![]() |
|||||||||
Koncert King Crimson |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Zmieciona z powierzchni, wciągnięta w trąbę powietrzną, uniesiona i zakręcona! Tak się czuję po koncercie King Crimson. Czy ich znałam wcześniej? Nie (wstyd się przyznać?). Czy mi się podobali w necie? Średnio. Jakie wrażenia po koncercie? Mają nową (psycho) fankę! Rozmowa po dwóch pierwszych kawałkach na koncercie: - Nie wiedziałam, że jest taka muzyka na świecie! - Nie wiedziałaś, że jest rock progresywny? - Wiedziałam, ale nie przypuszczałam, że to się tak objawia! Z każdym utworem spadała w mojej głowie kolejna zasłona, za którą na przemian znajdowałam rock, jazz, elementy poezji śpiewanej (eteryczny wokal, który mylił mi się czasami z dźwiękiem jakiegoś instrumentu), funk (tak, też), metal i inne nienazwane... Flet poprzeczny stwarzał eteryczny klimat elfiego świata, do którego za chwilę ze świstem wpadała gitara elektryczna a z boku dudnił bas. Wwiercając się w mózg przeciągle, z głębokim wydechem zawodził saksofon. Palce pianistów śmigały po elektronicznych klawiszach, wyrzucając w powietrze iskry wysokich, ostrych lub łagodnie głębokich tonów. Trzy perkusje, chwilami niesamowicie skoordynowane a czasem pozornie chaotyczne, wysunięte były na przód orkiestry. To, co bębniarze wyczyniali nie mieściło mi się w głowie. Ich ręce były jak wiatraki, pałeczki poruszały się jak skrzydła ogromnych, ulotnych ważek. Ważki przelatywały z zawrotną prędkością nad bębnami, werblami, uderzały w japoński gong, delikatnie dotykały dzwoneczków i innych dźwięczących blaszek i instrumentów perkusyjnych, które wydawały z wdziękiem i mocą najlepsze ze swoich dźwięków. Perkusiści byli jak natchnieni, zagłębieni w muzyce po łokcie, po szyję. Zmienne rytmy, wspaniałe bębnienie i ciężka fizyczna praca łączyły się w jedno - zmiennie pulsującą, rytmiczną symfonię. Prosto, z podziwem mówiąc, dobrze podsumował to mój mąż: - Ale walą! U góry, gdzie siedzieliśmy, odbiór był zachwycający ale podobno na dole, blisko sceny ciężko było znieść to natężenie dźwięków, niektórym dosłownie potrzebne były korki do uszu. Trzy godziny muzycznej podróży w szalonym tempie. Czasem ten rollercoaster, jak pędzący ekspres zatrzymywał się nagle na przystanku z lirycznym bujaniem w rytm nastrojowych ballad zespołu. Muzycy oszczędni w wyrazie, bez skoków, wygibasów, efektów świetlnych (tylko pod koniec bisów scenę zalało, jak z nazwy zespołu, purpurowe światło) elegancko ubrani, prawie statyczni, emanowali jednak energią bomby atomowej. Dość powiedzieć, że facet siedzący koło nas na przemian zagryzał palce lub łapał się z przejęcia za policzki. Co ci muzycy mają w głowach, że tworzą tak niesamowitą muzykę? - myślałam sobie. Zielone łąki, głębokie lasy, kosmiczne przestrzenie i wiele innego piękna. Jestem zauroczona ich twórczością a przede wszystkim wirtuozerią, którą dane mi było oglądać na żywo. Wielki szacunek za energię, którą wkładają w grę. Obserwowanie ich było jak patrzenie na płynne cudo, ulotne ale zarazem głęboko wtapiające się w duszę. Dobrze, że siedziałam wysoko u góry bo z dołu, z połączenia przestrachu i zachwytu, musiałabym chyba wzlecieć pod sufit i tam bujać się do ostatniego, niesamowitego dźwięku tego koncertu. Skład King Crimson: Robert Fripp - gitary, soundscapes Jakko M. Jakszyk - wokal, gitara Tony Levin - bas Mel Collins - saksofon, flet Bill Rieflin - klawisze, elektronika, instrumenty perkusyjne Gavin Harrison - perkusja Pat Mastelotto - perkusja Jeremy Stacey - perkusja Kobieta z Magdalia fot. Kobieta z Magdalii |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |