Spór... |
|||||||||
|
|||||||||
Jan: Kto zacz to był? Powiedz babo! Jak nie mówisz, będzie krwawo! Nie dam sobie dmuchać w kaszę, Tak jak koń koniowi w paszę! Halina: Jak nie mówię tak nie powiem, Krzywda być to może bowiem, A jak powiem to ja umrę, Przygotujcie ludu trumnę! Narrator: Tak się przeto dwóch sprzeczało, A na zewnątrz ciągle wrzało. Tłumy ludu krzyk podniosły, Myśląc, że to moment wzniosły. Jan: Ja nie mogę! Halina: Ty nie możesz? Komu więc zacz prawdę powiesz? Może skłamiesz? I zabijesz? Niczym wąż się tutaj wijesz. Złość twa ujścia znajść nie może, I złorzeczysz – o mój Boże! Tyś jest wróg mój, ten okrutny, I co zwą go bałamutny. Jan: Prawisz kłamstwa wobec króla? Mówić nie chcesz skąd i która? Kto zacz to był? Powiedz babo! Jak nie mówisz, będzie krwawo! Narrator: A złość ciągle się kłębiła, Baba w serce się wciąż biła, A ten, który kruszy skały, Nie mógł nadal sięgnąć chwały, Boć ta sprawa jak ukryta, Chciała nie być wciąż odkryta. A na zewnątrz znów zawrzało, Pięć kamieni poleciało. Gromy, złości wciąż leciały, No bo prawdy dociec chciały. Tak jak chciały tak nic z tego, Bowiem król i jego ego, Problem duży wciąż stwarzały, I do prawdy dojść nie dały... Straż: Królu, królu! Tłum się wdziera! Jan: Jak to, co wy?! Co cholera?! Straż: Tłum jest w zamku, Jan: Tłum w mym zamku?! Straż: Tak, i ciągle nań napiera! Jan: A żołnierze? Gonić, zbierać! I do walki pchać na fronty, A jak trzeba - palić lonty, I z armaty tak wystrzelać, Aby nikt się nie chciał wdzierać! Straż: Nie da rady, tłum już tuż, Już go widać – cóż za kurz! I wzniecili zamęt straszny... A cóż to? Śmiech rubaszny? Komuż śmieszno w takiej chwili, Czy nie z zewnątrz alarm bili? Jan: Miej litości, krzty, choć trochę! Bo bunt zaraz stłumię prochem. I jak wrzasnę i jak cisnę! Tak nad zamkiem ty zawiśniesz... Halina: Ja zawisnę? Ty weń ciśniesz? ... Narrator: Przerwał Frau Halinie mowę, Jakiś motłoch siejąc grozę. Tłum już w sali! Król i straż się przeto bali, A lud głośny wciąż w natarciu, Jak ustawił szyk i w zwarciu - Atak puścił w stronę Jana, (Który niby król potężny) padł przed nimi na kolana... Tak się kończy ta historia. Czy nasuwa się teoria? Żadna przecież nic nie prawi, Każda w książkach uczniów bawi, Swym przekazem strasznie trudnym A niekiedy nawet złudnym. Ale... Jednak będzie jakiś morał, Żaden nudny, kiepski chorał, A porada dla motłochu, Który drwi i nawet z prochu. Aby zawsze bunt podnosił, Nawet kiedy król nie prosił. Kiedy źle się dzieje w mieście, Jak wyżartym przez roba |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |