Depresja Rewolwerowca |
|||||||||
|
|||||||||
ZNERWICOWANY REWOLWEROWIEC GORDON Gordon wjechał na koniu do miasteczka. Były tam cztery podniszczone domki, w centrum saloon a na przeciwko niego mały budyneczek szeryfa. Podjechał pod bar, przywiązał konia i wszedł do środka. Podłoga saloonu była cała zniszczona. Gwoździe powyskakiwały z desek przez co było zwiększone ryzyko tego że można się wywrócić. Kowboj nie cierpiał zniszczonych desek. W środku było pięciu meksykańczyków. Trzech grających w karty, barman i jeden siedzący w kącie z sombrero na głowie. Gordon usiadł na krześle przy ladzie. - Kufel piwa- powiedział. Barman był tłustym, łysiejącym, dość niskim mężczyzną. Oczywiście jak każdy meksykanin miał wąsy. Łysy wziął butelkę niskiej jakości piwa i nalał go do naczynia.- Dwa dolary- powiedział po hiszpańsku. Rewolwerowiec spojrzał na kufel i zauważył na nim różne ślady brudu. - Ten kufel jest brudny- odpowiedział kowboj. - Albo płacisz i pijesz albo zjeżdżaj stąd gringo. Gordon wziął naczynie w ręce i wylał jego zawartość w twarz barmana. Ten krzyknął i przeklną. Meksykanie grający w karty podnieśli się z miejsc. Wszyscy położyli dłonie na kaburach od swoich rewolwerów. - Nawet nie próbujcie gnoje, bo pożałujecie-powiedział Gordon siedzący do nich tyłem. Jeden z nich gdy to usłyszał spróbował wyciągnąć broń. Kowboj był jednak szybszy. Błyskawicznie zszedł z krzesła, jednocześnie obracając się na pięcie i wyciągając rewolwer. Pociągnął za spust. Trafił go prosto między oczy. Potem wystrzelił do pozostałej dwójki wąsatych. Jednego trafił w brzuch a w drugiego w klatkę piersiową. Meksykanin w sombrero siedział nadal nieruchomo przy swym stoliku. Gordon kucnął akurat w tedy kiedy barman spróbował do niego strzelić. Zrobił szybki obrót i nim łysy wystrzelił po raz drugi trafił go w ramię. Ten od razu padł na ziemię drąc się przeraźliwie. Rewolwerowiec podniósł się z podłogi, otrzepał się za kurzu i brudu i zauważył że gwóźdź przebił mu spodnie. Zrobił się wściekły. Przeskoczył przez ladę, pociągnął obiema dłońmi tłustego, wrzeszczącego mężczyznę i z całej siły uderzył go pięścią w twarz rzucając go przy tym na półki z alkoholem. Barman zajął się szlochem. - Prosiłem tylko o jeden, pieprzony, czysty kufel piwa- wydarł się na meksykanina- A co dostałem w zamian? Dziurę w spodniach i cztery stracone kule- kopnął go mocno w brzuch. Grubas zgiął się w pół i zaczął go błagać o litość. Gordon zostawił płaczącego faceta, wyszedł za lady i podszedł do stolika meksykanina w sombrero. - Spóźniłeś się gringo.- powiedział. Rewolwerowiec dosiadł się do niego i powiedział- Jak zawsze. Moją podróż tutaj spowolniła banda twoich rodaków Alberto- powiedział z goryczą. Człowiek w sombrero, zdjął kapelusz z głowy. Gordonowi ukazała się ta sama, niestarzejąca się twarz. Alberto Gonzales mimo iż miał już pięćdziesiąt lat nadal był bardzo przystojny(tak przynajmniej mówiły niektóre panie), posiadał zielone oczy i ładny, prosty nos. - A ty jak zawsze jesteś zdenerwowany. Uważam że brudny kufel to nie jest powód by zabijać człowieka. - Nie zabiłem go a tylko trochę go zraniłem a to bardzo duża różnica. Z resztą nie przyjechałem tutaj po to by z tobą o tym rozmawiać. - Masz rację przyjacielu- odpowiedział Alberto- Juan i jego banda za dwa dni uderzą na bank znajdujący się w miasteczku leżącym pół dnia drogi z stąd. Jon i Mike już tam na ciebie czekają. - Ile zamierza ukraść? - Dziesięć tysięcy dolarów. Kowboj wstał, kiwnął głową na pożegnanie, podszedł do lady i rzucił leżącemu na ziemi barmanowi dwa dolary- To za to ohydne piwo- powiedział i wyszedł na dwór. Powoli zachodziło słońce. Musiał się śpieszyć bo przed nim dość długa droga. Wsiadł na konia i zaczął wyjeżdżać z miasteczka. Po drodze zauważył starego, śpiącego szeryfa na wpół siedzącego i leżącego na krześle przed swym miejscem pracy. Jak ja nienawidzę tych pieprzonych meksykańców- pomyślał gdy go zobaczył. Po chwili jechał już kłusem w stronę zachodzącego słońca. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |