DRUKUJ

 

Niewidzialny człowiek

Publikacja:

 17-11-19

Autor:

 Nikita39
Historia, którą chcę opowiedzieć wydarzyła się naprawdę i została przeze mnie napisana po przeprowadzeniu wywiadu przez Internet z wyjątkowym, młodym człowiekiem Dała mi ona dużo do myślenia i zainspirowała do podzielenia się nią z innymi.
Mati został wychowany przez rodziców na miłego i dobrego chłopaka. Wprawdzie ojciec, który potrafił być oschły i szorstki w obyciu, a przy tym nie stronił od alkoholu niezbyt interesował się synem to matka mu to rekompensowała. Interesowała się jego sprawami, zabierała do lasu na grzyby czy na pikniki, grała z nim w piłkę i sprawdzała lekcje. Chodził do szkoły, uczył się przeciętnie i miał paru kolegów. W drugiej klasie doszedł do nich pewien chłopiec. Był spokojny i cichy, z nikim nie rozmawiał, więc Mati podszedł do niego pierwszy i z nim zagadał. Pomiędzy chłopcami zawiązała się nić sympatii i mimo oporu rodziców zostali najlepszymi przyjaciółmi. Zarówno rodzice Matiego jak i Bartka byli przeciwni tej przyjaźni. Nie ten poziom - mawiali. Jedni z nich uczciwi i spokojni zarabiający tyle o ile, aby na wszystko starczyło, z drugiej rodzina Bartka ze szlacheckimi korzeniami i bardzo dobrze sytuowana a przy tym zadzierająca nosa do góry pod tytułem, „co to nie oni”. Jednak mimo zakazów ze strony obydwu rodzin chłopcy bardzo się zaprzyjaźnili i nadal ze sobą kumplowali. Była to przyjaźń nie do zerwania. Mieli wspólne zabawy, tajemnice i marzenia. Byli niczym bracia, których łączy wszystko a nic nie dzieli. Przyjaźń kwitła nadal, nawet wtedy, gdy rodzina Barka przeprowadziła się do nowo wybudowanego domu na obrzeżach miasta niedaleko lasu. Odległość jednak nic dla chłopców nie znaczyła. Poza tym nadal chodzili do jednej klasy, więc ich przyjaźń nadal kwitła.

Pewnego dnia Mati postanowił pojechać rowerem do kolegi. Oszukał rodziców, że jedzie do parku a tak naprawdę spotkał się z Bartkiem. Chłopcy wspólnie wybrali się na rowerową wycieczkę po lesie. Rozmawiali, włóczyli się po wertepach i dobrze się bawili. Gdy już wracali do domu jadąc poboczem drogi, Bartek nagle wyforsował do przodu, aby być koło przyjaciela, za bardzo wyjechał na środek drogi. Z tyłu na pełnym gazie nadjechał samochód…
Z pełnym impetem uderzył w chłopca na rowerze rzucając nim parę metrów do przodu i zwyczajnie odjechał zupełnie nie zwalniając. Wszystko trwało dosłownie ułamki sekund, ale dla Mateusza, który to wszystko widział z boku, czas jakby się zatrzymał i spowolnił swój bieg.
To, co się wydarzyło obok niego wydało się być jakieś nierealne a jednocześnie okrutnie rzeczywiste. Powyginany szkielet roweru, nieruchome ciało przyjaciela leżące bezwładnie w nienaturalnej pozycji, krew sącząca się z jego czoła. Mati zamarł w bezruchu, nie wiedział, co zrobić ani jak się zachować, po prostu go sparaliżowało. Nie wiedział ile tam stał, gdy na drodze pojawili się rodzice Bartka, którzy wyszli z psem na spacer. Na widok tego, co się stało podbiegli do ciała syna. Kierowca wypadku zbiegł, więc całą złość ojciec chłopca przelał na Mateusza.
- Ty gnojku - odezwał się z nienawiścią. - Gdyby nie ty, mój syn by żył.
Do chłopca, który był świadkiem śmierci przyjaciela niewiele docierało, ale słowa zrozpaczonego ojca na zawsze zapadły mu w głowę i spowodowały, że uwierzył w nie bez zastrzeżeń. Przyjaciel zginął przez niego.
Wrócił do domu i udawał, że nic się nie stało, tak jakby naprawdę wrócił ze zwykłej zabawy z kolegą, a nie był świadkiem tragicznego wypadku najbliższego przyjaciela. Poza tym zapewne był w takim szoku, że sam nie wiedział, co powinien ze sobą zrobić.

I tu nasunęło mi się pytanie gdzie wtedy byli jego rodzice, którzy mimo wszystko powinni byli się zorientować, że coś jest nie tak.
- Tata siedział przed telewizorem z piwem w garści a mama coś robiła w kuchni. Poza tym nie chciałem nic im mówić, skoro zabronili mi się z nim spotykać. Jeszcze by na mnie nakrzyczeli, że tam pojechałem.
Do tej pory jego rodzice nie wiedzą, co się wtedy wydarzyło. Nie czuł potrzeby do zwierzeń a rodzice nie dociekali, co stoi za zmianą zachowania syna.

Następnego dnia odbył się pogrzeb. Nie było na nim uczniów, tylko nauczyciele, pani dyrektor, najbliższa rodzina i kilkoro znajomych.
- Jakby ktoś pytał, to proszę powiedzieć, że się wyprowadził i zmienił szkołę - odezwał się ojciec Bartka do nich. - I proszę nic nie mówić uczniom o wypadku.
To nie potrzebne - dodał.
Mati, który po kryjomu poszedł na pogrzeb stał w tłumie ludzi i wszystko słyszał. Pustym wzrokiem patrzył na trumnę czując w sobie ogromne poczucie winy, żal i przytłaczający ból, od którego aż ściskało go w sercu na myśl o nieżyjącym przyjacielu. Nie potrafił nawet zapłakać, zastygł z maską obojętności na twarzy, która nie pokazywała, jakie emocje nim szarpią. Chciał przestać czuć, aby tak mocno nie cierpieć z powodu utraty najbliższego przyjaciela, która bolała tak jakby serce wyrwano z piersi i włożono na powrót, aby biło mimo wszystko.
„ Powinien żyć, to ja powinienem był zginąć zamiast niego. To wszystko moja wina”- myślał wtedy.
Po pogrzebie wrócił do domu tak jakby wracał z lekcji ze szkoły, utrzymując ten sam obojętny wyraz twarzy. Nie chciał nikomu nic mówić, nie chciał dzielić się swoim smutkiem, żalem i poczuciem straty. W ogóle nie chciał, aby ktokolwiek dowiedział się, co dzieje się w jego wnętrzu i jak bardzo przeżywa utratę najlepszego kumpla. Dlatego więc nikt nigdy się nie dowiedział, co się wydarzyło i dlaczego Mateusz, stał się spokojniejszy i bardziej zamknięty w sobie. Chłopiec, na co dzień udawał, że wszystko jest w porządku. Zachowywał się tak jakby nic się nie stało, chodził do szkoły, rozmawiał z rodzicami, którzy nie zauważyli jak bardzo zmienił się ich syn. Mateusz starał się żyć normalnie i zapomnieć. Jednak nie dało się. Nie zapomniał. Uczucie pustki, żalu i poczucia winy towarzyszyły mu przez cały rok. Tak bardzo brakowało mu obecności przyjaciela, który zawsze przy nim był i go wspierał. A teraz nie miał nikogo, z kim mógłby porozmawiać.
W rocznicę śmierci przyjaciela chciał popełnić samobójstwo.
„Miałem dwie garści leków w dłoniach, chciałem połknąć i popić alkoholem zwędzonym ojcu, możliwe, że by zadziałało i spotkałbym się z nieżyjącym kolegą” przyznał się. „Ale doszło do mnie, że on by tego nie chciał, więc zostanę i będę o nim pamiętał do końca życia.”
Wyrzucił leki do śmieci i żył wbrew wszystkiemu. Wbrew braku uczuć, dziury po stracie przyjaciela, braku jakiegokolwiek wsparcia i prześladowania w szkole przez tak zwaną trójcę świętą, trochę takich łobuzów nie do ruszenia. Dokuczali oni szczególnie Matiemu, który był najspokojniejszy w całej klasie i nawet im nie odpyskował. Był to niejaki Piotrek, Kuba i Marcin.
Starał się być zwykłym chłopakiem.
W szkole nadal niby ten sam a jednak inny: spokojny, wyciszony, nierzucający się w oczy, troszkę tajemniczy. Czasami czuł się jak niewidzialny, bo niewiele osób zwracało na niego uwagę. Nie podchodził już, jako pierwszy i nie zabiegał o względy dopóki ktoś inny do niego nie zagadał albo spytał o zadanie domowe. W czwartej klasie zawarł bliższe znajomości z trójką niepełnosprawnych chłopaków i dobrze odnajdywał się w ich towarzystwie. Było ich trzech z różnym stopniem upośledzenia. Jeden z nich miał lekko zdeformowaną twarz, ale był bardzo inteligentny, inny cierpiał na lekki paraliż połowy ciała a ten trzeci, z którym najlepiej się dogadywał miał zdiagnozowane ADHD, i był mega fajny. Z nim najbardziej się zaprzyjaźnił i do tej pory utrzymują z sobą kontakt. Mateuszowi nie przeszkadzało, że są niepełnosprawni gdyż byli naprawdę fantastycznymi kolegami. Docenił ich dowcip, inteligencję i przyjaźń a nie ich ułomność. Nie patrzył na ich wygląd tylko na to, że byli super kumplami i doskonale się z nimi dogadywał. I być może z tego powodu „trójca święta” dokuczała mu jeszcze bardziej, bo zadawał się z „frajerami” i „kalekami” jak nazywali jego kumpli. Był przez nich bity, popychany i obrażany, ale nic z tym nie zrobił. Wiedział, że ci koledzy robią źle, czuł z tego powodu ból w sercu, ale nikomu się nie skarżył. Nawet jego rodzice w domu o tym nie wiedzieli, bo nic im nie powiedział nie chcąc ich martwić. Podbite oko? Oberwałem na w -fie piłką. Naderwana kieszeń? Zaczepiłem o coś. Ignorował to i tłumił w sobie wszelkie emocje i uczucia robiąc dobrą minę do złej gry.
Jego sytuacja z kolegami poprawiła się dopiero, gdy skończył gimnazjum i poszedł do zawodówki, gdzie nie było dokuczających mu chłopaków.
Zmienił środowisko i po roku chodzenia do zawodówki o profilu elektrycznym zyskał pewność siebie, której nie miał do tej pory. Jak sam mówi stał się innym facetem, który wrzucił na luz i przestał się wszystkim przejmować. Poza tym przestał kłaść uszy po sobie, stwierdziwszy, że to nic nie daje. Nauczył się odszczekiwać i nie pozwalał, aby inni mu dokuczali. Zaczął się więcej uśmiechać i żartować, i jak sam o sobie mówi stał się duszą towarzystwa, która rozbawia resztę. Zaś spotkania bez niego okazały się być nudne.
Jednak mimo normalnego z pozoru życia okazało się, że lata tłumienia w sobie wszelkich emocji dały zaskakujący efekt. Po prostu przestał czuć cokolwiek. Przytoczę tu jego własne słowa: „ Nie czułem nic, rozumiesz kompletnie nic, ni bólu, żalu, smutku czy radości. Nawet nie byłem w stanie kogokolwiek pokochać. Taka próżnia uczuciowa. Połapałem się nagle, że w środku mnie panuje ciemność emocjonalna jakby ktoś, kiedyś wyłączył we mnie zdolność odczuwania czegokolwiek. Jestem człowiekiem bez uczuć. Unikam kontaktu wzrokowego z ludźmi i najlepiej czuję się w domu, gdzie mam pewność, że nikt mnie nie widzi. ”

Data:

 15.10.2017- 19.11.2017

Podpis:

 Tamarisa

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=80799

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl