DRUKUJ

 

Wyprawa do Liwont

Publikacja:

 03-06-30

Autor:

 Czarny
Obudził go ból głowy. Uchylił nieco powieki i rozejrzał się uważnie. Zapadał zmierzch. Leżał pod drzewem, okryty kocem obok ogniska, na którym piekł się zając. Przy pasie wyczuwał nóż, a także miecz, więc nie był bezbronny. Nie był też skrępowany. Naprzeciw niego siedziała dziewczyna obracająca rożen. W zasięgu jej ręki leżał miecz. Była spokojna, ale czujna. Ubrana po męsku : skórzane spodnie, w których ginęła koszula, a na niej sznurowany kaftan. Przy szerokim pasie przypięta pochwa z nożem. Buty wysokie do kolan, wiązane rzemieniem. Czarne włosy związane z tyłu w kucyk z krótką grzywką, kontrastowały z niebieskimi oczami i jasną cerą.
Piękna - pomyślał.
Spojrzał w bok skąd doszło go parskanie konia. Był tylko jeden i nie był to jego koń.
- Jak wypadły oględziny? - pytanie nie zaskoczyło go. Uśmiechnął się w myślach, była bardzo czujna.
- Nie narzekam. - odrzekł. - Jak widzę straciłem konia i sakwy, ale zyskałem opiekunkę.
Wróg czy przyjaciel? - pomyślał podnosząc się na rękach do pozycji siedzącej i opierając o drzewo. Ręką dotknął głowy w miejscu skąd promieniował ból, natrafił na opatrunek. - Zdecydowanie przyjaciel.
- Widziałaś tego kto mnie napadł? Zakładam, że to nie ty mnie ogłuszyłaś, a teraz zajmujesz się mną z sobie tylko wiadomych powodów.
- Masz rację, to nie ja. Choć masz na to tylko moje słowo. Napastnik musiał usłyszeć, że się zbliżam, zabrał twego konia i uciekł. Nie zdążyłam mu się nawet przyjrzeć. - odrzekła podając mu kawałek pieczeni. - Jak się czujesz?
- Poczuję się lepiej, kiedy już odleci ten dzięcioł, który rozłupuje mi czaszkę. Jestem Garf, a komuż to należy się wdzięczność za troskę o moją głowę i żołądek? - skinął głową dziewczynie. - I co ty tu właściwie robisz, nie jest to miejsce gdzie spotyka się zwykłych podróżnych? A tym bardziej takich, którzy bezinteresownie pomagają napotkanym nieznajomym?
- Widzę, że ból nie pozbawił cię poczucia humoru - roześmiała się w odpowiedzi. Był to serdeczny, naturalny śmiech. - Na imię mam Lamia - dodała oddając ukłon. - Szukałam właśnie miejsca na nocleg, kiedy spomiędzy drzew wyskoczył na mnie jakiś zakapturzony człek na koniu, z drugim koniem uwiązanym do siodła. Minął mnie dość szybko, skrywając swą twarz, co wydało mi się podejrzane. Udałam się w kierunku, z którego nadjechał i znalazłam ciebie, leżącego ze świeżą raną głowy. Miejsce nadawało się na postój. Jednak biwakowanie obok krwawiącego, nieprzytomnego ciała nie przysparza apetytu, a i dzikie zwierzęta zwabić może. Nowego miejsca nie chciało mi się szukać, więc zostałam i przy okazji zadbałam o ciebie. Zresztą wyznaję zasadę : traktuj innych tak jak chcesz, by ciebie traktowano.
Wstała i podeszła do uwiązanego nieopodal konia odprowadzana zachwyconym wzrokiem Garfa. Poruszała się miękko z kocią gracją. Z jej ruchów biła zwinność i siła. Obcisły strój podkreślał wspaniałe kształty jej figury.
- Chyba jednak śnię. - mruknął Garf pod nosem.
Wróciła niosąc koc.
- Możesz spać spokojnie. Ja sypiam lekko i czujnie, więc nic nie powinno nas zaskoczyć. Sen dobrze ci zrobi. Dokąd się wybierasz? - spytała, siadając naprzeciw niego.
- Do Liwont.
- Jak masz zamiar tam dotrzeć bez konia? Będziesz łatwym celem dla zbójów grasujących w tym lesie, albo twego prześladowcy gdyby wrócił.
- Rano pójdę na trakt i spróbuję przyłączyć się do jakiejś kupieckiej karawany. Ale, ale, nie powiedziałaś w końcu skąd się tu wzięłaś?
Skinęła głową, jak gdyby zgadzała się z jego pomysłem na dalszą podróż.
- Nie mogę dłużej zostać z tobą, ale rano wracam na drogę, więc możesz się ze mną zabrać. Właśnie wracam z Liwont, musiałam zawieźć tam pewną przesyłkę, a teraz jadę służbowo do stolicy, do Merthondy. W swych wędrówkach często używam mało uczęszczanych ścieżek. No dosyć tych wyjaśnień. I tak dużo ci powiedziałam.
- Jasne. Każdy z nas ma swoje tajemnice. - odrzekł Garf.
Przejrzał swój dobytek. Nie było źle, napastnik nie zdążył go przeszukać. Miał swój miecz, nóż w pochwie, kilka monet w kieszeni i swój medalion szczęścia na szyi. Nie rozstawał się z nim od chwili, gdy znalazł go w brzuchu złowionej ryby. Miał wtedy osiem lat. Na jednej stronie wytłoczona była twarz mężczyzny, a na drugiej wyryto jakieś słowa w języku, którego nie znał.
Oblicze to także było mu nieznane, jednak gdy na nie patrzył, przypominał sobie dom, rodziców i swoje dzieciństwo. Niestety nie wszystkie wspomnienia były radosne. Niedługo po tym jak znalazł medalion, jego rodzice zginęli podczas napadu bandy rabusiów. Ponieważ dom i cały dobytek spłonął, a innej rodziny nie miał, zmuszony został sam zadbać o swój dalszy los.
Przez pewien czas pozostał we wsi. Dobrzy ludzie pomagali mu zatrudniając do pomocy przy pracach w polu i obejściach. Jednak nierzadko zdarzało się, że chodził spać z pustym brzuchem. Postanowił opuścić rodzinną wieś. Udało mu się przyłączyć do jednej z kupieckich karawan podróżujących szlakiem przebiegającym nieopodal.
Od tego czasu większość życia spędził w drodze. Podczas tych podróży przemierzył prawie całe królestwo i wiele się nauczył. Zaczynał jako chłopiec do wszystkiego : zajmował się końmi, pomagał rozładowywać i pakować towary, przynosił drewno na ogniska. Swoją pracą zarabiał na wyżywienie. Czasem dostawał jakieś stare ubrania po strażnikach czy kupcach. Jednak, gdy trochę podrósł i nauczył się pracować mieczem, został strażnikiem karawan. Nauczył się wtedy czytać, ale pisanie nie szło mu za dobrze. W końcu znudzony takim życiem, przyłączył się do jednej z wypraw poszukiwacza skarbów. Zajmowali się oni odnajdywaniem zaginionych skarbów po dawnych władcach, magicznych przedmiotów i ksiąg starożytnych magów. Wyprawy te często podejmowane były na zlecenia jakichś wielmoży, czy też magów, zdarzało się jednak, że poszukiwacze organizowali je samodzielnie. Czasem najmowano poszukiwacza do odnalezienia zaginionej osoby, lecz były to przypadki bardzo rzadkie.
Była to praca ryzykowna i bardziej niebezpieczna od pilnowania karawan na szlaku, ale o wiele ciekawsza. Po kilku takich wyprawach poznał drugą część świata, w którym żył : ciemne zaułki, opuszczone zamki, lochy i groty, a także niedostępne góry i rzadko uczęszczane leśne ścieżki. Podczas nich nierzadko dochodziło do walk, czasem z konkurencją, czasem z różnego rodzaju strażnikami pilnującymi obiektu poszukiwań. Odbył nawet kilka wypraw sam, ale nie wszystkie zakończyły się powodzeniem, a cele jakie udało mu się osiągnąć nie przyniosły mu wielkich bogactw ani sławy.
Położył się. Zasypiając miał przed oczami Lamię siedzącą przy ognisku.
Gdy się obudził, Lamia krzątała się przy ognisku. Czuł się znacznie lepiej. Ból i szum w głowie prawie całkowicie ustały.
- Cieszę się, że nie okazałaś się sennym marzeniem. - przywitał Lamię.
Wstał i nieco chwiejnym krokiem poszedł się umyć do strumienia przepływającego nieopodal obozowiska. Gdy wrócił Lamia wręczyła mu kubek z jakimś ziołowym naparem. Wypił duszkiem. Język zdrętwiał mu na chwilę od cierpkiego smaku.
- Wstrętne. Chciałaś bym zaniemówił? - spytał z udawanym oburzeniem.
- Jak tam głowa, dzięcioł odleciał? - odrzekła z uśmiechem.
- Odleciał. Czuję się wspaniale. - jednak słowa niezupełnie odpowiadały jego rzeczywistemu stanowi.
- To dobrze, bo musimy już jechać.
Przysypała ognisko ziemią, pozbierała swe rzeczy i ruszyła w stronę uwiązanego konia.
- Wsiadaj, ja pójdę pieszo. - wskazała Garfowi siodło.
- Nie trzeba, dam radę. Trakt przebiega niedaleko.
Zastanowiła się chwilę.
Pójdziemy razem. Koniowi przyda się jeszcze trochę odpoczynku. Przez ostatnie dni niewiele go miał, a przede mną jeszcze długa droga.
Po niecałej godzinie dotarli do traktu. Lamia wskoczyła na swego wierzchowca.
- Do zobaczenia, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy i wtedy będę mógł się zrewanżować. - zawołał do odjeżdżającej wybawicielki.
- Do zobaczenia. Uważaj na siebie. - odkrzyknęła.
Usiadł pod drzewem na poboczu czekając na jakąś karawanę. Myślami cofnął się do początku tej historii, tzn. do przybycia nieznajomego do wsi Stryż, gdzie ostatnio mieszkał.

Był początek wiosny. Lód na rzekach już puścił, śnieg topniał, ale nocami mróz przypominał o sobie, skuwając kałuże i błoto powstałe w ciągu dnia. Garf stał przed kuźnią, w której pracował jako pomocnik, czekając na pojawienie się jakiegoś klienta. Nigdy nie należał do ułomków, a trudy życia znacząco wpłynęły na ukształtowanie jego silnego i wytrzymałego ciała.
Roboty i zarobku nie było dużo. Jakieś drobne naprawy dla miejscowych wieśniaków, płacących zazwyczaj darami natury. Jednak czasem zdarzało się, że podróżni, zmierzający do odległego o pół dnia jazdy miasta Teran, potrzebowali usług kowala. W takich przypadkach można było zarobić trochę gotówki.
Słońce chowało się już za horyzont. Garf znudzony kolejnym dniem bez roboty, ruszył do karczmy. Będąc w połowie drogi, usłyszał tętent kopyt - od strony Teran nadjeżdżał samotny jeździec. Garf zatrzymał się licząc na potencjalny zarobek. Po kilku minutach jeździec dotarł do wsi, podjechał do Garfa i zeskoczył z konia.
- Witaj, Garf ! Musimy porozmawiać. - odezwał się przybyły.
Garf zdziwił się. Choć kaptur skrywał twarz nieznajomego w półcieniu, był prawie pewien, że widzi ją po raz pierwszy, skąd zatem ów człek znał jego imię?
- Szedłem właśnie do karczmy. Chodź ze mną, tam pogadamy. - zwrócił się do nieznajomego.
Weszli do karczmy, przybysz skierował się do stołu stojącego w odległym kącie. Garf popatrzył za nim z zaciekawieniem. Niestety ani chód, ani sylwetka tamtego nic mu nie przypominały. Zamówił dzban piwa i poszedł w kierunku swego gościa. Usiadł naprzeciwko. Spoglądał na nieznajomego, usiłując nadal skojarzyć go z postaciami ze swej przeszłości. Twarz gościa była nieco dziwna. Wyglądał na człowieka w średnim wieku, jednak przenikliwe oczy wydawały się o wiele starsze. Od całej postaci biła jakaś siła, czy pewność siebie. Przypatrywali się sobie w milczeniu.
Po chwili podszedł do nich karczmarz z dzbanem i dwoma kubkami. Kiedy się oddalił, Garf nalał i rzekł:
- Słucham. Kim jesteś, skąd znasz moje imię i co cię do mnie sprowadza?
- Możesz zwracać się do mnie Rons. Słyszałem o tobie, potrzebuję poszukiwacza. - przedstawił się nieznajomy i dodał ściszając głos - Chcę byś odnalazł dla mnie Grób Reffiego.
Garf wypił swoje piwo wziął kubek i dzban i wstając rzekł do gościa :
- Wybacz, ale chyba mnie z kimś pomyliłeś. Ja nie uganiam się za postaciami z opowieści dla dzieci. Piwo wypij na zdrowie, ja stawiam.
- Czekaj. - Rons złapał Garfa za rękę. - Wiem gdzie jest Mapa.
Garf usiadł z powrotem. Popatrzył znowu w twarz siedzącego naprzeciw niego. Znał się trochę na ludziach, jednak z tej twarzy nic nie dało się wyczytać. Wyglądało jednak na to, że mówi on całkiem poważnie i wierzy w to.
Grób Reffiego - największego maga jakiego dotąd widziano na tej ziemi. Według opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie miały się tam znajdować liczne skarby, a prócz nich artefakty magiczne i księgi z zaklęciami, których nie znali nawet dzisiejsi mistrzowie. Garf słyszał te opowieści od najmłodszych lat. Co pewien czas pojawiali się śmiałkowie, którzy pragnęli go odnaleźć. Jednak mijały stulecia, a poszukiwania nieodmiennie kończyły się fiaskiem. Jedynie kilku poszukiwaczy powróciło ze swych wypraw, ale nic nie znaleźli i niczego nowego się nie dowiedzieli, a o reszcie słuch zaginął.
Kiedyś, nie wiadomo skąd, pojawiła się wiadomość, że istnieje mapa wskazująca miejsce pochówku Reffiego i zawierająca wskazówki do pokonania pułapek czekających na śmiałka, który chciałby tam dotrzeć. Opowieść o tym, jak Reffi przed śmiercią sporządził taką mapę, podzielił na cztery części i wysłał swych uczniów, by ukryli je we wcześniej wybranych miejscach, powtarzano w każdej wsi i mieście . Po powrocie z wyprawy uczniowie ci zostali zabici. W ten sposób mag chciał zapobiec ujawnieniu powierzonych im tajemnic, a człowiek siedzący naprzeciw twierdzi, że zna miejsca ukrycia części Mapy.
Takiego zadania Garf miałby się podjąć, jeśli uwierzy w słowa swego gościa. Od kilkunastu lat nie słyszano o żadnym nowym poszukiwaczu Grobu i Mapy Reffiego. On miałby być następnym.
- Dlaczego ja? - spytał Garf. - Jeśli wiesz kim jestem, to pewnie wiesz, że od trzech lat nie byłem na wyprawie. Czemu miałoby mi się powieść, skoro tylu innym, bardziej doświadczonym, się nie udało? I skąd pewność, że twoje informacje są prawdziwe?
- Z tego co słyszałem o tobie wynika, że spełniasz część warunków, koniecznych, by odnaleźć Grób. - odparł zapytany. - Będziesz musiał spełnić również pozostałe, w przeciwnym wypadku poniesiesz klęskę, tak jak twoi poprzednicy, a może nawet zginiesz. Pewności co do Mapy nie ma i nie będzie, jeśli nie sprawdzisz tego, co wiem.
Ten człowiek potrafi zaskakiwać - pomyślał Garf. - Czyżbym ja mógł odnaleźć to, czego szukało setki, a może tysiące ludzi przede mną? W czym jestem taki wyjątkowy?
- Jakież to warunki spełniam i spełnić będę musiał dla wykonania zadania? I dlaczego sam nie zdobędziesz Mapy, skoro wiesz gdzie jej szukać? - spytał Ronsa.
- Co do warunków, to porozmawiamy o tym w swoim czasie, jeśli zgodzisz się podjąć zadania. Nie mogę zrobić tego sam z kilku powodów, najważniejszy z nich to czas. Mam do załatwienia kilka innych spraw, równie pilnych i niezbędnych dla moich celów. Poza tym mówiłem już, że właśnie ty będziesz potrzebny do odnalezienia Grobu, więc postanowiłem nająć cię również do skompletowania Mapy.
Samo odnalezienie Mapy byłoby wielkim osiągnięciem. To wpłynęło na decyzję Garfa.
- Mam propozycję. Wyruszę po jedną z części Mapy. - rzekł. - Jeżeli twoje informacje będą prawdziwe i znajdę ją, wówczas porozmawiamy o wykonaniu reszty zadania. Znasz moje warunki : ponosisz koszty wyposażenia wyprawy plus mała zaliczka na niezbędne wydatki w drodze. Zgadzasz się?
W odpowiedzi Rons wyjął dwie sakiewki i położył je na stole, jak gdyby z góry znał odpowiedź Garfa.
- A więc zgoda. Wracając do sprawy, jak mam się z tobą skontaktować po powrocie? - spytał Garf chowając pieniądze.
- Będę wiedział, że wróciłeś. Przyjadę tu. Teraz posłuchaj gdzie znajdziesz pierwszą z części Mapy.
Po udzieleniu wskazówek, Rons wychylił kubek i wyszedł. Po chwili do uszu Garfa dotarł odgłos oddalającego się wierzchowca, unoszącego Ronsa do Teran. Garf zadumał się chwilę, a potem dopił swoje piwo i poszedł poczynić przygotowania do wyjazdu.
Wyruszył następnego dnia wczesnym rankiem w kierunku przeciwnym do tego skąd przybył Rons. Jego celem była Świątynia Indry w Liwont.

Dzień był słoneczny i ciepły, co dobrze wróżyło wyprawie. Garf cieszył się, że znowu był w drodze. Dobrze było czuć pod sobą wierzchowca i stary miecz u boku, jadąc na spotkanie nieznanemu. Znudziła mu się już szara codzienność w wiosce. Przeżyje nowe przygody, przybędzie pewnie blizn, lecz lepsze to niż wystawanie przed kuźnią i popijanie kwaśnego piwa w wioskowej karczmie.
Jechał powoli, rozkoszując się widokiem budzącej się natury. Pomyślał, że sam czuje się jak gdyby zbudził się ze snu zimowego. Roześmiał się, porównując się w myślach do niedźwiedzia opuszczającego swą gawrę. Uprzejmie witał chłopów na polach i kupców mijanych na drodze. Czuł się wolny.
Po dwóch dniach dotarł do małego miasteczka Edach. Zatrzymał się w tamtejszym zajeździe na noc. Podczas spożywania kolacji miał wrażenie, że ktoś go obserwuje. Rozejrzał się ukradkiem, lecz nie dostrzegł niczego podejrzanego.
Pewnie mi się zdawało - pomyślał. Zapłacił i poszedł spać.
Wstał o pierwszym brzasku i po szybkim śniadaniu ruszył w dalszą drogę. Po kolejnych dwóch dniach dotarł na skraj lasu Oldwald, na którego północnym skraju leżało Liwont.
Oldwald rozciągał się na przestrzeni wielu mil, sięgając na zachodzie do morza Olamskiego. Na wschodzie wchodził na stoki Gór Granicznych oddzielających królestwo Tuwaron, ojczyznę Garfa, od Mrocznej Puszczy. Na północy przechodził w Step Bawirski, za którym rozciągały się Pustkowia, kraina jałowa i pustynna, na której natknąć się można było ruiny miast opuszczonych przed wiekami. Podróż przez ten las nie należała do bezpiecznych. Kupcy musieli wynajmować zbrojne oddziały do ochrony swych towarów i życia przed napadami zbójów i dzikich zwierząt.
Garf podczas swych wcześniejszych podróży wiele razy przejeżdżał przez Oldwald i znał kilka ścieżek, na których nie spotkał nigdy rozbójników. Z nich właśnie miał zamiar skorzystać w drodze do Liwont.
Obóz na noc rozbił na skraju lasu. W pewnym momencie znów miał wrażenie, że jest obserwowany. Jednak uczucie to po chwili zniknęło równie nagle, jak się pojawiło. Tej nocy spał czujnie z mieczem pod ręką. Nic jednak nie zakłóciło jego snu.
Rankiem przeszukał las wokół swego obozowiska, lecz żadnych śladów nie znalazł. Czyżby odzwyczaił się już od życia w drodze, czy też cel wyprawy wywoływał w jego umyśle ciągłe poczucie zagrożenia? Wsiadł na konia i wjechał między drzewa. Podczas jazdy obserwował ukradkiem otoczenie, ale nie zauważył niczego niepokojącego. Po kilku godzinach jazdy zatrzymał się przy strumieniu, chcąc zaspokoić pragnienie i napoić wierzchowca. Kiedy zsiadł, usłyszał świst, ale nim zdążył zareagować, poczuł uderzenie w głowę, upadł i stracił przytomność.

Czekał już kilka godzin. Zaczynało szarzeć, gdy wreszcie zobaczył zbliżające się wozy. Od karawany odłączyło się trzech jeźdźców i jechało w jego kierunku. Po chwili zatrzymali się przy nim.
- Kim jesteś i dlaczego tu stoisz? - zapytał jeździec siedzący w środku, rękę trzymając na mieczu. Ubranie wskazywało, że jest ich przywódcą.
- Nie poznajesz starych znajomych, Tergo? - odrzekł Garf. - Kiedy cię widziałem ostatnio nie byłeś taki ważny.
Jeździec nazwany Tergiem pochylił się w siodle i przyjrzał dokładnie twarzy Garfa.
- Garf? To naprawdę ty? Ile to już lat minęło, stary druhu? Co ci się stało w głowę? - zasypał go pytaniami zeskakując z konia.
Padli sobie w ramiona ciesząc się ze spotkania. Radość Garfa była tym większa, że dzięki temu spotkaniu problem jego dalszej podróży został rozwiązany. Tergo, z którym pracował dla kilku karawan, na pewno nie zostawi go tutaj.
- Tak to ja, jak widzisz znowu w drodze. - odrzekł. - Ktoś zapragnął mojego konia i pieniędzy, rozwiązując ten problem uderzeniem w głowę. Niestety nie wiem kto i gdzie jest teraz, ale szczęście mnie jednak nie opuściło, bo spotkałem ciebie. Chętnie dołączę do was jako członek ochrony, w zamian za wyżywienie i jakiegoś wierzchowca do jazdy. Wieczorem przy ognisku chętnie pogadam o starych czasach, ale teraz zjadłbym coś.
- Myślę, że kupcy nie będą mieli nic przeciw temu, by nająć jeszcze jednego strażnika. - ucieszył się Tergo. - Wsiadaj ze mną na konia i wracajmy do wozów.
Garf został przyjęty do oddziału strzegącego karawanę, dostał konia i gryząc kawałek suszonego mięsa ruszył wraz z karawaną w drogę. Celem podróży kupców także było Liwont. Jechali na doroczny jarmark wioząc wiele cennych materiałów i chętnie przyjęli jeszcze jednego człowieka, który potrafił radzić sobie z mieczem, o czym zapewnił ich Tergo.
Podróż z karawaną trwała dwanaście dni i upłynęła w miarę spokojnie. Pewnej nocy zaatakowali ich zbóje, lecz gdy napotkali silny opór szybko wycofali się w las. Więcej ich nie niepokojono. Większość czasu Garf spędzał z Tergiem na wspominaniu wspólnych przygód i opowieściach o tym co robili od chwili rozstania. Powiedział mu, że pracuje teraz na zlecenie, nie zdradzając jednak celu wyprawy. Zaś Tergo opowiedział o częstszych, ostatnimi czasy, i bardziej okrutnych napadach na kupców. Bandyci nie zadowalali się już łupem, ale zaczęli mordować kupców i ich ochronę, jak gdyby dla zabawy.
Po dotarciu na rynek miasta, Garf rozliczył się z kupcami, otrzymując za swe usługi konia, na którym jechał i kilka srebrnych monet. Pożegnał się z Tergiem i ruszył do karczmy, której właściciel był jego przyjacielem, gdzie miał nadzieję dowiedzieć się czegoś o Świątyni Indry.
Kult bogini Indry swój złoty wiek przeżywał kilka stuleci temu, gdy istniało jeszcze królestwo Doren. Podczas obrzędów ku czci Indry składano ofiary z ludzi. Na ołtarze trafiali niewolnicy, skazańcy i jeńcy wojenni. Jednak kiedy jeden z kolejnych władców Doren został głównym kapłanem kultu, nastał czas terroru. Ofiarą mógł zostać każdy, los ten nie omijał nawet kupców i gości z innych dworów. Kres temu położyli ościenni królowie, najeżdżając Doren i obalając jego monarchę. Następnie podzielili królestwo między siebie, kult został zakazany a świątynie zburzone. Pomimo prześladowań wszyscy wiedzieli, że nadal istnieją ludzie oddający cześć Indrze. Jednak miejsce spotkań jej wyznawców było tajemnicą, a wiadomo, że karczmarze na całym świecie znają wiele tajemnic.
Wprowadził konia do stajni, a sam wszedł do środka. Za barem ujrzał chłopaka, którego nie znał.
- Podaj mi coś do jedzenia i butelkę wina. - odezwał się do chłopaka. - Gdzie jest właściciel?
- Wuj poszedł na jarmark. Od wypadku rzadko staje za barem. - odrzekł młodzian.
- Jakiego wypadku? - zapytał Garf.
- W zeszłym roku, podczas pożaru starej stajni spadła na niego płonąca belka, która złamała mu nogę i poparzyła całe ciało.
Garfa zasmuciła ta wiadomość, bardzo lubił wesołego i ruchliwego Swana. Wypił łyk wina czekając na przygotowanie posiłku. Po kilkunastu minutach do oberży kuśtykając wszedł Swan. Garfa ścisnęło w żołądku na widok przyjaciela. Schudł, a jego twarz z bliznami i zapadniętymi policzkami silnie kontrastowała z wizerunkiem wesołego, ruchliwego tłuściocha, jakim go pamiętał.
- Witaj, Swan! - zawołał przyjaciela uśmiechając się by ukryć smutek.
Swan pokuśtykał do niego przyglądając mu się po drodze.
- Toż to Garf, sławny łowca przygód i guzów! - zaśmiał się karczmarz na jego widok. - Jaki demon cię tu przygnał? Czy nadal nie możesz usiedzieć w miejscu?
Coś jednak pozostało ze starego Swana - pomyślał Garf. Ten głos i kpiny przypomniały mu ich wcześniejsze spotkania.
- Znudziło mnie spokojne życie na wsi i jak mówisz znów szukam przygód i guzów - odparł z uśmiechem. - Chodź usiądź tu ze mną, pogadamy.
Młodzieniec przyniósł drugi kubek i Garf nalał do niego wina.
- Za spotkanie! - wzniósł toast.
Wypili do dna i Garf ponownie napełnił kubki.
- Szukam pewnego miejsca i potrzebuję twojej pomocy - rzekł.
- Wiesz, że zawsze ci pomogę jeśli tylko potrafię. Co to za miejsce? - spytał Swan.
- Świątynia Indry.
- Świątynia Indry? A czego ty tam szukasz?
- Może mi nie uwierzysz, ale mam informację, że znajduje się tam jedna z części Mapy.
- Mapy Reffiego. - Swan sapnął z wrażenia, podnosząc nieco głos.
- Ciszej, nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. - uspokajał go Garf rozglądając się, czy któregoś z gości nie zainteresował okrzyk Swana. Nie zauważył jednak, by ktoś zwrócił na nich uwagę.
- Nie powiesz mi, że szukasz Grobu Reffiego - szepnął Swan.
- Na razie szukam jednej z części Mapy. Co dalej - zależy od tego czy ją znajdę. - odparł Garf popijając wino.
- Nie wiem gdzie odbywają się ich obrzędy, ale spróbuję się dowiedzieć. Oczywiście zatrzymasz się u mnie. - odparł Swan.
- Oczywiście. A co tam u ciebie nowego? - spytał i mimowolnie spojrzał na chromą nogę przyjaciela.
- To nic takiego. - odrzekł i klepnął się w udo, odpowiadając na nieme pytanie Garfa. - Dzięki niej wiem kiedy będzie padać. - dodał, uśmiechając się.
- Musiałem przyjąć chłopaka siostry, bo sam nie dawałem rady. Zresztą niech się przyucza, pewnie i tak mu zostawię karczmę, bo i komu miałbym zostawić? Poza siostrą i jej dzieciakami innej rodziny nie mam.
- Zły czas wybrałeś na poszukiwania. Kult ostatnio podnosi łeb. Z ulic zaczęli znikać włóczędzy i bezdomni, wiesz, tacy, o których nikt się nie upomni, a ich ciała znajdowano poszarpane w lesie. Oficjalnie mówi się, że to dzikie zwierzęta, ale ludzie swoje wiedzą. Bo i czego ci nieszczęśnicy mieliby szukać w lesie po zmroku? Poza tym wokół ciał niewiele było krwi, a w jednych widać było jeszcze ślad po ciosie nożem. Rządca miasta nic z tym nie robi, nawet jest zadowolony, że mniej nędzarzy sypia na wysypiskach i w rynsztokach. Poza tym pewnie boi się kapłana Indry, ludzie gadają, że to mag o niemałej mocy. Może coś w tym jest? Strach padł na miasto i po zmroku rzadko kto wychodzi z domu.
Garf zamyślił się nad nowinami Swana. Czy to tylko dziwny zbieg okoliczności : krwawe napady na drogach, odrodzenie kultu Indry i jego poszukiwania? Czy może wszystko to jest jakoś powiązane?
- Pójdę teraz na jarmark kupić kilka drobiazgów, wrócę wieczorem. Mam nadzieję, że będziesz miał dla mnie ciekawe wiadomości. - rzekł do Swana, wstając od stołu.
Gdy wychodził z oberży poczuł na sobie czyjś wzrok. Po chwili uczucie to zniknęło. Garf postanowił mieć się na baczności.
Na jarmarku wrzało jak w ulu, kupcy krzykiem zachwalali swe towary, gdzieniegdzie wybuchały kłótnie o cenę, z głosami ludzi mieszały się głosy zwierząt tworząc razem straszliwy hałas. Z tego hałasu i zamieszania korzystali drobni złodziejaszkowie, których łupem padały mieszki ze srebrem i drobne towary ze straganów. Garf obejrzał kilka kramów z wyrobami ze skóry i bronią. Gdy nachylił się nad towarami przy jednym z nich nad jego głową w stragan wbił się sztylet. Szybko obrócił się wyciągając miecz z pochwy, nie zobaczył jednak niczego podejrzanego. Jarmark dalej żył swoim życiem, a ludzie zachowywali się jakby nikt nic nie widział, albo nie chciał widzieć. Kupił nowe sakwy podróżne i koszulę. Odwiedził kupców, z którymi przybył do miasta, by spytać jak idzie interes. Dowiedział się, że Tergo jest w pobliskim zajeździe, w którym karawana zatrzymała się na noc. W towarzystwie Terga i kilku innych członków drużyny spędził czas do wieczora. Gdy wrócił do swej kwatery, Swana jeszcze nie było. Zdążył zjeść i wypić kilka kubków wina, gdy w drzwiach stanął Swan - był ranny.
- Co ci się stało? - spytał Garf, pomagając mu usiąść. Obejrzał ranę na lewym boku i stwierdził, że jest powierzchowna i niegroźna. - Kto to zrobił?
- Odwiedziłem kilku swoich przyjaciół, by dowiedzieć się czegoś o kulcie i ich świątyni. Widocznie ktoś usłyszał o co pytam i nie spodobało mu się moje zainteresowanie religią Indry. - odparł Swan. - Gdy wracałem zza jednego z domów wyskoczyła zakapturzona postać i pchnęła mnie nożem. Na szczęście zrobiłem unik, jednak zbyt wolno i oto rezultat. - wskazał bok. - Pewnie poprawiłby cios, gdyby nie grupka przechodniów, spłoszył się i uciekł. A ja szybko, na ile to możliwe, ruszyłem do oberży.
- Albo ktoś nie chce żebym znalazł Mapę, albo jakiś wyznawca Indry zrobił to ze strachu przed odkryciem miejsca ich spotkań - powiedział Garf i zamyślił się. Przypomniał sobie wrażenia, że jest obserwowany, napaść w lesie i incydent na rynku, a teraz jeszcze zamach na Swana. To nie mogły być same przypadki, ktoś próbuje przeszkodzić w odnalezieniu Mapy. Ale kto to może być i skąd wie czego szukam? Prócz Swana nikomu nie mówiłem o celu poszukiwań. Może to jakiś wróg Ronsa chce mu przeszkodzić w ich zdobyciu?
- Przykro mi, że narażałem twe życie, nie miałem pojęcia, że będzie to tak niebezpieczne - rzekł. - Czy masz jakieś informacje o wyznawcach Indry? Czy wiesz gdzie się spotykają? - dodał zaciekawiony.
Swan uśmiechnął się.
- Widzę, że mimo minionych lat krew nie ostygła ci w żyłach. Moi przyjaciele unikają kontaktów z fanatykami Indry, ale wiesz jak to jest : klient to klient. A kiedy sobie popije, to język mu się rozwiązuje. Właśnie dzięki rozmowie kilku pijanych gości, którą przypadkiem usłyszał jeden z moich znajomych, też karczmarz, mam dla ciebie dobre wieści. Spotkania odbywają się w podziemiach starej Świątyni, znajdujących się w północnej części rynku. Dostać się tam możesz pokonując labirynt katakumb, do których wejście leży za murami po zachodniej stronie miasta.
- Mam jednak także złe wieści - dodał Swan. - Chodzą słuchy, że kult zbroi się potajemnie. Czekają tylko na rozkaz swego kapłana, by zaatakować i przejąć władzę w mieście. W tych okolicznościach twoja wizyta w Świątyni jest bardzo niebezpieczna.
- Chyba nie myślałeś, że ta wyprawa będzie pozbawiona ryzyka i groźnych sytuacji? - odrzekł Garf. - Dziękuję ci za informacje, niebezpieczeństwo jest już mniejsze skoro o nim wiem, a poza tym nie mam zamiaru dać się zabić na początku całej historii - dodał.
- Czy dowiedziałeś się kiedy odbędzie się ich najbliższe spotkanie? - spytał jeszcze Swana.
- Tak. Pojutrze po zmierzchu. - odrzekł zapytany.
- Mam więc dwie doby na poszukiwania - pomyślał Garf. - Mam nadzieję, że to wystarczy na pokonanie labiryntu i przeszukanie podziemia.
- Jeszcze raz ci dziękuję za wiadomości i przykro mi, że naraziłem cię na niebezpieczeństwo - rzekł do Swana wstając od stołu. - Idę przygotować się i zaraz ruszam do katakumb.
Wyposażony w kilka pochodni, miecz i zwój liny szedł w kierunku zachodniej części Liwont. Zastanawiał się co zrobi jeśli odnajdzie część Mapy Reffiego. Znaczyłoby to, że reszta informacji Ronsa również mogła być prawdziwa, a co za tym idzie, on Garf mógłby odnaleźć Grób i wszystkie skarby Reffiego. Postanowił, że jeśli rzeczywiście jest tu część Mapy, wyruszy na poszukiwania jej pozostałych części.
Rozmyślając, dotarł do zachodnich murów miasta. Nie były zbyt pilnie strzeżone. Od wielu już lat nie było żadnej wojny ani napaści na miasto. W wielu miejscach mur był wykruszony, co pomagało we wspinaczce. Na szczycie Garf musiał chwilę odpocząć by wyrównać oddech, dawno już nie pokonywał murów w ten sposób, jednak ciało nadal miał silne i sprawne. Korzystając z liny opuścił się na drugą stronę, szarpnięciem rozluźnił węzeł i ściągnął linę na dół. Zszedł po zboczu do linii lasu, po chwili stanął u wylotu jaskini prowadzącej do podziemi przebiegających pod starszą częścią miasta. Wszedł do jaskini aby z murów nie zauważono przypadkiem zapalanej pochodni. W jej świetle zobaczył wejścia do trzech korytarzy. Wybrał ten, który wyglądał na bardziej uczęszczany i pokrywał się w pewnym stopniu z kierunkiem, z którego przybył. Szedł ostrożnie nasłuchując, by nie wpaść na jakiegoś fanatyka Indry żądnego krwi innowiercy. Gdy napotykał na rozwidlenia starał się wybierać tunele biegnące w interesującym go kierunku, zaznaczając wybrany u wejścia kilka centymetrów nad ziemią by nie zabłądzić. Po kilku godzinach sprawdzania kolejnych tuneli, zauważył nikły poblask światła na końcu tunelu, którym właśnie szedł. Zgasił swoją pochodnię i powoli ruszył do przodu. Chwilę później dotarł do kolejnego rozwidlenia korytarzy. Światło dobiegało z lewej strony. Ruszył dalej zachowując najdalej posuniętą ostrożność. Miał właśnie pokonać kolejny zakręt, gdy usłyszał cichy świst. Wychylił się ostrożnie, kilka metrów dalej ujrzał wartownika siedzącego pod wetkniętą w szczelinę pochodnią, jego pierś unosiła się miarowo. Spał. Najciszej jak potrafił Garf ruszył dalej, nie budząc śpiącego. Po chwili korytarz skręcił w prawo i poszukiwacz stanął przed drewnianymi drzwiami blokującymi dalszą drogę. Były zamknięte. Próba sforsowania ich siłą mogła obudzić wartownika i sprowadzić innych. Postanowił wrócić tu jutro z kompletem wytrychów. Minął śpiącego i ruszył po znakach do wyjścia. Nagle usłyszał ludzkie głosy dochodzące z kierunku, w którym zdążał. Ukrył się w jednym z bocznych tuneli i, czekając na zbliżających się ludzi, przysłuchiwał się rozmowie.
- Nie mogłem go zabić. Nadeszło akurat kilku przechodniów i musiałem uciekać. To go uratowało. - rzekł jeden z nich, tłumacząc się. Głos wydał się Garfowi znajomy.
- Przez twoją nieudolność Garf dowie się o miejscu naszych spotkań - odparł drugi. - Znowu mnie zawiodłeś Joranie. Nie rób tego więcej. - w głosie wyczuć się dało groźbę. - Musimy się go pozbyć.
Joran. Tak, to był głos Jorana. Garf przypomniał sobie dawnego przyjaciela, który zmienił się w wroga po utracie lewego oka, o co oskarżał Garfa. Razem pracowali przy konwojowaniu karawan, a później wzięli udział w kilku wyprawach poszukiwawczych. Właśnie w trakcie jednej z nich Joran stracił oko. To był wypadek, jednak on tak nie uważał i jak tylko mógł starał się szkodzić Garfowi. Czy to on śledził go, napadł w lesie i na jarmarku? Wszystko na to wskazywało, Joran dobrze znał ścieżki, z których Garf korzystał wędrując przez Oldwald. Z łatwością mógł przygotować na niego zasadzkę, ale skąd dowiedział się o jego nowej misji?
Głosy zbliżały się.
- Mówiłem ci, że go nie zabiję. Przynajmniej jeszcze nie teraz, nie odpłaciłem mu jeszcze za moje oko. Ma cholerne szczęście. Zauważyłem go przypadkiem na brzegach Oldwaldu, gdy wracałem do Liwont. Pojechałem za nim. Nie wiem czy coś usłyszał, czy też zobaczył, ale pierwszej nocy spał czujnie. Udało mi się go ogłuszyć następnego dnia, ale nadjechała jakaś baba i musiałem wiać. A dziś, gdy ujrzałem go na bazarze, niewiele brakowało, a mój sztylet ugodziłby go w plecy. - odrzekł gniewnie Joran. - I nie groź mi. Nie boję się ciebie tak jak ci twoi fanatycy. Może i jesteś potężnym magiem, jednak musiałeś mnie prosić o pomoc. Pamiętaj o tym, jesteśmy sobie nawzajem potrzebni.
- Pamiętam, nie pozwalasz mi o tym zapomnieć ani na chwilę - odparł zgryźliwie mag.
Słowa Jorana potwierdziły domysły Garfa, a przy okazji wyjaśniło się, że zamachy nie miały nic wspólnego z Mapą. Mijali właśnie jego kryjówkę. Rozmówca Jorana był średniego wzrostu i szczupły, a jednak emanująca od niego moc sprawiała, że barczysty i wysoki Joran wydawał się przy nim karłem. Garf odczekał aż oddalą się trochę, a potem poszedł za nimi. Po chwili usłyszał krzyki Jorana, który najwyraźniej natknął się na śpiącego wartownika i wściekał się na niego:
- Miałeś pilnować by nikt nie zbliżał się do drzwi! Najgorszy złodziej mógłby cię okraść, gdybyś coś posiadał! Zejdź mi z oczu póki jeszcze możesz chodzić i przyślij tu kogoś bardziej odpowiedzialnego!
Garf ujrzał po chwili uciekającego strażnika, a gdy odgłos kroków oddalił się, wyszedł z ukrycia i podążył za Joranem i kapłanem. Gdy dotarł do drzwi zastał je otwarte, więc korzystając z okazji ostrożnie wsunął się do środka.
Za drzwiami znajdowała się obszerna sala. Po obu stronach ciągnął się rząd kolumn wspierających sklepienie znajdujące się na wysokości około trzech metrów. Ściany zdobione były malowidłami przedstawiającymi różne obrzędy religii Indry. Podłoga pokryta była marmurowymi płytami. W sali było dość jasno, światła dostarczały pochodnie umocowane na kolumnach. Naprzeciw drzwi, pod ścianą, na niewielkim podwyższeniu stał ołtarz. Sam ołtarz i posadzka wokół niego nosiła krwawe dowody, że religia Indry nie umarła i nie zmieniła swych obyczajów.
Nigdzie nie było widać ani kapłana, ani Jorana. Ostrożnie, kryjąc się za kolumnami, zbadał całą salę szukając innych wyjść, lecz albo ich nie było, albo dobrze je ukryto, bo nic nie znalazł. Nagle, gdy przechodził obok ołtarza, usłyszał stłumione głosy dochodzące spod posadzki. Widocznie Joran i kapłan zeszli do jakiegoś ukrytego pomieszczenia pod ołtarzem. Schował się za kolumną tak by widzieć całe otoczenie ołtarza i postanowił zaczekać na ich powrót. Prawdopodobnie, w pomieszczeniu tym znajdował się także posąg ich bogini, on był celem jego poszukiwań. Według informacji jakie otrzymał od Ronsa, Mapa ukryta była wewnątrz lewej ręki posągu. Obracając palec wskazujący w lewo i serdeczny w prawo o pół obrotu równocześnie, zwalniało się blokadę w przegubie ręki. W trakcie oczekiwania usłyszał kroki w korytarzu, przybył nowy wartownik.
Po około godzinie ołtarz przesunął się do przodu a w otworze, który skrywał pod sobą pojawił się Joran, a zaraz za nim kapłan. Najwyraźniej często zaglądano do tego pomieszczenia, bo mechanizm przesuwający ołtarz działał szybko i cicho.
- Niedługo świt. - rzekł kapłan. - Idź do oberży i pilnuj Garfa, musimy dowiedzieć się, dlaczego interesuje go Świątynia Indry.
Mówiąc to zbliżył się do malowidła na ścianie przedstawiającego kapłana w trakcie składania ofiary. Wyciągnął nóż i wsunął w szczelinę w ścianie, pokrywającej się ze śladem po uderzeniu nożem na ciele ofiary z malowidła. Przesunął go ku górze i ołtarz powrócił na swe poprzednie miejsce.
- Dobrze. Zobaczymy się wieczorem. - odparł Joran i udał się do wyjścia.
Kapłan skłonił się przed ołtarzem, po czym opuścił salę, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Garf odczekał aż ucichł odgłos oddalających się kroków i podszedł do ściany. Wsunął swój nóż w to samo miejsce co kapłan i przesunął go w przeciwną stronę. Mechanizm zadziałał i ołtarz ponownie przesunął się do przodu. Od jednej z pochodni zapalił swoją i zszedł schodami do odkrytego pomieszczenia. Na dole schodów zauważył identyczną szczelinę. Przesunięcie noża ponownie uruchomiło mechanizm i ołtarz znalazł się w swym pierwotnym położeniu. Pomieszczenie było niewielkie, najwyraźniej służyło za tajny magazyn. Pod ścianami stały i leżały spore ilości mieczy, łuków, oszczepów, hełmów, tarcz, noży i innych części uzbrojenia.
W jednej ze ścian zauważył drzwi. Po ich otwarciu Garfa ogarnęła radość. Po przeciwnej stronie pod ścianą stał posąg. To pomieszczenie było większe od poprzedniego, znajdowały się tu resztki skarbu kultu Indry w Liwont: naczynia srebrne i złote, wysadzane klejnotami, posążki odlane z cennych kruszców, szaty kapłanów przetykane srebrnymi i złotymi nićmi, monety i klejnoty. Jednak bogactwa tu zgromadzone były niewielką pozostałością po latach świetności. Garf zignorował te skarby i podszedł do posągu, który zawierać miał rzecz wielokrotnie cenniejszą od znajdujących się tu bogactw - część Mapy Reffiego. Przekręcił palce posągu według wskazówek Ronsa i dłoń opadła odsłaniając w przegubie otwór. W skrytce leżała zapieczętowana skórzana sakiewka. Rons nie kłamał.
- Co tam robisz? - usłyszał nagle głos kapłana dobiegający od strony drzwi, którymi się tu dostał.
Garf wsunął szybko znalezisko za koszulę i odwrócił się do kapłana wyciągając miecz.
- Nie chcę z tobą walczyć, nie ruszałem twych skarbów, ani nie skrzywdziłem żadnego z wyznawców Indry. Pozwól mi odejść w spokoju.
Gdy Garf obracał się, kapłan zobaczył otwarty schowek w posągu.
- Co zrobiłeś z posągiem? Coś zabrał ze schowka? - spytał gniewnie. - Pożałujesz, że tu wszedłeś.
- Zejdź mi z drogi. - rzekł Garf ruszając na niego z mieczem w dłoni.
Kapłan zaczął intonować jakieś zaklęcie nie ruszając się z miejsca. Garf poczuł, że dzieje się z nim coś dziwnego, całe ciało zaczynało sztywnieć, jak gdyby zamieniał się w kamień. W tej samej chwili medalion na szyi rozgrzał się i uczucie sztywnienia zniknęło, a mag przerwał i zatoczył się do tyłu.
- Jak to zrobiłeś? Jak zneutralizowałeś moje zaklęcie? Nie jesteś przecież magiem, poznałbym to! - krzyknął wściekły kapłan.
Medalion znowu był zimny.
- Nie twoja sprawa. - odparł Garf zachowując zimną krew, pomimo własnego zdziwienia. - Jak widzisz twoje czary nie działają na mnie. Przepuść mnie więc, bym nie musiał mieczem torować sobie drogi. - dodał z groźbą w głosie idąc wprost na niego.
- Nie wiem jak to zrobiłeś, ale nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa - odparł kapłan i zaintonował nowe zaklęcie.
Co tym razem wymyślił, by mnie powstrzymać? - zaniepokoił się Garf i znowu poczuł ciepło na szyi w miejscu, gdzie medalion stykał się ze skórą.
Nagle kapłan znów przerwał intonację i z trudem walczył o oddech. Najwyraźniej coś go dusiło. Po chwili padł nieprzytomny. Garf lekko oszołomiony zdarzeniem, korzystając z okazji minął kapłana i ruszył po schodach do wyjścia. Wziął jeden z noży leżących pod ścianą, uruchomił nim mechanizm i wyszedł z podziemi. Zasunął ołtarz, a następnie wsunął pod niego zabrany nóż blokując mechanizm i tym samym opóźniając pościg. Zaskoczył wartownika, nie spodziewającego się ataku z tej strony. Uderzeniem w głowę pozbawił go przytomności i ruszył do wyjścia. Szybkim krokiem pokonywał powrotną drogę, sprawdzając pozostawione znaki. Gdy dotarł do wylotu katakumb, niebo szarzało. Wstawał świt.
Udało się - pomyślał. - Trzeba się spieszyć, kapłan na pewno nie puści mi płazem tego zajścia.
Wszedł w las i kryjąc się w nim by nie zostać wziętym przez wartowników za jednego ze zbójów, okrążył Liwont docierając do bramy miasta. Trwał tu już niemały ruch. Właśnie wjeżdżały wozy jakiejś karawany przybywającej na jarmark. Oprócz niej w kolejce pod bramą wjazdową stało kilka furmanek, którymi chłopi zapewne także udawali się na jarmark. Jechali, by wymienić swe plony na inne towary niezbędne do życia, których nie zapewniały owoce ziemi, a czasem na jakieś zbytkowne stroje dla swych kobiet oraz słodycze i zabawki dla dzieci. Wozom wjeżdżającym do Liwont, towarzyszyły krzyki biegających wszędzie gromady ciekawskich dzieci i ujadających bezpańskich psów.
Garf przysiadł na jednym z wozów i bez przeszkód dostał się do miasta. Swoje kroki skierował natychmiast do oberży wiedząc, że Swan czeka na jego powrót i denerwuje się przedłużającą się nieobecnością. Wchodząc do oberży rozejrzał się ukradkiem, za rogiem jednego z domów mignął mu kaptur kryjącej się postaci.
Joran pewnie zdziwił się widząc mnie wracającego zamiast wychodzącego - pomyślał ze śmiechem.
- Nareszcie jesteś, za stary już jestem na te twoje przygody - przywitał go Swan. - Jak się powiodła wyprawa?
- Zaskakująco dobrze. - odparł Garf wyciągając sakiewkę i wspominając zajście z magiem.
- O czym ty mówisz? Masz ją? - spytał Swan.
- Mam! Daj mi coś do jedzenia i picia, i każ chłopakowi przygotować konia do drogi, zaraz wyjeżdżam. - odrzekł Garf siadając za stołem.
Po chwili zaczął opowiadać przerywając jedynie na chwilę by zwilżyć gardło piwem. Kiedy doszedł do spotkania z kapłanem wyciągnął medalion spod koszuli i przyjrzał mu się uważnie, jednak nic się nie zmieniło - medalion wyglądał tak jak przedtem. Schował go z powrotem i podjął opowieść. Gdy skończył, rozłamał pieczęć, otworzył sakiewkę i rozłożył na stole kawałek papieru w bardzo dobrym stanie przedstawiający mapę północnej części Gór Granicznych. Czerwonym krzyżykiem zaznaczone było jakieś miejsce w górach, a od krzyżyka czerwone kropki prowadziły przez Pustkowia, ginąc na nich wraz z końcem papieru.
- Ciekawe co oznacza ten krzyżyk i dokąd prowadzi ten kropkowany szlak. - rzekł Garf. - Może tam znajduje się kolejna część Mapy? Rons na pewno wie więcej na ten temat.
- Muszę już ruszać. - dodał wstając i chowając mapę do sakiewki. - Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze, opowiem ci wtedy resztę tej historii. Kapłan wyśle pewnie za mną pościg, trzeba się spieszyć.
Po tych słowach Garf poszedł na górę przygotować się do wyjazdu. Po chwili zszedł przebrany i spakowany. Koń wraz z zapasami na drogę, stał już gotowy. Garf uściskał Swana, podziękował mu za wszystko i wskoczył na wierzchowca. Galopem ruszył w kierunku bramy by jak najprędzej opuścić Liwont i oddalić się od pościgu.

Data:

 dawno

Podpis:

 Olgierd

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=547

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl