![]() |
|||||||||
Dom rozrywki cz.1 |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Rozrywce. I Spojrzała na mnie, tymi swoimi brązowymi, ogromnymi ślepiami. I wiedziałem. Wiedziałem, że spadamy. Poczułem jak ją puszczam i razem roztrzaskujemy się o ziemię. Kominek dogasł i wyszła. Pozostawiła po sobie niedopitą herbatę i zapach perfum w łazience. Wszedłem na górę i pokręciłem się po pokoju. Kręciłem się i kręciłem, aż zwaliłem się na łóżko i zasnąłem. Przespałem tak trzy godziny. Po trzech godzinach obudził mnie pies. Był głodny, sapał i waliło mu z pyska. Nakarmiłem go. Był chyba smutny, tak jak ja byłem. Porozmawiałem z nim przez chwilę, po czym chciałem iść spać dalej, ale okazało się, że jest osiemnasta i jak teraz zasnę to nie zasnę w nocy, więc zamiast spać, zacząłem jeść. Jadłem przez trzy godziny. Zjadłem czekoladę, kabanosa, krówki, odgrzałem sznycle i też je zjadłem. Po tym wszystkim nie miałem już siły na nic. Byłem smutny, ale syty. Zasnąłem na fotelu, a cała ramówka tvn24 zdążyła przelecieć dwa razy. Obudził mnie telefon. To był Mirek. Mój najlepszy przyjaciel. - Siema łobuzie. - Siema. - Co taki nie w sosie? - Rozstałem się z Magdą. - Co?! - Rozstałem się. Poważnie. To już koniec. -Ale jak to? -Tak to. - Czekaj. Jadę do ciebie. - Dobra. Przyjechał jakieś pół godziny później. Wpuściłem go do domu pełnego żałoby. Miał na sobie niebieską, flanelową koszulę w kratę. Odpalił fajka. Poczęstowałem się jednym i usiedliśmy przy stole w kuchni. Zaczęliśmy milczeć. Milczelibyśmy pewnie ze trzy godziny, ale Mirkowi się znudziło. Odgarnął złote włosy do tyłu, wstał i pełen energii rozpoczął. - Trzeba ci rozrywki. Ale takiej poważnej. - Co masz na myśli? - Człowieku. Mam na myśli wizytę w Domu Rozrywki. - Chcesz mnie zabrać do burdelu? - Burdel to już przeżytek. Pójdziemy do prawdziwego Domu Rozrywki. - Co to znaczy? - Chodź. Pokażę ci. Weszliśmy na górę po. To znaczy Mirek wbiegł,a ja wszedłem. Był bardzo podekscytowany. Odpalił komputer, a potem internet. Na onecie wyświetlił się poradnik „Jak się zachowywać na pierwszej randce”, ale jemu nie o to chodziło. Wpisał „www.. domrozrywki.pl. Na ekranie pokazała się czarno – czerwona strona. Dużo pojawiających się i znikających zdjęć, dużo wszystkiego. Półnagie kobiety obłapiane przez młodocianych, pijanych i upalonych chłopców. Całujące się dziewczęta, na oko świeżo po gimnazjum. Skręty marihuany wielkości murzyńskiego organu. Taniec, wódka, zabawa. Spojrzał na mnie zadowolony. - No i? - No i co? - Fajna sprawa, nie? - Przecież to zwykły klub. - Nie mój drogi. To Dom Rozrywki. Idziemy? - Nie, dzięki. - To czego do chuja chcesz? - Chcę posłuchać happysadu. Siedzieliśmy na kanapie i słuchaliśmy happysadu. Piliśmy wódkę. Mnie wprowadzała w nostalgię, Miirka w euforię. Strasznie krzyczał. - Paaaaliii się na stosie, czarownicy pies, wszystko co masz, wszystko co mogłeeeś mieć. Podskakiwał, obracał się wokół własnej osi, udawał, że gra na gitarze. Śpiewał jakby do mnie, ale w jego głowie na kanapie siedziała chyba o wiele bardziej pokaźna widownia. W końcu usiadł. Odpalił papierosa i wypalił dziurę w kanapie. Nie miałem nawet siły się na niego gniewać. Rodzice wracali za trzy dni. Dom stawał się chlewem. Popłakałem się, a Mirek mnie przytulił nucąc przy tym donośnie. - Kiedyyyś kupię nóż i powyrzynam wszystkich wkoło, kupię nóż, zostawię tylko dwojeee!! Obudziłem się wtulony w Mirka. Śmierdzieliśmy wódką i papierosami, których niedopałki walały się pod naszymi stopami. Pies skomlał, że chce wyjść na ogród, więc go wypuściłem. Przeszedłem się do toalety i w lustrze zobaczyłem bardzo smutny widok. Nachyliłem się nad sedesem i wyrzuciłem z siebie nijaką breję. Mirek cały czas spał i chrapał. Miał dziurę w skarpecie. Zresztą, ja też miałem. Zrobiłem sobie herbaty i nie umyłem wczorajszych naczyń. Przez okno kuchenne widziałem jak pies załatwia swoja potrzebę na zewnątrz. Miał bardzo skupioną minę. Pomyślałem, że niewiele nas różni. On był kundlem, a ja się skundliłem. Następnego ranka, kiedy już napisałem kilka smutnych miłosnych wierszy, zadzwoniłem do Ani. Ania była moją koleżanką, którą zawsze można było przelecieć. Dużym plusem było to, że mieszkała sama. Wiązało się to jednak ze bardzo smutnym faktem. Jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym na Puławskiej, kiedy to na czerwonym świetle wjechał w nich pędzący ponad setkę palant. Idiota także poniósł śmierć na miejscu, co akurat wyszło światu na dobre. Od tamtej pory Ania prowadziła całkiem samodzielne życie, w którym to od czasu do czasu wspierał ją wujek. Sympatyczny koleś, ale nigdy nie byłem pewien jego zamiarów wobec mojej przyjaciółki. - Cześć Aniu. Co porabiasz? - Oj Jacek. Cześć, stęskniłam się. Co tam u ciebie? - Hmm. Jakby to powiedzieć. Średnio. - To znaczy? - To znaczy średnio. Jestem wdowcem. - Magda nie żyje? - Nie żyje w moim życiu. Jestem wdowcem. - Oj nie mów tak. Na pewno do ciebie wróci. - Nie wróci. Przegiąłem. - A co takiego napsociłeś? - Przespałem się z jej najlepszą przyjaciółką. - Nieładnie. - Wiem. Byłem pijany. - Czemu to zrobiłeś? - Bo mnie skusiła. - Jak? - Nieważne. Skusiła i tyle. Mogę do ciebie wpaść? - No jasne! Chcesz się ten teges? - Tak. Chciałbym - Wpadaj! Wsiadłem w starego Wartburga po dziadku i pojechałem. Mknąłem przez miasto i słuchałem muzyki. Stan mojego ducha ewoluował do twórczości zespołu Myslovitz. Zatrzymałem się na Dolnym Mokotowie i wysiadłem. Obok obdrapanych bloków stały dwie dziewczyny przypominające dziwki. Rozdawały ulotki. Nie mogłem ich ominąć, ponieważ stały tuż obok klatki Ani. Podszedłem do nich. Otoczyły mnie. Śmierdziały kebabem i gumą do żucia. Wręczyły mi ulotki. Czarno- czerwone „Z tymi ulotkami wejdziesz do Domu Rozrywki za darmo i dostaniesz jointa albo loda na wejściu, jak dopłacisz pięć złotych, dostaniesz jedno i drugie” -poinformowały mnie niemalże chórem. Podziękowałem grzecznie i wszedłem na klatkę. Waliło tam ludzkim moczem. Ulotki schowałem do tylnej kieszeni i zapukałem w dębowe drzwi mieszkania Ani. Była wesoła. Miałem wrażenie,że ucieszyła się z obecnego stanu rzeczy. Otworzyła drzwi i uwiesiła mi się na szyi. Wyglądała naprawdę bardzo zachęcająco. Siedzieliśmy na białej kanapie w jej, do bólu przytulnym, mieszkaniu na Dolnym Mokotowie. Nie wiedziałem jak się zabrać do sprawy. Złota rybka pływała na w malutkim akwarium i obserwowała moją pasywność. Nigdy nie nastręczało to problemu, kiedy chodziło Anie. A jednak tamtego wieczora nie mogłem nawet rozpocząć. Siedzieliśmy wtuleni w siebie i oglądaliśmy film o wielbłądach. Gładziła mnie dłońmi po włosach i stopami po udach, a ja patrzyłem na wielbłądzie garby. W końcu podniosłem się. Krzyknąłem. - Dlaczego kurwa?! - Co jest? Co się dzieje Jacek? - Spierdoliłem. Spierdoliłem. Oj jak bardzo spierdoliłem. - Nic nie spierdoliłeś. Skusiła cię. Powiedziała to cudownie niewinnym i naiwnym tonem. Patrzyła na mnie, tymi wielkimi, niebieskimi ślepiami, a ja rzucałem nienawistne spojrzenia na złotą rybkę. Ania chyba się przestraszyła, bo też wstała i pocałowała mnie w usta. Przez chwilę się całowaliśmy, ale nie działało to na mnie zupełnie, dlatego oderwałem moje gorzkie usra od jej słodkich i ponownie usiadłem. Wyjąłem ulotkę Domu Rozrywki i dysząc jak na amerykańskim filmie podarłem ją. Miałem jeszcze drugą, w tylnej kieszeni spodni. Tamtej nie podarłem. Ania ugotowała pierogi z jagodami. Siedzieliśmy w kuchni, a tykanie wskazówek czerwonego zegara Nestle mieszało się z naszym dziamganiem. Powiedziała, że mogę u niej nocować. Przemyślałem to i zanocowałem. Spało nam się dobrze. Pieściliśmy się bardzo delikatnie, chociaż ona chciała więcej. Ale ja nie mogłem. Kiedy już byłem już blisko, coś mnie blokowało. Zasnąłem obok rozpalonej do czerwoności, atrakcyjnej blondynki z małymi, lecz kształtnymi piersiami. Kiedy się obudziłem leżała koło mnie taca z surówką i jajkiem na miękko . A na moich kolanach siedziała rozpalona do czerwoności, atrakcyjna blondynka, z małymi, lecz kształtnymi piersiami. Uśmiechnąłem się do niej. I poza tym nie byłem w stanie nic zrobić. - O co chodzi Jacek. Już cię nie kręcę? Tak się zmieniłam przez ten rok? - Nie. Jesteś śliczna i jeszcze bardziej pociągająca niż byłaś. Jesteś lepsza niż jakakolwiek. - To w czym rzecz? - Nie wiem. Nie mam pojęcia. Zjedzmy jajka. Zjedliśmy. Po jajkach strasznie zachciało mi się srać, a głupio tak by było u Ani, więc pożegnałem się i wyszedłem. Widziałem, że jest trochę zawiedziona, ale nie byłem w stanie nic poradzić. Nie zadziałałem. Jechałem z Dolnego Mokotowa na Stare Włochy. Wpatrywałem się w pełne erotycznych aluzji plakaty, kobiety stukające obcasami o nierówne chodniki i swoją twarz w lusterku - No widzisz. Tak kończą frajerzy. Nie jesteś nawet w stanie zaspokoić starej, dobrej przyjaciółki. Jesteś zwiędłym kwiatem, nic poza tym. Pieprzysz co popadnie, a potem nie możesz przeszlifować się z niezłym diamencikiem. Jedź do domu, odgrzej kotlety, pogłaszcz psa. Popłacz się i najeb. Teraz, to twoja nowa proza życia. Żyj więc i nie narzekaj. Wszedłem do domu. Wysrałem się i spostrzegłem, że pies zrobił to także, tylko, że w trzech różnych miejscach salonu. Posprzątałem gówna i pomyślałem, że całe szczęście, wciąż pewne cechy nas różnią. - Czemu się wysrałeś w salonie? Spytałem psa z groźną miną. Nie odpowiedział. Ponowiłem pytanie. - Czemu się wysrałeś w salonie? Milczał, machał ogonem i patrzył poddańczym i smutnym wzrokiem. Kot ze Shreka wyglądał przy nim jak przerażające, rządne krwi monstrum. Odpuściłem. Następnego dnia mieli wrócić rodzice. Ich wczasy w Sharm El Sheikh dobiegały końca. Nie mogłem się doczekać ich opalonych twarzy, matki wściekłej na bałagan, opowiadań o zaletach nurkowania i wadach sraczki. Puściłem muzykę i zacząłem śpiewać na głos. - Nikt tak pięknieee, nie móóówił, że się boi miłości, jak tyyyyy. Za bardzo nie wiedziałem co dalej. Starłem okruszki z kuchennego blatu i otworzyłem książkę. „Rajski ogród” Hemingwaya po dziesięciu stronach stał się nieznośnie nudny. Ziewnąłem, prosto w jego amerykańską gębę, i zadzwoniłem do Mirka. - Cześć Miruś. Co tam porabiasz? - Urządzam sobie wizytę w Domu Rozrywki dziś wieczorem. Reflektujesz? - Wiesz co? Chyba tak. - To świetnie. Załatwię ci ulotkę na darmowego jointa albo loda na wejściu. - Dzięki, już mam. - To zajeeebiście. - Spoko. Gdzie się spotykamy? - O 20, na rondzie De Gaulle'a. Byliśmy umówieni. Nie chciałem tam iść, a mimo wszystko pokusa okazała się za silna. Odpaliłem Windows Media Player i razem z Kazikiem, najgłośniej jak się dało, zaśpiewałem refren. - To byłoo przecież niedawno taaak, jak okiem sięgnąć zmienił się świaaat. To było przecieeeż... Przestałem słuchać wypocin starego zrzędy i poszedłem spać. Nie śniło mi się nic. II Dom Rozrywki znajdował się pod koniec ulicy Foksal, naprzeciwko ekskluzywnej restauracji Villa Foksal, w miejscu gdzie dawniej mieścił się Kościół Adwentystów dnia siódmego. Weszliśmy na klatkę schodową. Uderzyły mnie basy, piski, krzyki i cały harmider większy niż w jakimkolwiek klubie kiedykolwiek wcześniej. Klatka schodowa pachnąca perfumami i wielka tłuszcza oczekująca w kolejce na wejście. Staliśmy na schodach z ulotkami w dłoniach. Dojście na pierwsze piętro, gdzie znajdował się lokal, zajęło nam pół godziny. Mirek był bardzo podekscytowany. Skakał w miejscu do kawałka Madonny. Nucił razem z podstarzałą gwiazdką. - Like a virgin. Touched for the very first timeee. Like a virgiin... Palił przy tym papierosa, a interwały czasowe między jego kolejnymi zaciągnięciami się były bardzo krótkie. Do Domu Rozrywki wchodziło się jak do mieszkania. Ale z mieszkaniem niewiele miało to miejsce wspólnego. Murzyn w czarnym garniturze, białej koszuli i czerwonym krawacie badawczo spojrzał, najpierw na nasze ulotki, potem na nasze twarze. Wyjął z kieszeni pieczątkę i potraktował nas po nadgarstkach. - I am Jimmy. Do you prefer pot or blow job for your open? If you pay five złotych more, you will get both. Wyszczerzył białe zęby. Grzebnęliśmy w portfelach i zapłaciliśmy mu pięć złotych za dodatkową przyjemność. Przybił nam kolejną pieczątkę , którą trzeba było okazać przy pokoju numer trzy. Weszliśmy do ciemnego, bardzo długiego korytarza. Razem z nami weszła grupka rozentuzjazmowanych dziewcząt i kilku pogubionych chłopców w wieku świeżo licealnym. Ściany były pomalowane w ostre, czarno – czerwone barwy. Po obu stronach korytarza znajdowały się pokoje. Love room, Green room, Very good love room, Snow White room, i wreszcie Room 3. Drzwi do każdego z nich wyglądały inaczej, ale przez żadne nie można było zobaczyć, co dzieje się w środku. Pod pokojem numer trzy stała blondynka, w samym bikini, z przeraźliwie umalowaną twarzą. Była to jedna z dwóch, przypominających dziwki, dziewcząt rozdających ulotki przed wejściem do bloku na Dolnym Mokotowie. Pokazaliśmy jej swoje pieczątki i weszliśmy do środka. Pokój tonął w oparach dymu. Na zielonych pufach, po obu stronach ściany, leżały bezwładnie młode ciała. Jedni zaciągali się dymem ze zwykłych skrętów, inni palili z lufek, a jeszcze inni z najwymyślniejszych faj wodnych. Na samym początku pokoju stał mężczyzna, przypominający nieco Johnnego Deppa z „Piratów z Karaibów”. Rozdawał towar, w małych samarkach, częstował też bibułkami, fajami i całą resztą akcesoriów. Zapytał nas, tym razem po polsku. - Najpierw faja, czy lodzik? Mirek wolał faję, a potem przyjemność cielesną. Ja wybrałem odwrotnie. Dowiedziałem się, że muszę poczekać parę minut, ponieważ pani Anastazja jest zajęta. Usiadłem więc na pufie, a Mirek odpalił jointa. - To jest życie, co nie? - Czy ja wiem. Trochę Sodoma I Gomora, nie sądzisz? - Eee tam. Pal. Zaciągnąłem się skrętem Mirka i zakaszlałem. Od razu zakręciło mi się w głowie. Nogi zrobiły się bardziej miękkie, a całe ciało bardziej elastyczne. Podeszła do nas dziewczyna o naprawdę miłej buzi. Oczy miała przekrwione i obojętne. - Ty jesteś następny? W mig pojąłem kim jest dziewczyna i czym się trudzi. Była naprawdę śliczna, na oko miała może siedemnaście lat. Wmurowało mnie. Podniosłem się i przeszedłem jej śladem przez cały pokój aż do znajdującej się na jego końcu czerwonej kotary. Weszliśmy za kotarę. Sceneria zmieniła się niczym w kalejdoskopie. Łóżko z czerwoną kołdrą z błyszczącego materiału ze złotymi ornamentami, białe półki z budzikami, serduszkami i pluszowymi misiami. Obrazki ze śródziemnomorskimi krajobrazami, a nad wezgłowiem łóżka wielkie, czerwone, welurowe serce. Usiadłem. Miała na sobie biały bawełniany sweterek i dżinsy. Uklękła przede mną i zaczęła rozpinać mój rozporek. Czułem się dziwnie. Jak pedofil w Krainie Czarów. Odsunąłem się i wskoczyłem na łóżko. Ona za mną. Ja dalej, w stronę przeciwległego końca. - Co, nie chcesz? Pytanie było bardzo rutynowe, a jej głos bardzo zachrypnięty. - Nie wiem. Poczekaj. Porozmawiajmy - O czym? - No na przykład... Jak masz na imię? - Anastazja - Ile masz lat? - Osiemnaście. Jestem pełnoletnia. - podkreśliła z dumą. - To świetnie. Uczysz się? - Po co? - Jak to po co? Żeby znaleźć pracę. - Mam pracę. - No ale chyba nie wiążesz z tym swojej przyszłości. - Owszem, wiąże. W Domu Rozrywki bardzo dobrze płacą. - Ile? - Trzy tysiące na rękę, plus napiwki. - To legalny biznes? - W pełni. Po ustawie tego ministra na „G”. - Nie kojarzę. - Gowin. Tak się nazywał. Ściągniesz gacie, czy nie? Nie ściągnąłem. Patrzyłem ze smutkiem na jej obojętne oczy i mocno pocałowałem ją w usta. Po chwili przestałem, przypominając sobie, czego najprawdopodobniej, przed chwilą dotykały. Zrzuciłem ją z siebie i wstałem z łóżka. Przeszedłem przez pokój, w którym Mirek udawał się do innej czasoprzestrzeni i wróciłem na korytarz. Mijały mnie piszczące blondynki, brunetki i rude. Skręciłem w prawo i po chwili znalazłem się przy czymś na kształt parkietu. Nie spodziewałem się, że w miejscu, do którego wchodzi się jak do najzwyklejszego mieszkania, można zorganizować tak wielkie przedsięwzięcie. Gra świateł mogła przyprawić o atak epilepsji. Pięciu barmanów za kontuarem w rogu sprzedawało dosłownie wszystko co mogło nadwyrężyć świadomość. Na półkach stały obok siebie w nienagannym porządku ; samarki z białym proszkiem, dziwaczne fioletowe fiolki z pastylkami, zawinięte w sreberka grudki zielonego towaru, piwa, wódki, a także, naprawdę markowe, wina. Wszystko po osiągalnych cenach, wszystko dla ludzi. Usiadłem na czerwonej kanapie, obok dwóch skośnookich dziewczyn zlizujących cytrynową Wyborową, z dobrze wyrzeźbionego brzucha jakiegoś chłopca w moim wieku. Na parkiecie przede mną pulsowały stroboskopy, a w ich rytm ciała. Przy, czerwono – czarnej, ścianie, tam gdzie kończył się parkiet, w pozłacanych klatkach tańczyły trzy dziewczyny; biała, Azjatka i czarna. Twarze wszystkich były nieobecne, jakby w transie. Nikt nie tańczył razem, wszyscy osobno. Dziewczynki ocierały się o chłopców, a chłopcy o dziewczynki. Największą aktywność wykazywały partie dolne i języki, od czasu do czasu ręce. Skośnookie dziewczęta wykazywały się, w zlizywaniu pachnącej cytryną wódki, coraz większą werwą. Głowa pogrążonego w rozkoszy chłopaka znajdowała się już właściwie na moim ramieniu. - Przepraszam. Czy moglibyście się troszeczkę przesunąć? - zapytałem kulturalnie. Nie odpowiedzieli. Facet mruczał coś, ni to po polsku, ni to od rzeczy, a dziewczyny wyrywały zębami włoski z jego brzucha. Nijak nie byłem wstanie do nich dotrzeć, wstałem więc w poszukiwaniu toalety. Mniej więcej w tej samej chwili, z pokoju numer trzy wytoczył się Mirek. Dotoczył się do mnie i pocałował, a właściwie ugryzł mnie w ucho. - Tu jest taaaka zabawa staaary. - spojrzał na mnie, tymi swoimi, bardzo wąskimi źrenicami. - Nie wiem Mirek. Jakoś średnio mi się to podoba. - Cooo? Słabo ci obciągnęła? - Nie. Była rewelacyjna. - skłamałem bez cienia ironii w głosie. - To o chuj ci chodzi? - O nic. Chcę stąd wyjść. Rozszerzył swoje, bardzo wąskie źrenice. Stał tak chwilę poprawiając złotą grzywkę. „Gdzie jesteś Mirku, mój przyjacielu, refleksyjny kompanie wieczorków poetyckich, gdzie jesteś??” - pomyślałem i pociągnąłem go za rękę w stronę wyjścia. Z pokoju „Very good love” wytoczyła się atrakcyjna dziewczyna w t-shircie z myszką Minnie i w nierówno założonych, granatowych majtkach. Była bardzo zadowolona. Roześmiana od ucha do ucha. III Kiedy się obudziłem, rodzice już od dawna krzątali się po domu. Matka narzekała na bałagan, ojciec jej wtórował. Tak jak się spodziewałem, byli mocno skąpani słońcem i zachwyceni Egiptem. Nie wspominali nic o kłopotach żołądkowych. Jako pamiątkę podarowali mi koszulkę z piramidą i Oko Proroka. Wakacje trwały i uporczywie nie zamierzały się kończyć. Zaczynał się wrzesień. Wieczorem na mieście było przeraźliwie pusto i całkiem chłodno. Umówiłem się z nią na dziewiątą i czekałem pod rotundą marznąc. Czekałem sam, wszyscy się gdzieś pochowali, albo leczyli kaca. Nie było randek, ani niezobowiązujących spotkań. A ja stałem i liczyłem minuty jej spóźnienia. Wyszła z podziemia Centrum. Inaczej niż robiła to zwykle. Była poważna i rozglądała się po bokach, unikała kontaktu wzrokowego. Stanęła przede mną bez buziaka i odgarnęła ciemną grzywkę z dużego czoła, które zawsze mi przeszkadzało. - Cześć Jacku. - Witaj Magdo. Cisza. Wiatr w naszych martwych uszach, leżących obok siebie na dnie skalnego urwiska. - Gdzie idziemy? Mam mało czasu. Poszliśmy do kawiarni Między Słowami na Chmielnej. Zamówiłem herbatę, ona kawę. Pod tym względem nic się nie zmieniło. Ręce trzymała sztywno na stole, zapięła guzik koszulki i westchnęła ciężko. - Dałem dupy, nie? Szukała odpowiedzi na podłodze. Po chwili ją znalazła. - To w tej chwili nie ma absolutnie żadnego znaczenia. - Dlaczego? - Bo dobrze mi. - Lepiej? - Nie wiem czy lepiej Jacku. Ale dobrze. Od dłuższego czasu było między nami średnio. - Nieprawda. - Prawda. Przestałeś mnie kochać. Ja przestałam kochać ciebie. Tak to działa. Twój występek był więc tylko kwintesencją. - Uwielbiasz to słowo. - Które? - „Kwintesencja” - Słowo jak słowo. Po co chciałeś się spotkać? - Bo chciałbym... Chciałbym to jakoś naprawić. Szukała odpowiedzi za oknem. Po chwili ja znalazła. - Nie ma co naprawiać. Przeszłość, mimo że świeża, jest już przeszłością. Nie ma co do niej wracać. - Jest. Było nam dobrze. - „Było”. Słowo klucz Jacku. Za mało było w naszym związku rozrywki i cieszenia się życiem. - Bo ja nie umiem. Ja chyba nie umiem cieszyć się życiem - Nauczysz się. Nauczysz się z inną. - Wróć do mnie. Szukała odpowiedzi patrząc na mnie z litością. Po chwili znalazła ją w okolicach sufitu. - Nie. Nie wrócę do ciebie. Przykro mi , ale zaczynam nowe życie - Z kimś? - Nie wiem. Ale tak. Spotykam się z kimś. - Fajnie? - Jacek! Nieważne, przepraszam, ale to nie jest twoja sprawa. Ale tak. Fajnie. - Minęły cztery dni, a ty już jesteś w „nowym życiu”? - Jak widzisz. Przepraszam cię, ale właśnie jestem z nim umówiona. Mam rozmowę w sprawie pracy. - Aha, aha. A gdzie będziesz pracować? - W Domu Rozrywki – poinformowała mnie z dumą. Zakrztusiłem się herbatą. Wyplułem to czym się zakrztusiłem, z powrotem do filiżanki. - Co?! W TYM Domu Rozrywki?! - Tak Jacku. W TYM Domu Rozrywki. - W tym na Foksal? - Nie, w tym przy Świętokrzyskiej. W miejscu dawnego McDonaldsa otwierają nową filie. Wkrótce ma ich powstać jeszcze więcej. Do końca wakacji z dziesięć. - Ale po co? - Jest zapotrzebowanie Jacek. Ludzie chcą się rozerwać. - Byłaś tam? - Nie. Ale słyszałam same dobre rzeczy. - Dobre rzeczy?! O tej siewni grzechu, gdzie nastolatki obciągają komu popadnie i robią to na dodatek na pełen etat?! - Przesadzasz. Poza tym, nie zabronisz im. Żyjemy w wolnym kraju, - Aż za bardzo. A ty, w jakim charakterze, jeśli można wiedzieć, chcesz się tam zatrudnić? - Nie wiem. Porozmawiam o tym z Filipem. - Kim jest Filip? - Właścicielem - To ten twój nowy Romeo? - Tak, to on. Ależ była zadowolona. Na samą myśl o Filipie na jej twarzy pojawił się największy uśmiech świata. Przejrzała się w lusterku. i zaczęła poprawiać sobie makijaż. Kreska tu, kreska tam, jeden psik na szyję, jeden doustny. Kiedy już wypsikała się i dostatecznie wymalowała, wstała i pocałowała mnie w czoło. - Dasz sobie radę Jacek. Jesteś fantastycznym chłopakiem. Będzie mi brakować twoich wierszy. Muszę lecieć. Trzymaj się. I wpadnij czasem do Domu Rozrywki. _ Warszawa zmieniała się z dnia na dzień. Odkryłem to, kiedy zanosiłem swoje wiersze do wydawnictwa mieszczącego się obok budynku Pasty. Dom Rozrywki przy rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej był już prawie gotowy. Czarno – czerwona elewacja straszyła swą krzykliwością. Na wielkiej przyciemnianej szybie rozwieszono ogromny banner. DOM ROZRYWKI ŚWIĘTOKRZYSKA WKRÓTCE OTWARCIE! WSTĘP WOLNY ! ZABAWMY SIĘ ! Prace trwały również w Pałacu Kultury. W miejscu dawnej Kinoteki kolumny sowieckiego olbrzyma były przemalowywane w czarno – czerwone barwy. Ludzie, głównie młode pary, obejmowali się i robili sobie na tym tle zdjęcia. W całym centrum można było spotkać podejrzanie wyglądające dziewczęta rozdające ulotki. Impreza jakiej jeszcze nie doświadczyłeś. Dwa poziomy, dwa razy większa przestrzeń melanżu, dwa razy większa przestrzeń radości. Tylko 10 września. Tylko na Świętokrzyskiej. Wpadnij! Poczuj moc prawdziwej rozrywki! Stałem akurat przy śmietniku, więc ostentacyjnie, na oczach plastikowego dziewczęcia wrzuciłem ulotkę do kosza. Blond bezmózg spojrzał na mnie i zrobił balona z gumy, bujając się jednocześnie w rytm muzyki dobiegającej z słuchawki włożonej do jej lewego ucha. - Frajer – skomentowała tylko moje zachowanie i poszła dalej, kręcąc tyłkiem udekorowanym przez czarne lateksowe szorty. W domu oglądałem telewizję. Biskup namawiał do skupienia się na Bogu i miłości. Mówił też, że nowo powstające Domy Rozrywki są jednym z większych niebezpieczeństw współczesnej Polski. Nawoływał do opamiętania się. - Nonsens – skomentował słowa duchownego mój ojciec. - Co takiego tato? - Mówię, że to bzdury. Kler sam ma swoje za uszami, a krytykuje ludzi, którzy chcą się zabawić. Uważam, że to świetnie, że takie miejsca powstają. Słyszałem, że tam naprawdę można odpocząć od szarej codzienności. Coś się wreszcie zmienia w tym kraju. - Tato. To miejsce w którym wolno wszystko. Ludzie są tak naćpani, że nie wiedzą z kim rozmawiają. - Synu. Zawsze znajdą się osoby, które nie znają umiaru. Wszystko jest dla ludzi. Zastanawiamy się czy nie pójść z mamą na otwarcie tego nowego lokalu przy Świętokrzyskiej. Dawno już nie bawiliśmy się tak jak kiedyś. Spojrzałem na mojego ojca. Piwny brzuch, niezadbana broda, niemodny okular. Nie pasował do najdelikatniejszego miejskiego klubu, a co dopiero do Domu Rozrywki. Zwątpiłem. Biskup wciąż nawoływał do opamiętania się. Po kolacji zadzwoniłem do Ani. Narzekałem na życie i na Dom Rozrywki. Na całe szczęście jej też, cała ta sprawa, nie bardzo przypadła do gustu. Zaprosiła mnie za to na posiadówkę. W sam raz, bo impreza miała się odbyć 10 września, w dniu otwarcia nowego lokalu na Świętokrzyskiej. Ucieszyłem się, że znam Anię i pomyślałem, że może tym razem dam radę sprostać jej intensywnej chuci. Mijały kolejne godziny wrześniowego wieczora. Nie miałem nawet poprawki do której mógłbym się uczyć. Przejrzałem szuflady i znalazłem sporo zdjęć Magdy. Chciałem jej wyrzucić,ale się powstrzymałem. Przeszłość, mimo że świeża i bolesna, pomaga czasem w przyszłości. Zasnąłem dosyć wcześniej. Śniła mi się gigantyczna impreza. Tak jakby na Świętokrzyskiej, ale w zasadzie bardziej w dawnym Burger Kingu z Alei Solidarności. Dziewczyny tańczyły topless na stole, w tych charakterystycznych dla Burger Kinga koronach. Chłopcy natomiast upijali się do nieprzytomności i wcinali przy tym frytki. Byli upaćkani keczupem i musztardą i wyglądali słabo. Ja także siedziałem wśród nich i podziwiałem dziewczyny. Były ich dziesiątki. Nagle podeszła do mnie blondynka, z Domu Rozrywki na Foksal. Bardzo płakała i mówiła, że chce do domu. Zrobiło mi się jej żal więc ją przytuliłem. Wtedy zamieniła się w okrutną wampirzycę i ugryzła mnie w jaja tak mocno, że momentalnie się obudziłem. Zlany potem spojrzałem na zegarek. Była trzecia, wiał przerażający, zapowiadający srogą zimę wiatr. IV Spacerowaliśmy z Anią po ulicach Warszawy. Domy Rozrywki wyrastały jak grzyby po deszczu, za każdym razem zapowiadając swoje rychłe otwarcia. Pojawiały się na Ossolińskich i przy Placu trzech krzyży. Na Placu Konstytucji i na Batorego, w miejscu dawnej Stodoły. Szliśmy Nowym Światem i patrzyliśmy na tłumy zmierzające w stronę końca ulicy Foksal. Ludzie tańczyli już w drodze, całej procesji towarzyszyła niesamowita euforia. Był piątek, a my postanowiliśmy nie pić, tylko chodzić. Ania liczyła na więcej, a ja zastanawiałem się, czy więcej wciąż umiem. Usiedliśmy na ławeczce na skwerku przy Kubusia Puchatka. - Tęsknisz za Magdą? - Czasem. Sam nie wiem. Życie polega na tęsknocie. Zawsze się za czymś tęskni. - To prawda. Ja też tęsknie. - Za czym? - Za tobą. - spojrzała na mnie, pełnym ciepła wzrokiem. - Ale jak to? Przecież jesteśmy tu razem. Jesteśmy. Nic się zmieniło - Zmieniło się Jacek. Czas zmienia wszystko. Nawet jak jest tak samo, to nie jest tak samo, bo minął czas. - Nie pieprz. - zaciągnąłem się papierosem. Miała racje. Zmieniło się. Jednak w żaden sposób nie byłem w stanie zdefiniować tej zmiany. Zaśmiała się w sposób najsłodszy z możliwych. Wtuliła się w moje ramię i patrzyła przed siebie. Pod drzewkiem odlewał się właśnie jakiś młody licealista. - Ej, ty. Tu się nie szcza! - krzyknąłem. Chłopak odwrócił się i wybełkotał coś na tyle zrozumiale, że wychwyciłem jego chybotliwe „pierdol się”. Wstałem do niego, ale uciekł niszcząc przy okazji posadzone krzewy. Ania patrzyła na mnie z podziwem . Usiadłem koło niej, niczym zmęczony rycerz podbijający terytoria zamorskie. - To jak. Wpadniesz jutro do mnie na imprezę? - Jutro? A no faktycznie. Jutro jest dziesiąty. - Noo. Byłoby mi miło jakbyś wpadł. - No raczej wpadnę. Chyba nie myślisz, że pójdę tam gdzie bawi się teraz stolica? - Nie wydajesz się zafascynowany tym miejscem. Nigdy nie ulegałeś modom. - Nie jestem. Oczywiście Aniu, wpadnę do ciebie. Kto będzie? - Paru znajomych, nic specjalnego. - Dobrze. Przyniosę wino. - Super. Weź czerwone. - Dlaczego czerwone? - Bo lubię . Wiał silny wiatr, Warszawa upijała się wódką, a ja strasznie chciałem upić się, pełnymi glukozy, oczami mojej przyjaciółki. - 10 września był bardzo pochmurnym dniem. Lało, wiało i było brzydko. Kiedy włączyłem telewizor spikerka tvn24 informowała o wieczornym otwarciu sześciu nowych lokali typu Dom Rozrywki na terenie Warszawy. W studiu znany socjolog z UW wypowiadał się dosyć pozytywnie na temat fenomenu, jakim jego zdaniem można określić popularność tego typu miejsc. Sam miał na nadgarstku czarno – czerwoną gumkę. Prowadzący kwitował każdą wypowiedź socjologa szczerym uśmiechem zadowolenia. Zadzwoniłem do Mirka. Odebrał po jakichś siedmiu sygnałach. Głos miał mocno zmordowany. Zgadłem, że był wczoraj na Foksal. - Cześć idioto. - Cześć lamusie. - Foksal? - Jasne, że Foksal. Poznałem super dziewczynę. Dzisiaj idę tam znowu. - Ale dziewczynę za darmo, czy za pieniądze? - Ha, ha, ha. Bardzo zabawny jesteś. Za darmo. Dała mi pomacać - Cycki? - Też. Dzisiaj ją puknę. - Skąd wiesz? - Bo tak jesteśmy umówieni. Wczoraj nie mogła z jakiegoś głupiego powodu. - Aha. Czyli nie idziesz do Ani? - Jakiej Ani? Zamilkłem. Mirek nie pamiętał Ani. A znał ją doskonale i to w zasadzie dzięki niemu ja poznałem. - Ani blondi, Miruś. Naszej Ani. - A, tej. Nie, nie idę do niej. Idę na Foksal, też chodź. Tak w ogóle, to spotkałem twoją byłą wczoraj. - Taaa? - zatkało mnie trochę – No i co? Rozumiem, że bawiła się świetnie i pewnie w towarzystwie faceta? - Stary!! W towarzystwie faceta i dwóch innych lasek! To było mistrzowskie. Lizali się na zmianę na środku parkietu. Mistrz! Na dodatek ten koleś jest właścicielem Domów Rozrywki. A jest od nas starszy jakieś dwa lata tylko! Wiesz jaką on musi na tym zarabiać kasę?! Wczoraj już od 23.00 nie wpuszczali ludzi, bo lokal był przepełniony. Dobrze, że otwierają nowe filie. - Wspaniale Miruś, wspaniale. - Kurwa Jacek. Odkąd rzuciła cię Magda jesteś strasznie zgorzkniały. Przecież są wakacje! Zacznij żyć chłopie! - No zaczynam. Idę na normalna imprezę, w normalnym domu, z normalnymi ludźmi. A ty pierdol te lachociągi, pal, wciągaj i Bóg wie co jeszcze. Napisałeś coś chociaż ostatnio? - Żebyś wiedział. Najbardziej odjechana poezja ever. - Super. Kiedy dasz mi przeczytać? - Nie wiem stary. Ten tydzień mam zajęty. Codziennie w Domach Rozrywki są imprezy tematyczne. Jutro halloween party, pojutrze walentynki. - Halloween coś szybko w tym roku. - Święta jeszcze szybciej. We wtorek impreza Santa Claus and Snowman party. - Aha. To miłej zabawy w takim razie. - No dzięki. Ty też baw się dobrze. I przeleć tę Anie całą. Przedzierałem się przez miasto, żółto – czerwonym, Neoplanem. Do przeźroczystej siatki z Carrefoura zapakowałem tanie czerwone wino i jedno wysokoprocentowe piwo. Miasto płakało, budynki były szare, a ludzie smutni albo wkurwieni. Wysiadłem na Dolnym Mokotowie. Raczej ponury widok. I znowu dwie dziwkarskie dziewczyny pod klatką Ani. Także tym razem wręczyły mi ulotkę. Wchodząc na górę podarłem ją, a pozostałości włożyłem do tylnej kieszeni spodni. Pukałem chyba ze sto tysięcy razy zanim mi otworzyła. Kiedy już to zrobiła spostrzegłem, że jest naga. Kompletnie. Sama biel. Zero czerni. - Narysuj mnie – poprawiła opadającą zawadiacko na czoło grzywkę i wyszczerzyła białe ząbki. Goście z reklam Colgate mogliby czyścić jej buty. - Ale jak to? Przecież miała być impreza.. Kupiłem wino.. - Żartowałam. Nie ma imprezy – cały czas się szczerzyła – Chciałam zrobić ci terapię. Musiałam cię jakoś zwabić. Narysuj mnie. Proszę. A potem wypijemy wino. - Ale Aniu. Jest problem. Nie umiem rysować – spojrzałem wiszące w przedpokoju lustro. Widziałem jak się czerwienie. - To nic. Narysuj mnie tak jak potrafisz najlepiej. - Naoglądałaś się Titanica, co? - wtoczyłem się do salonu. Na stole były zapalone świece. Czarna płyta w nowoczesnym adapterze nuciła jazz. - Titanic nie ma tu nic do rzeczy – objęła mnie z tyłu. Rękami za szyje, lewą nogą za lewą nogę - Zrób to – szepnęła. Usadowiłem się wygodnie w fotelu, a ona ułożyła się na kanapie identycznie jak Rose przed Jackiem. Na małym przeszklonym stoliku przede mną leżał blok rysunkowy i trzy zatemperowane ołówki. Zwariowała – pomyślałem. To się zdarza, szczególnie w tym wieku, kiedy mózg nie nadąża za ciałem. Położyłem wino na stole i odkorkowałem je. Ona uśmiechała się i stroiła głupie miny. Dopiero wtedy zauważyłem, że chyba jest spięta. Zapełniłem kieliszek i zacząłem rysować kontury ciała. Ołówek nie współgrał z tym co odbijało się w moich oczach. Na przemian towarzyszyło mi uczucie żenady i mistycyzmu. Niektóre kobiety mają w sobie coś magicznego. Szczególnie, kiedy są nagie. Trwało to godzinę. Ciężko powiedzieć, żeby rysunek się udał. Ale Ania była zachwycona. Wskoczyła na fotel i wtuliła się we mnie, mocniej niż ktokolwiek kiedykolwiek wcześniej. Sączyłem wino i całowałem ją w ucho. Wierciła się i mruczała. Z każdą chwilą coraz bardziej. Rysunek leżał na stole, trochę za blisko jednej ze świec. Ranił go opadający wosk i to co działo się na fotelu przez następne dwadzieścia minut. Dolny Mokotów na chwilę stał się sceną najpiękniejszego przedstawienia w jakim człowiek może, od czasu do czasu, uczestniczyć. - Pełen radości i wątpliwości wylegiwałem się na kanapie. Byłem nagi, a obok mnie leżała naga kobieta. W telewizji trwała relacja live z otwarcia sześciu nowych Domów Rozrywki. Na Placu Defilad wystrzeliwały fajerwerki, a spikerowi trudno było się przebić przez rozwrzeszczany tłum. Wyglądało to jak relacja z sylwestrowej balangi, brakowało tylko wymyślnych scen i nieco mniej wymyślnych kapel. Ania wyłączyła telewizor i wtuliła swoją małą głowę w moją wątłą pierś. - Wyjedźmy stąd Jacku – mruknęła. - Gdzie Aniu? Gdzie byś chciała wyjechać? Nie zdążyła odpowiedzieć. Przeszkodził dzwonek mojej komórki. Na wyświetlaczu zobaczyłem, wciąż niezmienione, „Magduś”. Przełknąłem ślinę. A jednak, hollywoodzkie produkcje czerpią czasem z realnego życia. Odebrałem. - Tak? Magda? Hałas. Słyszałem tylko krzyki i muzykę, która nie bardzo korespondowała z jazzem Dolnego Mokotowa. Rozłączyłem się - Wyjedźmy na wieś. Ja już nie chcę tego miasta. Męczy mnie.- kontynuowała wątek Ania. Tym razem to ja nie zdążyłem odpowiedzieć. Telefon zadzwonił ponownie. Ten sam diabeł. Odebrałem. Już nawet nie jako pantofel. Byłem postpantoflem. - Jacek, Jacek, jesteś tam? Jacek! - to był jej głos. Mimo przeraźliwego hałasu, mogłem stwierdzić, że chyba płakała. - Tak jestem – mój głos musiał być za to cudownie rozleniwiony. Dobrze się z tym czułem.- Co jest, Magdo? - Jacek, błagam cię. Przyjedź tu. Proszę cię, Jacek! - Co?! Ale gdzie? Po co? - już nie byłem rozleniwiony. I już wiedziałem, że choćby dzwoniła z Kamczatki i tak wstałbym, założył buty i pojechał. - Jacek. Miałeś rację. Proszę przyjedź na Świętokrzyską, bo umrę ze wstydu. Jacuś. Błagam. Oni chcą zrobić ze mnie jakąś kurwę! - Jacy oni? - Ten Filip i całe jego towarzystwo. Pomóż mi, bo nie wytrzymam! Rozłączyła się. Teraz już nie było wątpliwości. Ryczała, jak zdzielona sutym plaskaczem w policzek suka. Usiadłem. Moja dupa przykleiła się do skórzanej kanapy. Jak Boga kocham, nie mogłem wstać. W końcu mi się udało. Ania leżała w taki sposób, że sam papież by się jej nie oparł. Ale ja nie byłem papieżem. - Muszę tam jechać. Muszę jej pomóc. Muszę. Patrzyła na mnie zamyślona, obgryzając przy tym paznokcia. Po chwili wstała z kanapy. Jej mokra pupa oderwała się bez problemu. - Jadę z tobą- zakomunikowała zakładając majtki. - Co?! Nie. Nigdzie nie jedziesz. Może tu jeszcze dziś wrócę. Jadę do centrum. To blisko. W tym mieście wszędzie jest blisko. - Nie puszczę cię samego. Nie ma mowy. Uwierzyłem jej. Oczy miała przeszklone. Przeszła do swojego pokoju i zaczęła się ubierać. Około 23.00, w deszczu, wyszliśmy z bloku na Dolnym Mokotowie, opuszczając niebo i kierując się w stronę piekła. V Lało jak z cebra, a kolejka była ogromna. Skąpani w deszczu staliśmy przed dawnym Mcdonalds' em na Świętokrzyskiej. Mokre włosy Ani, razem z warkoczykami, przyklejały się jej do twarzy. Staliśmy dwadzieścia minut. Obok nas latały butelki wódek; czystych i kolorowych . Spojrzałem na Anię, a potem na Pałac Kultury. Oboje nie wydawali się zadowoleni. Kiedy weszliśmy tłum był jeszcze większy. Dziewczęta w cekinowych sukienkach i krótkich szortach rozdawały na złotych tackach darmową wódkę. Nie skusiliśmy się. Oboje wzrokiem szukaliśmy Magdy. Nie było jej ani za potężnie wyposażonym barem , ani w tłumie roztańczonej dzieciarni. Stała, a właściwie gibała się nieudolnie nieco dalej – w złotej, udekorowanej świątecznymi łańcuchami, klatce. Biust miała goły i usiłowała zasłaniać go rękami. Po jej dużym czole spływał pot, a skórzane szorty amazonki pokazywały prawie wszystko, co żądna rozrywki młodzież chciała zobaczyć. Ciężko było się pod nią dopchać, bo roztańczona tłuszcza oddawała się pod klatką rytualnemu tańcowi, a napaleni chłopcy rzucali w jej stronę banknotami, których nominały nie powalały na kolana. Przedarliśmy się pod klatkę. Magda tańczyła, a Ania złapała mnie za rękę. W pewnej chwili poczułem, że ktoś klepie mnie po plecach. To był Mirek. Obok niego, stała wyższa o pół głowy blondynka, z kolczykiem w brodzie. W skali od 1 do 10, najwyżej szóstka. - Aaaaaaa. Siema łobuzie. A więc jednak. Przyszedłeś się rozerwać. - krzyczał i pluł. Ledwo go słyszałem. - Można tak powiedzieć. Przy okazji odnawiam stare znajomości. - wskazałem palcem na Magdę. Jakiś chudzielec rzucił w stronę jej brzucha dwadzieścia złotych - Dobra jest! Ma talent ta twoja ex! Też ci tak tańczyła? Głupio zrobiłeś, że zdradziłeś. Nie czekał na odpowiedź. Przetoczył się ze swoją „szóstką” na parkiet. Michael Jackson śpiewał, że nieważne czy jesteś biały czy czarny. Magda tańczyła nadal, jak nigdy dla mnie. Nie zauważała nas. Jej zaczerwienione gałki oczne wędrowały w stronę, rozświetlonego czerwono- niebieskim, stroboskopem sufitu. Strasznie chciałem poczuć cień satysfakcji, związanej z jej zawodową porażką, ale jakoś nie potrafiłem. Ania ściskała swoją mokrą dłonią moją mokrą dłoń. Pociliśmy się razem, a ja usiłowałem niezgrabnymi ruchami dać znać że jesteśmy, tej, która pociła się w klatce. Byłem postpantoflem. A ona tańczyła, ze skaczącymi jak na trampolinie, cyckami. - W czym mogę wam pomóc? - odezwał się. Miał kruczoczarne włosy, duży orli nos, pełne usta i śniadą cerę. Ubrany był w coś co przypominało kimono i świeciło się na złoto. Puściłem rękę Ani. Oboje patrzyliśmy się na jego twarz w milczeniu. Przez moment nie potrafiłem wypowiedzieć słowa. Zaskoczył mnie. - Kim pan jest? - spytałem, kiedy już doszedłem do siebie. Błysnął złotym zębem i odpowiedział. - Nazywam się Filip. Jestem właścicielem tego skromnego przybytku. Pozwólcie, że ponowie pytanie. W czym mogę wam pomóc? Przepraszam , że pozwolę sobie na osobisty sąd, ale wyglądacie na nieco zagubionych. Rozwarłem gębę na wysokość Pałacu Kultury z iglicą. Ania odgarnęła grzywkę z mokrej buzi. Do jasnej cholery, wszystko było tam mokre. - Jesteśmy znajomymi tej dziewczyny – Ania wskazała na ocierającą się tyłkiem o złote pręty Magdę.- Mógłbyś ją do nas poprosić? Filip spojrzał w stronę wnętrza klatki. Wyszczerzył się i potarł dłonią o dłoń. Z ogromną, irytującą satysfakcją. - Ależ moi drodzy. W tej chwili wasza koleżanka jest zajęta. - Mimo wszystko chcielibyśmy z nią porozmawiać. Sprawa jest poważna - Żeby porozmawiać z nią, musicie najpierw porozmawiać ze mną. Zapraszam do biura. Nie wiedziałem jak zareagować, ale Filip skierował się schodami na górę. Za nim poszła Ania, a za Anią ja. Minęliśmy przebrane za Lady Gagę dziewczyny i znaleźliśmy się w zacisznym korytarzu. Filip zaprosił nas uprzejmym gestem do małego, znajdującego się po prawej stronie pokoju. Na drzwiach po prawej stronie wisiała srebrna tabliczka z napisem „FILIP SKRZAT - PREZES”. Pomieszczenie w niczym nie przypominało gabinetu prezesa centrum rozpusty. Na czarnym biurku stał, lekko powiewając, mały wiatraczek. Półki granatowych regałów były pełne oprawionych w złote ramki zdjęć. Na wszystkich był on. Na niektórych z pięknymi dziewczynami, na innych sam. - Kiedyś byłem modelem – poinformował nas z dumą widząc moje zainteresowanie dziesiątkami fotografii. Usiadł na obrotowym krześle, położył nogi na zawalonym papierami biurku i odpalił cygaro. Ania zasiadła na czarnej, welurowej kanapie w rogu pokoju, a ja przed nim, po drugiej stronie biurka. Patrzyliśmy na siebie badawczo. On zaciągał się cygarem, ja przefiltrowanym przez wiatraczek powietrzem. Zdjął nogi z biurka i za pomocą małego czarnego pilota uruchomił znajdujący się na półce telewizorek. Na ekranie pojawiła się tańcząca młodzież i gra świateł. Szef całego przedsięwzięcia nacisnął kolejny przycisk i ujrzeliśmy podobny widok, tyle ze z miejsca w którym byłem kilka dni wcześniej – Domu Rozrywki przy Foksal. Przez minutę oglądaliśmy przeróżne sceny; taniec, seks oralny na łóżku wodnym, seks oralny w toalecie, dwóch gości z dredami wciągających biały proszek ze specjalnie w tym celu przygotowanych tacek. Zabawa na mieście trwała w najlepsze, a my mieliśmy okazję przetrawić ją w pigułce. - Ładne, prawda? - odezwał się pękający z dumy Filip Skrzat. Ania wymamrotała coś ironicznie, ale była chyba zdenerwowana i głos utknął jej w okolicach krtani. Filip wyłączył telewizorek, poprawił się na krześle, złożył dłonie na biurku i uśmiechnął się życzliwością czarnego charakteru z filmów Disneya. - No więc jeszcze raz moi kochani. W czym mogę wam pomóc? - Już mówiliśmy – odezwałem się, wycierając o spodnie mokre od potu dłonie- Chcemy, żeby zwolnił pan dziś z pracy naszą koleżankę. Zaśmiał się. Zły był to śmiech. Podrapał się po głowie cały czas udając, że tłumi swoje złowieszcze rżenie. - Zwolnić? Zwolnić powiadacie? Przykro mi, ale nikogo nie mam zamiaru zwalniać. Wszyscy pracują wzorowo. A szczególnie wasza koleżanka. To perła w mojej koronie. Najpiękniejsza z najpiękniejszych. Musi się tylko przyzwyczaić, a stanie się najwspanialszą dostarczycielką rozrywki w moich lokalach. - Rozmawiałem z nią przez telefon. Nie wyglądała na zachwyconą. Chyba nie chce już z panem współpracować. - Tak jej się tylko wydaje. Nie poznała jeszcze co to znaczy prawdziwa rozrywka. Wam też polecam się przekonać. Spojrzałem na Anię. Tarła palcem o mały nosek. Czekała na mój ruch. - W takim razie ona odejdzie. Zarżał jeszcze głośniej niż przedtem. - Panie kochany. Nie odejdzie. Zobaczy pan, że za tydzień będzie wywijała pupcią w trzech klubach dziennie. Za takie pieniądze, o których pan, mógłby tylko pomarzyć. Czym się pan zajmuje? - Studiuję. Od czasu do czasu piszę wiersze. - To gratuluję. Z chęcią bym poczytał, tylko niestety nie bardzo mam czas. - zajrzał do kalendarzyka- Wszystkie dni zajęte proszę pana. Pracą i rozrywką jednocześnie. Panu radzę zmienić zajęcie, choć nie wątpię, że pana wiersze są świetne. Ale niestety, musi pan iść z biegiem czasu. Za chwilę studiowani stanie się niemodne i nieopłacalne. W całej Europie już dawno zrozumiano, że należy cieszyć się życiem. Carpe Diem, pan jako literat musi znać to zacne powiedzenie. U nas też już nawet prawo dostosowuje się do przyjemności. Czy wie pan, że wprowadzono czterdziesto-ośmio godzinny areszt za zakłócanie rozrywki? Kiedyś ważna była cisza nocna. Dziś priorytetem państwa staje się, proszę pana, noc, bo to noc kształtuje duszę. Moją, pana, jej – wskazał głową na Anię i uśmiechnął się do niej. Patrzył na nią przez moment z tym przyklejonym uśmiechem, świecąc złotym zębem,a ona nie potrafiła uciec wzrokiem, choć starała się bardzo. Trzymała kurczowo swoją beżową torebkę i wyglądała jak zahipnotyzowana. - Skąd pan się w ogóle wziął? - zapytałem. Bardziej był to okrzyk, niż pytanie. - Przyjechałem z małej miejscowości. Nieważna jest jej nazwa. Przyjechałem do tego miasta, żeby, tak jak robi to pan, studiować. Ale studiów nawet nie rozpocząłem. Poznałem kilka ciekawych osób i zająłem się modelingiem. Bez większych sukcesów zawodowych, za to spełniałem się na innym polu – wskazał palcem półkę ze zdjęciami na których znajdował się w towarzystwie atrakcyjnych kobiet – Właśnie wtedy wyczułem w tym mieście niesamowity potencjał. Równolegle ze mną ten potencjał został zauważony przez władze. We współpracy z nowo utworzonym ministerstwem rozrywki po cichutku zmienialiśmy warunki legislacyjne, tak aby nie burzyć dewotów, których jest przecież pełno wszędzie. Kiedy prawo było gotowe wystarczyło tylko wymyślić coś co przyciągnęło by ludzi. I tak, moi kochani, rok temu, na nudnej imprezie w jakimś nieistotnym dzisiaj klubie, wymyśliłem Domy Rozrywki. Z początku pomysł wydawał mi się mglisty i ciężki do zrealizowania, ale dzięki pieniądzom z Unii podjąłem wyzwanie. Interes, jak widzicie, się kręci. A Warszawa jest dopiero początkiem. - Początkiem czego?! Początkiem ogólnego zepsucia? Ogólnej degrengolady?! - To pan to tak nazywa. Jak już napomknąłem, ja uważam to za rozwój, nie degrengoladę. Podobnie jak ja, myśli chyba większość. - Większość zazwyczaj się myli. Proszę wypuścić Magdę z klatki i zwolnić ją. Są chyba jeszcze jakieś prawa pracownika, prawda? Zaśmiał się po raz kolejny. Tym razem był to stłumiony, gorzki śmiech. - Drogi panie. Owszem są. Ale jeśli pracownik, a w tym wypadku wasza koleżanka, podpisuje pewną umowę, to obowiązują go prawa zawarte w tej umowie. To chyba jasne? Świerzbiło mnie żeby dać mu w pysk i uciec. Nie zrobiłem jednak tego. Zacisnąłem zęby, wstałem i zapytałem. - A co to za umowa do kurwy nędzy? - Proszę się tak nie denerwować. Proszę usiąść. Zwyczajna umowa, w której czarno na białym jest zapisane, że pracownik zobowiązuje się do wykonywania nałożonych przez pracodawcę obowiązków. W przeciwnym razie, na mocy ustawy o rozrywce z dnia 10 kwietnia 2015 roku, podpisanej przez premiera Schetynę, pracownik może zostać zesłany do obozu przymusowej rozrywki. Nie słyszał pan o tym? Usiadłem. Niedowierzanie spowodowało, że moje źrenice musiały wyglądać jak dwie pięciozłotówki - Nie. Nigdy. Co to takiego? - Nic groźnego. Miejsca odosobnienia w których będzie się uczyć ludzi pozytywnego podejścia do życia. Chyba nie chcecie państwo aby wasza koleżanka trafiła do takiego ośrodka. Tu w Warszawie tyle się teraz dzieje. Anię opanował pusty śmiech. Wzniosła ręce do góry w geście bezradności. Filip Skrzat znów położył nogi na stole, odpalił niedokończone cygaro i uruchomił telewizorek. Dwóch chłopaków w okularach przeciwsłonecznych i słomianych kapeluszach posuwało od tyłu niczego nieświadomą, dziewczynę z czerwonymi warkoczykami. Rozkosz mieszała się na jej twarzy z pijanym snem, a zamglone oczy nie kontaktowały. Filip patrzył na scenę z zadowoleniem i drapał się po włosach na klatce piersiowej. - W czymś jeszcze mogę wam pomóc. Może chcecie poczęstować się świeżym Kolumbijskim cygarem? Nie chcieliśmy. Podnieśliśmy się z Anią z miejsc i wyszliśmy z pokoju rzucając jeszcze pod nosem jakieś niewybredne komentarze. W pustym korytarzu przytuliła się do mnie i patrzyła oczami pełnymi obaw. - Co jest, Aniu? - To jakieś wariactwo. Wyjedźmy stąd. Wyjedźmy stąd do miejsca odosobnienia. Kiedy przedzieraliśmy się przez stado tańczących ciał patrzyłem na Magdę. Jej mokre włosy były splątane, a twarz nie wyrażała kompletnie żadnych emocji. Puściłem rękaw Ani i przedarłem się w stronę klatki , rozlewając przy okazji kieliszki rozmaitych wódek znajdujących się na tacce skąpo ubranej hostessy. - Ej no, kurwa! - usłyszałem tylko za sobą. Nie reagowałem. Zbliżałem się w stronę klatki, pod którą tłum był jeszcze większy niż wcześniej. Ania została gdzieś z tyłu i szybko zgubiłem z nią kontakt wzrokowy. Podszedłem pod klatkę przeciskając się brutalnie przez spocone ciała. Jakiś gruby chłopak bez koszulki uderzył mnie łokciem w skroń. Zabolało, ale ja przeciskałem się dalej. Ludzie próbowali mnie powstrzymywać, darli się i rzucali w moją stronę wyzwiskami. W końcu, kiedy znalazłem się już pod klatką spojrzałem bardzo dokładnie na jej zmęczone ciało. Widziałem je tyle razy i nie mogłem pogodzić się z faktem, że teraz jest ono podziwiane przez pół miasta. Wspiąłem się po złotych prętach . Jakimś cudem udało mi się utrzymać. Ktoś usiłował zdjąć mi spodnie, a niektórzy dopingowali mnie nawet, nie wiedząc jaki jest cel moich działań. Teraz byłem z nią twarzą w twarz. - Magda, Magduś. Jestem tu. Przyszedłem po ciebie. Magduś. Nie kontaktowała. Tańczyła jak sterowana za pomocą laleczki voodoo. Próbowałem prześlizgnąć rękę przez przerwy między prętami, ale okazały się zbyt wąskie. Spojrzałem na drzwiczki od klatki. Były zamknięte na kłódkę. Wokół nas latały banknoty i okrzyki. Mieszanka przekleństw i dopingujących haseł. W pewnym momencie poczułem silny uścisk na swojej łydce. Chwilę później byłem już na ziemi, przyparty do niej przez dwóch osiłków w strojach ochroniarzy. Jeden z nich wziął mnie pod ramię i przeniósł tak przez cały parkiet, powodując ekstazę bawiącej się młodzieży . Ściskał mnie za szyję, tak mocno, że przed moimi oczami zaczynała pokazywać się niewyraźna mgiełka. Nigdzie nie było Ani. Magda pewnie cały czas tańczyła w klatce. Ale ja już tego nie widziałem. Uderzyłem głową w miejski asfalt i poczułem solidnego kopniaka w brzuch. Wtedy mgiełka stała się już całkiem wyraźna i nawet wrzaski z Domu Rozrywki nie mogły zakłócić błogiego stanu nieświadomości. VI Obudziłem się na czymś, co kiedyś było łóżkiem. Przez małe, zakratowane okienko wpadały promienie wrześniowego słońca. Znajdowałem się w celi. Poza łóżkiem i obdrapanymi ścianami nie było tam nic. Podszedłem do krat. W korytarzu na drewnianym krześle mocno chrapał wąsaty policjant. Obok mojej musiało znajdować się jeszcze kilka cel , gdyż słyszałem także chrapanie innych, którzy także coś przeskrobali. Zacząłem układać sobie w głowie wydarzenia wczorajszego wieczora. Goła Ania, seks, złota rybka. Potem telefon od Magdy i wizyta w Domu Rozrywki. Filip Skrzat i jego złoty ząb. Moja była w złotej klatce udekorowanej świątecznymi łańcuchami. Krzyknąłem do policjanta. - Halo! Proszę pana! Halo! Rękoma zacząłem uderzać o zardzewiałe pręty. Obudził się. Podrapał się po rozporku, sprawdził czy policyjna pałka jest na swoim miejscu i spojrzał na mnie zaspanymi oczami. - Czego kurwa?! Która jest godzina? - Proszę pana nie mam pojęcia. Co się tu dzieje? Co ja tu robię? - Jak to co? Beknął pan. Beknęli pana. Policjant wyjął z kieszeni okulary. Spojrzał na mnie dokładniej niż wcześniej. Jak na eksponat w muzeum. - Na moje oko, to beknął pan, za zakłócanie rozrywki. Przypomniałem sobie przemowę Skrzata. Ten wariat nie kłamał. Miasto naprawdę stanęło na głowie i mocno nią zakręciło. - Czyli co? Czyli co teraz? - Pan poczeka. Pójdę po komisarza Chlewę. On będzie wiedział więcej. Wąsaty policjant opuścił korytarz. Usiadłem na quasi łóżku i ukryłem głowę w dłoniach. Sprawdziłem kieszenie. Nie miałem przy sobie nic. Portfela, telefonu, prezerwatyw. - Heeej. Heeeeej. - usłyszałem z celi obok. Ktoś szeptał do mnie. Ktoś chciał żebym odpowiedział. Podszedłem na powrót do krat. Po mojej prawej stronie, także przy kratach, stała dziewczyna. Ujrzałem ją całkiem dobrze dzięki pękniętemu lusterku znajdującego się pomiędzy naszymi celami. Miała długie czerwone włosy, biało czerwoną suknię i cała była objuczona koralami i wszelakiego rodzaju pierścionkami. Wyglądała jakby właśnie wróciła z amerykańskiego Woodstock. - Cześć. - odpowiedziałem – Co jest? - Hej. Jestem Gosia. Za co cię zamknęli? - Nie mam pojęcia. Policjant, który nas pilnował mówi, że najprawdopodobniej za zakłócanie rozrywki. Gosia zaśmiała się cichutko, zasłaniając przy tym usta dłonią. Naprawdę. Wyglądała jak kosmitka. - Mnie też. Urządzałyśmy z koleżankami małą pikietę pod sejmem. Jesteśmy z ruchu przeciwko rozrywce. To już piąty raz w tym roku, kiedy mnie przymknęli. Chcą mnie wywieźć do Miejsca Odosobnienia. - Jak to? A był jakiś proces w ten sprawie? Gosia znowu zakryła usta dłonią, śmiejąc się jak zakonnica, która zobaczyła co znajduję się pod sutanną księdza. - Głupcze. Nie ma żadnych procesów. Wystarczającym powodem jest to, że zakłócałeś zabawę. W jakikolwiek sposób. Ja się już nie ustrzegę. Wywiozą mnie i przekabacą na swoją stronę. Ale ty jeszcze możesz. Są papiery na Filipa Skrzata. - Znasz go? To jakiś wariat. - Oczywiście, że go znam. Pochodzi z Zambrowa. Przyjechał na studia, ale dzięki konszachtom z Gowinem stworzył całe to piekło. Chodzi o to, że kiedyś w Zambrowie, wspierał młodzieżówkę PSL-u, która dążyła do pozamykania wszystkich Zambrowskich dyskotek. Musisz tam pojechać. Musisz pokazać światu te papiery. To go zdyskredytuje, sam pójdzie siedzieć, a jego imperium padnie. - Ale przecież prawo nie działa wstecz? - Działa. Ustawa o rozrywce działa w ten sposób, że mogą zamknąć nawet twojego dziadka za działania sprzed wojny. - Absurd. - Wiem. To chore. Jak masz na imię? - Jacek. - Musisz jechać do Zambrowa Jacku. Odszukaj matkę Skrzata. Jeśli jeszcze jej nie wywieźli – zamilkła, bo do korytarza wszedł wąsacz w towarzystwie postawnego kolegi z ogromnym nosem. Kolega podszedł do mojej celi. Obejrzał mnie dokładnie. Był ode mnie półtora razy wyższy. Wąsacz z zerkał na niego z mieszaniną szacunku i strachu. - No, no, no. Co my tu mamy? Jacek Milczycki, zakłócane zabawy na imprezie drugiego stopnia. Co pana podkusiło, żeby na tę klatkę wskakiwać, co? - Nie pana sprawa – zdobyłem się na bezczelność. Przypomniał mi Magdę i ból na jej twarzy kiedy wywijała tyłkiem na prawo i lewo. - No proszę, proszę. Stawia się pan? - Proszę mnie wypuścić, nic złego nie zrobiłem. Chciałem uwolnić moją dziewczynę. To znaczy, byłą. Oni tam ją zmuszają do tańczenia! - Ha, ha, ha. A to dobre. Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś tańczył, bo jest do tego zmuszony. Nie lubi pan tańczyć? - Nie przepadam. - To co pan lubi jeśli można wiedzieć? - jego ton z rubasznego stał się stanowczy i groźny. Wyjął klucze i otworzył celę. Objął mnie za ramię i razem usiedliśmy na czymś, co kiedyś było łóżkiem. Wąsaty policjant przysiadł w korytarzu na swoim krześle, a dryblas wyjął z kieszeni setkę Cytrynówki Lubelskiej. Wypił ja prawie całą, pozostawiając mi nic nie znaczącą resztkę. Kiedy grzecznie podziękowałem wstał i zaczął wydzierać się na cały korytarz. - NIE MOGĘ Z WAMI!!! KIEDYŚ WSZYSTKO BYŚCIE ODDALI ZA TAKIE TRAKTOWANIE!!! BEZCZELNA, ROZWYDRZONA MŁODZIEŻ. JUŻ NIC WAS NIE INTERESUJE! CO SIĘ Z WAMI STAŁO?! DO KURWY NAJŚWIĘTSZEJ, CO JEST Z WAMI!? Wyszedł z celi trzaskając kratą z całych sił. Opuścił korytarz. Wąsaty funkcjonariusz podrapał się po brodzie. - Nic nie poradzę, kolego. Wedle prawa przygotowanego przez ustawodawcę popełnił pan wykroczenie Do krat podbiegła Gosia. Spojrzała na moje lustrzane odbicie, a potem na policjanta. - Niech pan nas wypuści. Proszę! Sam pan widzi, że to wszystko jest chore! - Widzę, nie widzę. Czasy się zmieniają kochani, a stare psy, takie jak ja ich nie rozumieją. Bo nie muszą rozumieć. Prawo dostosowuje się do społeczeństwa, a społeczeństwo pragnie rozrywki. Nie można tego zakłócać. Mi nic do tego, wykonuję tylko posłusznie swoje obowiązki. Do emerytury pozostał mi rok. Odrobię swoje, a potem udam się na spoczynek i nie będę musiał rozumieć czasów w których przyszło mi wykonywać tę psią robotę. Spojrzałem w lustro. Gosia podwinęła sukienkę i spod rajstop wyciągnęła mały pakunek. Wyjęła z niego butelkę wódki i kiełbasę. Suchą krakowską. - Proszę, niech pan to weźmie! Tylko niech nas pan wypuści. Wiem jak to wszystko ukrócić. Są papiery na Skrzata. Wąsacz spojrzał. Na wódkę, na mnie, a potem na kiełbasę. Podrapał się po wąsie i podszedł do celi Gosi. Wziął do ręki butelkę 0,7 Wyborowej. - Jakiego Skrzata? - Tego, który steruję w Warszawie całym tym przedsięwzięciem. Niedługo opanuje cały kraj. Proszę to wziąć. Proszę nas wypuścić. Policjant rozejrzał się po korytarzu. - Nie wiem, czy mogę wam zaufać. Nie wykablujecie mnie? Oboje z Gosią pokręciliśmy głowami jak najmocniej się dało. Wąsacz zabrał wódkę razem z pętem kiełbasy i otworzył nasze cele . Wyszliśmy na korytarz. - Wyjdźcie tędy. Potem w prawo po schodach. Kiedy opuścicie budynek biegnijcie ile sił. Jeśli możecie coś zmienić to zróbcie to. No już, uciekajcie. Ugryzł kawałek kiełbasy i zapił to czystą. Pobiegliśmy ile sił w nogach. Gosia wyglądała nieco pokracznie w tej swojej wielkiej sukni. Wybiegliśmy tylnym wyjściem Pałacu Mostowskich nie niepokojeni przez nikogo. Było bardzo ciepło, a pożółkłe liście szeleściły nam pod nogami mieszając się z naszym przyspieszonym oddechem. Zatrzymaliśmy się dopiero przy skrzyżowaniu Generała Andersa ze Świętojerską. Spojrzałem na Gosię i doszedłem do wniosku, że jej twarz jest całkiem ładna, choć trochę zbyt delikatna. Cały czas dyszała. Tak samo jak ja. - Wracaj do domu Jacku. I ja też wrócę. Weź co potrzeba i spotkajmy się jutro rano na Placu Grzybowskim. Stamtąd pojedziemy do Zambrowa. Musimy zdobyć te papiery, bo inaczej twoja dziewczyna do końca życia będzie tańczyła w klatce. - Była dziewczyna – poprawiłem ją gorzko. - Nieważne. Wszystkie moje koleżanki już pewnie dawno trafiły do miejsca odosobnienia. Masz samochód i prawo jazdy? - Tak. Starego Wartburga po dziadku. - Wspaniale. Jutro o 9.00. Nie spóźniaj się. I nie używaj telefonu, bo pewnie dawno jest na podsłuchu. - Nie mam telefonu. Zabrali mi. - To nic. Domowego też nie używaj. Lecę. Muszę zabrać z domu namiary na panią Skrzatową. Widzimy się jutro. I jeśli możesz, nikogo ze sobą nie zabieraj. Pa. Pobiegła w stronę nadjeżdżającego Solarisa. Zostałem sam w panicznym strachu, że zaraz zostanę pojmany. Na tramwajach, czarno – czerwone plakaty informowały o najbliższych imprezach w Domach Rozrywki. Dziewczyna przebrana za króliczka Playboya zapraszała na imprezę „Playboy bunnies party”. Gdyby nie doskonała znajomość jej ciała, nie zorientował bym się, że z tramwajowego plakatu spogląda na mnie Magda Kozak. Kobieta, którą zdradziłem. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |