DRUKUJ

 

Drużyna

Publikacja:

 03-07-01

Autor:

 Czarny
Każdego dnia wyruszał wcześnie rano i jechał do późnego wieczora. Czynił tak, by uciec przed ewentualnym pościgiem ludzi maga. W drodze miał mnóstwo czasu na zastanawianie się nad dalszym postępowaniem.
Zdobył pierwszą część Mapy. Okazało się, to łatwe, za łatwe. Dziwne, że nikomu wcześniej się to nie udało. Nawet przez przypadek. Może kapłani Indry nie pozwalali nikomu dotykać posągu swego bóstwa? Może? To w tej chwili nieważne. Najważniejsza była Mapa i to, co z nią zrobi. Mógłby zatrzymać ją sobie i samemu odnaleźć pozostałe części, a może nawet Grób Reffiego? Pokusa była wielka. Pracując na zlecenie dostawał z góry ustaloną zapłatę, czasem jakąś premię. Gdyby znalazł wszystkie części, suma, jaką otrzymałby za nie, pozwoliłaby mu żyć dostatnio do śmierci. Nie mówiąc już o odnalezieniu Grobu Reffiego i sprzedaży jego zawartości. Nawet ten kawałek Mapy, który leżał spokojnie w sakwie przy siodle, wart był dla pewnych ludzi pewnie kilka wiosek. Jednak gdyby złamał warunki umowy, to tak jakby podpisał na siebie wyrok. Nikt więcej nie zatrudniłby go do poszukiwań. Byli też tacy, wśród poszukiwaczy, którzy pozbywali się wiarołomców ze swych szeregów. No i był jeszcze Rons. Garf przypomniał sobie twarz zleceniodawcy. Nie należała ona do człowieka, który nie upomni się o swoje. Postanowił wykonać zlecenie, którego się podjął, a także ruszyć na poszukiwania pozostałych części Mapy.
Do Stryż dotarł wieczorem dwunastego dnia od opuszczenia Liwont.
Po oporządzeniu konia poszedł do swego pokoju. Sakiewkę z Mapą włożył do schowka w podłodze. Sam go zrobił w kilka dni po tym jak zamieszkał w tej wsi. Było to zwykłe zagłębienie pod deskami podłogi, jednak tak zmyślnie zamaskowane, że wyglądało jakby desek tych nie ruszano od dnia ich ułożenia. Umył się, przebrał i odświeżony ruszył do karczmy, by zjeść coś i wypłukać kurz z gardła, czekając na Ronsa.
W karczmie powitano go radośnie. W spokojnym i cichym Stryż nic się nie działo i wszyscy spragnieni byli wieści "ze świata".
Garf usiadł przy barze i popijając od czasu do czasu piwo, opowiedział im o swej podróży, zachowując jej cel w tajemnicy. Zresztą nie pytano go o niego, bo wszyscy wiedzieli, że cel wyprawy poszukiwacza to tajemnica jego i zleceniodawcy. Gdy skończył, spytał czy ktoś wypytywał o niego w czasie jego nieobecności, lecz nikt o kimś takim nie słyszał.
Z karczmy wyszedł jako ostatni. Rons się nie zjawił. Może nie wiedział jeszcze o powrocie Garfa?
Kiedy przeszedł przez drogę, zza jednego z domów wynurzyła się zakapturzona postać. Garf sięgnął po nóż, jedyną broń jaką miał przy sobie, myśląc, że to Joran.
- Schowaj nóż Garf, przybywam z polecenia Ronsa - rzekła postać. - Pojedziesz ze mną.
To nie był Joran.
- Powoli. - rzekł Garf nie chowając noża. - Skąd mam wiedzieć, że przysyła cię Rons? Czy możesz tego dowieść?
- Jesteś ostrożny, to bardzo dobrze. Wielu ludzi dużo by dało, aby zdobyć to, co przywiozłeś z Liwont. - odrzekł zapytany. - Gdybym nie przybył z polecenia Ronsa, mógłbym zabrać to i odjechać. - mówiąc to wyjął z zanadrza zawiniątko i podał Garfowi.
Garf sprawdził zawartość. Była to sakiewka, którą ukrył w pokoju. Rozchylił nieco jej brzegi - Mapa była na swoim miejscu.
- Może to cię przekona? - dodał nieznajomy podając mu jakiś kawałek papieru. Był to list od Ronsa.

Witaj Garfie !

Niestety nie mogę spotkać się z Tobą osobiście i odebrać Zdobycz. Pilne sprawy zmusiły mnie do wyjazdu, dlatego przysyłam mego ucznia. Masz do wyboru dwie możliwości: albo oddasz mu obiekt naszej umowy, a on zapłaci Ci za niego; albo pojedziesz z nim i mam nadzieję, że wkrótce się spotkamy.

Rons.

Garf zamyślił się nad treścią listu i dalszym postępowaniem. Przyrzekł sobie, że wyruszy na poszukiwania reszty Mapy. Ale miał nadzieję, że spotka się z Ronsem i dowie się co dalej. A tu zamiast niego, zjawia się jakiś nieznajomy, całkowicie odmieniając sytuację.
Zaufać mu i ruszyć z nim? Nawet nie wiem dokąd? - zapytywał sam siebie. - Miał wiadomość od Ronsa, ale list mógł być fałszywy. Chociaż nie. Skąd wiedziałby o mojej umowie z Ronsem? Na dodatek oddał mi Mapę, choć mógłby zabrać ją i odjechać. Nawet bym nie wiedział, kto i jak ją zabrał.
- Dobrze. Pojadę z tobą. - rzekł do przyglądającego mu się nieznajomego.
- Chodźmy, za domem czekają konie. - odrzekł na to obcy. - Zabrałem wraz z Mapą wszystko, co ci będzie potrzebne w podróży.
- Skąd taki pośpiech? Nie możemy nawet przenocować? Czy pościg z Liwont jest już blisko? - spytał Garf.
- Nic nie wiem o pościgu, a wszelkich wyjaśnień udzielę ci, w miarę moich możliwości w drodze. Na razie podróżować będziemy głównie nocą.
- Dobrze, ale idź pierwszy. Nie przekonałeś mnie do końca, a nie chciałbym dostać nożem w plecy. - rozkazał Garf.
Postać obróciła się i ruszyła bez sprzeciwu. Za domem stały dwa konie. W sakwach jednego z nich Garf znalazł swoje rzeczy. Najwyraźniej obcy nie próżnował, było tam wszystko co mogłoby być potrzebne w drodze. Do siodła przytroczony był nawet miecz. Garf wsunął Mapę i list do jednej z sakw, schował nóż do pochwy i zarzucił na siebie pelerynę z kapturem, identyczną do tej w jaką ubrany był jego przewodnik.
- Pamiętaj, że będę cię obserwował. - odezwał się Garf.
- Rób jak uważasz - usłyszał w odpowiedzi.
Wsiedli na konie i ku zdziwieniu Garfa, ruszyli w stronę Liwont.
- Dokąd jedziemy? Nie do Teran?
- Udajemy się do Brewon. - odrzekł przewodnik.
Garf poczuł dreszcz prześlizgujący się po plecach. Cel ich podróży leżał po drugiej stronie Mrocznej Puszczy, miejsca omijanego przez każdego kto posiadał choć trochę rozsądku. Nawet krasnoludy żyjący w grotach po obu stro-nach gór nie zapuszczali się w jej głąb, choć znani byli ze swej odwagi. Jedyną bezpieczną drogą była droga wodna.
Brewon leżał w delcie rzeki Krytas, powstałej ze strumieni spływających ze zboczy Gór Granicznych i przecinających Mroczną Puszczę. Krytas wpadała do Morza Uworskiego tworząc wielką deltę. Próba jej pokonania bez pilota znającego głębokości wszystkich odnóg rzeki, kończyła się staniem na mieliźnie. Delta rzeki Krytas była naturalnym obrońcą miasta od strony morza. Z drugiej strony wysoki mur, pilnie strzeżony w dzień i w nocy, chronił je przed puszczą i jej mieszkańcami.
Do tego właśnie miasta zmierzał Garf w towarzystwie swego dziwnego przewodnika.
- Jedziemy? Chcesz powiedzieć, że mamy przejechać przez Mroczną Puszczę? - spytał Garf, choć przeczuwał, że zna odpowiedź.
- Tak. - odrzekł zapytany. - Boisz się?
Garf zamilkł. Oczywiście, że się bał. Nawet za dnia obawiano się tam wchodzić, a chcąc dostać się do Brewon trzeba będzie spędzić w niej także wiele nocy. Ta wyprawa coraz mniej mu się podobała. Dlaczego tak się śpieszyli? O prawdopodobnym pościgu z Liwont przewodnik nic nie wiedział. Co więc było powodem narażania życia i znaleziska, decydując się na pokonanie Mrocznej Puszczy, miast opłynąć ją statkiem? Jechali dalej w milczeniu. Po godzinie skręcili w prawo. Zwolnili trochę, ponieważ droga, którą teraz jechali nie była w tak dobrym stanie jak trakt z Teran do Liwont. Prowadziła do jaskiń krasnoludów w Górach Granicznych, jednak z biegiem lat kontakty z nimi słabły i coraz rzadziej z niej korzystano. Z tego też powodu niszczała, poddając się nieprzerwanemu atakowi przyrody, która upominała się o swoje.
Zatrzymali się przy kępie drzew, gdy zaczęło świtać. Uwiązali konie pod drzewami, by kryły je przed oczami ludzi jadących drogą. Po ich rozsiodłaniu, wzięli po kawałku suszonego mięsa i ułożyli się za krzakami, by także pozostać niezauważonymi.
- Odpoczniemy tu do zmierzchu - rzekł przewodnik. - Prześpij się, bo następną noc też spędzimy w siodle, ja będę czuwał.
- Dlaczego jedziemy nocą? - spytał Garf. - Czy ktoś nas szuka? Wytłumacz mi o co tu chodzi. W co ja się wplątałem i kim ty właściwie jesteś?
- Nie szukają nas, lecz Mapy. - odpowiedział przewodnik. - Kiedy złamałeś pieczęć na sakiewce, zdjąłeś zaklęcie chroniące Mapę, o jej odnalezieniu dowiedzieli się wszyscy mistrzowie magii. Istoty, których musimy unikać to ich wysłannicy. Nie wszyscy z nich są ludźmi. Zresztą, lepiej będzie jak wyjaśnię ci wszystko od początku.
Garf skinął głową potakująco. Oczywiście spotykał się w swych wędrówkach z magią i magami. Jednak zauważył błysk w oczach towarzysza, gdy okazało się, że może popisać się swą wiedzą na temat magii.
- Magowie często korzystają z pomocy różnego rodzaju zwierząt, istot innych ras jak choćby goblinów, orków, krasnoludów, a także istot i bytów magicznych. - ciągnął wyjaśnienia przewodnik. - Inne rasy są jednak wykorzystywane raczej do walk i obrony siedzib magów. W poszukiwaniach najlepiej sprawdzają się zwierzęta, a zwłaszcza ptaki. Dlatego też, podróżujemy na razie nocą, kiedy ich pomoc nie na wiele im się przyda. A co się tyczy mojej osoby to jestem uczniem Ronsa, magiem trzeciej klasy, zwę się Dez.
- A skąd wiedzą gdzie i kogo mają szukać?
- Każda rzecz i osoba posiadająca moc magiczną ma swą aurę. Jest ona widoczna jedynie dla magów, im wyższy ich stopień wtajemniczenia tym dokładniej potrafią określić jej siłę. Oczywiście, im silniejsza aura, tym mocniej świeci. To taka przenośnia. Widzisz, to tak jak z gwiazdami, jedne świecą jaśniej, a inne słabiej. Kiedy złamałeś pieczęć, to tak jakby na niebie magii wzeszło słońce w środku nocy, skrywając resztę gwiazd. No może trochę przesadzam, jednak blask był tak silny, że zwrócił uwagę wielu. Wtedy też dowiedzieli się jak wyglądasz, choć ja nie wiem jak. Na szczęście sama sakiewka też jest magiczna i skrywa nieco tego blasku, dlatego nie wyciągaj z niej Mapy. Ja rzuciłem dodatkowe zaklęcie, które jeszcze bardziej stłumiło aurę Mapy, tak że w tej chwili przypomina ona jedną z wielu "gwiazd". Jak już wspominałem, jestem magiem trzeciej klasy, to znaczy że przebyłem mniej więcej połowę drogi do zostania mistrzem. Dlatego też moje zaklęcie nie jest zbyt silne, ale według Ronsa powinno wystarczyć dla zmylenia przeciwników. Nie możemy dopuścić, by Mapa wpadła w niepowołane ręce. Wielu magów marzy o spuściźnie po Reffim.
- Wiem, że bardzo pragną dobrać się do skarbów Reffiego, stąd te wszystkie wyprawy poszukiwaczy. Może przy okazji powiesz mi, dlaczego nie korzystają z magii, by odnaleźć Grób? Zawsze mnie to zastanawiało, jak to jest, że przy całej tej mocy jaką posiadają i tych wszystkich pomocnikach, nie mogą dowiedzieć się gdzie on się znajduje?. - pytał dalej Garf.
- Reffi zabezpieczył miejsce swego pochówku zaklęciami tak, że tylko mając Mapę można je odnaleźć, a każda z części Mapy także chroniona jest zaklęciem. Zarówno Grób jak i Mapa niewidoczne są dla magii, dopóki ktoś nie złamie zaklęcia chroniącego.
- Skąd więc Rons wie gdzie ona jest?
- Nie wiem. O to musisz jego zapytać.
- A wiesz czym kieruje się Rons, próbując odnaleźć grób Reffiego? Może lepiej, gdy Grób jest ukryty? Kto wie jakie zaklęcia pozostawił Reffi? - kontynuował Garf chcąc zrozumieć sytuację.
- Niestety nie. - odparł zapytany. - Jeden z mistrzów czarnej magii zamierza otworzyć bramę do naszego świata demonom i przy ich pomocy chce nim zawładnąć. Rons dowiedział się o tym i postanowił odnaleźć księgi z zaklęciami należące do Reffiego. Według niego, tylko one pozwolą zamknąć drogę złu. Twoja osoba ma odegrać w tym poszukiwa-niu kluczową rolę, dlatego cię wynajął. W tej chwili próbuje przekonać o grożącym nam niebezpieczeństwie jednego z mistrzów białej magii, który mieszka w Brewon i uzyskać jego pomoc.
- To wszystko co wiem na ten temat. - zakończył. - Mam nadzieję, że nie wycofasz się po tym co ci powiedziałem. Rons twierdzi, że tylko ty możesz odnaleźć Mapę i Grób. Jeśli zrezygnujesz, plan mistrza czarnej magii może się powieść.
- Nigdy nie cofam danego słowa, tym bardziej jeśli służy słusznej sprawie - odrzekł Garf. - A to Swan zdziwi się gdy mu opowiem, że pomagałem uratować świat przed siłami zła. - dodał z uśmiechem.
- Domyślam się, że Rons jest mistrzem białej magii? - kontynuował Garf.
- Tak, choć nie zawsze staje po stronie mistrzów białej magii, zawsze jednak po stronie dobra. Wyznaje zasadę równowagi, to znaczy że na świecie dobro i zło muszą współistnieć. Jeśli równowaga ta zostaje zachwiana, zaczynają się problemy. Dotyczy to zarówno dobra jak i zła, dlatego Rons czasem sprzeciwia się działaniom niektórych mistrzów białej magii. Oczywiście w przypadku konfrontacji staje po stronie dobra.
Po wysłuchaniu wyjaśnień Deza, Garf nabrał do niego większego zaufania. Układając się do snu naciągnął głębiej kaptur tak by twarz była niewidoczna, nawet wtedy, gdy leżał na plecach.
Gdy się obudził zaczynało zmierzchać. Dez krzątał się przy małym, prawie bezdymnym ognisku.
- Ciepły posiłek bardzo nam się przyda. - rzekł Dez, gdy spostrzegł, że Garf się obudził. - Jedną z umiejętności, które już nabyłem, jest zielarstwo. Dzięki temu będę przyrządzał wywary, które usuwają w dużym stopniu skutki zmęczenia. Znam też wiele roślin leczniczych, jak również tych trujących.
Wyjął z jednej z sakw dwa kubki i nalał do nich przygotowanej zupy, jeden z nich podał Garfowi. W smaku nie była zbyt przyjemna, lecz po kilku łykach po ciele Garfa rozeszło się przyjemne ciepło i jak wspomniał Dez, ustąpiło uczucie zmęczenia.
Po jedzeniu zgasili ognisko i zatarli ślady obozowiska. Osiodłali swoje wierzchowce i ruszyli w dalszą drogę.
Jechali w milczeniu. Garf postanowił więcej dowiedzieć się o trasie i celu podróży.
- Dlaczego jedziemy do Brewon? Wiem, że Rons musi dogadać się z tym magiem, ale do czego ja jestem tam mu potrzebny? Myślałem, że mam szukać Mapy? Ona tam jest?
- Niestety nie wiem, dlaczego mam cię tam zawieźć. Rons kazał mi jedynie spieszyć się i pilnować byście ani ty, ani Mapa nie wpadli w ręce wroga. - odparł Dez. - Wspominałeś coś o pościgu. Kto cię ściga?
Garf opowiedział pokrótce swą wyprawę do Liwont.
- Rano chciałbym obejrzeć ten medalion, a co do pościgu to myślę, że nie musimy się nim martwić. Nikt nie przybył do Stryż po twoim przyjeździe i nikt też nie widział nas, gdy je opuszczaliśmy. Pościg straci ślad w Stryż. - rzekł Dez, gdy Garf zakończył swą relację. - Aha, jeszcze jedno, te uczucia, że jesteś obserwowany. To Rons sprawdzał od czasu do czasu co się z tobą dzieje. Na ogół ludzie nic wtedy nie czują, lecz niektórzy odbierają to tak jak ty.
- Przynajmniej to się wyjaśniło - odrzekł Garf. - Czy całą drogę do Brewon będziemy pokonywać nocą? Wolałbym przejechać przez Mroczną Puszczę w świetle dnia.
- W Mrocznej Puszczy nawet w południe panuje półmrok, promienie słoneczne nie potrafią przebić się przez gęstą warstwę liści. A co do naszej podróży, to jutro wieczorem spotkamy się z naszym przewodnikiem. Dalej będziemy już podróżować w dzień. Przeprowadzi nas bocznymi drogami do podnóża gór by uniknąć spotkania z ludźmi, którzy szukają Mapy.
- Kto będzie tym przewodnikiem?
- Kaldor.
- Kaldor? Ten, który znalazł Księgę Mantera i Miecz Foltana? - spytał zdumiony Garf.
- Ten sam. - odparł Dez, uśmiechając się na widok wrażenia, jakie zrobiła na Garfie ta wiadomość.
Kaldor był sławnym poszukiwaczem. Księga i miecz, które wymienił Garf, nie były oczywiście jedynymi przedmiotami jakie przywiózł ze swych wypraw, lecz były najcenniejsze i najtrudniejsze do zdobycia. To opowieści o jego wyczynach zadecydowały, że kilkunastoletni Garf postanowił iść w jego ślady. Teraz oto miał spotkać się z żywą legendą, o której śpiewano pieśni.
Księga Mantera to zbiór faktów i legend o najsłynniejszych i najpotężniejszych przedmiotach magicznych, zarówno współczesnych autorowi jak i z dawniejszych czasów. Prócz opowieści gminnych o wydarzeniach, w których używano tych artefaktów, zawierała opisy ich mocy magicznych oraz wyglądu, czasem rysunki. Wiele informacji było nieprawdziwych, jednak równie dużo okazywało się prawdą. Stanowi ona wspaniałą pomoc dla poszukiwaczy, dając im pewne pojęcie czego szukają, jak również nierzadko wskazówki co do miejsca poszukiwań.
Jednym z takich przedmiotów był właśnie Miecz Foltana. Jak głosi legenda, powstał on z metalu, który spadł z gwiazd niedaleko zamku ojca Foltana. Na jego polecenie bryłę tę przekazano krasnoludom, znanym wszem mistrzom kowalskim. Miał powstać z niej miecz, który Foltan otrzymać miał w niedalekim dniu wkroczenia w wiek męski. Pomimo wielkich zdolności, krasnoludy mocno się namozoliły nim udało im się stopić metal. Jednak trud się opłacił. Po wielokrotnym przekuwaniu i nasycaniu go magią, powstał miecz, którym można było rozłupywać kamienie i nigdy się nie tępił. Foltan dokonał nim wielu bohaterskich czynów. Według jednej z opowieści pokonał nim smoka, którego łuska twardsza od skały poddawała się jego ciosom niczym papier. Z równą łatwością przecinał nim najtwardsze zbroje przeciwników podczas niezliczonych walk. Żadne inne ostrze nie mogło się z nim równać, dlatego wielu go pożądało. Rycerze, ludzie honorowi, wyzywali Foltana na pojedynki, które zawsze kończyły się jednako - ich klęską. Inni najmowali bandy opryszków albo złodziei. Jednak i te działania nie dawały efektów, jak gdyby sam Miecz nie chciał zmienić właściciela. W końcu Foltan zmęczony ciągłymi walkami w obronie swej własności i życia wyruszył na Pustkowia, skąd już nie powrócił. Bajarze opowiadają, że walczył tam z wieloma prastarymi bestiami, których nazw już nawet nie pamiętano, aż wreszcie poległ w walce z jedną z nich. Nie wiadomo ile w tym prawdy, choć Kaldor twierdził, że znalazł Miecz wśród ruin starożytnej Świątyni, obok resztek wielkiego szkieletu. Może były to pozostałości potwornego bóstwa, czczonego onegdaj w tej Świątyni. Kości Foltana mogły znajdować się pośród innych, których sporo leżało w pobliżu. Tego już nikt nigdy się nie dowie.
- Jeśli Kaldor pomaga Ronsowi, to po co mnie wynajął? Znalazłem, co prawda kilka cennych przedmiotów, lecz nikt nie może i nie śmie równać się z Kaldorem. Czy on wie co wieziemy? Dwa lisy w jednym kurniku? Niezbyt zdrowa sytuacja.
- Rons nie zwierza mi się ze swych decyzji. Jeżeli wybrał ciebie, to widocznie miał po temu jakieś powody. Co do Kaldora, to wie o sprawie tyle co ty, oczywiście z wyjątkiem tego, że jedną część Mapy już mamy. Znam go trochę, pracowałem z nim już kilka razy. Może i poczuje się trochę zazdrosny, ale jeżeli Rons zdecydował, że ty mu jesteś potrzebny, to Kaldor nie będzie oponował, ma zaufanie do mego mistrza i jego decyzji.
Na rozmowie upłynęła cała noc. Jechali nadal, gdy wzeszło słońce. Światło słoneczne budziło las do życia. Pojawiły się ptaki, świergotem witające nowy dzień. Rosa skrzyła się na mchu i kielichach kwiatów. Niedaleko nich przemknęło stadko sarn i jeleni. Potężny rogacz, prawdopodobnie ich przywódca, przystanął na chwilę, obserwując bacznie jeźdźców. Uspokojony brakiem zainteresowania z ich strony, skoczył i pomknął za swą grupą, znikającą wśród drzew.
Po godzinie zatrzymali się i zsiedli z koni. Niższa warstwa gałęzi była tu tak gęsta, że jazda wierzchem, stała się niemożliwa. Wzięli wierzchowce za uzdy i poprowadzili ścieżką znikającą w lesie. Przez następną godzinę kluczyli między drzewami, by wyjść w końcu na niewielką polanę. Było to znakomite miejsce na odpoczynek. Naprzeciw nich stała mała chatka, obok której przepływał strumyk.
- Jesteśmy na miejscu. Tu zaczekamy na Kaldora. - rzekł Dez i ruszył w kierunku chatki.
- Chyba nie będziemy musieli. - odrzekł Garf wskazując bladą smużkę dymu unoszącego się z komina.
Jakby na potwierdzenie jego słów, gdy znajdowali się kilka kroków od wejścia, drzwi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna średniego wzrostu o szczupłej sylwetce.
- Nareszcie jesteście, czekam tu na was już od dwóch dni. - rzekł i ruszył ich powitać.
- Jesteśmy tak jak się umawialiśmy, to ty przybyłeś wcześ-niej - odparł Dez, gdy Kaldor wypuścił go ze swych ramion.
- Wcześniej załatwiłem swoje sprawy i od razu przyjechałem tutaj. - odrzekł podchodząc do Garfa.
- Witaj ! Ty pewnie jesteś Garf, ja jestem Kaldor - przed-stawił się i nim Garf zdążył cokolwiek powiedzieć znalazł się w jego niedźwiedzim uścisku.
- Witaj ! - wykrztusił z trudem Garf, zaskoczony siłą obejmujących go ramion.
Kaldor puścił i go i dodał.
- A teraz chodźcie, czas na śniadanie, na rożnie piecze się właśnie dzik. - zakończył zawracając w stronę chatki.
Uwiązali konie w pobliżu strumienia, wzięli swoje bagaże i weszli do chatki. Gdy weszli w ich nozdrza uderzył smakowity aromat pieczeni.
- Macie szczęście, gdybyście przyjechali później, dostali-byście tylko zupę i kilka ogryzionych kości. - rzekł z uśmiechem na ustach Kaldor.
Odkroił każdemu z nich kawał mięsa i chleba, nalał do kubków wina, a gdy zaspokoili pierwszy głód, zapytał :
- Macie ją?
Garf skinął jedynie głową, gdyż w ustach przeżuwał kolejny kęs mięsiwa.
Kaldorowi zaświeciły się oczy.
- Czy mógłbym ją zobaczyć? Nie ja muszę ją zobaczyć !
- Jest w sakwie. - wykrztusił Garf, przełykając mięso i wskazując palcem leżące bagaże.
Kaldor skoczył we wskazanym kierunku i po chwili trzymał w ręku rozwiniętą Mapę.
- Tyle lat, tylu ludzi i oto mamy Mapę Reffiego - rzekł z uniesieniem w głosie.
- To dopiero jedna część - zmitygował go Garf, lecz także poczuł podniosłość chwili. Wielu ludzi zginęło szukając tego skrawka papieru, jednak dopiero jemu dane było wydobyć go z ukrycia. Łatwość z jaką ją zdobył spowodowała, że zapomniał o nich i ich poświęceniu. Posiadali część Mapy. - Schowaj ją, to niebezpieczne tak z nią paradować.
Kaldor skinął głową, zwinął Mapę i umieścił ją w sakwie w poprzednim miejscu i odrzekł :
- Wyjaśnijmy sobie coś. - ton jego głosu był zdecydowany. - Pewnie zastanawiasz się co ja tu robię, skoro to ciebie Rons wynajął do poszukiwań. Na twoim miejscu też byłbym zdziwiony. Ty jesteś szefem, gdy chodzi o Mapę i Grób. W tej sprawie nic się nie zmieniło. Kiedy będziesz wyruszał na wyprawę po kolejne części Mapy, sam postanowisz czy mam ci w niej towarzyszyć. Jednak dostarczenie cię całego do Brewon, to moje zlecenie i ja decyduję jak tego dokonam. Nawet jeśli miałbym to zrobić siłą.
- Masz rację. - przytaknął Garf. - Bardzo mnie zaskoczyła wiadomość, że masz być moim przewodnikiem. Może w Brewon dowiemy się, czemu to ja jestem tym wybrańcem. Zgadzam się również z tobą co do podziału ról. Jeśli zaś mowa o dalszych poszukiwań, to mogę ci obiecać już teraz, że zabiorę cię ze sobą. Nie znam lepszego kandydata na uczestnika takiej wyprawy.
- A wracając do Mapy. Jak ją zdobyłeś? Gdzie była ukryta? - spytał Kaldor.
Garf zrelacjonował mu swe przygody w drodze i w samym Liwont.
- Pokaż mi ten medalion, o którym wspominałeś. - poprosił Dez, gdy opowieść dobiegła końca.
Garf zdjął medalion z szyi i podał magowi.
Ten obejrzał go i rzekł.
- Niestety niewiele mogę o nim powiedzieć. Nie potrafię przeczytać tych napisów, ale widziałem podobne znaki w jednej z ksiąg Ronsa. Twarz też wydaje mi się znajoma, lecz nie mogę przypomnieć sobie gdzie ją widziałem. Dziwne nie wyczuwam w nim magii, a z twojej opowieści wynika, że to on zniweczył działania kapłana. Może działa na zasadzie lustra? Zaklęcie rzucone na jego właściciela medalion odbija z powrotem? A może to nie on cię obronił, a to że się rozgrzał, to jakiś efekt uboczny zaklęcia. Trzeba będzie spytać Ronsa.
- Pokaż - Kaldor wziął medalion z rąk Deza.
- Skąd to masz? - wykrzyknął zdumiony, gdy spojrzał na wytłoczoną twarz. - To medalion Reffiego !
- Jesteś pewien? - spytał Dez ponownie przyglądając się medalionowi.
- Tak, widziałem go w księdze Mantera. Nie czytałeś jej? Przecież Rons ją ma. To na pewno on. - rzekł Kaldor zwracając się do Deza.
- Niestety ja też nic wam o nim nie powiem. Hm, to dziwne, ale to chyba jedyny przedmiot, o którym w księdze nie było żadnych opowieści. Pamiętam jedynie małą wzmiankę, że Reffi za życia nigdy się z nim nie rozstawał. - dodał po chwili zastanowienia.
- Wyłowiłem go z rzeki, a właściwie z brzucha ryby, gdy miałem osiem lat i zatrzymałem na szczęście. - odparł równie zaskoczony Garf.
- Nic dziwnego, że kapłan nie mógł ci nic zrobić. Jeżeli to medalion Reffiego, to bardzo możliwe, że nasycił go on potężnymi zaklęciami ochronnymi. A także stłumił jego aurę skrywając go przed innymi magami i dlatego nie wyczułem w nim magii. Noś go zawsze przy sobie, prawdopodobnie jeszcze nie raz okaże się pomocny. - wyjaśnił Dez i po chwili dodał. - Ciekawe czy Rons wiedział, że masz ten medalion, gdy cię wynajmował?
- Czyżby to był jeden z powodów? - pomyślał Garf.
Pytania zostały oczywiście bez odpowiedzi.
W dalszą drogę mieli wyruszyć nazajutrz rano. Kaldor oddał Garfowi medalion, wziął łuk i strzały i wyszedł z chaty pełnić wartę. Garf zawiesił medalion na szyi i wraz z Dezem ułożyli się na posłaniach by odpocząć po nocnej jeździe.
Gdy się obudził spostrzegł, że jest sam w chacie. Wstał i wyszedł na zewnątrz. Czuł się znakomicie. Na pewno przyczynił się do tego kilkugodzinny sen, jak również atmosfera tej spokojnej polanki, otoczonej wiekowymi dębami, jesionami, klonami, lipami. W szum ich gałęzi okrytych młodymi listkami i pąkami harmonijnie wkomponowywał się cichy szmer strumyka. Słońce wisiało już nisko. Kolejny ciepły dzień tej wiosny kończył się, by jutro obudzić się dłuższym. Wraz z końmi Garfa i Deza pasł się jeszcze jeden, najpewniej Kaldora. Kaldor i Dez siedzieli nad strumieniem. Podszedł do nich. Na trawie między nimi leżała wrona przeszyta strzałą.
- Czy to ma być nasza kolacja? - spytał wskazując ptaka.
- Nie, to szpieg. - odparł Dez. - Na szczęście Kaldor zauważył ją i zabił.
- Jeden z tych, o których wspominałeś? Widziała nas? - spytał maga.
- Wrony i ich krewniacy kruki to najczęściej spotykani pomocnicy czarnej magii. - wyjaśnił Dez. - Pamiętaj o tym.
- A my na czyją pomoc możemy liczyć? - wszedł mu w słowo Garf.
- Rons jako mistrz białej magii korzysta z pomocy tych samych zwierząt co pozostali magowie np. orłów. Czasem używa wilków. Te ostatnie nie należą jednak do zwykłych współpracowników białej magii, pomagają tylko jemu. Łączą go z nimi jakieś zależności.
- Wracając do tego szpiega, rozumiem, że na razie jesteśmy bezpieczni. Od niej już się chyba niczego nie dowiedzą?
- Nie wiadomo. Mag, który ją wysłał, widział i słyszał to samo co ona. Jeżeli obserwowała nas od naszego przybycia, to może znać nasze twarze, a także imiona. Jeśli nie, to widział jedynie polanę i może też Kaldora. Wyruszymy dziś wieczór, nie możemy ryzykować.
Po kolacji spakowali swoje rzeczy i prowiant na drogę, który przygotował Kaldor. Gdy wyruszali, słońce zachodziło, topiąc horyzont w czerwieni. Znowu przedzierali się ścieżkami prowadząc za sobą konie. Poruszali się dość szybko. Pomimo zapadających ciemności, Kaldor pewnie wybierał drogę. Szli w milczeniu, starając się nie czynić zbędnego hałasu. Kiedy wyszli z lasu, głęboka noc objęła już ziemię w posiadanie. Ciemności rozpraszał jedynie blask księżyca. Wsiedli na konie i ruszyli w stronę wyłaniających się gór.
Po paru godzinach jazdy zaczęło szarzeć. Budził się nowy dzień, jednak noc ustępowała powoli. Większa część nieba przesłonięta była grubą warstwą chmur, przez które z trudem przebijało się światło wschodzącego słońca. Coraz wyraźniej zarysowywały się szczyty zbliżających się gór. Dojechali do małego zagajnika, gdy usłyszeli krzyki i szczęk broni. Skierowali się w ich stronę. Po chwili wjechali na polanę, na której toczyła się walka. Pięciu drabów otaczało swą ofiarę przypuszczając na nią ataki. Na trawie leżały cztery ciała : trzy ludzkie i jedno krasnoluda. Nieopodal toczącej się potyczki stał jeszcze jeden mężczyzna pilnując koni.
Najwyraźniej napadnięty zauważył ich, gdyż w tej samej chwili usłyszeli wołanie o pomoc. Zareagowali natychmiast. Kaldor zdjął łuk z pleców i wycelowawszy w wartownika wypuścił strzałę. Jeszcze nie doszła do celu, gdy odwiesił łuk, wyciągnął miecz i ruszył w kierunku walczącej grupy. Garf również wyciąg-nął miecz i pognał za nim, zdążył jeszcze spostrzec padające ciało wartownika, z szyi sterczała mu strzała.
Niespodziewany atak zaskoczył drabów, dwóch padło martwych, a trzeci dogorywał próbując przytrzymać wypływające mu trzewia. Dwaj pozostali przy życiu napastnicy rzucili się ku koniom. Jednak nie dane im było uciec. Jeden z nich padł trafiony toporem w plecy, a drugiego dosięgnął miecz Kaldora.
Krasnolud, któremu to przyszli z pomocą, podszedł do zwłok mężczyzny, wyciągnął z jego pleców topór i odwrócił się.
- Jestem Oren. Dzięki wam panowie, uratowaliście mi życie. - rzekł i ukłonił się. Zachwiał się lekko przy tym, lecz szybko złapał równowagę. - Zaciągnąłem u was dług, który spłacić mogę jedynie odpłacając się tym samym. Oto oddaję topór i życie me na wasze rozkazy. - Podniósł topór na wysokość piersi i oddał im salut, pieczętując w ten sposób dług honorowy wobec swych wybawców.
Zsiedli z koni i zbliżyli się do niego.
- To Garf i Dez. A ja jestem Kaldor. - odrzekł Kaldor przedstawiając wszystkich. - W imieniu swoim i towarzyszy, przyjmuję twój dar i mam nadzieję, że okażę się go godnym.
- Usiądź teraz, obejrzę twoje rany. - dodał. - W tym stanie niewiele będziemy mieli z ciebie pożytku.
Miał rację, krasnolud był w kiepskim stanie. Nie odniósł żadnej śmiertelnej rany, lecz z licznych cięć obficie ciekła krew. Upływ krwi i walka wyczerpały go tak, że z trudem trzymał się na nogach. W równie kiepskim stanie była jego opończa i kolczuga w wielu miejscach naprawiana drutem.
- Przyda mu się jeden z twoich wywarów. - zwrócił się do Deza. - Zresztą nam też dobrze zrobi ciepły posiłek. Rozbijemy tu obóz.
W czasie, gdy Dez zajął się rozpalaniem ognia i gotowaniem, Garf uwiązał i rozkulbaczył konie, a Kaldor przemył i opatrzył rany krasnoluda. Kiedy już skończyli, zebrali się wokół małego, wesoło trzaskającego ognia. Dez wręczył wszystkim po kubku naparu i kawałku suszonego mięsa. Dzięki napojowi maga, na bladą twarz rannego powróciły rumieńce. Gdy zaspokoili pierwszy głód, Kaldor spytał Orena.
- Co to byli za ludzie i dlaczego cię atakowali?
- Nie wiem kim byli. Spotkaliśmy dwóch z nich wczoraj na drodze. Huwar, mój towarzysz - wskazał na leżące nieopodal zwłoki krasnoluda - był nieostrożny i wspomniał, że wracamy z kopalni w górach. Widocznie uznali, że niesiemy ze sobą jakieś bogactwa i napadli na nas dziś rano. Zaskoczyli nas. Huwar zdążył zabić jednego z nich nim zginął. Ja zabiłem drugiego, a reszta mnie otoczyła. Broniąc się, zabiłem jeszcze jednego, lecz coraz bardziej słabłem. Wtedy nadjechaliście, jeszcze raz dziękuję, przybyliście w ostatniej chwili. - zakończył.
- Nie ma o czym mówić, to był nasz obowiązek. Szkoda, że nie nadjechaliśmy wcześniej, może twój towarzysz żyłby teraz. - odrzekł Kaldor - Wróćmy do twej oferty. Nie chcę cię urazić. Wiem, że jest to dla ciebie sprawa honoru. Ale znam trochę wasze prawa i wiem, że możemy zwolnić cię z twej przysięgi. Udajemy się w daleką i niebezpieczną drogę i nie chcę narażać cię na to, wykorzystując sytuację. Może masz własne ważne sprawy do załatwienia?
Krasnolud milczał, najwyraźniej zastanawiał się nad słowami Kaldora.
- Jedziemy w stronę góry Wathar, zabierzemy cię ze sobą, tam się tobą zaopiekują. Dasz radę utrzymać się w siodle? - dodał Kaldor.
W jaskiniach Wathar mieszkał jeden z rodów krasno-ludów, ród Uraqa.
- Dzięki, ale w najbliższym czasie nie będę zbliżał się do Wathar. - odparł krasnolud lekko zmieszany.
- Jak chcesz, lecz nie zbliżymy się do siedzib innych rodów. Później ruszamy w góry. Możesz pojechać z nami kawałek i odłączyć się gdzieś po drodze. - odrzekł Kaldor.
- Dokąd jedziecie, jeśli to nie tajemnica? - spytał Oren
- Do Brewon.
Odpowiedź zaskoczyła krasnoluda. A właściwie nie tyle ona, co jego własna reakcja. Coś w jego głowie kazało mu przyłączyć się do wyprawy. Jak gdyby nazwa miasta trafiła w jakąś wewnętrzną strunę, budząc coś, o czym nie miał pojęcia. Nieważne stały się inne sprawy. Wszystko podporządkowane było tej jednej potrzebie - ruszyć do Brewon. Oren, który zawsze uważał się za krasnoluda twardo stąpającego po ziemi, stanął nagle przed niepojętym. Gdzież podział się zdrowy rozsądek, logika, czy nawet obawa przed przebyciem Mrocznej Puszczy? Jego umysł wariował. Może to Dez rzucił na niego urok? Ale po co? Przecież i tak oddał się na ich służbę, kto wie czy nie do śmierci. Dlaczego Dez miałby dodatkowo uzależniać go magicznie? Nie, to nie miało sensu. Więc co? Wtedy wspomniał opowieści, których słuchano podczas wieczornych uczt, o podróżnikach podejmujących czasem swe wyprawy pod wpływem wewnętrznego nakazu. Geas. To mogła być odpowiedź. Ale geas i krasnolud, czy ktoś kiedyś słyszał o czymś takim? Jednak co było robić, kiedy w głowie ciągle słyszał "Brewon" i "Jedź !". Namyślał się chwilę nad konsekwencjami swej decyzji i rzekł :
- Ty jesteś Kaldor-poszukiwacz, teraz dopiero skojarzyłem imię. Dziękuję ci za odstąpienie od należnych wam praw, jednak jeśli mi pozwolicie, chciałbym do was dołączyć. Nie wiem dlaczego, ale czuję, że powinienem z wami jechać. Prawdę mówiąc, zastanawiałem się właśnie co zrobię po odprowadzeniu Huwara. On pochodzi właśnie z Wathar. Ja na razie nie chcę tam wracać. Po co jedziecie do Brewon?
Garf, Kaldor i Dez spojrzeli po sobie. Z kłopotliwego milczenia wybawił ich Dez.
- Powinieneś wiedzieć po co miałbyś narażasz swoje życie. Jedziemy na spotkanie z moim mistrzem, Ronsem. Czas nas goni, dlatego wybraliśmy podróż przez Puszczę.
- Słyszałem o nim. Bywał czasem u Gorexa. - wtrącił Oren i dodał tytułem wyjaśnienia - To senior rodu Toqer z góry Haman, do którego należę.
Góra Haman leżała w północnej części Gór Granicznych.
- Zawędrowałeś daleko od domu - rzekł zdumiony Kaldor. - Od dawna krasnoludy nie podróżowały tak daleko. Co cię tu przygnało? Chcielibyśmy wiedzieć, czy nie będzie miało to wpływu na naszą wyprawę. Na pewno rozumiesz o co mi chodzi. - dodał szybko, widząc zmieszanie Orena.
- Oczywiście. Lepiej będzie jak wam wyjaśnię, dlaczego chciałem ominąć Wathar. Przyjechałem tu jako członek świty Eroda, syna Gorexa. Podróżuje on po siedzibach krasnoludów w poszukiwaniu kandydatki na żonę. Gorex jest już stary i planuje abdykować na rzecz Eroda, ale postawił warunek, że syn ma się ożenić. Podróżujemy już od roku, odwiedzając po kolei wszystkie mijane siedziby rodów, by poznać córki ich seniorów. Przed miesiącem dotarliśmy do Wathar. Najwyraźniej Gerona, córka Uraqa, spodobała się Erodowi, bo nic nie wspominał o dalszej podróży. Czas upływał nam na ucztach i zabawach. W ich trakcie poznałem Jokę. - gdy wyrzekł to imię, twarz zabarwił mu rumieniec. - Twierdzi ona, że podczas jednej z zabaw obiecałem ożenić się z nią. Ja tego nie pamiętam, ale to by mi nie pomogło, gdyby Erod się dowiedział. Żaden krasnolud nie złamie danego słowa. Zwolnić z niego może tylko osoba, której składano przyrzeczenie, albo śmierć. Gdybym został tam dłużej, byłbym teraz żonaty. Skorzystałem z okazji i przyłączyłem się do Huwara udającego się do kopalni. Co było dalej, już wiecie.
Kaldor pierwszy nie wytrzymał i parsknął śmiechem, po chwili dołączyli do niego Dez i Garf. Oren przez chwilę sprawiał wrażenie obrażonego, lecz serdeczny śmiech towarzyszy rozbroił go i po chwili rechotał wraz z nimi.
- Straszliwa musi to być niewiasta, skoro wolisz jechać z nami do Puszczy niż wrócić do niej. - rzekł Kaldor śmiejąc się. Stwierdzeniem tym wywołał następną salwę śmiechu.
Po chwili uspokoili się.
- Dawno się tak nie uśmiałem jak przed chwilą - rzekł Garf ocierając łzy z twarzy.
- Joka nie jest wcale taka straszna, może się nawet podobać, dotrzymam danego słowa, lecz jeszcze nie teraz. Nie spieszno mi do żeniaczki. - wyjaśnił Oren. - Ślub i żona, to wiele obowiązków i kosztów. Przyszły mąż musi odpracować na rzecz rodziny wybranki co najmniej pięć lat, jest to wykup za stratę jaką ponoszą. Krasnoludki, to nie to samo co wasze kobiety. Walczą tak samo jak my, pracują w kopalniach, kują groty, a prócz tego zajmują się jeszcze dziećmi i jaskinią. Rodzina, która wydaje córkę za mąż, traci czasem główny swój filar i jedynego żywiciela. Zyski z pracy przyszłego zięcia, mają zrekompensować utratę dochodów jakich dostarczała córka. Nie ma w tym czasie mowy o żadnych wyprawach, czy przygodach. Wyjątkiem jest udział w wojnie, w którą zaangażowana jest rodzina panny młodej. Po tych pięciu latach wraca do domu z małżonką, gdzie musi wykuć jaskinię dla swej rodziny. Jeśli nie posiada na własność kawałka góry, w którym ma ją wykonać, musi go kupić lub odpracować jego wartość u właściciela. Oczywiście można wykupić się cennymi darami. Ale na to stać jedynie rodzinę seniorów rodu, bardzo bogatych kupców, albo mistrzów kowalskich. Czasem zamiast wykupu, narzeczony zabiera ze sobą całą rodzinę wybranki, czy też zamieszkuje z nimi na stałe. Jednak w obu przypadkach on zostaje nową głową rodziny. Dlatego u nas żenimy się w dość późnym wieku. Do tego czasu staramy się zdobyć sławę i bogactwa, licząc na łut szczęścia. Jedni pracują w kopalniach, mając nadzieję na znalezienie klejnotów, albo bogatego złoża rudy żelaza, niklu czy srebra. Inni wyruszają w świat, by w wojnach lub różnych wyprawach zdobyć majątek. Jednak niewielu się to udaje.
- No cóż, chyba możemy cię zabrać ze sobą. - Kaldor oczami spytał towarzyszy co o tym sądzą. - Mam nadzieję, że Joka, albo ktoś z jej rodziny nie będzie nas gonić.
- Gdyby mieli to zrobić, już miałbym ich na karku. Nie kryliśmy się zbytnio z Huwarem - uspokoił Oren.
- Myślę, że w Mrocznej Puszczy przyda się każda dłoń, która potrafi posługiwać się bronią - odrzekł Garf i dodał, zwracając się do krasnoluda. - To dziwne, ale ja też mam uczucie, że to spotkanie nie było przypadkowe i powinieneś nam towarzyszyć.
- Nie widzę przeszkód. Garf ma rację, może nam się przydać. - rzekł Dez. - Byłeś kiedyś w Puszczy? - spytał Orena.
- Byłem, lecz jedynie na obrzeżu. Nigdy nie zagłębiłem się dalej niż jakieś dwieście kroków. Jak pojadę z wami, może nadarzy mi się okazja, by spłacić dług.
- A zatem jedziesz z nami - podsumował Kaldor.
Kilofami i łopatami krasnoludów wykopali dwa doły. Do większego wrzucili zwłoki ludzi, a do mniejszego ciało Huwara. Gdy skończyli, rozdzielili warty, Dez czuwał jako pierwszy, a reszta ułożyła się do snu.
Dzień minął spokojnie. Do zachodu brakowało jeszcze paru godzin, gdy Kaldor, pełniący wartę jako ostatni, zbudził towarzyszy. Dez ponownie zabrał się za przygotowanie posiłku, a Garf za siodłanie koni. W tym czasie Kaldor obejrzał rany Orena. Stan jego poprawił się, sen i ciepły posiłek pomogły przezwy-ciężyć wyczerpanie. Był jeszcze dość słaby, lecz zdołał wstać i podejść do ogniska bez ofiarowanej mu pomocy.
Po posiłku, zgasili ognisko i dosiedli koni. Oren wybrał sobie jednego z pozostałych po zbójach, inne uwolnili. Znalazł też nową opończę, a resztę dobytku po nieboszczykach zostawili na polanie, by nie opóźniać podróży zbędnym bagażem. Znów ruszyli w stronę gór, które coraz bardziej przesłaniały horyzont.
Jechali kłusem, Kaldor chciał dotrzeć rankiem do ich podnóża. Łatwiej pokonywali leśne ścieżki w rzednącym lesie. Księżyc, który za trzy dni wejść miał w fazę pełni, oświetlał im drogę co pozwalało unikać wystających korzeni. Poruszali się w milczeniu, co pewien czas spoglądając na Orena, by sprawdzić jak sobie radzi. Ten jednak zacisnął zęby i twardo trzymał się w siodle. Kiedy zaczęło szarzeć Kaldor odbił trochę w prawo, by spełniając życzenie Orena, ominąć górę Wathar i straże na niej wystawione. Przed świtem zatrzymali się na skraju lasu.
- Tu odpoczniemy chwilę i posilimy się, za godzinę ruszamy dalej. - rzekł Kaldor zeskakując z konia.
Reszta poszła za jego przykładem. Oren ciężko usiadł pod drzewem. Garf napił się i podał bukłak Orenowi.
- Dasz radę dalej jechać? - spytał krasnoluda.
- Dzięki. Czuję się jeszcze trochę słaby to wszystko. - odparł próbując się uśmiechnąć, lecz wyszedł z tego jakiś grymas. Gdy sami zaspokoili pragnienie, napoili konie.
Dez wyciągnął ze swojej torby jakiś korzeń i podał krasno-ludowi.
- Żuj to, sok z tego korzenia cię wzmocni.
Oren podziękował skinieniem głowy. Odpoczywali jakiś czas w milczeniu.
- No panowie zbierajcie się, pora ruszać w drogę. - zdecydował Kaldor, wsiadając na wierzchowca.
Pozostali również dosiedli swoich i ruszyli za przewodnikiem. Kaldor poprowadził ich w stronę wyschniętego koryta strumienia. Po godzinie jazdy zsiedli z koni i dalej wspinali się pieszo prowadząc je za uzdę. Kaldor przez cały czas badał wzrokiem otoczenie oraz niebo nad nimi.
Dzień wstał ciepły i słoneczny. Im bliżej południa, tym bardziej we znaki dawały się ciepłe płaszcze z kapturami, które mieli na sobie. Żaden jednak, prócz krasnoluda, nie zdjął swojego, by nie odsłaniać twarzy. Pierwszy postój zrobili koło południa przy małym źródełku. Tu brał początek strumień, z którego wyschniętego koryta skorzystali podczas wspinaczki. Po śladach na kamieniach wokół widać było, że poziom wody w źródle nieustannie opada. Być może niedługo wyschnie całkowicie.
Napili się, napoili wierzchowce i napełnili bukłaki. Ruszyli dalej, robiło się coraz cieplej. Promienie słoneczne padały teraz na ich plecy nagrzewając płaszcze. Ludzie pocili się obficie, prąc w górę. Po paru godzinach zatrzymali się znowu.
- Dlaczego nie zdejmiecie tych płaszczy? - spytał Oren. - Usmażycie się żywcem.
- Nie jest tak źle. Słońce już zachodzi i nie grzeje tak mocno. A co do płaszczy, staramy się nie pokazywać naszych twarzy, gdyż są tacy, którzy chętnie dowiedzieliby się gdzie jesteśmy, a mają na to różne sposoby. - wyjaśnił Kaldor.
- Przebyliśmy ponad połowę drogi. Musimy wejść dziś na szczyt, tam odpoczniemy. Ruszamy. - dodał po chwili.
Stromizna zbocza złagodniała co ułatwiło i przyspieszyło wspinaczkę. Na szczyt dotarli kilka godzin po zachodzie. Zdążyli przed zapadnięciem całkowitych ciemności, w których nie trudno byłoby o wypadek. Uwiązali konie do jednego z karłowatych drzew rosnących gdzieniegdzie. Z zebranych gałęzi i wyciętych suchych krzaków Dez rozpalił ognisko i zaczął przyrządzać kolację. Garf rozsiodłał i garścią trawy wytarł konie, a Kaldor obejrzał rany Orena. Po wczorajszej walce zostały jedynie blizny. Najwyraźniej korzeń Deza pomógł krasnoludowi, gdyż jego samopoczucie polepszyło się, a z twarzy zniknęła bladość.
- Wszystko w porządku rany już się zabliźniają i jak to mówią: "Do wesela się zagoi" - rzekł kończąc oględziny.
Na napomknięcie o weselu, wszyscy roześmieli się wspominając poranną opowieść. Po spożyciu kolacji rozdzielili warty, tym razem Oren także otrzymał swój przydział, i ułożyli się do snu.
Kaldor pełnił pierwszą wartę. Przechadzał się wokół obozowiska, kiedy nagle skoczył w stronę mijanego właśnie krzaka. Wszyscy zerwali się ze swych posłań chcąc ruszyć mu z pomocą, lecz nie była ona potrzebna. Z krzaków wynurzył się Kaldor, trzymając jakąś szamoczącą się dziewczynę. Po chwili schwytana uspokoiła się. Zrozumiała, że nic nie wskóra dalszą walką. Dez podrzucił trochę chrustu do ognia rozświetlając obozowisko. Kaldor przyprowadził ją bliżej, gdzie można było dokładnie jej się przyjrzeć.
- Lamia? - spytał zaskoczony Garf.
Dziewczyna spojrzała w stronę skąd dobiegł głos. Przymrużyła oczy.
- Garf? - rzekła z niedowierzaniem.
- Znasz ją? - spytał Kaldor Garfa, nie uwalniając jej ze swego uścisku.
- Możesz ją puścić, ona uratowała mi życie. Pamiętacie, wspominałem wam o niej? A poza tym, chyba damy sobie radę, ona jest jedna a nas czterech. - odpowiedział zapytany.
Kaldor puścił Lamię, ale stanął krok za nią z ręką na mieczu na wszelki wypadek.
- Co ty tu robisz? Dlaczego czaisz się w krzakach? - spytał Garf, zwracając się do Lamii.
- Zobaczyłam blask ognia, chciałam sprawdzić kto to.
- Spotykamy się w bardzo dziwnych okolicznościach. Śledzisz mnie? - spytał i z zainteresowaniem obserwował jej reakcję.
- Nie. To czysty przypadek. - odpowiedziała bez żadnego zająknięcia, czy błysku w oku. - Szukam pewnych ludzi. Gdy zobaczyłam blask ogniska, myślałam, że to oni. Nie pasowaliście do opisu. Miałam właśnie się wycofać, gdy mnie schwytaliście. Muszę dodać, że nieczęsto mi się to zdarza. Może spotkaliście grupę około ośmiu ludzi w tej okolicy?
Garf wierzył w słowa Lamii, jednak miał wrażenie, że dzieje się tu coś dziwnego. Najpierw spotkanie z krasnoludem i jakieś wewnętrzne uczucie, że dokonało się coś, na co czekał. Teraz Lamia, którą spotykał w dość dziwnych okolicznościach, jak gdyby ktoś specjalnie krzyżował ich ścieżki. Może jednak był to tylko przypadek, jak twierdziła?
- Dlaczego ich szukasz? - zwrócił się do Lamii.
- Ścigam ich już od dwóch tygodni. Są poszukiwani w Rethan za napad. Zamordowali jednego z tamtejszych kupców oraz jego żonę i dwoje dzieci. - w jej głosie słychać było wściekłość i ból.
- To był mój wuj. - dodała po chwili.
Na moment zapadła cisza, przerwał ją Garf.
- Wszyscy bardzo ci współczujemy. Wczoraj spotkaliśmy grupę, prawdopodobnie tę, którą szukasz.
Opowiedział o wczorajszej napaści na krasnoludów.
- Masz rację, to musieli być ci sami. Mało prawdopo-dobne, by na tym pustkowiu przebywały jednocześnie dwie takie bandy. Spotkał ich zasłużony los. Choć może za szybko umarli. - jej głos tchnął mrozem.
- Cieszę się, że ci pomogliśmy. A propos, poznaj mych towarzyszy, to Kaldor, Dez i Oren. - przedstawiani skinęli głowami.
- Kaldor to znane imię. Czy mam zaszczyt poznać najsławniejszego poszukiwacza?
- Nie przesadzajmy, jestem zwykłym człowiekiem. - skłonił się jej ponownie. - Ja również słyszałem już imię Lamia. To podobno wspaniała tropicielka i wojowniczka.
- Powiedzmy, że potrafię dawać sobie radę i nie gubię się w lesie. - odrzekła zadowolona z jego pochwały.
Garf przypomniał sobie kilka opowieści o pewnej amazonce. Nie znał jej imienia. Wyglądało na to, że chodziło o Lamię. Wojowniczka, tropicielka. Fach, którym się parała, tłumaczył w pewnym stopniu fakt, że spotykał ją w tak dziwnych miejscach. Jednak niejasne uczucie, że ich ścieżki krzyżują się zbyt często, pozostało.
- Może zanocujesz z nami, teraz ja popilnuję ciebie. - zaproponował Garf.
- Bardzo chętnie. Muszę tylko przyprowadzić mojego konia. - wstała i poszła w kierunku przeciwnym do miejsca, z którego wyciągnął ją Kaldor. Wszyscy odprowadzili oczami jej smukłą postać, siadając wokół ognia. Po kilku minutach przyprowadziła swego wierzchowca i uwiązała go obok ich koni, po czym wróciła i siadła pośród nich. Garf podał jej bukłak z wodą i kawałek mięsa.
- Jak chciałaś w pojedynkę pokonać ich wszystkich? - spytał zaciekawiony Dez.
- Planowałam jechać za nimi i korzystając z okazji elimino-wać ich kolejno. Zazwyczaj jestem zręczniejsza, ale zawsze znajdzie się ktoś lepszy. - odpowiedziała spokojnie, znacząco spoglądając w stronę Kaldora. - Szczęście, że trafiłam na was, mogło to się dla mnie źle skończyć. A co wy tu robicie?
- Udajemy się do Brewon. - odrzekł Garf.
Popatrzyła na nich przez chwilę zaskoczona.
- Przez Mroczną Puszczę? Konno? To dość ryzykowna wyprawa.
W odpowiedzi skinęli głowami.
- Może przydałby się wam tropiciel? Załatwiliście moją sprawę, więc może mogłabym pomóc załatwić waszą?
- Chcesz jechać z nami do Brewon? - zapytał z niedowierza-niem Garf. - Co się z wami dzieje? Najpierw Oren, teraz ty. Chcecie dobrowolnie wjechać do Mrocznej Puszczy, narażając życie, nie wiedząc nawet czy warto?
Lamia roześmiała się.
- Cały czas ryzykuję życie. Może wyjdę na chwalipiętę, ale są takie indywidua, które za punkt honoru postawiły sobie pokonanie mnie. Kłuje ich w oczy, że zdobyłam pewne uznanie jako tropicielka i starają się pozbyć konkurencji. A czy pościg za ośmioosobową bandą nie jest niebezpieczny? Poza tym kiedy będę miała drugą okazję by towarzyszyć Kaldorowi w jego poszukiwaniach? Dla udziału w jego wyprawie można na wiele się zdobyć.
- Mylisz się Lamio. - sprostował Kaldor. - To jest wyprawa Garfa, ja jestem tylko przewodnikiem.
Wypowiedź Kaldora zamurowała Lamię i Orena. Oboje przekonani byli, że on dowodzi grupie.
- Bardzo mi miło, że pragniecie mi towarzyszyć, lecz naj-ważniejszy jest tu Garf. Jeśli zamierzaliście jechać tylko z mojego powodu, to może zastanówcie się jeszcze raz nad swymi decyzjami.
- Przepraszam Garf, nie wiedziałam. Pochopnie wyciągnęłam wniosek z obecności Kaldora w waszej drużynie. Na pewno rozumiesz. Pomyślałam, że oto przypadkiem trafiłam na jedno z jego przedsięwzięć. Mam nadzieję, że wybaczysz mi moją pomyłkę. Teraz, gdy wiem, że to nie jego wyprawa, tym bardziej intryguje mnie wasza grupa i jej cel. Nadal pragnę do was dołączyć. - odezwała się Lamia po chwili, przyglądając się Garfowi z żywym zaciekawieniem, jak gdyby dopiero co go poznała. - Czyżbyś zamierzał przyćmić jego sławę? - spytała z przekorą w głosie.
- To prawda, że ja zostałem wynajęty do poszukiwań, lecz Dez i Kaldor są równie ważni w tej wyprawie.
- Niepotrzebnie umniejszasz swą rolę - rzekł do Kaldora, zawstydzony jego przemową. Następnie zwrócił się do Lamii.
- Sam nie rozumiem, dlaczego Kaldor nie prowadzi tej wyprawy. Mogę cię jednak zapewnić, że ostateczny cel warty jest przebycia Mrocznej Puszczy. Cieszył się będę, jeśli ty i Oren nadal będziecie chcieli nam towarzyszyć. Moi towarzysze na pewno zgodzą się ze mną.
Kaldor i Dez potaknęli zgodnie głowami, a Oren rzekł.
- Nie ważne kto z was jest szefem, nie pytałem o to przedtem i nie obchodzi mnie to teraz. Jeśli mnie wyrzucicie, to pojadę za wami. Wiecie, że nie mogę wrócić do Wathar.
Wspomnienie Wathar wywołały uśmiechy na twarzach mężczyzn.
- Oren stara się uniknąć małżeństwa. - wyjaśnił Lamii Garf.
- A wy mu w tym pomagacie? - udała oburzenie. - Oj, wy mężczyźni, czy człowiek, czy krasnolud, wszyscy jesteście tacy sami.
- Koniec rozmów, jutro musimy wcześnie wstać. Kładźcie się spać. - zarządził Kaldor.
Ułożyli się wokół ogniska i nakryli kocami.

Data:

 dość dawno

Podpis:

 Olgierd

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=556

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl