaczyło. – To dobrze – stwierdził Mass – bo nie przeczę, zaczynałem się martwić. – Martwić? O co? – O ciebie, oczywiście. – Och, przestań, niepotrzebnie traciłeś nerwy. Detektyw spoważniał. – Sam przyznasz, że nie wyglądało to dobrze. Chodziłeś rozkojarzony, blady jak marmur, a potem w wielkim przestrachu wyznałeś, że jesteś obserwowany. Ty byś się nie martwił? – Wiedziałbym, że dałbyś radę, z czymkolwiek byś się mierzył. Trochę wiary, Sig! Właśnie teraz, w umyśle Massa pojawiła się myśl, że dobry humor Arena jest wręcz nienaturalny. Po zaczerpnięciu powietrza, powiedział: – Od dawna już wiem, że patrzenie na świat poprzez okulary wyobraźni nie jest dobrym sposobem na przeżycie. Co z tego, że wierzyłbym w twój niczym niezmącony stan ducha i ciała, podczas gdy widziałem, że jest inaczej? Aren nieco spoważniał. – Okej, przyznaje, że miałeś powody i faktycznie, też bym się martwił. Dziękuję ci za to. W efekcie nie stała mi się żadna krzywda. Wszystko jest po staremu, prawda? – Nie wiem jaka jest prawda, Aren. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, obaj mężczyźni padliby bez życia. Policjant z powodu przytłaczającej analizy, a detektyw przez z trudem tłumiony gniew. – Przeceniasz mnie – odparł Aren, ku zdziwieniu Massa, tym samym wesołym, nieco frywolnym tonem. – Zdarza mi się zrobić niekiedy kilka złych rzeczy, ale nie jestem na tyle głupi, aby okłamywać przyjaciela. No, chociaż gdybym wisiał ci kasę, wymyśliłbym coś przekonującego, aby odroczyć nieco dzień spłaty! – Tak, wiem, pamięć mam dobrą. Aren otworzył szeroko oczy. Wyglądał na kogoś, kto nie spodziewał się usłyszeć tego, co akurat usłyszał. – Szlag – odparł, zrozumiawszy znaczenie odpowiedzi detektywa. – No to wpadłem. Faktycznie kiedyś tak zrobiłem! Sig, mam nadzieję, że się nie gniewasz? – Człowieku, to było piętnaście lat temu. A pożyczyłem ci banknot, który mógłby być rozmieniony dwiema monetami. W zasadzie, to do dzisiaj nie wiem, czemuś mi tak bardzo chciał oddać te pieniądze, pomimo mojego przyzwolenia na zapomnienie o sprawie. – Wiesz, jest znacząca różnica między posiadaniem, a nie posiadaniem długu. A poza tym, bez względu na wszystko, wolałem pozostać wierny złożonej obietnicy. – Ach tak – odparł Mass, głosem celowo przesiąkniętym cynizmem. – Zatem okłamałeś mnie, aby być słownym? – Dokładnie – rzekł Aren, pstrykając przy tym palcami. Mężczyźni pewnie w dalszym ciągu roztrząsaliby dawne dzieje i bezsensowność związaną z deklaracją policjanta co do słowności, lecz pogawędkę ich przerwała Zois. – Tato! – krzyknęła. – Już wybrałam! – O proszę, robisz postępy, córeczko, podejmujesz decyzje coraz szybciej. – Przestań! Dziewczyna klepnęła tatę, jednak nie w sposób agresywny. – Zaraz do ciebie przyjdę, zamienię tylko słówko z wujkiem, dobrze? – Dobrze! – odparła dziewczynka. – Tylko szybko, bo jestem strasznie głodna! Zois gdzieś uciekła, a Aren, idąc w stronę telefonu, zwrócił się do Sigismunda: – W sprawie wiadomości, myślę, że jest coś, czym powinieneś się zainteresować. Widzisz tamtą gazetę? Temat numeru, stary. Policjant odszedł i znikł całkowicie z pola widzenia detektywa. Chwilę później, słychać było jak radosnym głosem, w przerwach od flirtowania, stara się zamówić obiecany córce posiłek. Mass niepewnie podszedł do stolika z leżącą nań gazetą. Na ogromny, wytłuszczony nagłówek jedynie zerknął, lecz wystarczyło to, aby poczuć zimne ukłucie i dreszcz przebiegający po plecach. Tak, z szynką i ananasem, który ma być słodki jak pani , słyszał, podczas gdy w jego myślach kotłowało się: Dramat w policji: akcja mająca na celu odbicie porwanego naukowca zakończona tragedią. Domniemani porywacze przygotowali zasadzkę. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |