Smocze silikony |
|||||||||
|
|||||||||
Dziewica była piękna i roznegliżowana. Jak to zawsze dziewice w opowieściach z tym, że ta była prawdziwa. Przekonywał go o tym każdy centymetr jej nagrzanej w słońcu, wilgotnej skóry. Gdyby nie cholerne obowiązki wykorzystałby to, że jacyś wioskowi głupcy przykuli ją do skały. Gdzieś tam, za najbliższym pagórkiem czaił się smok i niestety, to nim trzeba było się najpierw zająć. Z niecierpliwością siedział więc w krzakach, drapiąc się po nodze wielkim mieczem. Było tam mnóstwo mrówek, i powchodziły mu dokładnie we wszystkie miejsca, których nie chroniła jego przepaska biodrowa. Był z tej przepaski naprawdę dumny – w przeciwieństwie do większości herosów miał co pod nią ukryć. Ogółem od lat najmłodszych był silny, przystojny i elokwentny, więc nigdy nie przyszłoby mu nawet do głowy żeby czegokolwiek się wstydzić. Teraz zabijał nudę wpatrując się w wypukłości dziewicy, obmyślając niezwykle skomplikowany plan: gdy na horyzoncie pojawi się smok, stoczy z nim pojedynek, a kiedy już zwycięży maszkarę, a z dziewicy jeszcze coś zostanie (doświadczenie nauczyło go, że nie zawsze, niestety tak było) chętnie uwolni ją od wszelkich niedogodności, z tymi kilkoma sznureczkami, w które ją ubrano, włącznie. W zasadzie, zamyślił się wielki wojownik, dłubiąc w nosie, można by ją nazwać bardziej elegancką wersją gołej baby. Nie-do-końca-goła-baba nie przestawała krzyczeć, co fascynowało i denerwowało go zarazem. Fascynowało, bo robiła to bez przerwy od trzech godzin, które tu spędził, a denerwowało, bo jej głośność można by porównać jedynie do startującego samolotu. Na swoje szczęście heros nie miał pojęcia, co to samolot i jeszcze wiele pokoleń herosów miało nie zdawać sobie z tego sprawy. – Nie! Boże, nie! Ja biedna dziewica! Och, zje mnie okrutny smok! Taki potężny, wielki smok, a ja taka mała i bezradna… – kwiliła, ocierając się przy tym o skałę, ciągnąc za łańcuchy i seksownie odgarniając burzę ognistych włosów. Źle skuta, pomyślał heros, kiwając głową nad brakiem profesjonalizmu wieśniaków. Ja bym ją tak skuł, że by się na centymetr nie ruszyła, a co dopiero włosami majtała. Co to za dziewica w ogóle, że tak zachłannie usta rozchyla, oczami przewraca i na paluszkach staje, wypatrując smoka? – Och ja biedna, za co ja tutaj?! – załkała raz jeszcze. – Za cóż mnie tu ojciec przypiął, czyżby za mą czystość i niewinność… Łzy zakręciły się w jej wielkich, zielonych oczach, spłynęły po kształtnych, bladych policzkach, by ukryć się tam gdzie heros od dawna tracił wzrok. Mężczyzna spuścił głowę, zamyśliwszy się nieco. Może by ją jednak wypuścić i nie traktować jak kawałek mięcha na przynętę? Z drugiej strony gad był naprawdę duży, a z jego krwi można by zrobić tyle środków zwiększających potencję, że zbiłby fortunę i uratował godność dziesiątek mężczyzn… Te argumenty przeważyły i postanowił czekać na rozwój wypadków. W końcu ładnych rudawych dziewek jest całkiem dużo, a smoków to już jak na lekarstwo… Dziewica wygięła się w łuk, szepcząc coś niewyraźnie. Heros oblizał się. Zza wzgórza wyszedł wielki, złocisty smok. Zmierzył dziewicę koneserskim spojrzeniem. Oblizał się. Na widok potwora, szczerzącego do niej zębiska kobieta zaczęła jeszcze bardziej krzyczeć. Smok położył po sobie uszy, ale nie zamierzał sobie darować. W obecnych czasach trzeba być ostrożnym, żeby zachować łuski w odpowiedniej konfiguracji. A tu okazuje się, że co poniektóre społeczności mają jeszcze na tyle przyzwoitości i szacunku dla tradycji, że przyprowadziły mu taki smaczny kąsek. Na dodatek wzór cnót wszelakich, o czym miał okazję słuchać przez ostatnie pięć godzin. Każdy krok zbliżający go do tej boskiej istoty napełniał smoka euforią. To nie to samo co kiedyś, podniecenie już nie to samo i dziewice nie smakują już tak dobrze, ale na starość też się coś gadowi należy. – Nie, błagam, nie… panie smoku… – wyszeptała trzepocząc gąszczem długich rzęs. Smok uniósł krzaczastą brew, wprawiając w ruch olbrzymi ogon. Gdy był już wystarczająco blisko (zarówno dziewczyny jak i herosa) przystanął i przekrzywił łeb. Coś mu się nie zgadzało. Tak z bliska i z tej perspektywy dziewica nie wyglądała już tak świeżutko. Pod bladym pudrem ukrywała się ciemna, niewdzięczna karnacja, a rude włosy wyglądały niezbyt naturalnie. I jeszcze ten strój… kuszący, ale nawet najbardziej perwersyjny ojciec nie ubrałby w coś takiego córki! Moment wielkiego zamyślenia i refleksji nad światem współczesnym (smok nie widział nic nieprzyzwoitego w podrzucaniu mu wypchanych prochem owiec, ale nie pierwszej świeżości kobieta przebrana za dziewicę to niemal bluźnierstwo i doprawdy nie miał pojęcia jak na nie zareagować) postanowił wykorzystać heros. Gdy ślepia smoka napotkały skupione spojrzenie kobiety (która w dosłownie kilka chwil z cudownej dziewicy spadła do rangi zwykłej gołej baby), w której oczach trudno było dojrzeć ślady łez i przerażenia, wpadł w popłoch. Widział jak jej ciało, z pozoru ponętne, a w rzeczywistości będące jednym, wielkim mięśniem wygina się, pociągając za łańcuchy. Zamachał smętnie skrzydłami, jak potrącony ptak, próbując wzbić się w powietrze (smoki nie działają bowiem na wstecznym, a skała uniemożliwiała mu każdy inny manewr), ale nie zdążył i ciężka, metalowa siatka przycisnęła go do ziemi, rozpłaszczając jak dywan. Heros, jak to heros, wyskoczył z krzaków bez analizy otoczenia, przekoziołkował kilka metrów w stronę stojącego smoka (przynajmniej takim widział go razem ostatnim), nie zważając na huk wymierzył ślepy cios w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu znajdowała się poczwara. Nie napotkawszy żadnego oporu zatoczył się i upadł z impetem na niezły kawał blachy (tak przynajmniej opisałby to coś heros, gdyby znana była by mu blacha). Blacha jęknęła, wypuszczając z nozdrzy strumień dymu. Heros wstał szybko, czerwieniąc się ze złości, przez chwile nie mogąc wyplątać swojego wielkiego miecza z grubej siatki. Szarpnął, zmierzył znalezisko krytycznym spojrzeniem (ciągle mnąc w ustach słowa idealnie obrazujące sytuację finansową, w jakiej się znajdzie, jeśli smok tu nie wróci) i zamarł w połowie skąpego procesu myślowego. – Jejciu… – wyszeptał wbrew konwencji. – Ano – usłyszał za sobą, nim potężne uderzenie w tył głowy zwaliło go z nóg. *** Mijały godziny, za nimi dni, a krajobrazy przesuwały się leniwie, jakby na złość jadącej na wole kobiecie. Podróżowanie w ten sposób nie było ani eleganckie, ani wygodne, a osiągnięcie pożądanego rozstawu nóg wiązało się z latami ćwiczeń (budzących w rodzinnym miasteczku spore kontrowersje). Woły były jednak jedynymi stworzeniami, które dały przystosować się do jej pracy. Silne i pokorne nie miały nic przeciwko ciągnięciu na wozie olbrzymiego gada, jednego z tych które zazwyczaj widuje się po raz ostatni. Spokojnie gryzie się trawkę, nagle zrywa się miejscowy wiatr i ujęcie tańczącego mleczyka okazuje się idealnym ćwiczeniem na rozciągnięcie mięśni karku. Ścigasz go jednak leniwie, lecz konsekwentnie, łapiesz w zęby, podnosisz do góry ciężki łeb, źrenice rozszerzają ci się ze strachu, choć ociężale żujesz jeszcze mleczyka i… nie zdążysz poczuć już jego smaku. Taki obraz wyświetla się w głowie wołu nieustannie, nawet podczas krótkich drzemek i szczotkowania zębów. Poczucie nieustannego zagrożenia nie wpływa jednak jakoś szczególnie na jego zachowanie, i gdy usta przyczepione do karmiącej woła ręki każą ciągnąć smoka, to wół ciągnie. Smok kontemplował rzeczywistość. W tych czasach było to niezbyt miłe zajęcie, a w jego obecnej sytuacji nawet irytujące. Leżał rozpłaszczony na wozie, zawinięty w siatkę jak rolowany boczek (gdyby smok widział kiedykolwiek rolowany boczek zaręczyć mogę, że porównałby się właśnie do niego) a przed wielkimi, znudzonymi oczami nie przemieszczały mu się nawet leniwe obrazy. Był tylko jego nos i drapiąca go nieznośnie, szara deska. Smok był znudzony, a wściekłość którą czuł zaraz po odzyskaniu przytomności ustąpiła lekkiemu rozczarowaniu. Smok jest zły i potężny i jeśli ktoś miał prawo go pokonać, to jedynie ktoś równie zły i potężny. Sapnął, wciągając do nosa kilka drzazg. Baba która go spętała nie należała do największych, ale z pewnością do diabelnie złośliwych. Próbował przekupić ją już złotem, trzema życzeniami które obiecał załatwić u złotej kaczki i wszechpotężną wiedzą, ale ona uparła się przerobić go na kremy przeciwzmarszczkowe. Prowadzi jakiś sklep wysyłkowy i za żadne skarby nie chce zawieść swoich konsumentek. Gdyby to nie on leżał zrolowany w siatce byłby to nawet pochwalił. – A złoto z twojej groty i tak sobie wezmę, jak tylko osiągniesz formę kilkuset malutkich, różowych słoiczków – oświadczyła śpiewnym głosem, rzucając tymi swoimi czarnymi, przerzedzonymi kłakami na lewo i prawo. Heros obudził się w krzakach, z kacem i przez chwilę zastanawiał się, gdzie pił, skoro nic nie pamięta. W przeciwieństwie do tego co plotkuje się o herosach, są to (z racji wykonywanego zawodu) najczęściej abstynenci. Tym bardziej dziwił się więc, gdy coś próbowało wygryźć się przy najmniejszym nawet ruchu z jego głowy. Sprawdził to dziwne zjawisko podskakując kilka razy i zataczając nią w różnych kierunkach. Po kilku minutach uznał, że samo dręczenie prowadzi donikąd i stanął prosto. Rozpościerała się przed nim ogromna, płaska skała i wygnieciony w trawie krąg. – UFO – orzekł tonem znawcy, po czym nie zastanawiając się długo podreptał w jedynie sobie znanym kierunku. Dopiero kilka dobrych kilometrów dalej uświadomił sobie, że powinien ratować smoka ze szponów podstępnej dziewicy, ale głowa nie odzyskała jeszcze dawnej … z braku lepszego określenia nazwijmy to sprawnością, więc nie do końca zdawał sobie sprawę jak się do tego zabrać. Dopiero w siedzibie swojej jednoosobowej firmy uświadomił sobie, że nie wszystko przebiegało zgodnie z konwencją fantasy i długo zastanawiał się jak ująć w słowa ogół niezadowolenia. Dostał w głowę, co nie wpłynęło zbytnio na wydajność tych rozmyślań, ale co ważniejsze – został pozbawiony żywego kapitału, który niezbędny był do rozpoczęcia produkcji i kontynuowania działalności gospodarczej. *** Smok, rozpakowany już i przykuty do wielkiego stołu operacyjnego dumał. Szlachetny stwór nie powinien uciekać się do metod tak ostatecznych, nawet pod groźbą śmierci, ale był, do cholery jasnej, przedstawicielem ginącego gatunku! Może nawet ostatnim smokiem na Ziemi (ciocia z Ameryki od dawna nie przysyłała paczek z żywnością). Podstęp nie leżał w gadziej naturze, smok pozostawał więc rozdarty pomiędzy chęcią przeżycia, a ewentualną hańbą. Rzucił okiem w stronę malutkich, różowych pudełeczek i westchnął ciężko. Takie czasy, że nawet długo po śmierci można być obiektem drwin. Złoty smok w wannie i zielonym czepku, symbol wymalowany na pudełeczkach, nie pozostawał wątpliwości, że w obecnej sytuacji coś zrobić należy. – Kobieto! – mruknął w stronę siedzącej przy stole i ostrzącej noże postaci. – Są rzeczy, o których wy, ludzkie samice nie macie pojęcia, a tak się składa że znam tajemne receptury, które daleko lepszymi są od kremów przeciwzmarszczkowych. Czarnowłosa odwróciła się na pięcie, uśmiechając się zachłannie. – Nazywają się one… silikon i botoks. Wszystkich czytelników chcących podzielić się swoją opinią, a nie posiadających konta na opowiadaniach.pl zapraszam na: https://www.facebook.com/brudnopiss Bardzo liczę na komentarze. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |