![]() |
|||||||||
Mniejsze zło - część 11 |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
LXI Laureain siedziała na trawie, przyglądając się Perlikowi. Im dłużej na niego patrzyła, tym wydawał jej się piękniejszy. Kwiat miał tak intensywny kolor, że wprost świecił na bordowo i granatowo. - Szkoda, że nie można go zerwać i postawić w domu – stwierdziła, kątem oka spoglądając na siedzącą obok Ryaię. Czarodziejka miała zamknięte oczy i twarz obróconą w kierunku słońca. To ona zaproponowała, by skróciły sobie czas oczekiwania na Caoda i Amnebe opalaniem. Laureain chętnie przystała na ten pomysł. Chociaż długie podróże w słońcu zarumieniły jej skórę, to w porównaniu z Ryaią była blada jak mąka. - Jeśli patrzyłabyś na niego codziennie, nie robiłby wrażenia. A w magii właśnie chodzi o efektowność. Piękno i kunszt. - A nie o efektywność? Amnebe mówi, że magia to droga na skróty. Ryaia otworzyła oczy. - Ma trochę racji, ale czy jest coś złego w ułatwianiu sobie życia? Pewnie, że zamiast Perlika mogłabym zainstalować kołatkę przy furtce i nie teleportować się, tylko jeździć konno. Ale skoro posiadam przepiękne farby, czemu nie miałabym pomalować nimi życia na kolorowo? Laureain uznała, że nie ma nic złego w upiększaniu życia, ale nie zdążyła tego powiedzieć, bo Perlik otworzył się, uwalniając stado gołębi. - Mamy gości – powiedziała Ryaia, podnosząc się. Laureain ruszyła za czarodziejką w stronę domu. Czuła niepokój, ale nie miała pojęcia dlaczego gość, którego prawdopodobnie nie znała, wzbudził w niej zdenerwowania. - Nie martwisz się, że ten, kto przyszedł, ma bliżej do domu niż my? Łańcuchy może nie są piękne, ale skutecznie bronią prywatności. - Nie zapominaj, że znajdujesz się w czarodziejskim mieście. Tutaj łańcuch nikogo by nie powstrzymał przed wtargnięciem na cudzy teren. I jedno musisz mieć na uwadze, gdy odwiedzasz takie miasta jak Antim: nawet piękna magia jest groźna. Jeśli gościa witają gołębie, to nie znaczy, że intruza, nie zaatakują sępy. Ryaia puściła oko do Laureain. - To na pewno skuteczniejsze niż łańcuch. Wszystkie domy w Antim są tak zabezpieczone? - Większość jeszcze lepiej. Gdy wyszły zza domu, dostrzegły przy furtce postać. - Ludzie o tym wiedzą i nie wchodzą nieproszeni – stwierdziła Ryaia. – Nawet obcy. Laureain pokręciła głową, ale to nie była reakcja na słowa czarodziejki. Rozpoznała sylwetkę mężczyzny, który stał przy furtce, zanim zobaczyła jego twarz. Jej niepokój szybko zmienił się w strach. Nogi drżały, jakby maszerowała po kłodzie zawieszonej nad przepaścią. Szła jednak dalej, nerwowo zaciskając dłonie w pięści. LXII Rimvalen uśmiechnął się i pomachał do nich ręką. - Znasz go? – spytała Ryaia, obserwując mężczyznę. - To Rimvalen. Hanita, który przygotowywał mnie do egzaminu. Ryaia gwałtownie się zatrzymała. - Hanita? W Antim? Musi być zdesperowany. Czego od ciebie chce? Laureain spojrzała Ryaii w oczy, ale kiedy zobaczyła tą samą nieufność, co kilka dni temu u Caoda, spuściła wzrok. Chciała tak odpowiedzieć na pytanie czarodziejki, aby rozproszyć podejrzliwość, ale nie miała pojęcia, jak to zrobić, nie opisując wszystkiego, co stało się w Garvalen. A na to nie było teraz czasu. - On nie wie, że postanowiłam zrezygnować. Może chce mnie zabrać w dalszą drogę. - Albo dopaść Amnebe. Chociaż Caod atakował Laureain, jak tylko mógł, Ryaia wcześniej nie okazywała jej nieufności. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Laureain była zdana tylko na siebie i nie wiedziała jak przekonać czarodziejkę, że nie zamierza zdradzić Amnebe. Hanita stojący przy furtce, nie ułatwiał jej zadania. - Amnebe nie ma z tym nic wspólnego. Jemu chodzi o mnie. Tak myślę… - Posłuchaj – Ryaia zaczekała aż Laureain spojrzy jej w oczy. – Amnebe jest moją bratową, wiem, że często się kłócimy i w ogóle rzadko zgadzamy, ale zależy mi na niej tak jak Caodowi. - Wiem – Laureain walczyła ze sobą, by nie odwrócić wzroku. - Dlatego, chociaż cię polubiłam, jeśli zrobisz coś przeciwko niej… - Nie zrobię. – Laureain przerwała czarodziejce. Nie chciała wiedzieć, co może zrobić jej Ryaia. Ciągle miała w pamięci rozmowę o sępach. – Amnebe uratowała mi życie, narażała się, by mi pomóc. Nie mogłabym jej skrzywdzić. Wzrok Ryaii stał się odrobinę łagodniejszy. Laureain chciała jeszcze dodać, że Rimvalen próbował ją zabić, ale bała się, że Hanita podsłucha ich rozmowę. Stały daleko od niego, ale wiedziała, jak wyczulony jest jego słuch. - Muszę jednak z nim porozmawiać. Powiedzieć, że nie wrócę do Shaudu. - Jesteś pewna? Może być niebezpieczny, nawet jeśli jego moce ogranicza nasza osłona. Laureain zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła odkładać rozmowy. - I tak kiedyś musiałabym to zrobić. A tu przynajmniej nie może wykorzystać swoich zdolności. - Dobrze, chodźmy więc – stwierdziła Ryaia i nie zwracając uwagi na Laureain ruszyła w stronę furtki. Rimvalen przywitał je uśmiechem. - Witaj, Laureain. Cieszę się, że cię widzę. Już zaczynałem się bać, że nigdy cię nie znajdę. Daleko odjechałaś od Garvalen. - Musiałam. Rimvalen skinął głową. - Rozumiem. Ja sam ledwo uszedłem z życiem. Wszystko ci zaraz opowiem – urwał i przeniósł spojrzenie na Ryaię. – Ty pewnie jesteś Ryaia, bratowa Amnebe. Miło cię poznać. Laureain spojrzała zdziwiona na Rimvalena, ale on tylko się uśmiechnął. Jeśli Ryaia była zaskoczona, dobrze to ukrywała. - Żałuję, że nie mogę powiedzieć tego samego. - Ja też, wierz mi. A gdzie jest Amnebe? Nie wyszła przywitać dawnego przyjaciela? Laureain spojrzała na Ryaię. Czarodziejka świdrowała Rimvalena ostrym wzrokiem. - Wyjechała. I nie sądzę, żeby chciała z tobą rozmawiać. Żaden z ciebie przyjaciel. - Cóż, widzę, że nie jestem tu mile widziany. Może pójdziemy porozmawiać w jakieś spokojniejsze miejsce? Jest tu chyba jakaś tawerna? - Nie ma – Ryaia uprzedziła Laureain. – Chyba będziecie musieli porozmawiać w domu. Zapraszam do środka. Rimvalen skłonił się ostentacyjnie i ruszył za Ryaią w stronę willi. LXIII Ryaia zostawiła Laureain samą z Rimvalenem, choć łatwo było wyczuć, że zrobiła to bardzo niechętnie. Jeśli znała czary umożliwiające słuchanie przez ścianę, na pewno je wykorzysta. Laureain nie miała wątpliwości, że kredyt zaufania, który okazała jej czarodziejka, był wyjątkowo niski. - Oskarżenie o morderstwo było niedorzecznością, ale w Garvalen nie uwierzyliby nam – zaczął Rimvalen, gdy tylko usiedli przy stole. – Nie zamierzałem rozmawiać z Nolandem, uciekłem Vinithowi przy pierwszej lepszej okazji. Więzienie było jednak zbyt strzeżone, abym był w stanie cię uwolnić. Poza tym wiedziałem, że Vinith szuka mnie w pobliżu lochów, spodziewając się, że po ciebie wrócę. Postanowiłem poczekać w lesie, przy drodze, którą prowadzi się skazańców na szubienicę. Jednak wkrótce wszędzie zaroiło się od wojska. W wyobraźni zobaczyłem, jak ty i Amnebe pędzicie na koniach w stronę Silrom. Chciałem ruszyć za wami, ale nie dość, że nie miałem konia, musiałem ukrywać się przed wojskiem. Postanowiłem przeczekać obławę w ukryciu. Nie udało mi się zdobyć konia, więc całą drogę do Silrom przebyłem pieszo, a kiedy dojechałem na miejsce już was nie było. Karczmarz powiedział mi, że jedziecie do Antim, więc kupiłem konia i ruszyłem za wami. Laureain patrzyła w oczy Rimvalenowi, on także cały czas się jej przyglądał. Był pewien, że mu uwierzy. Jego spojrzenie nie zdradzało fałszu, tylko pewność siebie. Gdyby nie to, że ufała Amnebe, dałaby się nabrać. - Powinniśmy uciec jeszcze w lesie. - Liczyłem, że przekonam Vinitha, że nie zabiliśmy tego człowieka. Nie jesteśmy barbarzyńcami. Nie możemy, gdy tylko pojawi się problem, chwytać za miecze tylko dlatego, że jesteśmy silniejsi i łatwo wygralibyśmy walkę. Najpierw trzeba spróbować perswazji. To jedna z rzeczy, której musisz się nauczyć, zanim zostaniesz Hanitką. Przemoc to ostateczność. Laureain spuściła wzrok. Nie potrafiła zachować kamiennej twarzy, słuchając jak Rimvalen opowiada o zasadach wyznawanych przez Hanitów. Wiedziała, że to stek bzdur. - Pozwoliłeś, by cię ogłuszył – stwierdziła. - Wcale nie pozwoliłem. Vinith mnie zaskoczył. Miałem tyle argumentów przemawiających na naszą korzyść. Sądziłem, że zechce ich wysłuchać, zanim nas aresztuje. Do głowy mi nie przyszło, że odważy się mnie uderzyć. Jeszcze żaden rycerz nie popełnił takiego afrontu. Wiem, że myślisz, iż jestem w stanie wszystko przewidzieć i każdego pokonać. Ale jestem tylko człowiekiem. Popełniam błędy jak każdy. To, co mówił, brzmiało szczerze i logicznie. Laureain postanowiła zacząć wykładać na stół swoje karty. Jeśli nie udowodni Rimvalenowi kłamstwa, ciągle będzie miała wątpliwości, czy dobrze zrobiła, wierząc Amnebe. - Wiem, czemu Vinith nie chciał nas wysłuchać. Spojrzała na Rimvalena w samą porę, by dostrzec w jego oczach błysk. - Tak? - Mężczyznę w lesie zabił Hanita. I myślę, że wiesz, kim był. Wyraz twarzy Rimvalena się zmienił. - Amnebe powiedziała ci o nożu hanickim, prawda? Ja nie mogłem tego zrobić, to wbrew zasadą. To wiedza zastrzeżona dla członków naszego cechu. Gdybym powiedział ci o nożu, złamałbym nasze prawo. Założę się, że Amnebe o tym nie wspomniała. Laureain pokręciła głową. Rimvalen potrafił wyjaśnić wszystko, co zdarzyło się od momentu, gdy znaleźli ciało. Desperacko chciała znaleźć coś, co będzie przemawiało przeciwko niemu. - To przez Amnebe jechaliśmy do Garvalen? Chciałeś ją zabić? - Hanici nie chcą zabić Amnebe, tylko aresztować. Jest poszukiwana w Cantopolii za morderstwo sprzedawcy warzyw. W Shaudzie też czeka na nią proces. Zamordowała ośmiu naszych, kiedy próbowali ją pojmać. Nie dziw się więc, że poszukuje jej po świecie tuzin Hanitów. Rimvalen opowiedział podobną historię jak Amnebe, tylko, że nie przedstawił jej jako ofiary spisku i własnej naiwności, jak zrobiła to dziewczyna, lecz jako groźną kryminalistkę. Laureain nie znała faktów, więc w jej odczuciu obie wersje różniło tylko jedno: narrator. Mogła polegać tylko na własnym rozumie i sercu, a w obecnej chwili jedno i drugie się wahało. - Byłam w Shaudzie i widziałam listę byłych Hanitów, którzy są poszukiwani. Amnebe tam nie było. - Nie, podobnie jak innych eks-Hanitów, którzy poszukiwani są za morderstwo. Są na drugiej liście, dostępnej tylko członkom grupy. Nasze największe słabości, muszą pozostać tajemnicą. Jeśli ktoś niepowołany dowiedziałby się, że Amnebe nienawidzi Hanitów i potrafi ich zabijać, mógłby ją wykorzystać przeciwko nam. Miało to niestety sens. Laureain zauważyła, że trzęsą się jej ręce. Nie chciała, by Rimvalen to zauważył, więc wsunęła je pod stół i położyła na kolanach. - Jeśli nie chciałeś, żebym dowiedziała się o Amnebe, czemu ciągnąłeś mnie po nią do Garvalen? - Nie jechaliśmy do Garvalen z jej powodu. Hanici wysłali z tą misją kogoś innego. Widziałaś go już, a raczej jego ciało w lesie. Ktoś zabił go, jego własnym nożem. Według mnie albo Amnebe albo któryś z jej towarzyszy. Laureain była tak zaskoczona, że o mało nie poderwała się z krzesła. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe. Rimvalen najwyraźniej wyczuł jej emocje. - Nie miej do siebie pretensji, że dałaś się oszukać. Amnebe jest inteligentna, sprytna i bezwzględna. Inaczej już dawno złapalibyśmy ją. Jestem pewien, że odkąd się poznałyście, cały czas karmiła cię kłamstwami. Laureain była oszołomiona. Nie wiedziała już w co i komu ma wierzyć. Targały nią sprzeczne emocje i trudno było jej skoncentrować się na faktach. Przypomniała sobie jednak o naszyjniku. Według Amnebe, Rimvalen chciał zabić Laureain przez medalion, tymczasem jak dotąd nie wspomniał o nim ani jednym słowem. - Znasz legendę Gelbota? – spytała. Uważnie obserwowała reakcję Rimvalena. Miała wrażenie, że na moment zesztywniał. - Tak. - To dlaczego nie powiedziałeś mi, że noszę na szyi przeklęty medalion? - W legendzie nie ma chyba mowy o tym, że medalion jest przeklęty. A jeśli chodzi ci o to, że są ludzie, którzy chcieliby go mieć, to przy mnie jesteś bezpieczna. Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Ale chyba Amnebe nie wyłudziła go od ciebie? Nie masz go na szyi. Laureain włożyła ręce do kieszeni, ale nie znalazła medalionu. Widocznie schowała go do plecaka. Rimvalen jednak o tym nie wiedział. Mogła to wykorzystać. - Sprzedałam medalion. W oczach Hanity na moment pojawił się strach. Pierwsza emocja od początku rozmowy, której nie był w stanie ukryć. - Dlaczego? Komu? - Mężczyźnie, którego spotkałam w drodze do Antim. Oferował dobrą cenę, sto pensów. Rimvalen nie zdołał opanować gniewu. - Sto pensów? Medalion jest wart dziesięć razy tyle! Laureain uśmiechnęła się. - Zależało ci na nim, prawda? Dlatego kazałeś Vinithowi mnie zabić. Powiedz, to ty jesteś tym tajemniczym mężczyzną, który zgromadził już trzy klucze do skarbca Gelbota? A może to Noland? Daruj sobie kłamstwa. Wiem, co się stało i czym naprawdę zajmują się Hanici. Rimvalen wstał: - Nic nie wiesz. Tak ci się tylko wydaje. Amenebe cię omotała, założę się, że sprzedaż naszyjnika to też jej pomysł. Ona dla pieniędzy zrobiłaby wszystko. - Mylisz się. Nadal mam medalion, chciałam tylko strząsnąć z twojej twarzy fałszywy spokój. I udało mi się. Chyba już się domyślasz, że nie pojadę z tobą do Shaudu ani nigdzie indziej. Złość całkiem owładnęła spojrzeniem Hanity. - Tak nie można. Musisz wrócić do Shaudu i wyjaśnić swoją decyzję. - Nie mam zamiaru. Rimvalen okrążył stół i stanął obok Laureain. Oparł się ręką o blat i przechylił w jej stronę. - Tak się nie postępuje – szepnął. – Jeśli ze mną nie wrócisz, Wielka Rada będzie rozczarowana. Laureain wstała. - Nie zmienię zdania. - Opłaciłoby ci się. Gdybyś pomogła nam pozbyć się Amnebe, odwdzięczylibyśmy się. Pieniędzmi i stanowiskiem. Chciałabyś zostać członkiem Mniejszej Rady? Młodsza Rada zajmowała się rozdzielaniem spraw. To oni przyjmowali zgłoszenia od burmistrzów i decydowali, kogo najpierw szukać a co może poczekać. Skoro wiedziała już, jak to się odbywało, nic dziwnego, że Rimvalen pomyślał, że mogłaby dołączyć do Rady. - Idź już lepiej. Nie zdradzę Amnebe za żadne pieniądze ani stanowisko. Nie przekonasz mnie. - Wobec tego muszę cię poinformować, że Wielka Rada osądzi twoje postępowanie. Nie wiem, co postanowią, ale twoja sytuacja nie wygląda najlepiej. Każdy, kto stoi po stronie Amnebe, jest traktowany, jak wróg. Po plecach Laureain przeszły ciarki. - Trudno – powiedziała. - I jeszcze jedno – Rimvalen spojrzał jej w oczy. – Każdy, kto stoi po stronie Amnebe, rozczaruje się. To nie jest osoba, której można ufać. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się w stronę drzwi i wymaszerował z mieszkania. Laureain odetchnęła głęboko, po czym skierowała się do kuchni, gdzie jak sądziła, czekała Ryaia. LXIV Czarodziejka siedziała przy stole, układając w wazonie różnokolorowe kwiaty. Laureain zajęła miejsce naprzeciwko niej. - Poszedł sobie? – spytała Ryaia, przenosząc na nią wzrok. - Mam nadzieję. Czarodziejka wyszeptała jakieś tajemnicze słowo, po czym skierowała palec wskazujący w ścianę. Mury stały się przezroczyste, a ich oczom ukazał się ogród. Rimvalen był już prawie przy furtce i chwilę później za nią zniknął. - Szczerze mówiąc, spodziewałam się większych kłopotów – stwierdziła Ryaia. – Nawet nie próbował użyć siły. Laureain była tak przejęta rozmową, że nie zauważyła czy Rimvalen pod płaszczem miał miecz. Nie zamierzała jednak zastanawiać się, co by się stało, gdyby ją zaatakował. Czuła ulgę, że ma za sobą konfrontację i że wyszła z niej zwycięsko. Zobaczyła prawdziwą twarz Hanity: okrutną i mściwą. Podjęła trudną, ale dobrą decyzję i była z tego powodu zadowolona. Nie łudziła się, że już nigdy nie spotka Rimvalena, ale miała nadzieję, że nie nastąpi to zbyt szybko. - Może bał się, że zamienisz go w żabę. Cieszę się, że już po wszystkim. Nawet nie wiesz, jaką on ma potężną moc. - Tutaj nie mógł jej użyć. Mury Antim chronią przed mocą Hanitów. - Wiem. Amenebe wspomniała mi o tym. Ryaia ponownie wskazała palcem ścianę. Mur pojawił się tak nagle, jak zniknął. - Dlatego dziwię się, że ten Hanita nie poczekał aż stąd wyjdziesz. Wtedy miałby większą kontrolę nad rozmową. - Mógłby czytać mi w myślach – stwierdziła Laureain. Nie miała pojęcia, dlaczego Rimvalen postanowił porozmawiać z nią w Antim. Był tak bardzo pewny siebie, że sądził, iż poradzi sobie bez specjalnych zdolności, czy chciał wykorzystać nieobecność Amenebe. Jeśli tak, musiał kręcić się w mieście już od kilku dni. - Widocznie brak mu cierpliwości. - Na pewno nie. Rimvalen był najbardziej cierpliwym i wytrwałym człowiekiem, jakiego znała. Potrafił godzinami powtarzać z nią jedno ćwiczenie, łagodnością i spokojem odpowiadać na jej zniechęcenie i zdenerwowanie. Chyba, że żądza złota całkiem go pochłonęła i chciał jak najszybciej dostać się do skarbca. Czyżby wspólnie z Nolandem zebrali wszystkie naszyjniki? Dotąd sądziła, że zrobił to Demius, ale mogła się mylić. - Wszystko przez ten cholerny medalion Gelbota. - Przez co? - Pięć medalionów Gelbota stanowi klucz do wielkiego skarbca wypełnionego złotem. Pechowo się składa, że mam jeden z nich. - No tak. Ludzie szaleją na punkcie złota i tajemniczych opowieści, tak jak czarodzieje na punkcie magii. Jeśli nie chcesz, by ta żądza ogarnęła ciebie, powinnaś zniszczyć medalion. Laureain myślała już o tym, tak samo jak o sprzedaży i wyrzuceniu naszyjnika. Powstrzymywała ją jedna wątpliwość. - Ale czy ludzie w to uwierzą? Ryaia długo milczała. - Nie – powiedziała w końcu. – Trudno pojąć rzeczy, o których nie ma się pojęcia, tak jak i pogodzić z uczuciami, jakich nie rozumiemy. Wiesz, kiedyś długo łamałam sobie głowę, dlaczego niektórzy czarodzieje wyrzekają się magii. Czy istnieje jakikolwiek powód, by zrezygnować z czegoś tak pięknego i niesamowitego? - I co? Istnieje? Ryaia uśmiechnęła się. - Musi, skoro są osoby, które tak czynią. Pogodziłam się jednak z myślą, że nigdy go nie poznam. Ale wracając do twojego problemu: cokolwiek zrobisz, podejmujesz ryzyko. I musisz liczyć się z faktem, że niektórzy nigdy ci nie uwierzą. LXV Biegła ścieżką, oświetloną przez setki gwiazd, a za jej plecami grzmiał tętent końskich kopyt. Uciekała po równej drodze, a mimo to, co chwilę przewracała. Za każdym razem, gdy leżała na ziemi, miała wrażenie, że drzewa wyciągają w jej stronę konary, próbując dotknąć jej szyi. Gdy dotarła do miejsca, w którym łączyło się kilka dróg, znów upadła. Tym razem to jednak nie drzewa, ale ludzka dłoń wyciągnęła palce w kierunku jej szyi. Ciemność ukrywała oblicze napastnika, jednak zdradzał go hanicki płaszcz. Tętent koni przybrał na sile. Kiedy dotarła do rozwidlenia dróżki, przewróciła się znowu. Na jednym końcu ścieżki zobaczyła Rimvalena a na drugim Amnebe. Oboje uśmiechali się i machali w jej stronę. Tętent koni stał się tak głośny, że aż sprawiał jej ból. Podniosła się, ale zanim zdążyła dokonać wyboru ścieżki, obudził ją krzyk Ryaii: - Obudź się Laureain, musisz uciekać! Otworzyła oczy niepewna czy to rzeczywistość czy dalsza część snu. - Pospiesz się. Zaraz tu będą! – Ryaia rzuciła w Laureain ubraniem i zaczęła się rozglądać po pokoju. - No! Laureain usiadła na łóżku. - Jacy oni? Co się dzieje? I wtedy usłyszałaś stukanie. Dochodziło z dołu, chyba z ganka. Nie czekając na odpowiedź Ryaii, zaczęła pospiesznie się przebierać. - Żołnierze z herbem Garvalen. Są pod domem. Ryaia chwyciła przewieszoną przez krzesło pochwę z mieczem i podała ją Laureain. Na zewnątrz coś błysnęło i stukanie ustało. Ryaia podbiegła do okna. - Stąd nic nie widać, ale pewnie schodzą się czarodzieje. - Skoro wojsko przybyło aż tutaj, nie odjedzie beze mnie. Wątpię, żeby czarodzieje stanęliby murem w mojej obronie. - Zatrzymają trochę wojsko, ale masz rację: nie staną murem w twojej obronie. Noland ma wielu przyjaciół wśród królów, wspólnie mogliby zetrzeć Antim z powierzchni ziemi. Laureain wzięła od Ryaii miecz i przywiązała go sobie dookoła tali. - Nie tłumacz się, rozumiem. Pomaganie mi nie jest w waszym interesie. - Nie tłumaczę się. Jestem gotowa stanąć w twojej obronie i pozamieniać tylu z nich ilu się da w żaby, szczury, karaluchy i w co tylko przyjdzie mi do głowy. Ale to nie wystarczy. Nawet jak Galhal nam pomoże, nie będziemy w stanie zatrzymać wojska. Przed domem jest co najmniej pięćdziesięciu żołnierzy. - Wiem i dziękuję ci. Tylko… - Laureain urwała, bo w pokoju pojawiły się kłęby dymu. W ciągu ułamka sekundy przeobraziły się w Galhala. Laureain włożyła kurtkę i zarzuciła na ramię plecak. Rozglądała się dookoła, upewniając, czy o niczym nie zapomniała. Starała się omijać czarodzieja wzrokiem. - Zaraz się tu wedrą – powiedział Galhal, patrząc na Ryaię. - Nie macie za dużo czasu. - Muszę cię gdzieś teleportować, Laureain. To jedyna droga ucieczki, żołnierze otoczyli dom. Laureain ciężko przełknęła ślinę, choć jej gardło było całkiem wyschnięte. - W porządku. Gdzie? Ryaia spojrzała na Galhala, ale nie doczekała się reakcji. - Gdzie chcesz. Walenie rozległo się na nowo. Laureain nie miała czasu zastanawiać się, dokąd powinna się udać. Zdecydowała się więc na jedyne miasto, o którym wiedziała, że leży na Południu. - Ederloth. - Dobrze. Masz pieniądze? Może ci pożyczyć? - Nie trzeba. A tobie nic nie grozi? Domyślą się, że pomogłaś mi uciec. - Jestem mieszkanką Antim. Nic mi nie zrobią. - Nie martw się o nią, Hanitko – odezwał się Galhal. Miażdżył Laureain tak ciężkim wzrokiem, że dziwiła się, iż pod jego naporem się nie przewróciła. – Martw się o siebie. Ludzie, którzy mają tyle wrogów co ty, nie żyją długo. - Cóż, ja zamierzam żyć jeszcze długo. Galhal nie odpowiedział. Zadarł głowę i ostentacyjnie przeniósł spojrzenie na okno. - Na pewno tak będzie – stwierdziła Ryaia. – Zatrzymaj się w Ederloth, Amnebe wkrótce wróci, jeśli nie dziś to jutro. Teleportuję ją w to samo miejsce co ciebie. Gotowa do podróży? Laureain głęboko wciągnęła powietrze. Bardzo chciała, żeby to był tylko koszmar, z którego lada moment się obudzi, ale wiedziała, że to wszystko dzieje się naprawdę. Za chwilę zostanie przeniesiona za pomocą magii do zupełnie obcego miasta i będzie musiała radzić sobie sama. - Tak. Ryaia powiedziała coś, co w uszach Laureain zabrzmiało jak: „Akolle” i w ścianie pojawił się niebieski okrąg, przypominający lustro. - Droga do Cirmang. Wystarczy, że przejdziesz przez pole. Laureain zbliżyła się do niebieskiej poświaty. Bała się, ale nie miała wyboru. Odwróciła się do Ryaii. - Dziękuję ci za wszystko, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. - Na pewno. Powodzenia. Uścisnęły się, po czym Ryaia zrobiła dwa kroki w tył, a Laureain odetchnęła głęboko i weszła do portalu. Rzeczywistość natychmiast się rozpłynęła. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |