![]() |
|||||||||
Mniejsze zło - część 8 |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
XL Ogród za domem przypominał labirynt. Ścieżki ciągnęły się w różnych kierunkach, rozgałęziały na mniejsze, po czym scalały w jedną, szeroką dróżkę, tylko po to, by za chwilę znów się podzielić. Gdyby nie to, że co jakiś czas zmieniały się gatunki drzew, a na grządkach rosły różne warzywa i kwiaty, Laureain podejrzewałaby, iż chodzą w kółko. - Pięknie tu – stwierdziła, skręcając za Ryaią w zarośniętą gęstymi drzewami ścieżkę. Woń bzu i róż wchłonął zapach świerków. – Aż trudno zrozumieć, że ktoś mógłby z własnej woli opuścić tak cudowne miejsce. Ryaia uśmiechnęła się. - Na świecie jest wiele pięknych miejsc. Może nawet piękniejszych niż to, bo prawdziwych. Magia nigdy nie wygra z naturą. Z leśnego odcinka wyszły prosto na pole koniczyny. - To znaczy, że cały ogród, jest wytworem magii? Żadna z roślin nie jest prawdziwa? – Laurein ukucnęła i przyjrzała się koniczyną. Wszystkie były czterolistne. - Żadna. Jeden naturalny kwiat zmieniłby cały ogród. Wprowadził zamęt, zepsuł konspekt. No i trzebaby pielić chwasty, podlewać. A ja nie mam głowy do takich rzeczy. Chodź, coś ci pokażę. Laureain ruszyła za Ryaią w kierunku otoczonej gęstymi drzewami grządki. - To – Ryaia wskazała dłonią bordowo-granatowy kwiat, rosnący na długiej, krętej łodydze – Perlik. Powstaje ze skrzyżowania rosiczki z tulipanem i słonecznikiem. Oczywiście magicznie, przy pomocy Annary. - Annary? – spytała, przyglądając się grubym płatkom. Rzeczywiście przypominały te od tulipana. Tylko, że były znacznie większe i miały niespotykaną barwę. Nie miała pojęcia, z czego to się wzięło. Ani tulipan ani rosiczka, ani tym bardziej słonecznik, nie występowały w kolorze bordowo-granatowym. - Zaklęcia. Dzięki niemu ten kwiat jest nie tylko urodziwy, ale i praktyczny. Spójrz. Ryaia coś szepnęła i lekko, prawie niezauważalnie poruszyła palcami. Laureain skupiła całą uwagę na czarodziejce, więc kiedy poruszyła się pod nią trawa, omal nie wrzasnęła. Spojrzała na Ryaię, a czarodziejka wskazała oczami Perlika. Jego płatki otworzyły się, wypuszczając na wolność stado gołębi. Ptaki wzbiły się w powietrze i rozpierzchły po całym ogrodzie. Laureain długo nie mogła wydobyć z siebie głosu. Nawet kiedy ziemia przestała się trząść, była w stanie posłać Ryaii tylko zdziwione spojrzenie. - To taki alarm – stwierdziła czarodziejka. - Trawa, która rośnie w ogrodzie, ma oprócz estetycznej, jeszcze inną funkcję. Jest czymś w rodzaju czujnika, wrażliwego na dotyk. Gdy ktoś wejdzie na teren ogrodu, z Perlika wylatują gołębie. Dzięki temu wiedziałam dziś rano, że przyszłyście. Laureain patrzyła na Ryaię w osłupieniu. - Chyba zaczynam rozumieć Amnebe - stwierdziła. Ryaia popatrzyła na Laureain, ale nic nie powiedziała. IXL Amnebe przyglądała się olbrzymiemu kołu stojącemu na środku izby. Przestrzeń wewnątrz metalowej obręczy mieniła się odcieniami błękitu, zieleni i żółci. Na pierwszy rzut oka wyglądała na jednolitą, ale jeśli spojrzało się pod odpowiednim kątem, można było dostrzec szare pyłki. - I co o tym sądzisz? – spytał Caod. Patrzył na swój wynalazek z taką dumą, jakby stworzył wehikuł do poruszania się w czasie a nie teleport. Poczuła na sobie spojrzenie Galhala, więc przeniosła wzrok na niego. Staruszek miał siwe włosy i brodę, która sięgała prawie do ziemi. Jego twarz jak zawsze była poważna, a oczy surowe. Nosił także tą samą granatowo-czerwoną tunikę co dawniej. - A co mam sądzić? Nawet nie wiem czy wasz portal działa. Galhal i Caod wymienili się spojrzeniami. Amnebe, chciała pokazać czarodziejom, że ich tajemnice nic jej nie obchodzą, więc odwróciła się do nich plecami i podeszła do szerokiej ławy, stojącej pod ścianą. - Będzie działać – powiedział Caod. - Naturalnie, że będzie. – Galhal usiadł obok Amnebe. – Właściwie już działa, tyko z oczywistych przyczyn nie mogliśmy go wypróbować. Amnebe zdusiła ironiczny uśmiech. Czarodzieje, przynajmniej ci, których znała, zawsze kryli swoje błędy za płaszczem „oczywistych przyczyn”. - A jakie przyczyny masz na myśli, wuju? Dlaczego dwóch tak wielkich magów, bało się wypróbować swój portal? - Nie drwij, Amnebe – powiedział Caod. - Widzę, że nic się nie zmieniłaś. Ciągle lekceważysz wszystko i wszystkich. Amnebe nie odpowiedziała. Skrzyżowała ramiona na piersiach i zaczęła wodzić spojrzeniem między Caodem a Galhalem. W końcu wuj przerwał ciszę. - Nie boimy się portalu. Nie wiemy jednak, dokąd prowadzi. - Myślałam, że do naszego dziadka. - Owszem, jednak nie możemy rozpoznać miejsca, w którym się znajduje. Ci, którzy zdecydują się przejść przez portal, przeniosą się w nieznaną okolicę, może na niezbadany jeszcze fragment świata. - Nie mogę pójść sam, to zbyt niebezpieczne, a Galhal musi pilnować portalu po tej stronie, żebym miał jak wrócić. Wziąłbym Ryaię, ale ona… - Caod zamilkł i wbił wzrok w portal. – Jest w ciąży. Nie mogę jej narażać. Sama rozumiesz. - Rozumiem. – Amnebe także spojrzała na portal. Wiedziała, że brat oczekuje, iż to ona z nim pójdzie. - To jedyny sposób, żeby odnaleźć dziadka – powiedział Caod. - Nie zamierzamy cię oszukiwać, że to będzie proste zadanie, ale nie mamy cię także czym straszyć. Po prostu nie wiemy, co jest po drugiej stronie. Zapadło milczenie. Amnebe nie miała ochoty podejmować się takiej wyprawy. Nie ufała ani czarodziejom ani ich portalom. Ale tu chodziło o dziadka. Choć rwała się do ucieczki, nie mogła odmówić. - A jak zmusimy dziadka do powrotu? Odszedł z własnej woli, więc niewykluczone, że gdzieś indziej ułożył sobie życie. - Gdyby był tam, gdzie jest z własnej woli, odezwałby się. Moje wiadomości docierałyby do niego – stwierdził Galhal. - Sądzimy, że ktoś go więzi. Może mag. - Jeśli tak to powinniśmy skorzystać jeszcze z czyjejś pomocy. Ja nie jestem czarodziejką. Nie mam czym walczyć z magią. Pójdę z tobą, Caod, ale musimy wziąć ze sobą jeszcze kogoś. Co najmniej dwóch czarodziei. Prosiłeś kogoś z przyjaciół? Caod i Glahal znów wymienili się spojrzeniami. - Uznaliśmy, że lepiej zachować to w rodzinie. - Dlaczego? - Jeśli wieść się rozniesie, ten kto przytrzymują dziadka, może się dowiedzieć o naszych planach i przygotować pułapkę albo co gorsza przenieść się w inne miejsce. Amnebe westchnęła. Zapomniała już, jaka nieufność panuje wśród czarodziei. Ale w tej sytuacji musieli skorzystać z czyjejś pomocy. Z magią można walczyć tylko magią. - To trzeba zrobić tak, żeby się nie rozniosło. Weźmiemy dwie zaufane osoby. Macie jakieś propozycje? Galhal wzniósł oczy do sufitu, jakby zastanawiał się nad jej pytaniem, ale Caod energicznie pokręcił głową. - Nie, nie ma tu nikogo, komu by można zaufać na sto procent. Sama wiesz. - Cóż, wobec tego trzeba będzie zaryzykować. Zaczęła przypominać sobie dawnych znajomych z Antim. Pierwszą osobą, o jakiej pomyślała, był Kyias. Odkąd skończyła pięć lat byli najlepszymi przyjaciółmi. Z nikim w Antim nie była tak związana jak z nim. - Kyias ciągle tu mieszka? – spytała. - Tak. I pewnie nie marzy o niczym innym, jak o tym, by wejść do portalu z dziewczyną, która złamała mu serce. Amnebe zignorowała ironię. Lata, które spędziła w Antim, sprawiły, że była mistrzynią w lekceważeniu uszczypliwości innych. - Nie zaszkodzi spytać. Poproszę go, a ty poproś Cirini. - Zwariowałaś?! Przecież się nienawidzicie! Ona nigdy się nie zgodzi nam pomóc. Nigdy. - Nie przesadzaj z tą nienawiścią. Czasami się kłóciłyśmy, wielka mi rzecz. - Nie żartuj sobie. - Nigdy nie żartuję, jeśli chodzi o moje życie. A Cirini nie jest tak zawzięta jak inni czarodzieje, ani tak bardzo zapatrzona w siebie. Inaczej dawno pływałabym na dnie stawu jako okoń. VIIIL Dom Kyiasa otaczał wysoki, drewniany płot, zza którego nie było widać nawet fragmentu dachu. Amnebe zabębniła mosiężną kołatką o furtkę, próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz widziała przyjaciela. Pewnie dwa lata temu, kiedy opuszczała Antim. W ostatnim tygodniu przed jej wyjazdem kłócili się tyle razy, że nie potrafiła przypomnieć sobie ostatniego spotkania. Chyba nawet się nie pożegnali. Mimo to, a może właśnie dlatego, bardzo cieszyła się, że zobaczy Kyiasa. Gdy furtka otworzyła się, oczom Amnebe ukazał się niewielki domek. Ogród zarósł wysoką trawą, przez co chata sprawiała wrażenie okrętu dryfującego na zielonym morzu. Kiedy odeszła kilka kroków od płotu, furtka zatrzasnęła się. Nie zauważyła Kyiasa, więc ruszyła w stronę domku. Zastanawiała się czy jego wnętrze wygląda ciągle tak surowo, jak wtedy, gdy była tu po raz ostatni. Kyias nie przywiązywał wagi do wyglądu mebli, koloru ścian ani dekoracji. Amnebe także nie zwracała zbyt wielkiej uwagi na te rzeczy, ale kiedy pierwszy raz zobaczyła wystrój domu Kyiasa, była oszołomiona. W największej izbie stał wielki stół i kilka krzeseł, a w sypialni tylko łóżko, mała szafka i komoda. Jedynym porządnie urządzonym pomieszczeniem była kuchnia. Kyias uwielbiał gotować, więc zgromadził wiele nowoczesnych, w większości magicznych urządzeń. - Tutaj, Amnebe! – głos Kyiasa dochodził zza domu, więc ominęła ganek i skręciła na podwórko. Dziedziniec podzielony był na trzy części. W pierwszej znajdowało się mnóstwo worków siana z narysowanymi tarczami, a w drugiej, wysypanej piaskiem, rosły najdziwniejsze dwa drzewa, jakie kiedykolwiek widziała. Ich gałęzie tworzyły coś w rodzaju drabinki, a najgrubsze konary łączyły tworząc most. Trzecią część podwórza pokrywała równo przycięta trawa. Właśnie tam w czarnych, skórzanych spodniach i koszuli z długimi rękawami stał Kyias. W ręku trzymał miecz. - Cześć – powiedziała, ruszając w jego stronę. - Cześć. Miło cię widzieć, po… zaraz, zaraz, ile czasu minęło, odkąd nas opuściłaś? Dwa lata? Kyias uścisnął Amnebe tak mocno, jakby wróciła z wojny. - Dokładnie. Teraz też długo nie zostanę. - Więc ciągle uważasz nas za zapatrzonych w siebie nudziarzy? - A mylę się? Kyias uśmiechnął się i uniósł miecz. - Pokażę ci, jakie zrobiłem postępy. – Wykonał w powietrzu cięcie, obrócił się, udał, że robi unik i ciął znowu. – Dobre, co? Amnebe uśmiechnęła się. Gdy byli młodzi wspólnie trenowali szermierkę, ale Kyias w ogóle się nie przykładał i szybko zrezygnował. Twierdził, że skoro kiedy tylko chce, może wystrzelić z ręki kulę ognia, umiejętność władania mieczem do niczego mu nie jest potrzebna. Jednak gdy dorósł wrócił do treningów. Doszedł do wniosku, że woli być wojownikiem niż czarodziejem. - Nieźle. - Może się zmierzymy? - Innym razem. Mam do ciebie prośbę. Kyias skrzyżował ręce na piersiach. - Ooo. To ciekawe. Ale możemy pogadać w walce. Amnebe było wszystko jedno. Wyciągnęła miecz i zrobiła krok w stronę Kyiasa. - Jak chcesz. Ale to poważna sprawa. - Uzbrajam się w słuch – powiedział Kyias, atakując Amnebe. Musiała odskoczyć w prawo, żeby nie nadziać się na jego miecz. - Caod i Galhał stworzyli portal, który prawdopodobnie prowadzi do miejsca, gdzie przebywa mój dziadek. Kyias szybko machał mieczem, próbując trafić ją raz z prawej raz z lewej strony. Amnebe zablokowała wszystkie ciosy. - Słyszałem, że nad tym pracują – stwierdził odrobinę zwalniając tempo. Jeśli im się udało, to tylko pogratulować. Amnebe przejęła inicjatywę i posłała w kierunku przyjaciela serię pchnięć. Parując jedno z nich, odsłonił całą lewą część ciała. Gdyby była to poważna walka, Amnebe mogłaby przebić mu serce. W tej sytuacji jednak odskoczyła w bok. - Tylko, że jest mały problem. Galhal i Caod podejrzewają, że dziadek jest więziony przez maga lub grupę magów. Znów się zetknęli, metal uderzał o metal. - Chciałam cię prosić, żebyś poszedł z nami. - Tak po prostu? - Tak po prostu. Ufam ci. Kyias odskoczył i opuścił miecz. - Skoro tak... Jeśli ze mną wygrasz, pójdę z wami. No? Na co czekasz? Kyaias rozpoczął szarżę, ale Amnebe sparowała atak czarodzieja i wytrąciła mu z ręki miecz. Odkopnęła go na bok i podsunęła swoją klingę do piersi przyjaciela. - Świetnie. Wpadnij dziś na kolację. Wszystko obgadamy. Kyias oparł dłonie na bokach, ale nic nie powiedział. Amnebe ruszyła w stronę furtki. Po kilku krokach nie wytrzymała i obróciła się do tyłu. Czarodziej uśmiechał się. VIIL Laureain mieszała ciasto na jabłecznik, kątem oka obserwując Amnebe. Koleżanka siedziała po drugiej stronie stołu, krojąc pomidory i paprykę. Siekała warzywa z taką determinacją, jakby czymś się naraziły. Kawałki, które wychodziły spod jej noża były nierówne i duże, co denerwowało ją jeszcze bardziej. Waliła w prostokąciki z taką siłą i zapalczywością, że dziurawiła drewnianą deskę, na której leżały. - Tnij trochę drobniej – powiedziała Ryaia, wstawiając dzika do pieca. - Przecież się staram. – Amnebe machała nożem tak szybko, jak zawodowi kucharze. Laureain podejrzewała jednak, że jej umiejętności nie mają nic wspólnego z gastronomią. – A w ogóle nie rozumiem, czemu po prostu nie wyczarujesz jedzenia. Cholera! Amnebe upuściła nóż. Palec wskazujący jej lewej ręki zalała krew. Ryaia podeszła do stołu i usiadła na krześle obok szwagierki. - Pokaż. Amnebe wyciągnęła w jej stronę rękę. - Dobrze, że go sobie nie odcięłaś – stwierdziła Ryaia, przyglądając się ranie. To skaleczenie kwalifikuje się do szycia. Laureain natychmiast wstała. - Poszukać lekarza? Mieszka tu chyba jakiś? - Nie w typowym sensie tego słowa – powiedziała Ryaia, nie wypuszczając z ręki dłoni Amnebe. Z palca nie ciekła już krew. Rana stała się mniejsza. - Umiesz uzdrawiać? - To nic nadzwyczajnego. Większość czarodziei to potrafi, tylko że w różnym stopniu. Powiedzmy, że ja sobie radzę. - Nie bądź taka skromna – Amnebe przyjrzała się swojemu palcu z kwaśnym uśmiechem. – Dziękuję. - Przemyj go. Amnebe wstała i poczłapała w kierunku balii z wodą, która stała w kącie kuchni. - Laureain, zapamiętaj jej słowa. Nie często słyszy się od czarodzieja wody: przemyj to. - Cała Amnebe. Uratowałam jej palec przed amputacją, a ona ze mnie drwi. Amnebe nie odpowiedziała. Przyklękła nad balią i zaczęła płukać w niej palec. Tymczasem Ryaia siłą umysłu zmusiła noże do pracy. Zanim Amnebe wróciła do stołu, posiekała wszystkie warzywa. - O taką magię ci chodzi? To zwykłe sztuczki. Mogłaś zresztą zrobić to samo. - W twojej kuchni? Gdzieżbym śmiała. Ryaia otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale w tym momencie w pomieszczeniu pojawił się Caod. - Zgodziła się. Cirini się zgodziła! - Naprawdę? – Ryaia wydawała się jeszcze bardziej zaskoczona niż Caod. – Co powiedziała? - Tylko tyle, że się zgadza. Wysłuchała historii o śnie i portalu, a potem spytała, czy Amnebe wie, że proszę ją o pomoc. Wyjaśniłem, że to twój pomysł, a ona się zgodziła. - Dziwne – stwierdziła Ryaia. – Po tym wszystkim…. Nie wiem czy to dobry pomysł. Przecież prawie ją spaliłaś. Może szuka okazji, by się zemścić. - Gdyby chciała, zrobiłaby to już dawno. Teraz to już tylko stare dzieje. VIL Kyias zjawił się kwadrans przed czasem. Przyniósł kwiaty dla Amnebe i Ryaii, a kiedy zobaczył Laureain, uśmiechnął się z zakłopotaniem, po czym wyczarował trzeci bukiet. Gdy zauważył, że stół nakryty jest na siedem osób, nachmurzył się. - Kto jeszcze będzie? - Galhal i Cirini – odpowiedziała Amnebe. - Mogłaś mnie uprzedzić. Przyniósłbym więcej kwiatów. - Przepraszam, gdybym wiedziała, że nie zgłębiasz tylko sztuki władania mieczem, ale całą kulturę rycerską, na pewno bym cię powiadomiła. Nagle na środku pokoju pojawił się dym i wszyscy spojrzeli w jego stronę. Amnebe także, chociaż widziała, kto za moment wyłoni się z szarych kłębów. Tylko jedna osoba w Antim, podróżowała w ten sposób. Jej ukochany stryjek Galhal. - W samą porę – stwierdził Caod, gdy dym przybrał postać człowieka. Laureain wyglądała, jakby zobaczyła przedstawiciela innej cywilizacji i miała ochotę uciec od niego na drugi koniec świata. Cóż, boimy się tego, czego nie znamy. Cała reszta jest do przełknięcia. Amnebe podeszła do koleżanki. - Laureain, to właśnie jest Galhal. Brat naszego dziadka – wyjaśniła.– Galhal, to moja przyjaciółka Laureain. Galhal spojrzał na Laureain tak, jakby chciał wyssać z niej całą osobowość. Dziewczyna cofnęła się. - Nie wspominałaś mi o niej – powiedział ostrym głosem. - Ciekawe dlaczego. Uprzedzam, że jeżeli będziesz grzebał którejś z nas w myślach, jeszcze tej nocy wyjadę z Antim i zostawię was samych z portalem. Galhal nie odpowiedział, nie przestał także przyglądać się Laureain. Amnebe nie miała pojęcia, czy czyta jej w myślach, czy tylko chce ją przestraszyć. Na wszelki wypadek postanowiła być czujna. - Siadajmy do kolacji – zaproponowała Ryaia. – Cirini pewnie wkrótce przyjdzie. - Tak, siadajmy. – Kyias spojrzał w kierunku zastawionego przeróżnym jedzeniem stołu. – Pachnie wspaniale. Mam nadzieję, że to nie iluzja. - Oczywiście, że nie. Zapraszam. – Ryaia wskazała ręką stół i wszyscy ruszyli w jego stronę. Galhal zajął miejsce naprzeciwko okna, tuż przy ścianie. Kyias usiadł obok niego. Amnebe wybrała następne krzesło i dała Laureain znak wzrokiem, żeby usiadła przy niej. Brak kontaktu wzrokowego znacznie utrudnia telepatię. Ryaia i Caod zajęli miejsca naprzeciwko Galhala. Amnebe była zdenerwowana. Nie dość, że nie potrafiła odgadnąć, czy Galhal czyta jej albo Laureain w myślach, to jeszcze za chwilę czekała ją konfrontacja z Cirini. Nie miała pojęcia czy czarodziejka będzie w stosunku do niej miła, wredna, obojętna czy złośliwa. Znając Cirini, wszystko było możliwe. Zanim zaczęli jeść, do pokoju wleciał gołąb. Ktoś uruchomił alarm. - Idzie Cirini – stwierdził Caod, wstając. Kyias także się podniósł. W jego ręku zakwitł bukiet stokrotek, bliźniaczo podobny do tego, który otrzymała Laureain. Caod otworzył drzwi zanim rozległo się kołatanie. - Witaj, miło nam, że przyszłaś. Do pokoju weszła młoda dziewczyna o długich, brązowych włosach i intensywnie zielonych oczach. Kyias wyciągnął w jej stronę bukiet kwiatów. - Bardzo miło. Czarodziejka uśmiechnęła się i wzięła do ręki stokrotki. Miała na sobie długą niebiesko-granatową suknię oraz czarny płaszcz. Na jej piersiach wisiał medalion w kształcie pawiego oka. - Dziękuję – powiedziała, po czym nieznacznie poruszyła palcami. W jej dłoni pojawiła się butelka. Wsunęła do niej kwiaty i postawiła na podłodze przy drzwiach. Kyias zarumienił się, a Caod wziął od niej płaszcz i zaczął prezentację. - Ryaię i Amnebe znasz – powiedział, wskazując dłonią stół. – Galhala też. Kiedy Cirini spojrzała na arcymaga, znów lekko poruszyła palcami. Amnebe odniosła wrażenie, że powietrze w jakiś sposób się zmieniło. Poszukała wzroku Caoda, ale jej brat patrzył na Cirini. Po chwili atmosfera ponownie stała się inna. Cirini cały czas spoglądała na Galhala. - A to jest Laureain – wykrztusił Caod. – Przyjaciółka Amnebe. Cirini rzuciła okiem na Laureain, po czym znów przeniosła wzrok na Galhala. Powietrze po raz kolejny się odmieniło. Amnebe nie miała pojęcia, kto tym razem rzucił zaklęcie i jakie. W oczach Cirini pojawił się gniew. - Nie będziesz czytał moich myśli, Galhal. Jeśli jeszcze raz zdejmiesz osłonę, wychodzę. - Galhal, wcale… - zaczął Caod, ale Cirini mu przerwała. - Nie kłam. Kiedy tu weszłam, powietrze gotowało się od energii telepatycznej. Amnebe poderwała się z krzesła. Wiedziała, że to nie myśli Cirini, stryj chciał zobaczyć. - Lekceważysz moje słowa, Galhal? – wybuchła. – Naprawdę chcesz, abym uciekła z Antim i nigdy nie wróciła? - Ja sobie lekceważę? To ty lekceważysz sobie wszystkie ostrzeżenia. Co ci mówiłem? Co powtarzali ci wszyscy wkoło, gdy uroiłaś sobie, że zostaniesz Hanitką? Nie ufaj im, to źli ludzie. Myślą tylko o sobie, a po całym świecie rozpowiadają, że działają dla dobra innych. Nazywają nas egoistami, bo im nie pomagamy i strzeżemy swoich miast przed ich sztuczkami. A co ty na to? Zaślepia was nienawiść. I proszę, sama na własnej skórze poznałaś prawdę. Tyle, że nadal nie masz w sobie ani krzty pokory. Jesteś głucha na wszelkie przestrogi. Przywozisz do Antim półhanitkę, mimo, że masz masę lepszych powodów niż my, by nie ufać tym oszustom. - Czytałeś w moich myślach?! - Nie denerwuj się tak. Niewiele odczytałem. Żeby rozsupłać taki węzeł, jaki plącze się twoje głowie, potrzebowałbym miesiąca. - Czytałeś w moich myślach?! - Daj spokój Amnebe – odezwał się Caod. - Tu chodzi o naszego dziadka, a nie o ciebie. Musimy go ocalić. Drobiazgami zajmiemy się później. Amnebe rzuciła bratu wrogie spojrzenie, ale usiadła. Kyias, Caod i Cirini także zajęli miejsca przy stole. - Niczym nie zajmiemy się później. Nie mogę ufać własnej rodzinie, trudno, ale przyjmuję to do wiadomości. A teraz pomówmy o dziadku. Chcę jak najszybciej załatwić tą sprawę i wyjechać z Antim. Caod zrobił się blady, a Ryaia tak intensywnie wpatrywała się w stół, jakby chciała odczytać z niego zaklęcie. Galhal przerwał ciszę: - Wstydziłabyś się, Amnebe, mówić o uratowaniu dziadka, jak o wyczyszczeniu butów. Amnebe chciała odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Jeśli zacznie dyskusję z Galhalem, miną wieki, zanim zaczną rozmowę o teleporcie. Poza tym nie zamierzała prać rodzinnych brudów przy obcych. - Wróćmy do tematu – odezwał się Kyias. – Jesteście pewni, że wasz teleport prowadzi do Amartha? Caod pstryknął palcami i nad stołem pojawiły się dwa noże, które zgrabnie pocięły dzika na porcje. Głos zabrał Galhal. - Yavethin miał proroczy sen. Zobaczył pewne miejsce i bardzo dokładnie je narysował. - Yavethin to jeszcze jeden brat mojego dziadka – szepnęła Amnebe do Laureain. – Tyle czasu poświęca malowaniu, że nie starcza mu go na czary. Jak przychodzi co do czego, zamiast błyskawicy potrafi wyczarować łabędzia. Nad stołem pojawiła się butelka wina. Jakaś niewidzialna ręka napełniła wszystkim puchary. - Co było na rysunku? – spytał Kyias. Powietrze obok stołu zaczęło się poruszać. Nabierało kolorów i kształtów tak długo, aż przybrało postać szarego, ceglanego domu, otoczonego ze wszystkich stron drzewami. Amnebe tak jak i inni zebrani przy stole spojrzała na rysunek. Nie zrobił na niej wrażenia, więc zaczęła przyglądać się zgromadzonym przy stole ludziom. Wszyscy wydawali się zafascynowani mirażem, tylko Cirini jadła spokojnie dzika, ledwo zerkając w stronę iluzji. - Murowany dom pośrodku lasu – stwierdził Caod. – Musi być magiczny. - A skąd wiesz, że to środek lasu? Tu widać tylko kilka drzew – odezwała się Cirini. Amnebe zmusiła się, żeby jeszcze raz spojrzeć na obraz. Nie miała ochoty roztrząsać misji, która ich czekała, najchętniej już teraz wskoczyłaby do portalu, żeby mieć ją jak najszybciej za sobą. Zgodziła się iść z Caodem z obowiązku. Tak naprawdę nie wierzyła, że w domu, który zobaczył Yavethin, więziony jest Amarth. Yavethin nigdy specjalnie nie interesował się magią. Ojciec nauczył go tak jak Galhala i Amatrha czarów, więc umiał się nimi posługiwać, ale czynił to rzadko. Prawie nigdy zresztą nie udawało mu się użyć ich tak, jakby chciał. - To musi być środek lasu – stwierdził Galhal władczym tonem. – Amarth musi być więziony z dala od ludzi. Inaczej znaleźlibyśmy go. Sami wiecie, jak wiele mocy trzeba zużyć, żeby stworzyć barierę przeciwko czarom. Gdyby ten dom stał w pobliżu miasta, jakiś czarodziej wyczułby energię i zainteresował się nią. A to ostatnia rzecz, jakiej chce ten, który więzi Amartha. - Albo ci – dodał Caod. Cirini obrzuciła go przelotnym spojrzeniem, po czym wbiła wzrok w Amnebe. - A skąd wiecie, że Amarth jest więziony? Z tego co pamiętam opuścił Antim z własnej woli. - Dałby znak życia – odparł Galhal. Amnebe cieszyła się, że nie musi rozwiewać wątpliwości Cirini. Byłaby w tym albo nieszczera albo nieprzekonująca. – A nawet jeśli nie, wyśledzilibyśmy go. Próbowałem wielu czarów i tych prostych i tych skomplikowanych. Korzystałem z pomocy większości tutejszych arcymagów. Wszystko na nic. Zupełnie jakby Amarth zapadł się pod ziemię. - To może znaczyć, że on… – zaczęła Cirini. - Nie żyje? – dokończył za nią Galhal. – Wiedziałbym o tym. W końcu w naszych żyłach płynie ta sama krew. Krew z krwi. Niektórzy czarodzieje twierdzili, że czują, kiedy spokrewniona z nimi osoba umiera. Amnebe nigdy w to nie wierzyła. Krew była symbolem, płynem ustrojowym, niczym więcej. - Załóżmy, że żyje – stwierdziła jednak. Dyskusja między Cirini a Galhalem mogła trwać godzinami, a żadne z nich nie przekonałoby drugiego o swoich racjach. – Załóżmy, że Yavethin naprawdę zobaczył we śnie miejsce, w którym więziony jest Amarth i wiernie odrysował je na swoim płótnie. W końcu i tak trzeba to sprawdzić. - W porządku – Cirini, wzięła do ręki kieliszek wina. – Po prostu z tego, co mówił Caod, wywnioskowałam, że jesteście pewni, że portal zaprowadzi was do Amartha. - Jesteśmy – stwierdził Galhal. - Ja nie jestem – powiedziała Amnebe, przenosząc spojrzenie z Cirini na Kyiasa. – Ale dla mnie to nie ma znaczenia. Pytane tylko: czy to coś zmienia dla was. Nadal chcecie pomóc? - Oczywiście – Kyias wypił resztkę wina i uśmiechnął się. – Obiecałem, że jak mnie pokonasz w walce na miecze, wejdę do portalu. A ja zawsze dotrzymuję obietnic. - Dziękuję. Cirini? - Może… Jeśli mnie pokonasz w walce na miecze… Amnebe omal nie wybuchła śmiechem. Cirini miała taki stosunek do mieczy, jak ona do magii. Od tego zresztą zaczęły się ich kłótnie. - Żartujesz? - Skądże. Podejmujesz wyzwanie? - Pewnie. Cirini wstała. - No to chodźmy. Nie zjedzcie całego dzika, kiedy nas się będzie. - I żadnych sztuczek, Galhal – dodała Amnebe. Czarodziej w odpowiedzi mruknął coś pod nosem. - Nie martw się – powiedział Caod.– Nikt nikomu nie będzie czytał w myślach. Amnebe odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi. VL - Naprawdę chcesz ze mną na walczyć? Trzymałaś kiedyś miecz w ręku? Albo inną broń? Cirini spojrzała w stronę domu i palcem wskazującym zakreśliła w powietrzu literę „L”. - Nóż kuchenny – odrzekła. Dookoła nich pojawiła się blado-niebieska poświata. Amnebe poczuła się tak, jakby uwięziono ją w bańce mydlanej. - Teraz możemy porozmawiać – powiedziała Cirini. – Po co ci jestem potrzebna? Dlaczego chcesz, żebym szła z wami? Amnebe popatrzyła czarodziejce w oczy. Pod powierzchnią pewności siebie, którą zawsze manifestowała spojrzeniem, kryła się czujność i niepewność. - Nie wygram z magią mieczem. Jeśli chcę uratować dziadka, muszę skorzystać z pomocy czarodzieja. I to dobrego. Kyias nieźle walczy i czaruje, ale to za mało. Nie zna nawet połowy tych zaklęć, co ty. - Mówiłaś, że nie wierzysz, że portal prowadzi do Amartha. - W niewiele rzeczy wierzę, ale to nie znaczy, że one nie istnieją. Skoro już podejmuję się tego zadania, chcę być gotowa na wszystko. - W mieście jest dużo czarodziejów i czarodziejek lepszych ode mnie. Z wszystkimi masz na pieńku? Amnebe pokręciła głową. Przeszyły ją dreszcze. Spojrzała na księżyc, ale jej moc w Antim była zbyt słaba, by mogła zobaczyć przyczynę swojego zdenerwowania. Czuła jednak, że zbliża się niebezpieczeństwo. Coś głęboko w sercu, a może w umyśle, mówiło jej, że powinna zabrać stąd Laureain. Nie mogła jednak wyjechać, zanim spróbuje odnaleźć dziadka. Jedyne co mogła zrobić to przyspieszyć wyprawę. Cirini cały czas jej się przyglądała. - Chcesz wiedzieć, dlaczego wybrałam ciebie? Proszę bardzo. Nigdy nie kierowałaś się niskimi pobudkami i nie wierzę, że zdradziłabyś nas dla pieniędzy. A jeśli, w co fakt, nie wierzę, Amartha więzi czarodziej, może pochodzić z Antim. - W to z kolei nie wierzę ja. Ale chyba już rozumiem, dlaczego mnie prosisz o pomoc. Nie dlatego, że ufasz mi bardziej niż innym: ty nie ufasz nikomu, oprócz siebie. Po prostu robisz to, co podpowiada ci intuicja. Tak jak nauczyli cię Hanici. Amnebe nie podobało się to, co powiedziała Cirini. Czarodziejka bezbłędnie ją rozszyfrowała. Gdyby nie to, że wiedziała, iż Cirini nie tylko nie potrafi czytać w myślach, ale jest temu całkowicie przeciwna, podejrzewałaby, że informacje pochodzą z jej głowy. A tak mogła mieć pretensje tylko do siebie. Była zbyt przewidywalna. - Za bardzo upraszczasz. - To ty za bardzo upraszczasz. Zawsze bierzesz wszystko lub nic. Albo wychodzi na twoje albo się ciskasz. A gdybym chciała się zemścić? Wiesz, jak łatwo byłoby mi to zrobić, gdy przejdziemy przez portal? Albo w chwili, gdy będziemy przez niego przechodzić? Wystarczy, że wykonam jeden ruch, a znikniesz na zawsze w próżni. Pomyślałaś o tym? - Są sprawy, dla których warto zaryzykować życie. Może zabijesz mnie ty, a może jakiś podrzędny czarodziej z portalu. Nie jestem w stanie ochronić się przed magią mieczem. Niewykluczone też, że skręcę sobie kark przelatując przez wrota albo portal rozerwie mnie na strzępy. Ale przecież nie ucieknę. Cirini długo patrzyła w oczy Amnebe, zanim się odezwała: - Skoro tego chcesz, pomogę. Uprzedzam jednak, że jeśli to jest oszustwo, nie daruję Galhalowi. Potrafię się mścić. Kiedy chcę. Osłona znikła i Cirini ruszyła w stronę domu. - Dziękuję – powiedziała Amnebe. Cirini zatrzymała się. - Nigdy cię nie rozumiałam, Amnebe. I chyba nigdy nie zrozumiem. IVL Nawet gorąca woda nie spłukała z Laureain zdenerwowania. Nie podobało jej się, że Caod patrzy na nią nieufnie, a Galhal próbuje czytać w jej myślach. Nie chciała, by dzięki niej uzyskał informacje o Hanitach. Przyjazd do Antim wydawał się coraz większym błędem. Martwiła się, że jeśli w Shaudzie dowiedzą się, że była w Antim, nie pozwolą jej do siebie dołączyć. Nie była pewna, czy nadal miała ochotę zostać Hanitką, ale sama chciała podjąć decyzję. Nie to jednak najbardziej ją niepokoiło. Nie ufała Galhalowi, i nie wiedziała, czy powinna ufać Ryiaii, a pod nieobecność Amnebe będzie zdana na łaskę i niełaskę tej dwójki. Na dodatek bała się o Amnebe. Misja ocalenia Amartha nie dość, że opierała się na wątłych podstawach, to jeszcze była nieprzewidywalna w skutkach. A co jeśli portal zaprowadzi czwórkę czarodziei w miejsce, gdzie będzie stu arcymagów albo potwory? Pospiesznie wrzuciła na siebie ubranie: białe spodnie, niebieską koszulkę i trapery, po czym wyszła z łaźni. Skierowała się wprost na schody prowadzące do sypialni. Choć dom Caoda i Ryaii wydawał się mały, miał aż dziesięć pokoi. Większość z nich znajdowała się na piętrze. W korytarzu oparta o balustradę stała Amnebe. Usłyszała kroki Laureain i obróciła się w jej stronę. - Inaczej sobie to wszystko wyobrażałam - stwierdziła. - Przepraszam za Galhala. Za Caoda również. Wuj ma na niego zły wpływ. Zawsze miał, ale teraz to już przesada. - Przecież to nie twoja wina. Amnebe nie odpowiedziała. Patrzyła w dół na pokój, w którym odbyła się dzisiejsza kolacja. Teraz był pusty i mroczny. - Mogłabym pomóc ci uratować dziadka. Wprawdzie kompletnie nie znam się na magii, ale całkiem nieźle radzę sobie z mieczem. - Wiem. Ale nawet gdybyś była najlepszą wojowniczką na świecie, nie wygrałabyś mieczem z magią. - To jak ty będziesz z nią walczyć? Znasz jakieś czary? - Nie. Dlatego oprócz Caoda, idą też Kyias i Cirini. To oni będą osłaniać nas przed czarami i atakować nimi. Ja mogę jedynie korzystając z zamieszania podkraść się do czarodzieja i walnąć go mieczem. - Ja też mogłabym… - Nie. To zbyt niebezpieczne. Może gdyby szła nas tam ósemka, ale na cztery osoby, jedna nie mająca pojęcia o magii to i tak o jedną za dużą. Aczkolwiek dziękuję za propozycję. Laureian zmarszczyła brwi. Spodziewała się takiej odpowiedzi, ale mimo to była rozczarowana, że nie może wziąć udziału w akcji. Amnebe podniosła na nią wzrok. - Tylko nie bierz tego do siebie. To nie jest kwestia zaufania. Po prostu nie chcę, by coś ci się stało. Gdyby jakiś czarodziej skierował w twoim kierunku błyskawicę czy kulę ognia, nie potrafiłabym ci pomóc, a nie wiem, czy którekolwiek z nich by to zrobiło – stwierdziła, po czym skierowała się w stronę swojego pokoju, dając znak Laureain by poszła za nią. W pomieszczeniu było dość ciemno, bo palił się tylko jeden świecznik. Pod granatowymi ścianami stało mnóstwo mebli: dwie duże szafy, półki z książkami, łóżko i biurko zawalone papierami, naszyjnikami oraz flakonikami z różnokolorowym płynem. - Mieszkałaś w tym domu? - Od urodzenia. Laureain podeszła do biurka i zaczęła przyglądać się naszyjnikom. W większości były ze złota lub srebra, ale każdy miał inny kształt. Koło, elipsa, trójkąt, gwiazda, kwiat, miecz… Naprawdę było w czym wybierać. Najbardziej przypadł jej do gustu naszyjnik w kształcie słońca. Miał najładniejszy błękitny kolor, jaki w życiu widziała. Wzięła go do ręki, by przyjrzeć się z bliska. - To Samadin – wyjaśniła Amnebe. – Słoneczny medalion. Ma pomagać w odnajdywaniu drogi własnego przeznaczenia. Dziadek dał mi go na jedenaste urodziny. - Czemu go nie nosisz? - Wątpię, żeby działał. Dziadek z takim samym medalionem odleciał na bocianie niewiadomo gdzie. To ma być przeznaczenie? Laureain nie odpowiedziała. Ona także nie wierzyła w moc medalionów. Podejrzewała, że tych prawdziwych, czarodziejskich naszyjników istnieje najwyżej kilka a reszta to zwykłe oszustwa. - Jeśli go znajdziecie, na pewno wszystko się wyjaśni. - Jeśli – Amnebe usiadła na łóżku. Spojrzała na Laureain tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale się nie odezwała. - O co chodzi? Amnebe wciągnęła powietrze. - Muszę ci coś powiedzieć o Hanitach. Tak na wszelki wypadek, gdybym miała nie wrócić. Laureain poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. - Przecież wrócisz… - stwierdziła nie do końca panując nad drżeniem głosu. – Jeśli coś byłoby nie tak, w każdej chwili możecie przenieść się z powrotem do Antim. Portal będzie otwarty. - Oczywiście, ale gdyby coś nie poszło… Zresztą i tak zamierzałam ci to kiedyś powiedzieć. Gdy dołączyłam do Hanitów, byłam nimi zafascynowana. Może nawet bardziej niż ty. Marzyłam o tym, aby nauczyć się przenosić przedmioty siłą woli, czytać w myślach innych ludzi i od razu wiedzieć, czy są dobrzy czy źli, spostrzegać i słyszeć więcej niż inni, a przede wszystkim walczyć z mordercami, złodziejami i gwałcicielami. Bez problemu zdałam test i przystąpiłam do nauki. Szło mi szybko, pewnie dlatego, że bardzo mi zależało. Jednak chociaż w trzy miesiące nauczyłam się niemal wszystkiego, co powinnam, trzymali mnie w Shaudzie jeszcze dziewięć miesięcy. - Bo w zgodzie z regulaminem szkolenie trwa rok, tak? – Laureain podeszła do łóżka i usiadła obok Amnebe. - Tak. A regulamin dla Hanitów do rzecz święta. Gdy wreszcie dali mi zadanie, byłam wniebowzięta. Dostałam portret mordercy, którego miałam odnaleźć i zawieźć do burmistrza Carnevel. Laureain była kiedyś Carnevel z ojcem. Miasto leżało zaledwie sto kilometrów od Alcali. Była to siedziba kupców i szewców. - Odnalezienie tego człowieka przyszło z łatwością. Pił w karczmie we wsi oddalonej od Carnevel zaledwie dwa dni drogi. Nie stawiał zbyt wielkiego oporu, ogłuszyłam go mieczem i związałam. Jak się obudził, zaczął mnie prosić, abym go wypuściła, bo jest niewinny. Potem przyznał się, że wyszedł od szewca nie płacąc za buty, a że szewc stawiał opór, więc go uderzył. Upierał się, że nikogo nie zabił, ale ja go nie słuchałam. Sądziłam, że w Carnevel go osądzą. W końcu tak to się zazwyczaj odbywało. Dostałam od burmistrza nagrodę i nie odwracając się za siebie odjechałam. Tak jak mi kazano. Za drugim i trzecim razem było podobnie, tyle że bandyci stawiali większy opór. Dziwne, ale dzięki temu czułam się lepiej. Upewniało mnie to, że zasłużyli na więzienie, może nawet śmierć. Taka właśnie rola przypada początkującym Hanitom. Nie ma zagadek zbrodni, które samemu można by rozwiązać. Trochę czasu mi to zajęło, ale w końcu zrozumiałam, że nikogo w Shaudzie nie interesuje ściganie groźnych morderców. Wysyłali mnie tam, gdzie były pieniądze do zdobycia. Dla nich oczywiście, ja dostawałam tylko niewielki procent. - Ale tak czy tak uwalniałaś świat od bandziorów. Hanitów jest za mało, żeby złapać wszystkich kryminalistów, trzeba dokonywać selekcji – powiedziała Laureain. Nie była przekonana, czy ma rację, ale nie potępiała też Hanitów, że chcieli zarabiać. W końcu musieli z czegoś żyć. - Przy takich zdolnościach powinni ścigać tych najokrutniejszych, ale nieważne, nie o to chodzi. Ja chciałam robić coś więcej. Poprosiłam Wielką Radę o trudniejsze zadanie. Odprawili mnie z kwitkiem, ale kilka dni później na progu mojego domu pojawił się Rimvalen z kolejnym portretem w ręku. Powiedział, że skoro chcę łapać najgroźniejszych bandytów, mam ku temu świetną okazję. Facet, którego miałam złapać zamordował podobno z zimną krwią kobietę w ciąży i jej pięcioletniego synka. Byłam tak podekscytowana, że jeszcze tego samego dnia wsiadłam na konia i odjechałam. Chłopak, którego miałam złapać nazywał się Samva. Rimvalen powiedział, że znajdę go w Dervon i miał rację. Samva na mój widok zaczął uciekać, potykając się o własne nogi. Dogoniłam go w pięć sekund. Sięgnął miecza, ale radził sobie z nim tak beznadziejnie, że wytrąciłam mu go jednym ruchem. Gdy go wiązałam, łkał, a ja czułam się strasznie głupio. Miał osiemnaście lat a ryczał jak dziecko. Był w tym tak cholernie szczery, że zaczęłam mieć wątpliwości. I jeszcze te koszmary. Co noc budził się z krzykiem, trząsł się i płakał na przemian. Dowiozłabym go do Cantopolii, gdyby oddalona była o tydzień drogi, ale to było znacznie dalej. Samva upierał się, że jest niewinny. Przespał się z jakąś baronówną, a jej mąż, gdy się o tym dowiedział, kazał zamordować kobietę, u której wynajmował mieszkanie i zwalił winę na niego. Czułam, że mówi prawdę. W Cantopolii nie miał szans na uczciwy proces. Zamordowaliby go od razu. Nie miałam zamiaru przykładać do tego ręki, więc go wypuściłam. Laureain zorientowała się, że wstrzymuje oddech, więc głęboko wciągnęła powietrze. Nie chciało jej się wierzyć, że Hanici pomogliby za pieniądze bogatemu baronowi pozbyć się rywala, ale słowa Amnebe brzmiały poważnie i szczerze. - Ale nie masz pewności, że był niewinny. A może wyczytałaś to w jego myślach? Amnebe wzruszyła ramionami. - Próbowałam, ale nie udało mi się. Nie jestem w tym najlepsza. Gdy go uwolniłam pojechałam do Cantopolii. Chciałam mieć pewność. Gdyby się okazało, że oskarżenia są prawdziwe, zamierzałam odnaleźć Samvę i odstawić do Cantopolii. Laureain spuściła głowę. Wiedziała już, jaki będzie finał tej historii. - Ludzie nie chcieli mówić, chociaż płaciłam za informacje. Niektórzy potwierdzali wersję barona, inni milczeli. Podejrzewałam, że są zastraszeni, ale chciałam mieć pewność. Intuicyjnie czułam, że od początku miałam rację. Gdyby doszło do procesu, Samva nie miałby szans. Powołaliby dziesiątki fałszywych świadków i powiesili go. Byłam wściekła. Jeśli inni, których dowoziłam do sądów także byli niewinni, to na mnie spoczywała odpowiedzialność za ich śmierć. Wyjęłam miecz i zagroziłam sprzedawcy warzyw, że jeśli nie powie prawdy, zabiję go. - Potwierdził wersję Samvy? - Tak. I jeszcze dodał, że burmistrz groził śmiercią każdemu, kto piśnie choćby słówko o tym, co stało się naprawdę. Laureain poczuła mdłości. Fundament, na którym zamierzała zbudować całe swoje życie, legł w gruzach. Haninci udawali, że chcą służyć społeczeństwu, a w rzeczywistości służyli tylko sobie. Zamiast zwalczać zło, szerzyli je. Byli niebezpieczni. Potrafili wyśledzić i zabić każdego. Ale skoro tak, to czemu nie znaleźli Amnebe? - Co było potem? Chyba nie wróciłaś do Shaudu? - Nie. Skierowałam się na Południe. Starałam się unikać większych miast, ale i tak mnie znaleźli. Czekali w Parean, jakby wiedzieli, że zajadę tam uzupełnić zapasy żywności. Miałam jednak szczęście. Kiedy wjeżdżałam do wsi, poczułam ich obecność. Zawróciłam konia i przez następną dobę jechałam niemal bez przerwy, zatrzymując się tylko, by dać odpocząć koniowi. Mogłabym tak uciekać dwie, może nawet trzy doby, ale głód okazał się silniejszy. Zajechałam do jakiejś zapadłej dziury, której nie było na mapie, by kupić chleb i ser. Oczywiście Hanici czekali już tam na mnie. Zmęczenie nie pozwoliło mi ich wyczuć, więc wpadłam w pułapkę. Gospodarz jednego domu zaprosił mnie do środka, a oni tam byli. Laureain intensywnie wpatrywała się w koleżankę. Skoro teraz rozmawiały, oczywiste było, że Amnebe uciekła. Mimo to czuła coraz większe zdenerwowanie. - I co? – spytała. - Było ich tylko dwóch. Chcieli mnie zabić, więc bez skrupułów odpłaciłam im za to. - Zamordowałaś ich. W oczach Amnebe pojawił się gniew. - Nie miałam wielkiego wyboru. Kazałam przerażonemu gospodarzowi zebrać prowiant, zapłaciłam i uciekłam. Wiedziałam jednak, że i tak mnie wytropią, więc kupiłam gołębia pocztowego i wysłałam go do Antim. Caod szybko mnie odnalazł i teleportował na dalekie Południe. Jakiś czas potem spotkałam Arpe. Resztę historii mniej więcej znasz. - Ale jak to możliwe, że cię nie znaleźli? Hanici czują… - Żeby mnie wyczuć, musieliby być blisko. Co najmniej sto kilometrów. Laureain poczuła, że jej gardło wyschło na wiór. Słowa nie chciały przez nie przejść, a po głowie krążyły pytania, nad którymi wolałaby się nie zastanawiać. Ale było już za późno, bo znała odpowiedzi. - To dlatego jechaliśmy do Garvalen? Po ciebie? Dlatego Rimvalen pozwolił się aresztować? Chciał pogadać o tobie z Nolandem? - Nienawidzi mnie i chce zabić. Przypuszczam, że nawet jeśli wasza podróż do Garvalen na początku miała inny cel, zmienił plany, gdy mnie wyczuł. Laureain nie znajdowała już nic na obronę nauczyciela. Była pewna, że dzięki swoim zdolnością wyśledził Amnebe kilka dni przed przyjazdem do Garvalen. Całe jego późniejsze dziwne zachowanie było podporządkowane zabiciu dziewczyny. - Ja o niczym nie miałam pojęcia, Amnebe. Rimvalen ani słowem nie wspomniał o tobie. Sądziłam, że jedziemy do Garvalen sprzedać Ametyst. - Wiem. Już się zorientowałam. Laureain nagle zrobiło się gorąco. Myśli w jej głowie krążyły zbyt szybko, żeby mogła je uchwycić. - Już? To znaczy, że na początku podejrzewałaś, że chcę cię zabić? - Dziwisz się? Siedzę sobie w kącie lochu i nagle pojawiasz się ty. Myślałam, że Hanici zastawili na mnie pułapkę, choć nie miałam pojęcia, czemu wymyślają coś takiego, zamiast mnie po prostu zabić. Laureain rozumiała Amnebe. Na jej miejscu także byłaby podejrzliwa. Ale również zbyt przerażona, by ratować życie potencjalnej morderczyni. Nawet nie przyszłoby jej to do głowy. Już wcześniej wiedziała, że ma wobec Amnebe dług wdzięczności, nie miała jednak pojęcia jak wielki. - Dlaczego mi pomogłaś? Nie bałaś się, że cię zabiję albo podstępem doprowadzę do Hanitów? - Trochę się bałam, ale obraz Vinitha zmierzającego po ciebie z grupą żołnierzy był tak wyraźny… Czułam, że on idzie po to, by cię zabić i nie mogłam tego zignorować. Miałam zbyt mało czasu, by zastanawiać się czy ci zaufać i spróbować pomóc, czy sobie odpuścić. Zrobiłam więc to, co podpowiadała mi intuicja. Sądziłam, że gdybyś próbowała mnie zabić poradziłabym sobie. Wzięłam klucze. Jeśli zorientowałabym się, że chcesz mnie zabić, zamknęłabym cię w podziemiach. No tak. Klucze. Laureain od początku to podpadało. Amnebe wzięła od strażnika klucze, choć ich nie potrzebowała. W przeciwieństwie do Laureain, która próbując otworzyć kajdanki, zdemaskowała swoje słabości. - Tak czy inaczej postanowiłam, że jak tylko znajdziemy się na zewnątrz, zostawię cię. Tak na wszelki wypadek, żeby nie kusić losu. Ale kiedy krążyłyśmy w korytarzach lochu sama z siebie wspomniałaś o Rimvalenie i zamordowanym mężczyźnie. Gdybyś chciała mnie zabić lub zaprowadzić do Hanitów, ukryłabyś to. - Pewnie tak – stwierdziła Laureain, byle tylko coś powiedzieć. Wtedy wcale nie była pewna, że dobrze robi mówiąc Amnebe o Rimvalenie i morderstwach. - Potem nawet jakbym chciała ci uciec, nie było za bardzo jak. A kiedy powiedziałaś, że chcesz wracać do Shaudu… Po prostu nie mogłam na to pozwolić. Jeśli to Rimvalen wysłał po ciebie Vinitha, w Shaudzie czekałaby cię śmierć. To już było za wiele. Laureain potrząsnęła głową. To co powiedziała Amnebe, oszołomiło ją. - Dlaczego Rimvalen miałby chcieć mojej śmierci? Nic nie zrobiłam. - Moim zdaniem chodzi mu o medalion Gelbota. Laureain była skłonna przyznać Amnebe rację. Rimvalen mógłby ją zabić tylko dla złota. Nie miała tylko pojęcia, dlaczego nie zrobił tego wcześniej. - Gdy poprosiłam cię, żebyś sprawdziła, czy Rimvalen jest na zamku okłamałaś mnie, prawda? Amnebe nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę patrzyła w stojącą na kufrze świeczkę, a potem spojrzała na Laureain. - Tak, Rimvalen był na zamku. Siedział z Nolandem przy zastawionym suto stole. Jakbym ci to powiedziała, od razu popędziłabyś do niego. Rimvalen zabiłby ją wcześniej albo ukradł wisiorek, gdyby wiedział, ile jest wart. Widocznie historię naszyjnika usłyszał dopiero od Nolanda. Niewykluczone, że król pokazał mu kolekcję medalionów Gelbota, którą sam uzbierał. - Jak dużo jeszcze potem kłamałaś? Amnebe znów przeniosła wzrok na świeczkę. - Wcale. Wiem, że długo odwlekałam tą rozmowę, ale wiedziałam, że mam tylko jedną szansę, aby przekonać cię, że historia, którą ci opowiedziałam, była prawdziwa. Chciałam więc poczekać, aż mi zaufasz. A poza tym mówienie o tym, co robiłam jako Hanitka nie jest łatwe. Popełniłam mnóstwo błędów, których nie da się naprawić. - Myślałaś, że tropisz bandytów. Może tak było. Gdyby Hanici nie uganiali się za prawdziwymi mordercami, a jedynie pieniędzmi, ludzie coś by podejrzewali. A tak… - Laureain wstała. – Muszę to wszystko przemyśleć i zastanowić się co robić. Moje plany legły w gruzach, a na dodatek wygląda na to, że wiele osób ściga mnie z powodu naszyjnika Gelbota. Laureain ruszyła w kierunku drzwi. Amnebe przyglądała jej się w milczeniu. - Ufam ci, ale to nie rozwiązuje moich problemów. Wręcz przeciwnie – powiedziała Laureain, po czym nie odwracając się za siebie, wyszła. IIIL Laureain przez całą noc nie mogła zasnąć. Próbowała uporządkować nowe fakty, zrozumieć jak mogła wpaść w takie kłopoty. Jeszcze niedawno wiodła spokojne życie w Alcalii. Zajmowała się praniem, gotowaniem i ogrodem, a w wolnych chwilach, których miała bardzo dużo, ćwiczyła walkę mieczem i spotykała się z sąsiadami. Popadała w monotonię, więc w głębi duszy pragnęła odmiany, ale to, co się działo teraz, było grubą przesadą. Niejaki Demius wyznaczył nagrodę, za sprowadzenie Laureain do Dilmy, więc zapewne tłumy oprychów wałęsały się po świecie, szukając jej. Rimvalen chciał ją zabić dla naszyjnika i jeśli zorientuje się, że ona się tego domyśliła, nastawi przeciwko niej Hanitów. Będą jej szukać jeszcze zacieklej niż Amnebe. W końcu miała przy sobie klucz do skarbca wielkości królestwa. Z tego samego powodu co Rimvalen, ściga ją też Noland. Może nawet współpracują. Jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, Amnebe i jej brat wejdą wkrótce do tajemniczego portalu, a ona zostanie w Antim sama z Galhalem i Ryaią, Stwierdzenie, że się bała, było zdecydowanym niedomówieniem. Laureain była przerażona. Najgorsze było jednak to, że niczego nie była pewna. Noland mógł nie wiedzieć o naszyjniku Gelbota, Rimvalen nie próbować jej zabić, Demius z kimś mylić, a Amnebe wszystko zmyślić z nienawiści do Rimvalena albo Hanitów. Tych „może” było zbyt dużo. Laureain nie potrafiła połapać się w swoim własnym życiu. Zmęczenie, nerwy i strach sprawiały, że do świtu przewracała się z boku na bok, bezskutecznie próbując się uspokoić. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |