DRUKUJ

 

Patrol bojowy

Publikacja:

 14-08-06

Autor:

 MartinJG
Szwadron kawalerii jechał wolno przed siebie. Żołnierze poruszali się trójkami. Wszyscy mieli narzucona na mundury długie, skórzane kurtki i lakierowana na czarno hełmy. Konie jednak były najróżniejszej maści. Na początku kolumny jechał dowódca, rotmistrz, będący mężczyzną, mającym nieco ponad trzydzieści lat. Jeden z kawalerzystów jadących w pierwszej trójce trzymał w dłoni lancę z karmazynowo-granatowym proporcem, u nasady którego znajdował się czarny kwadrat. Dzień był upalny. Drzewa które mijali żołnierze były martwe i skazywały w górę, jakby oskarżycielsko, uschłymi gałęziami. Trawa już pożółkła i chrzęściła pod kopytami koni. Żołnierze byli cicho. Nie śpiewali, ani nie rozmawiali między sobą i tylko smutnym wzrokiem kontemplowali całe otoczenie. Nagle na horyzoncie ukazał się pojedynczy jeździec. Oficer zatrzymał swojego konia i podniósł do góry dłoń.
– Szwadron stać! – wydał rozkaz.
Kawalerzyści zatrzymali się. Jeździec zaczął zbliżać się coraz bardziej. Był ubrany inaczej i nie był raczej żołnierzem. Na jego ubiór składał się bowiem wyświechtany trencz, brudne, połatane spodnie i szary kapelusz. Na plecy miał zarzucony karabin, zawieszony jednak na kawałku sznurka, a nie skórzanym pasku, zaś przy szerokim pasie nosił ciężki nóż myśliwski.
– Są tutaj, panie rotmistrzu – oznajmił dowódcy. – Jadą na spotkanie z Nimi. Jeśli teraz ruszymy, to to ich dostaniemy.
– Prowadź – odparł mu oficer. – Szwadron, kłusem za mną!
Kawalerzyści ruszyli. Po kilkunastu minutach oddział się zatrzymał.
– Tam są – powiedział przewodnik wskazując niewielkie wzniesienie.
– Zaczekajcie tu, – rozkazał rotmistrz. – Oficerowie za mną. Prowadź – zwrócił się do przewodnika.
Cała grupka ruszyła przed siebie. Zatrzymali się u podnóża wzniesienia i zeskoczyli z koni. Szybko wspięli się na szczyt i leżąc na ziemi spojrzeli przez lornetki w stronę którą wskazał przewodnik. Ich cel znajdował się mniej więcej w odległości kilometra. Pięć wozów, otoczonych przez kilkunastu konnych, toczyło się wolno po bezdrożach.
– To na pewno przemytnicy? – zapytał rotmistrz. – Nie kupcy, albo osadnicy?
– Przemytnicy – oznajmił z przekonaniem przewodnik. – Gdyby to byli osadnicy, byłyby z nimi kobiety i dzieci, a kupcy podróżują w większej gromadzie, niż pięć wozów.
– No dobrze – odezwał się rotmistrz, po czym zwrócił się do swoich oficerów. – Poruczniku Rychterski zgromadzicie tutaj swój pluton, mój poczet i kaemistów z pozostałych dwóch plutonów. Gdy na mój znak otworzycie ogień, porucznicy Jazłowiecki i Krechowiecki objadą konwój i uderzą na niego z flanek. Zrozumieliście?
– Tak jest! – odpowiedzieli oficerowie chórem po czym zbiegli w dół zbocza.
Z rotmistrzem został tylko jeden z oficerów, jego adiutant oraz zastępca, porucznik Aleksander Lisowski.
– Jak myślicie poruczniku Lisowski, – zapytał rotmistrz – jakie straty poniesiemy?
– Do pięciu zabitych i około drugie tyle rannych – oświadczył oficer stanowczym głosem. – Ostrzał ich zaskoczy, część padnie, część spróbuje się ukryć lub otworzyć ogień, a kiedy konni ruszą na nich z dwóch stron, wpadną w panikę.
Rotmistrz skinął głową. Jego opinia była podobna.
– Panie rotmistrzu, – odezwał się porucznik Lisowski – miałbym jedną prośbę.
– Słucham.
– Proszę mi pozwolić zaatakować razem z kawalerią.
– W porządku, udzielam zgody.
– Dziękuję.
Porucznik zbiegł w dół i dołączył do kawalerzystów, którzy dosiadali już koni. Tymczasem na wzgórze wspięli się już żołnierze, którzy kryjąc się za lichymi krzakami, przygotowali się do otworzenia ognia. Konwój posuwał się tymczasem powoli naprzód. Rotmistrz machnął dłonią.
– Ognia! – rozkazał.
Erkaemy zaterkotały. W tym samym momencie dołączył do niego ogień spieszonych kawalerzystów. Wśród członków konwoju zakotłowało się. Jeźdźcy maszerujący na czele kolumny runęli na ziemię razem z końmi. Woźnica jednego z wozów zleciał z kozła na ziemię, a jeden z zaprzęgniętych do wozu koni padł martwy. Drugi, spłoszony przez strzały i zapach krwi, próbował uciekać, ale sam nie mógł pociągnąć ciężkiego wozu. Stał więc w miejscu rżąc i wierzgając. Woźnica drugiego wozu chciał się ratować. Chlasnął batem zaprzęgnięte konie, które ruszyły z kopyta. Na niewiele się to jednak zdało. Kule dosięgnęły jednego z koni, który z kwikiem padł na ziemię. Pędzący wóz przewrócił się na bok. Drugi z koni wyrwał się od dyszla i popędził gdzieś przed siebie. Woźnica potoczył się po ziemi. Zerwał się na nogi, ale w tym samym momencie trafiła go kula. Trzeciemu woźnicy, wraz z kilkorgiem jeźdźców u dało się zawrócić i być może nawet by uciekli, gdyby nagle z dwóch stron nie pojawiły się dwie grupy ubranych na czarno jeźdźców, którzy pędzili przed siebie z szablami w dłoniach.
– Wstrzymać ogień! – krzyknął rotmistrz.
W powietrzu rozniósł się odgłos trąbki oraz okrzyk szarżujących kawalerzystów:
– Huraaaaaaaaaa!!
Widok szarżujących kawalerzystów wywołał wśród jeźdźców panikę, ale pomimo tego przyśpieszyli i ruszyli przed siebie, zostawiając wóz za sobą.
Kawalerzyści ogarnęli resztki rozbitego konwoju, a kilku z nich pomknęło za uciekinierami. Jednak nie dobitki stawiły zaciekły opór. Woźnica na ocalonym wozie chlasnął lejcami konie po zadach, które natychmiast ruszyły z kopyta. Jeden z kawalerzystów podjechał do wozu z boku. Powożący wyciągnął z kieszeni pistolet i strzelił do niego. Jeździec zleciał z siodła na ziemię. Jednak z drugiej strony nadjechał drugi z kawalerzystów. Ciął woźnicę szablą, który zaraz runął z kozła na ziemię. Kawalerzysta sprawnie przeskoczył z siodła na wóz, chwycił jelce i powstrzymał konie przed dalszą ucieczką.
– Na koń – odezwał się rotmistrz. – Jedziemy tam.
Spieszeni kawalerzyści zbiegli w dół wzgórza. Wskoczyli na konie i ruszyli. Gdy dojechali było już po walce. Żołnierze pojmali łącznie czterech jeńców, którzy teraz stali z podniesionymi do góry rękoma. Dwóch innych leżało na ziemi i pojękiwało. Sanitariusz, który przyjechał z rotmistrzem, zeskoczył z konia i ruszył w ich stronę. Żołnierze którzy wrócili z pościgu za uciekającymi, przywiedli kilka koni.
– Jeden uciekł, resztę dopadliśmy – zameldował jeden z nich.
– Jakie straty? – zapytał rotmistrz.
– Trzech zabitych i dwóch rannych – zameldował Lisowski, który zdążył się już przyjrzeć stanom osobowym w plutonach.
– Sprawdźcie co jest w tych skrzyniach – polecił dowódca.
Kawalerzyści przytargali jedną ze skrzyń. Wzięli w dłoń łopatki i odbili wieko, po czym wyrzucili jej zawartość na ziemię. W środku faktycznie znajdowała się broń Rotmistrz wziął karabin i uśmiechnął się kwaśno. Przemycaną broń stanowiły głównie stare karabiny Wrendla i Dreysego. Jednostrzałowe graty, ale i tak aż za dobre, jeśli trzeba zrobić komuś krzywdę. Pozostałe skrzynie kryły podobną, przestarzałą broń, ale trafiło się między nimi także kilka karabinów maszynowych Lewis, a zapasów amunicji było na kilka tygodni dla kompanii wojska. Rotmistrz westchnął. Od czasów Kataklizmu udało się zaprowadzić jaki taki porządek, ale niestety, po kraju wciąż panoszył się bandy przestępców, którzy w dniu katastrofy uciekli z więzień, ludzi, którym panujący chaos i zamęt był na rękę, a nawet dezerterów, zarówno z ich własnej armii, jak i sąsiednich. Nie brakowało też lokalnych watażków, którzy zgromadzili dookoła się siebie podobnych sobie sukinsynów, siejąc dookoła zamęt i chaos. W niektórych miejscach, gdzie ustabilizowały się nawet rządy, często samowolne i z różnych powodów uważające, że ich obowiązkiem jest wspieranie bandytów szerzących chaos. Wiele wojskowych składów uzbrojenia zostało tuż po Kataklizmie przejętych przez wojsko i policję, która uznała za swój obowiązek je zabezpieczyć. Niestety pomimo tych środków ostrożności aż za dużo broni trafiło w niepowołane ręce. Rotmistrz ponownie westchnął.
– Przyprowadźcie jeńców – zażądał.
Rozkaz szybko wypełniono.
– Skąd jesteście? – zapytał. – Dla kogo wieźliście tę broń? Gdzie mieliście się z nimi spotkać? Z czyjego polecenia?
– Nie wiemy – odparł jeden z jeńców i wskazał jednego z zabitych. – On był dowódcą i nas prowadził. My nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy i do kogo.
Rotmistrz zmierzył ich zimnym wzrokiem, jednak nie odpowiedzieli już nic więcej.
– Zabieramy ich – postanowił. – Może w kwaterze głównej wycisną z nich coś więcej.
Tymczasem żołnierze porządkowali pole bitwy Przewrócony wóz z powrotem postawiono na koła. Wyprzęgnięto też zabite zwierzęta i zastąpiono je zdobycznymi końmi. Zabitych przemytników wrzucono do płytkiego rowu i przysypano warstwą piachu. Polegli żołnierze mieli zostać zabrani. Rotmistrz zdjął hełm z głowy i obtarł czoło z potu. Po Kataklizmie pory roku wywróciły się. Mimo iż obecnie był luty, to temperatura wynosiła co najmniej piętnaście stopni. Nagle coś przykuło jego wzrok.
– Zaczekajcie chwilę – rozkazał żołnierzom, którzy z powrotem pakowali zdobyczną broń do skrzyń.
Rotmistrz podszedł do nich i wziął do ręki jeden z karabinów. Jak się okazało był to karabin Winchester 1873. Oficer otworzył szerzej oczy. Broń pochodziła mniej więcej z tego samego okresu co reszta karabinów. Jednak w przeciwieństwie do nich, które wyglądały, jakby wyciągnięto je z jakiegoś starego arsenału, ten był nowy i wciąż pokryty warstwą konserwacyjnego smaru. Karabin owinięty był bandolierem z nabojami. Jak się okazało, w skrzyni były jeszcze dwie paczki amunicji do broni. Rotmistrz zastanawiał się przez chwilę, po czym przerzucił sobie zdobycznego Winchestera przez plecy. Paczki z nabojami wylądowały w torbie polowej, a bandolier został zawieszony na ukos przez lewę ramię. Nie było to do końca zgodne z regulaminem ale cóż. Od czasów Kataklizmu dowództwo nie zwracało szczególnej uwagi na regulaminowy ubiór i uzbrojenie, a na przypadki przywłaszczania sobie przez żołnierzy zdobycznej broni i amunicji patrzono niemalże przez palce. Cóż, mimo iż częściowo udało się odbudować przemysł zbrojeniowy, to z zaopatrzeniem wciąż były kłopoty. Po chwili cały oddział był przygotowany do wymarszu.
– Dobrze – powiedział rotmistrz. – Ruszamy.
Szwadron pomaszerował przed siebie. Pomimo zwycięstwa które odnieśli, okolica którą mijali wywoływała u nich przygnębienie. Roślinności prawie w ogóle nie było, drzewa, trawa oraz krzaki były uschnięte i martwe. Cały krajobraz przypominał półpustynię. Po drodze mijali zburzone chaty, będące świadectwem tego, że poprzednio ta okolica tętniła życiem. Nigdzie nie było widać żywego ducha. Po dłuższej podróży kawalerzyści dotarli do pierwszych objawów cywilizacji. Był to przejazd kolejowy, z opuszczonym szlabanem, przy którym stał żołnierz na warcie. Wartownik też ich zauważył. Ściągnął z ramienia karabin i wycelował w ich stronę. Nie był jednak jedynym, który pilnował przejazdu. Tuż obok, zaraz przy zniszczonej budce dróżnika, znajdował się ufortyfikowana wartownia. Z jej strzelnicy sterczała lufa cekaemu, która zaraz skierowała się w stronę kawalerzystów.
– Szwadron stać – rozkazał rotmistrz. – Spokojnie chłopcy, zaczekajcie tu chwilę.
Oficer ruszył powoli w stronę przejazdu, trzymając ręce na widoku. Wartownik szybko odłożył broń, kiedy zauważył czarną, skórzaną kurtkę i wylakierowany na czarno hełm.
– To pan, panie rotmistrzu – powiedział i dał znak w stronę wartowni, że wszystko w porządku. – Przepraszam, ale sam pan wie, jakie czasy.
– Rozumiem – odpowiedział rotmistrz i skinął ręką na swoich żołnierzy, aby pojechali bliżej. – Możemy przejechać?
– Musicie chwilę zaczekać. Zaraz będzie przejeżdżał specjalny transport kolejowy.
Żołnierze zerknął ciekawie na oddział i zauważył wozy, które żołnierze ze sobą ciągnęli.
– Udana akcja bojowa – żołnierz bardziej stwierdził, niż zapytał.
Rotmistrz uśmiechnął się pod wąsem.
– Bardzo udana – odparł.
Nagle rozległ się łoskot metalu i na przejazd wtłoczył się ciężki pociąg pancerny, najeżony lufami dział i karabinów maszynowych. Za nim jechała lokomotywa, ciągnąca za sobą kilka cystern i wagonów.
Po dłuższej chwili obydwa pociągi przejechały i wartownik podniósł szlaban. Szwadron przejechał przez przejazd i udał się w dalszą drogę. Tu nie było już tak bezludnie. Minęli po drodze kilka grup podróżujących ludzi oraz karawany wozów. Wszyscy ustępowali im z drogi, choć niektórzy machali do nich rękoma i pozdrawiali. Żołnierze jechali jednak dalej i w końcu dotarli do Zewnętrznego Pierścienia. Był on linią umocnień, ciągnących się wiele kilometrów wokół miasta będącego kwaterą główną. Przed bramą prowadzącą do środka stało kilku wartowników. Nie próbowali ich nawet zatrzymać. Kiedy tylko dostrzegli kawalerzystów w lakierowanych na czarno hełmach i skórzanych kurtkach, od razu otworzyli wrota, przybierając postawę „prezentuj broń”. Żołnierze przejechali powoli przez otwartą bramę. Za nią znajdował się niemalże inny świat. Zniszczeń było tu mniej, trawa bardziej zielona, a ziemia żyzna. Ciągnęły się tu liczne pola uprawne, pełne dojrzewającej pszenicy i kilka pastwisk, na których pasły się krowy. Żołnierze jechali dalej przed siebie, aż wreszcie dotarli do Miasta. Tu było gorzej, gdyż Kataklizm go nie ominął, ale na szczęście tylko do pewnego stopnia. Wiele budynków leżało w gruzach, sporo z nich było też w kiepskim stanie, jednak ulice były pełne ludzi, którzy śpieszyli gdzieś za swoimi sprawami. Żołnierze jechali dalej i wreszcie zatrzymali się prze swoim celem. Dawniej był to zamek będący siedzibą królów, ale obecnie został przejęty i zaadaptowany przez wojsko, ale tylko dla najwyższego szczebla. Znajdowała się więc tutaj tylko radiostacja oraz kwatera naczelnego dowództwa. Rotmistrz odesłał żołnierzy w stronę koszar i w towarzystwie swojego adiutanta, zdobycznych wozów oraz jeńców udał się na zamek. Tam szybko załatwił formalności związane z przekazaniem łupów oraz jeńców i ruszył w stronę kwatery swojego przełożonego. Dowódca już na niego czekał. Był to starszy mężczyzna w stopniu generalskim, o siwiejących już włosach i wysokim czole. Siedział za biurkiem i coś notował. Za jego plecami wisiała na ścianie duża mapa ich kraju. Granice były zakreślone czerwonym ołówkiem, jednak nie odpowiadały one w pełni tym sprzed Kataklizmu. Cóż, od tamtego czasu niektóre z nich zdążył się posunąć nieco w przód lub w tył, a były też i takie miejsca, w których nie zmieniły swojego miejsca położenia nawet na metr.
– Witam pana, panie rotmistrzu, niech pan usiądzie – generał przywitał oficera i wskazał mu krzesło stojące naprzeciwko biurka.
– Dziękuję – odpowiedział jego gość i zajął miejsce.
Generał wziął dzbanek i nalał kawy do dwóch wojskowych kubków stojących ma blacie. Od czasów Kataklizmu miały miejsce poważnie braki w zaopatrzeniu w wiele produktów, przez co brakowało nawet zwykłej kawy zbożowej. Jednak ta zrobiona z palonych żołędzi nie była taka zła.
– Jak przebiegła akcja? – zapytał generał.
– Udało nam się przechwycić konwój i go rozbić. Przejęliśmy duże zapasy broni i amunicji przeznaczonej dla jednej z band. Jeńców już przekazałem wywiadowi, może wycisną z nich dokąd jechali i z jaką bandą się mieli spotkać. Wtedy udałoby się nam pewnie zorganizować zasadzkę i.....
Nie dokończył, generał wiedział, co ma na myśli.
– Rozumiem – odpowiedział. – Dobra robota. Oczekuję pana raportu opisującego całą akcję bojową, a teraz może pan odejść.
Rotmistrz wstał, zasalutował i wyszedł z pokoju. Opuścił teren zamku i udał się w stronę koszar. Wartownicy przy bramie od razu go przepuścili. Po zdaniu konia do stajni udał się do swojej kwatery. Znajdowała się na najwyższym piętrze budynku zajętego przez oficerów. Pokój nie był duży, miał raptem dwa na trzy metry. Mieściło się tu łóżko, szafa i biurko. Rotmistrz rzucił na łóżko pas z bronią, zdobyczny karabin, bandolier, torbę polową, lornetkę i mapnik. Rozpiął kurtkę i usiadł przy biurku. Wkręcił kartkę papieru w stojącą na nim maszynę i zaczął pisać raport o dzisiejszej akcji bojowej. Sporządzał tego typu dokumenty dość często, więc poszło mu szybko. Kiedy skończył podszedł do okna. Słońce chyliło się już ku zachodowi, oblewając miasto krwistoczerwoną łuną. Rotmistrz westchnął. Po Kataklizmie nawet ono nie zachodziło o tej porze co powinno. Wrócił do biurka i wtedy zorientował się, że zapomniał wpisać miejsce i datę. Poprawił to więc.
Kraków, 21 lutego 1942 r.
I podpisał się.

Data:

 wakacje

Podpis:

 MJG

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=77262

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl