![]() |
|||||||||
Wszystkie dzieci Tołstoja |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Czułam się jakbym była bohaterką książki Ruiza Zafóna. Pomimo wieży Eiffla wydawało mi się jakbym w niewiadomy sposób przeniosła się do Barcelony, do mieszkania nad księgarnią Sempere i Syn. Nic tylko wyruszyć na poszukiwania Cmentarza Zapomnianych Książek! Przygarnął mnie pewien paryski antykwariusz, najprawdopodobniej ratując mi życie. Patrząc na witrynę jego sklepiku poczułam dziwne przyciąganie. Podeszłam taszcząc niewielki bagaż i przyjrzałam się okładkom wystawionych książek. Sama francuska śmietanka! Hugo, Baudelaire, Rimbaud, nawet Rabelais! Byłam gotowa wejść tam i oddać resztę mojego skromnego dobytku za możność przeczytania choć kilku stronniczek. Poczułam na sobie czyś wzrok. Spojrzałam do środka i zauważyłam starszego mężczyznę z brodą dostojną jak u Tołstoja. Pomachał w moją stronę zapraszając do środka. Weszłam i zewsząd poczułam zapach starego papieru. Poczułam, że tu jest moje miejsce, że nie trafiłam tu przypadkiem. Wywiązała się między nami rozmowa, podczas której cały czas błądziłam wzrokiem po grzbietach równo ułożonych na półkach. Jego wygląd XIX wiecznego pisarza budził we mnie pełne zaufanie, więc opowiedziałam mu jak trafiłam do Francji. Streściłam lata, które tu spędziłam, wszystkie szczebelki, po których się wspięłam, i z których później mnie strącono. W ostatnim czasie straciłam pracę głównie z szowinistycznych pobudek mojego pracodawcy. Wkrótce okazało się, że moje oszczędności się wyczerpały i nie miałam już z czego zapłacić za mieszkanie. Wyrzucili mnie. Jakiś czas pomieszkiwałam u znajomych, ale stałam się dla nich ciężarem, więc z zadziwiającą znieczulicą odwrócili wzrok. Starszy pan ciągle słuchał ze zrozumieniem, jak to tylko literaci potrafią. Od razu przypadł mi do gustu. Zasiedzieliśmy się tak bardzo, że zaczęło się ściemniać. Wtedy zapytał czy mam się gdzie podziać, a że odpowiedź była oczywista – zaproponował mi pokój w mieszkaniu, które dzielił z małżonką. W zamian za lokum miałam napisać opowiadanie. Wyjaśnił mi, że jego córka, gdy jeszcze z nim mieszkała – pisała dla niego. Tęskni za tym, więc korzystając z okazji poprosił o to mnie. - Jeśli mamy razem mieszkać, to muszę cię w jakiś sposób poznać! To najlepszy sposób jaki znam. Oczywiście zgodziłam się i obiecałam, ponadto co proponował, pomagać mu w antykwariacie. Uścisnęliśmy sobie dłonie i ruszyliśmy w stronę zaplecza. Gdy otworzył kolejne drzwi ukazała się nam mała klatka schodowa i strome stopnie prowadzące na piętro. Włosy na rękach stanęły mi dęba – dokładnie tak to sobie wyobrażałam czytając ”Cień wiatru”! Ku mojemu niezbyt wielkiemu zaskoczeniu żona pana Tołstoja okazała się napawać mnie obrzydzeniem. Była to kobieta żylasta, nieprzyjemna dla oka i jednocześnie pozbawiona jakiegokolwiek uroku osobistego. Nie powiedziała nic, gdy antykwariusz wprowadził mnie pod rękę do mieszkania i oprowadził po nim. Wskazał mi pokój, w którym miałam pomieszkiwać i zapowiedział, że zawoła mnie na kolację. Na biurku leżała stara, lecz zadbana maszyna do pisania. Postanowiłam, że pisać zacznę od razu i przy najbliższej okazji pokażę to mojemu gospodarzowi. Wkręciłam delikatnie papier i patrząc w podnieceniu na czystą jeszcze kartkę zbierałam myśli. Szybko dałam upust moim grafomańskim zapędom. Palcami delikatnie stukałam w literki. To jak muzyka dla moich uszu! Zapełniałam wers za wersem. Nie zauważyłam kiedy Tołstoj wszedł do pokoju i zaczął się przyglądać. Dopiero gdy położył swoją wielką dłoń na moim ramieniu – oderwałam się. Usłyszałam za sobą przyjazny śmiech. - Spokojnie, moje dziecko, ta maszynka ma już swoje lata. *** Poczynając od tamtego dnia Paryż zaczął się dla mnie zmieniać. Nie dostrzegałam już cech Francuzów, które wcześniej tak mnie denerwowały. Kobiety wciąż jeszcze chodziły z wysoko zadartymi noskami i kwaśnymi minami, ale ich arogancja już mnie nie zrażała. Poznałam wielu młodych pisarzy, dla których mój gospodarz był kimś w rodzaju guru. Twierdził, że to w większości dzieci jego przyjaciół z dawnych lat i zna ich od maleńkości. Podobno to właśnie dzięki niemu zapałali gorącą miłością do literatury. Tołstoj zachęcał ich do pisania pod pretekstem umilenia mu czasu. Powiedział im dokładnie to co mi – córka już z nim nie mieszka i tęskno mu do czytania jej opowiadań. Zaczęłam się zastanawiać, czy owej pierworodnej sobie nie wymyślił. To starszy samotny człowiek, który do rozmowy ma tylko żonę jędzę. Może szukał w ten sposób towarzystwa? Nie pytałam. W tym okresie czas spędzałam wyłącznie wśród książek. Nawet wychodząc po zakupy, czy na spacer – pod pachą niosłam jeden z tomów pożyczonych z antykwariatu. Dniami wkładałam zabawny fartuszek z wypisanym czarną farbą cytatem zapożyczonym od Umberto Eco „Kto czyta książki żyje podwójnie”. Takie samo zdanie widniało na drzwiach sklepu, stanowiło zachętę dla potencjalnych czytelników, których później przychodziło mi obsługiwać. Ustaliłam system, przy pomocy którego układałam książki na półkach. Znałam na pamięć listę dostępnych pozycji, więc klientelę prowadziłam prosto pod regał, na którym leżał szukany tytuł. Wieczorami razem z Tołstojem i jego „wyznawcami” prowadziliśmy zażarte dyskusje na najprzeróżniejsze tematy. Gdy chłopcy wychodzili siadałam do pisania. Opowiadanie robiło się coraz dłuższe. W końcu stało się kompletnie zaimprowizowaną powieścią. Tołstoj czytał rozdział za rozdziałem i zachęcał mnie do kontynuowania z coraz większym zapałem. Jednego dnia pisanie w ogóle mi nie szło. Mięłam kartkę za kartką. Zdecydowałam się poszukać książki w prywatnym zbiorze Tołstoja, która pomogłaby mi ruszyć dalej. Uwagę moją przykuł tom, na którego grzbiecie nie widniał żaden tytuł. Wyjęłam książkę i usiadłam z nią w fotelu. Po otworzeniu znalazłam zamaszysty podpis Tołstoja, następne strony pokryte były jego równym, starannym pismem. Prędko okazało się, że przez przypadek znalazłam pamiętnik mojego gospodarza. Ukrywał go tam najwidoczniej przed żoną, która do książek nie zaglądała. Wiem, że nie powinnam, ale zaczęłam czytać. Pierwsze strony opowiadały o czasach, gdy Tołstoj miał dwadzieścia trzy lata, a jego ukochana (wówczas nieopisanie piękna, jeśli można wierzyć zapiskom) była o dwa młodsza. Właśnie dowiedzieli się, że będą rodzicami. Byli ogromnie szczęśliwi, również dlatego, że zbliżał się dzień ich zaślubin. Zaczęli planować swoją przyszłość. On był pisarzem publikującym powieści, które nie cieszyły się wielką popularnością, jednak pewien popyt miały. Pomagał też ojcu w antykwariacie, który prowadzi do dzisiaj. Ona była krawcową, współpracowała z przyjaciółką – projektantką. Razem otworzyły butik i z tego żyły. Tołstoj ze swoją narzeczoną nie mieli więc zbyt wielu środków do życia, ale że ojciec antykwariusza mieszkał sam w wielkim mieszkaniu ponad jego sklepem – zaproponował zakochanym lokum oraz pomoc, gdy dziecko przyjdzie na świat. Nie był to najwspanialszy układ, ale na niego przystali, pomoc dziadka na pewno była im później niezbędna. Dzień ślubu był najwspanialszym z dni obu młodych. Opisany został tylko w kilku zdaniach, ale tętniło z nich radością, nadzieją i miłością. Czytałam ten fragment kilka razy i uśmiechałam się sama do siebie. Później następowała długa przerwa w zapiskach przerwana dopiero w dniu narodzin dziecka. Była to dziewczynka, nazwali ją Renée. Tym razem długi wpis pełen rozmiłowania względem żony i córeczki. Napisał, że bał się wziąć dziecko na ręce, było takie malutkie względem jego ogromnych dłoni. Przez następne lata znów wpisy się przerzedzają, czasem pisze o książkach, które czytał, lub o różnych uroczystościach jak urodziny córki czy żony. Zapiski teraz dotyczą głównie Renée. Gdy dziewczynka miała trzy lata upominała się by tata jej poczytał, a to sprawiało, że serce rosło dumnemu Tołstojowi. Szybko podjęła się również nauki pisania, również prosząc o nią ojca, ponieważ matka większość czasu spędzała szyjąc. Kobieta wracając wieczorem zastawała roześmianą dwójkę ukochanych jej ludzi wymyślających razem kontynuacje właśnie skończonej książki, rysujących, lub po prostu - bawiących się zabawkami. Musiała gonić ich do snu. Renée szybko rosła, była bardzo inteligentna i ciekawa świata, często pisała dla ojca swoim koślawym dziecięcym pismem. Tołstoj opowiadał o różnych jej planach na przyszłość, ale najbardziej podobało mu się, że córka chce być podróżniczką. Kochała zwierzęta, raz nawet przyprowadziła do domu kota z ulicy, a bezradni rodzice nie mieli wyboru – przyjęli stworzonko do rodziny. Małą odwiedzało bardzo dużo dzieci z sąsiedztwa, była lubiana. Dzieci jednak najchętniej odwiedzały małą Renée, gdy jej tata miał wolne i cały dzień spędzał w domu. Byli to rodzice tych młodych literatów, którzy teraz tak często przychodzą do Tołstoja Życie płynęło im jak w marzeniach aż do czasu, gdy ziarenko niepewności zasiały częste problemy zdrowotne dziewczynki. Gdy miała lat siedem zaczęła mdleć przy każdym większym wysiłku fizycznym. Przerażeni rodzice wybrali się z nią do lekarza – najpierw jednego później kolejnych, gdyż przypadłość nie mijała. Później doszła do tego arytmia, brak apetytu. Renée nie miała siły, więc mdlała coraz częściej. Gasła w oczach. W wieku dziewięciu lat była tak wynędzniała, że nie potrafiła podnieść się z łóżka. Lekarze wciąż nie potrafili zdiagnozować choroby zżerającej małą od środka. Rok później dziewczynka umarła. Tołstoj nie mógł pogodzić się z nieobecnością ukochanej córeczki tak bardzo, że w dniu jej pogrzebu zapił tabletki alkoholem. Obudził się na oddziale intensywnej terapii już po płukaniu żołądka. Pierwszą osobą, z którą się zobaczył była jego żona. Roztrzęsiona po stracie jedynego dziecka i próbie samobójczej męża. *** Przez następny miesiąc wykorzystywałam każdą nadarzającą się okazję, żeby przeszukiwać mieszkanie. Znalazłam parę starych fotografii przedstawiających szczęśliwą rodzinę, kilka zeszytów zapisanych dziecięcym pismem i różową sukieneczkę dla dziewczynki około czteroletniej. Czytywałam też dziennik mojego gospodarza. Historia tam opisywana wciągnęłam mnie bez reszty, więc postanowiłam wpleść ją w pisany przeze mnie tekst na tyle dyskretnie, by Tołstoj niczego się nie domyślił. Byłam coraz bardziej ciekawska i mniej ostrożna. Szperanie w przeszłości starszego pana stało się codzienną rutyną i nabrałam takiej pewności siebie, że zasnęłam czytając jego dziennik. Obudziło mnie światło nagle zapalone w pokoju. Pierwsze co zobaczyłam to niewyraźna postać mężczyzny. Gdy umysł przejaśnił mi się trochę skupiłam uwagę na zafrasowanej twarzy Tołstoja i jego wzroku wlepiającym się niespokojnie w zeszyt, który leżał otwarty na moim brzuchu. Podszedł stanowczo, podniósł dziennik jednym szybkim ruchem, o który nie podejrzewałabym człowieka w jego wieku i włożył go sobie pod pachę. Cały czas wpatrywałam się w niego jak osłupiała. Chciałam coś wydukać, ale słowa zatrzymywały mi się na końcówce języka. Wychodząc Tołstoj lodowato powiedział, że zawiódł się na mnie i zniknął w mroku mieszkania. Dopiero wtedy zrozumiałam jaką głupotę poczyniłam, że pogłębiłam ranę w sercu tego dobrego staruszka. Postanowiłam zniknąć stamtąd jak najszybciej. Zaczęłam pakować swoje rzeczy. Wciąż mieściły się do walizeczki, z którą zjawiłam się przed witryną antykwariatu rodem z „Cienia wiatru”. Jedynym przedmiotem, który musiałam nieść w ręku była moja książka. Odszukałam pudełko, do którego zmieściłam wszystkie strony, przewiązałam go znaleźnym sznurkiem i położyłam obok walizki. Rozejrzałam się jeszcze po pokoju, gdzie spędziłam prawie cały rok. Usiadłam do maszyny i wystukałam kilka słów przeprosin, wyciągnęłam papier, podpisałam się koślawo, i położyłam kartkę na łóżku. Podniosłam swój skromny dobytek i wyszłam. Dzięki temu, że mój gospodarz płacił mi za pracę wykonywaną w antykwariacie, ale za wynajem pokoju nie chciał przyjąć ani grosza – miałam oszczędzoną sumkę, która spokojnie wystarczyła na przejazd nocnym pociągiem do Tuluzy i wynajem pokoju w tamtejszym hotelu. Później osiedliłam się w tym miejscu na stałe i tam kończyłam powieść, wciąż pamiętając o sowim dobroczyńcy. *** Kilka lat po moim przyjeździe na południe Francji skończyłam pisać książkę i nawet udało mi się ją wydać. Jeden z pierwszych egzemplarzy zapakowałam i posłałam na paryski adres mojego dawnego gospodarza. Liczyłam na odzew, na list z prośbą o spotkanie. Dostałam jednak coś kompletnie innego. Miesiąc po wysłaniu paczki listonosz przyniósł mi sporą kopertę. Adresu nadawcy nie było, więc z ciekawością otworzyłam przesyłkę. Ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam opakowanie, które parę tygodni temu posłałam Tołstojowi. Znalazłam również mniejszą kopertę, a w niej list napisany kobiecym dokładnym pismem. To od żony staruszka. Pisała, że po moim wyjeździe Tołstoj długo nie potrafił zrozumieć mojego wyjazdu. Czuł się gorzej. Przestał schodzić do antykwariatu, więc zatrudnili kilku z młodych pisarzy, którzy zawsze kręcili się w okolicy. Później, w krótkim odstępie czasu – zachorował, a następnie umarł. Problemy z sercem, które ponoć miewał od wielu lat przyczyniły się do jego śmierci w dużym stopniu. Lekarze nie mogli nic na to poradzić. Długo siedziałam z listem w ręku nie wiedząc co ze sobą począć. Czułam się niekomfortowo, może nawet było mi wstyd. Zaczęłam się wiercić i zrzuciłam kopertę przesuwając łokciem po stoliku, na którym leżała, wypadło z niej zdjęcie. Podniosłam je i spojrzałam - przedstawiało młodego jeszcze Tołstoja z malutkim dzieckiem na rękach. Był taki szczęśliwy. Dopiero wtedy poczułam jak kilka gorących łez spływa mi po policzkach. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |