![]() |
|||||||||
Apollo-prawie jak bóg |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Z głębokiego snu wyrwał dziewczynę donośny terkot budzika. Niechętnie zwlokła się z łóżka i zaświeciła światło. To ją otrzeźwiło. Wcisnęła się w bryczesy, wciągnęła przez głowę porozciągany sweter , założyła oficerki i odszukała toczek w bałaganie , który panował w jej pokoju. Był inny niż pokoje jej koleżanek. Przede wszystkim, ściany nie były oblepione plakatami różnych aktorów i piosenkarzy, tylko portretami koni, zdjęciami, dyplomami i medalami zdobytymi w jej krótkiej karierze jeździeckiej. Kolory były stonowane, przeważała zieleń. Wszystko miało jakiś związek z końmi. Kalendarz ozdabiały portrety koni. Narzuta na łóżku przedstawiała pasącego się rumaka, zegar miał pośrodku namalowaną podobiznę pegaza, a jego skrzydła poruszały się w charakterze wskazówek i tym podobne drobiazgi, w które zaopatrywała ją cała rodzina. Zjadła pośpiesznie śniadanie i choć był bardzo wczesny, zimowy poranek, wybrała się do stadniny oddalonej o ledwie parę metrów od jej domu, załadowawszy wcześniej kieszenie kurtki marchewką. Kiedy dotarła do stajni, nie było jeszcze nikogo. Konie spokojnie stały w boksach i powitały ją cichym rżeniem i prychaniem. Dała im po marchewce. W stajni było znacznie cieplej niż na dworze. Weszła do ostatniego boksu,a Sindbad powitał ją parsknięciem. Tosia przytuliła się do miękkiej grzywy konia. Nagle, Tosia zobaczyła jakąś sylwetkę, cicho skradająca się w jej kierunku. Dziewczynę na chwile zmroziło. Ale zaraz odetchnęła z ulgą... To był tylko Filip. Stajenny. Jak na stajennego, był zdecydowanie niezwykłą postacią. Chodził cicho, bezszelestnie, pojawiał się niespodziewanie w różnych miejscach ,jakby wyrósł spod ziemi. Nie odzywał się praktycznie do nikogo. Mieszkał nad stajniami, na stryszku. I to tyle z tego, co o nim wiedzieli. Tosia wróciła do swoich rozmyślań. Uwielbiała konie, a zwłaszcza tego ogiera. Był arabem czystej krwi, miał czarne umaszczenie z białą plamką na boku. Nie był jeszcze ujeżdżony, bo nikomu nie dał na siebie wsiąść. Dziewczyna nie stanowiła wyjątku, ale czyszczenie go i lążowanie w zupełności jej wystarczało. Nasypała mu owsa do paśnika i nalała wody do wiaderka. Nakarmiła pozostałe konie. Nie mając już nic do roboty, otworzyła sobie stajenną świetlice, gdzie zazwyczaj gromadził się nie mały tłumek, więc wydało jej się tu dziwnie pusto. Zrobiła sobie herbaty, poszła do łazienki umyła ręce i spojrzała w lustro. Nie była ładna, zwłaszcza z zaplecionym do tyłu warkoczem. Zakręciła kurek, wyszła z toalety oddzielonej grubą ścianą od świetlicy i usiadła w głębokim fotelu. Jeździła konno odkąd skończyła sześć lat. Mieszkała wtedy w małej wsi, a jej dziadek miał parę koni,więc nauczył ją podstaw jeździeckich. Była małym zapaleńcem, konie to była jej pasja. Zostało jej to do teraz, chociaż kończyła już piętnaście lat. Była niewysoka, miała pociągłą twarz i duże, brązowe oczy. Ciemną karnację odziedziczyła po ojcu, który umarł przed jej dziesiątymi urodzinami, a miodowo-złote włosy po matce. Siedząc w fotelu rozmyślała o tacie. Nigdy nie bywał za często w domu, zawsze miał jakieś sprawy o wiele ważniejsze niż rodzina. Nigdy nie miała z nim dobrego kontaktu, nie potrafił się z nią Dogadać, z matką zresztą tez nie. Zginął w wypadku samochodowym. Dumania Tosi , przerwał huk otwieranej szafki. Czyli ktoś przyszedł. Dziewczyna z kubkiem w ręce wyjrzała ze świetlicy. Grzebiąc w otwartej szafce, stał Kacper, niewiele starszy od niej kolega. Uśmiechnął się na jej widok. · Cześć Tośka! Myślałem , że będę pierwszy , nie spodziewałem się , że przyjedziesz tak wcześnie! Ale mróz no nie? Patrz to błocko na padoku zamarzło więc nici z jazdy bo się konie pozabijają na tym lodzie! A właściwie to co ty tu robisz tak wcześnie i to w sobote?- Nie czekając na odpowiedź zalał ją potokiem słów ale ona już go nie słuchała , patrzyła w osłupieniu na ostatni boks. Był otwarty na oścież, a przecież go zamykała! Chłopak spojrzał na nią nie doczekawszy się odpowiedzi na zadane pytanie i podążył za jej wzrokiem. Toska podeszła szybkim krokiem na drugi koniec stajni. Sindbada nie było! Dziewczynę zaczął ogarniać niepokój. Jak mogło go nie być, przecież była u niego chwilę temu! I zamykała za sobą boks. Na pewno! A może jednak nie? Nie pamiętała. Albo ktoś konia uprowadził! Idiotka! Kto mógł Sindbada uprowadzić i po co?! Zaczął powracać jej dawny spokój i opanowanie. Zwróciła się do kolegi , który stał obok niej wpatrując się w pusty boks z ciekawością. · Kacper ile temu tu przyszedłeś? · Będzie z pięć minut. Wszedłem tylnymi drzwiami i się bawiłem z Galonem. · Czyli przechodziłeś obok boksu Sindbada? · Tak i był pusty. Myślałem ze go ktoś wziął na ląże i właśnie cię o to miałem pytać. · Ale nawet gdybym nie domknęła boksu to bym słyszała jak wychodzi! Byłam cały czas na świetlicy. · Zaraz, zaraz. Przecież nie mógł tak wyparować. Byłaś przez cały czas na świetlicy? · No poszłam jeszcze do wc-tu... · Ile tam byłaś ? To ważne. · Z jakieś 5 minut. Ale przez pięć minut nie da się wyprowadzić konia ze stajni i ukraść! · Jak widać, da się. – Trzymał w dłoni owijkę na kopyta , która miała tłumić hałas. · Ale...Ale... · Trzeba powiedzieć Borysowi. · No i co on tu zdziała? Może od razu policji? · Coś ty. Nie , policja odpada. · No to niech będzie Borys- zgodziła się z niechęcią Borys był o jakieś trzy lata starszy od niej, jeździł krócej niż ona , a wymądrzał się jak zawodowy jeździec. Zawsze traktował ją z góry, ale to on był współwłaścicielem stadniny od kiedy pan Ignacy się rozchorował. Teraz stał zamyślony wpatrując się pustym wzrokiem w boks. Podrapał się po brodzie · Ale ja dalej nie rozumiem , po co by ktoś porywał Sindbada. Ani to to ujeżdżone nie jest , ani nie ma jakiegoś wspaniałego rodowodu...Po jakie licho by go ktoś kradł? Już lepsza by była Siska! · My też nie wiemy, ale sprawa jest raczej poważna.- poinformowała go · Może pomylili konie – Powiedział bez przekonania. Nic im nie przychodziło do głowy. Siedzieli we trójkę w fotelach , nikogo nie było w stadninie bo wszyscy odwołali jazdy ze względu na lód pokrywający padok. Przez chwilę panowało milczenie. Naraz usłyszeli daleki hałas przewracanych drągów na padoku za budynkiem. Wylecieli na dwór i rzeczywiście, drągi były pozrzucane na ziemię. Poukładali wszystko jak należy i wrócili do stajni. Tośka Odruchowo spojrzałam na boks Sindbada. Spojrzała jeszcze raz. Nie no, pomyślała, to już jest przesada. Chłopaki dumali nad tymi drągami , kiedy zwróciła im uwagę na to , że albo ona zwariowała , w co nie wątpi, albo Sindbad się odnalazł. I rzeczywiście, koń stał tam jakby nigdy nie ruszał się z boksu, a tym bardziej , że stał się ofiarą koniokrada. Kacper rzucił tylko pełne dezorientacji- o cholera-. Nikt nie komentował tego wszystkiego , chyba wszyscy zdecydowali , że zniknięcie ogiera było tylko przewidzeniem. Postanowili milczeć na ten temat , ale dużo rozmyślali o tajemniczym porwaniu i powrocie arabka. Zwłaszcza , że nie znaleźli żadnych śladów na zewnątrz , a nie dałoby się ich uniknąć w potężnych zaspach. Toteż raczej woleli przyjmować to wydarzenie za urojenie. Tylko Tosia przejęła się sprawą naprawdę. Ale też nie miała zbyt wiele czasu aby zastanawiać się nad tą tajemnicą. Bo nadal trwały ferie zimowe i wszyscy powyjeżdżali z miasta i tylko Tosia i Kacper zostali aby opiekować się zwierzętami, tzn. dawać im jeść i czyścić, o resztę dbał Borys. Tydzień po tajemniczym wydarzeniu, dziewczyna siedziała z Kacprem na świetlicy. Nakarmili już konie , wyczyścili, pozamykali dokładnie stajnię , a żadnemu z nich jakoś się nie spieszyło do domu. W kominku cicho trzaskał ogień, szumiał czajnik na herbatę. Mruczek, Galon, Cezar i Kosma wyłożyły się na kanapie mrucząc głośno. Kacper nalał im mleka do miski , otworzył szafkę i mruknął · Trzeba będzie dokupić herbatę , bo się kończy, cukier też. I łyżeczki gdzieś się zapodziały. · Co? A, też prawda. Cukier przyniosę, ty weź herbatę. Wiesz co, ostatnio nawet nie miałam czasu pomyśleć nad tym co się stało tydzień temu. Przecież nie mogło nam się to przywidzieć... · Wiedziałem , że będziesz chciała o tym pogadać. Mi też to ostatnio nie dawało spokoju ale nie ma jakiegoś mądrego wytłumaczenia na to. Był koń, zniknął na pół godziny , i się odnalazł. · No wiem , że to głupio wygląda. Ale myślałam jeszcze , że wzięli nie tego konia co trzeba i jak się zorientowali o pomyłce to odwrócili naszą uwagę tymi drągami , a sami odstawili konia jakby nigdy nic- Kacper pokręcił w zadumie głową. · No , a ślady? Co oni latali z tym koniem? Przecież musieli jakieś ślady zostawić . Nie ma szans żeby zdążyli jeszcze je zatrzeć. · Masz jakieś inne, racjonalne wytłumaczenie? · Nie · No widzisz. Trzeba teraz uważać . Jeżeli nie chodziło o Sindbada... To o kogo? · O Talara. To pewne. Talar był pełnokrwistym Maremmano , przywiezionym przez pana Ignacego z Toskanii. Był szybki i wysoko skakał. Wygrywał wszystkie wyścigi i skoki. Jednym słowem był wspaniały. Pan Ignacy nie ujawniał publicznie jego rasy , ponieważ była bardzo rzadka i mógłby narazić konia na różnego rodzaju nieprzyjemności. Talar naprawdę nazywał się El Tamme , ale wszyscy mówili na niego Talar. Koń też reagował na to imię. Miał cos około sześciu lat. Był spokojnym wierzchowcem ,z żyłką sportowca. Na początku marca Palomino zaczął kolkować więc Borys postanowił trzymać straż nocną. Teraz dyżurowali Tośka i Kacper. Palominowi już przeszło, zdawało się , że zasnął. Tosia pogasiła światła i przysiadła pod ścianą na niskim stołeczku. Zmieniali się z Kacprem ale on spał w najlepsze na świetlicy. Nagle dziewczyna usłyszała przytłumione głosy , zbliżające się od strony wejścia. Szybko otrząsnęła się ze zmęczenia i schowała się za belkami słomy. Miała stamtąd świetny widok. Klęła w myślach na swoją nieuwagę. Chciałaby mieć przy sobie chociaż psy, ale te zostały z Kacprem na świetlicy. Głosy były już całkiem blisko ale nie mogła zobaczyć kto rozmawiał , ponieważ było strasznie ciemno. Okienka były wąskie i nie wpuszczały księżycowego światła. Rozpoznała , że rozmawiają dwaj mężczyźni. Jeden z nich mówił właśnie głosem ochrypłym z emocji. · Jak tym razem pokpimy sprawę, to szef nas oskalpuję. Trzeba to załatwić cicho i sprawnie. Ty owijasz mu kopyta , ja zakładam worek na łeb. Prowadzimy go do przyczepki i już nas nie ma. Nikt się nie zorientuje. · A jak ktoś nas zobaczy?- Odezwał się lękliwie ten drugi niskim basem. · Nie gadaj tylko bierz się do roboty. Streszczaj się.- W tym momencie Tosia zobaczyła postacie okryte długimi płaszczami. Światło padało na nie ukośnie . Już myślała , że nie zobaczy ich twarzy ale Chrypa, bo tak nazwała pierwszego mężczyznę w myślach, zapalił latarkę. Jego twarz była poorana bliznami, pomarszczona i pozbawiona wyrazu , miał pod czterdziestkę. Oczy pałały niecierpliwym blaskiem. Ten drugi był znacznie młodszy od swego towarzysza. Na twarzy malowało się przerażenie , był niski i chudy. Tosia zaczęła gorączkowo rozmyślać. Na pewno chcieli porwać Talara. To ci sami , którzy zabrali Sindbada. Czy powinna teraz wyjść i przeszkodzić im? Mogliby jej coś zrobić. Może nawet nie zdążyłaby krzyknąć i Kacper dalej by spał nie wiedząc co się stało. A może lepiej przekraść się do niego niepostrzeżenie i o wszystkim powiedzieć. Zadzwoniliby na policję. Tym razem chłopak na pewno nie miałby oporów , widząc co się dzieje. Trzeba było działać bo oni zaczęli już kręcić się obok Talara. A może, zaczekać tu, potem pójść za nimi i zobaczyć gdzie go zabierają. Ryzyko było wielkie ale mogło się jej udać. Wtedy dowiedziałaby się wiele i policja mogłaby udać się wprost do ich kryjówki. Tak , to powinna zrobić. A jeżeli Kacper się obudzi i jej nie znajdzie, tak samo jak Talara? Trudno, potem mu wszystko wytłumaczy. Rabusie już wyprowadzali ufnego konia ze stajni. Tosia zaczęła się za nimi zakradać, niewidoczna pod osłoną nocy. A oni wyszli przed stajnię i skręcili w bok, kierując się prosto w gąszcz krzaków za stajniami. Co oni do cholery knują? Pomyślała dziewczyna. A oni zapuszczali się coraz głębiej w chaszcze. Tosia musiała nieźle wyciągnąć nogi aby ich dogonić. W końcu wyszli po drugiej stronie, prosto na prowizoryczne wybiegi dla koni. Tam czekał dżip z przyczepą na do przewozu koni. Ale tutaj dopiero El tamme zaczął stroić fochy , zaparł się i za nic na świecie nie chciał wejść do bukmanki. Tropicielka uśmiechnęła się, dobrze wiedziała jaki był problem z przewozami konia na wyścigi i zawody. Konik miał jakiś uraz i za nic na świecie nie chciał wejść do przyczepy. Czasami załadowanie go do tego pudła na kółkach zajmowało pół dnia. Ciekawe jak im się to uda. Właśnie pozwolili mu się popaść na zeszłorocznej trawie. Sami patrzyli na siebie bezradnie. Tosie strasznie kłuły gałęzie jakiegoś krzewu i musiała się odsunąć. Panowie usłyszeli szelest i ciche posapywanie. Spojrzeli w stronę krzaków z przerażeniem. Ich twarze wyrażały jedno i to samo- mają nas!- Naradzali się krótką chwilę, po czym zrobiło się zamieszanie, trzasnęły drzwiczki i odjechali zostawiając Talara na pastwisku. Kiedy odjechali Tosia wyszła z ukrycia i złapała konika. Pogłaskała go czule, ściągnęła mu worek z pyska i uspokajająco wyszeptała parę słów. Nagle poczuła na swym ramieniu silne dłonie. Odwróciła się przerażona, i stanęła oko w oko z Chrypą, porywaczem konie. Czyli odjechał tylko tamten a ten został żeby wszystkiego dopilnować, myślała z paniką. Zaczęła się z nim szarpać i w końcu jej się udało , wyswobodziła ramię z uścisku i wskoczyła na wierzchowca , nie oglądając się za siebie , pokłusowała drogą do stadniny. Serce biło jej mocno a w uszach pulsowała krew. Musiała wziąć kilka wdechów aby uspokoić skołatane nerwy. *********** Kacper w odrętwieniu słuchał jej opowieści z niedowierzającą miną. Ale musiał jej w końcu uwierzyć. Na zakończenie jęknął tylko · Już myślałem , że to się skończyło. A tu coś takiego... Wiedziałem , że cos się stanie , wiedziałem! – biadolił. Spoważniał i spojrzał na nią z troską · Jedno wiem na pewno, będziesz teraz miała przerąbane dziewczyno. Jak tamten cię widział to znajdą cię bo coś wiesz. Bo ich widziałaś. Nie mów jeszcze policji o niczym . To może tylko pogorszyć sprawę. · Taaa? A skąd ty taki poinformowany jesteś niby? · Wiesz , czyta się dużo i ogląda kryminały. Ale zrób tak jak mówię. Zobaczyłaś chociaż rejestrację? · No coś ty , za ciemno było!- Ale sama siebie złajała w duchu za swoją tępotę. Rejestracja! Jak mogła o tym nie pomyśleć! Zaczynało już świtać więc pożegnała Kacpra , który miał czekać na przyjście Borysa. Zapięła kurtkę i wyszła na dwór z rękami w kieszeniach i z powierzchowną obojętnością. Stadnina była położona daleko od drogi i bloków, a więc nie docierały tam zanieczyszczenia i spaliny, wokół stajni była polana na której zostały wydzielone pastwiska i padoki. Zaraz obok był wspomniany już wcześniej lasek a za laskiem strumyczek. Kwitnące kwiaty tonęły w świetle wschodzącego słońca, słowiki zaczynały swój koncert. To miejsce było jakby odcięte od reszty świata, taki mały, cichy, zielony zakątek. Ale Tosia była obojętna na uroki tego miejsca bo zaprzątały ja własne , ponure myśli . Z tego co mówił Kacper wynika , że mieli do czynienia z jakąś szajką koniokradów, jeżeli ja widzieli , to ją znajdą. I będą prześladować. Jeżeli pójdzie na policje , jeszcze sprawę pogorszy. Dziewczyna zadrżała. Nie chciała jeszcze wracać do domu, więc skręciła w boczną uliczkę, i poszła na plac zabaw. Plac zabaw był zdemolowany jak wszystko na jej osiedlu , przetrwała tylko jedna huśtawka. Tosia uwielbiała huśtać się i zapomnieć o wszystkich kłopotach. Tak tez było tym razem. Włączyła mp3 , rozbujała się, i przymknęła oczy. To zawsze jej pomagało kiedy miała doła , tak samo jak gorąca herbata z cytryną i jazda konna. Trzeba by wracać, pomyślała. Zatrzymała huśtawkę, zaszurała butami o ziemię, wstała i poszła do domu zrobić sobie herbaty. Dziewczyna już myślała , ze przesądy Kacpra się nie spełniły , kiedy pod szkołą dostrzegła auto z Chrypą w środku, rozluźnionym krokiem szła do domu a auto posuwało się powoli w pewnej odległości od niej. Dotarła do domu bez przeszkód , ale w drodze do szkoły i gdziekolwiek się udawała, miała eskortę, pod postacią któregoś z opryszków. Naradziła się z Kacprem i postanowiła zawiadomić o wszystkim policję. Ale nie mogła tego zrobić osobiście bo złodzieje dopadli by ją zaraz po wyjściu z komisariatu. Zrobił to więc Kacper. Na początku policjant nie chciał mu uwierzyć ale potem obiecał zrobić coś w tej sprawie. Teraz Tosia miała eskortę policji incognito i opryszków. Po tygodniu policja odnalazła bandytów i wzięła na komisariat. Została wezwana także Tosia , Kacper , Borys i pan Ignacy który już wyszedł ze szpitala. Dziewczyna potwierdziła tożsamość tych dwóch razem z ich szefem , którego co prawda nie widziała ale słyszała o nim co nie co. Kiedy padło pytanie , w jakim celu chcieli porwać Talara, wszyscy usłyszeli wstrząsającą historię. Byli bardzo biednymi ludźmi , stracili wszystkie pieniądze na wyścigach konnych. Mieli piękną klacz o imieniu Arabella, tej samej rasy co Talar. Niestety nie mieli pieniędzy żeby ją pokryć , a potem sprzedać źrebaka za dość dużą sumkę. A jedynym Maremmanem w tym rejonie , był właśnie El Tamme. Chcieli go wziąć na jedną noc , a potem zwrócić. Naprawdę nie mieli złych zamiarów względem konia i Tosi. Chcieli się tylko dowiedzieć co widziała. Policjant nie dowierzał im, ale pan Ignacy , który słynął ze swojej wielkiej dobroci, powiedział , że już on się nimi zajmie. Panowie z szajki koniokradów dostali pracę w stadninie , w dodatku płatną, a wspaniałomyślny pan Ignacy pozwolił im zaźrebić ich klacz . Arabella była piękną przedstawicielką tej rasy. Miała białe umaszczenie, bez jednej ciemniejszej plamki. Smukły łeb umieszczony był na dostojnie wygiętej szyi. Biała , długa grzywa i ogon wlokący się niemalże po ziemi oraz dopełniający całości , dworski chód, sprawiły , że wszyscy zaczęliśmy ją nazywać – princessa , czyli księżniczka. Była wybredna i nie lubiła się przemęczać , najczęściej pasła się na wybiegu albo stała w boksie. Tosia uwielbiała patrzeć na konie , a zwłaszcza na Arabellę. Tylko ona teraz jej została , od czasu kiedy pan Ignacy sprzedał Sindbada. Teraz siedziała obok księżniczki i przyglądała się jak koń skubie świeżą trawę , starannie przebierając wśród chwastów. Klaczka od czasu do czasu rzucała uważne spojrzenie na dziewczynę , która siedziała obok. A Tosia żałowała , że nie ma ze sobą aparatu. Piękne byłoby ujęcie, Arabella wśród delikatnej zieleni. W tle wysokie , rozłożyste lipy. Siedząc tak , Tosia nawet nie zauważyła , jak zrobiło się późno. Trzeba będzie lecieć bo mama ostatnio narzekała , ze dziewczyna za dużo czasu spędza z końmi. „A twoim zdaniem , powinnam spędzać czas na lekcjach baletu , śpiewu i tenisa” myślała nastolatko, chociaż wiedziała , że mama chce dla niej dobrze załatwiając jej kolejne zajęcia malarskie. O wiele bardziej od nich i lekcji baletu, wolałaby Tosia aparat fotograficzny i kogoś kto nauczyłby ją podstaw o fotografii. Ale o tym mama nie wiedziała. Nadchodziła sobota i Tosia bez żalu myślała , że nikt jej nie zaprosił na żadną imprezę. Ale z drugiej strony zastanawiała się dlaczego jej koleżanki muszą wybierać do kogo pójść , bo dostają tyle zaproszeń, a chłopaki wpatrują się w nie jak te cielęta w malowane wrota. Nie żeby jej na tym specjalnie zależało. Nie była za bardzo towarzyska, i chyba w tym leżał problem, ona unikała jak mogła każdej prywatki , w klasie była milcząca i zatopiona w swoich myślach, żyła w swoim świecie, do którego jak się zdawało nikt nie miał wstępu. Chyba , że Kacper , z nim dało się pogadać , podyskutować , mieli wspólne tematy i zainteresowania. Miły był w sumie ten Kacper, fajny kumpel, pewnie on myśli o niej to samo. Ot fajny kumpel z tej Tośki i nic więcej. Pogrążona w takich myślach dotarła do domu , jak zwykle nie zastała mamy. Otworzyła drzwi swoim kluczem, cisnęła kurtkę w kąt i wzięła sobie jabłko z miski stojącej na stole w przedpokoju. Na lodówce była przypięta kartka z napisem „ wracam jutro, obiad masz w piecyku, jak chcesz to sobie zamów pizze”. Nie wiedziała dlaczego ale zdenerwowała ją ta wiadomość. „Zamów sobie pizze” , też coś! Mama miała ją gdzieś, żyła zupełnie obok. Mama sobie , córka sobie. Nikomu na niej nie zależało , mogłaby sobie teraz pójść i nikomu by to nie zrobiło różnicy- pomyślała z goryczą i rozczarowaniem. ************ Arabella miała się wkrótce oźrebić. Wszyscy jej dogadzali i podkarmiali ją, pan Ignacy bardzo się o nią troszczył , tak jak wszyscy zresztą bo po kolejnych badaniach , weterynarz stwierdził , ze mogą być powikłania przy źrebieniu. No i rzeczywiście miał rację. Kiedy się zaczęło i wezwano weterynarza , wszyscy zgromadzili się na świetlicy w ciszy pełnej wyczekiwania. Od czasu do czasu kogoś wysyłano na zwiad, wszyscy wracali niczego się nie dowiedziawszy. Dopiero Sylwia powiedziała , że pan Lucek, weterynarz, postawił pana Ignacego przed wyborem. Albo źrebak albo klacz, jedno musi umrzeć… Tosia siedziała w kącie , nie odzywała się w ogóle , zastanawiała się co ona by wybrała. Klacz którą można by wiele razy zaźrebić, czy małego źrebaka, który się wspaniale zapowiadał. Wstała, teraz ona pójdzie i zobaczy co i jak. Weszła przez oporne drzwi do stajni. Klaczka leżała w boksie , oddech miała chrapliwy , oczy zamknięte. Tosia widziała jak pan Lucek naradza się z panem Ignacym. Już wiedziała, wybrał princesse. Weterynarz pochylił się nad koniem, ale niespodziewanie pojawił się Filip. Jak zwykle milczący , miał teraz na twarzy wyraz determinacji. Powiedział cos cicho do pana Ignacego. Tosia nie dosłyszała co mówił. Starszy pan spojrzał na niego z powątpieniem ale skinął głową. Stajenny z werwą zakrzątnął się koło klaczy. Nie było czasu do stracenia, oddech miała płytki i przerywany. W połowie porodu , princessa błagalnie popatrzyła na Filipa , wydała z siebie rżenie , od którego, Tosi łzy pociekły po policzkach. W końcu wszystko się skończyło. Źrebak leżał na ściółce , oblepiony słomą. Ale Arabella się nie ruszała , wszystkim zdawało się , że to już koniec, że klacz wydała z siebie ostatnie tchnienie. Tosia już nawet nie powstrzymywała płaczu, zresztą wszyscy płakali. Kacper podszedł do niej i objął ja delikatnie , uspokajająco szepcząc , że wszystko będzie dobrze. Nagle , ręka Kacpra znieruchomiała na jej włosach. Wyciągnął rękę w kierunku klaczy. Filip właśnie wstawał z klęczek , wcześniej zaglądał niedoszłej mamie , w oczy , który już na zawsze miały zgasnąć. Teraz Arabella przebierała kopytami i prychała. Filip , tylko sobie znanymi sposobami, przywrócił jej życie. Weterynarz nie mógł się nadziwić, zamknęli się potem z panem I. w gabinecie i długo rozmawiali. Uzgodnili , że Filip odbędzie praktykę u weterynarza i dostanie pracę. Młodego konia, wszyscy słusznie nazwali Apollo. Jego imiennik był uważany za boga piękna, światła, życia, śmierci. A więc Apollo, ojciec El Tamme, matka Arabella. Źrebak rósł szybko. Budził we wszystkich zachwyt. Po matce odziedziczył umaszczenie i sylwetkę, a po ojcu charakter. Wszyscy go kochali i nawet .Borys nie umiał być dla niego surowy, nawet kiedy konik rozpędzony nie wyhamował w porę, i staranował kontener z marchewkami .Wszyscy pokładali w nim wielkie nadzieje. Od czasu pamiętnego porodu, między Kacprem, a Tosią coś jakby pękło. Już nie rozmawiało im się tak jak dawniej, w swoim towarzystwie byli skrępowani i spięci. Nie umieli też pogadać na temat , który ich nurtował. Tosia spędzała więcej czasu na myśleniu o nim i powracaniu myślami do niektórych rozmów i zdarzeń. Z jednej strony dziewczyna odczuwała lęk przed nieznanym jej dotąd uczuciem. Nie równało się ono do tych szkolnych miłostek , i idiotycznych wzdychań do kolegów. Zresztą z tego też już się Tosia dawno wyleczyła. Była przyzwyczajona do samotności i po prostu się bała. Bała się zbliżyć do kogokolwiek , żeby nie poczuć rozczarowania , żalu... Kacper w jej obecności zachowywał się dziwnie. Nie tak jak kiedyś i Tosia winiła za to siebie. A ich zachowanie było normalne dla dwójki ludzi , znajdujących się w stanie zauroczenia, którzy nic sobie jeszcze nie wyjaśnili. Ale ona o tym nie wiedziała , chłopak zresztą też nie. Czas płynął nie pozostawiając czasu na zastanowienie. Dzień chylił się ku zachodowi , kiedy Tosia wychodziła ze stadniny w towarzystwie Sylwii, z którą ostatnią zakumplowała. Od słowa do słowa zgadały się, ze Sylwia wpadnie do Tosi na noc. Pooglądają sobie horrory i pogadają. Nowa koleżanka zakochanej wpadła tylko do domu po potrzebne rzeczy i zakomunikowała rodzicom , gdzie idzie i kiedy wraca. Jej rodzice zadawali dużo pytań , a Tosia poczuła żal i zazdrość , pomyślała , że o nią nigdy nikt tak się nie troszczył. Dziewczyny weszły do domu i przejrzały płyty z filmami, ale nie znalazły nic ciekawego , a żadnej nie chciało się lecieć do wypożyczalni. A więc stanęło na tym , że weszły do kuchni i zrobiły sobie herbatę, siadły do stołu z ogromnymi puzzlami z obrazkiem koni, i tak już zostały. Rozmowa zeszła na tematy sercowe i Tosia postanowiła się komuś wyżalić, Sylwia właśnie trajkotała; · Wiesz , ja to nie chodzę z nikim , u nas w szkole nie ma fajnych chłopców, same drobne cwaniaczki co umieją tylko stać pod blokiem i pluć, a ja - tu gaduła sięgnęła po element układanki i zmarszczyła czoło- czekaj ,czekaj, gdzieś widziałam taki puzzel, a ja moja droga jestem wymagająca. A nie umiem tak zagadać do płci przeciwnej , a tym bardziej kogoś poderwać- Sylwia zajrzała do puszki na ciasteczka- daj no tu te herbatniki kochana. A ty co, pewnie masz masę adoratorów?- wymamrotała między jednym chrupnięciem a drugim- · Hmmm. Właściwie to nie...Nie , ja się w ogóle chłopcom nie podobam... · Jak na moje oko , to ty się w kimś bujasz? Zgadłam? · No ... W sumie to chyba tak , masz tu to , to jest do ogona. Ale on nie zwraca na mnie uwagi , to znaczy zachowuje się dziwnie, ale... Sylwia, ja już nic nie rozumiem z tego. · No to mów od początku do końca , zalej mi tą herbatkę jeszcze raz. · Weź sobie wodę , jest w czajniku. Koleżanka zalała saszetki wrzątkiem i usiadła ponownie przy stole z wyczekującym wyrazem twarzy. · No tak, on mi się już dawno podobał- Tosia skubała rękaw i nerwowo wywlekała z niego nitki- ale , byliśmy tylko kumplami, nic więcej, dobrze nam się gadało. .. Ale wtedy, kiedy rodził się Apollo- Tosia rzucała szybkie spojrzenia spod rzęs na koleżankę , która teraz próbowała ukryć zaniepokojenie malujące się w jej oczach- wtedy kiedy ja się rozryczałam, on mnie przytulił i próbował pocieszyć. - Tu Sylwia znieruchomiała- A teraz to jest tak, jakbyśmy się za bardzo zbliżyli i nas odrzuciło w przeciwne strony. .. - Tosia zamilkła czekając co powie jej kumpela, a ona siedziała nieruchomo i wpatrywała się w okno, przez które zaglądał już księżyc- · I on , jak podejrzewam, nazywa się Kacper?- zapytała z tym samy wyrazem twarzy- · Tak... – zapadło milczenie, Sylwia nadal oglądała krajobraz za oknem, nagle odwróciła się do Tosi z dziwnym błyskiem w oku, dziewczyny nie wiedziały się prawie w ogóle w ciemnej kuchni, żadna nie kwapiła się żeby zapalić światło. Tosia wzdrygnęła się na widok miny koleżanki. Przeszły ją dreszcze. A ona powiedziała dziwnym zdławionym głosem- · Tak , tylko tak się moja droga składa , że on –tu dziewczyna zawahała się , a głos jej się załamał- że on... już chyba ma dziewczynę. . Tosie wmurowało. Przeżywała słowa koleżanki bardzo głęboko, nie wiedziała , że |Kacper ma kogoś, teraz zastanawiała się co jej odpowiedzieć. · |Wiesz|? To chyba lepiej. |Niech go sobie ona zatrzyma, mi nic do tego. |I nie mówmy o tym już więcej , tak chyba będzie lepiej. Chcesz coś do jedzenia? Zamówimy pizze i obejrzymy jakiś film. Czekaj już dzwonie do pizzeri, a ty zobacz co jest w telewizji. ********** Po owym, pamiętnym zdarzeniu , Tosia stała się milcząca i osowiała. Zamknęła się w swoim świecie i schowała do niego klucz. Kacprowi nie poświęcała uwagi . Przestał ją interesować jako ktoś więcej niż kolega. Za to , dziewczyna bardzo związała się z Apollem. Ujmował ją swoimi wybrykami, ale i delikatnością. Bo konik był bardzo wrażliwy. Zawsze miała dla niego jakiś smakołyk i z obawą myślała o tym, że wkrótce, zostanie sprzedany. Kupnem zainteresował się pewien biznesmen , który chciał mieć konia do wyścigów , żeby zgarniać dużą kasę za niego. A Apollo jak na złość rósł w oczach. Tosia miała mieszane uczucia co do przyszłego właściciela konika. Pewnego dnia , kiedy już wychodziła, przybiegła do niej zadyszana Marta i wysapała , że jest kupiec. Na początku dziewczynka nie zrozumiała, na co kupiec ,ale potem , między jednym sapnięciem , a drugim, udało jej się zrozumieć , że facet chce kupić Apolla. Miała już wychodzić, ale wygrała w niej ciekawość. Pod pozorem chęci wyszczotkowania Sisi , dziewczynki znalazły się w pobliżu gościa. |I okazało się , ze był to gość przez duże G . To co zobaczyła Tosia bardzo ją rozczarowało. Apolla oglądał starszy pan, w eleganckim, drogim garniturze i takowych butach, których starał się nie ubrudzić błotem. Gdy rozglądał się po stajni , na jego twarzy malowało się obrzydzenie z czymś jeszcze, czego Tosia nie umiała rozpoznać. Nie wiedziała czemu , ale na jego widok , zalała ją fala niepokoju. Do boksu Apolla nawet nie wszedł , bojąc się zapewne o swoje buty. Obejrzał go od tyłu i ustalił cenę. Na odchodnym rzucił panu Ignacemu · Koniowi nigdzie nie będzie lepiej niż u mnie. Będzie miał fachową opiekę. Gwarantuję to panu.- I roześmiał się w sposób, od którego dziewczynce ciarki przeszły po plecach. Niestety ona nie miała tu nic do gadania i nie mogła odwieść pana Ignacego od sprzedaży źrebaka. ********** Aby wypełnić sobie czas, a także , żeby nie myśleć o ostatnich zdarzeniach, Tosia zapisała się na dodatkowy język łaciński i francuski. Zaczęła chodzić regularnie na basen i przesiadywać całymi dniami w bibliotece. Zdwoiła liczbę godzin jazdy konnej i jej grafik zapełnił się prawie całkowicie , nie pozwalając na nic innego , a zwłaszcza na użalanie się nad sobą. |Wolne chwilę Tosia spędzała z |Sylwią. Dziewczynka poprawiła stopnie i koleżanki patrzyły z zazdrością na oceny z kartkówek i sprawdzianów. |Tosia została dłużej w stadninie i powtarzała słówka na angielski.|Siedziała z zeszytem na dworze, ale zrobiło jej się zimno, więc postanowiła wrócić do świetlicy. |Kiedy stanęła w progu zdejmując szalik, usłyszała głos |Kacpra , który rozpoznałaby zawsze i wszędzie. |Słychac było dość niewyraźnie. |Dziewczyna zamarła chociaż wcale nie miała zamiaru podsłuchiwać. |Po prostu zatopiła się w ten głos, ledwo zwracając uwagę na treść słów. |A on mówił. · |Daj spokój. |Ja jej wcale nie lubię. |Nawet nie wiem jak ona... |Dobra, wiem jak ona ma na imię. |Ale nic po za tym. |Nie patrz na mnie takim wzrokiem , ok.? |Drugi głos , którego |Tosia nie rozpoznała ,ale wywołał w niej zazdrość , bo należał on niewątpliwie do dziewczyny. · |Jakoś mnie nie przekonałeś. |Ty coś do niej czujesz. |Nie jestem ślepa. |Wpatrujesz się w ni|ą jak ciele. |Ale dobrze ci radze, przestań jeżeli ci na mnie zależy, bo ja się tak nie dam traktować. | · |Dobra, przepraszam... |Ok. · |Ok. |Ale żeby mi to było ostatni raz! |Tosia wycofała się po cichu i weszła do stajni od drugiej strony , robiąc duzo niepotrzebnego hałasu. |Z ulgą zobaczyła |Sylwię w boksie |Apolla. |Poczuła się raźniej w towarzystwie. |Razem poszły do świetlicy i |Tosia omiotła szybkim , uważnym spojrzeniem pomieszczenie. |Na fotelu siedział |Kacper pogrążony w lekturze ”zaklinacza koni”. |Nigdzie nie było dziewczyny ,z którą rozmawiał. |Tosia wzruszyła ramionami i poszła z |Sylwią do kuchni. Dziewczyna pod nawałem obowiązków zapomniała o tym zdarzeniu. ******** Przez cały następny tydzień , \Kacper próbował jej coś powiedzieć , ale jakby nie mógł się na to zdobyć. W końcu się chyba jednak zdecydował i poczekał na nią przed stajniami. Chwilę rozmawiali o Apollu , a potem Kacper spytał ją; - Tosia , co... co robisz w piątek wieczorem? Dziewczynę oblał delikatny rumieniec. Przypomniała sobie podsłuchaną rozmowę i bardzo się zdziwiła. Czego on od niej mógł chcieć , skoro miał dziewczynę? Wymyśliła coś na poczekaniu żeby zobaczyć jego reakcję. - W piątek? W piątek jestem zajęta bo ... bo jestem już z kimś umówiona. Kacper przyjrzał jej się ze zdziwieniem. - No to w sobotę. Wiem od Sylwii , że sobote masz wolną. - Jej... No dobra. - Tak? To w sobotę o piątej. Przyjdę po ciebie. - Nie trzeba, zobaczymy się tu, pod stadniną. Może być? - Ok. No to jesteśmy umówieni. - No tak... Kacper? - Tak? - A już nic.. już nic... nic takiego. - Aha, no to nara. - Na razie... ******* Wszyscy , którzy przywiązali się do małego źrebaka, głęboko odczuli decyzję pana I. o sprzedaży Apolla. Jedną z tych osób była Tosia. Dla dziewczyny była to swojego rodzaju tragedia. Wydawało jej się to niesprawiedliwe , żeby w tak krótkim czasie, w czasie ,w którym zdążyła się do niego przywiązać, ma go stracić. Myślała o nim jak o przyjacielu. Bo w rzeczywistości był jej przyjacielem. Ze stoickim spokojem, słuchał sekretów szeptanych mu w długie, smukłe ucho. Rozmyślała o tym , siedząc na trawie, w słoneczny dzień, w kapeluszu nasuniętym na oczy i trawką między zębami , pasąc Apolla. Teraz każdą chwilę wykorzystywała , żeby spędzać z nim ten czas do jego sprzedaży. Ale zaraz jej myśli skierowały się na inny tor. Zastanawiała się nad reakcją Sylwii, kiedy jej powiedziała , że Kacper się z nią umówił. Koleżanka wyglądała na wściekłą, a Tosia nie wiedziała co ją tak mogło zdenerwować. Przecież , kiedy Tosia ją o to zapytała , powiedziała , że Kacper jej nie interesuje. Dziewczynka westchnęła głęboko i przewróciła się na brzuch, żeby mieć lepszy widok na Apolla. Źrebak wyrósł na wspaniałego ogiera. Miał piękną , dumną postawę. Lekki chód. Wszyscy patrzeli na niego z nieukrywanym zachwytem. Wszyscy oprócz jego nowego właściciela. Dlatego Tosia obawiała się o jego dalsze losy, ale nikt , ani nic nie mogło zmienić decyzji pana Ignacego. Dziewczyna z czułością spojrzała na miękkie chrapy konia, mądre oczy , za którymi skrywał się cudowny charakter. Na ruchliwe uszy , gotowe wychwycić każdy szmer. I pomyślała, że życie ,mimo wszystko , jest piękne. ********** Nadeszła sobota. Tosia od rana siedziała przed otwartą szafą , przebierając w możliwościach ubioru. Kiedy przymierzyła, którąś z kolei spódniczkę, prychnęła z pogardą i wygrzebała w szafie swoje ulubione wranglery i bluzę z kapturem firmy crop. W łazience związała włosy gumką , pozwalając ,aby pojedyncze kosmyki opadały jej na twarz. Przyjrzała się swojemu odbiciu z dezaprobatą i pociągnęła usta błyszczykiem. Zawiązała wysokie trapery i stwierdziła , że jest gotowa. -przecież to nic takiego, zwyczajne kumpelskie spotkanie, a ja się stroję jak głupia. – pomyślała Tosia. Kiedy dotarła do stadniny, Kacper już tam był , a Tosia pogratulowała sobie w duchu , że nie wygłupiła się z jakąś spódniczką. Przywitali się i ruszyli przed siebie. Dziewczyna właśnie zastanawiała się co po-wiedzieć, kiedy odezwał się Kacper. - Tosia...? - No? - Gdzie chcesz iść? Bo wiesz, ja myślałem nad tym i nic oprócz MacDonalda mi nie przychodziło do głowy... - MacDonald? Fajnie , możemy tam iść , ja nie mam nic przeciwko. Ale... Znam taką knajpkę na rogu ulicy. Dobre rzeczy tam mają. - Tak? No to prowadź. - Ok. A słyszałeś , że pan I. jedzie zobaczyć w jakich warunkach będą trzymać Apolla? - No coś mi się obiło o uszy.... I pogrążeni w takiej rozmowie doszli do wybranej przez Tosie knajpki. Była to bardzo przytulna, miła restauracja. Panował tam półmrok i w tle leciała miła dla ucha muzyka. Kiedy weszli , chwilę zajęło im oswojenie się z zielonym światłem , które sączyło się z powieszonych na ścianach koszyków, w których ukryte były lampki. Tosia dostrzegła wolny stolik pod oknem. Kiedy przechodzili przez salkę , dziewczyna kątem oka zobaczyła jakąś znajomą twarz , ale nie zaprzątała sobie tym głowy bo właśnie Kacper zagwizdał cicho i powiedział - Kurcze, ale ty masz nosa Tośka. I , że ja tutaj nigdy nie byłem. Rany, niech MacDonald się schowa. Usiedli i zamówili dwie cole. Chłopak rozglądał się z ciekawością po pomieszczeniu. W końcu odwrócił się twarzą do niej i spojrzał jej w oczy. Tosi serce zatrzepotało w piersi i dziękowała Bogu , że przez panujący mrok, nie zobaczył jej rumieńca. Wytrzymała chwilę to spojrzenie, a potem opuściła wzrok. Kacper odezwał się - Tosia posłuchaj .... Ja .... Musze ci coś powiedzieć. - Tak? - Bo widzisz... Ale Tosia już się nie dowiedziała co on chciał jej powiedzieć bo do ich stolika przysiadła się Sylwia psując cały nastrój do zwierzeń. Kacper zdębiał, wpatrywał się przerażonym wzrokiem w ich koleżankę. A ona jakby nigdy nic powiedziała. - Cześć! O jejku, nie widziałam , że was tu zobaczę... Czekałam tu na koleżankę ale chyba już nie przyjdzie... Nie macie nic przeciwko temu żebym się przysiadła? Nie? No to fajnie... Zawołała kelnera i zamówiła cos do picia. Tosi było nie w smak towarzystwo koleżanki , zwłaszcza jeżeli Kacper chciał jej coś powiedzieć. I bardzo dziwiło ją zachowanie chłopaka, który nadal wpatrywał się w Sylwię jak rażony gromem. Po chwili otrząsnął się i spojrzał na zegarek. Zawołał przejętym głosem - O Boże!!! Miałem odebrać brata z przedszkola! Jezu mama mnie zabije! Strasznie was przepraszam! Do zobaczenia! I już go nie było. Tym razem to Tosia zamarła ze zdziwienia , nic nie pojmując. A Sylwia westchnęła tylko. - Ach ci faceci. Nigdy nie wiadomo co im do łba strzeli. A w ogóle to wiedziałaś , że on ma brata? Tosia mruknęła. - Nie , nie wiedziałam.... - No właśnie. Nie przejmuj się kochana. Oni już tacy są, nic nie poradzisz. Chcesz herbatę? Zamówię ci. Kelner! Poproszę dwie herbaty. Z cytryną. Tosia spędziła jeszcze godzinę słuchając paplaniny Sylwii, przytakując kiedy dziewczyna milkła wyczekująco. Potem już tylko pragnęła wrócić do domu i przemyśleć całą sprawę. Leżąc na łóżku , zauważyła , że zaczęło padać. ****** Nadszedł dzień, w którym Apollo miał opuścić stadninę. Tosia cały ranek kręciła się przy swoim ulubieńcu. Właśnie sprowadzała go z wybiegu , kiedy zobaczyła Kacpra i Sylwię , którzy dyskutowali podniesionymi głosami. Dziewczyna wzruszyła ramionami i poszła dalej. Chwilę mocowała się z bramką i wprowadziła go do boksu. Weszła do szatni , żeby wziąć kurtkę , kiedy zobaczyła jakieś zdjęcie na podłodze. Podeszła i podniosła je. Fotografia przedstawiała roześmianą dziewczynę opartą o ogrodzenie padoku. Ubrana była w wysokie , czarne oficerki, białe bryczesy i czarną kamizelkę. Pod pachą trzymała toczek , a w prawej ręce srebrną odznakę. W tle widać było rozstawiony parkur do skoków. Włosy miała ściągnięte gumką. Tosia rozpoznała Sylwię. Dziewczyna pomyślała , że fotografia musiała wypaść z czyjejś kurtki. Rozejrzała się i zobaczyła rożek kolejnego zdjęcia wystający z kurtki Kacpra. Z głośno bijącym sercem wyjęła zdjęcia z kieszeni. Razem było ich trzy. Dwa następne przedstawiały Sylwię , a na ostatnim Kacpra, który obejmował dziewczynę w pasie. Oboje byli roześmiani. Tosi zrobiło się gorąco. Wpatrywała się w fotografię kiedy usłyszała kroki na korytarzu. Szybko wepchnęła zdjęcia z powrotem do kurtki i odwróciła się w stronę swojego wieszaka. W samą porę , bo do szatni weszła ,zła jak osa, Sylwia. Usiadła z impetem na ławce, głośno westchnęła i powiedziała do Tosi - Jak chcesz się pożegnać z twoim pupilkiem to się pospiesz bo zaraz po niego przyjeżdżają. Tosia wyszła szybkim krokiem z szatni. Doszła do boksu, w którym stał Apollo i Arabella. Była to doprawdy niezwykła para koni. Oboje wyglądali prawie tak samo. I nie chodziło o umaszczenie, którym istotnie niewiele się różnili, tylko o coś innego. O delikatność, o dworski chód , o sposób poruszania się, przechylania głowy. I o coś, co można by nazwać książęcą dumą i uporem. Matka i syn byli w zasadzie nierozłączni od dnia urodzenia. Może zdawali sobie sprawę , jak niewiele brakowało , a jednego z nich, już by tu nie było, na tym świecie. Oboje od jakiegoś czasu jakby wyczuwali to , co miało się stać. Ich zdenerwowanie udzielało się też reszcie koni, przez co w stajni , w ciągu ostatnich dni, panował istny rozgardiasz. Teraz Apollo i jego matka stali blisko siebie , strzygąc uszami na wszystkie strony. Tosia usłyszała chrzęst opon na żwirze na parkingu. Po chwili do stajni weszło dwóch umięśnionych „goryli”, którzy nie sprawiali miłego wrażenia. Pan Ignacy otworzył boksy i założył kantar Apollowi , teraz zdenerwowanie koni dosięgło granic. Wyrwał się człowiekowi i odwrócił do niego zadem. Starszy pan mówił do niego uspokajająco , ale na nic się to zdało. Faceci od przewozu zaczęli się wyraźnie niecierpliwić. Tosia podeszła do pana Ignacego i zbliżyła się do konia. Ten na jej widok wyraźnie się uspokoił. Był przyzwyczajony do jej widoku i lubił ją. Tosia z bolącym sercem zapięła mu powróz do kantara i wyprowadziła go z boksu. Podała koniec sznura jednemu z goryli. Apollo zorientował się , że cos jest nie tak , kiedy zaczęli go ciągnąć do bukmanki. Wyrwał się dwóm panom i trzaskając kopytami wpadł do stajni, do otwartego boksu gdzie stała Arabella. Ale na nic się zdały jego sztuczki i upór. Panowie z firmy wywlekli go siłą ze stajni. Arabella zarżała rozpaczliwie i Tosi stanęła przed oczyma scena z przed paru miesięcy , kiedy takie samo rżenie wydawało się ostatnim w jej życiu. Apollo odpowiedział jej równie rozpaczliwie. Rżenie koni rozlegało się echem w stajni jeszcze długo po odjeździe Apolla do nowego , nieznanego Domu. ****** W któryś piątkowy wieczór, dziewczyna wracała do domu z basenu. Wybrała drogę obok placu zabaw gdzie dawno nie była, a teraz akurat by jej się to przydało. W słuchawkach słyszała głos eminema w utworze ”stan”. Zatopiona głęboko w myślach , szła kopiąc kamyk i dopiero po chwili zorientowała się , że ktoś obok niej idzie , przyglądając jej się. Odwróciła głowę w tym kierunku równocześnie przerywając monolog eminema przyciskiem stop. Mieszaniną radości i przerażenia , ujrzała obok siebie Kacpra. A on rzucił zakłopotane ”siemasz” i umilkł wpatrując się w nią z uwagą , jakby czekając jak zareaguje. Tosia zbeształa się w duchu i nakazała sobie spokój. Rzuciła zdawkowo · Cześć, a co ty tu robisz , w tych okolicach? · Ja... Ja wiesz, byłem u kolegi i tak pomyślałem , że do ciebie wpadnę po drodze. Dziewczynie serce zatłukło się w piersi, wiedziała , że dla niego to wcale nie jest ,,po drodze”. · Aha. I jakby nie było już więcej co powiedzieć. Szli przez chwilę w milczeniu. Tosia zobaczyła , że blokersi nie zdążyli jeszcze zepsuć nowo wyremontowanych huśtawek. Usiedli na jednych z nich. Kacper odezwał się w końcu , przerywając ciszę. · Wiesz co Tosia, ja chciałem ci coś powiedzieć. - Dziewczynka ujrzała wyraz determinacji w jego oczach. · Chciałem ci powiedzieć , że ... Że jesteś dla mnie czymś więcej niż tylko koleżanką... i ja chciałem ten , tego...- Chłopak zaczął się jąkać i ze zdziwieniem zobaczyła, że unika jej wzroku. Zastanowiła się, czemu on się tak zająknął kiedy mówił , że wraca od kolegi. A teraz też był jakoś dziwnie niestosownie do sytuacji zdołowany. Nagle dwa plus dwa zsumowało się w jej głowie i już wiedziała co on robił na jej osiedlu. Wracał od Sylwii. Jak mogła być taka głupia i się wcześniej tego nie domyślić. Poczuła gorycz. Przerwała chłopakowi jego jąkania. · Daruj sobie stary. Nie jestem deską ratunkową, dziewczyną zastępczą ani nic takiego. Więc proszę cię ,daruj sobie i się tu nie jąkaj. Dostałeś kosza nie pierwszy i nie ostatni raz. A teraz żegnaj koleś. Poderwała się z huśtawki i odeszła szybkim krokiem, tamując potok łez. Po chwili zaczęła biec bo gdzieś czytała , ze to pomaga. Ale nie pomogło. A Kacper został sam na placu zabaw ze smutną , osłupiałą miną. ****** Tosia przez parę dni udawała , że jest chora. Stwierdziła , że do stadniny nie ma po co już chodzić, kiedy zabrakło tam Apolla i mogła się w każdej chwili natknąć na Kacpra. Do szkoły jej się po prostu nie chciało iść. Snuła się po domu, słuchając muzyki, oglądając filmy , czytając książki i przeglądając strony internetowe. Późnym wieczorem, siadła na parapecie okna i przyglądała się ludziom spieszącym się z pracy do swoich domów. Pomyślała , że ma wyjątkowego pecha. Jeśli coś pokocha i się do tego przywiąże, natychmiast to traci. Ojciec, Sindbad, Apollo, Sylwia i w końcu Kacper. ....A właśnie Apollo! Ciekawe gdzie on teraz jest i czy jest mu tam dobrze. Przecież to jest taki delikatny konik. Łatwo go zranić... A może ?... Do głowy przyszedł jej pewien pomysł. Ześlizgnęła się z parapetu i wykręciła numer do stadniny. Odebrał pan Ignacy. - Dzień dobry, z tej strony Tosia Lipińska, proszę pana ja mam do pana pytanie. - Tak? - Mógłby mi pan podać adres tej stadniny gdzie teraz jest Apollo? - Tosia , a co ty kombinujesz? Ta stadnina jest na Mickiewicza, wiesz , tam gdzie jest pętla autobusowa... - Obok tego sklepu z paszą? - No dokładnie... - Dziękuje bardzo. Niech pan będzie spokojny, nic groźnego nie wymyśliłam. - No mam nadzieje- roześmiał się pan Ignacy. - No to do widzenia. - Dobranoc. Tosia odłożyła słuchawkę i radośnie pogwizdując , poszła się wykąpać. ******* Zaraz z rana dziewczyna pojechała autobusem do stadniny , w której stał teraz Apollo. Szybko odszukała wskazane miejsce i weszła przez wysoką bramę. To co od razu rzuciło jej się w oczy to panujący wszędzie bałagan i brud. Potem poczuła odór dawno nie czyszczonych boksów. Z każdym krokiem czuła , że coś jest nie tak. Stajnie stały naokoło wybiegu. Tosia pomyślała , że w ich stadninie też nie jest jakoś pedentycznie czysto, ale to już przechodziło granice zaniedbania. Nagle usłyszała kwik konia i wrzask jakiegos człowieka. Skierowała się w stronę , z której dochodził głos. Weszła do brudnej i cuchnącej stajni. Panował tam półmrok. Przez zabrudzoną szybkę w dachu, wpadało niewiele światła. Tosia dostrzegła wychudzone i brudne konie, które stały w równie brudnych boksach. Na końcu zakurzonego korytarza dziewczyna dostrzegła ludzką postać, w boksie jakiegoś konia. Mężczyzna chwiał się na nogach i cuchnął wódką. Pasował do tego miejsca. Był tak samo brudny i odrażający. Na widok Tosi warknął - A ty tu czego? Dziewczynka spojrzała na niego z oburzeniem. Siląc się na grzeczność odpowiedziała. - Ja... Ja się nazywam Tosia Lipińska. Szukam konia o imieniu Apollo. Mógłby... Ale facet przerwał jej. - Apollo? Ten diabeł wcielony? Ten szatan? Bydle cholerne. Narowiste w dodatku! Tosia spojrzała na mężczyznę ze zdumieniem. Apollo? Narowisty? Wysłuchała przekleństw pod kierunkiem „czorta piekielnego” i spytała. - A gdzie ja go mogę znaleźć? - Gdzie go możesz znaleźć? Mężczyzna zamachnął się batem na zwierzę w boksie. Dopiero teraz dziewczyna zwróciła na nie uwagę. Koń był przeraźliwie chudy i, oczywiście, brudny. Nie można było poznać jakiej jest maści poprzez grubą warstwę błota. Facet zaśmiał się gardłowo. - Tutaj stoi czort! I ponownie zamachnął się batem. Tosia zaprotestowała z oburzeniem. - Czemu go pan bije? Co on panu zrobił? Nie lepiej po dobroci? - Po dobroci? Konie mają słuchac człowieka. A na tych bydlakach można to wymusić tylko siłą. Dziewczyna pokręciła głową i weszła do boksu zwierzęcia. Dopiero z bliska rozpoznała w nim jej ukochanego Apolla. Dała mu rękę do obwąchania. Poczuła na niej ciepły oddech . Zachciało jej się płakać. Pogłaskała konia po szyi. Zauważyła , że cały jest w ranach po uderzeniach bata. Zatrzęsła się z wściekłości i odwróciła się do pijanego stajennego. - Gdzie tu jest zarządca tego wszystkiego? - Zarządca? A po jakie licho ci on? - To już jest moja sprawa - He.... A no tak. Dyrektor jest w budynku z tyłu stajni. Na parterze. Tosia odwróciła się na pięcie i wyszła . Znalazła budynek z szarej cegły. Na parterze zobaczyła drzwi z łuszczącym się napisem „dyrektor”. Zapukała. Odpowiedział jej męski głos . Weszła i zamknęła za sobą drzwi. Za biurkiem siedział męzczyzna w podeszłym wieku. Ubrany był w wymiety garnitur. Popatrzył na nią zdziwionym wzrokiem i wskazał jej krzesło naprzeciw biurka. Zapytał - Co cię dziecko do mnie sprowadza? - Co mnie do pana sprowadza? Zaraz panu powiem. Przyjechałm tutaj, obejrzec konia, który opuszczał naszą stadninę dobrze odżywiony. By spokojnym , zrównoważonym koniem. Przyjeżdżam tu, i co widze?! Brudne stajnie , które wyglądają jak chlew. Konie , a w zasadzie szkielety koni! Wy w ogóle je tu karmicie , czy czekacie aż same zdechną i będzie o jedno bydlę z głowy?! Wie pan co zrobię jak z tąd wyjdę, co zrobię z ogromną radością. Zawiadomię Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Oni tu zrobią porządek. Zamkną całe to okropne miejsce. Tu nie ma nawet warunków na trzymanie koni! Jak panu ni wstyd? - Ale ja... Tosia przerwała mu podniesionym głosem. - Nie mi się pan będzie tłumaczył , ale ludziom z Towarzystwa. Niech lepiej pan sobie przemyśli to , co im ma pan zamiar powiedzieć . A teraz, żegnam pana. Dziewczyna z hukiem zatrzasnęła drzwi za sobą i wypadła na zewnątrz. Przebiegła betonowy plac i wybiegła na ulicę. Z ulgą odetchnęła świeżym , w porównaniu z tamtym, powietrzem. ****** Całą drogę powrotną, Tosia spędziła na przemyśleniu całej sprawy. Czuła rozczarowanie, wściekłość, litość i niewypowiedziany zawód. Myślała , że wraz z przyjazdem tam coś się polepszy. A tymczasem spotkała ją niemiła przygoda. I w dodatku nawrzeszczała na tego dyrektora. Ale gdy o tym myślała, była pewna, że zrobiłaby to jeszcze raz. Zastanawiała się co dalej. Nie znała nikogo z towarzystwa. Ale znała kogoś kto mógł znać! Postanowiła opowiedzieć o wszystkim panu Ignacemu. Wpadła jak burza do stadniny , nie zwracając uwagi na gwałtowanie czerwieniącego się Kacpra. Zatrzymała się przed gabinetem pana I. zapukała i weszła. Ale niestety. Za biurkiem nie siedział starszy pan, tylko chłopak w jej wieku, a dokładnie Borys. Jego widok zbił Tosię z tropu. Ale zaraz się zreflektowała i zadała mu pierwsze pytanie, jakie jej przyszło do głowy. - A ty, co ty tu robisz? Borys z właściwa sobie powolnością, obejrzał się na nią - Ja? Ja jak byś nie zauważyła , pracuję. Więc albo się streszczaj jak masz coś ważnego do przekazania , albo zjeżdżaj bo nie mam czasu. - Nie ma pana I? - Nie ma. - Aha. - No to już pójdziesz sobie? - Nie. - Aha - A gdzie on jest?! - Kto? - Pan Ignacy! Na miłość Boską , Borys! - Ej coś się stało? Wujek jest u weterynarza. Bierze jakieś lekarstwo dla Arabelli. Nie chce jeść ani nic. - Nie dziwie jej się. Słuchaj.... Nie wiesz , czy pan I. ma jakieś kontakty z Towarzystwem Ochrony na Zwierzętami? - Ale ty masz potrzeby. Czekaj sprawdze , chyba miał jakiś numer , czy coś. - No to poczekam. Zaległo milczenie, przerywane tylko szelestem kartek. Tosia rozejrzała się po gabinecie. Pierwsze co rzucało się w oczy, to stosy książek na podłodze i wyładowane nimi półki. I wszystkie były o koniach. Borys odchrząknął i przeczytał - Towarzystwo Ochrony.... numer telefonu, 012 345 67 89 . A teraz powiedz na co ci to. Tosia westchnęła i opowiedziała mu o wszystkim. To , że mogła komuś o tym powiedzieć sprawiło jej wielką ulgę. Borys okazał się świetnym słuchaczem. Nie przerywał jej tylko wpatrywał się nieruchomym wzrokiem za okno. Kiedy skończyła zaczął grzebać w stertach papieru , zalegających na biurku. Wyjął przenośny telefon i podał jej go. - Dzwoń, tu masz numer. Tosia drżącą ręką wykręciła podany numer. Po trzecim sygnale odezwał się kobiecy głos. - Tak słucham, z tej strony Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. - Dzieńdobry, z tej strony Tosia Lipińska. Ja chciałam zgłosić, że w pewnej stadninie , konie są bite , wychudzone i zaniedbane. Nie ma tam zupełnie warunków na trzymanie tylu koni. Ta stadnina znajduje się na Mickiewicza, zaraz obok pętli autobusowej. Gdyby ktoś mógł tam się zjawic i coś z tym zrobić.... - Dziecko, my takich zgłoszeń mamy tysiące i nie wiemy gdzie najpierw. I mamy gorsze przypadki. Więc nie licz na to , że coś w tym kierunku zdziałamy. - Ale... Ale proszę pani, nad tymi końmi , ludzie się znęcają! Fizycznie i psychcznie! - Przykro mi moja droga. I pani rozłączyła się. Dziewczynka wpatrywała się tępo w aparat telefoniczny. Powtórzyła całą rozmowę Borysowi. Zauważyła że chłopak na serio przejął się całą sprawą. - Czekaj niech pomyśle... Może mój kuzyn miałby jakieś wpływy. Zapytam się go. - No tak , ja się spytam mojej mamy. - Dobra, jak się czegoś dowiem to zadzwonie do ciebie. Pewne jst , że z tym trzeba coś zrobić. - Masz rację. No to ja już pójdę. Dziękuje. - Nie ma za co. - No to hej. - Narka. Tosia wróciła do domu. Otworzyła drzwi swoim kluczem, weszła do kuchni i ujrzała tam mamę siedzącą na parepecie, tak jak i Tosia kiedyś. Dziewczynka spojrzała na nią ze zdumieniem. Przecież mama powinna być w pracy , i wrócić późno wieczorem. Odezwała się cicho - Mamo? Żadnej reakcji Tosia podeszła do niej i powtórzyła trochę głośniej. - Mamo? Coś się stało? Zobaczyła, że mama płacze. Usiadła obok niej i czekała aż kobieta będzie mogła coś powiedzieć. A ta potrząsnęła głową i wydmuchała głośno nos. Odpowiedziała - Tosia... Kochanie.... Wyrzucili mnie z pracy... Mama załkała w chusteczkę. Dziewczynka wiedziała , że dla mamy praca była wszystkim. Kochała to co robiła. Była kierownikiem , ciągle dostawała awanse i podwyżki. Wiedziała , że dla mamy to duży wstrząs. Przytuliła się do niej i powiedziała - Hej, cicho. Będzie dobrze. Znajdziesz pracę. Przecież jesteś najlepsza. Mama potrząsnęła głową. - Zrobić ci herbaty , kawy? Tosia wstała i zakręciła się koło czajnika. Sytuacja była dla niej nietypowa i obca. Nie wiedziała jak się zachować. W sumie- pomyślała- nie znam swojej matki. Ona cały czas pracuje, a raczej pracowała... Tosia zaparzyła melisę w wielkim zielonym kubku. Do swojego wrzuciła saszetkę liptonu. Postawiła kubki na stole. Mama przysiadła się do niej. Wpatrywała się pustym wzrokiem w parujący płyn. Siedziały tak do wieczora, pogrążone w swoich własnych myślach. Były blisko , a jednak były sobie bardzo dalekie. Matka i córka... Tosia wpatrywała się w matkę i stwierdziła mimowolnie , że jest ona piękna. Ostatnie promyki słońca delikatnie pieściły jej rudozłote włosy. Opadały one łagodnymi kaskadami po jej szczupłych ramionach. Pojedyncze kosmyki skręcały się lekko. Promyki jak ręce ślepca błądziły po ładnej , lecz utrudzonej twarzy. Padały na nos obsypany mnóstwem drobnych i wdzięcznych piegów. Dotykały ładnie zarysowanych ust. Skupiały się na długich rzęsach , które skrywały kocie, figlarne spojrzenie. Tosia zawstydzona odwróciła wzrok. W głębi duszy czuła , że nie powinna na to patrzeć , poczuła się intruzem, który widzi coś czego nie powinien widzieć. A dziewczyna zobaczyła w oczach matki coś , czego nie udałoby się określić słowami. Wstała od stołu i poszła do salonu. Jej mama nawet nie drgnęła. Tuż nad jej głową wirowały drobinki kurzu oświetlone przez zachodzące słońce, które niechętnie ustępowało miejsca ciemności nocy. ******** Tosia wpadła jak burza do stadniny zapukała do drzwi gabinetu i nie czekając na odpowiedź wparowała do środka trzaskając drzwiami. Borys nawet na nią nie spojrzał. Przeglądał jakieś papiery. Dziewczynę zdenerwowała jego flegmatyczność .Wybuchła potokiem słów. - Jak ty możesz być taki spokojny! Tam konie umierają w oczach! Zdychają z głodu! A ty tu siedzisz i przeglądasz jakieś papiery i nic cie te zwierzęta nie obchodzą! Myślałam , ze jesteś inny! Borys spojrzał na nią spod uniesionych brwi. Tosi zrobiło się trochę głupio więc zwiesiła głowę i bąknęła coś w rodzaju „sorry”. Dopiero po chwili jej kolega odezwał się spokojnie. - Jak byś nie widziała ja właśnie COŚ robię. Szukam numeru telefonu jednego takiego gościa, który ma wpływy w tym cholernym Towarzystwie. O, i właśnie znalazłem. Facet nazywa się Piotr Żak. Dobra, tym razem to ja dzwonie. Podniósł słuchawkę i wykręcił numer. Po chwili ciszy odezwał się sygnał, Borys przełączył aparat na głośnomówiący , żeby Tosia mogła słyszeć rozmowę. Niestety, kiedy chłopak wyłuszczył całą sprawę mężczyźnie , sytuacja powtórzyła się i usłyszeli , że Towarzystwo nie ma czasu. Teraz sytuacja wydawała się jeszcze bardziej niż beznadziejna. ******* Już od progu dziewczyna poczuła swąd spalenizny, rzuciła się do kuchni i ujrzała tam taki bałagan , że aż jej się słabo zrobiło. Wszędzie była porozsypywana mąka i cukier. Z rogów szafek ściekały rozbite jajka , a ich skorupki leżały na podłodze. Ściany uchlapane były jakąś rzadką masą. Z garnka kipiała jakaś mętna zupa , a przypalonych garnków trudno było nie zauważyć. W środku tego wszystkiego siedziała mama Tosi z bezradną miną. Dziewczynka pozakręcała gaz pod garnkami , władowała wszystkie naczynia do zmywarki i otworzyła na oścież okna. Potem z troską spojrzała na mamę. W całym jej długim życiu, nie widziała mamy gotującej. Owszem miała ambitne plany co do jogi , tai chi i różnych innych dziedzin, ale gotowanie nie wchodziło w grę. Tosia obawiała się , że jeśli jej mama nie znajdzie jakiegoś zajęcia dla siebie to może być już tylko gorzej. Nagle wpadła na pewien pomysł. - Mama? Nie znalazłaś jeszcze pracy prawda? - Nie.. Jeszcze nie - To świetnie bo mam do ciebie prośbę. - Tak? A jaką? - Widzisz, bo ty znałaś różnych ludzi. I teraz te znajomości by nam się przydały. Nie znasz czasem jakiejś osoby związanej z Towarzystwem Ochrony nad Zwierzętami? To jest dla mnie strasznie ważne. Jej mama ożywiła się. Spojrzała w zamyśleniu na córkę i odezwała się zamyślonym głosem. - Znam kogoś takiego... Tak , myślę , że to byłaby dobra osoba... Poczekaj. A po co ci to w ogóle? Tosia po raz kolejny opowiedziała komuś o stadninie , której trzymali Apolla. Tylko , że mamie podała skróconą wersję i brakowało szczegółów. Mama wstała i sięgnęła po swój telefon. Wybrała numer i wyszła na werandę i rozmowy Tosia nie słyszała. Miała tylko nadzieję, że chociaż mama coś wskóra. Z głośnym westchnieniem wzięła się za sprzątanie kuchni. ****** Zima i święta Bożego Narodzenia minęły szybko i bezpowrotnie... Nadszedł styczeń , a potem luty. Choć mama Tosi i sama dziewczyna próbowali coś zrobić w kierunku poprawy warunków trzymania koni w stadninie, efekty były raczej marne. Pewnego dnia mama Tosi od rana uśmiechała się tajemniczo. Dziewczyna nie wiedziała o co może chodzić. Po południu jej mama wsyprzątała cały dom ( nie było wiele do sprzątnięcia, wcześniej przyszła pani Helcia, sprzątaczka) i wystroiła się w nowe ciuchy. Zrezygnowała z umalowania się , bo ostatnio słyszała od jakiejś tam koleżanki , że naturalnie to pięknie. Dziewczyna na ten widok wzruszyła ramionami i poszła do swojego pokoju. Włączyła wieże stereo i puściła cichutko piosenkę, za którą ostatnio przepadała. Przechodziły ją dreszcze gdy spływał na nią śpiew chóru spływający jakby zza światów. Mogła sobie spokojnie pomarzyć. Utwór „Ameno” jak najbardziej nastrajał ją do takiego nastroju. Nagle w całym domu rozległ się głos dzwonka , przerywając magiczną chwilę. Tosia padła na łóżko z głośnym westchnieniem. Na chwilę przymknęła oczy ale z marzeń wyrwała ja mama wołąjąc „na chwilkę”. Niechętnie zwlokła się z łóżka. Przystanęła w drzwiach ze zdziwieniem. W przedpokoju stał facet w wieku jej mamy. Ubrany był na sportowo i nie wyglądał jakoś odpychająco. Mama stała obok niego i promieniała ze szczęścia. - A to jest moja córka.Tosia. Gość spojrzał na nią z serdecznością. - A to kochanie, jest Artur . Mój kolega ze szkoły. Artur odwrócił się do mamy i powiedział. - Powiem ci Suzanne, że ona jest strasznie do Ciebie podobna. Tak samo piękna i urocza. Tosia zazgrzytała zębami. Bo to wcale nie był komplement dla niej tylko dla „Suzan”. Miał dziwny akcent. Wszystkie jego słowa brzmiały delikatnie i tak jakoś dziwnie . Dizewczyna usiłowała sobie przypomnieć jaki język ma takie brzmienie. Zupełnie inaczej wypowiadał też imię mamy. Nie zwyczajnie „Zuzia” albo „zuzanna” tylko Suzan. Przypomniała sobie , że z takim akcentem mówi się po francusku. A więc francuz. Jej mama uśmiechnęła się kokieteryjnie , a Tosia po raz drugi w obecności mamy poczuła się intruzem. Zawróciła na pięcie i już miała udać się do pokoju, kiedy mama zawołała za nią - Tosiu, ale Artur przyszedł do ciebie. Wiesz w tej sprawie koni... Dziewczyna odwróciła się ze zdziwieniem. Popatrzyła się krytycznie na kolegę jej mamy. Nie wyglądał na chętnego do ratowania zwierząt. A on zobaczył to spojrzenie i wybuchnął śmiechem. - Wiem, nie wyglądam na starego weterana zaprawionego w akcjach ratunkowych. Jestem wiceprezesem w firmie Towarzystwa i jedyne czego ode mnie wymagają to praca przy biurku. Ale wierz mi, mogę ci, to znaczy wam , pomóc. Mama , która do tej pory przysłuchiwała się uważnie , wytrajkotała. - Ale chyba nie będziemy tego omawiać w drzwiach. Chodźmy do kuchni! Tosia z obrzydzeniem spojrzała na mamę , która robiła słodkie miny do tego faceta i puszczała do niego oczy. To było po prostu żenujące. Dziewczyna wywróciła oczami , gdy utknęli w drzwiach gdy Artur z wyszukaną galanterią przepuszczał mamę pierwszą. Na dłuższą chwilę „wyłączyła się” ze świata , żeby nie słuchać słodziutkiej gadki tych dwojga. Dotarło do niej tylko to co najważniejsze- Artur już coś zrobił w kierunku inspekcji w stadninie na Mickiewicza. **** I rzeczywiście, Towarzystwo zamknęło stadninę. Skazało szefa całej instytucji i tym podobne. Ale był jeden szczegół, który dojrzała tylko Tosia. Kiedy zjawili się tam ludzie z Towarzystwa, Apolla tam nie było. Przekazał jej tę informacje Artur, choć pewnie niechcący. Jednak dziewczyna nie załamała się. Za pomocą Artura , dostała się do papierów związanych z stadniną. Szybko sprawdziła sprzedaż zwierząt. Na dole kartki widniały dane Apolla. Sprzedany został jakiemuś panu o nazwisku Kaczmarczyk. Spojrzała na Artura pytającym wzrokiem. Zaczynała go już nawet lubić. - No to? Znacie tego Kaczmarczyka? Artur podrapał się po brodzie i z uwagą przestudiował dokument. W końcu odpowiedział - Nie. Ale znam kogoś kto mógłby nam pomóc. Chodźmy. Tosia znała już każdy korytarz w firmie. Przesiadywała tu do nocy żeby dowiedzieć się czegoś o jej koniku. Powtarzała sobie , że musi być silna dla niego. Nie dla siebie, dla Apolla... To był jej cel. Podjechali windą na drugie piętro . Weszli do malutkiego biura z napisem archiwum. Panowie wdali się w rozmowę , a ona rozglądała się w poszukiwaniu grubych ksiąg i szafek z papierami. Ale nic takiego nie zobaczyła. Po chwili podszedł do niej właściciel gabinetu i przedstawił się jako Bartosz. Po prostu Bartosz. Podszedł do ściany i odchylił kotarę, za którą powinno kryć się okno. Ale były tam drzwi. Facet otworzył jej z klucza i puścił ich przodem. Tosia najpierw poczuła woń kurzu i starego papieru , a dopiero potem zobaczyła całe rzędy półek , na których stały grube księgi. Bartosz uśmiechnął się i powiedział; - Nikt nie ma czasu tego wszystkiego wklepać do komputera , a więc mamy archiwum w starodawnym stylu. To czego szukacie może być na jedenastym regale. Życzę powodzenia. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Artur uśmiechnął się pokrzepiająco i mruknął „no to zaczynajmy”. Gruby dywan tłumił ich kroki.Tosia podeszła do wskazanego regału i wyciągnęła książkę, którą pokrywał chyba kilkuwiekowy kurz i brud. Dziewczynie zakręciło się w nosie. Pomyślała z rozbawieniem, że atmosfera jest jak z horroru. Stare archiwum, pogrążone w mroku, zapach stęchlizny i kurzu, cienie kładące się po kątach. Jej wyobraźnia zaczęła pracować na wysokich obrotach, prawie czuła dym z papierosa jakiegoś bandyty, jego oddech na karku i silne dłonie zaciskające się na jej szyi. Po plecach przeszedł jej dreszcz zgrozy. Otrząsnęła się z ponurych myśli i zabrała do pracy. Ale w żadnej z ksiąg i foliałów nie było pana P. Kaczmarczyka. Słyszała jak Artur przetrząsał regały w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Po chwili pojawił się cały zakurzony i umorusany. Odkaszlnął : - Ja muszę iść, niestety. Była to doprawdy pasjonująca praca, ale czekają mnie inne obowiązki. Nie masz nic przeciwko temu , abym cię opuścił? Tosię rozbawił ton jego głosu. Odpowiedziała ze śmiechem: - Ależ nie, mości panie. Pan pozwoli, zostanę tu jeszcze parę minut. Artur uśmiechnął się i puścił do niej oko. - A więc pani wybaczy. Ukłonił się szarmancko i ruszył do drzwi. Dziewczyna odwróciła się i szukała dalej. Czas płynął niepostrzeżenie. Za oknem zapadł zmrok, a Tosia dalej walczyła z tumanami kurzu , aby znaleźć jakąś wskazówkę. Nie zauważyła , że Bartosz zgasił światło w biurze i zamknął je na cztery spusty, nieświadom jej obecności w pokoju obok. Myślał , że wyszła razem z Arturem. Tosia ziewnęła i otworzyła ostatnią , chudą książkę. Zmęczonymi oczyma przebiegała szybko po linijkach liter. Oczy zamykały się jej. ,, Mężczyzna skazany na dwa lata zawieszenia za pastwienie się nad zwierzętami. P. Kaczmarczyk przewoził konie na ubój w okrutnych warunkach sanitarnych, jego współpracownik ....” Dziewczyna natychmiast otrzeźwiała. Wróciła do czytanego tekstu z większą uwagą. Po przeczytaniu całego dokumentu pojedyncze słowa tańczyły jej przed oczami. ,, ubój”, „w zawieszeniu” , „konie” , „nie po raz pierwszy” , „kaucja” , „na mocy paragrafu”... Tosi zakręciło się w głowie. Postanowiła pożyczyć sobie w tajemnicy tę książkę. Była średniej wielkości. Z łatwościa mieściła się pod bluzą. Wstała z klęczek i podeszła do drzwi. Nacisnęła klamkę i pchnęła je. Ani drgnęły. Spróbowała jeszcze raz mocniej. Nic. Ciągnęła je do siebie i pchała lecz na próżno. Zaczęła szybko myśleć z lekką paniką. „ Drzwi są stare, pewnie się zacięły. Zacznę wołać na pomoc i Bartosz na pewno mnie usłyszy i mi pomoże.” Spojrzała na zegarek. Była 22.30. Dziewczyna przystąpiła do realizacji swojego planu. Po dłuższej chwili gdy nikt nie odpowiadał osunęła się zrezygnowana na podłogę. Jak zwykle w krytycznych sytuacjach , myślała logicznie i chłodno , choć nie bez strachu. „ Najwyżej prześpię się tutaj przez noc , a kiedy rano przyjdzie Bartosz, otworzy te okropne drzwi. O Jezu. Jutro jest niedziela!” Tosia przymknęła oczy i skupiła się na tym, jak się stąd wydostać. Zaczęła chodzić dookoła sali i sprawdzać okna , ale wszystkie były zakratowane. W końcu natrafiła na dosyć małe okno, ale nie miało krat i było uchylone. Tosia otworzyła je na oścież i wyjrzała przez nie. Natychmiast się cofnęła. Była przecież na drugim piętrze! Wzięła głęboki oddech i wyjrzała raz jeszcze. Pół metra pod oknem biegł gzyms , dosyć szeroki. Szybko oceniła sytuację. Mogłaby zeskoczyć, przejść gzymsem na lewo i zejść na parapet jakiegoś okna, a wtedy mogłaby już zeskoczyć. Wiedziała , że to wariactwo, ale była zdeterminowana się stamtąd wydostać. Kucnęła w oknie , przymknęła oczy i pomyślała „ Gdy nie wiesz co czynisz, rób to w sposób elegancki” . Otworzyła oczy i skoczyła na gzyms. Złapała się rynny i stała tak chwilę balansując parę metrów nad ziemią. Zaczęła posuwać się powoli na lewo.Ręce zaczęły jej się pocić ,a nogi drżały. Wzięła się w garść i powtarzając „grunt to spokój” , ruszyła dalej. Tuż przy oknie poślizgnęła się i myślała , że to koniec i że zaraz spadnie z hukiem.Krzyknęła przeraźliwie. Ale udało jej się chwycić rynny. Zdziwiła się , że nikt nie wyleciał na ulicę i nie patrzy na nią jak na ofiarę choroby umysłowej. Zeszła na parapet i bez trudu zeskoczyła na ziemię. Otrząsnęła ubranie, sprawdziła czy książka wciąż tkwi pod bluzą . Spojrzała w górę i powiedziała na głos ze zdecydowaniem, „ NIGDY WIĘCEJ!” . Odwróciła się i ruszyła w stronę przystanku. **** |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |