Kraków |
|||||||||
|
|||||||||
Kraków Mijając ludzi, obcych, złych, dobrych, uśmiech-nie-niętych, tak idąc sam, mokrym jesienią przykrym Krakowie, było mi wstyd i bardzo żal siebie.... Bo kim trzeba być, by iść tak smętnie, jak na skazanie, do pań z ogłoszenia? Otwarto z uśmiechem, i chyba szczerym, choć nieco zmęczonym, a może znudzonym; i zaproszono, i obsłużono, i znowu już, trupio się wlokłem po Kazimierzu... A tłumy turystów i hordy młodzieży, mnie tratowały, i mnie popychały... I znów było wstyd, i żał znowu było, ale nie siebie, ale jej, Sandry, a może Mileny, czy jak się nazwała, by nie zbezcześcić swego imienia (i gdzieś tam jeszcze zachować godność)... W jakiejś piwnicy, w dla palaczy sali, siedzę sam sobie, bo nikt już nie pali, a może dlatego, bo tak mi pisane, samemu ciągle, jak kret, pod ziemią... Z góry dobiega szum pustych rozmów, i czasem muzyka, dla wszystkich, jakaś.. I piję whisky, co śmierdzi torfem, choć torf śmierdzi śmiercią - ja już trup także, więc nawet smakuje; gaszę cygaro wychodzę, gdzieś idę... 3 X 2020, Kraków |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |