DRUKUJ

 

Niechciane dziecko zamierzchłej przeszłości, ale j

Publikacja:

 14-09-14

Autor:

 jacekdyc
Niechciane dziecko zamierzchłej przeszłości, ale jastrząb tamtych dni.

Oglądam zdjęcia z tamtego czasu, zmęczony wizerunek twarzy i gdyby włożyć na tą głowę ciernie, rzekłbyś - ukrzyżowany. Byłem ochotniczym pracownikiem Komitetu Obywatelskiego „Solidarności”. Pracowników było nas zaledwie garstka, ale jak można dowiedzieć się z długaśnej listy, członków owego Komitetu była ponad setka i mało którą osobę z tych wyliczonych widziałem, a i dzisiaj nie kojarzę bym je mógł znać. Od tamtych lat minęło ćwierć wieku, więc w rocznicę nie wiem jak skrzyknięto się, pozapraszano i bajdurzono o tamtych czasach publicznie dla piór redaktorów i obiektywów kamer. Jednak mnie nikt nie powiadomił, ani nie zaprosił, a działo się wtedy oj działo, ale patrząc chłodnym okiem nic takiego wielkiego się nie działo.
Komitet Obywatelski, były to kółka pasowe osób wzajemnie się dopasujących, tylko ja byłem tym zębatym, kozakiem którego wszędzie było pełno, tam gdzie nie chciano bym był, więc poniekąd nie pasowało do zachowań pozostałych.
Myślę tak sobie, że jeszcze wtedy, a zwłaszcza wtedy dogadywano się i ustalano z komuną, co wolno, a czego nie wolno czynić ruchowi społecznemu, lecz ja nie byłem ruchem, ale zbuntowanym, który odczuł, że więcej mu teraz można niż nawet trzy miesiące wstecz. Toteż redaktor jeszcze legalnej komunistycznej prasy mógł wygarnąć mnie obiektywem flesza pośród jeszcze nielegalnej demonstracji KPN i zamieszczając owe zdjęcie spytać publicznie, czy była to legalna delegacja „Solidarności” pośród nich. Zajmowałem się wszystkim, więc moi pracownicy z LPBM sporządzili duży szablon z elastycznej blachy, który posłużył do wykonywania napisów na flagach, transparentach, szyldach i wiele ludzi spoza Komitetu przychodziło, by sobie prywatnie wymalować na czymś napis „Solidarność”. W tym politycznym chaosie milicjanci nie wiedzieli tak dokładnie, co im należy czynić, co też im wolno, a czego nie wolno, ale w tej samowoli społecznej, niezmordowanie ganiali Kapeeniarzy, bo tym jeszcze wolno nie było. Jako że reklama, plakatowanie na mieście mieściło się w zasięgu moich co nieco obowiązków, zatem rozsyłałem harcerzy z ZHN by ustawiali po mieście wielkie piramidy wykonane z płyt paździerzowych i często jeździłem sam by takowe montować i to w miejscach takich, które im się wydawały jako niestosowne ku temu, np. na ulicy Okopowej przed oknami Prokuratury.
Wielu ludzi oferowało się wraz z samochodami do przysłużenia ruchowi społecznemu. Niby miały nastąpić wielkie wydarzenia dziejowe, jednak w kozim grodzie jakoś nie wrzało, ludzie nadal żyli w obawie. By podkręcić nastrój i rozbudzić uśpionego ducha w drzemiących rycerzach, na trzy dni przed czerwcowymi wyborami, utworzyłem z owych niepisanych wolontariuszy kawalkadę składającą się chyba z piętnastu aut, które wyposażyłem we flagi Solidarnościowe. Był to mój pomysł, którego nie konsultowałem z przełożonymi, ale po wszystkim nie zauważyłem aprobaty, ani dezaprobaty. Jako prowadzący ową manifę, jechałem w pierwszym aucie marki Skoda Oktawia pomarańczowego koloru, której właścicielem był młody człowiek z Głuska, tutaj nie bez kozery określam tak szczegółowo, bo tyle pamiętam. Jeździliśmy na klaksonach po wszystkich uliczkach w głębi osiedli LSM, Czuby, Kalinowszczyzna, Czechów, łamiąc przepisy drogowe i osiedlowe, a w ślad za nami podążały niestrudzenie milicyjne i tajniackie auta. Jeżdżąc tak, trąbiąc i powiewając z okien aut flagami, nie spostrzegłem wielkiego entuzjazmu autochtonów osiedlowych zabudowań, w zaledwie z kilku balkonów i okien odpowiedziano nam aplauzem. Zebrało się na wielką burzę, gdy byliśmy na ulicy Narutowicza lunęło jak z przysłowiowego cebra, więc aby przeczekać ulewę zajechaliśmy na rondo wiz a vi Teatru Osterwy, a konwojujący pojechali dalej. Chłopak, który prowadził Skodę zadeklarował się zobaczyć gdzie pojechała nasza obstawa, po chwili przyleciał i z przerażeniem powiedział, że stoją po drugiej stronie na przystanku dziewiątki i zrobili mu zdjęcie. By go uspokoić i uodpornić wziąłem aparat fotograficzny stanąłem wraz z nim przed maską policyjnego wozu robiąc teraz im w rewanżu zdjęcie z wyniosłością, przy braku okazywania należnego według nich obywatelskiego lęku. Mój manewr poskutkował, eskorta ulotniła się z piskiem opon, a my również zakończyliśmy swoją kampanię, którą przygasiła wielka manifestacja podążająca z Katedry na plac Litewski, którą opisała w podziemnej prasie Anna Truskolaska, dając artykułowi znamienny tytuł:

Dyrygent

2 czerwca kilka tysięcy ludzi ruszyło spod katedry i kościoła Jezuitów ku Placowi Litewskiemu. Manifestacja. Na czele Komitet Obywatelski, zaraz za nim Orkiestra z Krzczonowa. Poczty sztandarowe, flagi, transparenty… „Wolność, wolność, hosanna” – jakby powiedział wieszcz.
Więc i okrzyki: „Solidarność!”, „Solidarna opozycja!”, „precz z komuną!” … Oooo, tego za wiele! Orkiestra z Krzczonowa dziarsko zaczyna „Pierwszą brygadę”. Trzy zwrotki. Entuzjazm jednak nie opada. Z tyłu dochodzą znów okrzyki , które opanowują przód: „Chodźcie z nami, dziś nie biją!”, „Zarejestrować NSZ”, „Sowieci – do domu!”…. Stop! Znów interweniuje orkiestra, Graja czwarta i piątą zwrotkę „Pierwszej brygady”. Pod dyrekcją znanego i szanowanego J.W.
Ps. Nie wiem dlaczego zmieniali się przewodzący Komitetem Obywatelskim, na początku był prof. Kłoczowski, następnie mec. Przeciechowski,, po nim prof. Setnik, a na końcu J.W. Janusz Winiarski, tylko ja byłem stale ten sam, istnienie KO w swej działalności wcale nie było takie długie.
5 czerwca 1989

http://jacekdyc.at.ua/

Data:

 14 września 2014

Podpis:

 Jacek Dyć

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=77400

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl