DRUKUJ

 

DOM NA WZGÓRZU

Publikacja:

 14-11-10

Autor:

 gufy
DOM NA WZGÓRZU

Folion w mojej kieszeni popiskiwał delikatnie.
-Któż może chcieć ze mną rozmawiać o tej porze? Przecież zaledwie minęła piąta rano. Wszyscy moi znajomi powinni jeszcze smacznie spać. Przeczuwałem, że również panie próbujące namówić mnie na różne dziwne usługi nie zaczynały pracy wcześniej jak o ósmej. Inna rzecz, że już dwukrotnie dałem się namówić na tomografię komputerową. Nie było w tym nic dziwnego, bo łącze zarejestrowane było na moją żonę, a przemiła pani nie dopuściła mnie do głosu, więc nie wiedziała że rozmawia z facetem. Ciekawszy był fakt, że moją żonę jedna z rozmówczyń zarejestrowała na badanie prostaty. Fakt ten przestał nas dziwić , kiedy zorientowaliśmy się, że miało to miejsce tuż po tym jak żona zamówiła abonament Tygodnika Medycznego podając moje imię.
Tak więc folion zwinięty w kulkę w mojej kieszeni popiskiwał delikatnie, a ja myślałem czy się zgłosić, czy też może raczej nie. Z zasady nie odbierałem telefonów gdy prowadziłem samochód, no byłem takim dziwakiem i już. Wręcz wkurzał mnie, od niepamiętnych czasów, widok gadających przez telefon kierowców różnych pojazdów. Dzisiaj problem telefonu przy uchu nie istniał, ale nawyk mi pozostał. Faktycznie to ten problem nie istniał prawie nigdy, bo zestawy słuchawkowe pojawiły się prawie równolegle z telefonami komórkowymi, ale prawie zawsze istniał problem bezmyślnych kierowców. Wprawdzie mój folion, chociaż należał do bardzo przestarzałych urządzeń, bo miał już ponad rok i był wykonany w technologii opartej na grafenie, grafynie i molibdenicie, nie wymagał prawie żadnej fizycznej obsługi. Ustawiony na dyspozycje głosowe i dostrojony do dźwięku mojego głosu reagował na polecenia, leżąc spokojnie w mojej kieszeni pognieciony niemiłosiernie. Oczywiście musiałem uważać co mówię, bo mogłem go nieopatrznie aktywować, ale z tym problemem dawałem sobie radę w dosyć prosty sposób, prawie zawsze miał wyłączone wszystkie funkcje poza aktywnością na przychodzące połączenia.
Jak już wspomniałem był to przestarzały model, prawie niczym nie różnił się od papierowej jednorazowej chusteczki do nosa i tak po prawdzie kilkakrotnie o mało co nie wyrzuciłem go zamiast zużytej jednorazówki. Kilka dni temu wnuk pokazał mi swój najnowszy model będący telefonem, komputerem, telewizorem i licho wie czym jeszcze w jednym. No z tym to dopiero miał bym problem. To coś miało wielkość, kiedyś powszechnie używanego znaczka pocztowego i było właściwie wyłącznie czytnikiem linii papilarnych, wszystko pozostałe załatwiał hologram aktywowany myślą. Tak więc ja chcąc przeczytać moją zaprenumerowaną gazetę codzienną „Wieści dnia” musiałem rozwinąć swój folion i wydawać dyspozycje, podczas gdy on wyłącznie po dotknięciu powierzchni tej miniatury palcem, resztę załatwiał w myślach i nawet kartki wywołanej gazety hologram przerzucał zgodnie z jego wolą. Nie bardzo rozumiałem jak to działa, ale wytłumaczył mi, że urządzenie korzysta z energii fal, które i tak są wszędzie wokół nas i wyszukuje w jakiejś chmurze pliki cząstkowe, które pozwalają mu uruchamiać i pobierać dane porozrzucane na niezliczonej ilości serwerów, a z nich z kolei wyszukiwać akurat potrzebne mu informacje. Oczywiście nic z tego nie zrozumiałem, co wcale nie przeszkadzało mi pokręcić ze zrozumieniem głową i podziwiać zgrabniutką spikerkę telewizyjną wielkości kilkunastu centymetrów, która pojawiła się nagle na moim biurku, kiedy demonstrował mi działanie tej zabawki. Podobno następna generacja będzie już tworzyć hologramy naturalnej wielkości. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy pomyślałem, że pewnego dnia w moim pokoju nagle pojawi się kilkunastu komandosów podczas relacji z jakichś zamieszek. Z drugiej strony niektóre obrazy ciekawie było by obejrzeć w naturalnej wielkości we wszystkich wymiarach.
Tak więc jechałem, folion dyskretnie popiskiwał, a ja zastanawiałem się, któż to nie może spać o tak wczesnej porze. Doszedłem do wniosku, że nie uda mi się wziąć przeciwnika na przeczekanie i z rezygnacją powiedziałem
- Trudno. Łącz.
- No nareszcie się zgłaszasz. Gdzie ty jesteś? - Lekko zaspany głos żony nie pozostawiał wątpliwości, że reprymenda dopiero nabierze barw.
- No jadę, tak jak ustaliliśmy wczoraj. - Spróbowałem zbagatelizować problem.
- Ustaliliśmy, że wyjedziesz rano, a nie w nocy. - Żona jak zwykle była bardzo zasadnicza.
- Oczywiście, ale tak gdzieś około drugiej stwierdziłem, że nie potrafię zasnąć, więc się ubrałem i wyjechałem. - Zacząłem się tłumaczyć.
- Trzeba było wziąć tabletkę, wyspać się i jechać w dzień. - Nie odpuszczała.
- Może masz rację, ale ja prawie już dojeżdżam na miejsce i za jakąś godzinkę będę mógł spać do woli. - Spokojnie wyjaśniałem swoje racje.
- No widzisz nic przez to nie zyskałeś, a tylko tłukłeś się po nocy. Niewyspany, zmęczony, a teraz prześpisz cały dzień i znów w nocy nie będziesz mógł spać. - Z żelazną logiką podtrzymywała swoje stanowisko. - A włączyłeś chociaż automatycznego kierowcę? - Uderzyła w mój słaby punkt.
- Przecież wiesz, że nie używam go nigdy. Nawet nie wiem jak to działa, więc czemu miałbym go włączyć akurat dzisiaj. - Zacząłem się powoli irytować, tym bardziej, że znałem dalszy ciąg jej wypowiedzi.
- Jesteś już w takim wieku, że i refleks i reakcje masz inne niż młodzi. - Dobijała mnie konsekwentnie.
- Moja droga, przecież mogłaś jechać ze mną, ale nie chciałaś, możliwe, że wówczas wyjechalibyśmy dopiero rano i może udało by ci się nakłonić mnie do włączenia tego dziwadła. Poza tym, nie dalej jak dwa tygodnie temu, byłem na testach i wszystkie zaliczyłem w górnych parametrach norm. Mówiłem ci przecież, lekarz stwierdził, że gdyby przepisy mu pozwalały wydał by mi zgodę bezterminową, bo testy zdałem lepiej niż niejeden czterdziestolatek. - Broniłem się dzielnie, zresztą całkowicie zgodnie z prawdą.
- W twoim wieku to się może zmienić z dnia na dzień. - Nie ustępowała.
- To się może zmienić z dnia na dzień w każdym wieku, tak jak wiele różnych innych spraw, co nie zmienia faktu, że według przepisów i opinii lekarza, przez najbliższy rok mogę bez problemów prowadzić pojazdy mechaniczne, tak jak robię to już kilkadziesiąt lat i nie mam zamiaru pozbawiać się tej przyjemności. - Nie dopuszczałem jej do słowa. - Za jakieś piętnaście minut będę na miejscu więc ta dyskusja i tak jest już bezprzedmiotowa. Zadzwonię wieczorem. Wiesz, że z zasady nie rozmawiam przez telefon, gdy prowadzę. No to cześć i do usłyszenia wieczorem.
- Cześć. - Odparła naburmuszona, poddając się, choć, jak słyszałem, bardzo niechętnie, moim argumentom.

- Przerwij połączenie. - Rzuciłem w pustkę kabiny samochodu z przeznaczeniem dla mojego folionu.

Możliwe, że rozmowa potoczyła by się inaczej gdyby nie fakt, że zirytowała mnie tą uwagą o wieku. Fakt, że mam osiemdziesiąt pięć lat, ale to jeszcze nie powód, żeby mi wypominać wiek. Od osiemnastu lat regularnie co rok przechodzę testy dla kierowców i jeszcze nigdy nie miałem problemów ze wzrokiem, refleksem czy też czasem reakcji. Mówiąc szczerze, postanowiłem, że jeżeli zauważę u siebie jakiekolwiek problemy, sam zrezygnuję z prowadzenia samochodu. Wprawdzie w obu samochodach, których używam mam zamontowanego automatycznego kierowcę, bo taki jest wymóg prawny, ale nie wyobrażam sobie, abym mógł kiedykolwiek z niego skorzystać. Jestem w pełni świadomy, że to urządzenie, nawet w fazie spoczynku, poza moją zgoda rejestruje wszystkie parametry jazdy i jeśli popełnię jakikolwiek istotny błąd informacja o tym dotrze do odpowiednich organów. Przekonał się o tym jeden z moich znajomych, kiedy znacznie przekroczył dozwoloną prędkość i otrzymał mandat wystawiony na podstawie danych przekazanych przez nieaktywnego autokierowcę z jego samochodu.
Oczywiście nie jestem takim fanatykiem samochodu jak mój przyjaciel Marek. Jest to typ człowieka, który nie wyobraża sobie życia bez możliwości prowadzenia samochodu. Pewnej soboty, kiedy odwiedziłem go w jego wiejskim azylu, szepnął do mnie, podczas gdy nasze żony dyskutowały o jakichś cudownych ziołach.
- Chodź, coś ci pokażę.
Zaprowadził mnie do, położonego na zapleczu budynku, niewielkiego garażu.
- Jesteś pierwszym człowiekiem, któremu to pokazuję. -Powiedział prawie szeptem otwierając ciężkie okute wrota.
- O Rany! Maluch! - Prawie wykrzyknąłem. - I to chyba pięćdziesięcioletni?
- Cicho. - Zasyczał. - Nawet pięćdziesięciopięcioletni. - Stwierdził zamykając za nami bardzo starannie wrota i świecąc światło.
- Wyobraź sobie Kuba. - Tak zwracał się do mnie jedynie w wyjątkowych okazjach, gdyż przeważnie mówił mi po imieniu. - Że na dodatek, całkiem nielegalny. Nie został zarejestrowany, bo nie ma żadnego obowiązującego gówna. Nie ma nawet numeru karoserii nie mówiąc o takich śmieciach jak policyjny chip, alkomat, czytnik prawa jazdy czy lokalizator. Jest golusieńki, taki jak go fabryka stworzyła, ktoś mu tylko numery spiłował. No może nie dokładnie taki,bo podmieniłem mu silnik. Wsadziłem mu wodorowego Wankla. Sprawdzałem na takim trochę lewym torze u znajomego, na winklach wynosi go lekko przy stu osiemdziesięciu, a na prostej dociągnąłem dwieście pięćdziesiąt.
- Przecież już przy dwustu, to toto rozleci się po pięciu kilometrach.
- Nie musi przejechać nawet połowy tego... - Zawiesił głos i wpadł w dziwna zadumę. Nie psułem nastroju. Nie przerywałem mu. - Wiesz Kuba, że ja nie potrafię żyć bez prowadzenia samochodu. - Ni to zapytał ni stwierdził. - Tak sobie postanowiłem. Tylko nie wygadaj się przed kimś. Szczególnie przed mamą Basią. - Też w szczególnych chwilach tak mówił o swojej żonie Barbarze. - Daj słowo.
- Słowo. - Właściwie szepnąłem niż powiedziałem.
- Wiesz, jak kiedyś nie przejdę któregoś testu, to zabiorą mi prawko i włączą w moim samochodzie na stałe, tego cholernego debila, który będzie miał kierować za mnie autem, a ja nie będę mógł go wyłączyć, bo natychmiast powiadomi gliny, to każę się przywieźć właśnie tutaj. Wsiądę do tej czerwonej zabawki. Rozpędzę ją na maksa i przypierdole prosto z czoła w piękną betonową ścianę. Wiem nawet w którą, to jakieś półtora kilometra stąd. Nawet ich najlepsze systemy nie zdążą mnie namierzyć i zatrzymać.
- Przestań wariacie, jakieś bzdury chodzą ci po głowie. - Poczułem się nieswojo, a zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.
- Chodź Kuba, idziemy do naszych pań. Zapomnij co ci powiedziałem. Napijemy się zimnej wódki. Zostajecie dzisiaj u nas na noc. Prawda? - Zmienił temat, nastrój i ton głosu. - Byłbym zapomniał mam dla ciebie prezent. .
- Cóż to takiego? - Zaciekawiłem się.
- Kuba, jak ode mnie to tylko coś związanego z samochodem. - Roześmiał się. - Ostatnio przynieśli mi kilka chipów zakłócających odczyty szybkości, żaden durny automat nie doniesie, że jechałeś dyche lub dwie szybciej niż było wolno. Zobaczysz, że jeszcze nieraz ci się przyda. Kleisz go gdziekolwiek pod deską i jeśli nawet cie namierzą to ten twój szpieg będzie uparcie twierdził, że ty akurat z pewnością jechałeś prawidłowo, a pomyliły się wszystkie pozostałe systemy z radarami i satelitami włącznie. Pożyteczna rzecz. Nie zdarzyło się, żeby u kogoś to wykryli.

Ta rozmowa, jeszcze długo potem, nie dawała mi spokoju. Wiedziałem, że Marek jest zdolny zrobić to co powiedział.

Dojeżdżałem do mojego skrzyżowania, kiedy kilka centymetrów przed maską zmaterializował się dziwny płaski obiekt. Wypisz wymaluj miniaturowe UFO. Pomrugał kolorowymi światełkami i skręcił w lewo w mój podjazd. No fajnie, miałem swoje własne UFO.
Nie zważając zbytnio na zachowanie tego czegoś wolno podjechałem pod drzwi garażu. Moje prywatne UFO odsunęło się na kilka kroków robiąc mi miejsce, abym mógł wysiąść z samochodu. Kiedy wysiadłem i zamknąłem drzwi spodek odezwał się głosem mojego sąsiada Pawła.
- No nareszcie jesteś. Czekam na ciebie i nie umiem się doczekać. Jak się ogarniesz po podróży przyjdź do mnie muszę ci coś pokazać. - Spodek podniósł się pionowo w górę i zniknął.

Paweł był osobnym rozdziałem w moim życiu. To właściwie na jego prośbę dzisiaj tutaj przyjechałem. Ten dom powstał też za jego sprawą. Całe lata prowadziłem firmę zajmującą się architekturą krajobrazu, szczególnie interesowała mnie woda w przestrzeni życiowej człowieka. Swojej działalności nie reklamowałem, lecz moi klienci byli na tyle zadowoleni, że informowali swoich znajomych tak zwaną pocztą pantoflową, a że firma była niewielka to pracy miałem pod dostatkiem. Paweł dowiedział się o mojej działalności też w ten sposób. Pewnego wczesnowiosennego popołudnia przeprowadziłem dziwną i interesującą rozmowę telefoniczną.

- Dzień dobry. Czy mam przyjemność z panem Stanisławem? - Głos był przyjemny o lekko matowym brzmieniu.
- Słucham. - Nie potwierdziłem, ani też nie zaprzeczyłem.
- Dowiedziałem się, że pańska firma zajmuje się aranżacją ogrodów. Pan projektował i budował kaskadę u pana Mikołaja? Mam pewien problem z naturalnym strumieniem płynącym przez moją posesję. Chciałbym żeby pan to obejrzał, może pana to zainteresuje. - Tu podał mi adres.
- Interesują mnie tego typu sprawy, jednak odległość pomiędzy moim terenem działania, a adresem jaki pan podał jest tak duża, że zastanawiam się czy koszty dojazdu nie przewyższą kosztów całej inwestycji.
- Myślałem o tym i uznałem, że jestem w stanie sobie z tym poradzić, jeśli pana to zainteresuje. Proszę żeby pan przyjechał, oczywiście na mój koszt i porozmawiamy u mnie.
- Będę w najbliższą sobotę około południa pod podanym przez pana adresem. - Sytuacja wydała mi się godna zainteresowania.

Prowadząc tę rozmowę nie zdawałem sobie sprawy jak wielkim zmianom ulegnie moje życie w okresie najbliższych kilku lat.
W sobotę faktycznie wybrałem się w odwiedziny do mojego rozmówcy. Gdy minąłem ostatnie z niewielkich miasteczek droga przez blisko dziesięć kilometrów biegła prosto jak strzała niewysokim nasypem pośród sosnowego lasu. Wysokie, rzadko rosnące stare sosny, których korony łączyły się kilkanaście metrów nad ziemią całkowicie cieniowały podłoże. Jedynie gdzieniegdzie z grubo pokrytej igliwiem ziemi, wyrastały rachityczne krzewinki, po których było widać, że ich żywot niedługo dobiegnie końca. Jak daleko w głąb lasu sięgał wzrok po obu stronach drogi widok był monotonnie jednakowy. Już zaczynałem się nim nudzić gdy droga szerokim, łagodnym łukiem opuściła las i znalazłem się na szczycie niewysokiego wzgórza, a krajobraz zmienił się tak radykalnie, że wydawał się wprost nierealny. Teraz teren wyglądał tak, jak gdyby ktoś w dwóch krzyżujących się kierunkach przeczesał olbrzymi szmat ziemi jakimś dziwnym sinusoidalnym grzebieniem. Z pagórka na którym się znalazłem miałem po horyzont widok na faliste szeregi prawie jednakowych wzniesień pomiędzy którymi wiły się niewielkie jary i kotlinki porośnięte jakimiś niewysokimi krzewami. Gdzieś na horyzoncie, na kilku odległych wzniesieniach wolno obracały się pionowe turbiny prądotwórcze, z rzadka przeplecione, odchodzącymi w zapomnienie wiatrakami. Droga widoczna w dalekiej perspektywie to wspinała się na poszczególne wzniesienia, to omijała je łagodnymi łukami wijąc się po ich zboczach. Szczyty wzgórz przeważnie całkowicie łyse, tylko od czasu do czasu upstrzone były zabudowaniami. Właśnie jedno z tych nielicznych zabudowań, położone samotnie,daleko od innych, okazało się celem mojej podróży.
Paweł, wówczas jeszcze pan Paweł, czekał na mnie na frontowym tarasie swego domu.
- Witam panie Stanisławie. -Podszedł do mojego samochodu. - Jeśli nie ma pan nic przeciw temu chcę najpierw pokazać panu o co mi chodzi, a potem spokojnie omówimy sprawę. - Mówiąc to poprowadził mnie wąziutką ścieżeczką obiegającą wzgórze w lewo od podjazdu. Zeszliśmy w niezbyt głęboki jar pomiędzy dwoma wzgórzami nad wąziutki potoczek.
Ktoś brutalnie przekopał w linii prostej pięknie, naturalnie meandrujący strumień, a jego brzegi wylał litym betonem.
- Niech pan spojrzy na to. Przecież to barbarzyństwo. Nie było mnie przez dwa lata w kraju, a tą posesją opiekował się znajomy. Kiedyś zadzwonił do mnie i powiedział, że sąsiad chce wyczyścić strumień bo zarósł i zamulił się, no ale oczywiście prosi mnie o zgodę. Zgodziłem się nieświadomy do czego to doprowadzi i widzi pan czym się to skończyło. Sąsiad zmarł pół roku temu, a jego córka chce sprzedać posesję, ale nie chce się zgodzić na przywrócenia strumykowi jego dawnego stanu, bo to komplikuje granice posesji. Stary zapis w księgach wieczystych mówi, że granica biegnie środkiem strumienia. Już nawet zastanawiałem się czy nie kupić od niej tego kawałka, mieszka na drugim końcu kraju, a za tę górkę chce śmieszne grosze, ale jak by nie było, nie mogę patrzeć na to co zostało z tak pięknej rzeczy, jaką była ta rzeczka. Czy zgodził by się pan doprowadzić to do normalności? Wiem, że pracuje pan z technologiami opartymi na teorii Viktora Schaubergera.
- Może to zbyt mocno powiedziane. Do wielu prac tego „austriackiego Tesli” nie ma dostępu, ale przyznam, że staram się wykorzystać w swoim działaniu pewne elementy z jego technologii.
- Powiem panu coś więcej, panie Stanisławie. - Mój rozmówca konfidencjonalnie zniżył głos. - Uzyskałem dostęp, do pewnych, niepublikowanych nigdzie prac Schaubergera i to nie tylko w zakresie technologi związanych z wodą.
Muszę przyznać, że w tym momencie zostałem kupiony. Tak, to mnie zainteresowało, a w głowie zaświtała mi pewna ciekawa myśl.
- Przepraszam, a jaka kwota wchodziłaby w grę przy zakupie działki sąsiada? - Spytałem niewinnie.

Do domu wróciłem dopiero w niedzielę wieczorem. W międzyczasie poznałem najbliższą okolicę, zapoznałem się ze zdjęciami granicznej rzeczki z czasów kiedy płynęła jeszcze naturalnym korytem, uzgodniłem telefonicznie datę wizyty u notariusza z panią sprzedającą działkę, pan Paweł stał się Pawłem, a, co najważniejsze, mieliśmy prawie gotowy obraz wspólnej inwestycji.

Doprowadzenie strumienia do stanu dawnej świetności zajęło kilka tygodni mozolnej pracy. Usunięcie naprawdę solidnych betonowych ścian przekształcających go w ordynarny rynsztok było pierwszym, a zarazem najtrudniejszym zadaniem, przy którym posunęliśmy się nawet do odpalenia kilku ładunków wybuchowych. Na szczęście jeden z moich znajomych miał uprawnienia do prowadzenia prac pirotechnicznych. Kiedyś, w młodości, dowodził oddziałem saperów, a na emeryturze w ramach własnej działalności zaliczył kilka kontrolowanych, spektakularnych wysadzeń starych kominów i zdewastowanych, żelbetowych konstrukcji hal fabrycznych.
Po tych czysto dewastatorskich pracach i nawiezieniu naprawdę dużych ilości ziemi, piachu i żwiru pozwoliliśmy strumieniowi, na wyrównanej powierzchni, samoistnie wyznaczyć nowe koryto. Dopiero kiedy woda ukształtowała naturalne zakola, umocniliśmy brzegi i ułożyli kamienie mające wprowadzać określone zachowania strumienia. Szeroko rozlewające się mielizny z leniwie płynącą wodą, przechodzące w żwirowo-piaskowe, niewielki plaże, przeplatały się z głębinami na których woda wydawała się prawie czarna i nieruchoma, a pomiędzy nimi wartki, niezbyt głęboki ciek wyraźnie wyznaczał główny nurt. Miejscami, woda w naturalny sposób zawracała i płynęła pod prąd tworząc wiry i zastoiska. Wszystko to miało za zadanie ożywić ją i napowietrzyć. Gdzieś na wysokości połowy posesji z granicznego strumienia, w niewielkiej odległości od siebie, wychodziły dwa przeciwległe odgałęzienia prowadzące do niewielkich stawów, położonych w naszych, sąsiadujących ogrodach, po obu stronach potoku, z których woda ponownie wracała do macierzystego nurtu. Posadzenie odpowiedniej roślinności we właściwych miejscach było już tylko czysto technicznym zadaniem.
Oczywiście przebudowa strumienia nie była jedyna rzeczą, którą w tamtym czasie wykonałem na swojej działce. Wzorem Pawła i kilku sąsiadów zacząłem budowę domu na wzgórzu. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie technologia jaką zaproponował mi Paweł. Jego dom wybudowany był z pali modrzewiowych, na wzór szlacheckiego dworku. Cała ciekawostka polegała na tym, że były to pale specjalnie hodowane z myślą o konkretnym obiekcie, to znaczy, że genetycznie zmodyfikowane modrzewie rosły dużo szybciej od normalnych drzew a ich pnie miały dość precyzyjnie określone wymiary i inne parametry. Jak wytłumaczył mi Paweł, gdzieś na początku wieku, architekt, jeden z absolwentów Politechniki Łódzkiej zamieszkały w Australii lansował ideologię powiązania architektury i genetyki, tworząc nawet zalążek realizacji tego projektu, czyli Instytut TIIT, a w Polsce w Poddębicach na specjalnej prelekcji przedstawił swoje projekty szerszemu gronu naukowców. Ta właśnie idea i oparta o nią technologia stała się niejako podstawą domu Pawła. Właśnie materiał na jego dom powstał w ten sposób. Paweł tak jak popierał modyfikacje genetyczne w celach technicznych tak był zażartym wrogiem genetycznie modyfikowanej żywności. Nigdy nie wziął do ust czegokolwiek co nosiło zmiany genetyczne. Mnie do budowy domu Paweł zaproponował coś innego. Mój dom miał sam uróść w trzy lata. Wprawdzie nie potrafił mi jeszcze pokazać nigdzie takiego domu, bo żaden jeszcze nie istniał, ale Paweł znał człowieka, który tak zapalił się do pomysłu polskiego Australijczyka, że opracował pełną technologię wyhodowania takiego budynku. Jako, że miałem być pierwszym posiadaczem tego typu obiektu, poniesione przeze mnie koszty miały się ograniczyć do podstawowej ceny sadzonek, które producent zaoferował mi po kosztach własnych. Jak na cenę domu były to śmieszne pieniądz, ale jak na cenę kilku drzewek pieniądze były olbrzymie. Uzgodniliśmy z producentem, że wpłacam jak za zwykłe drzewka, a w miarę wzrostu domu, co pół roku płacę następną ratę. O każdej zauważonej nieścisłości zobowiązałem się powiadamiać producenta roślin na bieżąco, zaś on zobowiązał się doglądać i pielęgnować swoje dzieło.
Pan Kazik przywiózł pewnego jesiennego popołudnia trzydzieści dziwnych sadzonek. Na oko wyglądały mi na trzyletnie modrzewie o mocno spłaszczonych pniach. Posadził je w owalnym obrysie planu domu na lekko zniwelowanym wierzchołku mojego wzgórza. Zapłaciłem pierwszą umówioną ratę z lekkim niedowierzaniem w swoją poczytalność. Oczywiście żonie nawet nie wspomniałem o poczynionej inwestycji. Tak, rozmawialiśmy o ewentualnej możliwości budowy domu na nabytej przeze mnie działce, ale w kategoriach dalekiej przyszłości. Małżonka była zbulwersowana faktem, że sam, spontanicznie, zdecydowałem o zakupie działki i ostentacyjnie bojkotowała jakiekolwiek próby zapoznania się z nowym nabytkiem. Postanowiłem więc, że przez najbliższe trzy lata nie będę jej specjalnie do tego namawiał.
Zimę spędziłem u siebie. Z Pawłem kontaktowałem się jedynie telefonicznie i za pomocą internetu. W połowie lutego śnieg leżał jeszcze dość obfity. Paweł przysłał mi zdjęcie. Drzewa na moim wzgórzu były już zielone. Nie było to całkiem normalne, ale nie zdziwiło mnie jakoś specjalnie, no przecież miały być wyjątkowe, więc chyba były. W wyznaczonym terminie przelałem kolejną ratę należności na konto pana Kazika.
Obowiązki nie pozwoliły mi zajrzeć na moje wzgórze aż do końca kwietnia. Paweł zbywał moje pytania jakimiś zdawkowymi odpowiedziami, że właściwie nic nowego się nie dzieje, wszystko jest w porządku i nie muszę się spieszyć z przyjazdem. Dopiero na początku maja wybrałem się obejrzeć swoją posiadłość. Moje zdziwienie było, olbrzymie, bo drzewa miały dobrze ponad trzy metry wysokości a ich spłaszczone pnie miały dziwny eliptyczny kształt, dłuższa średnice dochodziła do pół metra, a krótsza nie przekraczała dziesięciu centymetrów. Konary poziome rosły jedynie do środka, kilka centymetrów nad ziemią,przeplatając się samorzutnie w dosyć gęstą, płaską siatkę. Następna korona znajdowała się prawie dwa metry wyżej poprzeplatana identycznie jak dolna, jednak niektóre oczka byłe większe a inne prawie zarośnięte. Dopiero teraz zacząłem dokładniej przyglądać się całej konstrukcji. W miejscu gdzie zaplanowaliśmy drzwi pnie drzew rosły wolniej, pozostawiając wolną przestrzeń. To samo działo się w miejscach planowanych okien. W środku budynku, na płasko ułożonych konarach zaczęły pojawiać się pionowe pędy. Chodziłem chyba z godzinę nie dowierzając swoim oczom. Tego co widziałem nie miało prawa być, a jednak było. Nie miało prawa istnieć, a jednak istniało.
Paweł stał na werandzie swojego domu i obserwował mnie, drepczącego w kółko, z rozdziawiona gębą i uśmiechał się pod nosem.
-Nie wierzyłeś Stasiu? - Zawołał, kiedy znalazłem się najbliżej. Pooglądaj i przyjdź do mnie. Już zaparzyłem kawę. Pokarzę ci coś ciekawego.
-Już idę. - Skierowałem się wprost w kierunku strumyka.
-Idź bardziej w lewo, tam położyłem mostek. Po ostatnich ulewach nasz strumyk przybrał i nie wszędzie da się przez niego przejść. - Poinformował mnie.
Faktycznie nieco w dół strumyka od miejsca w którym schodziłem bielił się nowym drewnem zgrabniutki mostek. Moje zdziwienie było ogromne gdy zauważyłem, że mostek właściwie dopiero rośnie bo w niektórych miejscach poszczególne konary nie zespoliły się jeszcze w pełni ze sobą, a część młodszych pędów miała liście.
-Kaziu dołożył ci ten mostek gratis, gdy zobaczył jak ładnie rośnie jego konstrukcja. Chce ciebie prosić, żebyś mu czasem pozwolił pokazać komuś dom i mostek. Ale ja ci tego nie mówiłem. - Zastrzegł się szybko. - On sam z tym do ciebie przyjdzie. -Paweł mówił kierując mnie do kuchni. -Do pokoju zaprowadzę cie, jak ci coś powiem. Najpierw napijemy się w kuchni kawy. No chodź, chodź. Nie zaglądaj do pokoju.
Już od jakiegoś czasu zastanawiałem się, kim jest, a właściwie, kim był Paweł. Zaraz na początku naszej znajomości, w jakiejś rozmowie, mimochodem zaznaczył, że przed kilkoma laty, po śmierci żony zmienił nazwisko. Chciał mieć w reszcie, jak mówił, czas dla siebie i spokój, od tego całego wielkiego świata. Byli małżeństwem bezdzietnym. Oboje podobno oddani bez reszty swej pracy. Nigdy jednak nie wyjaśnił mi co robił, ani czym się zajmował. Kilkakrotnie, wspominał o jakichś zagranicznych wyjazdach, o wykładach na różnych uczelniach, prawie w całym świecie, ale nigdy nie powiedział co było tematem wykładów, ani nie precyzował na jakich wydziałach miały miejsce. Czasami podejrzewałem go o megalomanie, lecz jak zdążyłem zauważyć, bez problemów czytał w różnych językach, a po książkach, jakie leżały rozrzucone w wielu różnych zakamarkach jego domu, mogłem stwierdzić, że tych języków było kilka, jeśli nie kilkanaście. Również tematyka tych książek mogła przyprawić o zawrót głowy. Obok hiszpańskiej poezji, leżały francuskie i włoskie książki z zakresu architektury, czy niemieckie opracowania z metalurgii. Cała masa najdziwniejszych atlasów i albumów geograficznych, zawierających stare rysunki map, pisanych w języku angielskim, przemieszana była z pisanymi japońskimi, czy też koreańskimi krzaczkami. Nie zabrakło w jego kolekcji również pisanych cyrylicą katalogów roślin oraz pełnych wykresów i wyliczeń jakichś traktatów o kosmosie. Patrząc na niektóre nie byłem w stanie nawet w przybliżeniu określić w jakim języku były pisane, chociaż sam dosyć biegle czytam w kilku europejskich językach. Nie była to jednak, jedynie biblioteczka megalomana, książki te były w ciągłym ruchu. Na pierwszy rzut oka widać było, że są czytane i przeglądane na bieżąco. Wiele z nich traktowało o najnowszych, wręcz egzotycznych i fantastycznych odkryciach i technologiach.
-Stasiu, ty się oczywiście orientujesz kim był Tesla. Trochę Serb, trochę Chorwat, trochę Amerykanin. -Zerknął na mnie przez ramię.
-Wprawdzie facet nie z mojej bajki, ale tak, coś nie coś o człowieku słyszałem. Wiem, że zajmował się prądem zmiennym, i jeśli dobrze pamiętam był szybszy od Marconiego i Popowa w sprawie radia. -Odparłem szczęśliwy, że coś wiem w temacie.
-No prawie masz rację. Ostatecznie wyrok sądowy przyznał mu pierwszeństwo, wprawdzie już po śmierci, ale zawsze pierwszeństwo. Marconi dostał za to Nobla i świat się pogodził z faktami. Popow sam przyznał, że Tesla był pierwszy, a tak naprawdę to wszyscy trzej korzystali z prac Faradaya i Maxwella, ale ja nie o tym. -Paweł podał mi olbrzymi kubek kawy i przysiadł na blacie stołu, mnie wskazując dziwne krzesło. Przyjrzałem mu się dokładniej i stwierdziłem, że jest wyhodowane, a nie sklejone czy zbite z drewna. -Tu masz cukier. Trochę szary bo własnej produkcji, a mleko jest w lodówce. Tutaj niedaleko sąsiad hoduje dwie, prawie dzikie krowy, rarytas nie mleko. -Powiedział, lecz widziałem, że jego myśli krążą wokół innych spraw. -On zbudował również ciekawą turbinę talerzową i coś czego nie ma w oficjalnych patentach. No oczywiście Tesla, nie sąsiad. Ja nazwałem to sobie magnetyczny generator energii elektrycznej. Ta zabawka daje prąd z niczego. Stoi sobie i daje prąd wymaga jedynie niewielkiego wkładu energii na start, a potem już nic tylko podłączyć żarówkę, grzałkę, czy co tam potrzebujesz. Możesz całkiem zapomnieć o rachunkach. Stoi w pokoju, zaraz ci pokarzę, tylko nie mów że dziwne miejsce na elektrownie, jeszcze w nocy nad nim pracowałem. No teraz chodź, muszę go uruchomić, ale chcę żebyś był przy tym.
Cdn.

GUFY

Data:

 2014

Podpis:

 GUFY

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=77587

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl