DRUKUJ

 

Mroczna Puszcza

Publikacja:

 03-07-21

Autor:

 Czarny
Garf zbudził się. Nad nim stał Oren i potrząsał go za ramię.
- Wstawaj, twoja kolej.
Garf przetarł oczy i odrzucił koc. Wzdrygnął się z zimna. W dzień zdarzały się już upały, lecz noce nadal były zimne. Wstał, zarzucił na siebie pelerynę i zaczął przechadzać się wokół obozowiska. Oren ułożył się na jego miejscu i po chwili już chrapał.
Wszystko było w porządku. Poszukiwacz przysiadł przy żarzących się resztkach wczorajszego ogniska. Dorzucił do nich kilka gałązek i wzniecił maleńki płomyk. Przez chwilę grzał sobie dłonie, dopóki tlił się ogień. Otulił się szczelniej peleryną i czekał na świt.
Popatrzył na śpiących. Właściwie żadnego z nich nie znał zbyt dobrze, jednak czuł że może im ufać.
Kaldor spał spokojnie, sprawiał wrażenie, że leży w łóżku we własnym domu, a nie na szlaku, gdzie nie wiadomo co spotka cię za chwilę. Opanowanie i spokój tego doświadczonego wędrowca, kojąco wpływały na nerwy Garfa. To imię znano wszędzie, śpiewano już pieśni o jego przygodach i osiągnięciach. Dokonał wielkich czynów, lecz najwyraźniej sława nie uderzyła mu do głowy, jak innym, których dokonania nijak się miały do stopnia ich samouwielbienia. Kaldor zdawał się być wciąż taki sam, jak podczas pierwszych wypraw. Oczywiście starzał się jak inni, ale mimo upływu lat nadal był w nim ten sam zapał i chęć przygód, który kazał mu podjąć trud życia poszukiwacza. Zamiast pędzić spokojny żywot mieszczucha, utrzymując się z niemałego majątku jaki zdążył zgromadzić, on wciąż był na szlaku, wciąż się narażał, stając się niedościgłym wzorem dla innych, także dla niego. Garf wspomniał moment spotkania. Był pewien, że ze strony Kaldora nie było tam żadnej niechęci, zawiści, coś takiego daje się wyczuć. Nie, wyglądało to raczej na powitanie dwóch braci, którzy długo się nie widzieli.
Dez. On także leżał spokojnie, choć z jego postaci biła jakaś niecierpliwość. Może chciał być już w Brewon, bezpieczny, odgrodzony murami od Mrocznej Puszczy i jej zła. Może chodziło o cel wyprawy, o zdobycie klucza do Grobu Reffiego, gdzie zgromadzone miały być magiczne artefakty, księgi zaklęć dawno już zapomnianych. A może po prostu chciał już wrócić do Ronsa i swej nauki. Cóż mógł o nim powiedzieć, wiedział tylko, że Rons ufa mu na tyle, by powierzyć jego zdolnościom magicznym człowieka posiadającego część Mapy i który podobno potrafi zdobyć jej pozostałe kawałki. A może nie ufa mu, lecz rzucił na niego jakieś zaklęcie posłuszeństwa i kontroluje go sobie znanymi sposobami? Nie wiedział tego, lecz przeczuwał, że Dez nie sprawi mu przykrej niespodzianki.
Oren rzucał się trochę na posłaniu, chrapiąc przy tym głośno. Jego niespokojny sen nie wzbudzał jednak niepokoju. Wywołany był być może brakiem kamiennego sklepienia nad głową, do którego był przyzwyczajony. Stosunek krasnoludów do ludzi jest raczej obojętny, nie mieszają się w ich wewnętrzne konflikty, jednak można liczyć na ich pomoc podczas wojen z goblinami. Ostatnimi czasy kontakty z nimi nieco oziębły. Mówi się, że doszło do nieporozumień na tle posunięć taktycznych podczas ostatniej wojny z północnymi olbrzymami. Obie ze stron zarzucały sobie błędy, okupione dużymi stratami w szeregach swych armii jak i pośród ludności cywilnej.
Wzrok swój skierował na Lamię. Spała źle, co chwila przewracając się z boku na bok. Może we śnie znów przeżywała śmierć swoich krewnych, a może z powodu prowadzenia niebezpiecznego życia i trwania w ciągłej czujności i obawie. Podszedł do niej, chcąc poprawić koc, który się zsunął. Kiedy nachylił się nad nią, stwierdził nagle, że Lamia nie śpi i przygląda mu się spod na wpółprzymkniętych powiek. Był pewien, że jeszcze przed chwilą spała.
- Przepraszam - burknął cicho, speszony trochę sytuacją i uśmieszkiem, który, głowę by dał, przemknął po jej wargach.
Lamia schowała nóż, poprawiła koc i odwróciwszy się do niego plecami, leżała w ciszy.
- Nóż! O mało co nie skończył z długim na stopę kawałkiem stali w trzewiach lub sercu. Na drugi raz niech marznie, nie będę więcej ryzykował. Był zły na nią, a właściwie na siebie, że tak się dał zaskoczyć. Jak dziecko. - Po chwili uśmiechnął się do siebie w myślach. - Dobra jest. Ona da sobie radę i w Puszczy i wszędzie.
Strach przed przebyciem Mrocznej Puszczy zmalał. W takim towarzystwie chyba sobie poradzą z tym co ich tam czeka? Jeszcze raz popatrzył na śpiących. Poza tym Rons nie kazałby im przebyć Puszczy, gdyby było to niemożliwe.
Ponownie ruszył wokół obozowiska. Ciemności nocy przechodziły w szarość świtu, by w końcu ustąpić światłu dnia. Na trawie pojawiły się kropelki rosy. Przyroda budziła się do życia. Kwiaty zaczęły otwierać swe kielichy, kierując je ku światłu i ciepłu słońca. Gdzieniegdzie słychać było ptaki, śpiewem witające nowy dzień. Z nory niedaleko obozowiska wyjrzał świstak, lecz zaraz zniknął w niej z powrotem, gdy ujrzał Garfa.
Garf rozniecił na nowo ogień i zaczął budzić towarzyszy. Uprzątnęli swe posłania, a potem przysiedli wokół ogniska by się posilić przed dalszą podróżą.
- Przy najbliższej okazji musimy coś upolować. Nasza grupa rozrosła się i zapasy kurczą się szybciej niż planowaliśmy. - stwierdził Kaldor. - Dziś wcześniej zatrzymamy się na nocleg i poszukam jakiejś zwierzyny. A teraz na koń i w drogę.
Ruszyli grzbietem pokonując po drodze doliny i szczyty, niekiedy droga stawała się tak wąska, że musieli iść pieszo prowadząc za sobą wystraszone zwierzęta. Podróż gęsiego nie sprzyjała rozmowom, z tego powodu jedynym odgłosem był stukot kopyt o skały i odgłos zsuwających się potrącanych kamieni. Z braku czasu południowy posiłek spożyli w siodłach.
Słońce było jeszcze dość wysoko, gdy wjechali w kolejną dolinę.
- Tu zatrzymamy się na noc. - Kaldor wskazał grupę drzew obok której znajdował się mały staw.
Napoili wierzchowce, a następnie przywiązali je do drzew. Kaldor wziął łuk i strzały.
- Mogę pójść z tobą? - spytała Lamia.
- Oczywiście, ale czym będziesz polować? Nie masz przecież łuku.
- Używam czegoś innego. Pokażę ci.
Podeszła do swego konia i wyjęła coś z sakwy. Był to kawałek liny, który w pewnym momencie przechodził w dwie linki. One też kawałek dalej rozdzielały się, tym razem na trzy każda, a na ich końcach zamocowane były metalowe kulki.
- Widziałem już coś takiego. Jednak przydaje się ona tylko do polowań na sarny, jelenie i podobne im zwierzęta, lecz jak chcesz tym upolować zająca, albo jakiegoś ptaka? - spytał.
- Mam jeszcze to. - z sakiewki przy pasie wyjęła kolejną linkę. W połowie jej długości znajdował się kawałek skóry.
- A co to takiego?
- Nazywam to miotacz. Zaraz ci pokażę jak to działa.
Podniosła kamień i trzymając miotacz za oba końce położyła kamień na skórze.
- Tamten krzak. - wskazała cel oddalony o jakieś 300 kroków.
Zakręciła młynka miotaczem i w pewnej chwili puściła jeden z jego końców. Kamień ze świstem poleciał we wskazanym kierunku i trafił w krzak.
- Ciekawe urządzenie. Jaki ma zasięg? - zainteresował się Kaldor.
- To zależy od prędkości obrotów i wielkości pocisku. Gorzej jest z celnością, dopiero po kilku miesiącach zaczęłam trafiać w ruchome cele.
- Mogę spróbować?
- Proszę. - podała mu linkę. Reszta podeszła bliżej, by zobaczyć jak sobie poradzi.
Ten podniósł kamień i umieścił go na skórze, tak jak to zrobiła przed chwilą Lamia.
Zakręcił miotaczem i po chwili puścił jeden z końców linki. Kamień poleciał w stronę koni i uderzył w drzewo tuż przy łbie jednego z nich.
- Chyba nie miałeś zamiaru upolować jednego z naszych koni. - powiedział Oren i zaczął się śmiać, pozostali wraz z niefortunnym strzelcem zawtórowali mu.
- Niebezpieczna to rzecz, może być groźną bronią w odpowiednim ręku. - rzekł Kaldor oddając miotacz Lamii. - Chodźmy na polowanie, póki jeszcze słońce wisi nad nami.
Po ich odejściu reszta drużyny zajęła się przygotowaniem noclegu. Garf z Orenem nazbierali chrustu na ognisko, a Dez zbierał jakieś zioła, uzupełniając ich zapas w swych sakwach.
Minęła może godzina, gdy nagle spomiędzy drzew wyjechało sześciu konnych.
- Nie róbcie niczego pochopnie - rzekł niski człowieczek jadący na przedzie grupy. - Dla własnego dobra. - dodał ze złym uśmiechem. Wygląd pozostałych wskazywał, co miał na myśli. Wszyscy rośli, szerocy w barach z łatwością poradziliby sobie z jakimkolwiek oporem ze strony Garfa i jego towarzyszy. Jeden z nich celował w maga z kuszy, reszta trzymała w rękach miecze bądź solidne pałki.
- Czego od nas chcecie? - spytał Dez.
- Nie udawaj głupiego. Chcę Mapę. - odrzekł szef napastników.
- Zabłądziliście w górach? - spytał Garf, udając, że nie wie o co chodzi.
- Widzę, że się nie dogadamy. Chłopcy. - herszt zwrócił się do osiłków, wycofując się za nich.
W tej chwili od strony lasu dał się słyszeć świst i po chwili dwóch z napastników znalazło się na ziemi. Z gardła kusznika wystawała strzała, a drugiemu ciekła krew ze skroni, obok na ziemi leżał zakrwawiony kamień. Niespodziewana pomoc wprowadziła zamęt w szykach drabów, z czego skwapliwie skorzystali Dez, Garf i Oren, sięgając po własną broń i lejce koni, pozostałych przy życiu opryszków.
Szef bandy, widząc co się dzieje pochylił się w siodle, spiął konia i ruszył galopem, "chłopcy" stracili chęć do walki i poddali się.
Po chwili z lasu wyszli Kaldor i Lamia trzymając broń w pogotowiu.
- Dla kogo pracujecie? - Garf zwrócił się do drabów.
- Tyn mały nas najoł. - odburknął jeden z pojmanych, wskazując ręką kierunek ucieczki przywódcy. - Godoł, co opadło i ograbiło go trzych drabów. Zapłacił nam, żebych pomogli mu skradzione odebrać.
Pozostali potakująco pokiwali głowami.
- A skąd wiedzieliście, gdzie nas szukać? - indagował dalej Garf.
- My nie wiedzieli, łon prowadził. Mieliśta obozować przy tym jeziorku. Podobno samiście tak godali.
- Może. A nie wiecie co on za jeden? Znacie go, albo dla kogo pracuje?
- Pirwszy raz na oczy go widzielim, jako i was Panie. Ot przysiadł sie w szynku, piwo postawił. Dał każdymu z nas pitnaście groszów, myślelim co prawdę rzekł i zgodzilim się pomóc. Kazał tego dobrze baczyć, bo to mag. - wskazał przy tym Deza.
- Co z nimi zrobimy? - zapytał wskazując napastników.
- Zabierzemy broń i puścimy wolno - odrzekł Kaldor. - Chyba, że masz zamiar ich zabić.
Na chwilę zapadła cisza. Garf przyglądał się jeźdźcom, rozważając słowa przewodnika. Oczywiście nie miał zamiaru zabijać tych ludzi z zimną krwią, chociaż gdyby sytuacja go do tego zmusiła, zrobiłby to. Przypomniał sobie sytuacje, gdy nie miał innego wyboru. Nie było to miłe wspomnienie. Teraz było inaczej. Ci tutaj dostali już nauczkę i raczej zemszczą się za swoją porażkę na tym małym, który ich w to wpakował.
- Zgadzam się z tobą. Puścimy ich. Bez broni nas nie zaatakują, a nim wrócą z posiłkami, my już będziemy daleko. - rzekł Garf przerywając ciszę. - Wszyscy chyba zgadzają się na takie rozwiązanie? - spytał pozostałych towarzyszy.
Potwierdzająco skinęli głowami.
- Słyszeliście - zwrócił się do jeńców. - Wrzućcie broń do wody i jesteście wolni. I pamiętajcie, jeżeli jeszcze raz spotkamy się w takich okolicznościach nie będziemy już tacy łaskawi. Zabierzcie także te ciała. - dodał wskazując na leżące na ziemi zwłoki.
Po chwili ku jezioru poleciały miecze, pałki i noże, także nieżyjących napastników.
Opryszki załadowały ciała martwych towarzyszy na ich konie i odjechały w ślad za swym szefem.
- Jutro musimy wyruszyć wcześnie rano na wypadek, gdyby jednak szukali zemsty. - rzekł Kaldor. - I tak dziwię się, że był to dopiero pierwszy atak.
- Wróciliście w samą porę. Wstyd się przyznać, ale daliśmy się podejść jak żółtodzioby. Od dziś wystawiamy warty na każdym postoju, nawet w dzień. - rzekł Garf zwracając się do Kaldora i Lamii.
- Popieram. - odrzekł Kaldor. - Zresztą w Mrocznej Puszczy to nieodzowne, a jutro dotrzemy do jej granic.
- Garf, czy moglibyśmy chwilę porozmawiać. Na osobności. - rzekł nagle Dez.
- Oczywiście - odparł zdziwiony Garf. - Wybaczcie nam - dodał zwracając się do reszty.
Dez ruszył w kierunku koni, a Garf za nim.
- Nie myślałem o tym przed dzisiejszym zajściem, ale sądzę, że powinniśmy powiedzieć Orenowi i Lamii o Mapie, albo rozstać się z nimi. Musisz się zdecydować, albo im ufasz, albo nie. Napady takie jak ten zaczną się pewnie mnożyć. W końcu dowiedzą się o jaką stawkę idzie. Mogą zmienić front w najmniej oczekiwanym momencie. Zgadzasz się ze mną ? - spytał Dez.
Garf chwilę zastanawiał się nad słowami Deza. Im mniej ludzi wiedziało co znajdowało się w jednej z jego sakw, tym lepiej. Nie ufał zbytnio ludziom. Podczas swych wcześniejszych wędrówek widział nieraz, co żądza bogactwa potrafiła zrobić z człowiekiem. Chciwość była powodem krwawych walk wśród skądinąd dobrych przyjaciół, czy nawet braci. Jednak byli też tacy, dla których od złota wyżej liczyły się przyjaźń i dobro innych. Niestety niewielu takich znał. Przed oczami stanęła mu twarz Swana, karczmarza z Liwont. Kiedyś, gdy nie miał jeszcze dziesięciu lat, przybył do Liwont z jedną z karawan kupieckich. Wtedy jeszcze jako chłopak do wszystkiego. Podczas zamieszania związanego z rozładowywaniem wozów uciekł od kupców, którzy bardzo źle go traktowali, często głodząc i bijąc za byle co. Wtedy właśnie go spotkał, chłopaka niewiele starszego od niego. Swan załatwił mu pracę u swego ojca, który wtedy był właścicielem oberży. Przez dwa lata, które tam spędził, pracując jako stajenny, kuchcik i służący zaprzyjaźnił się z synem karczmarza. Później zawsze odwiedzał go, kiedy tylko droga prowadziła przez Liwont.
Potrząsnął głową, odpędzając wspomnienia.
Czy mogę zaufać Lamii i Orenowi? Dopiero co ich poznał. Nie wiadomo jak zareagują na wiadomość, że posiada kawałek Mapy. Orena napotkali przypadkowo, a poza tym, gdy krasnolud zdecydował się wyruszyć z nimi, miał wrażenie jak gdyby tak właśnie miało się stać. Coś wewnątrz mówiło mu, że właśnie dopasował dwa kawałki jakiejś wielkiej układanki. Tak, Orenowi można powiedzieć, ale Lamii? Była najemniczką. Kto wie czy nie pracuje teraz na czyjeś zlecenie. Jej historia o wuju była bardzo prawdopodobna, smutek i wściekłość w głosie, gdy o tym opowiadała, zdawały się być prawdziwe. Miał jeszcze wobec niej dług, za pomoc jaką udzieliła mu w Oldwaldzie. Postanowił zaryzykować.
- Prawdę mówiąc, nie chciałbym rozstawać się z nimi. Myślę, że możemy zdradzić im cel naszej misji.
Dez skinął twierdząco głową.
Wrócili do towarzyszy. Kaldor w tym czasie przyniósł do obozu upolowaną kozicę i poszedł się umyć. Lamia przyłączyła się do niego, a Oren rozpalał ognisko.
Wszyscy zebrali się wokół ognia. Kaldor z Orenem wykrajali z mięsa kozicy wąskie paski, które Dez nacierał solą i jakimiś ziołami, a Garf i Lamia je piekli.
- Nie znamy się za dobrze i może wiele ryzykuję, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze zajście i fakt, że jutro wkroczymy na teren, gdzie o śmierć nietrudno. - rzekł Garf. - Chcę powiedzieć, że jeśli powierzamy sobie nawzajem swoje życie, to powinniście znać całą prawdę o naszym zadaniu: wieziemy dla Ronsa, mistrza Deza, jedną z części Mapy Reffiego.
Po tych słowach na chwilę zapadła cisza, gdy już dotarło do nich znaczenie tych słów zaczęły padać pytania.
- Gdzie ją znalazłeś? Wiesz gdzie jest reszta Mapy? Szukasz grobu Reffiego? To o nią chodziło temu małemu?
- Spokojnie, spokojnie wszystko po kolei. - uspakajał Garf.
Gdy ucichły pytania, opowiedział pokrótce przebieg wyprawy do chwili spotkania z Lamią.
- Tak to wygląda. Dzisiejszy napad raczej nie będzie ostatnim. Musimy być przygotowani na to, że inni magowie lub ich słudzy będą próbowali odebrać nam naszą zdobycz. Zastanówcie się, czy nadal chcecie uczestniczyć w tej wyprawie. - zakończył zwracając się do Lamii i Orena.
- Czy chcę? Jak mogłeś choć przez chwilę pomyśleć, że zrezygnuję z takiej przygody? - pierwsza odpowiedziała Lamia. - Może gdybyś nie miał tej pierwszej części Mapy? Może? Ale ty ją masz, a to może oznaczać, że uda się odnaleźć pozostałe, a potem Grób i jego skarby. Jest jeszcze ten zły mag. Jestem najemniczką podobnie jak ty, ale sama wybieram swoje zlecenia. Nie pracuję dla czarnych magów i innych podejrzanych indywiduów. Chętnie przytrę nosa jednemu z nich, biorąc udział w tej wyprawie. Jestem z tobą do samego końca.
- Ja też zostaję. - zdecydował krasnolud. - My krasnoludowie nie lubimy wtrącać się w sprawy ludzi, a jeszcze bardziej magów. Ale nigdy nie zgodzimy się na to, by naszymi górami i jaskiniami zawładnęło zło. Nikt nie śmie powiedzieć, że w walce przeciwko niemu zabrakło krasnoludów. Idę z wami i jestem pewien, że topór mój nieraz utoczy krwi wroga. A poza tym, to świetna okazja na zdobycie bogactwa i sławy.
- Cieszą mnie wasze decyzje, prawdę mówiąc podejrzewałem, że tak się zachowacie. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do zlecenia. Jednak kiedy w skrytce znalazłem sakiewkę, tak jak opisał to Rons, uwierzyłem w jego słowa. Uwierzyłem, że z jego wskazówkami mogę odnaleźć Mapę i Grób. - podsumował Garf.
- Kładźmy się spać, dzisiejsza noc jest ostatnią przed wkroczeniem do Mrocznej Puszczy. Od następnej będziemy musieli wystawiać podwojone straże. - Kaldor przerwał ciszę, która zapadła po słowach Garfa. - Ja obejmę wartę jako pierwszy.
Ułożyli się na swych posłaniach wokół ogniska. Po chwili słychać było jedynie miarowe oddechy śpiących.
Kaldor usiadł w pobliżu jeziora i obserwował ścianę lasu wsłuchując się w odgłosy nocy. Nikt z drużyny nie zdawał sobie sprawy, że od kilku godzin byli obserwowani. Odgłosy myjących się wywabiły z głębiny wodnicę, która kryjąc się w szuwarach przy brzegu jeziora, pilnie śledziła przebieg zdarzenia z łotrzykami i późniejsze przygotowania do noclegu.
Wodnice, to istoty magiczne, żyjące w wodzie, tylko słodkowodnej i raczej stojącej. Najchętniej zamieszkują stawy, jeziora, rzadziej rzeki i tylko te o słabym nurcie. Mogą także wychodzić na suchy ląd. Jednak przebywanie na powierzchni szybko je męczy, a w przypadku, gdy przez kilka dni nie mogą zanurzyć się w wodzie - umierają. Ludzie boją się wodnic i stronią od miejsc, w których one żyją, ponieważ ich dotyk powoduje ciężkie poparzenia. Prócz tego każdy wciągnięty przez wodnicę w odmęty zostaje odmieniony: kobieta staje się jedną z nich, a mężczyzna rybą, rakiem, albo innym wodnym stworzeniem, niemagicznym. Istniała tylko żeńska forma tej istoty i jedynym sposobem na powstanie nowej wodnicy, było utopienie ludzkiej kobiety. Takie efekty ich mocy pozwalały przetrwać im jako gatunkowi, skądinąd powszechnie tępionemu przez ludzi.
Sercem wodnicy, obserwującej drużynę, targały sprzeczne uczucia. Na zmianę opanowywała ją żądza zemsty i mordu, widząc w nich potencjalnych wrogów, a zaraz potem tęsknota za towarzystwem, za rozmową. W końcu zwyciężyła ostatnia drobina człowieczeństwa, jaka tliła się jeszcze gdzieś w zakamarkach jej umysłu. Powoli wynurzyła się z wody na przeciwległym brzegu stawu i ruszyła w kierunku obozowiska. Poruszała się bezszelestnie
W tym samym czasie Garf, który jeszcze nie spał, przekręcając się z boku na bok, spostrzegł, że do obozowiska zbliża się jakaś postać. Spojrzał na Kaldora, by sprawdzić czy też zauważył intruza. Ten jednak nie zwracał uwagi na staw, najwyraźniej nie spodziewał się zagrożenia z tej strony. Gdy postać znalazła się w pobliżu posłania Garfa, ten nagle rzucił się na nią, chcąc ją obezwładnić. W chwili, gdy ich ciała się zetknęły rozległ się trzask, błysnęło światło i oboje upadli na ziemię.
Hałas obudził resztę drużyny. Dez podbiegł do leżących, by sprawdzić co im się stało. Oboje byli nieprzytomni, ale żyli. Na piersi Garfa, w miejscu gdzie wisiał medalion, był ślad po oparzeniu a w koszuli była wypalona dziura.
Obok leżała bardzo stara kobieta, której nawet oddychanie przychodziło z trudem.
Podczas gdy Dez badał ciała, Oren przyniósł z jeziora wodę i ocucono zemdlonych, a Kaldor zbadał ślady nocnego gościa.
Lamia okryła kobietę kocem i pomogła podejść bliżej ogniska. Garf szybko doszedł do siebie, oprócz swędzenia na piersi w miejscu oparzenia i lekkiego oszołomienia nie odczuwał innych skutków zdarzenia.
- Czy ktoś mógłby mi powiedzieć co się stało? - spytał wodząc oczyma po pochylonych nad nim twarzach.
- Prawdę mówiąc sami jeszcze nie wiemy. - odrzekł Kaldor - Ze śladów wynika, że ona wyszła ze stawu. Biorąc pod uwagę jej ubranie, to skąd się wzięła i reakcję twego medalionu, sądzę że próbowałeś obezwładnić wodnicę. Brak jakichkolwiek obrażeń, które wywołuje dotyk wodnicy wskazuje na to, że twoja ochrona przed magicznym atakiem była silniejsza od jej klątwy. - dodał wskazując na ślad po oparzeniu na piersi Garfa.
- Myślę, że Kaldor ma rację. - odezwał się Dez. - Dodam jeszcze, że medalion jest na tyle silny, że zdjął z tej biedaczki klątwę. Teraz jest na powrót zwykłym człowiekiem. Nie wiedząc, że mam do czynienia z wodnicą dotykałem ją, by was rozdzielić i zbadać i ja również nie odniosłem żadnych obrażeń.
- Teraz śpi. - dodała Lamia. - Była tak osłabiona, że zasnęła nim zdołałam ją ułożyć przy ognisku.
- Wy też się kładźcie, rano ją przepytamy i zadecydujemy co z nią zrobić. - zarządził Kaldor, przerywając rozmowy.
Wszyscy udali się na swoje posłania i po chwili słychać było jedynie poświstywania i pochrapywania śpiących.
Dalsza część nocy przebiegła spokojnie. Garf, pełniący ostatnią wartę pobudził towarzyszy i zaczęli przygotowywać się do opuszczenia obozowiska. Po porannej toalecie i przygotowaniu posiłku, zasiedli wokół ogniska, by posilić się i ustalić plan na resztę dnia.
- Lamio, czy mogłabyś obudzić staruszkę na śniadanie. - poprosił Kaldor. - może dowiemy się od niej czegoś.
- Ona już nic nam nie powie, sami zobaczcie. - rzekła Lamia po odsłonięciu koca.
Pozostali powstali od ognia i podeszli do Lamii. Tam, gdzie jeszcze wczoraj spała dawna wodnica, teraz leżał szkielet. Gdzieniegdzie pokryty był jeszcze wyschniętą, pomarszczoną skórą i resztkami spróchniałego odzienia. Widok zaskoczył wszystkich.
- To ona? Co jej się stało? - spytał Garf.
Odpowiedzi udzielił Dez.
- Umarła ze starości. Wodnice żyją o wiele dłużej niż ludzie. Nie wiadomo ile lat spędziła w tym stawie. Kiedy klątwa przestała działać, lata które przeżyła spowodowały przyśpieszone starzenie i śmierć. To kolejny dowód na to, że była wodnicą.
- No cóż. Co się stało, to się nie odstanie. Nie musimy się martwić co z nią zrobić. - stwierdził Garf.
Grób wykopali w pobliżu jeziora i obłożyli kamieniami, by nie rozkopały go drapieżniki.
Spakowali dobytek, uprzątnęli obozowisko i dosiedli koni, kierując je na południe.
- Śmierć przed samym wjazdem do Puszczy, to niezbyt dobry znak. Z drugiej jednak strony wiemy, że przynajmniej jeden z nas jest dobrze chroniony. - rzekł Dez.
Spojrzeli na Garfa, potem na grób wodnicy i na znak Kaldora ruszyli.
Jechali w milczeniu. Ich myśli zaprzątała głównie Mroczna Puszcza i to co dla nich zgotowała. Kiedyś, dawno, dawno temu był to zwykły las jakich wiele rosło po obu stronach Gór Granicznych. Pełen był rosłych dębów, buków, klonów, obok których w niebo wystrzelały strzeliste topole, osiki drżały w rytm oddechu lasu, a lipy oplatały wszystko swym aromatem. Wśród drzew i gęstego poszycia żyło mnóstwo zwierząt. Mieszkańcy Brewon, które było wtedy jedynie osadą, szeroko korzystali z darów lasu. Większość mężczyzn zajmowała się łowiectwem, bądź rybołówstwem.
Ta sielska atmosfera zniknęła, gdy w okolicy w jednej z górskich jaskiń zamieszkał smok. Zaczął napadać na osadę, porywając zarówno nieliczne bydło jak i ludzi. Również zwierzęta leśne często padały ofiarą jego zębów, a w lesie pojawiać się zaczęły polanki wypalone jego ognistym oddechem. Na Brewon padł strach, a z czasem w okna chat zaczął zaglądać głód. Myśliwi coraz rzadziej zapuszczali się w leśne ostępy, a i ci, którzy się na to odważyli, nie zawsze wracali z pełnymi rękami. Na szczęście były jeszcze ryby, gadzina widać nie przepadała za wodą, bo rzadko napadała na samotne łodzie kołyszące się na falach.
O wyczynach bestii zwiedzieli się oczywiście rycerze i zabijaki wszelkiej maści i zaczęli ściągać do Brewon, by ją zgładzić. Wiele stoczono pojedynków i bitew, z których jak dotąd smok wychodził cało. W końcu do wioski przybył zastęp krasnoludów. Przygotowali zasadzkę na jednej z leśnych polan, za przynętę posłużyła jedna z ostatnich krów w osadzie. Kryjąc się za drzewami, czekali na gada z toporami, młotami i sieciami. Pojawił się po chwili na niebie, krążąc nad polaną, zwabiony muczeniem przerażonej krowy, albo jej zapachem. Zanurkował i osiadł tuż przy swej ofierze. Uderzeniem łapy, uzbrojonej w potężne pazury, zabił krowę rozrywając ją na pół. Krasnoludy odczekały, aż bestia zacznie pożerać swą zdobycz i zaatakowały. Na początek dwóch z nich podbiegło od tyłu i zarzuciło sieci na skrzydła smoka, by nie mógł salwować się ucieczką w przestworza. Niestety jedna z nich zaczepiła o liczne kościane kolce pokrywające grzbiet gada i w większej części przykryła przestrzeń pomiędzy skrzydłami, nie osiągając zamierzonego celu. Smok w odpowiedzi na atak machnął ogonem, trafiając jednego z napastników w pierś. W tym samym czasie ze wszystkich stron wyskoczyli pozostali. Kryjąc się za tarczami, by uniknąć gorącego oddechu gada, zaatakowali jego cielsko, waląc w nie toporami i młotami. Niestety ich broń nie czyniła twardemu grzbietowi przeciwnika wiele szkód, ot pękł jakiś kolec, czy też odcięli kawałek łuski. Gorzej było z krasnoludami. Ogon i łapy bestii co rusz trafiały, w któregoś z nich. W końcu jednemu udało się trafić w ogon w miejsce gdzie łuska była uszkodzona i nie tak gruba jak na reszcie cielska. Cios topora dotarł do ciała smoka, zatrzymując się ze zgrzytem na kręgosłupie. Gad ryknął dotkliwie zraniony. Nikomu jeszcze nie udało się zadać mu takiego bólu. Roztrącił swych wrogów, którzy nadal tłukli jego grzbiet i skoczył w powietrze. Sieć, która trafiła do celu krępowała jedno ze skrzydeł, jednak udało się bestii wystartować i z trudem utrzymując się w powietrzu, odleciała do swego legowiska. Krasnoludy zabrały ciała martwych towarzyszy i pomagając ciężej poranionym wrócili do Brewon.
Na kilka kolejnych dni z nieba nad osadą zniknął złowrogi cień smoka. W tym czasie ranne krasnoludy dochodziły do siebie i opracowywały nową zasadzkę. Umyślili i przygotowali wielką kuszę, z której miotać można było bełtami na dwóch ludzi wielkimi. Zrobili kilka takich pocisków z młodych dębów i w miejscowej kuźni wykuli do nich olbrzymie groty. Do kręcenia korbą kuszy potrzeba było czterech krasnoludów, tak wielkiej siły wymagało napięcie cięciwy. Przy pomocy wieśniaków przetransportowali ją wozami na polanę w pobliżu wodopoju, gdzie smok często polował na zwierzynę leśną. Kuszę zamaskowano, a obok niej krasnoludy założyły obozowisko, wyglądając gada. Po tygodniu czekania ich wróg się pojawił. Najwyraźniej głód wygnał go z kryjówki, jednak ostatnia walka sprawiła, że stał się ostrożniejszy. Pierwszego dnia krążył tylko przez chwilę nad wodopojem i odleciał. Powtarzało się to przez kilka dni. W końcu, widząc, że dzika zwierzyna bez obaw przychodzi i odchodzi nie niepokojona, zaatakował. Na to właśnie czekały krasnoludy. Pierwszy bełt przeszył skrzydło smoka, gdy zbliżał się do ziemi. Trafienie zakłóciło lot gada, który zamiast wylądować u wodopoju, uderzył w pobliskie drzewa, łamiąc i przewracając kilka. Jedno z nich upadło tak szczęśliwie, że przygniotło ogon, unieruchamiając go chwilowo. Wykorzystali to napastnicy i kilku zaatakowało bestię toporami. W tym czasie inni przygotowywali kolejny bełt. Niestety drugi pocisk nie przebił grubego pancerza gada i ześliznął się po jego grzbiecie. Większe szczęście mieli z trzecim. Smok, pragnąc się uwolnić, odwrócił łeb do tyłu, by spalić przygniatającą go kłodę. Odsłonił przy tym część swego podbrzusza. Krasnoludy natychmiast wykorzystały okazję i wystrzelony z ogromną siłą pocisk przebił słabszą łuskę, pokrywającą dolną część ciała bestii. Smok szarpał się jeszcze przez dwie godziny, lecz nie mogąc uciec i tracąc siły wraz z upływem krwi, zległ w końcu pokonany.
Radość w Brewon była wielka. W końcu ich prześladowca zginął. Wyprawiono wielką ucztę, na której znów pojawiła się dziczyzna. Powoli wszystko wracało do porządku. Las jak gdyby podzielał radość wieśniaków obficie obdarowywał ich grzybami i owocami, a i zwierz szybko zaczął się mnożyć w spokojnym na powrót otoczeniu. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie smok, a właściwie jego truchło. Zaczęło gnić i rozkładać się, zatruwając ziemię, na której leżało a potem przepływającą nieopodal rzeczkę. Brudna woda skaziła ziemię po obu swych brzegach. Zwierzęta, które piły tę wodę po kilku dniach padały martwe, roznosząc truciznę po całym lesie. Świeża woda spływająca z gór szybko wypłukała tę brudną, jednak cały las powoli wchłaniał jad smoka, który trafił do ziemi ze szczątek jego i padłych zwierząt. Liście i kora drzew zaczęły zmieniać kolor. Dominować zaczął brudnozielony i zgniłobrązowy, pnie drzew zaczął porastać gruby mech. W miejscu, gdzie zginął smok powstało bagno, jak gdyby ziemia próbowała wypluć z siebie truciznę. Poszycie w wielu miejscach ginęło w oparach mgły, której nie mógł rozwiać żaden wiatr. Zresztą wiatr nie docierał zbyt daleko w głąb lasu. Drzewa i krzewy splatały swe gałęzie tak gęsto, że stworzyły skorupę, którą z trudem przebijały podmuchy wiatru i promienie słoneczne. Mrok i cisza zapadły nad niegdyś słonecznym i gwarnym lasem, jak gdyby duch smoka objął w posiadanie miejsce swej śmierci. Atmosfera lasu zaczęła przyciągać stworzenia lubiące ciemność, zgniliznę i zaduch. W bagnie pojawiły się węże o rozmiarach znacznie większych od swych krewniaków z innych okolic. Rozpleniły się pająki i inne robactwo, osiągając, podobnie jak węże, nienaturalnie duże rozmiary. Na brzegach lasu, w jaskiniach zamieszkały orki i gobliny. W lesie pojawiły się ghule, żywiące się zarówno zwłokami jak i żywymi ludźmi i zwierzętami.
I tak zamiast szczęśliwego zakończenia ludzie z Brewon mieli nowy, większy problem. Osada przeniosła się bliżej morza. Od strony lasu wybudowano mur, by odgrodzić się od zła, które objęło w posiadanie ich dawnego żywiciela. Ludzie, którzy kiedyś żyli z łowiectwa i zbieractwa leśnych bogactw musieli wynieść się ze wsi, albo zmienić zajęcie. Wszyscy zwrócili swe oczy w stronę morza. Dawni myśliwi zasili szeregi rybaków. Coraz więcej osób zajmowało się tkaniem sieci i budową łodzi. Z czasem powstał dok, w którym budowano wielkie statki handlowe, mogące żeglować po morzu przez wiele tygodni. Po latach Brewon zasłynęło jako najlepszy budowniczy dalekomorskich jednostek Większość królestw mających dostęp do morza i flotę posiadało okręty zbudowane w dokach Brewon.
A las nazwany przez miejscowych Mroczną Puszczą dziczał coraz bardziej i rzadko kto się weń zapuszczał, pamiętając los tych, którzy zlekceważyli niebezpieczeństwo. Wielu śmiałków nigdy nie powróciło z wypraw w głąb lasu. Ci co przeżyli, opowiadali o różnych stworach, których oko ludzkie nigdy wcześniej nie widziało. I wszyscy oni zwracali uwagę na dziwny szum na granicy słyszalności, który nieprzerwanie towarzyszył im zarówno w dzień jak i w nocy. Często musieli dawać odpór napadom orków i innych bestii, które im towarzyszyły. Dzięki czujności wartowników ataki te nie powodowały wielkich strat wśród ludności Brewon, jednak po każdym z nich trzeba było naprawić mury i odbudować kilka spalonych chat.
Pewnego razu do osady przybył mag. Zebrano grupę drwali i oddział do ich ochrony, by wyciąć drogę przez Mroczną Puszczę. Prace prowadzono tylko w dzień, a na noc początkowo wracano do Brewon. Jednak kiedy odległość przestała na to pozwalać, obóz rozbijano na drodze, a towarzyszący im mag zakładał nań magiczną tarczę przed złem, które ich otaczało. Jednak las odbierał swą zapłatę za ranę jaką mu zadawano. Magiczna ochrona nie ustrzegła robotników przed śmiercią od ukąszeń jadowitych pająków, czy rozszarpania przez dzikie zwierzęta. Niestety drogi nieukończono, pewnego dnia na grupę pracujących przy jej budowie, napadła duża banda orków, która, pomimo wielkich strat własnych, zdołała zabić maga i wszystkich pozostałych. I tak miast lądowego połączenia ze światem, Brewon i jego mieszkańcy dostali drogę prowadzącą do serca lasu, po której błąkały się duchy pomordowanych budowniczych.
Pomimo wszelkich przeciwności zdarzali się śmiałkowie, którzy potrafili przedostać się przez Mroczną Puszczę. Kiedy potrzeba była wielka, a podróż drogą wodną była za długa, decydowano się na ten niebezpieczny krok.




Data:

 dawno, zmieniane na bieżąco

Podpis:

 Olgierd

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=773

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl