Przewoźnik |
|||||||||
|
|||||||||
Przewoźnik Powoli schodziłem na dno jaskini. Musiałem uważać na każdy ruch. Skała była śliska od wody, która wyżłobiła zejście. Obejrzałem się za siebie. Wejście do jaskini zasłaniało drzewo, którego korona niczym ogromna szklana kula rozszczepiała promienie zachodzącego słońca. Żółtopomarańczowe sztylety światła przebijały zielony gąszcz liści, nadając drzewu wygląd gorejącego krzewu. Kilka z nich dotarło do mojej twarzy, dotykając jej przelotnie. Miałem wrażenie, że słońce żegna się ze mną, całując delikatnie i czule jak kochanka. Skupiłem myśli na schodzeniu. Gdy po kilku metrach ponownie spojrzałem w kierunku wyjścia z jaskini, ujrzałem jak ostatnie promienie słońca krwawo zagrały w końcowym akordzie i zgasły. Jeszcze kilka metrów i stanąłem u brzegu ogromnego podziemnego jeziora. Woda była zupełnie czarna, do tego stopnia, że wyczuwałem bijący od niej chłód. Plaża ciągnęła się na prawo i na lewo ode mnie, daleko w mrok. Zaskoczony byłem tym, że nie było zupełnie ciemno, raczej szaro jak przed zapadnięciem nocy czy tuż przed burzą, gdy wielka, nabrzmiała od nadmiaru deszczu chmura, zawisa nad ziemią. Mogłem spokojnie poruszać się, nie ryzykując, że wpadnę na jakieś przeszkody. Ale im dalej ode mnie, tym bardziej wszystko tonęło w atramentowej ciemności. Jaskinia żyła! Czułem jak pulsuje niczym serce. Szum fal przypominał szum krwi płynącej w żyłach. Lekki wiatr przemieszczał się w głąb jaskini i za chwilę powracał. Regularnie, w równych odstępach, niczym oddech śpiącego olbrzyma. Przebiegł mnie dreszcz. W tym momencie z ciemności wyłoniła się niewyraźna postać. „Potwór!” - pomyślałem w odruchu paniki. Chciałem uciekać, lecz nogi odmówiły mi posłuszeństwa. "Co to jest? O Boże, co to jest? Dlaczego nie podejdzie bliżej?, pytania cisnęły się do głowy. Po ostatnim pytaniu emocje zaczęły opadać. To coś przede mną stało nieruchomo. Nie wykazywało nawet najmniejszej intencji, aby podejść. Do głosu doszedł rozum. Na spokojnie przypatrywałem się istocie przede mną. Powoli z mroku wyłaniały się ludzkie kształty. Przynajmniej miałem taką nadzieję. To nieco mnie uspokoiło. Ale natychmiast pojawiły się kolejne pytania: Kto to jest? Co tu robi! I dlaczego, do jasnej cholery, nic nie mówi?" - irytowałem się coraz bardziej. - Kim jesteś? - zapytałem. Odpowiedziała mi cisza. Staliśmy tak przez chwilę naprzeciw siebie: ja i on. W końcu przemogłem strach. Podszedłem bliżej. Potwór okazał się wysokim mężczyzną w podeszłym wieku. Miał na sobie dziwną, krótką szatę spiętą na ramieniu spinką w kształcie muszli. Podpierał się, niczym na lasce, na wysokim kiju. Na stopach nosił skórzane sandały. Promieniował od niego niesamowity spokój. Wokół niego unosiła się aureola powagi i nawet lekki uśmiech w kącikach ust nie mógł jej zakłócić. Nadawał zaś jego twarzy przyjazny wygląd. - Kim jesteś? - spytałem ponownie. Nie powiedział nic. Obrócił się tylko na pięcie i gestem polecił iść za sobą. Zawahałem się. Ale wokół mnie nie była tylko ciemność. Żadnego punktu zaczepienia. I tylko ten starzec, który pojawił się tak niespodziewanie. Zrobiłem krok w jego stronę, następnie kolejny. I nogi, jakby odczarowane, uniosły mnie w jego stronę. Staruszek podszedł do łodzi o płaskim dnie. Zepchnął ją na wodę bez widocznego wysiłku, tak jakby była piórkiem. Po czym wsiadł do niej i wskazał mi bym uczynił tak samo. Wahałem się przez chwilę. Ale ciekawość przezwyciężyła nieufność i wsiadłem do łodzi. Rozgościłem się na dziobie, bo tylko tam było wolne miejsce. Miałem wrażenie, jakby było przygotowane specjalnie dla mnie. Leżał tu mięciutki szary koc, miły w dotyku i ciepły. Spojrzałem zaskoczony na mężczyznę. Mój przewoźnik, jak nazwałem go w myślach, odpychał się energicznie kijem od dna jeziora, raz z jednej raz z drugiej strony płaskodenki. Łódź płynęła spokojnie, kołysząc lekko na boki. Nawet nie zauważyłem, kiedy wypłynęliśmy. - Kim jesteś? - po raz kolejny zadałem pytanie, mając wątłą nadzieję, że usłyszę chociaż słowo. Ale tak, jak się spodziewałem, odpowiedziała mi cisza. I nieśmiały uśmiech, który przebiegł po jego twarzy. Nie byłem nawet pewien tego. A nuż mi się zdawało. Może to gra lampki oliwnej, która była zawieszona obok mężczyzny. A może ja chciałem widzieć ten uśmiech i wierzyć, że oznacza, iż wszystko będzie dobrze i żebym nie martwił się. Ale właśnie tym bardziej jego milczenie nie dawało mi spokoju. Patrzyłem intensywnie na mężczyznę w nadziei, że jednak uzyskam odpowiedź. Powieki zaczęły mi ciążyć coraz bardziej, w oczach czułem piasek. Nawet nie wiedząc kiedy, usnąłem. Obudziłem się nagle. Na łódce poza mną nie było nikogo. Nie wiem kiedy i gdzie znikł mój przewoźnik. Najgorsze było to, że nie wiedziałem gdzie jestem. Wokół nie było widać nic. Otaczała mnie nieprzenikniona ciemność. "Tylko nie panikuj, nie wpadaj w panikę człowieku! Aaaaaa!!! Spokojnie, tylko spokojnie, tylko spokój może cię uratować! Oddychaj! Tak, dobrze! Powoli. Łódka wciąż płynie, prawda? I co z tego, że nie wiem dokąd!? Gdzieś w końcu dopłynę! Gdzie? To się okaże. Człowieku, uspokój się! Słyszysz, uspokój się. Żyjesz, tak? Tak! To najważniejsze. Stary nie poderżnął mi gardła jak spałem, a mógł!" - myśli jak tabun dzikich koni gnały mi po głowie. Minęło kilka minut zanim zupełnie ochłonąłem. Poczułem zmęczenie. Zanurzyłem dłonie w jeziorze, aby przemyć twarz wodą i doznałem olśnienia. Odkrycie to było tak niesamowite, że krzyknąłem na cały głos: „Już wiem, kim był starzec!”. Ale zanim do końca zdałem sobie sprawę z doniosłości tego odkrycia, poczułem jak myśli odpływają mi z głowy, niczym strumyczki wody z dziurawego dzbana. Nic nie mogło ich zatrzymać. Nie pamiętałem już nic ze swojego dzieciństwa. Znikły zupełnie wspomnienia poznanych miejsc, ludzi, przeżytych wydarzeń. Nie mogłem przypomnieć sobie nawet swojego imienia! Co tylko próbowałem złapać jakąś myśl, to czułem, że ucieka, spływa i zanurza się w toni jeziora. W tym momencie poczułem jak łódkę porwał silny prąd. Po chwili wpłynęła do wąskiego kanału. Jego ściany zamknęły się nade mną. Czułem, jak są coraz bliżej. Nagle, daleko przede mną, pojawiło się światełko. Z każdą mijaną chwilą było większe i świeciło intensywniej. Coraz szybciej płynąłem w jego kierunku. Było już na wyciągnięcie dłoni... Wypadłem na przestrzeń zalaną światłem. Chciałem zaprotestować, krzyczeć! Otworzyłem usta i... rozległ się krzyk dziecka... |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |