Szturm Na Westerplatte |
|||||||||
|
|||||||||
"Szturm Na Westerplatte" Major Henryk Sucharski palił papierosa. Był dowódcą garnizonu żołnierzy polskich w twierdzy Wisłoujście na Westerplatte, gdańskim półwyspie. Twierdza miała duże znaczenie strategiczne, była duża i trudna do zdobycia. A major był odpowiednim człowiekiem, na stanowisku jej dowódcy. Wysoki, szczupły brunet wzbudzał szacunek wśród swoich żołnierzy. Miał 41 lat, podczas I wojny światowej walczył w armii Austro-Węgier, czyli po stronie państw centralnych. W 1918 ukończył Rezerwową Szkołę Oficerską w Opatowie i został wcielony do 32 pułku strzelców we Włoszech, gdzie walczył do 1919 roku, kiedy wrócił do Polski. Wysłano go na front czeski, gdzie awansował na kaprala. Kapral Sucharski brał udział w wojnie Polsko-Bolszewickiej, podczas której został podporucznikiem. Dowodził dzielnie w zwycięskiej bitwie pod Połonicą-Bogdanówką, za którą w 1922 roku otrzymał order Virtuti Militari, Krzyż Walecznych i awans na porucznika. Służył w krakowskim garnizonie, jako zawodowy oficer, a w 1928 został awansowany na kapitana. Był oficerem 35 pułku piechoty w Brześcu, a w 1938 przeniesiono go na Westerplatte, gdzie został dowódcą garnizonu. Awansował na majora. Teraz ten szlachetny dowódca był bardzo zdenerwowany. Coś tu nie grało. Do Gdańska kilka dni temu przybił niemiecki okręt Schleswig-Holstein. Nie wiedzieć czemu, przez jakiś czas stał w Gdańskim porcie, a teraz zaczął płynąć ku Westerplatte. Major nie ufał Niemcom i spodziewał się po nich wszystkiego. Miał pod komendą około dwustu pięćdziesięciu żołnierzy, a Szwabów na pokładzie okrętu było więcej niż tysiąc. Na pewno, może nawet 3-4 tysiące. Nie wiedział tego dokładnie, ponieważ musieli siedzieć pod pokładem. Martwiło go to. Gdyby Niemcy zaatakowaliby placówkę nie mieliby wiele szans. Co, jeśli chcą przejąć Gdańsk – miasto, które uważali za swoje powiększając swój teren Prusów? Kazał żołnierzom być czujnymi, wprowadził stan najwyższej gotowości w twierdzy. Jedna trzecia żołnierzy stała na pozycjach, reszta poszła spać. I słusznie robił, wprowadzając ten stan. ... Komandor Gustav Kleikamp stał na pokładzie Schleswiga-Holsteina z lornetką. Uśmiechał się z triumfem. Na okręcie znajdowało się czterech tysięcy żołnierzy, których zadaniem było zdobycie twierdzy Wisłoujście na rozkaz Hitlera. Komandor, absolutnie pewny zwycięstwa, co chwilę wydawał rozkazy. Wątpił, aby Polacy długo się opierali. Prędzej czy później się poddadzą. Teraz pewnie robią w gacie, przerażeni wielkością zbliżającego się do nich okrętu. Ten za chwilę dopłynie do brzegu i żołnierze opuszczą pokład. Następnie wycofa się dalej, aby mieć lepsze pole do strzałów. Godzina ataku została już ustalona przez Fuhrera – była to 4:45. Żołnierze byli przygotowani, cieszyli się iż już nadszedł ten czas. Początkowo terminem szturmu miał być 26 sierpnia, lecz Hitler zmienił go na 1 września. I dziś był właśnie 1 września. ... Major Sucharski należał do ludzi spokojnych, lecz teraz był coraz bardziej zdenerwowany. Kazał wartownikom ogłośić alarm i pobudzić wszystkich żołnierzy. Schleswig-Holstein przybił do brzegu i zaczęli wychodzić z niego Niemcy. Dobrze uzbrojeni, wyszkoleni żołnierze. Wychodzili długo, bardzo długo. Major przeraził się z początku widząc ich liczbę. Okręt zaczął odpływać, zapewne niedługo miał zacząć się ostrzał. Polacy przygotowywali karabiny i uzbrojenie, granaty i działa. Sucharski był już pewien, że Niemcy zamierzają przejąć bazę. Przygotował swój karabin i poszedł do pomieszczenia, z którego nadawano raporty do Warszawy. Zestresowany usiadł na krześle. Panie majorze! - zaniepokoił się jeden z nadających. - Co się stało? Dużo się stało! - krzyknął Sucharski. - Zaatakowano Polskę! Niemcy planują przejąć cały nasz kraj, a kto wie co później! Może rozpoczęli ofensywę na całą Europę! Panie majorze, przecież Anglia i Francja nam pomoże! Nie pamięta pan o Trakcie Wersalskim? Pamiętam – mruknął głucho major. - Może i nam pomogą. Ale zginie wielu ludzi. Nie byliśmy przygotowani na atak. W Wehrmachcie służy ponad 3 i pół miliona żołnierzy, tak mówią. Kończmy ten temat i zajmijmy się przygotowywaniem obrony. Za chwilę ten przeklęty okręt rozpocznie ostrzał. Nawet nie wzywają nas do poddania się! Chcą nas pokonać dla rekreacji! Ale tanio skóry nie oddamy, oj nie! Pokażemy, co to znaczy bić Szwabów! To mówiąc wstał i wyszedł z pokoju. ... Kleikamp uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. Była 4:45. Czas na ostrzał. Rozkazał strzelać. Z dział Holsteina zaczęły lecieć potężne pociski. Ważyły one aż 330 kg. Rozwaliły część muru twierdzy. Latały przez dłuższy czas, komandor zabraniał przerywać ostrzału. Pon chwili zniszczeniu uległa stara brama portowa, zawaliła się. A Kleikamp się śmiał. Nie zamierzał jeszcze wzywać Polaków do poddania się, chciał pokazać im co potrafi Holstein. Okręt pancerny zaliczał się do najlepszych w flocie. Dlatego Hitler kazał wysłać go na Westerplatte. Potężne działa łatwo rozwalały mury twierdzy. 4.000 Niemców już szykowało się do marszu na twierdzę. Nadawano im rozkazy ze statku. Dowódca właśnie kazał atakować. A Kleikamp znów się zaśmiał, po czym zapalił fajkę. ... Niemcy szli w stronę twierdzy. Zdenerwowany major Sucharski kazał ostrzeliwać ich żołnierzom. Schleswig-Holstein rozwalił trochę starego muru z bramą portową. Przekazał już do Warszawy komunikat: Pancernik "Schleswig-Holstein" rozpoczął o godz. 4:45 ostrzeliwanie Westerplatte z wszystkich dział. Bombardowanie trwa ! Niemcy doszli już do twierdzy. Podzielili się na kilka grup i zaczęli strzelanie. Rzucali też granaty w mur twierdzy, ale nic nie zdziałali. Polacy strzelali do nich ciągle, skutecznie. Rannych padało wielu Szwabów, lecz oni też nie dali za wygraną. Schleswig-Holstein nie przestawał strzelać w mury. Większość Niemców ruszyło na placówkę "Prom", gdzie natychmiast pobiegli Polacy. Hitlerowcy stawiali karabiny maszynowe, które strzelały same za siebie seriami. Zginęło dwóch polskich żołnierzy. Po jakimś czasie kilka granatów zniszczyło karabiny, zabijając przy tym kilku Niemców. Ci zaczęli się powoli wycofywać. Polacy nieźle dawali im w kość. Minęło dopiero półtorej godziny od ataku, a już prawie 80 Niemców padło lub zostało rannych. Niestety, posiadali dużo sanitariuszy, którzy bandażowali postrzelonych. Lecz Holstein nie przerywał ostrzału, jednak nie zdziałał na razie zbyt wiele. Komandor Kleikamp był zdenerwowany. Myślał że pójdzie im łatwiej zdobyć twierdzę. A nie. Major Sucharski za to uśmiechał się lekko. Przynajmniej pierwszy atak został odparty. Podszedł do niego młody kapitan Franciszek Dąbrowski – trzydziestoparoletni blondyn z miłymi oczami. Panie majorze, nikt z naszych nie zginął! - krzyknął. - Jedynie czterech jest postrzelonych, a jeden ciężko ranny. Dostał niemieckim granatem. Niemców zginęło o wiele więcej, ponad trzydziesty, a z pięćdziesięciu jest rannych! Świetne wieście przynosisz, kapitanie – skinął głową Sucharski. - Ale oni ponowią atak jeszcze dzisiaj. I prawdopodobnie zdobędą "Prom". Musimy się nieźle przygotować. Holstein wciąż strzela. Niedługo chyba skończy się jego amunicja? Nie wiemy – odparł Dąbrowski. - Prawdopodobnie Niemcy świetnie się wyposażyli. Ostrzał może trwać jeszcze długo. Stare mury są już prawie doszczętnie zniszczone, zburzono też komendę policji. Dobrze, że policjanci są w twierdzy... Niestety, ale nie są. Zginęli. Cholera! - zaklął major. - Przygotujcie się na odparcie kolejnego ataku. Niedługo Warszawa przyśle pomoc. Nie poddajemy się! Walczymy do końca! Dobrze pan mówi, majorze – powiedział Dąbrowski. - Kto wie, może damy radę... Na razie nie możemy myśleć o przygranej! - wyprężył się dumnie Sucharski. - Niemcy jeszcze nic nam nie zrobili, nie psujmy sobie morali. Panie Dąbrowski, niech pan weźmie kilkunastu żołnierzy i pójdzie do "Promu". Dlaczego mamy iść do "Promu"? - zdziwił się kapitan. Sprawdźcie zniszczenia. I postrzelajcie na popłoch. Uważajcie, żeby nie trafił was Schleswig. To nie jest mądry pomysł, majorze! Nie możemy narażać żołnierzy. Co, jeżeli ten cholerny okręt nas trafi? Wtedy będziecie mieli prze....ne! - zaklął major i spojrzał ponuro na żołnierza. - Wykonać! Ależ, majorze! Jak ktoś zginie... Nie zginie! - warknął Sucharski. - Chodź, zdasz mi później raport! Kapitan smutno przytaknął, po czym odszedł. Wziął dziesięciu żołnierzy i poszli do "Promu". Przez lornetkę zobaczył ich komandor Kleikamp. Strzelajcie do tych psów! - krzyknął po niemiecku. - Pożałują, że tam poszli. Niemcy uśmiechnęli się drwiąco i zaczęli kierować działa na "Prom". Kapitan zobaczył w porę, co się święci i nakazał odwrót. W ostatniej chwili. Schleswig-Holstein zaczął strzelać w kierunku "Promu". Jasna cholera! - denerwował się major, kiedy kapitan zdał mu raport. - Holstein rozwali "Prom". Nagle podbiegł do niego jakiś żołnierz. Niemcy atakują! - wrzasnął. - Idą od plaży! Cholera jasna! - tym razem zdenerwował się Dąbrowski. Niech pójdzie tam grupa żołnierzy z moździerzami! - zakomenderował ostro Sucharski. - Dowodzić będzie porucznik Pająk! Wykonać! Po chwili grupa żołnierzy przygotowała moździerze. Porucznik Pająk – młody żołnierz ze sprytnymi, małymi oczkami kazał żołnierzom otworzyć ogień. Na plażę zaczęli wdzierać się Niemcy. Wybuchy z moździerzów były naprawdę potężne, więc rozproszyli się i pędzili przed siebie. Ostrzeliwali się z karabinów. Trafili kilku Polaków, którzy padli, ale natychmiast zastąpili ich nowi. Porucznik Pająk był doświadczonym oficerem, też obsługiwał moździerz. Najwięcej zdziałał on ze wszystkich. Już wydawało się, że Niemcy przegrali, kiedy zaczął strzelać Schleswik-Holstein. Komandor zauważył kłopoty swoich żołnierzy i rozkazał dać ognia w tamtą stronę. Pociski trafiały na szczęście, głównie Niemców, lecz wkrótce trafiały też mury, na których stali Polacy. Nieszczęsny porucznik Pająk został trafiony odłamkiem granatu. Ranny krzyknął do zastępcy: Teraz ty dowodzisz! Po czym stracił przytomność. Sanitariusze zabrali go do twierdzy. Tymczasem Schleswig rozwalił część murów. Niemcy zaczęli ostrzeliwać twierdzę z karabinów. Zaczęli ginąć Polacy przy moździerzać. Zginęło dwóch. Nowy dowódca jednak dzielnie dowodził, aż zniechęceni Niemcy zaczęli się denerwować. Polacy wycofywali się do wartowni nr. 1. Ukryli się tam i wyjęli karabiny. Biegli Niemcy. Wtedy żołnierze zaczęli strzelać. Mocne serie wykończyły wielu zaskoczonych Hitlerowców. Zaczęli się wycofywać. Polacy wciąż strzelali do uciekających Niemców. Tego dnia już nie ośmielili się zaatakować. Major Sucharski był zadowolony. Już jeden dzień się bronią, a zginęło zaledwie czterch Polaków. Owszem, żałował ich, lecz to niewielkie straty, w porównaniu z Niemcami. Komandor Gustav Kleikamp był wściekły. Kiedy Sucharski dzwonił do Warszawy, on się denerwował. Zginęło dwudziestu Niemców. Osiemdziesięciu było ciężko rannych, sześćdziesięciu mniej. Zbliżał się wieczór. Zdał raport Hitlerowi o porażkach.Fuhrer zapewne bardzo się zdenerwował, ale być może przyśle im posiłki. Komandor zamierzał przekazać żołnierzom najważniejszą broń, którą odłożył na później. Miotacze ognia, moździerze, profesjonalne karabiny... Nie wiedział, że Polacy się tego spodziewają. Kapitan Dąbrowski instruował żołnierzy. Mimo iż nie wydawało się, że Niemcy ponowią dziś atak, wolał ich ustawić w stan najwyższej gotowości. Schleswick nareszcie skończył kilkugodzinny oddział. Coś niedobrego się działo. Żołnierze czuwali całą noc ... Major Sucharski spał, jako jeden z niewielu. Obudził się, o dziwo, po dziesiątej rano. Wstał szybko i wybiegł na dwór. Niemcy nie atakowali, a jego żołnierze czuwali na murach, niektórzy przy moździerzach. Szwaby rozbili obóz na końcu półwyspu. Gdańszczanie bali się tam zbliżać, wielu ludzi opuszczało miasto. Schleswig-Holstein podpłynął dość blisko brzegu. Nie strzelał. Niemcy wysyłali za to zwiadowców, aby sprawdzali umocnienia. Kilku zostało zastrzelonych. Ale po tym zaczęli wysyłać grupy rozpoznawcze. Niewielkie, liczące po dziesięciu żołnierzy. Strzelali oni trochę do obrońców, lecz ich zadaniem był zwiad. Przez cały dzień Polacy mieli spokój, niektórzy grali w karty, major Sucharski przechadzał się po twierdzy. Później czytał nawet chwilę książkę. I kiedy czytał, usłyszał jakiś warkot. Spojrzał w niebo, aby zobaczyć co się dzieje. I przeraził się. Na niebie widniało kilkadziesiąt bombowców. Niestety nie Polskich. To były niemieckie JU-87. Do kroćset! - major zaklął pod nosem. - Tylko nie to! Już po nas. Alarm! Bombowce lecą! Niemcy w samolotach bez skrupułów zaczęli zrzucać na półwysep bomby. Polacy nie mogli nic poradzić, kiedy jakiś bombowiec wysadził wartownię nr 5, w której przebywało kilku żołnierzy. Koszary i mury również były bombardowane, rozsypywały się. Kilku żołnierzy strzelało z karabinów w niebo, ale nie trafili ani jednego bombowca. Teraz celem Niemców było wysadzenie wszystkich moździerzy. Major Sucharski schował się w bunkrze i łkał. Moja twierdza! - krzyczał. - Zniszczona! Nie mamy moździerzy, giną moi żołnierze, biedacy! Przegrywamy! Dzieło budowane przez wiele lat jest rozwalane przez cholernych Szwabów! Za co?! Panie majorze – zatroszczył się kapitan Dąbrowski. - Niech pan się uspokoi! Jeszcze nie wszystko stracone... Nie wszystko?! - ryknął major. - Tu giną moi żołnierze, cholera! A my nie możemy z tym nic zrobić. Okropni Niemcy! Majorze, może wezwać panu sanitariuszkę – spytał jakiś żołnierz. Żadnej sanitariuszki! - warknął Sucharski. - Koniec! Po czym zaczął łkać. I kazał wywiesić białą flagę. Już zamierzał ją zawiesić, kiedy podszedł do niego kapitan Dąbrowski i wyrwał mu ją. Panie majorze! - krzyknął. - Co pan robi? Wytrzymamy! Niech pan się nie poddaje! Ależ... Bez żadnego ależ! Pan jest załamany. Niech pan pójdzie odpocząć. Ja przejmę dowództwo. Tak, dobrze pan mówi. Nie, ja już nic nie zdziałam – zapłakał. - Kapitanie Dąbrowski, przejmie pan dowództwo. Tak, panie majorze! - odparł kapitan Bombowce zniszczyły wszystkie moździerze, kuchnię, radiostację i odleciały. Ale żołnierze spodziewali się ich powrotu. Teraz dowodził kapitan Dąbrowski, choć dla poprawienia morali nie oznajmiał tego żołnierzom. Chłopaki! - krzyczał. - Major Sucharski nie poddał się. Białej flagi nie będzie! Nie miejcie mu tego za złe! Powinniśmy trwać, póki możemy! Schleswig znów zaczyna ostrzał! Faktycznie. Znów zaczął się ostrzał. ... Następnego dnia do ataku ruszyli Niemcy. W nocy prawdopodobnie przybyły posiłki. Atakowali twierdzę zaciekle, lecz Polacy znów odpierali ich ataki. Zginęło wielu Szwabów. Cały dzień niemal trwała walka. Major Sucharski popadł, jak się okazało, na poważne załamanie nerwowe. Jednak większość żołnierzy myślała, że jest sprawny i dowodzi. Dąbrowski zadbał o taką propagandę, jednak to on prowadził Polaków do ataku. Okazał się jednak gorszym dowódcą niż Sucharski, zginęło kilku Polaków. Ale ataki i tak odparto. Schleswig denerwował jednak żołnierzy, wściekali się też na brak posiłków z Warszawy. Nie mieli łączności, półwysep był odcięty od świata. 4 września okazał się jednym z najcięższych dni. W nocy przypłynęły dwa torpedowce. Oczywiście Niemieckie. Niemcy posyłali wielu żołnierzy do ataku. Okazało się, że Schleswigiem-Holsteinem dowodzi komandor Kleikamp, a wojskami lądowymi generał Friedrich Eberhart. Dość znana postać, podobno dobry dowódca i strateg. Zginęło tego dnia trzech Polaków, kilkunastu zostało rannych. 5 marca major Sucharski chciał skapitulować. Pomysł ten wybił mu z głowy kapitan Dąbrowski. Przyleciały znów bombowce, lecz nie uczyniły wiele szkód. Niemcy ostrzeliwali twierdzę z dział i z moździerzy, runęło trochę murów. Największą aktywność miał tego dnia Holstein, strzelał mocniej niż zwykle, ale Polacy dalej się nie poddawali. Sucharski powoli przychodził do siebie, wydał osobiście kilka rozkazów. Niemcy nie posłali dziś wojsk na twierdzę, ostrzeliwali ją z dala. Obrońcom zostało kilka dział, którymi zniszczyli kilka niemieckich moździerzy. Wieczorem poprowadzono największy ostrzał ze wszystkich. Kilkunastu Niemców zbliżyło się z karabinami do murów, ale zostali w porę zauważeni i zastrzeleni. Major Sucharski wydał rozkaz odpoczynku. Ochotnicy wartowali, a reszta garnizonu spała, lekko i przygotowana na szybką pobudkę w razie ataku. Następny dzień był straszny. Niemcy próbowali podpalić las obok twierdzy. Przywieźli cysternę z ropą. Polakom w ostatniej chwili udało się ich powstrzymać, o mały włos, a stanąłby w płomieniach. Ponowili próbę po południu, lecz pożar nie rozprzestrzenił się daleko, spłonęło kilka drzew. Wściekli znów strzelali z działek i moździerzy w stronę twierdzy. Mury uległy okropnym zniszczeniom, w dodatku przyleciały bombowce, które naprawdę zdenerwowały obrońców i skutecznie zepsuły ich morale. Major Sucharski jednak tym razem zachował zimną krew i żołnierze wytrwali na swoich pozycjach. I znów dowodził Sucharski. Dąbrowski stał się jego zastępcom. W nocy żołnierze nie spali, wszyscy byli w gotowości. Niemcy szykowali ostateczny atak.... ... Nadszedł 7 września. Żołnierze byli zmęczeni, major chodził i nadzorował czy nie zasnęli na posterunkach. Śpiochów budził kopniakiem. Denerwowało go ich lenistwo, chodź sam był śpiący. Około szóstej wartowników zaniepokoiły dziwne manewry Niemców. Przybyło do nich kilku saperów. Następnie ustawiano działka, które wnet rozpoczęły ostrzeliwanie. Polacy strzelali z karabinów do kanonierów, jednak rzadko kiedy trafiali. Po godzinie zaprzestano ostrzału i do akcji wkroczyli niemieccy saperzy i żołnierze z miotaczami ognia. Podpalać zaczęli las. Polacy ostrzeliwali ich z karabinów maszynowych, lecz do akcji wkroczyły niemieckie moździerze, rozwalając mur. Dość! - krzyknął major Sucharski. - Wywiesić białą flagę! Był 7 marca, 10:15. Polscy żołnierze wywiesili na wieży białą flagę, niektórzy nie chcieli się poddać, lecz major przemówił im do rozsądku. Niemcy krzyczeli z triumfem, cieszył się też komandor Kleikamp. Major w obstawie kilku żołnierzy wyszedł z twierdzy i zszedł w stronę Niemców. Na spotkanie wyszedł Polakom Friedrich Eberhart – dowódca Niemców na lądzie. Witam pana majora – powiedział uprzejmie po Niemiecku. - Nareszcie się pan poddał. Gratuluję panu wytrwałości! To mówiąc zasalutował majorowi. Sucharski mu odpowiedział, choć niechętnie. Generał chciał uścisnąć mu dłoń, lecz major się nie zgodził. Nie podam ręki wrogowi! - warknął. - Zginęło przez was wielu niewinnych żołnierzy! A wy zabiliście 400 moich ludzi! - odparł Friedrich. - Was było z dwustu, nas czterech tysięcy, a opieraliście się tydzień! Naprawdę z was zuchy! No, koniec zbiegowiska. Nie zabijemy was, traficie do obozów. Warunki nie będą złe, będziecie traktowani specjalnie. Kto wie, czy w niedalekiej przyszłości nie wyjdziecie na wolność. Panu w dowód uznania pozwalam zachować mundur i szablę. Jest pan dzielnym człowiekiem. Dziękuję – odparł major. Żołnierze Polscy zostali wzięci do niewoli i trafili do niemieckich obozów. Zginęło w sumie 15 Polaków, 50 zostało rannych. Zginęłu 400 Niemców, wielu było rannych. Tak zakończył się szturm na Westerplatte – pierwsza bitwa II wojny światowej. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |