Złota Yaris |
|||||||||
|
|||||||||
Kontynuacja opowiadania http://opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=80686 ... Marcinowi - mechanikowi Złotej Yaris... Złota Yaris, która robi co chce, jak chce i kiedy chce. Złota Toyota Yaris, zakupiona przez mechanika Marcina, sprowadzona z Niemiec w niewiarygodnych okolicznościach, stała się moją własnością. To, że zakochałam się w niej zanim ją ujrzałam, to fakt autentyczny. To jest samochód dla mnie, jakby „szyty” na moją miarę. Urzeka mnie w nim dokładnie wszystko. To samochód z charakterkiem... robi co chce... jak chce... kiedy chce... Ale od początku. Mechanik Marcin sprowadził go dla mnie z Niemiec na „wariackich papierach” przed samym wyjazdem na dwumiesięczny kontrakt do Norwegii. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy będę miała jakikolwiek samochód, czy będę miała czym bezpiecznie się poruszać. Wtedy jeszcze jeździłam Fordem Ka, który wybitnie mnie nie lubił - co w niego wsiadłam to się popsuł. No i z opinii mojego mechanika był to samochód, gdzie bezpieczna jazda była tylko marzeniem. Ale udało się... złota Toyota Yaris była już moja od dnia 4 maja 2017 r. A w dniu 3 maja 2017 r. jej mechanik udał się do Norwegii. Zanim jednak wyjechał to stwierdził: - No, teraz będę spokojniejszy, zostawiając Panią w złotej Toyocie Yaris niż z Fordem Ka. Zostałam sama z moim nowym nabytkiem. Na dwa miesiące. I byłam pewna, że przez ten okres nic złego się nie stanie. Tak też było. Złota jeździła świetnie, nie było z nią żadnego technicznego problemu. Tylko czasami miała dziwne objawy. Czasami piszczały sobie koła..., czasami nie zamykał się zamek od bagażnika..., czasami radio przestawało grać..., czasami się dławił przy wjeździe pod niewielką górkę..., czasami pozwalał sobie nie odpalać silnika..., czasami pojawiały się kontrolki awarii silnika..., czasami świeciły się kontrolki temperatury silnika, raz na zielono, raz na czerwono. To wszystko działo się czasami... a w następnej chwili wszystko działało poprawnie. Radio grało, koła nie piszczały, kontrolki nie mrugały na mnie, odpalał, jechał równo pod każdą górę... Samochód robił co chciał... nie było to jednak niebezpieczne. Jeździł super i byłam nim zachwycona. Uwielbiałam do niego wsiadać, osiągać prędkość ponad 100 km/godz. Otwarty szyberdach, okna... i ten wiatr we włosach... Wiem, że takiego efektu nie byłabym w stanie uzyskać przy klimatyzacji. Ach... ten wiatr we włosach... No tak, ale przecież trzeba sprzedać Forda Ka., W dniu 5.05.2017 r. zadzwoniłam do mechanika Marcina do Norwegii, przekazałam, że już jeżdżę złotą Yaris, że zachowuje się bardzo chimerycznie jak na samochód. Uzgodniliśmy również tekst ogłoszenia sprzedaży Forda Ka. Puściłam ten tekst do internetu. Forda przygotowałam do sprzedaży, tj. odkurzyłam go, umyłam go, odświeżyłam tapicerkę, wyczyściłam pulpit... Teraz i mi się podobał. Nie chciałam nim jednak jeździć pamiętając, że mnie wybitnie nie lubił. Zresztą, miałam przecież złotą Yaris... Ale o dziwo - oba moje samochody zaprzyjaźniły się ze sobą. Często stawały obok siebie lub naprzeciwko, zaglądając sobie w oczka (światła) lub jeden za drugim. Miałam wrażenie, że sobie ze sobą rozmawiają, rajcują... i są razem szczęśliwe. Chyba polubiły się. Takie miałam wrażenie, a może tylko tak działała moja wyobraźnia. Toyotę zawiozłam do łaźni... wymyli ją, wykąpali... teraz pachniała świeżością, czystością... i była taka śliczna... Uwielbiałam ją... Ogłoszenia sprzedaży Forda Ka leciały w internecie od dnia 5.05.2017r. Dwa dni później - telefon: - Czy ogłoszenie aktualne? Potwierdziłam. - To my będziemy za 40 minut. Chcemy obejrzeć. - to głos w telefonie. Klienci pooglądali, przejechali się, zajrzeli gdzie chcieli... podobał im się z takim niespotykanym wyposażeniem... podobał im się... Jedyny problem to mniejszy budżet. Ponieważ samochód był wystawiony dopiero 2 dni, więc postanowiłam zaczekać na klienta, który będzie miał większy budżet. Transakcja nie doszła do skutku. Ford Ka wrócił na swoje miejsce, tj. zaparkował koło swojej ulubionej złotej Yaris. Miał w środku kartkę :Sprzedam i nr. telefonu. Telefonów było sporo, były to jednak tylko zapytania o rocznik i cenę. Takie tam bezowocne telefony. Zabierały tylko niepotrzebnie mój czas. Postanowiłam więc w ogłoszeniu na samochodzie podać wszystkie ważne informacje dotyczące sprzedawanego samochodu Forda Ka. Wtedy byłam już pewna, że tylko zainteresowany klient zadzwoni. Tak... zadzwoni... tylko... że w ogłoszeniu nie podałam swojego numeru telefonu... Ot, taki gamoń... Z tego faktu jednak oba moje samochody były szczęśliwe... Znów miały towarzystwo, nie były samotne... Minęły 3 tygodnie. Kupca na Forda Ka nie było. Przestawiałam go w różne miejsca, aby zwiększyć oglądalność. Nic jednak się nie działo, oprócz tego, że oba moje samochody znów się cieszyły swoim towarzystwem. Ale czas uciekał. Kończyły się okresy opłat. I jeszcze jedno, to bardzo ważne. Umiałam odpowiednio urzeczywistniać swoje myśli i marzenia. I cały ten okres umiejętnie przywoływałam potencjalnego klienta i nabywcę mojego Forda Ka. Aż popołudniową porą dnia 3 czerwca zadzwonił telefon. Samochód stał wtedy na parkingu pod Biedronką. - Oferta chyba aktualna, bo stoimy przy Fordzie Ka z ogłoszeniem - brzmiał głos w telefonie - możemy się jakoś skontaktować? - Oczywiście, będę za 10 minut przy samochodzie - odpowiedziałam. Moje przeczucie podpowiadało mi, że to właśnie nabywca... - Witam - to do moich rozmówców. Otworzyłam samochód i „młodzi” rozpoczęli oględziny. Zajrzeli tu i tam, odpalili silnik, przejechali się kawałek... Pan wykonał gdzieś telefon i poinformował, że oglądają właśnie Forda Ka. - Rozmawiałem właśnie z moją ciocią z Jeleniej Góry, która jest zainteresowana kupnem właśnie tego samochodu - powiedział Pan - i o dziwo, ciocia właśnie w tym czasie weszła na portal otomoto.pl i właśnie jest w trakcie oglądania tej samej oferty co my tutaj. Już wiedziałam... Ford Ka został sprzedany w dniu 5.06.2017 r. tj. 1 dzień po półrocznym użytkowaniu samochodu przeze mnie, 5 dni przed upływem terminu badania rejestracyjnego, 21 dni przed upływem końca polisy ubezpieczeniowej, dokładnie jeden miesiąc od publikacji ogłoszenia, oraz jeden miesiąc od przywoływania klienta. WOW! Jak to się udało? To niewiarygodne... a jednak prawdziwe... O fakcie sprzedaży poinformowałam mojego mechanika samochodowego, który w dalszym ciągu przebywał na kontrakcie w Norwegii. Tak też złota Yaris od teraz stała się moim jedynym samochodem. Jazda nią sprawiała mi niesamowitą frajdę, uwielbiałam kłaść swoje dłonie na jej kierownicy, otworzyć szyberdach i okna, osiągnąć to min. 100km/h - i poczuć ten wiatr we włosach... Czułam się wtedy taka wolna od wszelkich trosk, problemów dnia codziennego... taka szczęśliwa... Złota Yaris sprawowała się bez zarzutu, oprócz takich drobnych zachowań humorzastych, o których pisałam wcześniej. Przecież wiedziała, że jeszcze jej mechanika nie ma na miejscu i nie może się przecież zepsuć... Przecież Toyoty się nie psują... tak mnie zapewniali wszyscy... Wrócił mechanik Marcin z Norwegii, jeszcze nie miał czasu do mojej złotej Yaris zajrzeć... Przecież nic takiego złego się nie działo... Postanowiłam zrobić sobie małą przejażdżkę. Kurs do Wałbrzycha przez Modliszów, godz. około 18,30. W pewnym momencie coś mi się wydawało, że samochód stracił swoją moc i przestał ciągnąć... Chyba jednak mi się nie wydawało... tak było autentycznie... przestał ciągnąć... i silnik zgasł w trakcie jazdy... Przecież Toyoty się nie psują... Stoję na poboczu drogi zaraz za Modliszowem. Silnik nie chce zapalić... Co robić? Pierwsze co mi przyszło do głowy to wykonać telefon do mechanika Marcina... Wiedziałam, że jak jest zajęty to może nie odebrać telefonu. Wybieram numer - raz... dwa... trzy..., ... siedem... osiem... - raz za razem. No nareszcie... - Witam - i od razu mówię prosto z mostu - stoję na drodze za Modliszowem w kierunku Wałbrzycha. Samochód zgasł i nie mogę zapalić... - Jestem właśnie w Krakowie... zastanowię się co robić i oddzwonię... - to zmartwiony głos Marcina w telefonie. A za chwilę znów jego głos - obdzwoniłem swoich kumpli, którzy mogliby pomóc, lecz wszyscy są na urlopach... - Ja będę w Świdnicy za jakieś trzy godziny. Pomogę... I znowu szok i niedowierzanie z mojej strony. Czym się zasłużyłam, że ten człowiek spieszy z pomocą w każdym momencie kiedy tego potrzebuję...Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? - raz za razem pytały moje myśli... - Jeśli Pani może zepchnąć samochód poza jezdnię, zamknąć i zorganizować swój transport do domu to byłoby dobrze. Przyjadę po godz. 22, wezmę klucze od samochodu i zaopiekuję się nim - to znów głos mechanika w telefonie. ???????????? - to była moja odpowiedź. Nie powiem co wtedy czułam... bo znów się rozkleję... Zrobiłam, jak prosił. Zadzwoniłam po moją córkę. Przyjechała z mężem. Zepchnęliśmy samochód w bezpieczne miejsce, zamknęłam swoją złotą Yaris, wróciłam z nimi do domu. Po godz. 22 telefon od mechanika Marcina - jesteśmy po klucze. - Czy mogę jechać z Wami? - zapytałam - jesteście zmęczeni i łatwiej znajdziemy mój samochód. Pojechaliśmy wspólnie. Mechanik spróbował naprawić uszkodzenie na miejscu lecz się nie udało. Złota Yaris została wzięta na hol... i jazda do domu... W połowie drogi zapaliła silnik... i już jechała sama o własnych siłach... - Nie widzę żadnego uszkodzenia - powiedział zaskoczony mechanik - jedzie normalnie... Nic nie odpowiedziałam... przecież Toyoty się nie psują... Czyżby złota Yaris chciała... zobaczyć się z mechanikiem??? - to przeleciało mi przez myśl. - Czy w takim razie mogę nim jeździć? - zapytałam. - Nie widzę przeszkód - odpowiedział Marcin mechanik. Dwa dni później, niedzielny poranek. Wybrałam się ... do Wałbrzycha przez Modliszów... Znajome miejsce... zachowanie mojego samochodu dokładnie takie samo jak poprzednio: brak mocy, gaśnie silnik... miejsce dokładnie to samo... Wyszeptałam coś pod nosem... nie nadaje się to do napisania...(cenzura) - Panie Marcinie, to niewiarygodne, ale stoję prawie dokładnie w tym samym miejscu, z takimi samymi objawami - mówię do telefonu. - Ok, będę za 40 minut - odpowiedział mechanik. Przyjechał... poczarował... odpalił... - Jedziemy do domku - będę asekurował z tyłu... Dojechaliśmy bez problemów. - Jak tylko znajdę chwilkę czasu, zajrzę do niej - a tymczasem zakaz wyjeżdżania poza Świdnicę. Często wyjeżdżam i nie będę mógł Pani ściągać z trasy. - Zrozumiałam, zastosuję się do wszelkich zaleceń. Tylko jazda po mieście... - odpowiedziałam. Kilka dni później znów wykonuję telefon do mechanika: - Stoję nad Zalewem (obszar miejski)- złota Yaris nie odpala. No i złota Yaris doczekała się wreszcie naprawy... Dziś wiem, że ten człowiek tak serdeczny i uczynny taki po prostu jest. Z moich obserwacji wynika, że takie zachowanie uważa za normalne. Gdzie można znaleźć takich ludzi? Widać można, ja znalazłam... i jest mi z tym dobrze. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |