Cywilizacja |
|||||||||
|
|||||||||
Przybył w południe, jednak wyglądano jego nadejścia już od poprzedniego wieczoru. Mężczyzna z brodą przetykaną siwymi nitkami, o mądrych oczach, w których odbijało się doświadczenie przeżytych lat. Ubrany w brunatną, wytartą szatę, przewiązaną w pasie zwykłym kawałkiem sznurka. W ręku trzymał długą laskę, gładką i lśniącą, zakończoną misterną rozetą. Uwagę przyciągał złoty medalion, który nosił na piersi – kropla otoczona brzozowymi liśćmi. Miasteczko, ukryte w głębi lasu, przywitało go pełną szacunku ciszą, którą mącił tylko śpiew ptaków, bzyczenie owadów i szum liści. Zatrzymał się na niewielkim rynku, koło studni, gdzie ustawiono dla niego skromną ławę. Zanim usiadł, skłonił się w kierunku wschodu i rzekł: – Niech będzie pobłogosławione to miejsce przez Pana Jutrzni i niech opływa w dostatki przynależne rodzajowi ludzkiemu! – Odwrócił się ku zachodowi i znów się pokłonił. – Niech będzie pobłogosławione to miejsce przez Damę Westalską, panią dobrobytu i opiekunkę pokoju! Cześć władcom nad nami, a ludziom łaska na niskości! Uderzył laską w ziemię trzy razy na zakończenie błogosławieństwa, po czym usiadł na przygotowanej ławce. Ludzie zgromadzeni na placu ustawili się w kolejce i jeden po drugim podchodzili do przybyłego. Jedni trzymali na rękach dzieci, aby starzec złożył dłonie nad ich głowami, inni skromnie znosili potłuczone garnki, aby je zreperował. Niektórzy nie przynosili niczego poza odrobiną prowiantu, którym mu płacili za poradę w problemie. Ale byli i tacy, których w malignie prowadzono przed oblicze mędrca, by ich uzdrowił lub choćby ulżył im w cierpieniu. Trwało to cały dzień, aż do zachodu słońca. Gdy plac już opustoszał, reprezentant starszyzny wioski złożył na jego ręce tradycyjną gałązkę wierzbową, aby jeszcze powrócił w te strony. Mag skinął głową z aprobatą, urwał jeden liść z witki i wrzucił do sakiewki. Gałąź wbił w ziemię zaraz za wyjściem z wioski, by kolejny przybyły wiedział, że zostanie tu godnie przyjęty. Nim na dobre udał się w swoją drogę, odwrócił się raz jeszcze i laską zakreślił na ziemi runę pokoju, aby pomiędzy ludzi nie wkradł się demon zawiści, który tak bardzo rozpanoszył się w ostatnich czasach… *** – Dlaczego za mną idziesz? – zapytał mędrzec, nie odwracając się nawet. Dziewczynka nawet nie drgnęła. Wpatrywała się tylko w plecy mężczyzny szeroko otwartymi oczami. Również gdy odwrócił się do niej, nie ruszyła się z miejsca. – Wracaj do domu. – Nie… - odezwała się cicho. Mag zmierzył ją wzrokiem. Miała nie więcej jak dwanaście lat, ubrana była w coś, co łudząco przypominało stare i brudne prześcieradło zszyte w prostą sukienkę. Na nogach miała byle jak sklecone sandały z rzemyka i deski. – Chcę się uczyć – rzuciła butnie. Tylko pokręcił głową. – Wracaj. – Nie. Wzruszył ramionami i ruszył dalej swoją drogą. Jednak dziecko nie chciało się poddać i z uporem godnym osła wciąż parło naprzód, mimo widocznego wyczerpania. Po kilku godzinach marszu miał wrażenie, że idzie już tylko i wyłącznie pchana siłą woli, niżeli resztkami energii skupionej w wątłych ramionach. Z rezygnacją zdjął swój płacz i rozścielił go na niewielkiej polanie na skraju lasu. Z niewielkiej sakwy wyciągnął kawałek czerstwej bułki i bukłak wody. Skinął na dziewczynkę, która przykucnęła w cieniu drzew. Podeszła niepewnie, łypiąc spod skołtunionej grzywki. Podał jej pieczywo i wskazał miejsce koło siebie. Usiadła, a raczej upadła na ziemię, krzyżując nogi. Chleb pochłonęła w oka mgnieniu, jakby nie jadła od wielu dni. Zachowywała się przy tym nieco dziko, jak zlęknione zwierzątko. Okruchy gęsto opadały na brudną tunikę. Jadła tak łapczywie, że niewiele brakowało a zakrztusiłaby się suchym pieczywem. – Dlaczego za mną idziesz? To nie jest miejsce dla dziecka – odezwał się oschle. – I tak nie mam dokąd pójść – rzuciła niedbale, jakby niewiele ją to obchodziło. – Nie wrócę do wioski, jestem ‘przeklęta’. – Przeklęta? – zapytał, zaciekawiony. Miejscowy folklor bywał fascynujący, ale niekiedy niezwykle brutalny w swych uprzedzeniach. – Gdy byłam mała dom moich rodziców spłonął, a mnie znaleźli wśród ruin nietkniętą. – Wzruszyła ramionami. – Uznali, że to diabelskie sztuczki. Od tamtej pory zajmowała się mną babka, ale zmarła zeszłego nowiu… Zapadła cisza. Mała nie odzywała się przez chwilę, zaciskając zęby. – Mam moc. Wiem, że mam. Babka mi powiedziała. Chcę się uczyć. – Podniosła głowę spojrzała mu w oczy. Spojrzenie jasnych szarych oczu było przenikliwe i twarde. Spuściła wzrok, nim zdążył doliczyć do piętnastu. To i tak o pięć więcej niż przeciętnie. Może i coś w tej małej jest. – Jak się nazywasz? – Kaehra. Skinął głową. – Możemy spróbować. *** Stanęli na skraju lasu, częściowo skryci w cieniu drzew. Kilkoro starszych ludzi przyglądało im się zza na pół przysłoniętych zasłon w oknach. W tym miejscu nieczęsto widywano podróżnych z głęboko zasuniętym na oczy kapturem i wspierających się na długiej leszczynowej lasce. – Mistrzu… nie przyjmą nas tutaj – rzekła dziewczyna, w której z trudem można było rozpoznać niegdyś wyklęte dziecko. – Nie, nie przyjmą – potwierdził. – Ale zgodziłem się ciebie uczyć. Kaehra milczała, wbijając szare oczy w wioskę przed sobą. Była ona niepodobna do wszystkich jakie do tej pory widziała – budynki pięły się wysoko, ludzie przemieszczali się ulicami jak mrówki, wiecznie się gdzieś spiesząc. I choć miejsce to było tak pełne życia, czuła od niego tylko chłód. – Oto i miasto nieubłaganie dążące do własnego upadku – oznajmił mag. – Miasto ludzi, którzy w pogoni za postępem zapomnieli o tym co ludzkie. Wyparli się swych bogów, swej Matki Ziemi, którą okrutnie zbrukali, nie mogąc dostrzec niechybnych konsekwencji. Wskazał ręką na prawo. Kaehra zobaczyła ludzi pracujących w pocie czoła nad wykarczowaniem kolejnej połaci lasu i, ku swojej zgrozie dostrzegła, że bór który właśnie opuścili, jest ostatnim w okolicy. – Mistrzu… – Tak. Zbyt zapatrzyli się w przyszłość, by dostrzec jaki wpływ na nią ma teraźniejszość. Oddali się pracy, która z założenia miała zaprowadzić ich do lepszego życia, ale która prowadzi tylko do samozagłady. – Czy nie można im czegoś uświadomić, jakoś pomóc? – Czy naprawdę sądzisz, że posłuchają? Spojrzała przed siebie i zastanowiła się. W czasie wędrówek odwiedziła wiele miejsc i poznała wielu ludzi. Uczyła się także nie tylko o świecie, ale i o ludzkiej naturze. – Ludzie nie lubią, gdy wytyka się ich błędy, a zwłaszcza, gdy jest to ktoś z zewnątrz, do kogo nie mają zaufania ani szacunku – odpowiedziała. – Ale ty, mistrzu, z racji swej profesji… Pokręcił głową. – Oni już dawno przestali wierzyć, przez odrzucenie tych co ponad nimi. Nie posłuchają. Mają własnych filozofów, którzy wskazują im nowe ścieżki. Nas już nie posłuchają, nie przyjmą nas. Spuściła głowę, zaciskając pięści z bezsilności. – Czy zginą przez to, że bogowie nie chcą im wybaczyć? Roześmiał się gorzko. – Myślałem, że do tej pory zrozumiałaś, ale widocznie się pomyliłem. Bogowie nikogo nie skazują, ludzie są sami w sobie klęską. Na pozór może się wydawać, że ci tutaj są pionierami, praca z takim zaangażowaniem jest zaiste godna pochwały. Jednakże, jakie to ma znaczenie, jeśli nie pozostanie nikt, kto będzie mógł z jej owoców korzystać? Wskazał na okna, z których wychylały się podejrzliwe spojrzenia starych ludzi. – Oni przemijają. Gonią za tym co będzie, biorą z życia co mają w zasięgu rąk, jednak nie dają nic w zamian. Czy zasadzili nowe drzewa, gdy wycieli las? Czyż nie zasypali stawu, tylko dlatego że natura stworzyła go w miejscu, które im nie odpowiadało? Czy wybudowali świątynię swemu nowemu bogowi, którego nazywają „postępem”, gdy wyburzyli starą? I w końcu: czy widziałaś tu choć jedno dziecko? W oczach dziewczyny błysnęły łzy. – To szlachetne, że czujesz żal, jednak dla nich nie można nic zrobić. Zaburzyli ciągłość życia, zaniedbali nie tylko siebie, ale i najwierniejszą swą matkę – ziemię, która ich wydała na świat i wykarmiła. Nic nie otrzymujesz bez zapłaty. – A więc i ty ich spisujesz na straty? Patrzyła prosto na niego. W szarych oczach dziewczyny błyskały niebezpieczne iskry. Wzruszył ramionami. – Rób jak uważasz. *** Kaehra wykopała dłońmi maleńki dołek. Odwiązała od paska niewielką sakiewkę i wysypała jej zawartość na otwartą dłoń. Wśród okruchów i ziół znalazła to czego szukała – jasnobrązowy żołądź. Zalśnił złoto w promieniach słońca. Trzymając go między dłońmi zmówiła krótką modlitwę, a następnie czule wsunęła żołądź do dołka i starannie przykryła go warstwą ziemi. Kopczyk polała wodą z manierki. Wiedziała, że jeszcze nie była gotowa do tak trudnych zaklęć, jednak w desperacji postanowiła spróbować. Wyjęła z sakiewki ususzone liście krwawnika i pokruszyła je. Nad zasadzonym żołędziem rozłożyła dłonie i skupiła się. – Pamiętam tamto miasto, pełne chorych ludzi, leżących na ulicach – powiedziała głośno, wyczuwając obecność maga za plecami. Starzec usiadł na trawie w niewielkim oddaleniu od niej. – Choroba, na którą nie było leku, nie mogła być dla nich niczym innym jak boską karą, mimo że to nielogiczne, aby wszyscy cierpieli za błędy nielicznych. Ale nie mieli innego wyboru jak pogodzić się z losem. Apatia i wyczekiwanie na śmierć, która miała przynieść im ukojenie w chorobie… i moja bezsilność, bo nawet najsilniejsza magia nie mogła im pomóc, poza chwilowym uśmierzeniem bólu. Oni wyrzekli się wszystkiego z pokorą przyjmując los. Ci tutaj wciąż mają w co wierzyć, powód by żyć. I wciąż jest jeszcze szansa, by się opamiętać. Chcę w to wierzyć. Strużka srebrzystego świata popłynęła z jej palców i oświetliła wilgotną ziemię. Chwilę potrwało, ale w końcu wychylił się zielony pęd, który szybko urósł, aż do postaci młodego drzewka. Kaehra upadła na ziemię ciężko oddychając. – Nie powinnaś się tak wysilać – rzekł cicho. – Zrobiłam, co uważałam za słuszne – odparła butnie. – Ktoś musiał wskazać im drogę. Mam tylko nadzieję, że to nowe życie będzie dla nich dostatecznym drogowskazem. Mędrzec obrzucił ją badawczym spojrzeniem. – Któregoś dnia, będziesz mądrym magiem – rzekł w końcu. – Mam taką nadzieję – odparła z nieznacznym uśmiechem. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |