Przebudzenie |
|||||||||
|
|||||||||
Przebudzenie Siedzę w salonie. Jest dzień, bo słońce lekko, delikatnie pieści moje plecy, zalewa swym łagodnym blaskiem kanapę, stół, podłogę. Przedpołudnie, bo okna wychodzą na wschód. Czuję się dziwnie, trochę jakbym nie był sobą. Ktoś mnie obserwuje? Niby kto? Nie ma jak. Nagle. Patrzę na swoje kolano. Czarne dżinsy. Co na nie spadło? Metalowy, o srebrnym zabarwieniu. Spinacz. !? Co? Patrzę na sufit. Nic. Pustka. Ktoś we mnie rzucił spinaczem do papieru? Niby kto? A spinacz spadał pionowo, wyraźnie widziałem jego lot. Obudziłem się. Po omacku, przecierając sklejone oczy zszedłem na dół, do kuchni. Chcę sobie zrobić jakieś kanapki, strasznie zgłodniałem. Tak wiem, anoreksja, ale w nocy trudno się powstrzymać. Wtem. Słyszę coś. Ktoś (coś?!) Gwiżdże. Zupełnie bez melodii. Jakbym słyszał spuchnięte, popękane i wyschnięte usta. Cichy, szeleszczący. Złowrogi. Gwizd. Czuję się dziwnie. Jakbym nie był sobą. Ktoś tu jest. Nie, jestem w domu sam. Tylko że ktoś gwiżdże, i to nie ja. Kolejny dzień, pogoda taka sama. Siedzę na kanapie tyłem do okna. W tym samym co poprzednio miejscu. Czy czuję się dobrze? Nie wiem. Czuję się normalnie, ale… czy dobrze…? Trzymam w dłoni małe, okrągłe. Lusterko. Lustereczko. Kosmetyczne. Ale tak w ogóle… To po co ja je trzymam? Chwila. Coś w nim dostrzegłem… Jakieś odbicie(czyjeś, czegoś?) Zobaczyłem coś Ale Wcale tego nie widziałem. I sekundę potem. Może pół? Lusterko rozsypuje się na miliony drobnych ziarenek żółtego piasku. Spada mi na stopy. Jak się czuję? Nie wiem. Dziwnie? Co mnie obudziło? Discman? Tak Włączył się Sam? Leży koło łóżka. Tool, piosenki nie rozpoznaję. Właczył się sam, bo przecież… ja nie dosięgam stąd. Sam. Bo nikogo nie ma w domu oprócz mnie. Tak? W zasadzie nie wiem… czy wyczuwam czyjąś (czegoś?) obecność? Wychodzę z pokoju, rodzice z jakimś panem… Sam? W domu tak. Wychodzę z pokoju, są tu rodzice. Moi. I jakiś pan. -mamo, tato. Opowiadam co widzę ostatnio. -coś ostatnio ze światem się dziwnego dzieje, synku. -apokalipsa? - pytam półżartem. -nie synku, to tylko coś dziwnego. Uspokojony wychodzę na olbrzymi taras. Jest środek nocy. Panują ciemności. Nie wiedzę gwiazd. Ale chmur także nie ma. Dzieci wesoło bawią się na dole, wśród kolorowego blasku licznych latarni. Ptaki śpiewają. Noc? Czy to komuś przeszkadza? I to że nie ma gwiazd? Później jest cmentarz, jakieś… miejsce obrzędów. Złamane krzyże, ktoś rzuca kamieniami które spadają pionowo w dół. Szukam, lecz on (ona?) się wymyka. Ktoś chce mi pomóc, ale… jest już za późno. Znów się obudziłem. Z pieca postawionego nad biurkiem, na najwyższej półce leci majkel. To dziwne. Piec jest przecież nie podłączony do prądu… Nagle. Słyszę to. Ktoś od czasu do czasu gra na gitarze Z tym że… gitara jest w piwnicy i… nie ma sposobu by ją jakkolwiek podłączyć do pieca. Gra powtarza się miarowo. Kilkusekundowe melodie(melodie?), a między nimi niedługie przerwy. W tle majkel. Uspokajam się. Przecież ja piec trzymam razem z gitarą na dole. Więc czemu widzę go, chociaż jest ciemno i nie powinienem. I słyszę. Kto gra?(co?) Czy ja nadal śnię? Leżę w łóżku. I Coś. Idzie. Pod kołdrą. Stopy. Uda To… do tej pory był sen. Uświadamiam sobie, te wszystkie przebudzenia, to tylko wymysł mej podświadomości. Ale Teraz. To naprawdę tam jest. Biodra. Nie czuję tego, żadnej (sierści?) nic. Tylko wiem że zaraz dojdzie do… Ramię. Zrywam się, krzyczę. Kurwamać! Pełen rozpaczy i zdezorientowania. Czemu… Czemu się wcześniej tego wszystkiego nie bałem!? tylko… tylko to jakoś spływało po mnie. Jeszcze półleżąc zaczynam napieprzać z łokcia w to coś co jest pod kołdrą. Wszystko to trwa może 3 sekundy. Zrywam się z łóżka, biegnę do sypialni rodziców. Śpią. - co ci jest?- Pytają – uderzyłeś się? Co się stało? Mówię że miałem koszmar. Mniej więcej co mi się śniło. Głos mi drży, sam też się z resztą cały trzęsę. Prawie płaczę chyba. Czemu się tak boję? Mam przecież 21 lat już! Mówię że coś mi chodziło po nodze, i że to nie mógł być sen. Idę z mamą sprawdzić, co to. Nic nie ma w moim pokoju. Może to był skurcz? Kładę się, za namową mamy razem z ojcem, prawie tak jak przed kilkunastu jeszcze laty, ona sama idzie położyć się na kanapie. Nie mógłbym zasnąć u siebie w łóżku. Tutaj też nie mogę. Słyszę gwizd. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |