![]() |
|||||||||
wersja robocza |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
ROZDZIAŁ I Jest piątkowy wieczór. Siedzę u dziewczyny i próbuję ją namówić do najlepszego. Jej siostra siedzi ze swoim dzieckiem w pokoju obok. Mieliśmy, tak jak i ona, zamknięte drzwi, ale w tej sytuacji też odczuwaliśmy niepokój. Miała długie włosy, cudowną pupę i wystarczająco duże piersi. Wpatrywałem się w nią od godziny i myślałem tylko o jednym. Jej mama wyszła z domu zanim przyszedłem, pozbywając się nieprzyjemnej roli przyzwoitki. Marzyłem o tym zanim jeszcze pomyślałem, że dzisiejszy wieczór spędzę właśnie z nią. W mieście było dużo dziewczyn, ale Maria od samego początku rzuciła mi się w oczy. Traktowała ludzi z szacunkiem, z uśmiechem i z życzliwością. Z natury jestem bardzo nieśmiały, więc pierwsze, co zrobiłem, to zamówiłem browara. I tu jej podpadłem. Miała swoje zasady. Jedną z nich było: nie upijać się na pierwszym spotkaniu. Jak wiadomo dotyczyło to drugiej połówki, czyli mnie. Kobieta twardo stąpająca po ziemi. Była za bardzo arogancka, ale dzięki temu zdobyła najbardziej oddanego faceta w mieście. Mam nadzieję, że o tym wie. Minęło trochę czasu, gdy wszystko zaczęło się jakoś układać. Pozwoliła mi pić piwo, a sama ograniczyła się do znikomych uwag. Kiedy zaczęliśmy się trwale spotykać, dostrzegłem cały obraz jej charakteru. Jej oczy miały wyraz dziecięcej naiwności, a zarazem pewności siebie. Wydała mi się chłodna. Nie paliła. Uznałem, że tak być powinno i umówiłem się z nią na kolejne spotkanie. Jestem zodiakalnym rakiem. Piekielnie nieśmiały wyraz twarzy mógł zdradzać mój nie profesjonalizm i zbyt olewające podejście do niej. Chociaż była o cztery lata młodsza, przy każdym spotkaniu wydawało mi się, że to ja jeszcze nie ukończyłem osiemnastu lat. Czułem się głupio. Ostatnio przeszedłem ostrą szkołę mającą na celu zwiększenie pewności siebie i otwartości. Trzydzieści dni przebywałem u cioci, która każdego dnia starała się zrobić ze mnie człowieka. - No, nie pesz się tak – mówiła, gdy razem robiliśmy gołąbki. Zauważyłem, że rumienię się nadzwyczaj często i to w sytuacjach dość normalnych dla normalnego człowieka. Może w młodości za rzadko chodziłem do pubów. Nie jestem postury siłacza ani nie mam charakterystycznego dźwięku w głosie, dzięki któremu wszystkie kobiety mogłyby być moje. Tak, więc, gdy zżerały mnie nerwy przy robieniu gołąbków, ciocia powiedziała, że muszę sobie znaleźć pracę. Nie wiem, dlaczego, ale po pół godzinnej rozmowie na temat mojej przyszłości i pracy, denerwowałem się jeszcze bardziej. Nikt z was nie uwierzy, ale za każdym razem, gdy miałem się spotkać z ciocią i porozmawiać o postępach, moje serce zaczynało podchodzić do gardła. Za każdym razem, gdy słyszałem chichoty moich kuzynów, mój wzrok spoczywał na najbliższym przedmiocie spoczywającym w kuchni. Jedyne, co mogłem zrobić, to myśleć o Asi. Starałem się jak mogłem, aby jej zaimponować. Jej wyraz twarzy był nieodgadniony. Z próbą zaimponowania komuś jest różnie. Czasami wychodzisz na tym dobrze, a czasami robisz z siebie błazna. Ją wprawiało w zachwyt. Próby auto promocji wychodzą mi chyba najlepiej. Ciocia przyglądała się mojemu zachowaniu, które jak tylko mogłem, doprowadzałem do granic perfekcyjności. Podeszła do mnie i klepnęła mnie w ramię, jakby chciała powiedzieć: jestem z Tobą. Samodzielnie posprzątałem cały taras. Była zachwycona. - ??? – powiedziała. Jak zwykle czułem się nadzwyczaj zadowolony, ale nie wiedziałem, z czego to wynikało. Może przy niej nie czułem się tak samotny. Łaknąłem czyjeś ręki na moim ramieniu, czyichś miłych słów na dobranoc, porannego śniadania w gronie przyjaciół – jak najwyraźniejszych oznak czyjejś obecności. Czułem się dobrze. - Zamierzasz zostać na dłużej czy tylko na weekend? – spytała ciocia. Nie pamiętam, jaką wtedy zrobiłem minę, ale na jej widok, ciocia spuściła głowę. Jej oczy były poszerzone, a głos nie zmienił się nawet o pół tonu, nienawidzę, kiedy zdarza się taka sytuacja. Od razu ogarnia mnie poczucie winy. Ktoś kiedyś powiedział, że gdy byłem mały, zostałem poniżony, to, dlatego, gdy rozmawiam z drugim człowiekiem, obniżam oczy na dół. Wyglądam wtedy jak wystraszony pięciolatek. - Przepraszam – powiedziała – mówię głupstwa. Nic nie powiedziałem. I od razu uzmysłowiłem sobie, że robię głupstwa. Moje życiowe doświadczenie jest jeszcze zbyt niedojrzałe. Czasami wydaje mi się, że mam kompleks mniejszości. Rozmowa z kobietą w moim wieku nie należy do łatwych zadań, ale długi dialog z ciocią to zupełnie skomplikowane. Za bardzo się staram, ale tak bardzo mi zależy. Kolejnym dniem była niedziela. Rozprostowałem ręce spoglądając na resztki po grillu. Ciocia też wstała. Jak zwykle promieniała miłością i życiem. Posprzątałem po gościach. Ona zajęła się przygotowywaniem śniadania. Gdy skończyłem, wszedłem do kuchni, gdzie zmywała naczynia. Gdy tylko usłyszała moje kroki, od razu się odwróciła i niepewnie uniosła ku mnie twarz. Wyglądała jakby czekała aż coś powiem. Naprawdę chciałem coś powiedzieć. Bardzo. - Skończyłeś? – zapytała nagle. Sprzątaliśmy jeszcze kilkanaście minut rozmawiając o różnych rzeczach. Czułem się dziwnie uradowany tym, że jest do mnie wciąż pozytywnie nastawiona. Od samego początku traktowała mnie najlepiej jak mogła. Mówiłem jej o sprawach w domu, co u dziadków, a ona mówiła, czym teraz zajmuje się wujek i moi bracia. Dzwonili, by zapytać, czy nic nie trzeba kupić. Byli na strzelnicy. Niedziela to dzień treningu. Kiedyś tego próbowałem, byłem w tym nawet dobry, ale wszystko rozeszło się po kościach. Ciocia bała się o swoich chłopców, bo oni nie nawiedzili tego robić, ale wujek miał wobec nich własne plany. - No, skończone – powiedziała – mamy piękny dzień. - Tak… – wymamrotałem. - Nigdy nie mam na nic czasu. - Ja też nie. - Ależ ten czas szybko leci – spojrzała na mnie. - To prawda. Później wyszła, zostawiając mnie ze szklanką herbaty i ciszą, która jak nigdy była zbyt dobrze słyszalna. Poczułem się samotny. Znowu. Czasami wydaje ci się, że dzisiejszy dzień jest twoim ostatnim, że nigdy nie zrobisz tego, o czym marzyłeś, tego, co zaplanowałeś. Każda minuta wydaje się być wtedy tak ważna. Cały dzień spędziłem na oglądaniu starych i nowych książek w ogromnej domowej biblioteczce. Nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę to robił, a jednak ostatnio lubię to robić. Gdy czytam biografie autorów, czuję się jeszcze bardziej samotny niż zwykle. Jestem chyba jedynym człowiekiem na ziemi, którego życie wygląda tak beznadziejnie. Dziesiątki książek przyglądały mi się badawczo. Czułem się słabo. Jak dziecko, które nie może sobie poradzić bez mamy. Ostatnie dwa lata była szare, długie i do dupy. Asia nie chciała dłużej mieszkać w naszym mieście. W te wakacje była moda na wyjeżdżanie do Włoch w celach zarobkowych. Nie chciała ugrząźć w swoim rodzinnym mieście. Zdała maturę. Była wolna. Nikt jej do niczego nie zmuszał. Marzył się jej wyjazd do Włoch, gdzie dziewczyny z Polski, są rozchwytywane przez bogatych i przystojnych Włochów. Tam mogła rozwinąć skrzydła. Rodzinne miasto nie dawało tych perspektyw. Pojechała, więc do Włoch. Mój kolega od razu powiedział mi, żebym o niej zapomniał. Nie odzywała się wcale. Nie liczyłem na wiele. Chyba nadal łudziłem się, że wróci. Może nadal ją kochałem. Odkąd wyjechała moje życie zaczęło się sypać. Nie jestem ani cierpliwy ani wyrozumiały. Miałem ochotę po użalać się nad swoim losem. Przyszłość nie malowała się w jaskrawych barwach. Szczerze mówiąc nie rysowała się w ogóle. Wydawało mi się, że najbliższy okres przyniesie tylko porażkę. Cały czas martwiłem się też tym, że z miesiąca na miesiąc staję się coraz starszy. Życie wymykało mi się z rąk, a ja nie potrafiłem z tym nic zrobić. Nie wiem, dlaczego będąc młodszy myślałem, że mam jeszcze tak dużo czasu. Nie ma go nawet w połowie tyle, ile nam się wydaje. Chodziłem po pustym domu. Natrętne komary nie pozwalały mi na leżakowanie. Co chwila słychać było Migi lecące z zachodu na wschód. Dźwięk był koszmarny, ale wszyscy zdążyli się już do niego przyzwyczaić. Kiedyś, gdy tylko je słyszałem od razu wyglądałem przez okno, aby je policzyć. Dziś nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Robiłem się senny. Poszedłem do kuchni i zaparzyłem kawę, mając nadzieję, że do końca dnia nie będę miał smętnych myśli. Dochodziła trzecia, a o czwartej ciocia kończyła pracę. We wtorek wybraliśmy się do miasta, jedynego tak dużego w promieniu trzydziestu kilometrów. Było zimne i brudne, chociaż, gdzie niegdzie dało się wyczuć przyjemny klimat. Do jedenastej zwiedziliśmy połowę sklepów. Chociaż nie lubiłem tego robić, zasuwałem jak głupi i nie pisnąłem nawet słowem. Rozpoczęliśmy od największego centrum, gdzie nawet o ósmej rano można spotkać wszystkich wyznawców najróżniejszych kultów. Dwóch mężczyzn trzymało się za rękę i spokojnie jadło swojego cheeseburgera popijając czarną kawą. Z wyrazu twarzy można było wyczytać, że dyskutowali o czymś mało ważnym. Jadąc schodami na górę, jakaś kobieta o mało nie wrzasnęła, gdy młody chłopak o mało nie przewrócił się na nią z całą torbą zakupów. My oglądaliśmy ubrania. Różowy kolor dominował w całym budynku. Przymierzyłem bluzkę z długimi rękawami. Ekspedienta powiedziała, że mi pasuje. Musiała być przyzwyczajona do różnego rodzaju narzekań, bo obsługiwała mnie z wyjątkowym spokojem i koncentracją. Sama była ubrana w różową bluzkę i brązowe spodnie. Moim zdaniem ten strój pasował do niej jak ulał. Druga kobieta wyglądała trochę na zaspaną i w ogóle nie starając się tego ukryć, obsługiwała innych klientów. Jeden facet był trochę niezadowolony z tego, jak jest przez nią obsługiwany, ale jej nie robiło to zbytniej różnicy. Gdy zobaczył cenę spodni, które przymierzał, jego mina zrobiła się od razu weselsza. Z pewnością nie mógł sobie na nie pozwolić. W kolejnym sklepie robiliśmy zakupy do domu. Płatki śniadaniowe, nutella, kuksu. Wszystko, co kończy się szybciej, niż zdążysz nawet o tym pomyśleć. Kupiliśmy też zgrzewkę piwa i zestaw kadzidełek do odstraszania komarów. Nie znaleźliśmy rozpałki pod grilla ani plastikowych talerzy i kubków. Gdy weszliśmy do trzeciego sklepu, wydawało się, że wszyscy mieszkańcy miasta jeszcze śpią. Ogromny hipermarket świecił pustkami. Panie za ladą niechętnie krzątały się po znanym terenie. Jedna z nich, gdy tylko nas zobaczyła, zaczęła szybko, niczym robot, wycierać blat przed kasą. Wiadomo było już, kto tu rządzi. Kierowniczki nigdy nie powinno się przyłapać na bezczynności. Różowy neon świecił dokładnie nad jej głową. Podeszliśmy do kasy nie dając się zbytnio zastraszyć groźnej zmęczonej minie. Na jej twarzy roiło się od różowych zmarszczek. Wiedziała, na czym polega jej praca i wydawało się, że nic nie jest w stanie jej zaskoczyć. W myślach pomyślałem sobie, że ta kobieta być może ma jeszcze bardziej zepsute życie niż moje. Widać było, że pracuje tu od dawien dawna i orientuje się we wszystkich promocjach, jakie tylko mogą wystąpić, gdy kupujesz pięć paczek tej samej herbaty. Reklama mówiła: „Kup dwie a trzecią otrzymasz za darmo. Kup pięć a być może uda Ci się wyjechać na Ibizę.” Tak, jasne. Zawsze to samo. Nasza kobieta na pewno nie była na Ibizie. - Sześćdziesiąt cztery, dwadzieścia – powiedziała bez nuty rozmarzenia w głosie. – Czy mają Państwo kartę stałego klienta? Przy zakupie powyżej… bla, bla, bla. W milczeniu pakowałem zakupy, a ciocia za nie płaciła. Dzisiaj sam dźwigałem dwie duże torby, bo moi bracia byli na treningu. Udawałem prawdziwego mężczyznę, przy którym każda kobieta może czuć się bezpiecznie. Robiłem pewnie przy tym niezłe miny, bo część ludzi, która też pakowała zakupy, przyglądała mi się z dużym zdziwieniem. Musiałem wyglądać męsko i odważnie, bo starsze babcie widząc mnie, wykrzywiały tak dziwnie twarz, jak tylko one potrafią i jak zwykle wpędzały mnie w poczucie winy. Ruszyliśmy do wyjścia, gdy usłyszeliśmy przeraźliwy pisk i kilka mocnych epitetów. Kobieta kłóciła się o to, że cena na półce była inna niż ta, którą widzi teraz na monitorze. - To jest właściwa cena – rzekła spokojnie kobieta patrząc na reakcję klientki. Podrzuciłem do góry torby i poszedłem w stronę wyjścia. Samochód wiózł nas wygodnie przez najgorsze zakątki tego miasta. Staraliśmy się ominąć wszystkie dziury, ale nawet jadąc terenowym samochodem wydaje się to nadzwyczaj trudne. Gdy patrzyłem na mijających nas ludzi ze złości żyłka wychodziła mi na czoło. Ich miny oznaczały jedno. Jest mi ciężko. Zabijcie mnie. Wyglądało na to, że tylko nasza dwójka jest w tym świecie szczęśliwa, a reszta tylko narzeka i marudzi. Spojrzałem na ciocię i westchnąłem. Piękny kraj. Kupiliśmy trzy paczki Cheeriosów, cztery opakowania kuksu i pięć słoiczków nutelli, bo ta wyjątkowo szybko znika z domowej spiżarni. Piwa nie kupiliśmy, bo nie mieli w butelkach. Całość kosztowała ponad pół stówy a starczy może na dwa dni. Piękny kraj. Pogoda robiła się coraz mniej ciekawa, a prognoza w radiu nie napawała zbytnim optymizmem. Wjechaliśmy na dwu pas mówkę i ludzie za oknami samochodu stali się rzadkością. Gdy ostatnim razem tędy jechaliśmy, zatrzymała nas policja, chcąc oskubać nas na cztery stówy. Schowali się tak sprytnie, że w ogóle nie było ich widać i jak się okazało mają nas nagranych na kasecie. W dodatku jadąc dobrze ponad sto na godzinę nie zwykliśmy zapinać pasów, co dodatkowo zwiększyło zainteresowanie policji. Ciocia prowadzi wóz dynamicznie i z polotem, przez co szybko osiąga niedozwoloną prędkość. Ja oczywiście chciałem powiedzieć temu policjantowi parę słów od siebie, ale ona spokojnie wyłożyła całą sumkę. Policja rzekomo powinna pomagać obywatelom, a nie ich osłabiać finansowo czy duchowo, ale u nas wszystko jest możliwe. Nie muszę chyba mówić, że całość pokryła z własnej kieszeni, a cała historia poszła w niepamięć już dziesięć minut potem. Wtedy też przekonałem się, że życie jednak ma sens, bo gdybym sam musiał zapłacić za ten mandat? Policja nie miała do nas żalu, że płaciliśmy drobnymi, a ja w myślach, chcąc nie chcąc, zmieszałem ich z błotem. W sumie lubiłem to miasto, gdyby tylko na jezdni było mniej idiotów. Miałem niesmak. Co dziwnego – nie pracuję jeszcze, a tym samym nie zarabiam. Stan, kiedy człowiek nie ma pieniędzy, ma zasadniczo jedną wadę. Brak zalet. Praca nigdy nie wydała mi się czymś, co mógłbym robić. Od wczesnego dzieciństwa każdą wolną chwilę spędzałem przy komputerze. Nie jestem przyzwyczajony pracować. Jak się zdaje, praca powinna przynosić satysfakcję i zadowolenie. Nie widziałem tego w ten sposób. Gdy byłem młodszy i nosiłem szerokie spodnie, ludzie często brali mnie za dealera narkotyków. Cholera, ludzie, wiecznie to robią. Możliwe, że łatwo się pomylić. Nie wszyscy potrafią odróżnić chłopaka z dobrego domu od tego, co codziennie sprzedaje w liceach towar. Moi koledzy nigdy nie mieli z tym problemu. Jeżeli ludzie już ich tak spostrzegają, to, dlaczego by nie spróbować. Są żałosni. Jeden z nich do tej pory ubiera się jak czarny rap er. Nosi nawet tę śmieszną czapeczkę. Dwudziestka na karku a on z wyglądu przypomina szczeniaka, który nie wie, co zrobić z wolnym czasem. Myślę, że to źle oceniać ludzi po wyglądzie, sam kiedyś taki byłem, więc zostawiam tę sprawę tak jak jest. Gdy siedzę sam w domu i już kompletnie nie mam, co robić, to chyba powoli zaczynam mieć negatywne myśli na temat innych ludzi. Zdarza się to dość rzadko, jednak zdarza się. Ostatnio wymyśliłem oryginalną teorię, na temat tego, dlaczego ludzie nie lubią pracować. Jeden typ ludzi będzie, jak tylko to możliwe, szukał pracy i robił wszystko, żeby najlepiej nic nie robić, co oczywiście prowadzi do tego, że ktoś musi nad nim stać i kazać mu coś zrobić. A drugi typ będzie wykorzystywał swoje możliwości, doświadczenie i umiejętności i jemu praca nie będzie się wydawać takim ciężarem. Zgadnijcie, do jakiego typu ja należę. Dlatego decyduję się na ludzi, którzy nie chcą pracować, a zarazem sam nie robię kompletnie nic, żeby zmienić mój stan. Wszystkim chyba wydaje się, że im się należy. Że jako jedyni mają prawo do niezliczonych atrakcji tego świata. Może ich ego rozrosło się do zbyt dużych rozmiarów? Może po prostu są głupi. Czasem zastanawiam się, dlaczego ludzie mają wciąż o coś pretensje. Może nie nauczyli się w dzieciństwie samodyscypliny i teraz jest im piekielnie ciężko. Nie wiem. Jest to jednak przygnębiające i nie ma, co do tego żadnych zastrzeżeń. Moi koledzy codziennie o siódmej rano, z niewyraźnym uśmiechem na twarzy, zapieprzali na najlepiej płatną budowę i harowali tam po dziesięć godzin dziennie. Wiedzieli, że nie gwarantuje im to kokosów i że są małe szanse na rozwinięcie tam jedynej w swoim rodzaju osobowości, ale co robić. Przez cały dzień marzyli tylko o jednym. Jak po pracy przelecieć jakąś bosko rozwiniętą dupcię. Ich mrzonki szybko nabierały rzeczywistych kształtów. Żadna kobieta nie marzy o tym, by przespać się z nie-bosko zbudowanym facetem. Zdarzały się takie, co chciały, ale przypuszczalnie też całymi dniami robiły na budowie, z czego połowę spędzały na obsłudze taczki. Jedynie ci, którym powodziło się znacznie lepiej, mogli sobie pozwolić na niezobowiązujący numerek z laską, na którą mieli ochotę. Gdy intelekt i urok osobisty nie wystarcza, w grę zaczynają wchodzić pieniądze. Gdy ja walczyłem z rodziną, moi koledzy walczyli z trawą. Palili ją na różne sposoby. Dobrze wychodziło im palenie przez shishe – wodną fajkę z Egiptu. Oprócz dziadka w mojej rodzinie nikt niczego nie palił, tak, więc i ja nie palę papierosów. Nie czułem się przez to ani lepiej ani gorzej. Ktoś mógłby powiedzieć, że marzenia klasy średniej o tym, by być lepszym od innych, zawsze się tak kończą – pewnego dnia składa się postanowienie, że będzie się ponad innych, biednych frajerów, którzy całymi dniami harują i nic z tego nie mają. Gdy tylko sobie o tym pomyślę, znowu ogarnia mnie poczucie winy. Myślałem o cioci. Teraz już się tak nie uśmiecham, nie mówię tak głośno, ani nie jestem tak dumny. Lepiej ożenię się z jakąś kobietą i będę pędził znany wszystkim tryb życia. A ja chciałem wyjść na ludzi. Śmiechu warte. Nawet już sam nie czułem, jak nisko upadłem. Jestem nikim. Od początku studiów moje życie robiło się coraz bladsze. Student wyższej ekonomicznej uczelni. Jasne. Aż roi się od perspektyw na przyszłość! Chociaż to niedobrze porównywać się z kimś innym i tak to robię. Moi koledzy wyglądają na zadowolonych z życia. Nie mają do nikogo o nic pretensji i w dużej mierze wiedzą, dokąd zmierzają. Jeden monotonnie po pracy pił piwo w ilościach tak dużych, że aż trudno go sobie wyobrazić następnego dnia w pracy. Jego oczy muszą zdradzać poprzedni wieczór i balangę. Nikt tak jak on nie potrafił ukryć tego, że ma wszystko daleko w dupie. W chwili, gdy zaczynałem mieć już nadzieję, że zmieni swoje życie, on robił coś, co nie pozwalało mi tak sądzić. Szlag mnie trafiał, kiedy moje słowa wsparcia nie robiły na nim żadnego wrażenia. I tak już nieraz dostawał od rodziców. Powoli traciłem do niego cierpliwość. Nie miałem ochoty nawet z nim rozmawiać. Pomimo to, patrzyłem jak mój najlepszy kolega, stacza się z dnia na dzień coraz niżej i niżej. Zastanawiałem się, kiedy mnie to czeka. Zamknąłem oczy i pogrążyłem się w zadumie. Było mi wstyd z powodu cioci. Dlaczego moje życie układa się tak a nie inaczej. Cały czas pod prąd. Żadnych postępów. Gdy wydaje mi się, że coś osiągnąłem, od razu dzieje się coś, co zwala mnie z nóg i nie pozwala bujać w obłokach. Moja ciocia. To jest klasa. Być, choć w połowie takim jak ona. Niemożliwe. Ale zawsze można mieć mrzonki i marzenia. Może muszę przejść pewien okres w moim życiu, po którym będzie już tylko lepiej? Wydaje mi się, że i tak wszystko bym schrzanił, sprawił, że wszystko poszło na marne. Szkoda, że się w ogóle urodziłem. Ktoś klepnął mnie w ramię. Otworzyłem nerwowo oczy. Mężczyzna miał opaloną twarz i długie blond włosy. - Ma pan papierosa? – zapytał – i zapałki? Miał sympatyczny głos. Nie pretensjonalny ani nie protekcjonalny. Wstałem i spojrzałem mu w twarz. - Mam tylko zapałki – odparłem najspokojniej jak tylko mogłem. - A papierosa? – spróbował po raz drugi. - Nie palę. - No tak – burknął pod nosem bez większego zdziwienia, po czym mrugnął okiem. – Mogą być i te zapałki – mruknął. Dałem mu pudełko zapałek. - Dzięki stary – sapnął. Moi koledzy woleliby zapalniczkę, ale on nie miał wyboru. W gazetach od pewnego czasu roiło się od artykułów o tajemniczym osobniku – człowieku elfie. Przypominający pismo Elfów, albo czego tylko sobie zapragniecie, napis był głęboko wygrawerowany na obu podeszwach człowieka, który zostawił te ślady – tak zaczynało się spotkanie, a raczej śledztwo w sprawie nie cierpiącej zwłoki. Poszukiwany osobnik włamuje się do domów w czasie, gdy właściciele są w pracy – schemat prosty i stary jak świat. Problem polegał tylko na tym, że nikt nie wiedział po co włamywał się ów człowiek – albo raczej powinno się powiedzieć outsider, który wszedł na złą drogę. Dalej był wywiad z komendantem –Co za brednie mi tu wciskacie? Sugerujecie, że włamywacz włamuje się, nie znajduje nic interesującego i po prostu opuszcza mieszkanie? – Komendant chciał delikatnie podważyć hipotezę postawioną przez jednego z podwładnych. - Gdybym był pana przyjacielem to zakazałbym panu palić papierosy – powiedział posępnie. Pokiwałem głową i spuściłem lekko głowę. - Moim drugim i największym wrogiem są Moskale. Moskale i wódka – ciągnął mężczyzna tonem leniwego zwierzenia. – Moja była żona od dwóch lat stoi na placu i bierze pół stówy za loda. Kiedy myślę, ile razy dziennie mnie zdradza, robi mi się niedobrze. Nie miałem ochoty go pocieszać, wystarczy, że słuchałem z zaciekawieniem tego, co mówi. - Nadal pan ją kocha? – zagadnąłem niezręcznie. - Tak, do k… nędzy – mężczyzna znacznie się ożywił. – Przez całe dziesięć lat tyrałem na budowie tylko po to, żeby ją zadowolić. Zwolnili mnie rok temu. Teraz zatrudnia ją jakiś alfons, a ja skończyłem czterdziestkę i jestem sam jak ten palec. - Nic dodać nic ująć – pomyślałem. Na placu stoi dużo kobiet. Niektóre mają po szesnaście lat. W tym przypadku po trzydzieści z hakiem. Niezależni komentatorzy – tacy jak mój rozmówca – obarczają pracodawców winą za całe zło, jakie się im przydarzyło na planecie Ziemia. Marzą im się stare czasy, kiedy nie trzeba było myśleć, wystarczyło robić to, co ci kazano. I na co liczył? Że życie zawsze będzie się do niego uśmiechać? Dawać drugą szansę? Coś należało zmienić, nie, dlatego, że poprzedni model się nie sprawdzał, ale dlatego, że przynosił same straty. Zastanawiałem się, co by było, gdyby dowiedział się, że ja także kiedyś kochałem kobietę. - Ma pan dzieci? – spytałem, chcąc jakoś wesprzeć go na duchu. Jego wyraz twarzy zmienił się w o wiele bardziej nieuprzejmy. - Trójkę. Chłopca i dwie dziewczynki. Mieszkają razem ze mną, bo z nią by nie wytrzymali. Piję teraz na całego! Przynajmniej za nią nie tęsknię, I nie mam zamiaru tęsknić – poklepał mnie po ramieniu. – Nareszcie mogę rwać te wszystkie młode dziewuszki z sąsiednich bloków. Żyć nie umierać. Na jego twarzy pojawiła się łza. - Właśnie – pomyślałem. Ale gość nadal nawijał tekstami dla twardzieli. Słuchałem jeszcze przez chwilkę, udając, że nie widzę tu żadnej tragedii. Moim kolegom to jeszcze nie doskwiera, ale nie wiadomo, dlaczego, od razu pomyślałem sobie o nich i o ich życiu. Porównania. Miałem już tego dość. Patrzyłem na tego faceta i zrobiło mi się przykro. Jego życie runęło w gruzach, a on nadal się uśmiechał. Show must go on. Zapewne wszyscy nim gardzą, ale on udaje twardziela, co to nie straszne mu lekkie pstryczki w nos od życia. Tym, co dobiło gwóźdź do trumny było to, że koleś, co minutę obracał się wokół i każdego pozdrawiał. Wydawało mu się, że komuś na nim zależy, albo, że zyska nowego przyjaciela? Smutne. Wolę rozmawiać z dziećmi. Tam przynajmniej nic nie jest jasne, ale wiem, że dziecko jakoś sobie poradzi z problemem. Ten facet był przegrany i nie widziałem dla niego ratunku. Głupi świat, cholerne miasto, które nie daje człowiekowi szansy na normalne życie. Odrapane domy, brudne od smogu niebo, stary facet, którym wzgardziła kobieta. Stan zewnętrzny odzwierciedlał mój stan wewnętrzny. Postanowiłem, że się przejdę. Poranna rozmowa z zdesperowanym facetem każdego potrafi doprowadzić do refleksji. Gdy mijałem obcych ludzi, nie było mi do śmiechu. W ustach czułem smak porażki. Cały czas przed oczami miałem tego mężczyznę. Gdy przeszedłem pół miasta, spotkałem kolegę. Załatwiał właśnie przez telefon jakiś ważny interes. Kiwnął, żebym zaczekał, co też uczyniłem, starając się pracować nad cierpliwością. - Co tam? – burknął, odłożywszy słuchawkę. Lala był prawie alkoholikiem i człowiekiem, który znał najwięcej osób w tym mieście. Posiadał dziewczynę (od niedawna) i dobry humor. Bez którejś z tych dwóch rzeczy na pewno by nie wytrzymał. I oczywiście pracował na budowie. Miał już na wpół łysą głowę, czego szczerze mu nie zazdrościłem. Choć był moim rówieśnikiem wyglądał jakby był o pięć lat starszy. Lubił nosić obcisłe spodnie i gangsterską opaskę. Wyglądał w niej nie za dobrze, ale on uważał, że jest trendy. Co nie znaczy, że miał rację. - Idę do sklepu – oznajmiłem. – Źle się czuję. - Moralne rozterki! – prychnął. - Może. Uniósł wyżej głowę i przeszedł na mniej oficjalny ton. W końcu, od czego są przyjaciele. - Co ci jest? – spytał. - Źle się czuję. - Spojrzał na telefon komórkowy. - Nie masz roboty, co? - Bynajmniej. Robotę mogę znaleźć w każdej wolnej chwili. Satysfakcjonującą i poszerzającą horyzonty. Każdego ranka myślę tylko o tym, jakim jestem szczęściarzem i jak hojnie los mnie obdarzył. Nic nie powiedział. Wiadomo. Gówno obchodził go mój los. - Może powinieneś zostać psychiatrą – powiedział. - Zawsze o tym marzyłem, serio. - Nienawidzę jak ktoś narzeka, wiesz? Mówiąc to, złapał się za serce, udając, jak to jest mu mnie szkoda. - Reszta ludzi zapierdala od bladego świtu do późnego wieczora i nawet słowem nie piśnie. Fakt, to jest, przejebane, ale przynajmniej wiedzą, dlaczego to robią. Wiedza, że w świecie musi być zachowana harmonia. Jeśli coś weźmiesz, musisz to oddać. Jin i Yang hmm… Czarne – białe. Zimne – ciepłe. Jeśli sam nic nie dasz, to nie masz, co liczyć, że inni ci coś dadzą. Podrapał się po brzuchu i zadumał się chwilę. - Wszyscy tak mają. Jeśli Ci się to nie podoba, znajdź sobie inny sposób na życie. Jeśli nie podoba Ci się mój sposób, to znajdź sobie lepszy. Masz prawo. Czy kogoś obchodzi, że dzisiaj nie zdążyłem wypić nawet kawy? Ale jestem potrzebny i to się liczy. Lubię być potrzebny, rozumiesz? A jak się komuś coś nie podoba to i tak leję na niego. Z wysoka. - Skończyłeś? - Tak, spadaj – machnął ręką. – I pomyśl o swoim życiu. Kiedy zacząłem powoli się oddalać, krzyknął w moim kierunku. Obróciłem się i spojrzałem na niego zmęczonymi oczami. - Wiesz, jaki jest Twój problem? Jesteś cholernym leniem. - Wiem – odparłem. – Już mi to mówiono. Wróciwszy do domu zrobiłem sobie dużego shake’a czekoladowego i wielką porcję spaghetti. Lubię makaron, a shake’a robię zawsze, gdy nie ma nic normalnego, czytaj wody, do picia. Robi się go szybko, łatwo i tanio. Odkąd wróciłem od cioci moje kubeczki smakowe są zupełnie zdezorientowane. Zmienił mi się apetyt, a przede wszystkim zacząłem inaczej postrzegać smak potraw. Mieszkam w nienajlepszej dzielnicy, dlatego robię zakupy cztery przecznice wcześniej, gdzie jeszcze można kupić coś jadalnego, jak na przykład ser żółty klasy Los Angeles. Na mojej ulicy kompletnie nic się nie dzieje, nie licząc hałaśliwych kłótni sąsiadów czy codziennej dawki sprzeczek nieletnich. Tu się żyje na całego lub w ogóle – innej możliwości nie ma. To ciocia pomogła znaleźć mi ten dom i wprowadziłem się następnego dnia, by na nowo rozpocząć wymarzone życie. Nie zapraszam znajomych, bo trochę mi wstyd. Niektórzy byliby bardzo rozczarowani i zawiedzeni. Świat inaczej wygląda z perspektywy jednogodzinnego gościa, a inaczej z właściciela mieszkania. Świat z moich parterowych okien wygląda lepiej niż z ulicy i nie tak ponuro jak z centrum miasta. Domy, ulice, drzewa są bardziej kolorowe. Z drugiego piętra widać ogromne kominy fabryk i ogromne światła stadionu miejscowej drużyny, które w dniu meczu dają więcej światła niż wszystkie lampy całego miasta razem wzięte. Chociaż pół życia spędziłem na wsi, to urodziłem się właśnie w takim zmechanizowanym mieście. Tam, gdzie jedni widzą rozpacz, inni dopatrują się szczęścia. Nienawidziłem tej hałaśliwej części miasta. Nie posłałbym tam nawet diabła. Dziecko sąsiadów z dużą werwą uczyło się grać na trąbce. Smarkacz był studentem i zaczynał swoje dmuchanie dokładnie o ósmej rano. Zamknąłem okno. Słońce dało mi znać, że temperatura nie będzie zbyt zadowalająca. Marszcząc czoło, spoglądałem na śmieciarza, którego samochód robił więcej hałasu, niż karetka na sygnale. Sąsiadka z naprzeciwka właśnie splunęła na chodnik i weszła dziarskim krokiem do mieszkania. Jak na zawołanie na ulicy pojawiło się nagle masę samochodów. Byłem wdzięczy losowi, że nie mam swojego. Grunt to ponosić jak najmniejszą odpowiedzialność. Zapewne byłby szczególny. Coś, co odróżniałoby go od innych. Może różowy? Kiedyś miałem zamiar kupić jakiś mały pojazd, ale pomysł padł tak szybko jak powstał. Nie lubię mieć własnego samochodu. Za dużo z tym kłopotu. Musiałem coś zjeść. Zrobiłem jajecznicę z czterech jajek na mleku oraz dwie średniej wielkości parówki. Wypiłem też bezmyślnie pół piwa, po którym z pewnością później będę miał kaca. Wyszedłem przed dom po gazetę. Mick Jagger znowu urządza tourne po Europie. Tacy starzy, a tacy modni i uśmiechnięci. To nie może być wina wyłącznie pieniędzy. Popatrzyłem na jego zdjęcie, potem na mój pokój i znowu na zdjęcie. Ostatnio słyszałem teorię, że jest w porządku. Co prawda w pewnym okresie brał narkotyki, ale i tak wypada bardzo dobrze. Patrzysz na niego i widzisz, że nie możesz oczekiwać złych wydarzeń. Co innego Putin albo Kir-cośtam Sen. Na jednym czole widać szczęście, na innym nienawiść. Mnóstwo. Na dole krzyczała reklama: Simply the best from Poland, a pod spodem: W najlepszym polskim stylu. Jakież to wieśniackie. Miasto mające kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców musi być bardzo sławne. Gdy weźmie się pod uwagę, że to tylko jedno z tysięcy miast na tej planecie, wydaje się, że człowiek w ogóle nie zna świata. Nikt nie wie, jak czuje się człowiek na swoim, póki nie spróbuje. Czuć się kompletnie samotnie. Nigdy nie poznałbym tego cierpkiego smaku, dopóki nie wyprowadziłbym się od rodziny. Super było przez pierwsze dwa miesiące. Później było już coraz gorzej. Czy ktoś kiedykolwiek zaczynał życie od początku w obcym mieście? Czy budził się rano i wiedział, że nie zna nikogo, z kim mógłby normalnie porozmawiać? Czy to miasto jest tak wielkie, czy to ja jestem taki mały? Jest tu mnóstwo atrakcji. Od wspinaczki górskiej aż po narty latem. Ludzie lubią tu przyjeżdżać, bo w ich mniemaniu, cudownie spędzą wolny czas. Odpoczną. Nic bardziej mylnego. Większość znaczących miejsc, takich jak opera czy najcudowniejsze kino znają tylko z gazet lub telewizji. Gdyby nie to nikt nie znałby tego zaułku śmierci. Trzeba to otwarcie powiedzieć. Dzieje się tu źle. Pewnie kilkadziesiąt lat temu wszystko wyglądało o wiele lepiej. Nie było tylu tubylców i dało się spokojnie przejść przez ulicę. To mógłby być raj dla wszystkich – położony w tak dogodnym miejscu, otulony górami prawie zgodnie z zasadami, Feng Shui, z każdej strony łaskotany przez prostych ludzi ze wsi, którzy każdego ranka chętnie zabierali się do pracy. Gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się to aż nadto możliwe. Nic już chyba nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Dwa tygodnie temu policja zatrzymała mężczyznę, który uważał, że uda mu się uciec z kilkoma milionami biorąc za zakładniczkę kasjerkę banku. Nawet nie wzywali snajpera. Cala akcja była na żywo transmitowana w telewizji. Życiowy nieudacznik. A z twarzy wyglądał na uczciwego faceta. Innym razem jeden groził, że wysadzi w powietrze budynek w centrum miasta. Czy ci ludzie nie mają innych problemów? Mi ledwo starcza sił, żeby podnieść się z łóżka, a co mówić o tym, żeby zorganizować na kogoś napad i przy okazji uzbroić się niczym niebiański Saddam Husajn. Kolesia zatrzymano, a saper nie pomylił się z ładunkiem ani razu. Syfu było, co niemiara, ale w telewizji dobrze się ogląda takie rzeczy. Programy, gdzie pokazują faceta próbującego się wysadzić nie są najgorsze, Człowieka może spotkać coś znacznie gorszego. Jak dla mnie szczytem głupoty jest pokazywanie faceta koło pięćdziesiątki, który przez całą godzinę gada o UFO i tego podobnych ciekawostkach. Koszmar. Nie ma, co się sprzeczać. Połowa ludzi na tej planecie mówi, że widziała obcych, a druga w to raczej wątpi. Koło się zamyka. Nikogo już nie obchodzą akcje charytatywne przeprowadzane na bliskim wschodzie. Wolą posłuchać o człowieku lwie, który potrafi zamieniać się w jaszczurkę. W dzisiejszych czasach na rzeczywistość mogą sobie pozwolić tylko niektórzy. Nikt pewnie nawet nie wzruszyłby ramionami, gdyby dowiedział się, że rzeczywiście znaleziono obcą formę życia. Już dawno w społeczeństwie nie występowało tak dużo kultur. Mieszkam teraz sam i w jakimś stopniu mogę sobie pozwolić na ignorowanie jakiegoś zjawiska. Mogę mieć wolną wolę. To dla mnie dużo znaczy. Gdy człowiek przez dwadzieścia lat żył na garnuszku mamusi, a potem zostaje rzucony jak świeczka do rozgrzanego piekła człowiek szybko zmienia wartości i przyzwyczajenia. Kiedyś wszystko wydawało się takie proste. Dzisiaj wydaje się niemożliwe. Jak to jest być na swoim? No cóż… Oczywiście samotnie i smutno. I cicho. I koszmarnie. Oczy inaczej odbierają zewnętrzny świat. Zaczynasz dostrzegać jak mało masz przyjaciół. Że właściwie nigdy nie miałeś prawdziwego przyjaciela ani przyjaciółki. Że twoje dzieciństwo było najlepszym okresem w życiu. Że nigdy się już nie powtórzy, chyba, że zrobisz wszystko, żeby się tak stało. Widzisz, jak niedoskonałym trybikiem jesteś w tej ogromnej machinie niemożliwości. Zaczynasz dużo myśleć. Dochodzisz do wniosku, że do tej pory marnowałeś swoje życie, a na ważne rzeczy nie starczy ci już czasu. Że błagasz, żeby ktoś wstał i podał ci rękę. Żeby ktoś okazał ci łaskę, Patrzysz na zegar i widzisz, że wskazówka biegnie w tygrysim tempie i nic nie może jej zatrzymać. Jesteś na drodze i musisz wykorzystać swój czas. Kiedy patrzysz na uśmiechnięte rodziny, wydaje ci się, że gdybyś był na miejscu tego dziecka, już nigdy nie czułbyś się nieszczęśliwy. Gdy słyszysz śmiech dziecka to już wiesz. Wiesz, że ktoś miał cholerne szczęście. Zresztą, to nie szczęście najbardziej absorbuje tylko ich ofiary. Widać, jak do tej pory marnowało się życie. Kłótnie lub niekończące się próby zmiany bliskich osób, kończące się zawsze tak samo. Szczęście jak wiadomo jest bardzo ulotne, ale nieszczęście odbija zbyt mocne piętno na człowieku. Nieszczęście jak kpiący klaun zabiera ludziom uśmiech z twarzy, rysuje kolejną linię na czole, pod oczami zostawia zbyt wyraźny ślad. Ludzie zaczynają wątpić, czy kiedykolwiek im się jeszcze coś w życiu uda. I co więcej – z tym nie da się nic zrobić. Człowiek traci szacunek do samego siebie. Całkowicie i nieodwracalnie. W tak zwanym między czasie dodam, że człowiek przez całe życie, że jest kowalem swojego losu. Dopóki nie jest na swoim. Wtedy zaczyna czuć, jak głęboka jest rzeka, która wcześniej wydawała się tak ciepła. Była niedziela. Przypuszczałem, że dzień ten spędzę zupełnie bezproduktywnie, szybko jednak miałem się przekonać, że się myliłem. Pomyślałem sobie o znajomych z liceum. Dziś mieliby tyle lat, co ja, czyli około plus minus dwadzieścia trzy. Pomyślałem, że zadzwonię do jednego z kumpli. Znałem go od przedszkola, więc pamiętałem, że czwartego czerwca obchodzi urodziny. Zapewne leży już pijany na umór. Gdybym miał samochód, mógłbym pewnie zatankować do pełna benzynę, przejechać pięćset kilometrów i odwiedzić kolegę, nawet tylko po to, by po dziesięciu minutach wrócić z powrotem do siebie. Koszt. Zysk. Od razu widać, że jestem ekonomistą. Wyjrzałem przez okno, chcąc być absolutnie pewnym, czy ktoś nie zrobił mi wcześniejszego prezentu i nie kupił mi jakiegoś starego gruchota. Bynajmniej zaskoczył mnie fakt, że stan na parkingu był dokładnie taki sam jak rano. Ja kontra samochód nadal 0:0. Ruszyłem w stronę żółtej budki, by zatelefonować do kolegi. Oczywiście budka była zamknięta, a do drugiej musiałem iść przeszło pół godziny. Dowiedziałem się, że baluje ze stałą ekipą: Radzio, Mały pierwszy, Mały drugi, Szkudler i on. Ludzi, że hoho. Muszę chyba zacząć chodzić do barów. Umrę nie znając nikogo prócz tej piątki. Zatelefonowałem do cioci. Była w pracy. W niedzielę! Z nie cierpiącą zwłoki pacjentką. Była dentystką. Z anielskim sercem. Po rozmowie z nią zrobiło mi się weselej. Uświadomiłem sobie, że jest jedyną osobą, z którą mogę o wszystkim porozmawiać. Sam nie mogłem w to uwierzyć. Sam nie mogłem w to uwierzyć. Ale się urządziłem. Rozmowa nie trwała długo, gdyż pacjentowi nad wyraz się spieszyło i nie był w stanie wytrzymać nawet kilkuminutowej przerwy. Trzeba wiedzieć, kiedy skończyć. Po chwili zadzwoniła moja komórka. Dzwonił Mały pierwszy. Chciał powiedzieć, że prawdopodobnie niedługo się ożeni i czy będę mógł przyjść na zaręczyny. Sądząc po tym jak o tym mówił, wariat musiał być zadowolony, że podobna jak dwie krople wody do Bridget Jones dziewczyna wyjdzie za tak fajnego chłopaka, jakim on sam był. Powiedziałem, że będę, a on zapytał, czy nie mógłbym przynieść kilka litrów tej nalewki, którą ostatnim razem – było to rok temu, próbowaliśmy. Co do dziewczyny to nigdy z nią nie rozmawiałem, ale wydaje się miła. Jako, że to on dzwonił i był już trochę w stanie upojenia, rozmowa trochę się wydłużyła. Jako, że o dziwo każdy chciał ze mną porozmawiać, rozmowa wydłużyła się jeszcze bardziej. Znaliśmy się nie od dziś, więc nie było sensu ściemniać. Nikt nie chwalił się już z iloma to rzekomo pannami spędził błogą noc. Te kity zostawialiśmy dla nieznajomych. Rozmawialiśmy o wszystkim, lecz bez takich tematów jak dziura ozonowa czy prawa człowieka w dobie robotyki. O polityce też nie rozmawialiśmy, bo i po co się wygłupiać, wszak nikogo z nas nie interesowało to, czy jutro państwem amerykańskim będzie rządził taki czy inny prezydent. Jakaś kobieta zaczęła się strasznie wydzierać do mojego żółtego automatu. Wykrzykiwała coś o chorobie, wiec musiałem odejść na bok. Gdy nic nie masz, nie masz nic do stracenia. Ja miałem. Robiło się zimno. Musiałem wracać do domu. Miałem do przejścia spory kawałek. Gdy pomyślałem o zbliżającej się nocy, ogarnął mnie silny napływ żalu. Lepiej zacząć chodzić do knajp i wydawać kasę na piwo. Przynajmniej wieczór jest bardziej udany. Żeby był razem z nimi, może wszystko wyglądałoby lepiej. Zawsze mogłem przywieźć z domu komputer i nawiązywać kontakt przez globalną pajęczynę, ale od tego chciałem jak najdalej uciec. Kiedyś byłem uzależniony od komputera i bardzo źle wspominam tamte chwile. Przygotowanie kolacji szło jak po grudzie. Mieszkanie w pojedynkę ma tez swoje dobre strony. Nie trzeba się z nikim kłócić i wykrzykiwać na siebie. Nie jestem pewien czy teraz kłóciłbym się z moim współlokatorem czy współlokatorką, ale odniosłem dziwne wrażenie, że występowało duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie by było. Nie ma to jak wieczorna kłótnia. Nie widzę w tym nic przyjemnego, ale znam swój charakter. Noc trwała. Nachodziły mnie kolejne wspomnienia, przez co nie mogłem zasnąć. Patrzyłem w sufit i wydawało mi się, że marnuję życie i że nie wykorzystam swojego czasu, o ile w ogóle miałem jeszcze jakieś szanse. Po około godzinie przyglądania się pająkowi i jego sprytnej robocie, zaczęła koszmarnie boleć mnie głowa. Moi pijani kumple zapewne cudownie teraz spędzają czas. Chciałem przez medytację połączyć się z nimi, choć na chwilę, ale zupełnie mi się to nie udawało. Byłem zły. Zadzwonił telefon. Mały był tak pijany, że ledwo łączył wyrazy. Zbudowanie dłuższego zdania graniczyłoby z cudem. - Masz chwilę? – zapytał rozweselony. W odpowiedzi wybąkałem tylko proste tak, nic więcej. Zanim usłyszałem kolejne zdanie, minęło trochę czasu, ale w końcu to nastąpiło. - Ale tu jeest suppper inpresa, stary, żałłujjj, że się nie ma. - A jednak medytacja działa. - A Ty, co robisz? – zagadnął po chwili. - Leżę – odparłem. - No, więc… - Mały urwał, żeby prawdopodobnie zebrać myśli. - Więc, mój przyjacielu… Zapomniałem Cii dziś powieedzieeć o czyymś waaażnym. Czekałem. - Dzwooniłaaa do mmnie Marria i pyytałła mnie czy nie wiem, gdziee mmieszkasz. Kolejne piętnaście minut spędziłem na wysłuchiwaniu różnych detali i rzeczy zupełnie nieistotnych, takich jak to, czy Mały na ślub powinien ogolić sobie ptaka, czy nie. Koniec końców, postanowiłem do niej zadzwonić. Była druga w nocy, ale co tam. - Oddzwonię za pięć minut – powiedziała. – Zdaje się, że ktoś dzwoni. No tak. Ja. Nie miała zaskoczonego głosu. Wydawała się smutna, ale może tylko tak mi się zdawało. Pięciominutowe czekanie nie było aż nadto żenujące. Mogło być gorzej. Mogłem moknąć pod żółtą budką ubrany w różowy sweterek. Nie denerwowałem się, ale byłem ciekaw. Byłem cierpliwy, choć nie do końca. Wyobrażałem sobie Marię. Miała pewnie na pół prześwitującą sukienkę w artystyczne bazgroły. Była malarką. Kiedyś kobiety tego typu wydawały mi się strasznymi mątwami (zbyt długo przebywałem z rówieśnikami z zepsutej dzielnicy). Ale teraz Maria była spełnieniem moich marzeń. Gdy ubierała cienkie pończochy i buty na szpilkach czułem, że jestem we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Kochałem w niej to, że lubiła nosić sukienki. Jej nogi były kwintesencją kobiecości. Nogi zdecydowanie podniecały mnie najbardziej. (To chyba nawyk z przedszkola). Jej nogi sprawiały, że chciałem ją mieć. Powinni tego zabronić. W końcu zadzwoniła. Wciąż miała wisielczy humor i czułem, że zaraz mi się za coś oberwie. Po chwili jednak dostrzegłem światełko na końcu tunelu. Rozmowa zaczęła się od standardowych spraw. Co u Ciebie? Jak studia? Itepe. Itede. Spojrzałem za okno. Miasto nocą. Na ulicy nie było żywej duszy. W centrum zapewne wszyscy balowali. Nie byliśmy jedyną parą, która nie śpi. Sąsiadka naprzeciwko skakała intensywnie po mężu i nie jestem tego pewien, ale chyba sprawiało jej to przyjemność. Czułem się, co najmniej przegrany. Maria powoli zmieniała temat. Nie wiedziałem, do czego zmierza. W jej głosie słychać było nutę żalu, połączoną ze śmiertelną powagą. - Nie za bardzo rozumiem, o co Ci chodzi – powiedziałem. Skończony idiota. Czy ja się w ogóle nie uczę? Czy moi rodzice mieli rację, mówiąc, że jestem głupi i cały czas daję dupy? Kiedy jednak tak cudowna dziewczyna jak Maria mówi tylko o rzeczach tak przyziemnych jak studia, robi się człowiekowi głupio. Na ulicy pojawiło się trzech pijaków. Robili trochę hałasu, a ich epitety przekazywały niewyobrażalną radość, jaką w tej chwili przeżywali. Musiałem coś powiedzieć. - Możesz do mnie przyjechać? – zapytałem. To pytanie było takie nie na miejscu, że aż głupio. Chciałem ją zapytać, czy jest z kimś i jak długo, ale nie zrobiłem tego. Bardzo okrężną drogą zbliżaliśmy się do odpowiedzi na moje pytanie. Ominęliśmy wszystkie haczyki, które czekały na nas po drodze, wybierając bardziej romantyczną drogę. Podążaliśmy tymi samymi drogami, na których można było spotkać piękne róże i karłowate kaktusy. Nie wiedzieć, czemu patrzyłem na kochającą się parę. Promienie księżyca oświetlały ich aż nadto dobrze. Drugie piętro ma swoje plusy. Rozmawialiśmy o tym, o czym rozmawiają ludzie, chcący iść ze sobą do łóżka, ale jeszcze nie powiedzieli sobie tego wprost – o pogodzie, prognozach najbliższych wyborów, jeździe na łyżwach i tak dalej. Chociaż byłem oddalony od niej o jakieś tysiąc pięćset kilometrów telepałem się jak znerwicowany makler po zawale. Nie mogłem zebrać myśli, a wszystkie kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. No, może z wyjątkiem jednej. Cieszyłem się, że chociaż tu jest ze mną jeszcze w porządku. Chodziłem po osiemnastometrowym pokoju. Otaczające meble za nic nie chciały pomóc w konwersacji. Głos Marii był tak miły, ze przysiągłbym, że poprzedniego wieczoru ćwiczyła każde zdanie przed lustrem dla lepszego efektu. Kto wie, może nawet teraz patrzyła w lustro i mierzyła dokładnie każde wypowiedziane słowo. W końcu zgodziła się. Powiem szczerze. Nie musiałem jej nawet bardzo namawiać. Jeszcze godzinę temu płakałem, że nie mam się, do kogo odezwać, a teraz? Żyć nie umierać. Jutro przyjedzie do mnie Maria. Rozważałem już na głos, czy próbować zatrzymać ją na dłużej, czy wykorzystać i porzucić, ale po chwili uświadomiłem sobie, że i tak nie ma to teraz znaczenia. Przez chwilę czułem się szczęśliwy, a moje serce zaczęło się uśmiechać. Noc wydała mi się cudowna, a para naprzeciwko cudownym dowodem przepięknej miłości. Nie ma to jak urok osobisty. Kładąc się już po raz drugi spać, na kilka minut przed zaśnięciem uświadomiłem sobie, ze od ośmiu miesięcy nie spałem z dziewczęciem. Półtora dnia później. Kiedy nie miała na sobie obcisłej sukienki, uzmysłowiłem sobie, że ma największe piersi, z jakimi kiedykolwiek miałem styczność. To prawda, nie spałem z wieloma kobietami, ale co z tego. I tak teraz czułem się jak wybraniec Boga. Nigdy nie zwracałem na to szczególnej uwagi. Przede wszystkim interesował mnie charakter dziewczyny, z którą mam spędzić noc, ale co tu się oszukiwać – o dużych piersiach marzyłem od zawsze. Maria spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Tak mi się przynajmniej zdawało. Stała przede mną w samych pończochach i patrzyła mi prosto w oczy. Podszedłem bliżej. Nasze ciała zetknęły się, a ja poczułem cudowną miękkość jej ciała, Mój jedyny najważniejszy w tej chwili organ musnął jej bioder. Dotknęła mnie, a raczej go i już wiedziałem, że warto żyć. Wszedłem w nią powoli. - Pomalutku – powiedziała. - Dobrze – jęknąłem Siedziała na mnie okrakiem. Powoli wchodziłem w nią coraz głębiej. Jęczała i mruczała. - Zaczynamy się dopasowywać – powiedziała po chwili. Usiadła na nim całym ciężarem swojego ciała. - Taak – jęknęła. Zaczęła po mnie skakać. Do góry i na dół. Była bardzo mokra. Unosiła się tak przez pewien czas. - Powiedz, kiedy to będziesz miał, dobrze? – powiedziała. Skinąłem głową. Za chwilę jęknąłem: Już. - Krzycz – powiedziała. - Jeszcze? – zapytała cały czas siadając mi na członku. - Tak – wymruczałem. - Było cudownie – powiedziała potem. - Mi również – powiedziałem. Noc miała przynieść nowy dzień. Ta noc była szczególnie piękna. Jaśniejsza od innych nocy, jakie ma się okazję widzieć. Byłem szczęśliwy. Ze szczęścia musiałem coś napisać : Człowiek Z szedł prosto ścieżką, gdy uderzył go kamień. - Co robisz człowieku Z? – zapytała maleńka wróżka siedząca na drzewie. - Idę do chaty czarodzieja – odpowiedział. - Powiedz mu, że pogoda jest dzisiaj tak piękna, że powinien wyjść ze swojego ukrycia i przez chwilę pooddychać świeżym powietrzem. - Dobrze, powiem mu – powiedział człowiek Z i poszedł dalej. Niebo było wtedy niezwykle piękne. - Witaj, człowieku Z – powiedział Czarodziej. - Witaj, Czarodzieju. Mam dla Ciebie dobrą i złą wiadomość – powiedział człowiek Z. - Słucham z rozkoszą – odpowiedział Czarownik. - Podobno jutro nadejdzie koniec świata – powiedział. - Tak – odpowiedział Czarownik. Po chwili nasze ciała znowu zaczęły się przenikać. Maria lubiła być na górze. Nie miałem nic przeciwko. Zrobiliśmy to chyba z sześć razy. To dość dużo jak na mnie. W ogóle nie przypuszczałem, że tyle razy mogę. O siódmej rano opuściła mój pokój. Powiedziała, że musi wrócić do domu. Jej ojciec jest bardzo chory, oprócz niej nie ma nikogo, kto mógłby się nim zaopiekować. Opuszczała mnie po raz dziesiąty z rzędu, a ja próbowałem się temu przeciwstawić. Bez większego powodzenia. Jej pociąg odjeżdżał o siódmej pięćdziesiąt osiem. Pocałowała mnie jeszcze kilka razy, ale nadal nie dawała temu związkowi większej szansy. Z drugiej strony żyjemy w czasach, kiedy dziewczynę można poderwać w każdym jednym barze. Albo nawet trzy, gdy dopiszą pieniądze. Poza tym one decydują. Faceci muszą spokojnie czekać. Wolałbym, żeby nie wyjeżdżała. To, co razem przeżyliśmy stanowiło zalążek tego, co moglibyśmy jeszcze osiągnąć. Lecz ona uparcie chciała odjechać tym pociągiem, a ja wiedziałem, że nic jej już nie powstrzyma. Powiedziała mi, że kiedyś mnie kochała, że wyobrażała sobie życie ze mną. Ale, dodała zaraz, od roku jest niezależna i wolna. Nie chce zmarnować sobie życia przesiadując całymi dniami w jednym pokoju z nieodpowiedzialnym facetem. Poza tym ma kogoś i nie jest tym typem kobiety, która daje na prawo i lewo, a później nic sobie z tego nie robi. Podobam się jej. Lubi moje brwi i kolor oczu, ale to niczego nie zmieni. Zamrugałem oczami. Nadjechał pociąg. W lewym ręku trzymałem jej walizki. Wsiadła, położyła walizkę i opuściła szybę. Ludzie w przedziale nawet się nie poruszyli. - Może się jeszcze zobaczymy? – powiedziałem z nadzieją w głosie, stając na palcach, żeby być bliżej okna. - To już koniec. Miała na sobie zniewalającą sukienkę i aż dziw, że facet, który siedział przy oknie nie klepnął jej jeszcze w tyłek. Jej mina mówiła tylko to, że mówi serio. - Ale dlaczego? – zamrugałem oczami i zrobiłem minę skrzywdzonego dziecka. - Nie licz na nic więcej. - Proszę… - Mam nadzieję, że wszystko Ci się ułoży. Spojrzała na zegar. Było pięć po ósmej. Pociąg właśnie ruszył. Widać było jak zaczyna myśleć o sytuacji, w jakiej się znalazła i z jakiej właśnie ucieka. Mieliśmy już za sobą najcięższą część dialogu. Pomachała mi jeszcze na pożegnanie i ostatni raz uśmiechnęła się tak, jak tylko ona potrafi. W jej mimice twarzy dostrzegłem smutek i żal. A może tylko się łudziłem. Chwilę potem schowała się do przedziału i z pewnością myślała już o czymś, co zupełnie nie było związane ze mną. Czekałem jeszcze pięć minut na peronie i próbowałem zapamiętać te wszystkie dobre chwile, które razem spędziliśmy. Samo życie. Kochaj i pozwól umrzeć. Był poniedziałek. Siedziałem na balkonie i popijając piwo z zielonej butelki przyglądałem się przechodniom. A miałem takie cudowne dzieciństwo. Moi rodzice, tzn. matka tak o mnie dbała. Zawsze spełniała moje najdziwniejsze zachcianki. Może przez to mam taki zryty charakter? Myślę, że jestem pępkiem świata i wszystko mi się należy. Do tego dołączyła się babcia, która tak się o mnie troszczyła, aż żal dupę ściska. Cholera. Nie wiem, czy wolałbym mieć ciężkie dzieciństwo i łatwe życie. I czy to w ogóle tak działa. Wiem natomiast to, że potrzebuję dziewczyny, kobiety, kogoś odmiennej płci, bo jak mawiał mój pan od WF-u sperma mi uszami wychodzi. Zanim zrobiłem śniadanie, włączyłem telewizor. Tak, jak zwykle. Najpierw kanały z bajkami, później kanały dla dorosłych, a później programy informacyjne i dzienniki, przy których od razu wyłączam się ze słuchania. Mój słuch najbardziej wytężony był na kanale dla dorosłych. Facet w masce kota albo szczura biegał po całym domu, wydając z siebie dziwne odgłosy. Chyba usiłował miauczeć, ale nie dam sobie głowy uciąć, a drugi był przywiązany do kaloryfera i błagał o pomoc. Kanały dla dorosłych mają tę wadę, że nigdy nie wiadomo, na co się trafi. Przełączyłem na kreskówki. Struś Pędziwiatr wydawał mi się lepszą rozrywką. Na ulicy przed domem zbiegło się chyba pół miasta, bo hałas był wprost niemiłosierny. Poszedłem do okna. Jeden z malców dostał w prezencie elektryczną hulajnogę i koniecznie chciał się nią przed wszystkimi pochwalić. Grupa dziewcząt w wieku od siedmiu do dwunastu lat na przemian albo wyśmiewała się z niego albo rozmawiała z zaciekawieniem. Rodzice, którzy nie mają za dużo czasu, bo albo pracują od ósmej do ósmej albo po prostu nie mają na to ochoty, kupują malcowi taką zabawkę i mają go na całe dnie z głowy. Lepsze to niż komputer, bo przynajmniej nie zużywa tak wzroku. Mniej więcej sześć razy na miesiąc dzieciaki spotykają się przed moją klatką i dyskutują, o czym tylko popadnie. A to, że jeden ma lepszy rower od drugiego, a to, że HWDP nie znaczy to, co znaczy. Czasami też z dziwną zawziętością plują na siebie nie zważając na savoir vivre ulicy. Stało się to chyba jakiegoś typu tytułem, bo ta epicka i poniekąd wzruszająca bitwa, typowa dla tego rodzaju ulicy jest przeprowadzana systematycznie i nieprzerwanie odkąd się tu wprowadziłem. Bogu, dzięki, że nie ma w pobliżu komisariatu policji, bo jeszcze go by opluły. Policjanci to patentowani lenie, a dzieci mają tyle życiowej energii. Przełączyłem na kanał dla dorosłych. Goły facet powieszony na czymś zwisał głową do ziemi. Inny… Przepraszam ROZDZIAŁ II Mały zrobił sobie taki oto tatuaż, a potem napisał do prasy erotycznej taki oto artykuł : Niedawno skończyłem 23 lata i chciałbym już przestać być prawiczkiem. Odłożyłem trochę kasy, są wakacje, dużo czasu, więc chętnie bym skorzystał z usług jakiejś miłej prostytutki, aby mieć ten nieszczęsny "pierwszy raz" z głowy i więcej już się nie denerwować i nie stresować. Nie musi być super-ładna, wystarczy żeby była doświadczona i wyrozumiała dla takich zakompleksionych gówniarzy jak ja. Czy ktoś może mi polecić taką - prywatnie lub dobrą agencję, gdzie znajdzie się takie panie. Mały nie był jedynakiem. Hubert i Jan mieszkali podobnie jak on pozostawieni sami sobie. Oddaleni od większego miasta o trzydzieści kilometrów. Do szkoły dojeżdżali w sposób podobny co ich brat. Wydaje się, że był to system opracowany przez nasze matki długo przed naszym urodzeniem. Pewnie powiedziały sobie: Ty będziesz wozić swoje dziecko do szkoły, a ja moje. Może był to sposób na utrzymanie więzów rodzinnych. A może po prostu nie mogło być inaczej. Po krótkiej analizie, wydawać by się mogło, że obie, a właściwie cztery strony były z tego zadowolone. To wróżyło... dobrze. Kiedy ich mamy jeszcze o nich nie myślały, co jednak miało wkrótce nastąpić, działy się dziwne rzeczy. na tyle dziwne, że pozostawię to w tej chwili owiane nutką tajemnicy. Ostrzegam, że nie mam tutaj na myśli zlotu kosmitów czy poskromienia połowy ludzkości przez groźną szarańczę. Były to czasy, o których opowiem w dalszej części. Tak więc Hubert i Jan mieli podobną sytuację dojazdową. Co zresztą mogło być wcześniejszą umową ich matek. Czego do tej pory nie udało im się dowieść. Wiadomo jednak, ze gdyby nie one, nie przyszłoby na świat trzech zdrowych i przystojnych mężczyzn. Teraz trochę o jego braciach. Hubert. Rok urodzenia: 1985. Dwa dni przede mną. Czyli 25 czerwca. I znowu nasze matki miały z tym coś wspólnego. O zodiaku nie trzeba wspominać. Znaki szczególne: brak. Oczy normalne. Chyba ładne, choć koloru nie pamiętam. Wysoki. Nie za. Jan. Zodiaku nie powiem, bo nie pamiętam. Z pamięci wiem tylko, że urodzony w 1987 roku. Mam nadzieję. Ostatnio, a właściwie dziesięć lat temu doszedł trzeci, a raczej czwarty członek klanu – Wiktor. On jednak należy do innego pokolenia, więc o nim nie będę wspominał. Powiem tylko tyle, że też nie pamiętam dokładnej daty jego urodzin, chociaż przypuszczam, że urodził się któregoś dnia w styczniu, ale ręki nie dałbym sobie za to uciąć. O Filipie, którego widuję jeszcze rzadziej nie będę w ogóle wspominał, bo szkoda moich komórek mózgowych. Niech sobie jeszcze pożyją. Od dwóch dni słychać też o akcji ratowania liceum do którego uczęszczałem. Różni ludzie, którzy tam uczęszczali pisali różne rzeczy, żeby pomóc szkole przetrwać zimę. Ratujmy I LO! Szanowny Panie Przewodniczący, Członkowie Rady Miasta, Z przerażeniem odebrałam ostatnie wiadomości, dotyczące połączenia I Liceum Ogólnokształcącego im. Takiego i takiego, tak znanego nie tylko na terenie miasta, z gimnazjum o nieznanych, myślę że nie tylko mi, osiągnięciach. Do tej szkoły chodzili moi rodzice, ja oraz mój syn i z przyjemnością stawiamy się na każdym zjeździe [...]. Rozumiem, iż nie wszystkim Szanownym, Członkom Rady Miasta było dane ukończyć te szkole, niemniej proszę, choć spróbować wczuć się w role absolwenta szkoły, która przeobraża Się w jakiś ZESPOL SZKOL. Komu ma to służyć? Wiem, ze nie chodzi tu o względy ekonomiczne, bo tego akurat jeszcze nikt nie zdążył policzyć. WIEC, O CO??? Błagam! Zastanówcie się, co chcecie zniszczyć! Jestem przekonana, ze jest jeszcze czas, aby dokładnie zastanowić przed Podejmowaniem nie do końca przemyślanych decyzji. Myślę, ze Szanowny Pan Przewodniczący i Rada Miasta pod jego kierownictwem wykaże dobra wole i Doceni wagę tradycji związanych z I LO, nierozerwalnie Wpisanych w historie miasta i całego Regionu. Z poważaniem Ta i ta Większość rzeczy w naszym życiu nie dzieje się przypadkowo. Właściwie nad większością możemy zapanować. To oczywiste. Np. jeżeli będziemy bardzo nad czymś myśleć to ta myśl stanie się prawdą. Co prawda nie do końca, ale takie myślenie ma znaczący wpływ na bieg sytuacji. Mały wiedział oczywiście, że nijak ma się to do wygranej w Bingo, ale z takimi rzeczami jak kłopoty miało to dużo wspólnego. Najprostszy przykład to choroby. Gdy będziemy się czymś zamartwiali, źle komuś życzyli tzn. nienawidzili, to ta myśl zatruje nasze emocjonalne życie i w końcu doprowadzi do czegoś niedobrego. Potem człowiek choruje i obwinia los. ROZDZIAŁ III Mały posuwistym krokiem przemieszczał się pomiędzy placem a oświetlonym jak choinka mostem. Będąc na moście wrzucił niedopałek do rzeki, po czym zapalił kolejnego papierosa. Ciekawe ilu przechodniów tak robi? Rzeka musi obfitować w na pół radioaktywne ryby. Gdy się uważniej przyjrzeć, widać było zresztą, że gdzieniegdzie na powierzchni rzeki pojawiały się dziwne bąbelki, które swoją wielkością przypominały piłki do gry w nogę. Mały nawet na nią nie spojrzał. Wydawało mu się, że na świecie są ciekawsze sprawy, niż przypatrywanie się brudnej rzece. Szybko podniósł głowę, szukawszy jakiegoś ciekawego obiektu. Wolał zawiesić oko na jakiejś dziewczynie. To go motywowało. Tramwaj, który akurat miał tu wyznaczoną trasę przejechał z ogromnym piskiem i zasłonił na chwilę obiekt westchnień Małego. Zanieczyszczone chmury nie dawały szansy, żeby przedarło się przez nie chociaż kilka promyków światła. Tramwaj zatrzymał się i Mały poczuł się bardzo urażony. Od samego rana wszystko sprzysięgło się przeciw niemu. Choć czuł, że twarze spoglądające na niego z tramwaju szyderczo kpią, to i tak miał to w dupie. Dzisiaj postanowił, że nic nie zepsuje mu tego względnie pięknego dnia. Z prawej kieszeni, chyba przez roztargnienie, wyjął swój portfel i zobaczył, że nie ma w nim więcej niż dziesięć złociszy. - Pieniądze to nie wszystko – pomyślał i ruszył w stronę Centrum. Po drodze natknął się na różnego rodzaju recydywę i różnego rodzaju bogaczy. Nie lubił ani jednych ani drugich. Mały był trochę nijaki. Z zewnątrz wyglądał na faceta z reklamy najlepszych kosmetyków, ale pod pokrywą powabności krył się ogromny potwór. Dziewczyny, które oceniały ludzi po wyglądzie, bardzo się myliły. I szybko się o tym przekonywały. Gdy tak szedł do Centrum, myślał nad swoim całym minionym życiem. Jako, że nie lubił się za bardzo przemęczać, że zabierało mu to więcej niż pół godziny. Coraz częściej łapał się na tym, że w jego pamięci coraz więcej było luk, coś na podobieństwo czarnych luk w galaktyce. Nie mógł wpaść tylko na to, że może to wina alkoholu i innych używek. Postanowił, że po poprzedniej imprezie poprawi i naprawi swoje życie. Mały przyjechał do mnie na tydzień po tym, jak wyjechała Maria. Chciał zwiedzić miasto. Chciał, żeby życie nie było tak monotonne. Nie mógł w końcu ciągle pić, palić, jeść, pić, palić, palić, pić, pić. Za dwa tygodnie kończy dwadzieścia trzy lata. Myślał, że od tego momentu wszystko nabierze lepszego wymiaru. Przeszedł pół miasta i ocenił w myślach każdego, kogo po drodze spotkał. Musi w końcu rozszyfrować to życie i zrozumieć, na czym ono polega, co jest dobre, a co złe. Jego główną cechą było upijanie się w trupa. Do tej pory robił to systematycznie niczym kierownik pociągu. Potrafił wypić piętnaście piw i nadal prowadzić dyskusję na temat postępu ludzkości. Nie miał zbyt dużo pieniędzy, ale to nigdy nie było dla niego wielkim problemem. Grunt to porządnie się zabawić. Jedynym dostrzegalnym plusem tego typu zachowań było to, że zawsze mógł liczyć na swoich pijaków kolegów, którzy widząc go kompletnie zalanego pozwalali mu się zdrzemnąć na wolnej kanapie. Przed oczami ukazał mu się starszy mężczyzna z białą laską i psem, który o mały włos na niego nie wszedł. Szedł podziwiając kolejne wystawy sklepów i marzył, że kiedyś i jego będzie stać na coś takiego. Miał pewne plany. Jedyne, czego potrzebował to gotówki. W jak największych ilościach. Ale nie był na tyle głupi, żeby szukać pracy, o nie. Tak robią totalni głupcy. Wiedział, że jest stworzony do wyższych celów. Ma duszę. Oczywiście, jego marzenia musiały trochę poczekać, ale i tak warto było o tym rozmyślać. Już samo myślenie na jakikolwiek temat stanowiło dobry trening na wpół przeżartego umysłu. Minął pralnię na rogu trzeciej i czwartej. Pracowała w niej na pół etatu studentka, która wyglądała na zadowoloną. Nie wiadomo, dlaczego, ale uśmiechała się do Małego. Pomyślał, że chce się z niego pośmiać, jakby wiedziała, że obmyśla teraz plan zdobycia świata, więc szybko odwrócił głowę w drugą stronę. Z pewnością nie uznała tego za nieśmiałą kokieterię. Mijając kolejną kobietę, Mały zrobił od niechcenia minę światowca i przeszedł obok niej obojętnie. (Jej akurat chyba się spodobał, ale i tak tego nie zauważył). Miał wobec życia pewne zamiary. Nie miał czasu na bzdury. Chciał twardo stąpać po tej ziemi. Wiedział, że znając swój potencjał i słomiany zapał, oczekiwał od życia zbyt wiele, ale cóż mógł na to poradzić. Oczami wyobraźni widział się na posadzie dyrektorskiej, gdzie reszta pracowników skakałaby z radości na sam jego widok. Miałby tyle dziewczyn, na ile tylko starczyłoby mu sił. Niecałe dziesięć złociszy ciążyły mu w portfelu niczym ogromny balast. Pomimo tego, że w środku czuł się jak śmieć, lśniące neony dodawały mu pewności siebie oraz poniekąd dowartościowywały. - Witaj Mały, co słychać? Mały spojrzał na mężczyznę, który ośmielił się go zaczepić. Z twarzy był podobny zupełnie do nikogo. Po chwili trybiki zaskoczyły i dzięki niebywałemu fuksowi przypomniał sobie jego ksywę. - Cześć Spory – powiedział od niechcenia. Nie pytacie skąd wzięło się to przezwisko. Spory miał ponad dwa metry zrostu i było ostatnim facetem, którego Mały spodziewał się tu spotkać. Szybko doszedł do wniosku, że któremuś z nich coś się w życiu popieprzyło, skoro spotykają się w mieście, w którym z pewnością nie było sensu się spotykać. Spory poklepał go po ramieniu. - Widzę, że zmężniałeś! Mały miał ksywę Mały zupełnie nieprzypadkowo. - Nie narzekam. Spory podrapał się lewą ręką po głowie, po czym stwierdził. - Pewnie już dawno nie przeleciałeś jakiejś ekstra laski. Zbyt dumny, żeby się przyznać, Mały uznał, że ma to gdzieś. - Mam to gdzieś – oznajmił. - Nie denerwuj się. Tylko żartowałem. Mały marzący o tym, żeby jak najszybciej pozbyć się natręta, spojrzał w dół, gdzie przylepione były wszystkie kolory gum, jakie tylko zdołał sobie wyobrazić. Spory usilnie próbował nawiązać bliższy kontakt. - Ostatnio słyszałem, że Twój kolega Lala zarwał w końcu jakąś dziewczynę… Jak było jej na imię? - Natalia. - No właśnie, Natalia. Jeżeli dobrze ją sobie przypominam, to muszę ci powiedzieć, że sam chętnie bym go ochrzcił. Myślisz, że Lala już ją przeleciał? - Nie wiem. Brwi Sporego złączyły się na znak, że nie dał za wygraną. Być może nawet się uśmiechnął, ale Mały nie był tego pewien. - Jak na razie tylko ty i ja trzymamy się nadal w pojedynkę. To duże wyzwanie. Nie minęło dużo czasu, zanim w umyśle Małego odtworzyły się momenty spędzone razem ze Sporym w tym samym akademiku. Pięć osób w pokoju dla dwóch. Opowieści o zaliczonych dziewczynach i przebalowanych nocach. Wieś na maksa, ale Sporemu się podobało. Kiedy zaprosili dziewczyny, Spory tak się schlał, że obrzygał sobie plecy, by na końcu przy wszystkich bezceremonialnie zjechać sobie na ręcznym. Następnego dnia nożyczkami pociął dywan w korytarzu, by zamienić na ten z jego pokoju. W tym jedynym przypadku matematyka okazała się niepotrzebną wiedzą. Za nic na świecie kwadrat nie chciał być prostokątem. Słuchaj, Spory, muszę lecieć. Mam masę spraw do załatwienia, a tak niewiele czasu. Wiesz, jak to jest. Spory był na wpół przekonany, że się przesłyszał. Zmrużył oczy i zrobił dosyć dziwną, nawet jak na niego minę. Wybełkotał pod nosem jakieś obsceniczne przekleństwo i po bratersku klepnął małego w ramię. - Trzymaj się, stary – bąknął Mały, oddalając się w przyspieszonym tempie. Kiedy przechodził przez skrzyżowanie, mały samochód zatrąbił na niego, o mały włos nie przejeżdżając mu po stopach. Mały zerknął spokojnie w jego stronę. Wychylona przez okno kobieta nie żałowała sobie i pojechała po małym jak należy. Mały uśmiechnął się w jej stronę i przerzedził ręką włosy. - Leci na mnie. To widać. Potem spokojnie ruszył w kierunku najbliższego kina. Ciekawe, czy ta baba tak samo by się zachowywała w jego położeniu. Postanowił, że kiedyś się na niej zemści. Niech sobie babsko nie myśli. To nie ona idzie pieszo w tak cholernie beznadziejny dzień. Marzył o zemście. Z każdą chwilą ta myśl jakby pobudzała go do życia. Można nawet powiedzieć, że zachciało mu się żyć. Jakby znalazł swój cel – chciał być kimś. Gdyby posiadał taki samochód, mógłby zrobić karierę na lokalnych drogach. Oczami wyobraźni widział siebie siedzącego za kółkiem. Chciał mieć coś, na czym mu zależało. Chciał się mieć czym pochwalić. Być wolnym od kierowców – idiotów. Nim zdążył dojść do kina, udało mu się już wymyślić wszystkie szczegóły na temat nowego i pierwszego zarazem auta, które sobie kupi, jak tylko jego portfel nabierze odpowiedniejszych rozmiarów. Klan Małych był z jednej strony specyficzny, z drugiej nie wyróżniał się niczym szczególnym. Matki, żony i kochanki były znane z tego, że lubiły zmieniać partnerów, co już nawet nie dziwiło ani nie martwiło płci przeciwnej. Cechą dosyć charakterystyczną było to, że wszyscy członkowie rodziny wariowali na widok sławnych gwiazd. W roku 2000 Łukasz, niedoszły student logistyki, spędził dwadzieścia długich i gorących godziny na placu przed ogromnym spodkiem, gdzie miał zagrać słynny amerykański piosenkarz Dżonatan Dejwis. Była to pierwsza wizyta tego zespołu w Polsce i jak się okazało ostatnia. Ambicje Łukasza sięgały bardzo wysoko. Chciał być jak najbliżej się tylko się tego cudownego piosenkarza i cudownego amerykańskiego człowieka. Marzenie spełniło się i w dniu koncertu był możliwie najbliżej sceny. 20000 wat dawało taki huk, że Łukasz prawie nic nie słyszał, a do tego w połowie koncertu oberwał podeszwą Małego w głowę, który niesiony przez podekscytowany tłum całej dziesięciotysięcznej widowni wybrał właśnie głowę brata, która w momencie impaktu, uderzyła o barierkę, która odgradzała piosenkarza od hołoty. Pod koniec koncertu, gdy piosenkarz schodził ze sceny, podał na pół sekundy rękę co bardziej wytrwałym zawodnikom. Nie mógł oczywiście wiedzieć, że Łukasz czekał dwadzieścia godzin, żeby stać kilka metrów przed nim, ale i tak nie miało to znaczenia, bo chcąc nie chcąc dotknął jego ręki. Przed zejściem ze sceny zdążył jeszcze tylko powiedzieć: - See you next time, guys. Po czym ze spokojem opuścił scenę. Przez następne pół roku Łukasz żył w ciągłym podnieceniu, opowiadając każdemu wszystkie szczegóły z tego jakże cudownego momentu. Lewa dłoń, której starał się w ogóle nie dotykać i nie myć, po jakimś czasie nabrała dla Łukasza większych wartości, a on sam postanowił, że przesłucha choć jedną płytę zespołu i postara się rozszyfrować bełkot: See you next time, bo choć lubił Dżonatana, to guys nie za dobrze mu się kojarzyło. Innym razem, gdy rodzice wysłali ich na obóz letni, a oni mieli jeszcze wtedy po siedemnaście lat, zdarzyła się rzecz nieprzewidywalna. Rodzice, wysyłając dwóch samców na obóz, jak się okazało pierwszego dnia o zabarwieniu religijnym, sami udali się za granicę odwiedzić dawno nie widzianego wujka. Oprócz nich w pokoju mieszkał jeszcze jeden mężczyzna, a na dole ich dwupiętrowego łóżka mieściła się niewiadomo czemu kratka kanalizacyjna. Ich pokój graniczył z męsko-damską ubikacją i codziennie wieczór słychać było i czuć, kto właśnie załatwia swoje potrzeby. Każdego dnia chodzili razem do żółtej budki telefonicznej tylko po to, by usłyszeć, że mają się trzymać i że z pewnością wszystko będzie dobrze. Łukasz dzwonił też za każdym razem do swojej pierwszej kobiety, która również uważała, że powinni wytrzymać. Chodzili więc po całym mieście, którego jeden kraniec graniczył niemalże z drugim. Wieś ta charakteryzowała się jedną cechą. Występowały w niej dwa rodzaje budynków z tym, że z jednego byli zupełnie zadowoleni, a z drugiego niekoniecznie. Sześć barów stanowiło ta dobrą stronę, osiem kościołów tę złą. W barze słychać było dzwonnice kościoła, w kościele z pewnością słychać było pijaków z baru. Postanowili, że usiądą przy wielkim jeziorze, przy którym spotkali nowych znajomych. Z pewnością nie wierzących, a na pewno pijących. Dodatkowym plusem tego, że wiocha ta była taką wiochą, było to, że nad jeziorem nie było komarów. Miejscowi tłumaczyli to tak, że nawet komary wolą tu nie zaglądać. Jako, że nie mogli wciąż pić, bo pieniędzy było nie za wiele, obmyślili cudowny plan i od razu zaczęli go wdrażać w życie. Po obiedzie, kiedy wszyscy zaczęli się przygotowywać do standardowej o tej porze modlitwy, Łukasz podszedł do jednego z organizatorów kampusu i powiedział mu, że niestety, ale muszą jechać, bo maja w domu umierającego wujka, który natychmiast potrzebuje pomocy. I tak spakowali się i opuścili lokal. Jechali nocnym pociągiem przez osiemnaście godzin, ale było warto. Gdy weszli w końcu do domu, jeden z nich usiadł na klopie i wydał odgłos rozkoszy i w tej chwili do tejże łazienki zajrzała sąsiadka z grupą ośmiorga dzieci, chcąca podlać kwiatki i pokazać dzieciom żółwika, który utrzymywał stałą bierną pozycję pod zlewozmywakiem. Ojciec Małego był prawie światowej sławy dyrygentem. Nie lubił rodziny i mało co go interesowało. Uchodził za człowieka bardziej światowego niż Mały, ale to akurat nic dziwnego, miał przecież więcej lat. Mały nigdy z nim nie gadał i nie krył też przed nim uczucia nienawiści, którym go obficie obdarzył. Obiecał sobie, że jak tylko będzie to możliwe, zmieni nazwisko i odejdzie jak najdalej od tej, co tu dużo mówić, nieudanej rodziny. Jego ojciec w wolnym czasie zbierał proporczyki, a on wycinał gołe baby. Mijały miesiące, a nic się nie zmieniało ani na lepsze, a na gorsze już raczej nawet nie wypadało. Każda obietnica, którą składał ojciec, okazywała się wierutnym kłamstwem. Mały widywał czasem ojca uśmiechniętego, ale nie zdarzało się to zbyt często. Ojciec miał na twarzy ten osobliwy rumieniec starego pijaczyny, który towarzyszył mu o każdej porze dnia i nocy. Urodził się w złym miejscu i w nieodpowiednim czasie. Cóż mógł na to poradzić. Zdarzało mu się, że sam również ulegał klanowej słabości. Jak wszyscy z rodziny nie miał ani wielu przyjaciół, ani wielu zainteresowań. Najbardziej jednak odbiła mu szajba, gdy wrócił ze Stanów. Rodzice wysłali go tam na krótki okres, aby podelektował się gatunkami innych alkoholi. Jak duże było zdziwienie małego, gdy w sklepie zobaczył znajomą butelkę Żytniej. - Tu też to piją? – pomyślał. Mały miał jeden duży problem. Lubił się popisywać. Kiedy leciał z powrotem do kraju wypijając w samolocie dwanaście darmowych win, udając że boi się latać, obmyślał dokładny plan działania. Było to z pewnością jego największe osiągnięcie, które na pewno nie może się odbić bez echa w jego biografii. Postanowił, że zorganizuje takiego sylwestra, że palce lizać. Zaprosił sześćdziesiąt pięciu chłopa i dziewcząt. Chałupa ledwo trzymała się fundamentów, każdy ocierał się o drugiego, ale jakoś to było. Jedni przyszli już zaprawieniu, tak zdecydowana większość sylwestra zaczęła już znacznie wcześniej. Podczas pobytu w Stanach był na imprezie, na której było podobno czterysta osób. Nie liczył. Z tego co zapamiętał to to, że wszyscy składali mu gratulacje, że tak dużo może wypić. Poznał fajnych ludzi ze złotem na szyi niczym na teledysku i miał okazję zobaczyć jak pod naporem setki ludzi upada płot właściciela posesji – jednorodzinnego domku, który pomieścił czterysta osób. Gdy był już na tyle nietrzeźwy, by przywitać się z gospodarzami, wszedł na drugie piętro i zobaczył, że w drzwiach o grubości pięciu centymetrów jest ogromna dziura. Wtedy właśnie poprzysiągł sobie, że on także zrobi tak zajebistą imprezę. O północy w jego domu i koło było już około setki ludzi, większość petard leciała poziomo, przy czym on jako gospodarz, odpalał największe. Niektórzy brali amfę, inni dobrze bawili się tylko wypijając półtorej litra amolu. Ci, co przyjechali samochodem, żałowali już tego w drugiej minucie pobytu. Policja była wzywana dwa razy i tym. Właśnie ta impreza przypominała tą lepszą w oczach Małego, amerykańską. Jeden z kolegów Małego obudził się o siódmej rano na półce nad schodami na drugie piętro. Matka Małego nigdy tam nie sprzątała z dość prostego powodu. Nigdy nie mogła tam dostać. Jak się okaże kolega ten zajdzie w swoim życiu jeszcze wyżej niż półka w domu Małego. Zostanie alpinistą. Podczas całej imprezy Mały latał wypytywany przez wszystkich znajomych jak to właściwie jest w tych Stanach. Sam przed sobą musiał przyznać: to był jego dzień. Wiedział, że zrobił duże wrażenie na kolegach. Pokazywał im zdjęcia, opowiadał ze szczegółami każdy dzień spędzony w raju, jakim jest Ameryka. O tym jak sam był na X-Manie i jak to tylko on wiedział, o czym mowa, gdy w początkowych kadrach filmu pokazywano Polskę i Oświęcim. Małemu marzyło się coś jeszcze. Zaprosił wszystkich najbliższych i dalszych znajomych do największego pokoju, gdzie stał Łukasz pilnujący trzech kegów po trzydzieści litrów piwa, które wedle poleceń Małego skrupulatnie rozlewał. Mały, jako że był gospodarzem, nie upił się do granic możliwości, ale jego obserwatorzy bynajmniej żałowali, że wypili jeszcze tak mało. Jako że Mały nie chciał zostać nazwany krasomówcą, a na opinii bliskich kolegów zależało mu najbardziej, chciał udowodnić, że na każde drzwi jest metoda i że w Stanach wiedzą co to dobra impreza. Jako że nie chciał działać w skali mikro, postanowił, że od razu przejdzie do skali makro. Wyciągnął z garażu stare obsiorpane z farby drzwi i położył je na wcześniej przygotowanych czerwonych cegłówkach. Uklęknął i chociaż większość zebranych stanowczo mu tego odradzała, uderzył z całej siły w sam środek drewnianych drzwi. Do końca imprezy leżał w ubraniu w wannie na drugim piętrze i analizował, gdzie popełnił błąd. Drzwi nawet nie drgnęły, natomiast jego ręka bardzo. Dwa dni później opowiadał wszystkim, jacy to Amerykanie to pojebani ludzie. Jedna z dziewczyn zrobiła mu zdjęcie jak śpi w wannie z kciukiem pomiędzy nogami, ale nawet ci, co go widzieli, nie umierali ze śmiechu. Kiedy szedłem do domu zahaczyłem o mały sklepik z artykułami spożywczymi. Kupiłem fasolę, proszek i parę innych rzeczy, które wydawały mi się potrzebne. Gdy podchodziłem do kasy opadła ze mnie jakimś cudem cała moja energia. Gdy człowieka dopada taki stan to znaczy, że mogą się stać dwie rzeczy albo coś dobrego, albo coś dobrego. Mnie los postanowił obdarzyć tym drugim. W drzwiach stała piękna sex dziewczyna, która zobaczywszy mnie od razu się uśmiechnęła i dała tym samym do zrozumienia, że jej się podobam. Była boska. Jak pierścień wysadzany wielokaratowymi diamentami. I miała w sobie to coś co mnie pokonało. Wiedziałem już, że wpadłem i nie wyjdę z tego pojedynku cało. Miała na sobie cudowną sukienkę i odsłonięte nogi. Życie stawało się coraz piękniejsze. Zauważyłem ją kilka dni temu, ale ona z pewnością mnie jeszcze wtedy nie widziała. W gazetach można było wyczytać to co zwykle : Komendant policji nie pogodził się z obecnym stanem rzeczy. Właściwie wstydził się tego. Chce złapać włamywacza bez względu na wszystko... – Co wiadomo na temat człowieka elfa? – Niestety, przyjacielu. Niewiele mogę ci pomóc. Człowiek elf jest zarówno tajemniczy, jak i bardzo przewidywalny. To znaczy do pewnego momentu. Jak wiesz poszukuje on czegoś w mieszkaniach. Czegoś bliżej, jakby to ująć... –Nienamacalnego. – dokończyła reporterka. Gdy byliśmy bardzo mali, gdzieś około dziesiątego roku życia. Ja. Reszta proporcjonalnie młodsza. Spotykaliśmy się często na wakacje, by wspólnie obmyślić, a potem zrealizować plan zabawy. Pamiętam do dziś, że moi szanowni bracia mieli traktor zabawkę, która była świetnym transportem dla najmłodszego z nas Jasia. Woziliśmy go w przyczepie, która była przymocowana na tyle słabo, że pewnego razu, gdy wjeżdżaliśmy pod górę, odczepiła się, a my dowiedzieliśmy się o tym dopiero pod koniec jakże wyczerpującego podjazdu. Poza tym najlepsze „imprezy” urządzaliśmy wieczorem. Wtedy działo się o wiele więcej, niż mogły przewidzieć nasze mamy. Poza tym dochodziło też czasem do kłótni, co oczywiście było normalną koleją rzeczy – jakby powiedziała większość mam. Powiem tak – ciężko się mieszka samemu, ale jeszcze ciężej mieszka się we trójkę. Moje słowa poparte są dowodami licznymi. Sam też kiedyś myślałem na odwrót. Tzn. że mieszkanie samodzielnie i bycie jedynakiem to koszmar, ale teraz zmieniłem zdanie. raz na zawsze. Jedynaki trzymajcie się. Będziecie szczęśliwymi ludźmi. Ktoś kiedyś powiedział, chyba to była moja babcia, że największe szczęście to być młodym. Było w tym dużo prawdy. Można by do tego jeszcze dorzucić i mieć dużo, o przepraszam, i być zdrowym. Było by dobrze, gdyby można robić człowiekowi zdjęcie, gdy tylko się urodzi. Od razu. Na samiutkim początku. Ciekawe jakie mielibyśmy wtedy miny... Na pewno nie za ciekawe. Na pewno przestraszone albo z wielkimi znakami zapytania. Z pewnością ja miałbym takie. Wiem, bo gdy piszę tę książkę to też często takie robię. Znaki zapytania. Podobno wielkie. Właśnie przypomniał mi się pewien numer z lat młodzieńczych. Właściwie dwa. Jeden to jak poszliśmy pewnego razu nad rzekę. Rozmawialiśmy o sensie życia i tym podobne. Koło rzeki stała, już jej niestety nie ma, ogromna wierzba. Była tak duża, że widać już z okna domu. Tak więc po skończonej dyskusji na tematy egzystencjalne, wszedłem, a właściwie wlazłem na owe drzewo, chcąc podziwiać przyrodę i naszą rzekę z góry. Sądziłem, że będzie stąd o wierzbę lepszy widok. Co mógłbym nawet udowodnić, gdyby nie pewien incydent. Otóż, wszedłszy na sam szczyt, a trzeba w tym momencie podkreślić, że szczyt był naprawdę wysoko, a ja byłem tylko w podkoszulku i krótkich spodenkach. Czerwonych. Spojrzałem w dół i w tym samym momencie gałąź, na której stałem urwała się. Spadając zdążyłem tylko zauważyć, że spadnę wprost na stos gałęzi, który był tam zapewne całkiem przypadkiem. Po chwili, ku mojemu zaskoczeniu i zdziwieniu, zacząłem oglądać świat do góry nogami. Zawisłem na gałęzi tak, że nie mogłem sięgnąć gałęzi ani nie dostawałem ziemi. Było wesoło. Koniec końców jakoś dotarłem na ziemię i wszystko jakoś się skończyło. Innego razu, gdy razem z Filipem byliśmy nad tą samą rzeką, tylko z drugiej strony, wchodziliśmy pod ogromny z naszego punktu widzenia wodospad, chlapaliśmy się i uganialiśmy się za moim małym jeszcze wtedy psem. Bubba. Bubba była cudowna i należy jej się też parę słów uznania. Tego samego dnia, co kąpaliśmy się pod wodospadem, rozłożyliśmy też namiot, w którym mieliśmy zamiar nocować. Jasiu, który jak wiadomo, był najmłodszy, położył sobie pod głowę Bubbę i przespał tak całą noc. Nigdy nie zapomnę tego widoku. Jaś i Bubba pod jednym namiotem. Ale wracając do opowieści. Było też tak, że Filip był u mnie wtedy, pierwszy raz. To był jego debiucik, więc nie mógł wiedzieć o pewnych rzeczach, czego oczywiście nie można mu mieć za złe. I tak po kąpieli pod wodospadem pobiegliśmy wszyscy do domu, żeby się umyć i wysuszyć. Jasio, jako że zawsze do wszystkiego był pierwszy, wbiegł do łazienki i zaczął krzyczeć na Filipa, aby ten polał mu włosy. Tu należy się parę wyjaśnień. Woda u nas była oznaczona inaczej niż w hmm normalnej rodzinie. Mianowicie kolor czerwony oznaczał zimną a niebieski ciepłą wodę. Jako że Filip był u nas po raz pierwszy, nie mógł o tym wiedzieć. Odkręcił na włosy Jasia wodę. Poniedziałek. Spotkałem ją. Tak. Poszedłem do sklepu po ser i pomidory. Tak. Przeszedłem przez ulicę, na której nie było nawet jednego samochodu. Byłem już na wprost wejścia do sklepu, gdy ją zobaczyłem. Szła z dwiema torbami zakupów. Na chodniku oprócz nas nie było nikogo. Z początku jej nie poznałem. Myślałem, że to zwykły przechodzień, ale potem, gdy ją ujrzałem, nie wiem, czy miałem zamknięte usta. Ona na mnie spojrzała i delikatnie się uśmiechnęła. Lewą ręką poprawiła swoje włosy. Musiała mnie pamiętać, inaczej czy poprawiałabyś włosy dla przypadkowego przechodnia. Miała cudowne ciemne włosy, ciemne spodnie, które dokładnie wyznaczały granicę kobiecości. Umówiony z Marlaną – Leah Keith, Mały wyruszył na poszukiwanie swojego błogosławionego obiektu. Zerknął na skrawek papieru. Pass Kmart AmPm -------- bazgroły on right Turn Left to 1st St – turn left NVRSCRY 395 Champtown Leah Keith 123 Tall Timber Kerrville TX 78078 Phone 830-896-31000 Kocia intuicja podpowiadała mu, że trafi tam bez problemu. Droga była prostsza niż przypuszczał. W ciągu dwóch i pół godziny dotarł na miejsce. Słońce podążało za nim. Nie znał sposobu, aby je zgubić. Spojrzał na ramiona. Były rozgrzane do czerwoności. Taką miał naturę. Pierwszego dnia robił się czerwony, a drugiego czerwień zmieniała się w piękne brąz. Gdy inni pytają go gdzie się tak opalił, mówi, że jest to zasługa częstego przesiadywania w dobrym słońcu, czyli bardzo rano i bardzo wieczorem. Patrzą na niego jak na człowieka z Księżyca. Brama była otwarta. Otwarta to mało powiedziane. Była rozwarta do granic wytrzymałości. Wjechał do środka. Leah mieszkała z rodzicami. W porze wakacji pracowała w pobliskim barze, przepraszam, meksykańskiej restauracji. W ciągu dwóch miesięcy mogła zarobić tyle, co przez sześć miesięcy w mieście. Życie było wstaw odpowiedni przymiotnik. Zapukał do drzwi. Otworzyła mu niższa od niego blondynka. Była ładna. Od czasu, gdy ją ostatni raz widział przybyło jej parę atrybutów. – Cześć, Mały – powiedziała radośnie. Kiedyś na jego widok poważnie by się zaczerwieniła, a on nie wiedziałby, co powiedzieć. Teraz sytuacja mogłaby wyglądać inaczej. Zaprosiła go do środka. – Czego się napijesz, Mały? Jej pewność siebie robiła na nim nadal duże wrażenie. – Masz mrożoną herbatę? – Słońce. Jasne, przyniosę. Pooglądaj sobie płyty. Na pewno nie widziałeś tych egzemplarzy. Pokiwał jej grzecznie głową. Nie myliła się. Ze wszystkich, a było ich około dziesięciu, mógł znać może dwie. Wyszedł na taras. Przed domem stał okrągły basen dla niemowląt i większy dla dorosłych. – Masz ochotę popływać? Leah wróciła z dwiema szklankami zimnego napoju. – Nie wiem czy... – przypomniał sobie, co obiecał sobie po pójściu na basen. Każdego dnia, co najmniej kilka długości. – Jasne, czemu nie – odpowiedział sam będąc zaskoczony odpowiedzią. – Zaraz przyniosę ci kąpielówki – powiedziała Leah, jakby czytała w jego myślach. Mały przechylił szklankę z herbatą. Napój wydawał mu się... idealny do sytuacji. Wróciła Leah. Miała na sobie niebieski strój kąpielowy. Dwuczęściowy. Wyglądała bosko. W prawej ręce wymachiwała kąpielówkami. Mały zrobił minę. – Możesz przebrać się w łazience. Jest na pierwszym piętrze – wskazała mu palcem Leah. Uwinął się szybko. Weszli do wody. Basen nie był duży, ale można w nim było popływać. Spojrzał na nią. Była śliczna. Uśmiechnął się, a ona odwzajemniła uśmiech. Zanurkowała. Przepłynęła cały basen pod wodą i z drugiego końca wskazała na Małego, sugerując, że teraz pora na niego. Zanurkował. Wyobrażał sobie, że płynie na olimpiadzie i że jest to ostatni odcinek, a od niego zależy, czy zdobędzie medal. Skupił się i udało się. Był koło Leah. Ta widocznie dopiero się rozgrzewała, gdyż nie czekając na niego zrobiła pozę do kraula i pokonała kolejną długość basenu. Zrobił to samo. Nie wiedział, czy da radę powtórzyć rekord sprzed dwóch dni. Woda i Leah pasowały do siebie niczym grzyby do lasu. Nie wiadomo, co było pierwsze – kogut czy kura, ale wiadomo, że po posadzeniu lasu pojawiają się w nim grzyby. Spotkali się. – Co zrobisz z zarobionymi pieniędzmi z książki? – zapytała posyłając mu szczery uśmiech. – Nie wiem. Wątpliwe, bym cokolwiek zarobił – prawda. Od tego trzeba było zacząć. – Nie bądź taki skromny. – Nie wiem, może kupię dom, posadzę drzewo i wykopię dół. – Dół? – zdziwiła się Leah. – Na staw – odpowiedział. – Jak hm zalejesz go wodą? – Są na to sposoby – odpowiedział prędko, bo sam znał tylko jeden. Deszcz. – I? – Może założę fundację dla młodych pisarzy albo wyślę rodziców na wycieczkę. – Wiesz, że są już organizowane wyjazdy w kosmos. – NASA, zdemonopolizowana. To chyba dobrze. – Nie wiem, to ty studiowałeś ekonomię – zaśmiała się. – Zmieńmy temat albo przepłyńmy jeszcze dwa baseny – zaproponował. – Dwa? Gdzie się podział Mike, na którego widok robiłam się czerwona? – Też się zastanawiam. Zaśmiali się. Przepłynęli jeszcze pięć długości. Wyszli z wody. Słońce jakby odeszło. Przynajmniej na razie. – Pozwolisz, że się przebiorę? – Jasne. – Świetnie. Możesz skorzystać z łazienki. Wiesz, gdzie jest. – Nie ma sprawy. Po pływaniu rozmowa nie była mocna stroną Małego. Czuł się jakby dźwigał ciężary i doznał nagłej kontuzji. Musiał zachować twarz. Poszedł się przebrać. Spotkali się ponownie na dole, gdzie świeżo zrobiona mrożona herbata wydawała się najlepszą nagrodą za poniesiony wysiłek. Nastała niezręczna cisza. – Co u rodziców? – zaczął Mały. – Wszystko po staremu. Wiesz, jacy są. – Nie – to była szczera odpowiedź. – Tata zawsze chce przekonać mamę do swoich racji, a mama hm powiedzmy, że robi to samo. – Czyli normalna rodzina. – Nie powiedziałabym. Mieszkasz sam, prawda? Jak to jest, gdy nikt ci nie mówi, że nie zaniosłaś talerza, albo, że zostawiłaś buty na środku pokoju? – Strasznie. Naprawdę. Na początku wydaje ci się, że jest fajnie, że jesteś hm, wolna od tego wszystkiego, jednak to tylko złudzenie. Tak naprawdę nie jest to do końca takie fajne, chociaż niektóre korzyści są czasem odczuwalne. – Też bym tak chciała – powiedziała Leah, jakby zapewnienia Małego zupełnie jej nie przekonały. Nie zdziwiło go to. – Szczerze mówiąc to ci zazdroszczę. Być daleko od tych wszystkich problemów to tak jakby... – ...odżyć na nowo? – Coś w tym stylu. Nawet nie mogła przypuszczać jak bardzo się myliła. Nagle Leah powiedziała. – Zaczynam o trzeciej pracę. Zapraszam cię na lunch. Ja stawiam. Co ty na to? – Zaproszenie przyjęte – chciał z nią jeszcze porozmawiać, a poza tym nie był jeszcze w meksykańskiej restauracji. – Pojedziemy moim samochodem – zaproponował. – Zgoda – odpowiedziała bez sprzeciwu. – Pójdę się tylko przebrać i możemy jechać. – Zgoda. Poszedł do samochodu. Jeszcze raz spojrzał na basen. Po chwili Leah wyszła ubrana niczym właścicielka restauracji. Poczuł przypływ energii. Poczuł mrowienie w nodze. Ugryzła go gigantyczna mrówka. Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zadzwonić do wróżki i nie zapytać się czy to jakiś znak. Wolał pojechać z Leah do restauracji. Przyjęcie, bo tak to trzeba było nazwać, zbliżało się do tego, o którym opowiadali. Było cudownie. Leah wiedziała, co robi wybierając tu pracę. Ludzie byli w porządku. Oprócz nich widział tam przede wszystkim ludzi z Meksyku. Mógłby przysiąc, że kiedyś tu był. Wolny od całego. Po burzy zawsze przychodzi słońce. Nie wie, dlaczego teraz o tym pomyślał. Wydawało mu się, że śni. Tak chciał poprosić, aby go uszczypnęła. Gdy zatelefonował telefon, odebrał go. Dzwonili z biura. – Mały, to ty? – Nie, nowy Meksykanin! – zaśmiał się. – Musisz do mnie zaraz przyjechać. W Małego jakby uderzył piorun. – Teraz? – Którego z tych słów nie rozumiesz? – Nie mogę. Jestem poza miastem. Kłótnia do niczego nie prowadziła. Jedyne, co mógł zyskać to czas. Czasami jednak warto było spasować. – Przyjadę za trzy godziny – powiedział ciszej niż zazwyczaj i od razu wyobraził sobie minę jego rozmówcy. – Trzy?! – nie był to ani warkot ani krzyk. Mały nie odczuwał ani gorąca ani ciepła w osobie, z którą rozmawiał. Postanowił, że wypluje go z ust. – Do zobaczenia – odłożył słuchawkę. Przydzielił mu rolę frajera. Nie było mu to na rękę. I nie był z tego zadowolony. Leah spojrzała na niego tak, że czuł, ze nie musi nic mówić. Wyszli pół godziny później. Nie porozmawiali o tych i innych rzeczach. Podróż z powrotem zaczynała się dłużyć. Czasem zaczynał wątpić, czy wybrał właściwą drogę. Dzwoniła komórka. – Tu centrala telefoniczna stanu Texas. W czym mogę pomóc? – Chciałam tylko zapytać jak idzie podróż? Leah. Cóż miał odpowiedzieć? Jakby znowu przeczuwał, co stanie się dalej. – Daj znać jak dojedziesz. – Hm... – Sam mówiłeś, ze brak ci rzeczy, które robiła matka – zaśmiała się. W jej głosie było coś więcej niż tylko serdeczny śmiech. Dobrze – odpowiedział. – Mi też było cudownie... W wolnych chwilach kontynuowałem grę Wyjdź z miasta na północ. Po mapie świata udaj się do jaskini nad Nibelheim. Czeka cię wędrówka jaskiniami. W pewnym momencie dotrzesz do pomieszczenia z rurami. Jedna z nich prowadzi do skarbu na dole. Na dole znajdziesz też Save Point. Zapisz w nim grę i pokonaj bossa. Teraz możesz wybrać dwie drogi. Jedna to.... Nienawidzę grać z kodami . ROZDZIAŁ IV Moje miasto nocą, godzina 23.00. Półmrok spowił już większą część dzielnicy. Sąsiad przestał od dwóch i pół godziny grać na trąbce. Para naprzeciwko nic nie robi, albo robi, ale tego nie widzę. W domu po lewej słychać ostrzejszą wymianę zdań na temat repertuaru kanału dla dorosłych. Żona uważa, że nie opłaca się płacić pół stówy na miesiąc, żeby posłuchać miauczenia kota, facet wprost przeciwnie, uważa, że to dobrze zainwestowane pieniądze. Poniżej mieszkania, gdzie ostatnio była orgia, małe dziecko biega zupełnie nagie w poszukiwaniu nadziei i ratunku. Jeszcze niżej dziewczyna około dziewiętnastu lat robi to, na co ma ochotę i z tego, co widać, sprawia jej to nieukrywaną przyjemność. Robi to przy zapalonej lampce nocnej i chyba nie wie, że jej chłopak jest już na klatce i zaraz znajdzie się w jej mieszkaniu. On pewnie liczy, że sobie dzisiaj poużywa, a ona z pewnością powie mu, że jest kiepski w łóżku. Sąsiadów spod trójki nie ma, bo wyjechali na przedwczesny urlop (ich domu pilnuje teściowa pani domu). Jako że mają córkę, która raczej bardzo działa im na nerwy, to zostawili ją w domu. Jako że jest dorosła siedzi grzecznie z rękoma na wierzchu i ogląda gagi w telewizji, które w ogóle ją nie śmieszą. Poza tym też co trzy dni gości teściową, co robi bardzo schludnie. Po lewej na rogu mieszka starszy pan, który skończył dziś dziewięćdziesiąt jeden lat i który przez całe życie był sam. U mnie w mieszkaniu siedzi Mały i zajada się zrobionym własnoręcznie Boritos. Nadchodziła północ i czuł, że musi coś ze sobą zrobić. Czas mijał, a dla Małego czas to z pewnością pieniądz. Wiedział, że nic się już dzisiaj nie wydarzy, a jednak liczył na to, że będzie właśnie na odwrót. Podszedł do lodówki i obejrzał w milczeniu wszystkie puste półki. Wydawało mu się, że wcześniej było tam o wiele więcej jedzenia. Nie spędził mu to snu z powiek. I tak się już najadł. Postanowił nie mieszać się w sprawy, których nie rozumie. Po chwili usłyszał odgłosy awantury, która trwała już dobre pół godziny. Zrobił minę, jakby uważał, że to niewybaczalne tak przeklinać. Może nawet było mu wstyd. Kto wie. Zastanawiał się, co zrobiłby na miejscu męża tej żony. Z pewnością darłby się na nią jeszcze bardziej i zapewne nie darowałby jej bardziej dosadnych epitetów. Człowiek cały dzień haruje jak głupi osioł, a nawet nie pozwalają mu pooglądać idiotów w telewizji. Może i nie było to pouczające, ale z pewnością była to jakaś odmiana w życiu tego małżeństwa. Nagle zrobiło mu się żal. Chciałby mieć kogoś, na kim by mu zależało. Kogoś, kogo mógłby kochać i być kochanym. Marzyła mu się dziewczyna idealna. Taka, która, gdy chciałby wyjść z kumplami na piwo, nie mówiła mu od razu, o której ma wrócić, tylko pytała, czy ma wystarczającą ilość pieniędzy. Chyba mógłby się zakochać. Musiałaby też być ładna. Nie wymagał, by była idealna tak jak on, ale oprócz charakteru musiała mieć to coś. Wiedział, że większość dziewczyn leciało na niego. Był o tym święcie przekonany, ale z całym przekonaniem wolał myśleć, że jest inaczej. Prawda w oczy kole, a on i tak miał już nadszarpnięty wzrok. Wiedział już nawet jakby się zachował. Mimowolnie podszedłby do stolika, gdzie siedziałaby cud dziewczyna. Zasunąłby jej nieprzeciętną, wiele razy starannie udoskonalaną gadką. Ludzie często oceniali go po wyglądzie, dlatego bał się za każdym razem odrzucenia, Ale po pewnym czasie każdy może dojść do wprawy. Gdyby była baaardzo ładna, to otworzyłby się przed nią całym sercem. Możliwe, że wyszedłby na głupka lub co gorsza mógłby zostać wyśmiany, ale starał się widzieć to w bardziej jaskrawych barwach. Patrzyłby jej prosto w oczy i nie kłamałby więcej niż wymagałby tego sytuacja. Z pewnością szukałby w niej czegoś więcej niż powabnych piersi. Grunt to trzymać klasę. Dałby sobie radę. Wiedział o tym. Co do charakteru. No cóż, chciałby, żeby była bogata. Najlepiej tak bogata, żeby mógł z nią wyjechać z tego ohydnego miasta i nigdy tu nie wracać. Z nią lub bez niej. Codziennie wieczór pałętał się po swojskich barach w poszukiwaniu tej jedynej. Gdy już ją spotykał, to przebiegał schemat numer jeden, albo dwa. Nie miał co liczyć nawet na jej numer. Poza tym, jeśli dziewczyna była już fajna, to zawsze natrafiał na jej mniej fajne przyjaciółki, które odradzały tej fajnej spotykanie się z nim. Budował zamki na lodzie. Lecz nie mógł przestać o niej myśleć. Co dziwne myśl ta zaczęła być tak natrętna, że stanowiło to sedno wszelkich rozmyślań Małego. Powziął pewne decyzje. Podjął pewne kroki. Jego jestestwem zawładnęło nowe uczucie, przemożne uczucie do wyobrażonej dziewczyny. Mijały kolejne minuty, a jemu nadal wydawało się, że jeszcze wszystko przed nim, że ma jeszcze czas. Nic bardziej mylnego, ale o tym musiał przekonać się sam. Wiedział, że musi istnieć dziewczyna, której by się podobał i że tylko jego życiowy pech nie pozwala mu jej spotkać. Mały usiadł na kanapie i postanowił, że się położy. Lubił wcześnie kłaść się spać, ale rzadko kiedy mu się to udawało. Prozaiczny bezruch denerwował go. Postanowił, że schowa głowę pod kołdrę. Najwięcej widzi się przecież sercem. Czy jakoś tak. Zębów nie mył, bo nie wziął szczoteczki. Po całym dniu chodzenia po mieście był trochę brudny, ale przecież jutro też jest dzień. Nie ma co się spieszyć. Mały rozebrał się i czekał aż pościel nabierze ciepła. Myślał o swojej skończenie doskonałej dziewczynie. W tym momencie jego członek stanął jak wryty, co niebywale go ucieszyło. O mało nie wrzasnął z zachwytu i z pewnością miał ochotę na coś jeszcze, ale postanowił, że jeszcze dzisiaj tego nie zrobi. Zanim zacznie się onanizować przynajmniej raz powinien ją chociaż zobaczyć. Na pięć przed zaśnięciem ogarniały go nocne fantazje. Piękna dziewczyna i on płyną razem na własnym jachcie, piękna dziewczyna i on leżą razem w łóżku, piękna dziewczyna i on robią to w największej damskiej toalecie najcudowniejszego kina w mieście. Chwilę potem zmógł go błogi sen. Nie zdążył nawet wyobrazić sobie jej piersi. Przypominam dla zapominalskich, że woda miała być zimna. Chciał dobrze – tak tłumaczyły potem Jasiowi nasze mamy. Chciał dobrze... Jasiu ryknął takim tenorem, że aż żal, że nie mogliśmy tego nagrać. Po prostu rewelacja. Dla samego śpiewaka pewnie koszmar, ale to inna bajka. Co więcej? No cóż. Jasiu i Filip więcej się do siebie nie odezwali. Przynajmniej nie tego dnia. Następnego wszystko wróci do normy. Dzień wcześniej, czyli dzień w którym przyjechali do mnie moi ukochani kuzyni, był pełen oczekiwań. Każdy starał się jak mógł, żeby wypaść przed drugim jak najlepiej. Wszystkich, całą trójkę zakasował oczywiście, nie kto inny tylko sam Jan. Przywiózł nowy model Yoya. Dzięki temu zdarzeniu przez najbliższy rok chodziłem przekonany o jednym. Żeby być dobrym w posługiwaniu się Yoyem trzeba mieć właśnie takie Yoyo. Żadna inna marka nie wchodziła w grę. Żeby zostać mistrzem trzeba mieć takie czerwone Yoyo. Do tego dochodziły też sztuczki, których trzeba było się nauczyć, żeby móc pochwalić się przed kolegami, że nie służy nam ono jedynie by znęcać się nad tymi, którzy jeszcze tego wynalazku nie posiadają. Ja też miałem coś w zanadrzu. Owego czasu uwielbiałem wręcz grać w gry komputerowe. Byłem maniakiem. Uzależnionym aż miło. Graliśmy wtedy w pewną grę, która nazywała się „Starcraft”. Była to moim zdaniem gierka doskonała. Za każdym razem, gdy uruchamiałeś grę, na ekranie pojawiał się inny scenariusz. Inne możliwości, dzięki czemu gra nigdy nie wydawała się nudna. Właściwie, gdy teraz na to patrzę, to połowę mojego życia, no może nie połowę, ale niedużo mniej spędziłem na graniu w gry komputerowe. Chodziłem jak zakręcony. Oczy miałem podkrążone aż nie miło. Ogólnie jedyna rzecz, a właściwie rzecz, której poświęcałem się z równą pasją była moja dziewczyna. Nikt nie wie, co było gorsze. Hehe. Trzy lata z komputerem, czy pięć lat z dziewczyną. –Niby zwyczajna szpara, a nie możesz się od niej oderwać. Wsuwasz palec. Mieści się prawie cały. No tak, teraz nie da się go wyciągnąć z powrotem. Trzeba poślinić. Gmerasz palcem w lewo, w prawo... Wreszcie wyszedł. Oglądasz go z irytacją. Wokół paznokcia widać trochę krwi. To przyspiesza podjęcie decyzji. Boazeria nie ma prawa się rozsychać! Jutro zadzwonisz do stolarza. Szkudler właśnie kończył swój najnowszy dowcip. Usłyszany, nie wyczytany. Szkudler przez cały wieczór opowiadał „kawał”, który ostatnio przeczytał. Liczy się to, że w ogóle chciało mu się coś wziąć do czytania. Kobiecy słownik do użytku męskiego: 1.Tak=Nie 2.Nie=Tak 3.Bycmoze=Nie 4.Zaluje=Pozalujesz 5.Potrzebujemy=Chcemiec i tak dalej. Szkudler był w siódmym niebie. Przynajmniej tyle dobrego. Po wsłuchaniu się w audycje o psychologii postanowiłem, zajrzeć do internetu. Wyciągnąłem parę testów, żeby się sprawdzić. Oto kilka z nich : –Nieodparta skłonność do wykonania jakiejś czynności, zapobiegająca pojawieniu się lęku, to: ( Boże jedyny, skąd mam wiedzieć ? ) –Środek halucynogenny LSD (inaczej Lyzergamid) zniekształca wrażenia wzrokowe, słuchowe, zaburza proces myślenia i powoduje, że znikają zahamowania, a czas zdaje się zastygać w miejscu. Jego przedawkowanie może spowodować nieodwracalne zaburzenia psychiczne. Uzyskuje się go z: ( Boże jedyny, skąd mam wiedzieć ? ) –Mimowolne zanieczyszczenie się kałem, występujące najczęściej w ciągu dnia u dzieci z zaburzeniami emocjonalnymi i będące przejawem agresji wobec frustrującego otoczenia i pragnienia, by zwrócić na siebie uwagę, to: –Dzieciństwo nawrotowe, czyli zaburzenie osobowości polegające na cofnięciu się dorosłego do zachowań dziecinnych, do postaw, języka i humoru charakterystycznych dla dziecka, to: ( Boże jedyny, skąd mam wiedzieć ? ) –Który ze znanych powszechnie psychologów pisał tak o kokainie: "(powoduje) podniecenie i długotrwałą euforię (...) można rozkoszować się tym uczuciem bez żadnych nieprzyjemnych skutków występujących po ożywieniu spowodowanym alkoholem.": –Megalomania to: –W jakiej chorobie występuje tzw. "sałata słowna"? –Technika udoskonalenia decyzji grupowych poprzez zachęcanie do swobodnej wymiany poglądów oraz eliminowanie krytycyzmu, to: ( Boże jedyny, skąd mam wiedzieć ? ) –Nagły sen, nie do przezwyciężenia, czasami trwający sekundy i często wypełniony marzeniami sennymi, to: Ogólnie wypadłem nieźle. Muszę częściej słuchać radia. Przypomniała mi się historia o pewnej kobiecie imienia bliżej nieznanego. Siedzi sobie blond – włosa piękność. Wiek bliżej nieznany. Siedzi i wpatruje się w jakąś gazetę. Trzyma ją w dobrą stronę – znaczy, że inteligentna. Oczywiście nie trzeba mi było tego udowadniać, bo widziałem jak mówi, chodzi i je. Przewodnik po Turcji. Bardzo piękny. Bożyszcze kobiet jak ja podchodzi do niej, siada i... myśli co dalej, gdy w oddali dostrzega Turka, który bacznie zaczyna nam się przyglądać. Dziewczyna zapala papierosa. Nerwy. „Palacz” – myślę i daję jej minusa, chociaż jest to jedyny jej do tej pory minus, dla mnie bardzo ważny. Kobieta która pali? O zgrozo. Kardynalny błąd. Z tą buzią? Z tymi nogami? Z tymi oczami? Aż chce się krzyknąć. Wyrzuć tego cigareta i znajdź sobie inną rozrywkę. Może jogę albo... ee lepiej jogę. Patrzę na nią i aż mnie ciarki przechodzą. Patrzę w prawo. Stoi tam i się przygląda. Aż się człowiek zaczyna zastanawiać, czy dlatego żeby dać mu w gębę, czy dlatego, by tak jak poprzednio, gdy był w pewnym barze z dwiema – co należy zaznaczyć Polkami – pogratulować wyboru. No nic, na razie trzeba się skoncentrować na chwili obecnej. Nie wykorzystać takiej szansy to jak strzelić samobója w decydującym meczu, albo jeszcze lepiej dwa. Różne są gusta, o gustach się nie dyskutuje, ale daję słowo, coraz bardziej zaczęła mi przypominać Agnieszkę Włodarczyk. Nie tą z Sary, raczej tą z Palyboya. „Obrączka!!!” Ta myśl przyszła tak nagle, że aż się zachwyciłem. Trzeba sprawdzić czy ma obrączkę. Patrzę na jej dłonie. Trzymają nadal arabską gazetę. Jej oczy przelatują kolejne linijki. Zna arabski! No cóż. Patrzę na lewą, na prawą i... nie ma. Jest czysta. No może nie do końca, ale na razie wystarczy. Chce mi się podskoczyć. Krzyczeć z radości. Niech moc będzie z Tobą. Czas zaczynać – myślę i w tym samym momencie moja „zdobycz” wstaje i ogłasza koniec przerwy. Mógłbym tu zmyślać, że potem mrugała do mnie porozumiewawczo, dając do zrozumienia: „Miałeś swój czas i go zmarnowałeś. Teraz daj szansę innym”. Niestety, a może stety nic takiego się nie stało i aż dziw, że wyszliśmy na tym bez uszczerbku na honorze. No cóż. „See you next time” – jak powiedział Jonathan Davis kończąc koncert w Spodku. Next time, o zgrozo, nigdy nie nastąpił i zapewne nie nastąpi, ale ROZDZIAŁ V Życie ucieka szybko, gdy nie ma się po co żyć. Czasami, gdy brak jest jasnego celu, jasne jest, że trzeba zacząć pracować. Praca pomaga w życiu. Mały nawet nie mógł przypuszczać jak bardzo. Chodził wszędzie, by znaleźć jakąś intratną robotę. Był w różnych biurach i rozmawiał z różnymi ludźmi. Miał wiele pomysłów, ale nikt nie podzielał jego wizji, a już z całą pewnością nikt nie chciał mu pożyczyć pieniędzy. Był na to za mało wiarygodny. Coś podobnego. Z jego CV i VC to wprost nie do wyobrażenia. W końcu udało mu się coś znaleźć. Był zdziwiony, że tak szybko mu poszło, ale nie chciał zbytnio okazywać zadowolenia, bo podobno źle to wróżyło. Facet podobno umie rozmawiać z takimi jak on. Też był kiedyś w podobnej sytuacji i wie, co jest grane. Gość był podobno kasiasty, co zdecydowanie pozytywnie połechtało ego Małego. W końcu kto z kim przestaje takim się staje. Umówili się na spotkanie. Mały lubił oceniać ludzi po wyglądzie i gdy zobaczył „Dżona” od razu miał co najmniej mieszane uczucia. Był koło czterdziestki ubierał się jak James Din i na lewym ręku miał wytatuowaną ogromną jaszczurkę albo smoka. Widać było, że życie było dla niego łaskawe, chociaż nie mógł powiedzieć, że facet mu się podoba. Na pewno nie mógłby być jego idolem i już na pewno nie powinien być zadowolony z siebie. Przynajmniej nie tak bardzo jak bardzo jego uśmiech o tym świadczył. Wprost wrzeszczał: Patrzcie na mnie jaki jestem piękny i powabny. Śliczny jak pupa niemowlaka. Spotkali się w środę w największym centrum handlowym w mieście. Żeby było do niego dojechać trzeba było pół dnia spędzić w tramwajach i autobusach. Koszmarny dzień. Mały na pewno go nie zapomni. Dotarł na miejsce punktualnie o trzeciej. „Dżon” już na niego czekał, Spojrzał na Małego jakby chciał powiedzieć: człowieku coś ty z sobą zrobił. Mały udał, że tego nie zauważył, ale zapamiętał to spojrzenie i z całą pewnością mu się kiedyś odwdzięczy. W zepsutym przez burżuazję markecie zaczęli omawiać najważniejsze sprawy życiowe Małego i mało ważne rzeczy dla „Dżona”. A może było na odwrót. - Mam nadzieję, że wiesz, o co mnie zapytać synu. Masz jakieś zainteresowania? Małemu przypomniały się lata dzieciństwa. O mały włos się nie popłakał, gdy przypomniał sobie jak dobry był kiedyś w gry komputerowe. Tak z pamięci była to chyba jedyna rzecz, którą naprawdę umiał robić i która sprawiała mu kiedyś przyjemność. Oczywiście myślał o tym, czy nie dałoby się z tego wyżyć, trochę zarobić, przecież najlepsi gracze na świecie zarabiają i po dziesięć tysięcy zielonych miesięcznie. Wszystko skończyło się na mrzonkach. Zabrakło sponsora, a jemu nie chciało się dłużej marnować czasu na grach, przy których psuły mu się oczy. Wolał zdecydowanie psuć sobie wątrobę i mózg. Przynajmniej będzie może dobrze widział. - Mam – odparł – ale chyba będę je zmieniał. - Facet nie wiedział, czy chodzi o pytania czy o hobby, ale zachowywał spokój. - Często myślę, że w was młodych zgromadzony jest ogromny potencjał. Facet wydał się Małemu mały i próżny. Jego twarz poharatana była przez różnej długości zmarszczki, które zakrywały mu właściwie całą twarz. - Czy pożyczy mi pan pieniędzy? Mały uznał, że wystarczy już tych wstępów. - Ja też kiedyś byłem taki jak ty. Mężczyzna jakby nie usłyszał pytania. Mały nie wiedział, co odpowiedzieć, więc zrobił dobrą minę do złej gry. Warto było spróbować. W końcu miał potencjał. - W życiu musisz kierować się paroma zasadami, synu. Jeżeli chcesz coś osiągnąć to musisz pamiętać o nich przy każdej sytuacji. Mały udał, że słucha z zainteresowaniem. - Słyszałeś o Micku Jaggerze, synu? Facet kierował się jedną zasadą. Przelecieć jak najwięcej dziewcząt. I wiesz co? Mały przypuszczał, że wiedział. - Na końcu uzbierało mu się ponad lub jak kto woli około trzech tysięcy kobiet. A wiesz, o czym to świadczy, synu? Facet był zajebiście wytrwały w tym co robił, a teraz spójrz na niego. Jest stary i bogaty i nikt mu już nie podskoczy. Rozumiesz, synu? Powiem ci też jeszcze jedno. On nie osiągnąłby tyle, gdyby nie kierowało nim serce. Pomyśl, że przecież musiał być dla tych dziewczyn miły, żeby co drugą noc mieć inną. Może to, co powiem wyda ci się banalne, ale uważam, że gość miał pomysł na życie i po kawałeczku go realizował. Wiesz, co ostatnio przeczytałem na jego witrynie? Powiem Ci. Cytuję: „Czasami występ przed publicznością jest lepszy niż orgazm, ale czasami orgazm jest lepszy od występu na scenie”. Wiesz, co to oznacza, synu? Mały wolał nie zgadywać, chociaż po głowie chodziło mu mnóstwo różnych pomysłów. - A zresztą, sam musisz do tego dojść. Nikt za Ciebie tego nie zrobi. Facet mówił jeszcze przez parę minut, po czym pożegnali się, jak wierzył Mały, raz na zawsze. Słońce nie dawało szansy na głębszy oddech. Mały chciałby być teraz w Londynie, gdzie podobno non-stop pada. Taka pogoda bardziej by mu odpowiadała. Podobno pogoda nie powinna robić większej różnicy na samopoczucie, podobno, gdy ma się jakiś cel, trzeba po prostu go realizować, dążyć do tego, co chce się osiągnąć nie zważając na resztę. Podobno. Mały szedł spokojnie przez skrzyżowania, rozmyślając o tym, co powiedział mu „Dżon”. Zastanawiał się, o co chodziło mu z tym orgazmem. Może facet nie potrafił zadowolić kobiety? A może po prostu podobał mu się Mick Jagger. Dźwięki wydawane przez samochody stawały się nie do wytrzymania. Ach, gdyby on miał samochód tez z pewnością potrąbiłby na przechodniów. Wcale nie czułby urazy. Trzeba było obmyślić jakiś plan. Plan na tyle dobry, by przyniósł efekty i na tyle niewymagający poświęceń, aby nie był trudny. Za resztkę pieniędzy kupił bilet tramwajowy i postanowił, że przede wszystkim już czas na to, żeby się odchamił. Wsiadł do dwójki i pierwsze co zrobił, to zaczął oceniać ludzi. Z ich min wynikało, że nie było im bez różnicy, czy gapi się na nich jakiś szczeniak, próbujący czytać w ich myślach. Tramwaj pokonywał kolejne odcinki, a Mały mimo licznych groźnych wyrazów twarzy przyglądał się pasażerom i odgadywał ich sytuacje życiowe. Los nie szczędził mu upokorzeń, ale był już do tego przyzwyczajony. Gdy obejrzał sobie już wszystkich dokładnie, spojrzał za okno i zaczął rozmyślać nad cudowną niewiastą, którą z pewnością przyjdzie mu wkrótce spotkać. Spojrzał jeszcze raz do środka lokomocji, by sprawdzić czy przypadkiem nie znajduje się takowa w jego przedziale, ale szybko przekonał się, że nie. Jego życie nabrało smaku. To, że jego mózg pracował i rozmyślał nad dwoma tak ważnymi rzeczami, jak mamona i kobieta, było już dobrym początkiem. Mijał właśnie kino i wydawało mu się, że widział tam jakąś interesującą sztukę, ale szybko przekonał się, jak bardzo się myli. [tekst nieczytelny] ręce , ale bynajmniej czuł się o wiele mądrzejszy. Jednak coś i tak przyniosło mu ulgę. Czuł, że znowu żyje. Czuł smak życia. Tramwaj zatrzymał się. Wysiadając pomyślał o planach. Primo pierwsze – musiał zdobyć pieniądze. Spojrzał na przechodzącą w krótkiej spódniczce dziewczynę i zrozumiał, jak bardzo pragnie z nią seksu. Tradycyjnej wymiany płynów. Gry wstępnej, w której niewątpliwie uważał się za mistrza oraz wielokrotnego długiego orgazmu. Mały znał się na kobietach i wiedział, czego one pragną. Wiedział, że nie może za wysoko mierzyć i że z pewnością nigdy nie zajdzie z dziewczyną tak daleko, żeby wziąć z nią ślub lub porozmawiać o dziecku, gdyż wydawało mu się to nad wyraz odrażającym doświadczeniem, a jednak pragnął uprawiać niebiański seks. Taki, przy którym jego dusza śpiewałaby arie, a dusza jego partnerki wychwytywała wszystkie tony i transformowała je na orgazmy. Jego naczynie do wymiany płynów organicznych powinno nie być wydmuszka, chciał się w końcu stawać wzorowym obywatelem. W swojej karierze miał wiele pół-kobiet. Miał ogromnie długi nos, co miało świadczyć o tym, że ma też długiego coś jeszcze. Ewolucja w tym jednym przypadku się nie pomyliła i choć Mały miał mały mózg, miał dużego członka. Jego marzenia erotyczne zaczęły się już w przedszkolu, gdy podkochiwał się w pani przedszkolance. Poza tym, jak każdy dzieciak w jego wieku, uwielbiał ganiać za małymi dziewczynkami i ściągać im rajstopy. Właściwie skarpetki, ale to bez różnicy. Myślał o tych tragicznych chwilach spędzonych przy budkach telefonicznych. Rozmawiał po dwie godziny non stop, żeby tylko umówić się z jakąś na szybki lub wolny numerek. Łaził po pubach i podrywał kolejne nieświadome dziewczęta. W latach szczęścia miał nawet takie przezwisko Zając Poziomka. Nie pytajcie skąd się wzięło. Doszedł do wniosku, że gdy był młodszy, był znacznie przystojniejszy. Zastanawiał się, dlaczego ten nieszczęsny świat został tak stworzony i nie pozwala mu cieszyć się swoim urokiem osobistym do później starości. Oczywiście kobiety starzały się jeszcze bardziej, ale to już nie jego wina. Dość dużo ze swoich dwudziestu zmarnowanych trzech lat zużył na odnalezienie odpowiedniej partnerki. Ilość czasu, jaką spędził na ulicach i w barach, żeby odnaleźć tą jedyną, była po prostu tak nieprawdopodobnie duża, że sam często się dziwił, dlaczego to robił. Uważał, że jest to swego rodzaju frajerstwo i niemęskie zachowanie, a on nie lubił wychodzić na mięczaka. Mały nigdy nie studiował. Co prawda spróbował dostać się na studia, ale po dwóch tygodniach ocenił, że wyobrażał to sobie inaczej i że chyba zrezygnuje. Pewnego jednak razu musiał pójść do uczelnianej biblioteki w celu bliżej nieokreślonym. Spotkał tam tyle cudownych studentek, o ilu mógłby tylko marzyć. Mały lubił, gdy kobieta robiła mu dobrze. Kto nie lubi. Ale miał też inne specyficzne przyzwyczajenie. Nigdy, ale to nigdy się nie masturbował. Wolał dotyk kobiety, nawet takiej, której się piekielnie bał i która zupełnie mu się nie podobała. To samo tyczyło się filmów porno, które zupełnie go nie podniecały. Działały zupełnie odwrotnie. Był twardy. Trzeba mu to przyznać. Gdyby nie fakt, że jest facetem z pewnością wolałby być kobietą, ale jako, że ostatnio dosyć modne jest mienianie płci, to postanowił, że wszystko jeszcze przed nim. Może nawet chciałby być pikantną jak boritos blondynką. - Czy tym tramwajem dostanę się do centrum? Mały był już w ostatnim tramwaju, który miał go spokojnie eskortować do domu, gdy starsza kobieta zadała mu to pytanie. Mały spojrzał na nią, a że usiłował być miły, powiedział: - Tak, słucham? - Chcę dojechać do centrum. Czy tym środkiem lokomocji się tam dostanę? Mały, który nader rzadko jeździł tramwajem, wiedział, dokąd zmierza ten tramwaj. To było poniekąd jego ukryte zboczenie. Lubił znać rozkład jazdy pociągów, tramwajów, a jedynego rozkładu, z którego pewnie nigdy nie będzie musiał korzystać, był rozkład lotów samolotów. Spojrzał na numer tramwaju, w jakim się znajdował. - Może pani nim dojechać, ale polecałbym 3 – rzekł Mały. Kobieta zastygła, czekając chyba na dalszą wypowiedź, ale gdy stwierdziła, że nie ma na nią szans, powiedziała: - O! Niech Ci Bóg wynagrodzi, synku. Jest z Ciebie nadzwyczaj kulturalny dżentelmen. Wysiadła na następnym przystanku. Mały wiedział, że to nie tu powinna wysiąść, ale był tak zbity z tropu, że nic nie powiedział. Kilkoro pasażerów spojrzało w jego stronę i tu i ówdzie pojawiły się drobne uśmieszki. Mały zaczerwienił się. Odwrócił głowę w stronę okna. Monotonny krajobraz ogromnego miasta działał na niego usypiająco. Cieszył się, że jedzie, a nie depcze po tej diabelskiej krainie. Było mu dostatecznie dobrze jadąc z trzydziestoma innymi pasażerami. Poczuł, że stanowi część zbiorowości. Gdy będzie miał samochód, będzie za tym tęsknił. Dom czekał na niego z niecierpliwością. Matka rzuciła słowo na powitanie, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Pierwsze, co zrobił, to wszedł do swojego dziewięciometrowego pokoju. Przebrał się, oskarżając matkę w myślach, że nie przygotowała mu czystych skarpetek. Włączył dwunastocalowy telewizor i rzucił się na kanapę. Zajmował mniejszy pokój, ze względu na to, że sam był jeszcze mały. Okna wychodziły na plac zabaw, co naprawdę go irytowało. Nienawidził wrzasków szczeniaków i kropka. Pogoda była ładna. Po chwili usłyszał dobiegający z kuchni głos matki, proszący go, żeby w końcu przyszedł i zjadł te gołąbki, bo ona chce wyjść do kościoła. Mały z natury nie wierzył, ani też nie praktykował. Jego matka lubiła wierzyć i z jej oczu wszystkie wieczory wyglądały podobnie. Kościół, do którego chodziła wydawał się być zbudowany w mikroskali, maleńkie okna w ogóle nie nadawały się na tego typu budowlę. Mały nigdy nie lekceważył kościoła, bo w duchu przypuszczał, że mogłoby się to na nim źle odbić. Na jego ulicy nigdy nie było dużo ludzi. Stwarzali wrażenie miłych, ale Mały mieszkając tu od dziecka znał ich prawdziwą, popaprana naturę. Dobro. Sąsiedztwo w taki upalny dzień jak ten rozkwitało. Niebo co prawda było zupełnie pozbawione jakichkolwiek barw, ale kto by patrzył tak wysoko. Dziewięćdziesiąt osiem procent ludzkości patrzyło dokładnie w odwrotnym kierunku. Na chodnik. Kobiety robiły zakupy, mężczyźni wracali z pracy, dzieci, zmuszane przez rodziców, szły posłusznie do domów. Mały postanowił, że wyjrzy przez okno. Aż roiło się od dzieci. Piaskownice były wypełnione po brzegi, nie tylko piaskiem, którego po bacznym przyjrzeniu wcale nie było tak dużo, ale od dzieci, które zajmowały każdy wolny metr. Mały przez bite pięć minut przyglądał się dzieciom i ich podstarzałym matkom. Mógł sobie na to pozwolić, nie miał w tej chwili nic innego do roboty. Gdy tak patrzył, ogarnęło go dziwne współczucie do tych dzieci. Powoli zaczął o nich myśleć, więc szybko zamknął okno. Ojciec Małego był duży, żeby nie powiedzieć, że ogromny. Miał dobrze po czterdziestce, ale jego plecy wyglądały zawsze, jakby przed chwilą opuścił siłownię. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak wyglądał, będąc podlotkiem. Zaciekawił się, jakie jego ojciec miał dzieciństwo. Postanowił, że gdy wróci do domu, od razu z nim porozmawia. Od dawien dawna Mały nie rozmawiał z ojcem na krępujące i niełatwe tematy. Odkąd pamiętał, większość tematów była trudna. Czasami bał się, że gdyby uruchomił w ojcu jakiś nieznany mu trybik, mógłby się przerazić albo po prostu nie wiedziałby jak nad nim, a raczej nad sobą zapanować. Odkąd skończył dwanaście lat wydawało mu się, że jego ojciec miał jakieś sekretne życie. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale tak to odczuwał. Ojciec od zawsze wzbudzał w nim strach i niepokój. Wiedział, że z jego psychiką jest coś nie tak, ale kompletnie nie mógł nad tym zapanować. Za każdym razem, gdy robił sobie dajmy na to herbaty, a ojciec siedział przez omyłkę w kuchni, czuł, że cos niedobrego może za chwilę nastąpić. Oczywiście działo się to wyłącznie w jego wyobraźni, bo w momencie, gdy udawał się do swojego pokoju, wiedział już, że absolutnie nic się nie stanie, bo ojciec i tak przeważnie zajęty był czytaniem gazety z programem. Czasem porównywał go do innych ojców. Chciał, żeby wydał mu się chociaż normalny. Niestety, nie zawsze mu to wychodziło. Uosabiał typ mężczyzny, z którym Mały nie mógł znaleźć wspólnych tematów. Jego wygląd zewnętrzny mówił o nim bardzo dużo. Ciemne spodnie, niebieska dżinsowa koszula i brak zegarka na lewej ręce dokładnie oddawał obraz jego ojca. Ale trzeba przyznać, że raz na jakiś czas jego ojciec potrafił się wystroić. Jego matka robiła nawet wtedy specjalne świąteczne śniadanie i zawsze była uśmiechnięta. Chociaż Mały zawsze chciał rozgryźć ojca, jego podejście do życia, nigdy mu się to nie udało. Za żadne skarby nie mógł znaleźć jego sobowtóra. Jednak Mały starał się zachować spokój. Przypuszczał, że jego obawy są bezpodstawne i z pewnością jego rodzina ma sens. Mimo wszystko ciągle się przejmował. Od zawsze próbował o tym nie myśleć, zapomnieć, zdławić w zarodku wrodzoną ciekawość. Kiedy dowiedział się od życia, że już nigdy nie opuści rodzinnego mieszkania, postanowił unikać matki i ojca. Postanowił jak najdalej to możliwe żyć swoim życiem. I tak też uczynił. Po kilku latach doświadczenia nabrał niebywałej wprawy w manipulowaniu rodzicami. Czasami obawiał się, że jest na odwrót. Ale szybko odsuwał tę myśl na bok. Nie pamiętał, kiedy ostatnio rozmawiali dłużej niż minutę. Dom był na to za mały. Może nie był urządzony wg Feng Shui, Mały nie miał rybek ani dzbana z monetami, ale i tak czuł się tam jak w klatce. Potyczki odbywały się regularnie i choć wygrana była od dawna przesądzona, obie strony udawały, że wygrały tę samą wojnę. Czasem pisał do matki karteczki. Ona je czytała. „Kup wodę” albo: „Kup szczoteczkę”. Miał sentyment do matki i chyba dlatego wolał, gdy to ona robiła zakupy, a nie on. O ile w ogóle miał wolny czas, wolał go poświęcić na inne rzeczy. Dziewczynka w piaskownicy zobaczyła go w oknie pokoju. - Co tam knujesz, Mały? – zapytała z uśmiechem na ustach. - Świetna pogoda – odpowiedział z posępną miną. Kilkoro innych dzieci, które też go znały, podniosło głowy, by sprawdzić, czy aby na pewno mówi prawdę. - Dobrze się czujesz, Mały? - Patrzyłem jak się bawicie – wyjaśnił Mały spokojnie. – Kiedyś też się tak bawiłem – kontynuował. Mówił łagodnie i spokojnie. Od piaskownicy dzieliło go kilka metrów. Gdy byłem w waszym wieku, przesiadywałem na podwórku znaczną część życia. Gdy dostałem rower, zacząłem jeździć jak szalony po tutejszych ulicach. Chyba nigdy później nie byłem taki szczęśliwy. Świat wydawał się kolorowy. Jak z komputera. Dzieci słuchały go z zaciekawieniem i zdziwieniem. Jednej z dziewczynek zrobiło się jakoś duszno. - Nic Ci nie jest, mała? – odezwał się Mały. Koleżanka uśmiechnęła się i zrobiła minę. Mały schował się do pokoju. - Boże, co się z nim dzieje? – zapytała jedna z dziewczynek. Przysłuchujący się całej rozmowie przypadkowy przechodzień, miał jasny obraz zaistniałej sytuacji. Mały albo zaczął coś wciągać albo był po prostu pijany. Przez chwilę myślał nad tym, co powiedział i niechybnie stwierdził, że jego wyglądają podobnie. Przypomniał sobie te lata szczęścia. O mały włos nie uronił łzy i szybko stwierdził, że musi iść dalej. Nie było to miejsce dla niego. Mały postanowił, że znajdzie szybko nową pracę, Gdyby matka dowiedziała się, że stracił obecną, mogłaby dostać zawału. Usiadł do biurka, do którego już dawno nie zasiadał. Szczęście musiało się w końcu do niego uśmiechnąć. Nie mógł wciąż dreptać pod górę pieszo, skoro obok czekała pusta winda. Miał przynajmniej taką skrytą nadzieję. Znalazł czystą kartkę papieru, po czym rozmarzył się nad swoimi osiągnięciami. Chciał napisać CV, ale wiedział, że nie będzie to łatwe zadanie i z pewnością zmarnuje na nie cały dzień. Rozejrzał się dookoła. Znał każdy skrawek tego pokoju i wiedział, że zmarnował w nim całe życie. Na półce z książkami leżały znaczki i stare puszki po piwie, za które piętnaście lat temu mógłby dostać średnią sumkę. Dotknął pilota od telewizora ze względu na ilość czasu, jaki go używał, zdziwił się, że baterie nadal działają, Może matka je zmienia nic mu nie mówiąc? Niemożliwe. Powiedziałaby mu o tym. Spojrzał przed siebie. Nad stolikiem było przymocowane zdjęcie z punkami. Zrobił je sobie w SF i był z niego bardzo, ale to bardzo dumny. W centrum był on, a po bokach sześciu punków, którzy za dwa dolary zgodzili się pokazać Fuck U do aparatu. Mały zrobił to samo i wyszło razem siedem faków na jednym zdjęciu. Zdjęcie to było odbiciem jego duszy, nawet jeśli miał punków w dupie. Chociaż to samo tyczyło się grupy z nią walczącej, czyli skinów. Położył fotografię na swoje miejsce i zaczął skupiać się na chwili obecnej. Czas teraźniejszy był dla niego ważny. Musiał być. Pomyślał o tym, co ma do stracenia i do zyskania. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Wziął głęboki oddech i zaczął pisać. Szybko okazało się, że nie będzie to łatwe i przyjemne zadanie. Kartka była duża i pusta, a on nie wiedział od czego zacząć. Nie wiedział, dlaczego i po co, ale czuł, ze ogarnia go senność. Okrutna senność, która nie pozwoli mu skończyć tego, czego nie zaczął. Jego powieki robiły się coraz cięższe i cięższe. Był doskonałym przykładem ofiary hipnozy metodą Bernheima. Czuł się senny… bardzo senny… Zasnął. Powiem coś banalnego, ale człowiek w życiu jest szczęśliwy dwa razy. Wtedy, gdy poznaje nową świetną kobietę i wtedy, Gdynię z nią rozstaje. Mały w końcu się obudził i szybko stwierdził, że musi się przejść. Gdziekolwiek. Musiał zaczerpnąć świeżego powietrza i zrobić coś z tym niekończącym się za żadne skarby dniem. W sumie nie powinien narzekać. W jego życiu wszystko było przeciętne. Jednak kilka rzeczy mobilizowało go do walki. Po pierwsze – matka. Po drugie – matka. Po trzecie – matka. Rozmowa z nią, jeśli już następowała była tragiczna i niezrozumiała. Dla niego i dla niej. Po prostu nie było między nimi kanału dyskusji. Wszystko opierało się o krzyk i wrzask. Dużą część życia poświęcił na to, by z nią nawiązać jakikolwiek kontakt. Oceniał, że wszystkie te lata można uznać za stracone. Po prostu do tej pory marnował życie. Po każdej rozmowie chciał się nadzwyczaj szybko wynieść z domu. Jednakże oboje wiedzieli, on i matka, że nie jest do tego zdolny. Jednym z powodów były problemy finansowe. Ale też samodzielne radzenie sobie w życiu. Samodzielność i odpowiedzialność źle mu się kojarzyły. Zbyt wiele yin. Gdy patrzył wstecz widział dużo, za dużo złej energii. Była wszędzie. Jeśli spojrzeć na to optymistycznie, miał jeszcze do przeżycia tę część życia, w której wystąpi energia yang. Czekał. Zarumienił się przechodząc obok kobiety z małym biustem. Mały znany był z tego, że preferował mały biust, z resztą, jego ksywa od czegoś w końcu musiała powstać. Przez wrażliwość oddalił się od niej jak najszybciej, obawiając się, że mógłby niespodziewanie zacząć się peszyć. Wcale nie miał ochoty wychodzić na błazna. Mały miał to do siebie, że lubił fantazjować. Na temat swój i nie tylko. Wyobrażał sobie na przykład, że dziewczyna, którą właśnie minął, gdy tylko się odezwie, natychmiast na niego poleci. Nie brał innej ewentualności pod uwagę z oczywistych przyczyn. To by bolało. Życie w Matrixie, choć miało dość enigmatyczny wymiar, było czymś, gdzie czuł się dobrze. Nie lubił twardości chodnika. Wydawał mu się zbyt szary, choć łączny czas przeżyty na jawie wynosi ponad pięćdziesiąt procent jego życia. Odkąd skończył piętnaście lat, zabawa w Matrixie sprawiała nie lada przyjemność. Był blisko budki i postanowił, że natychmiast zatelefonuje do swojej dawnej koleżanki. Poznał ją przez przypadek w barze Pod Jemiołą i od pierwszego spotkania wydała mu się więcej niż interesująca. Jego kumplom się nie podobała. Ale on miał to w dupie. Przez chwilę przez jego głowę przeszła dziwna myśl, że może powinien pogodzić się z matką, ale szybko wywnioskował, że jest to tylko akt tchórzostwa i szybko zaczął myśleć, co powie Marlenie. Najlepiej, jeśli zatelefonuje od razu. Nastrój miał optymistyczny. Pogoda dopisywała. Choć przypuszczano, że będzie padać, nie przeszkadzało mu to. Szedł dziarskim i odważnym krokiem. Był męski. Musiał być. Czuł się trochę jak na pierwszej randce i to uczucie podobało mu się. Bądź co bądź było dość różne od tego, jakie odczuwał na co dzień. Przy budce stało pięć osób, co znacznie go uradowało, gdyż będzie miał trochę więcej czasu na przygotowanie się do tej jak ważnej rozmowy. - Trzeba wziąć życie za rogi – pomyślał. Po pół godzinie podniósł czarną słuchawkę. Przycisnął ją do policzka i od razu wyobraził sobie, że robiło to już trzy czwarte tego miasta. Miał nadzieję, że o tej budce nie wiedzieli. Wybrał powoli numer. Chociaż ręce mu się trzęsły, był pozytywnie nastawiony. W głowie miał lekkie zawirowania, ale starał się nad tym panować. Narzędzie, które trzymał w dłoni wydało mu się przyjazne. Chciał, żeby ta rozmowa przebiegła w dobrym tonie. Może gdyby był przystojniejszy, bardziej zdecydowany i odważny, wolałby rozmawiać w cztery oczy, ale ten problem szybko znikł, ponieważ Mały taki nie był. Gdyby ktoś teraz zrobił mu zdjęcie, z pewnością wyglądałby [tekst nieczytelny]. Nie czuł się tak, ale wiedział, że tak wygląda. - Słucham – odezwał się głos w słuchawce. - Yyyy, czy mogę mówić z Lea, sorry z Marleną? - Mały ugryzł się nerwowo w język. Co za debil. - Tak, słucham. - Cześć. Mówi Mały. Poznaliśmy się Pod Jemiołą w barze. - Pamiętam. - Dałaś mój numer mojemu yyy…głupiemu koledze i powiedziałaś, że może zadzwonić, jeśli zechce albo dać ten numer komuś, kto zechce. - Tak. - No. Ja zechciałem. Rozmawiali. Zajęło im to prawie trzydzieści minut. Niebo zdążyło się zachmurzyć, a Matrix zaczął przeradzać się w coś dużo, dużo bardziej fajnego. Rozmawiali o wszystkim. Mały chwalił się wszystkim, co do tej pory osiągnął w życiu. Ona robiła to samo. Mówił o pogodzie, samochodach, punkach, fakach. Ona bynajmniej nie. Oboje wymienili listę znajomych. Mały zapytał ją, czy chodzi do kościoła. Gdy mijała dwudziesta ósma minuta, Marlena w końcu zaproponowała mu spotkanie. Mały słuchał z zaciekawieniem, kiedy Marlena mówiła mu, co jeszcze musi zrobić zanim się z nim spotka. Marlena kontynuowała. Mały przestał słuchać. Z niedowierzaniem przyglądał się nowiutkiemu Lancerowi Evo ósemce. Patrzył i nie wierzył. Chciał uwierzyć, ale jakaś siła nie pozwalała mu na to. - … ale z drugiej strony może by tak… – mówiła Marlena. Nigdy w życiu nie widział tu tej klasy wozu. Ten samochód rzadko pojawiał się w kraju, a co dopiero robił w jego ohydnej dzielnicy. Coś mu się musiało pojebać. Pewnie zabłądził albo kasa odbiła mu do głowy i też zgłupiał. Miał złe przeczucia. - Więc chyba tak – ciągnęła Marlena. - Lancer Evo – mruknął do siebie. – Evo… - Słucham? – spytała Marlena. - Yyy, tak – ocknął się Mały. - Mówiłeś coś – spytała dość szybko. - Mówiłem, że jestem za. - Za czym? - Za tym, co mówiłaś. - Czyli umowa stoi. - O… – Mały zaczął się bać. – Tak, oczywiście. - Super. To do zobaczenia. Połączenie zostało przerwane. Mały wygramolił się z budki. Nie bardzo wiedział, na co się zgodził. Poczekał pięć minut, aby samochód, którego nie powinno tu być, zniknął z jego pola widzenia. Ponownie zadzwonił do Marleny. - Zapisz to sobie – poradziła. - OK. – bąknął. – Zaraz to zrobię. Po wyjściu z budki, gdy nie miał już żadnych wątpliwości, że za długo przyglądał się dzieciom w piaskownicy i chyba wtedy nabawił się jakiegoś udaru, a idąc tym tropem dalej wywnioskował, że pięć minut wcześniej po prostu miał zwidy. Wracał do domu. Pięć minut później na horyzoncie ukazał się Szkudler. W ręku trzymał rolkę papieru. Za uchem ołówek i na domiar złego, szedł sam. Szkudler chodzący sam to jeszcze nic takiego. Gorzej, jeśli nie zechce być dłużej sam. Szkudler bardzo cenił i lubił Małego. Widział w nim pokrewną duszę i choć często tego nie okazywał, miał cichą nadzieję, że Mały odwzajemnia to uczucie. Mały był bezradny wobec uśmiechu Szkudlera, ale na tym się kończyło. Nie było nic więcej. Żadnych wznioślejszych, czego Szkudler z pewnością by sobie życzył, uczuć. Wiedział też, że nie może mu opowiedzieć o dziewczynie ani o samochodzie, więc właściwie sprawa była prosta. Będą rozmawiać o tym, co zazwyczaj. Deszcz zaczął jednak padać, snuli ię więc po chodniku tam i z powrotem, chyba bez celu. Szkudler chwalił się Małemu, ze być może wkrótce będzie miał nową pracę i jeśli zechce może będzie miał też do zaproponowania Małemu. Mały miał jednak dziwne wrażenie, ze chodzi mu o coś innego. Gdzie teraz robisz? – zagadnął nagle Szkudler, robiąc przy tym nieodgadnioną minę. - U Big Boya – skłamał Mały. - Lala pracuje z tobą, nie? - Tak. - Więc nie potrzebujecie nowej roboty? Mijali właśnie garaże i sklepy z ohydną, zdrową żywnością. - Może wpadniemy na piwo? – zagadnął Szkudler. - Raczej nie. Mały chciał, żeby Szkudler już sobie poszedł. Marzył o tym całym ciałem i brzuchem. Rozmowa szła jak po grudzie, a jemu nie za bardzo chciało się ją podtrzymywać. Szkudler jakimś ciałem wyczuł, że Mały ma go dosyć i postanowił, że spróbuje poprawić stosunki między nimi. - Dlaczego nic nie mówisz? Mały zatrzymał się gniewnie. - Chcesz o tym pogadać? A może chciałbyś się dowiedzieć o nowym projekcie NASA? Szkudler rozdziawił usta. - I tak nie mam zielonego pojęcia – dodał szybko Mały. Szkudler był wprost wniebowzięty jego cudownym tonem. - Interesujesz się Nasssa? Mały szedł dalej nie ma co się złościć na idiotów. Artur Miller miał rację, mówiąc: „Komedia jest prawdopodobnie lepszym odzwierciedleniem życia niż dramat”. - Owszem – burknął. - Co to jest? - Nie wiem dokładnie. - Prom? - Daj sobie spokój, Szkudler. Tak, to prom. - Kosmiczny? Mały przystanął na chwilę, żeby się zdecydować, czy ma się wkurzyć czy nie. Postanowił się nie wkurzać. - Tak. - I? - I super. - Szczęściarz z Ciebie, że słyszysz o takich rzeczach. Też bym tak chciał. - A czy to Ci ktoś broni? Przecież masz dużo wolnego czasu – zagadnął mały korzystając z okazji, żeby zmienić temat. No, nie za bardzo. Pozatym od broni atomowej do wielorybów, od Afryki Południowej do praw zwierząt; wszystko już zostało ustalone. Innymi słowy wolę zajmować się czymś innym. - To znaczy włóczyć się bez sensu po ulicy, licząc, że na kogoś się natkniesz? Życie to nie bajka, Szkudler. Oj, nie! – Mały rzucił wzrokiem na ulicę, która była zupełnie pusta. Szkudler nie dawał jednak za wygraną. Mijali właśnie kiosk, gdzie co noc o wpół do dwunastej spotykały się zastępy młodego narybku, żeby degustować się nowymi rocznikami wina. Najlepiej chodził październik, najgorzej wrzesień. Mały nigdy nie rozumiał tych zależności. - Mówiłeś coś? – obrócił się do Szkudlera, który majaczył coś pod nosem. Ten westchnął i przełknął ślinę. - Słyszałem, że masz dziewczynę. - Tak? - Ychy. Jaką? Mały był już blisko domu. Zaraz skończą się jego męki. - Szczegóły wolałbym na razie zachować dla siebie – rzekł z godnością. - Kiedy wszystkim o tym powiesz? – Szkudler chciał być naprawdę uprzejmy. – Dobra kobieta to taka, której po stosunku chce się jej jeszcze zrobić jajecznicę. Na skrzyżowaniu skręcił do domu. Szkudler stanął, powiedział: Cześć do oddalających się pleców Małego. Mały miał go gdzieś. Szkudler westchnął i poszedł swoją drogą. Myślał nad tym, co powiedział Szkudler. Tak. Taka kobieta byłaby dobra. Z pewnością Marlena jest taka. Humor zaczął mu znów dopisywać. Gdyby tylko był bardziej zamożny. Na pewno byłby już w łóżku z Marleną. I nagle stało się. Mały wpadł na pomysł tak genialny, na jaki tylko on, a nikt inny mógł wpaść. Wiedział już, że jest wielkim człowiekiem. Wiedział o tym, odkąd się urodził. Czuł to. Tak, był wybrańcem, tym jedynym. Nikt oprócz niego nie wpadłby na podobny pomysł. Jego oczy zabłysły. W sercu zrobiło się cieplej. I chociaż pogoda była okropna, jemu to zwisało. Tak samo, jak to, że jakiś kretyn właśnie ochlapał go tuż koło jego klatki. Widział dzień. Widział niebo. Nie musiał zakładać ani różowych spodni, ani różowych okularów. Jego świat wyglądał cudownie. Chciał, żeby to cudowne objawienie trwało wieki. To było lepsze niż orgazm. Chyba jestem roztrzepany. Żeby tak zmieniać dziewczyny. Historia niczym z powieści. Weszli do domu. Były tam dwa pokoje. Jeden zajął Łysy i Ania. Drugi tej nocy należał do Michała i Pauliny. Położyli się około trzeciej. Miała dwadzieścia osiem lat. Była od niego o pięć lat starsza, a jednak to mu nie przeszkadzało. Pierwsze, co robiło na nim wrażenie, to ogromne piersi. Nie były typu winogronowego ani gruszkowego. Miały po trochę z każdej z tych cech i w sumie wyglądały jak najwspanialsze piersi o jakich człowiek marzy w swych najskrytszych snach. Przytulili się. Rozmawiali. Po chwili Paulina zdjęła górę swojej piżamy. Ten widok był bodźcem, któremu nikt nie zdołałby się oprzeć. Nagle chwyciła go mocno w dłonie. Miała doświadczenie, musiała. Dwadzieścia osiem lat iu taka uroda zobowiązują. Robiła to mocno i szybko. Jej oddech był teraz bardzo głęboki. Spojrzał na nią. Palcem zamknęła mu usta – chcąc mu powiedzieć, że nikt nie może ich usłyszeć. Chciał jej cos powiedzieć, ale jej twarz była już poniżej jego bioder. Jej dłoń usta i ta zmysłowa pewność siebie powodowały, że czuł się jak w ogrodzie rozkoszy. Gdy skończyła grę wstępną, postanowił, że teraz on da jej coś od siebie. Wszedł w nią dotykając jednocześnie jej piersi. Chciała krzyknąć, ale jej na to nie pozwolił. Resztę nocy spędzili leżąc i popijając cudowną nalewkę z wiśni i aronii. Dwanaście godzin później jechali już w autobusie do swojego miasta. Alkohol powoli ulatniał się z ich głów. Wyprawa w góry dobiegała końca. Mijał pola bananowe, figowe, kaktusowe i winogronowe. W sumie wszedł prawie na sam szczyt. Widok był ładny. Na górze spotkał dzieci bawiące się w domowym basenie. Miał być za chwilę wysłany w przestworza. Spływ pontonem tzw. raffting udał się bardziej niż można się było spodziewać. W momencie, gdy wpadał pierwszy raz do wody zobaczył na pewno pierwszy raz w życiu co to znaczy zobaczyć światełko w tunelu. Temperatura wody oscylowała w granicach czterech stopni Celsjusza. Na plecach poczuł chłód. Zaczął się przesuwać z góry na dół. Spojrzał na oddalającą się tratwę. Z ułożonego w kształt serca ręcznika wydawało się jasne, co do niego czują. Wolał młodszą. Zarozumiały samiec. Pokojówki. Prąd był tak silny, że nie udało by mu się dopłynąć do niej. Karolina i Patrycja – dwie dziewczyny, dla których mógłby poświęcić swoje życie. Pierwsza, a może raczej należałoby powiedzieć Patrycja, z wyglądu i z wyrazu oczu przypominała Natalię Imbrulię. Była śliczna. Druga. Karolina. Zakochał się w niej od pierwszej nocy, kiedy ją zobaczył. Była ideałem kobiety. Byli spod tego samego znaku zodiaku. Raki. Nie wiadomo, czy to źle, czy dobrze, ale i tak nie było to ważne. Serce było tak zakochane, że żadne rzeczy by tego nie zmieniły. jej oczy, jej całe ciało było jakby stworzone... dla niego. Dorota. Nie wiedział, ile ma lat. Była chyba z pięć lat starsza od niego. Z zawodu pilot wycieczek. Jej czarne oczy przypominały ziarenka. Chociaż z nią nie rozmawiał, wiedział, że ma cudowny charakter. I nogi. Długie jak u modelki. Jego nowy kolega podpłynął jednak do niego i wyciągnął go z wody. Udało się. Żyje. biegał brzegiem Plaży. Mijał przyglądających się morzu ludzi. Był wieczór. Myślał o całym dniu, o wszystkich rzeczach, które się wydarzyły. Minął dwie siedzące na brzegu dziewczyny. Spotkał je, gdy pierwszy raz wracał znad morza. Nie widział wtedy jej twarzy, gdyby ja zobaczył, to jej dni byłyby policzone. Następnego dnia spotkał je na śniadaniu. Rozmawiały po polsku. Polki. Dzień później spotkał je w windzie. Okazało się, ze mieszkają na tym samym piętrze co on. One pokój 408. On pokój 402. Dreptał na korytarzu jakieś dziesięć minut zanim zdecydował się, żeby je zaprosić na... no właśnie na co? Na piwo. Jak się później okazało na kolę. Za to z lodem. Zanim trafił na właściwe drzwi, trzy razy pukał do obcych ludzi. Otworzyła mu Patrycja. Karolina była w łazience. Odpowiedź padła. Mieli spotkać się na hotelowym basenie. Myślał, że oszaleje. Noc wcześniej po wieczorze spędzonym z Niemkami czuł się podobnie. Ale teraz czuł to tysiąc razy mocniej. U barmana zamówił piwo. A właściwie on sam mu je podał zanim zdążył o nie poprosić. Dwa miliony tureckiej mamiony przepadło. Siedział i czekał. Gdy był już przy końcu zobaczył je. Pierwsze, co rzucało się w oczy to ich pewność siebie. Podeszły do niego. „Boże, jaka ona jest piękna” – pomyślał. Nie zamienił z nią jeszcze ani słowa, a już wiedział o niej wszystko. Wiedział, co lubi słuchać, co woli jeść. Nie była jego drugą połową. była identyczna jak on i oboje o tym wiedzieli. Miała blond włosy. Biała sukienka odsłaniała przepiękne nogi. Idealne to za słabe słowo do określenia ich kształtu. Oczy, gdy się teraz nad tym zastanawia to nie może sobie przypomnieć ich koloru. Na pewno były najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek w życiu widział. Zaproponował, żeby przeszli się po mieście. Zgodziły się. Jej nogi, stopy, mógł się im przyglądać bez końca. Okazało się, że mają osiemnaście lat. Patrycja chce przytyć, a Karolina, której ciało było aż nadto idealne grała w tenisa i wspinała się po górach. Przypomniała mu się piosenka, której słowa brzmiały: „...nie ma ideałów, a miłość ślepa jest”. W tej chwili czuł, że jest zupełnie odwrotnie. Niebo tego dnia było całkowicie pozbawione chociażby jednej chmurki. Spojrzał na nie. Zaśmiały się. Poczuł w sercu, że niedługo się spotkają. Rosjanki z Moskwy. Siedzieli w basenie. Uzdrawiającym. Patrzył przed siebie. Podpłynęły do niego dwie dziewczyny. Właściwie dziewczynki. Miały może po szesnaście lat. Zapytały go skąd jest i czy zna miejsce, konkretnie basen, gdzie jest mniej ludzi. Co było potem nie powiem, bo szkoda długopisu. Obie były cudowne. Bez ściemy. Turcja Dolecieli o dziewiątej nad ranem. Dojazd do hotelu zabrał im dwie godziny. O dwunastej siedzieli już w czterdziestostopniowym morzu. Niebo było nienaruszone przez chociaż jedną chmurkę. Wyjazd do Cappadoci był zaplanowany na piątek. Do tego czasu, czyli przez dwa dni można było pozwiedzać okolicę. Wyjazd zabrał im cały dzień. Wtedy właśnie zobaczył Dorotę. Była tak cudowna, jak żadna inna dziewczyna, którą do tej pory widział. Była niezależna. Było mało prawdopodobne, żeby ich drogi kiedykolwiek się spotkały, ale chciał w to bardzo wierzyć. Chciał się pozbyć złudzeń, ale ona nie pozwalała na to. Bardzo prawdopodobne... Nieważne. Emocje zaczęły dawać o sobie znać. Wrócili o pierwszej w nocy. Czas nie był po jego stronie. Być może popełnił błąd swojego życia, ale wiedział, że poradzi sobie bez niego. To go podtrzymywało na duchu. Wstał o siódmej rano. Poszedł na najwyższy szczyt, który mieścił się za jego hotelem. Psy na drodze nie dawały mu do myślenia. Jednak miłość to cel najwyższy. Tak jak ten szczyt. Był na górze. Właściciel rajskiego ogrodu właśnie stał na balkonie delektując się poranną kawą. Ukłonił mu się ładnie. Odwzajemnił ukłon, po czym schował się do swojej fortecy. Zewsząd dobiegał odgłos cykad. Były gorsze niż cykady na tle atrów. Kucnął. Spojrzał się jeszcze za siebie i zerwał cztery owoce kaktusa. Niczym James Bond w odcinku pt. Dr No. Schował je do kieszeni. Zauważył, że przez moment przestał oddychać. Uruchomił od nowa mechanizm przetwarzający tlenu. Gdy schodził na dół poczuł mocne ukłucia po wewnętrznych stronach rąk i na udach. Allach go pokonał. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. W hotelu obrał owoce i zaniósł je pod drzwi dziewczyn. Wieczorem mu za to podziękowały. Cóż dziwnego w tym, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Była niczym innym jak tylko... przeznaczeniem. tak czuł, że do siebie pasują. Cop lepsze wydawało mu się, że i ona to czuje. Popełnił w życiu dużo błędów, których nie może żałować, ale ta jedyna nim nie była. Wiedział o tym. Jego świat stał się bardzo inny niż dotychczas. Wszystko zaczęło się opierać o jedną tylko osobę. To prawda, że dla niej mógłby zrobić wszystko, ale pewnego wieczoru poczuł coś dziwnego. Wiedział, że są podobni. Nawet bardzo. Wiedział również, że w przypływie emocji dzieją się różne dziwne rzeczy. Poczuł, że może go zostawić. Tak, że może zrobić to, co on kiedyś zrobił, gdy był głupio sterowany. Noc była zarazem najgorszym koszmarem, jak i cudownym odrodzeniem. Była piękna, inteligentna, a do tego jak zauważył bogata. Pieniądze. Wiedział, że dla jego serca nie mają teraz żadnego znaczenia. Zdradzony przez morze.. Następnego dnia wyszły do miasta. Gdy wróciły w podskokach, nie przesadzam, wskoczyły do jego... pokoju. Pogadali chwilę, a potem poszli nad morze. Dochodziła jedenasta wieczorem. Morze było spokojne. Zawładnęła jego światem. nie pamięta czy kiedykolwiek się tak czuł. Stawał się przy niej bezradny. Jak marionetka, którą trzeba sterować. Trochę mu się to nie podobało, ale jako że był marionetką w rękach bogini, nie mógł na to nic poradzić. Słuchała Korna. Lubiła czytać książki. Jej ulubionym napojem nie było piwo. Warto było żyć. Życie kobiety jest ekscytujące. Czeka ją dużo wyzwań. Depilacja nóg, malowanie paznokci. Wszystko to było niezwykle interesujące. Właśnie wybierali spódnicę, o przepraszam, sukienkę. W czerwonej wyglądała przepięknie. W zielonej dobrze. Biała odpadała. Miała też zielone majtki, o czym zdążył się przekonać, kiedy na środku pokoju zaczęła ściągać czerwoną spódnicę. Zaproszenie przyjęte. Dziś wieczorem udają się na plażę na wino albo na inny napój relaksacyjny. Minęła dwudziesta druga. Był zachwycony widokiem, który ujrzał. Dwie w pełni gotowe do... pływania panie stały u progu jego stóp. Mógł zrobić tylko jedno. Poprosić ją do tańca. Tak też zrobił. Tańczyli w blasku księżyca, a wino lało się mniej więcej trochę ponad dozwolona ilość. Byli w siódmym niebie. Sięgnąłem po gazetę. Wybierając się do hipermarketu mamy zazwyczaj jasno skonkretyzowaną listę zakupów, jednak często bywa, że wychodząc z zakupów, w naszym wózku jest wiele rzeczy, których kupna nie planowaliśmy. Otóż zacznijmy od samego wejścia, gdzie czekają na nas wielkie wózki. Ich rozmiary wcale nie są przypadkowe. Pomimo niewygody wynikającej z dużych rozmiarów, wózki te dobrze spełniają swoją rolę. Chodzi o to, abyśmy zaglądając do cudzych środków komunikacji sklepowej, zauważyli ze nasz, pomimo dotychczasowych zakupów ma w swym wnętrzu jeszcze dużo wolnego miejsca. A przecież do hipermarketów nie idzie się po dwie paczki herbaty, ziemniaki i jogurt. W związku z tym dorzucamy coś po drodze, aby zapełnić te pustkę i tym samym powiększamy końcowy rachunek. Zawsze przecież nam się coś przypomni. To nie to, że coś jest nam niepotrzebne, my po prostu zapomnieliśmy umieścić danego artykułu na liście. A to odkrycie stulecia. - W walizce nic nie było interesujące go... - Nic. - Ani narkotyków, ani biżuterii, ani bla,blaaa... - Nic z tych rzeczy. - Więc dlaczego tamtemu facetowi tak na niej zależało, że aż chciał bla,tysięcy? - Diabli wiedzą. Chyba nie przez sentyment do pamiątek rodzinnych. Ta proteza... - O, właśnie – podchwycił bla,blaaa. – Proteza... - Chciałbyś zobaczyć, co jest w środku? Mam bla zamiar. To właściwie jedyna szansa. Kłamiemy chcąc powiedzieć prawdę Naoczni świadkowie przestępstwa czują się moralnie zobowiązani wskazać sprawcę, dlatego też często wydobywają z pamięci zdarzenia, które nie miały miejsca PAMIĘĆNIEZAWODNA Obecnie w sądach zeznania naocznych świadków oceniane są wyżej niż świadectwa dotyczące alibi, czy też materiały " poszlakowe ". Jednak współcześni psychologowie alarmują: człowiek nie posiada absolutnej pamięci, co więcej - wcale jej nie potrzebuje! Ludzka pamięć nie jest narzędziem wiernie rejestrującym wydarzenia. Idealny obserwator, sprawnie i bezstronnie odbierający rzeczywistość po prostu nie istnieje. To mit! Pamięć homo sapiens to bardzo aktywna instancja, starająca się wydobyć sens z informacji, jakie do niej docierają. Dostosowuje się także do oczekiwań innych ludzi. Tak więc, to samo wydarzenie, oglądane oczami kilku świadków, może zostać w różny sposób zapamiętane. A zależy to od wielu czynników. Każdy z obserwatorów wciągnie do swojej pamięci te fragmenty sytuacji, na które zdąży zwrócić uwagę. Zapamiętany obraz będzie rezultatem wnioskowań wysuwanych na podstawie np.: osobistego doświadczenia, wiedzy, nastawień, uprzedzeń, wiary, chęci zaimponowania, czy okazania się bardziej pewnym siebie. Ponownie zajrzałem do internetu. Tym razem nie trafiłem na quiz, ale na forum :”Moim problemem jest to co dla innych jest marzeniem - komputer. Mam go tylko 2 lata, ale już zdążyłam wpaść w nałóg ciągłego siedzenia przed nim. Mój dzien. wygląda tak: wstaję o 8, idę do łazienki, włączam kompa, w przerwie jem obiad (bo śniadania nie jadam), i siedzę tak do 1-2 w nocy. Wiem że on mi szkodzi, ale nie potrafię nie siedzieć przed nim, choć nie mam już co robić nawet w necie. Dużo gorzej się uczę niż np.3 lata temu.... Chciałabym już się wyleczyć z tego, bo mam dosyć bólów pleców, szczypania oczu itp....”Odpowiedź była bardzo interesująca. Wyjdź na spacer, idź popływać, wsiać na rower, wyjedz na wieś.....nie idź do kina, nie patrz na telewizor, nie posiadaj komórki, nie odbieraj telefonów...popatrz na jebana ptaka nie w KOMPUTERZE. błagam...... szkoda życia dla wirtualnych przygód. oraz myślę, że starasz się uciec od ludzi w komputer, dlatego cię to tak wciąga - w wirtualnym świecie jest bezpieczniej i tylko ty tam rządzisz, mogłabyś wpaść w jakiekolwiek inne uzależnienie - wóda, prochy, hazard, seks, itp. ale to było najbardziej dostępne i najlepiej ci pasuje; nie lecz tego objawowo - czyli rezygnując po prostu z komputera na siłę, bo odczujesz tylko jak wielki jest twój głód, trzeba zaleczyć przyczyny - szukaj źródeł tej fascynacji (niesatysfakcjonujące związki z ludźmi, niskie pocz. własnej wartości, emocjonalna pustka, jakiś lęk, itp. np.), rozumiesz najpierw diagnoza i od tego zależy w dużej mierze co się dalej stać może, potem trzeba będzie uczyć się żyć bez kompa, a potem nauczyć się cieszyć niewirtualną rzeczywistością. Powodzenia! Wielu ludzi pokonało demona nałogu i każdemu może się to udać, trzeba tylko decyzji i chęci... Mam nadzieję, że przeczytają to moi znajomi, a szczególnie Mały Zapowiadał się nadal wspaniały dzień. Prace nad budową nowego skrzydła w budynku Szkudlera trwały od szóstej rano. Grunt to mieć S. p. z o.o. Jeśli skończą robotę w dwa miesiące będą zadowoleni z wynagrodzenia. Szkudler zastanawiał się nad aspektem moralnym tego przedsięwzięcia. Mając najlepiej prosperującą firmę w całym mieście może okazać się, że inni zaczną go postrzegać jakby to powiedzieć , za zarozumialca. Jednak jemu to nie przeszkadzało. Był przyzwyczajony do takiego sposobu traktowania. Kiedy zaczynał swoją karierę pamiętał jak powtarzano mu, że najważniejsze jest doświadczenie. Teraz miał okazję się o tym przekonać. Ludzie, którzy z nim pracowali byli to najlepsi fachowcy jakich znał, nie miał co do tego wątpliwości. Każdy nich mógł pracować samodzielnie – niczym jednostka specjalna delta force. Od czasu do czasu spotykali się by omówić szczegóły a potem zabierali się do pracy. ROZDZIAŁ VI Mały był w ósmym niebie, bo gdy zobaczył nagą Marlenę jego wyobrażenie o ciele kobiety zmieniły się raz na zawsze. Była niesamowicie piękna i miała w sobie coś co lubił, a mianowicie sexapil. Od zawsze opowiadał mi, że marzy o kobiecie w stroju pielęgniarki, albo uej na czarno wampirzyczy. Teraz, gdy patrzył na nagie ciało kobiety, wiedział, że podoba mu się takie jakie jest. Bez zbędnych udziwnień. Po prostu, chyba ją kocham, stwierdził, opowiadając o tym niebiańskim zdarzeniu. Mały za młodu naoglądał się zdecydowanie zbyt dużo filmów dla dorosłych i naczytał gazet w stylu wamp, gdzie już po pierwszej stronie widać, że ten, kto to robi musi być nie do końca zdrowy psychicznie. Majtki, a raczej stringi, które latały wszędzie, gdzie tylko Pan bóg raczył pozwolić były dla Małego tak cudowną rzeczą, że aż sam ich widok wprawiał go w niemałą ekstazę. Gdy dotknął piersi Marleny, poczuł, że nagle jego życie nabiera Boskiego wymiaru. Był pewien, że nie ma już kontaktu z rzeczywistością i jeśli nic nie zrobi to prawdopodobnie straci kontakt i z Marleną. Myślał o tych wszystkich scenach erotycznych, o których czytał. Wymyślone lub nie musiały być bredniami do potęgi, stwierdził dobierając się do wszystkich zakamarków ciała Marleny . No cóż. Przyszła i pora na niego. Jedyne co mógł w takiej sytuacji robić to bawić się na całego i żałować, że czekał z tym tak długo. No, ale było warto, a to, że stracił jakieś pięć lat nie tak bardzo się teraz liczyło. Marlena przeżyła płomień rozpasanych namiętności, który rozpętał jedyny jak do tej pory prawczek –Mały. – Mam nadzieje, że Rosjanie, też kochają dzieci – powiedział Mały i zdążył szybko doliczyć się do parunastu wykroczeń przeciwko niemu: I tak niealfabetycznie. Marlena : pieściła go, ssała, szczypała, gryzła, łaskotała, smyrała, lizała i robiła parę innych rzeczy, których nie sposób nazwać. –I to właśnie jest punkt G – powiedziała niby od niechcenia Marlena, kiedy Mały osiągnął szczyt swoich możliwości i kiedy był już pewien jednego : odniósł zwycięstwo. Ciekawiły go też odgłosy wydawane przez Marlenę. Nie tak to sobie wyobrażał. Myślał, że będzie jęczeć, mruczeć lub cokolwiek innego a ona po prostu ..., a może Mały by nie chciał. Leżeli obok siebie, Ona przepięknie piękna, on nie brzydko ładny. –Mały ? –Tak ? –Jak Ci było ? Mały zamrugał pośpiesznie oczami. Chciał się upewnić czy jest w niebie. –No…–stwierdził. Marlena usiadła i z dumą popatrzyła na jego małe ciało. –Chyba będę Cię musiała wyprosić, albo – zadumała się. Mały wydał z siebie dziwny odgłos. Marlena upiła łyk czegoś zimnego co stało na stole. – Sorry, nie wiedziałam, że jesteś prawiczkiem. Chyba się rozpędziłam. Mały odwrócił się jednoznacznie do ściany i cichutko się zaśmiał. Marlena przytuliła się do niego –Mam nadzieje, że już zawsze będzie nam przynajmniej tak dobrze – powiedziała. – Życie jest zdecydowanie zbyt piękne. Lucia wyjechała. Chyba miała wakacje. Mały marzył o tym od bardzooo dawna. Kochał Marlenę. Co prawda wolał jej tego zbytnio nie okazywać, żeby jej do siebie zbytnio nie zrazić, a jednak kochał ją. Pojechałem do Agny. Siedziała w swoim małym mieszkaniu i rozmyślała o kolejnych tygodniach. Marzył się jej wyjazd. W znane strony, ale z nieznajomym partnerem. Cudowna. Najbardziej oprócz nóg zapamiętałem jej oczy. Czarne, ale tak przyjazne i tak miłe, tak delikatne i subtelne, oczywiście mogę się mylić, ale wolałbym nie. Gdy na mnie spojrzała, poczułem się jak ktoś wyjątkowy. Wiedziałem już, że zaraz po powrocie do domu o niej napiszę. Cokolwiek. I tak chciało się więcej. To był drugi raz, kiedy ją spotkałem. Nie była umalowana, ale te oczy. Oczy, które mówiły wszystko. Mówiły: ze mną Ci będzie dobrze. Ze mną nie masz się czego obawiać. Ja Cię nie zawiodę, nie zdradzę. Była jak rybka spełniająca życzenia. Ze mną wszystko, o czym do tej pory marzyłeś się spełni. Była najcudowniejszą osobą na świecie. Kimś, dla kogo mógłbym zrobić wszystko. Wczoraj minął kolejny dzień, nic się nie zmieniło, nic nie jest już takie same. Patrzę na tę część świata twoimi oczami i widzę, że nic nie zmienię moimi wierszami. Jest mi smutno, choć nie powinno. Mam nadzieję, że wkrótce znów spotkam moją lubą. Aha, w poprzednim rozdziale zapomniałem dopisać, że tego dnia dowiedziałem się też, gdzie moja bogini mieszka. Nie było to trudne. Wystarczyło śledzić ją jak wraca z zakupami. Nic trudnego. Mieszka bardzo blisko mnie. Wczoraj wieczorem zastanawiałem się, że praca dziennikarza musi być bardzo interesująca. Tak, student ekonomii, którą ma daleko i zapewne z wzajemnością coś może o tym wiedzieć. Z pewnością praca dziennikarza jest pasjonująca i na pewno kiedyś spróbuję napisać coś na wzór reportażu lub czegoś podobnego. Na razie zostaje mi cieszyć się obrazem mojej lubej, która, o mój Boże, zapewne jest meteorytem, a jeśli wypuszczę meteoryt z rąk, to jestem ostatnim idiotą. Napisała taki list: „Króliczku! Bez wątpienia jest jakaś tajemna moc w aikoniczności kultury islamu, która zakazuje przedstawiania w formie wizerunków spraw natury transcendentalnej (głównie triady: Bóg – Miłość - Człowiek). Wiara świata muzułmańskiego nie potrzebuje mechanicznej stymulacji poprzez takie ziemskie gadżety, jak np. tzw. święte obrazy w chrześcijaństwie. Ja kultu (nieczytelne) dygresja, zostałam powołana do istnienia przez twój odjazd, po którym zaczęłam odczyniać bałwochwalcze rytuały wokół naszych fotografii. Czuję, że to grzeszne praktyki i dlatego próbuję ujarzmić moją tęsknotę za pomocą rozumu, wikłającego się w zagadnienia o dość wysokim stopniu abstrakcji (np. Rola ikony (nieczytelne) ludzkich wydarzeń o świecie albo sensotwórczy (sic!) wymiar przedstawień transcendencji). Zawsze zbroje umacje w racjonalizacje (jak słabe ciało w szczepionkę), gdy odczuwam świat nadto intensywnie, tzn. niebezpiecznie. …Imagery is bom of loss – loss of the friendly expanses… A ja w rozkwicie tej wiosny (pięknie, prawda???) skarżę się na głód i nim powodowana po pogańsku oddaję jej hołdy… Wiesz, dlaczego… Wiesz??? Koniecznie muszę Ci o tym opowiedzieć, jak też o W. W. antopologizacjach naszych (!) przestrzeni intymnych. Fotografie – kadry przeszłości – nagrobki dokonanego „wczoraj”… mam dla nas w związku z nimi magiczne zaklęcie: OBY TO BYŁ FILM, NIE SLAJD! CAŁUJĘ Agna” Jestem opętana. Wciąż szukam słów materializujących metafizykę… Więc… po prostu wtul się w miękkie futro wczoraj jak w sierść kota i pamiętaj, że noc łasi się o moje kolana, od kiedy jesteś! Miau… Miau??? W domu - Ała – krzyczała mała dziewczynka za oknem. Niebo było niebieskie, a ona po chwili zmieniła ała na mamo. Krzyk był silny i dało się go słyszeć bez większego wysiłku. Płakała i krzyczała mamo i właściwie nikt nie był przy niej, aby jej pomóc. - Mama, maama, mama – krzyczało dziecko raz spoglądając na okno, skąd być może wkrótce wyjrzy mama, raz na ranę, która była całkowicie pokryta czerwoną krwią. Nagle upragniona mama wyszła. Nie wyjrzała przez okno, tylko zeszła wprost do swojej córki. Tam, gdzie płakała. Podeszła, otarła jej łzy, przytuliła i wzięła w ramiona. To wszystko było niezwykle wzruszające. Matka wzięła zaniosła dziecko do domu, a po chwili wyszła po przewrócony rower. Dziecko miało chyba siedem, osiem lat i widać było, że czerpie z życia, co najlepsze, no może oprócz tego incydentu z rowerem. Miało charyzmę, której brakowało niejednemu dorosłemu. Na pozór nic nie dającą, w rzeczywistości zmieniającą wszystko. Liczyło się to, że nikt nie mógł jej tego odebrać i ona jedyna nie musiała się bać, że to straci. ROZDZIAŁ VII Dzień był szary, zimny i przygnębiający. Miałem nadzieje, że to się zmieni. Wyszedłem przed dom. Ciocia w czarnej eleganckiej sukience oraz koralach po pas wyglądała olśniewająco. Mój wujek to szczęściarz. Oczywiście czułem się przy niej jak wieśniak, lecz, gdy się do mnie uśmiechała, od razu w duchu robiło mi się znacznie przyjemniej. Była dentystką. Lubiła tę pracę. Często o niej opowiadała. Starałem się jak mogłem by zapamiętywać wszystko co do mnie mówi, siedząc na hamaku, który sprawiał, że jej włosy falowały nieustannie w jednym tempie. Każde nasze spotkanie przy grillu, gdzie stały hamaki sprawiało mi dużo radości. To co lubiłem to, to że zawsze kończyło się dobrze. – Co lubisz robić ? – zapytała pewnego razu, gdy przygotowywaliśmy grilla dla gości. Różne rzeczy – Zrobiłem minę. Najbardziej lubię grać na komputerze. To nie do końca prawda. Może nie do końca. Ostatnio zająłem się też innymi rzeczami. Jedną z nich było dowiedzenie się jak najwięcej na temat agnihotry ziołowej. Współczesna agnihotra jest kontynuacją najdawniejszych praktyk duchowych i leczniczych, kiedy to palenie specjalnie dobranych ziół w odpowiednio do tego celu przystosowanych naczyniach było formą leczenia i metodą dokonywania zmian w otoczeniu potrzebującego człowieka. W wielu kulturach ogień odgrywał niezwykle ważną rolę w rytuałach a jego palenie łączono z modlitwą i medytacją oraz prośbami o duchowe oraz psychiczne uzdrowienie. W niektórych wierzeniach ogień stanowił dar, jaki otrzymała ludzkość by móc doznać prawdziwej odnowy duchowej, moralnej i intelektualnej. Dzisiejsza agnihotra jest efektem systematycznego poszerzania wiedzy na temat możliwości, jakie daje rozsądne wykorzystanie ognia dla dobra człowieka i jego otoczenia. Palenie agniohotry wpływa silnie na sferę intelektualną i etyczną poddanych jej działaniu ludzi. Dzięki paleniu agnihotry następuje osłabienie oddziaływań szkodliwych czynników zewnętrznych na organizmy żywe. W tym rozumieniu agnihotra służyć może działaniom profilaktycznym, chronić przed negatywnymi energiami i skutkami pojawienia się zanieczyszczeń w otoczeniu i środowisku naturalnym człowieka. Palenie kompozycji ziół pomaga rozwiązywać różnorakie problemy w zależności od rodzaju stosowanej mieszanki. Skutkuje pojawieniem się korzystnych zmian w życiu. Dzięki jej zastosowaniu można pomóc bliskim w trudnych problemach psychicznych, w stanach uzależnień od narkotyków i alkoholu, współ uzależnień, wszędzie tam, gdzie prawdziwy kontakt z człowiekiem jest ograniczony, a rokowania na jakakolwiek poprawę praktycznie znikome. Pod wpływem niezwykle mocnego, pozytywnego działania agnihotry wiele nieetycznych skłonności człowieka ulega szybkiej degradacji. Systematyczne palenie starannie przygotowanych wałeczków zawierających odpowiednio zestawione komponenty ziołowe pociąga za sobą pozytywne zmiany, których istota zależy od typu używanej mieszanki. Oferujemy dwa, odmienne pod względem działania i dobranych składników wyroby o wyjątkowych właściwościach. Dobiera się je stosownie do potrzeb osób zainteresowanych. Najczęściej jednak palone są naprzemiennie, w odpowiednich cyklach, zioła określane mianem „B” i „∞”. Palenie agnihotry odbywa się w specjalnie do tego celu przygotowanym naczyniu ceramicznym – FITORADZIE, wykonanym na wzór obrzędowego naczynia starosłowiańskiego. Do glinki, z której wytwarza się naczynie dodawana jest odpowiednio przygotowana kompozycja złożona z trzech sproszkowanych meteorytów, co wpływa na wyjątkowe własności naczynia. Mieszanki ziołowe są doskonale dostosowane do Fitoradu. Można stwierdzić, iż zioła i naczynie pod względem działania dopełniają się wzajemnie. Mieszanka „B” jest dziesięciokrotnie wzmocnionym odpowiednikiem dawnych mieszanek „B” oraz „C” Mieszanka „∞” wykazuje właściwości ośmiu pozostałych mieszanek oferowanych w latach poprzednich. Mieszanka „∞” w nowej, dziesięciokrotnie wzmocnionej wersji, silnie i niezwykle korzystnie działa na człowieka i środowisko. Może być z powodzeniem stosowana na terenach miejskich, rolniczych, w obrębie osiedli, w miejscu pracy czy zamieszkania, wszędzie tam, gdzie zależy nam na intensywnych i jednocześnie pozytywnych zmianach w otoczeniu i w strukturze eterycznej organizmów żywych. Spalanie mieszanki ma ogromne znaczenie w sensie ekologicznym, bowiem korzystnie oddziałuje na rośliny, zwierzęta, glebę, wodę i powietrze. Zabudowania nie stanowią przeszkody dla siły działania ziół. Początkowo zabezpieczony zostaje obszar o promieniu 400 m. Każda kolejna, wypalona porcja powiększa zasięg aktywności aż do maksymalnego zakresu działania na terenie o promieniu 6 km, przy paleniu systematycznym. Powstaje ochronny klosz energetyczny. Trwałość przemian utrzymuje się przez trzy doby. Popiół jest cennym nawozem. Spalanie mieszanki „B” służy oczyszczaniu ludzi, miejsc i pomieszczeń, ochronie przed bytami astralnymi, oraz działaniom określanym mianem egzorcyzmów. Stymuluje intelekt. Mieszankę można z pozytywnymi efektami spalać raz na trzy dni przy osobie potrzebującej oraz oddziałując na nią poprzez jej zdjęcie umieszczone 15 cm od zewnętrznej krawędzi naczynia, w tej samej, co ono płaszczyźnie. Z walorów agnihotry mogą korzystać osoby zdrowe, gdy potrzebna jest im specjalna ochrona oraz takie, które mają poważne problemy psychiczne, przebywają w nieodpowiednim towarzystwie, borykają się z nałogami takimi jak alkoholizm czy narkomania. Każdy człowiek dzięki oddziaływaniom opisywanej mieszanki ziół zostaje odcięty od negatywnych energii, dodatkowo stymulowany jest intelekt, dlatego nawet osoba z bardzo poważnymi ograniczeniami ma szansę odzyskać własną osobowość. Stopniowo sposób myślenia ulega zmianie i zwyczajny kontakt staje się możliwy. Zioła „B” można również z pozytywnymi efektami palić, gdy zaistnieje taka potrzeba, na zdjęciach osób zmarłych. Popiół zawiera znaczną ilość soli złota, jest bardzo cennym środkiem stosowanym jako zasypka na rany, różnego rodzaju przewlekłe choroby skórne, dodaje się go do potraw przy schorzeniach układu trawiennego i wydalniczego. Wystarczy przesiać go przez drobne sitko, przechowywać w suchym, zamkniętym naczyniu. Optymalne efekty daje spalanie mieszanek w trzydniowych cyklach: pierwszego dnia stosujemy zioła B. drugiego „∞”, potem jeden dzień przerwy, czwartego dnia rozpoczynamy cykl od początku itd. Obie mieszanki wykazują właściwości specyficznego oddziaływania na RNA organizmów, niwelują szkodliwe zmiany, które z czasem są pośrednią przyczyną uszkodzeń DNA, co z kolei prowadzi, w konsekwencji, do powstawania wielu schorzeń. Jak sami widzicie, grunt to nie myśleć tylko o sobie i myśleć jak w niedalekiej przyszłości będzie można pomóc bliskim kolegom. W radiu leciała dyskusja : – Psycholog David Rosen badał ostatnio ludzi, którzy próbowali popełnić samobójstwo skacząc z mostu Golden Gate w San Francisco i którym się to nie udało. – Nie trafili w ziemię? – Przypuszczam, że większość celowała w morze, w każdym razie lądowali względnie bezpiecznie. – I przeżyli, żeby co nam powiedzieć? – Wszyscy opowiadali, że podczas skoku i tuż po nim przeżyli uczucie odrodzenia duchowego i jedności z innymi ludźmi, z wszechświatem i z Bogiem. W wyniku tego wielu z nich przeszło dosyć gwałtowne nawrócenie. – Może Kościół Anglikański lepiej by zrobił, gdyby włączył bungee-jumping do mszy porannej. A więc... jak takie doświadczenie jak „skok próbny” zmienia czyjś pogląd na śmierć? Postanowiłem, że odwiedzę Marię. Nie wiedziałem czy jest w mieszkaniu, ale znałem tylko to miejsce. Kilku meneli na klatce schodowej uświadomiło mi, że ma mnie gdzieś. Nie czułem się najlepiej, szczególnie po epizodzie z Małym i jego małym urządzeniem chciałem trochę z innej perspektywy popatrzeć na świat. Trochę się też bałem jej ojca, ale miałem nadzieje, że wkrótce to minie. Co do innych rzeczy takich jak nie pozałatwiane sprawy czy nieodebrana wypłata na razie nie stanowiło dla mnie problemu. Stanąłem w drzwiach Marii i już wiedziałem, że ma dla mnie przynajmniej dwie wiadomości złą i złą. Wpuściła mnie choć nie chętnie i podeszła do ojca szepcąc mu coś na ucho. Poczułem się głupio. Ojciec podszedł do mnie zapytać się czy chce się czegoś napić. Podziękowałem, więc zrobił mi herbaty Siedziałem w jej pokoju i czekałem. Patrzyłem chyba przez godzinę przez okno, które wypadało na niezbyt ruchliwą ulicę. Nienawidzę takich sytuacji. Po prostu robi mi się niedobrze. W końcu miałem tego cholernie dosyć. Wstałem otworzyłem drzwi i poszedłem po nią. Była w kuchni. Rozmawiała z ojcem. Poszedłem i spytałem czy możemy chwilę porozmawiać. –Zaczekaj chwilkę –odrzekła głosem hrabianki. Powiedziała znowu coś do ojca, potem upiła łyk herbaty i przyszła ze mną do pokoju. Minę miała nie za optymistyczną. Nic nie wskazywało na to, że chce się ze mną pogodzić. – Co ci się stało, że przyszedłeś ? – Tęskniłem. – Co ? Dzisiaj byłem u pewnego faceta. Kupiłem u niego Walec i Krążek. I żeń-szeń. Na drzwiach u sprzedawcy wisiał napis: Kobiety wmawiają zawsze w mężczyzn, z których zrobiły baranów, że są lwami i że mają charakter ze stali. Surowcem leczniczym żeń-szenia jest korzeń. Zawarte w nim unikalne, spotykane tylko u żeń-szenia substancje biologicznie czynne noszą nazwę ginsenozydów (panaxozydów). Pod względem chemicznym są to glikozydy o charakterze saponin triterpenowych. Dotychczas wyodrębniono około 16 ginsenozydów. To one odpowiedzialne są za tak szerokie spektrum działania i właściwości żeń-szenia. Między innymi udowodniono, że żeń-szeń stymuluje: * wydzielanie adrenaliny * działanie układu sercowo-naczyniowego * działanie układu trawiennego * tlenowy i beztlenowy rozkład glukozy w wątrobie i nerkach * funkcję gruczołów dokrewnych ( w tym gruczołów płciowych). Gdybym o tym widział będąc studentem.... Wiem już jak napisać moją pierwszą książkę. Biorę długopis i piszę. Siedzę na trawie. Na kolanach trzymam deskę drewnianą. Na desce leży kartka i zaczynam pisać. O wiele za późno dzisiaj wstałem. Była dziewiąta, gdy podniosłem się z łóżka. Są wakacje. Nie powinienem tak marnować czasu. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było pojechanie do miasta. Zakupiłem a raczej chciałem zakupić pewne produkty. Porzeczki – dokładnie trzydzieści kilo. Chce przez wakacje pędzić wino. Ale oczywiście porzeczek nie było, więc na jutro przekładam przygodę z gąsiorem. Wróciłem do domu. Rozpakowałem się i poszedłem nad rzekę. Wieczorem mam się spotkać z dziewczyną, która chce iść do restauracji. I znów muszę swój czas dobrze wykorzystać. Poza tym przez cały dzień myśle jak napisać swoją książkę i wreszcie pod koniec dnia, dokładnie godzinę przed tym jak miałem pojechać do dziewczyny, przypomniałem sobie. Przecież od samego początku wiedziałem jak ją napisać. Idę więc na pole i piszę. Nie można marnować czasu. Jedynym miejscem na ziemi gdzie czuję się w miarę bezpiecznie jest mój nowy pokój. Nieduży pomalowany na zielono. Jest w nim cicho i ma wygodne łóżko. Co do reszty nie wiem, ale mi się podoba. Mojej mamie chyba też , ale nigdy tego nie mówi. Właśnie na kartkę wskoczyła pchła, tak mi się przynajmniej wydaje. Wygląda jak pchła. Bo niby co innego. Jest przezroczysta i skacze. To znaczy skakała. Przez przypadek tą pchłę zabiłem. Nieważne. Niebo robi się coraz bardziej niebieskie. Moją dziewczynę spotkałem cztery miesiące temu w knajpie, jak się później okazało pięćset metrów od jej domu. Miała czerwone buty, żółty płaszcz i uśmiech od ucha do ucha. Na pierwszy rzut oka wyglądała jakby była uzależniona od internetu. Jeszcze cztery lata temu sam byłem , więc ją rozumiem. Miała dziewietnaście lat. W tym roku wybierała się na studia i o zgrozo nie była uzależniona od żadnej używki. Kiedy tak siedziałem i uważałem, że moje życie jest na sto procent nic nie warte. Dostałem kolejny list. Oto jego treść : Mój Drogi Przyjacielu! Jestem dziś podekscytowana, a zarazem miękko spokojna. Co prawda od dawna boleję nad współczesnym upadkiem sztuki epistolarnej (jak też innych zacnych obyczajów przodków), ale skoro nowoczesność daje nam szansę na bliskość w mgnieniu sekundy, to to absolutnie niweluje moje odczucie kulturowego niepokoju na rzecz… Błogiego stanu ducha, o który – na marginesie – dosyć mi trudno od tak zwanych pieluszek. W związku z wyżej wymienionym moja diagnoza kultury smsowej jest zdecydowanie afirmująca. Oczywiście nadal będę do Ciebie pisać moje „listy w butelce”, o ile wciąż będziesz ich poszukiwał na morskim, (bo słonym???) brzegu swego poznańskiego portu… Aha! Twój – mój numer to: 693 317 606, a PIN: 2050! Twój Agnus (Dei?) czyli Baranek (Boży?) Miasto, , godz. 11:00 Czyż kapitalizm nie jest cudowny. Mówiąc to zaciągnął się podwójną chmurą dymu. Nie kupiłem tego od niego a on wyszedł chwilę potem zrealizować zamówienia. Pomyślałem, że siądę i napiszę parę listów i wierszy. Na początku napisałem do kolegi, który w szkole średniej nazywał mnie kurą lub kurczakiem. Odbiło się to oczywiście na mojej psychice, a jakże. Stwierdziłem, że list dobrze nam obu zrobi. Mogłem oczywiście z kafejki obok wysłać maila, ale to nie to samo. Napisałem w sumie dziesięć listów i kilka wierszy. Oto dwa z nich : Pustka zwana nudą Życie studenta w dzień kobiet Jest bla, bla nudne Niby też ma się uczyć, a jednak Woli potem. Pomysłów jest tysiące, nawet pisanie wierszy, choć rzecz to nazbyt trudna, nauka to rzecz nudna. Zostaje tylko morał, określić bla, bla. Czy był pisany z rozumem, czy z naukową mową. Ostatnią rzecz, przy końcu dodać wypada. należy lub można bla, bla pod uwagę brać oba zdania. Te, co mówią o nauce brać raczej do serca, te, co nic nie mówią od razu odpędzać a te ostatnie, te, co są na teraz. Brać zawsze garściami i nie pytać o iloraz. Albo, Miała nadejść wczoraj, potem miała bla, bla. Miała być nieduża, ale nie tak bla bla. Miała być na poczcie Miał ją bla, bla goniec Miała być natychmiast Ale bla, bla długa. Sprawdzałem już wszędzie. Na bla, bla i w lesie. Niedługo przyjdzie mi obejść, bla drogę przecie. Priorytet rzecz najlepsza To wam mówię dziadki Od tej pory zawsze tak wysyłać paczki. Wątpliwość już tylko jedna nasuwa się na myśl. Coś bla, bla się przecież z moją paczką bla,bla. Po południu , gdy chciałem wysłać moje listy nie spodziewanie w moje progi zawitał listonosz Dostałem od niego ten oto list : Chyba znowu byłem na fali. Paula była krótkotrwałą miłością. Była ode mnie starsza o pięć lat i ... była w porządku. Kazałem Małemu dać jej zdjęcie temu facetowi od którego brał te swoje kozie bobki i zapytać czy do siebie pasujemy. Koleś, którego darzyłem bądź co bądź coraz większą sympatią powiedział, a raczej orzekł, że będziemy mieli dwójkę dzieci i jedno z nich będzie meteorytem tzn. wyjątkowo uzdolnionym dzieckiem np. : sławną piosenkarką albo wiolonczelistką Krótka historia o przyjaźni. Wieczorem spotkałem się ze znajomymi – z Jackiem, Plackiem i Pankrackiem i resztą. Bez Małego tempo picia znacznie się zmniejszyło. Po kilku browarach złapaliśmy doła. Placek bo taką miał ksywę, nie kłamie, jeden z kumpli wyjechał z dosyć odważną propozycją, żebyśmy coś zjedli. Zjedliśmy. Mało piliśmy. Gadaliśmy. Nikt nie oponował. Nikt nie był za. Taki stan jest podobno najlepszy. Trzeba żyć w równowadze. Placek i Jacek odprowadzili mnie do domu a reszta poturlała się do kolejnej knajpy. Ja miałem już dosyć. W domu to co zwykle, czyli żółw i cichy nużący spokój. Cholerny świat. Dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział, że tak będzie. Nikt mi tego na ulicy nie powie. Chyba muszę do tego przywyknąć. W następnym tygodniu zapiszę się na jakieś judo czy coś w tym rodzaju. Weekend zapowiadał się niebywale skąpo. Nie chciało mi się właściwie nic robić. Samotność przestała mi sprawiać przyjemność. Pierwsze co zrobiłem po wstaniu to poszedłem do parku. W dzień wygląda znacznie lepiej niż nocą. Przy okazji dziękowałem Bogu, że jestem normalny. Mały się nie odzywał, Łysy milczał. Kupiłem starą książkę o Agacie Krystii. Biografię. Miałem nadzieje, że wystarczy mi na cały weekend. Nie starczyła. Zamknąłem książkę i zastanowiłem się co dalej z sobą robić. Szybko doszedłem do wniosku, że nie wiem. Toteż, czując się daleko w tyle za moimi rówieśnikami, doszedłem do wniosku, że muszę być chyba chory. Przypuszczalnie mam syndrom DDA. Zapytałem nawet na ten temat w internecie. Tylko z nim mogę ostatnio się dogadać. .....oczywiście dążenie do ideału to cecha DDA, ja jeż tak mam. Albo umiem coś najlepiej i to robię albo w ogóle. taka jestem. na studiach jak nie umiałam na 5 to nie podchodziłam do egzaminu. nawet nad ciałem chciałam panować, licząc kalorie, intensywnie ponad siły ćwicząc itd. mam skłonności do przesady też cecha DDA więc dążenie do doskonałości, do ideału którego nie ma to próba kontroli nad wszystkim. to jest podobno normalne, większość DDA chcą być najlepsi we wszystkim. Jest to też próba rekompensaty jak nie możesz zapanować nad życiem, uczuciami, rodziną to panujesz nad innymi sferami życia. Ale to bardzo meczące na dłuższą metę, ja coś wiem o tym. bo teraz wpadłam w depresje, gdyż za dużo od siebie wymagałam i ta nadmierna odpowiedzialność za wszyto i wszystkich. rozumiem doskonale co czujesz, ale długa droga żeby zmienić myślenie a później życie. mam nadzieję że uda się nam. trzymaj się ciepło:) nie jesteś już sam Nie wiem czy to jest jedna z cech DDA ale wiem ze i ja tak mam. Staram się wszystko robić jak najlepiej. Cokolwiek bym nie zrobiła to później mam sama do siebie pretensje ze mogłabym zrobić to nalewno lepiej. Nie jest ważne to ze ktoś powie ze jest dobrze, ze właśnie tak powinno być, ja dopatrzę się zawsze jakiegoś małego szczególiku ,który będzie źle zrobiony. Wydaje mi się ze dlatego tak reagujemy ponieważ mamy zbyt mało wiary we własne możliwości, zbyt niska samoocenę, która uniemożliwia nam dojście do pełnej doskonałości. Ja wiem ze nie ma ludzi idealnych, którzy robią wszystko prefekt, a szczególnie dzieci alkoholików odczuwają to i biorą cala winę na siebie. Szukają winy w sobie a nie np. w otoczeniu. Zbyt dużo biorę na siebie, nękają mnie wyrzuty sumienia, poczucie winy, chce porostu być z siebie dumna ale jakoś mi to nie wychodzi. Nie wiem czy odpowiedziałam na Twoje pytanie ale przynajmniej ja tak czuje. Odpowiedziałaś, a jakże. – Jak ? – Baaaaardzooooo – wydłużył w nieskończoność Mały. – Domyślam się, że już próbowałeś ? – Myślałem, że oszaleje ze szczęścia – powiedział po czym przeszedł do innych spraw – Jak interesy z paniami ? – spytałem. – Świetnie. Z pewnością nawet sobie nie wyobrażasz. Powiedział mi. Nie wyobrażałem. Tego wieczoru doszedłem do wniosku, że chyba jestem adoptowany. Na serio. Czasami czułem dziwne kłucie w lewym ramieniu. Kiedy oglądałem jeszcze X – Akten, myślałem, że to matka jakimś cudem wszczepiła mi chip pod skórę, żeby zawsze wiedzieć gdzie jestem i żeby zawsze mieć nade mną całkowitą kontrolę. Usiadłem wygodnie w krześle, pomachałem trochę za długo moim nowym nabytkiem, dzwonkiem dla krów i wyszedłem do parku. Nie spotkałem żadnych znajomych twarzy. Wręcz przeciwnie. Postanowiłem, że skoro i tak nie mam co robić, to przejdę się tam, gdzie mnie jeszcze nie było. A było tam ciemno. Latarnie świeciły lub migały tylko w niektórych bardzo znikomych miejscach. Jak idiota usiadłem na jednej z ławek i przyglądałem się przestrzeni przede mną. Nagle podszedł do mnie jakiś facet. Uśmiechnął się więc odwzajemniłem uśmiech. I to był mój błąd, a raczej jego. Facet się przybliżył i zapytał czy lubię po katolicku. Moja pięść trafiła cel szybciej niż przypuszczałem. Nie wiedzieć czemu facet zaczął nagle głośno krzyczeć i zewsząd nadleciała chmara policji. Z drugiej strony to dość intrygujące . tylu policjantów o tej porze w parku. Byłem pełen podziwu. Szybko dowiedziałem się , że policja robi to co robi czyli niewiele. Wylegitymowano nas a potem spisano. Kazano pokazać czy nie mamy śladów od igieł na stopach i pytali dlaczego jestem tak dlatego od domu. Standard. Jeden z nich na pewno chętnie by nam przywalił – ot, choćby dla zabawy, ale mój wzrok powstrzymał go od tego. Mistrz perswazji. Po ponad godzinnej służbie krajowi zostaliśmy zwolnieni. Mój towarzysz niedoli wyglądał na zadowolonego, chyba podobało mu się jak go obmacywali. Na mnie jednak nie miał co liczyć. Poszedłem w stronę domu i tego wieczoru już tak interesującego nie spotkałem. Miałem nadzieje, że spotkanie ze zboczeńcem nie czyni mnie zboczeńcem. Ot co – przyglądałem się znów sąsiadom. Jak kolejno gasną światła w ich domach. Gdy w domu zapadła całkowita ciemność i doszedłem do wniosku, że słyszę tylko jak mój żółw próbuje przebić się przez ścianę ze szkła poczułem się lepiej. Przynajmniej tyle. Jechałem do pracy i myślałem. Ludzie chyba lubią być źle traktowani, lubią jak się na nich krzyczy. Kiedyś myślałem, że to chore, nienormalne, jednak teraz jestem tego zdecydowanie pewien. Ludzie lubią jak się na nich krzyczy bo wtedy wydaje im się, że osoba krzycząca jest źle wychowana i mogą się od tego odciąć zamiast zapytać się w duchu czy przypadkiem ta osoba nie ma racji. Będąc w połowie drogi do pracy, w czym właściwie jestem dobry. Mam duże doświadczenie. Rok temu Mały pracował w Anglii na budowie. Robota przebiegała w dość dziwny sposób, ale przynajmniej czegoś go nauczyła. Trust no one . Po dwóch tygodniach zaczął naprawdę narzekać. Chyba nie lubił tej pracy . Jest łatwa, ale nie legalna. Jest konstruktywna, ale nie w pełni wykorzystuje zdobyte doświadczenie. Jedyna wada. Brak zalet. Kiedy wróciłem do domu, zatelefonował Mały Chciałem z nim pogadać. Musiałem. Wybąkałem, że przepraszam go za tamto spotkanie. Nie miał mi tego za złe. Pogadaliśmy o dziewczynach. Szybko doszliśmy do wniosku, że Mały trafił bardzo dobrze, a ja nie za bardzo. Życiowe szczęście mnie nie ratowało. –Słyszałeś o nowych prezerwatywach przedłużających stosunek – zagadnął niespodziewanie –A jak myślisz ? Roześmiał się. –Fakt, ty akurat możesz nie wiedzieć. Nie przejmuj się. Są w porządku –Cóż nie każdy ma czas na bzdury – powiedziałem zaczepnie –Nie w tym rzecz. – powiedział –Nie ? –Nie, wiesz jak one pomagają przy osiąganiu, no wiesz ... – nie dokończył speszony Mały. Czasami jednak czytam. Spojrzałem na ulotkę, którą zostawił Łysy. Tytuł głosił : Stabilizator Materii. Zacząłem czytać. Stabilizator jest nowoczesnym urządzeniem skupiającym spiralnie elektrony, emitującym barwę różu. Wystarczy przyłożyć wypukłą część urządzenia do uzdatnianego produktu lub przybliżyć na odległość nie większą niż 30cm i przesuwać powolnym ruchem w czasie min. 10 sek. Przyrząd służy do poprawy jakości wody, przywraca naturalne korzystne dla zdrowia walory produktom spożywczym – płynnym lub stałym – silnie je energetyzuje. Rozbija na poziomie molekuł wiele szkodliwych związków chemicznych dodawanych do żywności, co sprzyja zapobieganiu wielu problemom zdrowotnym. Stabilizator jest stosowany z powodzeniem nie tylko w profilaktyce zdrowotnej, lecz również w trakcie leczenia, gdyż wpływa na ogólną poprawę samopoczucia i wzrost kondycji fizycznej oraz psychicznej człowieka. Używa się go do uzdatniania miodu , który miał kontakt z metalem. Ma zastosowanie w układach filtrów papierowych, włókninowych i węglowych, co zwiększa znacznie ich efektywność oraz przedłuża ich żywotność. Trwałość przemian ocenia się na dwa dni. Chyba zajmę się jogą. Następnego dnia ruszyłem do pracy. Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Ja to pierwsze zrobiłem źle i masz babo placek. Czułem się bezwartościowo, pusto. Nie miałem żadnego asa w rękawie, którym mógłbym wszystkich zagiąć. Nic. Bez energii, bez niczego. Może jednak to nie tędy droga. Spojrzałem na zegar. Dochodziła dziewiąta. Za późno wstaje. Zdecydowanie. Ostatnio byłem tak zdołowany, że wpadłem na niezbyt genialny pomysł gry na giełdzie. Dużo czytałem i obserwowałem. Wydawało mi się, że wszystko rozumiem, wszystko wiem, że gdybym miał pięćdziesiąt patyków to w ciągu miesiąca mógłbym z niego zrobić dziesięć razy tyle. A jednak. Myślenie to nie to samo co robienie. Po trzech miesiącach rzuciłem wszystko w cholerę i dałem sobie spokój. Nic nie przychodzi łatwo. Musiał tu się zakraść jakiś kruczek, którego nie zauważyłem. Przez cały tydzień dzwonili do mnie różni ludzie, których kiedyś znałem, a teraz wydawali mi się obcy. Paula, Baśka, Lala, Mały I, Mały II, Łysy, Xp, ReD, Qm, Wiktor. It’s so easy now, when you got friends you can trust. Nie utrzymywałem z połową z nich kontaktu z paru względów. Po pierwsze nie miałem ochoty się z nimi bawić, po drugie nie miałem ochoty się z nimi bawić. Wyruszyłem więc podbijać świat i przy okazji zahaczyć o pracę. W końcu to był mój czas. Robiłem karierę. Ktoś próbuje mi się nagrać na sekretarkę. W sumie to nawet mu się udaje. Nagrywa samą ciszę. Nie ma ani śmiertelnych pogróżek, ani niczego takiego, po prostu ktoś sprawdzał usilnie czy nie ma mnie w domu. A raczej czy jestem. Nie przejmowałem się tym zbytnio, nawet nie wiedziałem, czy mam dobre przypuszczenia, ale miałem świadomość, że wkrótce może zaistnieć jakaś nieprzyjemna sytuacja. Przezornie wyjrzałem z okna na ulicę. Nie działo się nic, co powinno przykuć moją uwagę. Normalka. Nic nie cieszyło, nic nie wprawiało w doła. Parę razy widziałem jak jakiś nowy włóczęga próbuje zbierać metal i stare pudła. No i ostatnio otworzono naprzeciwko mnie szkołę języków obcych. Poszedłem tam nawet raz, bo pierwsza lekcja gratis. Nie ma to jak szkoła prowadzona przez studentów. Lepiej znaleźć sobie coś w centrum. Na mojej ulicy spotyka się wielu ludzi. Starych i młodych, włóczęgów i nowobogackich. Gdy wstępują na tę ulicę wydaje mi się, że charakteryzuje ich zawsze jedno. Szukają celu w życiu. Jednego razu podjechała jakaś stara kobieta samochodem jeszcze starszym od niej i zapytała czy może znają państwo kogoś kto wynajmuje pokoje . Swoją drogą to niedorzeczne. Kobieta mogłaby być moją prababcią, ale od razu odgadłem jej tryb życia. Zdrowie, zdrowie na pierwszym miejscu. Położyłem się na łóżku zostawiając otwarte okno. Nie mogłem zasnąć. Myślałem już o jutrze, a przecież nie zmrużyłem jeszcze nawet oka. Wiedziałem, że niczego mi nie brakuje, że wszystko mam, a jednak skąd możesz wiedzieć jak wygląda prawdziwy dom skoro nigdy go nie miałeś... Jako, że nie pale jedynym zajęciem, któremu ostatnio się poświęcam jest spoglądanie przez okno. Po tragicznym wieczorze wróciliśmy wszyscy do domu. Wszystko mnie bolało i chciało mi się wymiotować. Nie miałem już złamanego grosza i to też nie działało na mnie motywująco. Usiadłem przy biurku. Położyłem sobie gałązkę oliwną przed nosem i modliłem się żeby przyniosła mi szczęście. Zasnąłem szybko i potulnie jak niemowlę. Jeśli jest się bardzo zmęczonym to biurko może być tak samo dobre do spania jak łóżko. Śniło mi się parę przykrych spraw z przeszłości, ale oceniłem, że to dobrze. Podobno mózg wtedy pracuje i odpoczywa. Ostatnio znalazłem sobie dosyć fajne hobby. Mianowicie wieczorem zapuszczam się w nieznane mi dotąd rejony parku. Gdzieś gdzie jeszcze nigdy nie byłem, a boje się pójść. Od rana więc czekałem już aż nastanie wieczór i znów będę mógł zapuścić się w nieznane. Spotkanie jakiegoś żula na takiej ulicy działało bardzo pobudzająco. Nie wspominając, że motywowało do rozwoju swojej osobowości, szczególnie gdy wydawało się, że masz przewagę psychiczną lub fizyczną w zależności od pory. I tak niedawno spotkałem tam dwóch takich co ukradli księżyc. Witali mnie z daleka, krzycząc niewyraźnie jakieś pozdrowienia w moim kierunku. Ja oczywiście podszedłem bliżej i wtedy jeden z nich ocenił chyba, że naruszyłem jego granicę bezpieczeństwa bo dał mi z główki. Upadłem na ulicę i chyba leżałem tak półprzytomny przez długi okres czasu, bo cios był na prawdę mocny. Kilka razy spotkałem się z wyzwiskami typu ciota –którego wyjątkowo nie lubię i innymi. Od razu odpłacam się wtedy amatorowi tą samą pieśnią i jeśli zareaguje to ok., a jeśli nie to równia pochyła. No i chyba ktoś z mnie z owego parku bardzo nie polubił bo co jakiś czas........ a zresztą nie powiem. Ja pokieruje całą sytuacją. Nie powiedziałem tego głośno, ale tego właśnie się obawiałem. W oddali widziałem już szpanerski lokal Łysego. Hohoho. Aż ( nie) chce się żyć – pomyślałem. Powiem w skrócie ( tylko ) jak było bo więcej nie pamiętam, a poza tym nie mam naprawdę nastroju. Mały i Marlena bawili się świetnie. Ja i Lucia – gorzej być nie mogło. Ogólny bilans. Przegrani czyli ja i ja 0:3. Na koniec się upiłem i pokłóciłem z Lucią. Mały nie i to jego plus. Koniec kropka. W domu przypomniały mi się moje ostatnie wakacje .Moje życie to jedna wielka porażka. Pobyt w Turcji Zapowiadał się cudownie tylko dla moich rodziców. Fakt, powinienem być im wdzięczny (i byłem), że chcą mnie ze sobą zabrać, ale na tym koniec. A właściwie początek, koniec byłby zbyt piękny. Rodzice (jak sami stwierdzili) nie byli od kilku lat na wakacjach, a teraz nadarzała się okazja, bo oboje mieli wolny tydzień. To, co teraz opiszę to właśnie ten tydzień, który był dla jednych niebem, a dla innych morzem, o przepraszam, piekłem. Wszystko, tak sądzę, zaczęło się od tego, że trzeba było coś wymyślić, żeby spędzić jakoś razem czas. Inaczej mówiąc wspólne wakacje. Pomysł banalny. Wyjazd do Egiptu, a właściwie wylot. Trzy osoby. Wszystko byłoby OK., gdyby nie problem pierwszy. Teściowa – dla stałych czytelników rzecz oczywista i zrozumiała). Telefon do wujka powinien załatwić sprawę. - Cześć mówi Ewa – gdyby nie poznał jej po głosie. – Czy mógłbyś?.. Zgoda nastąpiła ani nie szybko ani nie chętnie. Teściowa była załatwiona. Właściwie to trzeba było ją załatwiać codziennie i to po kilka razy, ale to inna historia. W sumie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Poza małymi drobnostkami (ciekawe czy są duże?). Na starcie, a właściwie przed, okazało się, że nie ma biletów. Tzn. są, ale dwa i tylko w pierwszej klasie. Tu należą się wyjaśnienia. Tydzień wcześniej na wieść o wyjeździe postanowiłem się przejść. Szedłem sześć godzin i dwadzieścia minut. Koleżanka, która mijała mnie wtedy samochodem stwierdziła, że jestem pijany i się nie zatrzymała. Jechała z mamą. Przeszedłem wtedy ponad trzydzieści kilometrów i powiem to otwarcie nie żałuję. Musiałem wszystko przemyśleć. Wyjazd z rodziną mając dwadzieścia dwa lata to nie lada obciach. Tak, więc postanowiłem, że się przejdę i tak zrobiłem. Była sobota wieczór, gdy zadzwoniłem do domu z prośbą o odbiór. W jedną stronę można, ale w obie to przesada. Po drodze spotkałem, ee lepiej to zostawić. Pamiętam tylko, że noc była cudowna. Chyba nigdy tak dobrze mi się nie spało. Nie ma w tym przesady. Po prostu polecam tą metodę każdemu, kto nie może zasnąć. A poza tym jak działa na nogi, przepraszam kobiety. Marzę o tym, by z tej „terapii” skorzystała moja babcia. Ale trochę odbiegłem od tematu. Tak, więc, mama – główny organizator rodzinnych wypadów, zadzwonił do biura, jako że informacje o biletach, a raczej ich braku, znalazła w Internecie i nie były to informacje sprawdzone. Tam dowiedziała się, że jest to stuprocentowa informacja i że jest lot nr..., na który są jeszcze miejsca. Powiedziała też, że jest to lot do Turcji. Hmm... Turcja a Egipt – wybór nie należy do Ciebie. Wybrała Turcję. Lot do Turcji nr 250 miał tylko jedno, ale. Był o tydzień później. - Z drugiej strony lepiej później niż wcześniej – powiedziała matka. Ojca jakoś to nie przekonało. - W środę mam ważne zebranie, a w piątek walne zgromadzenie... - Możesz przełożyć, świat się nie zawali... – matka jak zwykle okazywała zrozumienie. Rozmowa trwała by pewnie dobre kilka kwadransów, gdyby nie fakt, że wrzawę przerwał telefon. Dzwonił wujek. Odebrała matka. - Za tydzień? – zapytał zdziwiony jakby chodziło o coś tak ważnego jak pilnowanie unieruchomionej teściowej. Wszystko zaczęło się od początku. - Nie jestem niańką. Jestem informatykiem – wybąkał wujek, zapewne garbiąc się przy tym w ramionach. - Czy już tego nie omawialiśmy? – zapytał z bolesnym grymasem Mirek. - Tak, ale... - Aj, nieładnie. Kto mówi o niańczeniu? Czy ja powiedziałem „niańka”, czy ja powiedziałem „niańczenie”? Czy ja powiedziałem choćby na ten przykład dziecko?... Mama podniosła rękę. Mirek dał jej do zrozumienia, że wie, o co chodzi i że poradzi sobie sam. Mirek głowa rodziny. Dyskusja trwałaby w nieskończoność, gdyby nie pisk teściowej. Nadciągnął jak nieoczekiwana fala, a gdy w końcu uderzył, strach było się sprzeciwiać. Mama, która wcześniej przysłuchiwała się rozmowie, miała już, co robić. Teściowa zrobiła minę. - Musisz nam pomóc. To również twoja matka – rzekł Mirek. Dobijająca osiemdziesiątki teściowa, mama Mirka, matka również wujka Piotrka, miała więcej chęci do życia niż ktokolwiek inny, ale wyglądała jak człowiek, który nie może się ruszyć. Poniekąd słusznie. Miała szpakowate brwi, a na głowie coś, co przypominało bocianie gniazdo? Rozmowę z wujkiem kontynuowała matka. - Ty nie mnie potrzebujesz, tylko opiekunki do osób starszych Matka zbyła to machnięciem ręki. - Odpada. - Dlaczego? - Nikt na to nie pójdzie. Dzwoniliśmy do wszystkich. Poza tym są wakacje. Matka była w połowie drogi do ubikacji. - Poza tym, co wiesz o „niańkach” dla starszych osób – krzyknęła bliska furii matka. - Nie za dużo – odparł wujek. - Co znaczy nie za dużo? – zdziwiła się matka. - Którego z tych słów nie rozumiesz? – wtrąciłem się niezauważalnie do dyskusji, chcąc ratować godność wujka. - Daj spokój, dobrze – powiedział do mnie Mirek. - Więc? – krzyknęła matka, która czekała aż teściowa skończy wieczorną toaletę. - To, że nie mogę przyjechać za tydzień – odpowiedział wujek. - To wiem – powiedział przez intercom Mirek. - Bracia trzymający się razem – powiedziała po cichu matka. - No to wiedz również, że się o nią martwię. Gdyby coś jej się stało... Mama skrzywiła się. - Jesteś beznadziejny – powiedziała matka. - Proszę, podlizuj mu się dalej, na pewno poskutkuje – powiedział Mirek, dając wyraźnie do zrozumienia, że też uczestniczy w dyskusji. Matka zrobiła minę. Była właśnie w trakcie przewracania teściowej z boku lewego, na, co oczywiste prawy. Spojrzałem na zegarek. Dochodziła dwudziesta. „Dobrze, że nie piętnasta” – pomyślałem. - Dobrze, zobaczę, co da się zrobić – tym mocnym akcentem wujek zakończył rozmowę, która powinna już być zakończona. Czas mija szybko, gdy ma się przyjaciół, czas mija błyskawicznie, gdy ma się ich ponad dwóch. Kolejny dzień, kolejna złota myśl. Turcja zamiast Egiptu. No cóż, można i tak. Wyjazd miał się odbyć i kropka, to jest pewne. Gdy przypomniałem sobie, że jadę tam z rodzicami pomyślałem sobie o... właściwie to nie pamiętam, ale pierwszy telefon, jaki wykonałem był do Taty. Tu należą się wyjaśnienia. Mieszkam z mamą i ojczymem Mirkiem. Poza tym w domu mam jeszcze babcię. No i robotników, ale ich tylko od siódmej do szóstej albo jak popadnie. „Wyjazd z rodziną ma też swoje dobre strony” – pomyślałem, ale w tej chwili nie mogłem żadnej z nich wymyślić. To pewnie przyjdzie.... samo. Wylot miał się odbyć z Warszawy. Co prawda o trzeciej w nocy, ale to można chyba było zaliczyć do plusów. Lubiłem nocne jazdy samochodem – jak my wszyscy, nieprawdaż. Jeśli pobyt w oddzielnych pokojach nie przyniesie określonych rezultatów, to... no właśnie nie wiedziałem. Cóż, bilety zostały już kupione. Odwołując je nie odzyskiwało się całej sumy, powiedziałbym nie odzyskiwało by się osiemdziesięciu procent, ale na sto procent nie jestem tego pewien. Wujek przyjechał na czas. Mogliśmy wyruszać w podróż, która miała być... cudownym wypoczynkiem. Czy taka była – oceńcie to sami. Przelot trwał niecałe trzy godziny. Było fajnie, ale nie rewelacyjnie. Miło, ale nie oszałamiająco. Ogólnie klasa ekonomiczna. Kto leciał ten wie. Od samego początku za punkt honoru postawiłem sobie bycie miłym i przyjaznym dla otoczenia, a szczególnie dla rodziców. Co by nie mówić ten urlop im się należał. Pierwszy dzień miał pokazać jak bardzo. Jak mówię, są różne sposoby spędzania wolnego czasu. Jedni lubią grać w tenisa, inni w golfa. Jedni wolą jeździć konno, inni wolą popływać w basenie. Co kto lubi. Miałem się szybko przekonać, jaki typ wypoczynku preferują moi rodzice. - Czy to nasz hotel, kochanie? – zapytała z podekscytowaniem mama Mirek spokojnie, niczym Al. Pacino w „Kasynie” zsunął okulary. - Tak, spokojnie – odpowiedział. Gdy mama zobaczyła morze, na wpół sądziłem, że się przeżegna. Jej oczy zabłysły. „To jest to” pomyślałem. A przynajmniej mają to, co chcieli. I ja też. Nie mówiłem o tym wcześniej, bo wydawało mi się to nieistotne, ale mogłem odmówić wyjazdu, ale z przyczyn bliżej nieokreślonych tego nie zrobiłem. No cóż. Przyszedł czas zapłacić za poniesioną decyzję. jak każdy młody samiec, bożyszcze kobiet ze swojego rodzinnego miasta, najskromniejszy człowiek na tej planecie postanowiłem, ze najpóźniej drugiego dnia rozejrzę się za jakąś czikitą. Jedna czekała w moim rodzinnym mieście, ale, jako że wyjechała do Włoch, z tego, co mówiła, mogła być tylko częściowo prawdą. Znacie jakąś dziewczynę, która oparła by się urokowi, przepraszam za wyrażenie, gejowskiego wyglądu Włocha, bo ja... słyszałem, że jest ciężko. Tak, więc postanowiłem, że wykorzystam urok osobisty i zaopiekuję się jakąś zabłąkaną owieczką. A nawet dwiema, jeśli będzie taka potrzeba. Czas pokaże. Na razie powiem tylko tyle, że Polki są najpiękniejsze pod słońcem i że... a z resztą. Co wcale nie powinno mnie dziwić – na miejsce dojechaliśmy punkt piętnasta. Po powrocie postanowiłem, że wybiorę się do numerologa, liczba piętnaście musiała kryć, bowiem jakieś większe przesłanie. Coś, po czym powinienem poczuć się mały. Na tyle mały, żeby zmienić wartości i zacząć wierzyć w jakąś religię.. W dzisiejszych czasach nie traktuje się religii jako poważnego tematu do rozmów. Nawet nieznaczne zainteresowanie tą kwestią stawia Cię w świetle podejrzeń, chyba, że próbujesz wspinać się w hierarchii partyjnej torysów. Moja mama uważa, że powinienem pójść do psychiatry. Skorzystać z jego usług. Może to, dlatego, że byłem ostatnio bardzo zainteresowany religią i rzeczami pochodzenia ezoterycznego jak pierścienie Atlanty. Teraz oczywiście jestem tym zakłopotany. To znaczy większość ludzi przebaczy mi to, że w niedługo mam zamiar przejść terapię, ale jeśli teraz przyznam się do poważnego zainteresowania religią, to pomyślicie, że rzeczywiście zwariowałem. Tak, więc, dzięki jakiejś bliżej nieokreślonej sile udało nam się szczęśliwie dojechać do hotelu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy było, co? Włączenie telewizora. Na Boga – krzyknąłem, gdy zobaczyłem wszystkie cyfrowe kanały z Polski. Litości. Mirek, nie starając się udawać zainteresowania krajobrazami, położył się wygodnie i obejrzał wiadomości. Mama spróbowała tego samego. Ja postanowiłem, że przynajmniej przejdę się po plaży, jako że do kolacji zostało jeszcze dużo czasu... Kolacja bananowa. Do wszystkiego dodawano stertę bananów. Nawet herbatę mieli o smaku tego jakże cudownego owocu. Kolejny dzień, kolejne doświadczenia. Nie pamiętam, co robiliśmy po kolacji, ale z optymizmem patrzyłem w nadchodzącą przyszłość. W moim pokoju oddalonym o dwa piętra były dwa łóżka. Gdy teraz o tym myślę, to nie wiem, po co mi dwa łóżka, ale w myśl piosenki znanego polskiego wykonawcy Kazika S. „[...] gdy więcej to wesoły... Więc dwa łóżka to Polak szczęśliwy. Do szczęścia brakowało tylko jednego. To coś miało nadejść. Brakowało tylko ostrych przypraw. W piątek. Zapadła noc. Noc jak noc, tylko cykady, lekko powiedziawszy, denerwowały. Nie można mieć wszystkiego. Rano ustawowe śniadanie, głównie, co przestało mnie już dziwi, banany. Co bardziej spostrzegawczy wczasowicze domyślali się już, co będzie jutro i pojutrze. Turcja to piękny kraj. Po śniadaniu – o zgrozo polska telewizja. Pierwszy dzień, pomyślałem, przejdzie im. Nie przeszło. Po południu zaczęliśmy. Od zabytków. Wszyscy to uwielbiamy, nieprawdaż. Na domiar złego zacząłem czuć się staro. Może to ten klimat. Po godzinnym czekaniu na autobus i dziesięciominutowej jeździe pod górę, obejrzeniu wszystkiego, co było do obejrzenia, zeszliśmy pieszo do hotelu. Wieczór spędziliśmy na plaży. Tzn. ja. Rodzice mieli inne zajęcia. Na plaży spotkałem chłopaka od leżaków. W Turcji rodziny mają po piętnaście dzieci. On sam ma ich zamiar mieć przynajmniej pięć albo osiem. Rozmowa się kleiła, co wcale mnie nie dziwiło. Rozmawialiśmy w moim drugim języku, po angielsku. Zawsze najlepiej wygląda nie mówiąc już jakie stwarza pozory –Może powiesz mi dokąd jedziemy ? – spytałem –Nie mogę to tajemnica – rzucił. To elitarna restauracja. Nie chce żebyś się źle czuł więc wpadliśmy na pomysł z Marleną, że przyprowadzi swoją koleżankę –Dla nas dwóch – mówiąc to wskazałem na nowego. –Nie, on zaraz wysiada – odpowiedział Mały Miałem więc kolejny problem na głowie –Kto to jest ? – zapytałem –Nie widziałem jej – wiem tylko, że to koleżanka Marleny – powiedział niezbyt pewnym głosem –Co to ma znaczyć ? –To, że wiem tylko tyle. Przyjrzał mi się. Aha i jeszcze to jak zdobyć dużą forsę. Haha. Boki zrywać. – Haha. Boki zrywać – powiedziałem. Zrobił obrażoną minę – Bądź miły a może ta kobieta zrobi dla ciebie coś z czego będziesz zadowolony – powiedział. Tramwaj zatrzymał się i większość obywateli miasta zaczęła pokornie opuszczać pojazd. – Ty się lepiej zajmij swoją kobietą – warknąłem na niego. – Powinieneś być mi przykładem. – Spokojnie wszystko się ułoży. Zobaczysz. Jak wspominałem w życiu potrzebna jest ta druga osoba, bo inaczej świat nie wygląda za ciekawie – rozumiesz mnie ? Przechodziliśmy koło kiosku. Złapałem się za kieszeń. Sprawdzając czy nadal mam portfel. Światła na skrzyżowaniu się zmieniły. –Mogłeś mnie chociaż ostrzec – rzuciłem. – Chyba powinienem się przebrać to miała być niespodzianka i będzie. Nic się nie martw dzisiaj jesteś zwolniony z myślenia. Spojrzał na mnie szczerym wzrokiem. Nigdy u niego czegoś takiego nie widziałem. –Tak, tak czas leci, a my się starzejemy – powiedział Upiłem znowu trochę piwa i zapytałem chociaż znałem już odpowiedź, czy ta dziewczyna tak na niego wpłynęła ? – I tak i nie – powiedział tajemniczo. – Chyba nie rozumiem – powiedziałem. – Obniżył glos o pół tonu. – Wiesz co to miłość ? Uśmiechnąłem się. –Nie ucz ojca jak dzieci robić – powiedziałem Łysy zaczął mówić i nagle przestało mi być do śmiechu. Mówił z sensem aż miło było posłuchać. ( o miłości tekst ) ...Wtedy mamy do czynienia z miłością odwzajemnioną. Ale przecież bywa i tak, że jedno kocha (odczuwa radość z istnienia drugiego, co wywołuje u niego wolę i chęć działania dla dobra wspólnego) i nie spotyka się niestety z wzajemnością. Mamy tu miłość jednostronną, nieodwzajemnioną. Zakochani muszą mieć wolę i chcieć uprawiania seksu, (co za określenie ,fuj),czyli działać. Chcą dawać sobie wzajemnie rozkosz,awięcdziałaćdladobrawspólnego.Prostejakkonstrukcjamłotka. Jeśli obiekt miłości nie "oscyluje”, na częstotliwości wysyłanej miłości przeze mnie, to może tak ma być, ze jest ten brak wzajemności;-) ·Wysyłanie miłości przeze mnie doprowadzi, ze będę w stanie wysyłać coraz lepsza "jakość", i w takiej sytuacji przyciągnę osobę podobna do mnie, ale już tego mnie na wyższym poziomie. ....Poza tym – mówił –Pamiętasz moje kadzidełko ? Dostałem zamówienie na dwa tysiące. Mówiłem Ci, że to pięknie żyć w kraju w którym większość to emeryci nie widzący sensu w życiu. Mały łyknął piwa, wsadził rękę do marynarki i wręczył mi kawałek papieru. Wydruk z bankomatu. Na 200.000 – O Kurwa – powiedziałem Skończyliśmy pić piwo. Całą trójką zajęliśmy miejsca siedzące w tramwaju po czym zaczęliśmy głośną debatę na temat aminokwasów. Nowy był specem w tej dziedzinie. "Jeszcze jeden aminokwas kodowany genetycznie został dodany do listy protein tworzących klocki z których zbudowane są żywe organizmy. Odkrycie może doprowadzić do unowocześnienia enzymów katalicznych przy syntezach. Joseph Krzycki i Michael Chan ze współpracownikami (kolejny przykład jak to niby "Amerykanie" odnoszą sukcesy rękami obcokrajowców, tu Polaka i Chińczyka) na Uniwersytecie Stanowym w Ohio dokonali odkrycia, które spowoduje, że autorzy podręczników akademickich zaczną sobie wyrywać włosy z głów bo kolejny aminokwas, pyrrolysine (pyrolizyna?) został dodany do projektów na budowę życia. 21-szy aminokwas, selenocysteina, został dodany do listy bardzo niedawno, bo w 1986 roku do listy która zawierała tylko 20 elementów od dziesięcioleci. Odkrycie to sugeruje wyraźnie, że kod genetyczny żywych organizmów jest o wiele bardziej bogaty niż do tej pory uważano..." Mnie tylko interesuje teraz, jak na to zareagują tak pewni siebie weganie i w jaki sposób sobie zaktualizują swoje listy aminokwasów endo- i egzo-gennych Ciekawe w której roślince znajdą nową pyrolizynę, a w której inne, jeszcze dziś nieznane aminokwasy... Pirrolizyna znajduje się w białku odpowiedzialnym za produkcje metanu przez pewna archeobakterie. A weganie znajda ja w tym samym miejscu, w którym znajda ja pewni siebie miesozercy, hle hle, czyli nigdzie. –Owszem, masz rację że pewnie ten akurat aminokwas Tobie nie będzie potrzebny, ale chodzi tu o coś więcej - o to, że mało jeszcze o życiu wiemy i o tym co do czego jest potrzebne, więc filozofowanie typu: znam wszystkie aminokwasy egzo-genne i umiem sobie skomponować wega-dietę z kartką w ręku brzmią trochę jak przechwałki... Jako wszystkożerca, którego przyroda przystosowała do jedzenia również mięsa nie będziesz pewny czy wszystko co trzeba jesz odrzucając te produkty pochodzenia zwierzęcego... To odkrycie unaoczniło chyba dobitnie, że za mało jeszcze wiemy na temat życia aby w ten sposób sobie planować dietę z klocków. –Odwracasz kota nogami To właśnie dieta z mięsem jest dla człowieka naturalna bo jest on zwierzęciem wszystkożernym. Ty starasz się pod wpływem ideologii miłosierdzia dla zwierząt mięso ze swojej diety odrzucić, a to może być ryzykowne... –Po pierwsze chciałbym zwrócić uwagę, że tzw. "mięsojady" to też ludzie, tacy sami jak my i nadawanie im pejoratywnych określeń źle świadczy tylko o nas, a nie o nich. Po drugie, jeżeli założymy, że osoby dopuszczające zabijanie zwierząt w celach konsumpcyjnych faktycznie potrzebują pomocy, to nasze starania na nic się nie zdadzą, jeżeli osoby te same nie stwierdzą, że pomocy tej potrzebują. Poza tym nie jestem przekonany, że nazywanie "chorym" kogoś, kto być może ma inne poczucie estetyki, wrażliwości i moralności jest faktycznie na miejscu. Nie jestem wojującym chrześcijaninem, nawet nie uważam się za chrześcijanina, ale Jezus powiedział kiedyś bardzo, w mojej ocenie, trafną rzecz: "Widzisz źbło w oku bliźniego, a belki w swoim nie dostrzegasz. Wyciągnij najpierw belkę ze swojego oka, a potem pomóż bliźniemu wyciągnąć źdźbło z jego". Przyznam, że pogardliwe lub protekcjonalne traktowanie osób, którym ponoć mamy pomagać, w moim odczuciu wcale nie służy tej pomocy, a chęci dowartościowania siebie i utwierdzenia się w swoim wyborze. Jest też rodzajem szykanowania, który dobrze powinieneś znać, bo akurat często przedstawiciele Kościoła Katolickiego tak traktują wegetarian. Podobne nastawienie można zauważyć w stosunku do mniejszości wyznaniowych czy homoseksualistów --- szczególnie w tym ostatnim przypadku nazywane jest to chorobą. Przez ostatni czas nauczyłem się bardzo cennej, w moim przekonaniu rzeczy --- oddzielenia własnych przekonań od tolerancji dla innych. Wierzę w wolną wolę. Ostatnio też przekonałem się, że czasami zmuszanie ludzi --- nawet w dobrej wierze --- do zmiany, do wykazania im pewnych, być może złych (przynajmniej w moim przekonaniu) zachowań, może przynieść zupełnie odmienne rezultaty. Jest mi żal, że wiele zwierząt ginie tylko dlatego, żeby nakarmić ludzi. Okrutne jest to, że zwierzęta te --- w imię optymalizacji produkcji --- często zjadają szczątki swoich rodziców. Jeżeli stać nas na wyobrażenie sobie, czym dla nas byłoby zmuszanie do życia w tak potwornych warunkach, to niewątpliwie łatwiej byłoby zrozumieć nam, dlaczego wyrządzamy ogromne okrucieństwo zwierzętom, które nawet nie mają możliwości obrony przed naszymi poczynaniami. Dlatego oczywiście nie godzę się na zamykanie oczu i unikanie tematu. Ale to co mogę zrobić, to jedynie wyjaśniać, przekazywać to co wiem, ale jedynie tym, którzy czują, że coś jest nie tak, w tym co robią. Idealną sytuacją jest osiągnięcie przez ludzi takiej wrażliwości, która spowodowałaby uświadomienie sobie wyborów poczynionych przez innych. Świadomość to jednak znacznie więcej niż rozumienie. Komputer także może rozumieć, ale nie ma świadomości. Rozumienie utożsamiam z odebraniem informacji i umiejętnością dalszego ich przetwarzania w taki sposób, że niezależnie od obiektu przetwarzającego, jeżeli zostaną zastosowana identyczne reguły przetwarzania, otrzymujemy identyczny wynik. To potrafi zrobić także urządzenie. Świadomość to zdawania sobie sprawy z tych procesów i bardzo ścisły związek z moralnością. Takiej umiejętności maszyny nie posiadają, niestety są też ludzie (w tym ja), którzy w pewnych kwestiach świadomości nie posiadają. Na pewno, uważam, nie rozbudzimy świadomości przez szykany i oskarżenia. Cały czas nie mogłem darować Małemu, że tak mu się poszczęściło. Nowemu chyba to zwisało. Ludzie prawie w ogóle nie zwracali na nas uwagi co dobrze wróżyło. Człowiek po jednym Mały, żeby rozluźnić sytuacje zmienił temat –Jak nowe zwierzątko ? – zapytał –Jest dla mnie źródłem niegasnącej rozkoszy odparłem. – Wydaje mi się, że w końcu mam to o czym zawsze marzyłem. A jak Ci się wydaje Mały ? Mały uśmiechnął się nie wesoło. – Zmieniłem ksywe na Łysy, wiesz ? Zrobiłem wdech a potem wydech. Mały – Łysy uśmiechnął się do mnie. Kilkoro ludzi spojrzało na nas. A pies wam trącał – pomyślałem –Mały czy z łaski swojej możesz powtórzyć to jeszcze raz ? Mały ściągnął brwi. Nie pokonany ..... Łysy vel Mały. –Mały mówiono na mnie, gdy byłem w szkole podstawowej, średniej, ale teraz, kiedy jestem już duży chce, żeby mówiono na mnie Łysy. To brzmi dostojniej i bardziej męsko. Znam Małego od czwartej Klasy podstawówki i nigdy, ale to nigdy bym nie przypuszczał, że mogą w nim zajść, aż tak druzgocące zmiany. Wydoroślał, ale zrobił to tak niesamowicie szybko, że po prostu zwątpiłem w wyznawane przez siebie wartości. Nie widziałem go jeszcze takiego. –A niech mnie kule biją Mały, jestem pod wrażeniem. Z zachwytem poklepał się po części i uśmiechnął radośnie. –Kiedyś byłeś moim idolem pamiętasz ? – rzucił. Chciałem być taki jak Ty. –Eee, przesadzasz – powiedziałem Niż ustawa przewiduje. Kazali mu pokazać dokumenty i ogólnie zrewidowali. Kolega Małego prosił kumpli aby kupili mu browar, a sam rozmawia tylko ze znajomymi. Mały zamówił nam i sobie po piwie. W środku było mało palaczy co mnie bardzo ucieszyło. Próbowałem rozmawiać z obojgiem na raz i o dziwo mi to wychodziło. Powiedziałem koledze Małego, że jestem z nim jeśli chodzi o głupich ludzi. Pokiwał głową przyznając mi racje. Upiłem z pół butelki piwa i obejrzałem się dookoła. Wnętrze było zrobione dość gustownie. Nie przesadnie, ani nie skąpo. Bar był zaopatrzony w dobre piwo. Atmosfera była przyjazna. Uśmiech widniał na większości twarzy. Świat idzie z postępem pomyślałem, widząc parasolki wepchnięte do małych dzióbków butelek. Elegancja Francja. Mały był zachwycony, że w końcu się spotkaliśmy. Nie wspominając już, że degustowaliśmy się po prostu wyborną Koroną. Wydawało mi się, że kilkoro ludzi zaczęło się bacznie przysłuchiwać rozmowie między mną a kolegą Małego. Nie widziałem nic interesującego w podsłuchiwaniu cudzych rozmów. Mały widocznie też nie bo od razu zwrócił im uwagę. Bez powodzenia. Chciałem od niego wyciągnąć jaka jest ta Marlena. Odpowiadał szybko, że wszystko w swoim czasie. Nie powiedział mi nawet jak ją poznał, ale to akurat rozumiem, nie musiałem wszystkiego wiedzieć. Patrzyłem na Małego i czułem, że coś się musi przytrafić, coś po prostu musiało pójść nie tak. –Wszystko będzie dobrze –powiedział jakby czytając w moich myślach. –Wydaje mi się, że wątpię, ale obyś miał racje – powiedziałem. Na spotkanie miał przyjść jeszcze kolega Małego, który od urodzenia ma wadę wymowy. Miał przez to parę dziwnych przeżyć, ale ogólnie wychodził na prostą. Raz, gdy spędzał wolny czas w barze, kelner podszedł do niego i zapytał co podać a ten zaczął się jąkać : –Pi, pi, pi, piwooo. Barman wyprostował się zbyt szybko i zapytał nie wiedzieć czemu jeszcze raz. –Pi, pi, pi, piwooo. – odpowiedział znowu kolega Małego i wtedy barman się wkurzył. Sypnął taką wiązanką słów, że nie sposób było zrozumieć co mówili. Ostatnie kilka wyrazów było jednak zrozumiałe. –Albo zaczniesz mówić normalnie, albo wezwę policję. Kolega Małego nie odpowiedział ( bo niby co ) i policja zjawiła się szybciej Zobaczyła mnie akurat dzisiaj, gdy byłem ubrany jak należy i miałem w głowie tylko jedno. Kochać się z dziewczyną. Miałem nieodparte wrażenie, że do niej pasowałem. Pomimo mojej nieskazitelnej urody, wiedziałem, że ma na mnie ochotę. Może nawet umierała z miłości do mnie. Tak . To miało sens. Jestem bożyszczem kobiet i trudno było temu zaprzeczyć. Nawet w osiedlowych sklepie nie mogę odpędzić się od napalonych fanek. Piętnaście minut później przypomniałem sobie o pewnej dziewczynie z lat szkolnych. W szkole jakoś za sobą nie przepadaliśmy może dlatego, że nie była w moim typie, ale ostatnio spotkałem ją po czterech latach nie widzenia i muszę przyznać, że któreś z nas zmieniło się na lepsze. Pamiętam, że jej mama zawsze czytała Harleqiny :” Ogrody Miłości „ Litości. Ale właśnie wtedy szła ze swoją mamą i muszę powiedzieć, że naprawdę super nam się rozmawiało. Zajęło nam to ponad cztery lata, ale w końcu się udało. Mówię o tym dlatego bo dziewczyna ze sklepu strasznie przypominała mi moją koleżankę, chociaż na sto procent nią nie była sprawiła, że łza zakręciła mi się w oku. Musiałem skąbinować trochę pieniędzy. Potrzebowałem kupić parę rzeczy na które już i tak bardzo długo czekałem. Miał to być żółw ( lub dwa ), akwarium i być może telewizor, które niezmiernie mi by się przydał, bo stary nie dość, że jest mono to jeszcze ma tak mało cali, że trudno w nim cokolwiek zobaczyć. Część kasy pożyczyłem, część zostało mi oddane. W sumie uzbierałem wystarczającą jak na mnie sumkę i znowu miałem powód do radości. Chodziłem od sklepu do sklepu, aż w końcu znalazłem najładniejszego i postanowiłem zrobić sobie prezent. W końcu kupiłem parkę, licząc na to, że być może będzie przez to szansa na potomstwo. Dzwoniłem też do parunastu ludzi związanych z działalnością szklarską i kupiłem dwudziesto litrowe akwarium. Zapytałem czy mają otwarte w soboty, bo być może będę potrzebował większego. Mają. Kupiłem też prezent matce, żeby miała ze mnie w końcu jakąś pociechę. Zamówiłem stos tulipanów i małe kolczyki, które bardzo mi się podobały. Zadzwoniłem do niej następnego dnia. Bardzo jej się podobały. Byłem uszczęśliwiony tym, że tak to zrobiłem. Poczułem się znacznie lepiej. Nabrałem wyrazu. Jak dziś. Założyłem nowe buty, które kupiłem dwa dni temu i których widok wprowadzał mnie w nieukrywaną euforie. Przyjrzałem się w lustrze. Sam bym się pocałował. Wszyscy prawdziwi mężczyźni lubą się ubierać z klasą. Ze mną, bez wyjątku. Zawsze stwarzało to wrażenie, że jestem inny, pakowniejszy. Ja też odczuwałem komfort. To coś jak z jazdą dobrym samochodem. Inaczej jedzie się do kina Lancerem Evo – który przyśnił się Małemu, a inaczej małym rzęchem, który nie wiadomo czy akurat dziś odpali. Czułem się lepiej, wyglądałem lepiej, świat wyglądał lepiej. Grunt to nie próżnować i nie być próżnym, pomyślałem. Życie nie daje drugiej szansy. Dlatego właśnie poszedłem pograć . Popłyń na północ, wysiądź na brzegu. Pogadaj z gościem w zielonym i zarządź prace wykopaliskowe. Generalnie należy kopać w miejscu, w którym przecina się wzrok "geologów" po zdetonowaniu ładunku. Za pierwszym razem trzeba rozmieścić kolesi równomiernie. To pozwoli zorientować się, w której części Bone Village należy szukać. Możliwe, że od razu uda się wyznaczyć miejsce poszukiwań i trafi się na Lunar Harp. W następnych próbach należy rozstawiać geologów na około miejsca, gdzie poprzednio wydawało się, że "to tam". Drogą prób i błędów zacieśniajmy obszar poszukiwań, aż w końcu się uda. Trzeba wykorzystać co się ma albo płakać w mankiet. Przed wyjściem posprzątałem jeszcze dom – co zawsze sprawiało mi radość, a chyba nie powinno. Słyszałem kiedyś, że może wpędzić w niezłe kłopoty. Pedantyzm zbytni. A co . Mam to gdzieś, pomyślałem. Trzy dni temu byłem też w zoologicznym. Żółwie kosztują niedużo. Jedzą nie dużo. Kupkają nie dużo. Żyją dużżżooo. Kupie później. Odnosiłem wrażenie, że będę tylko jednym z pionków na randce Małego i Marleny, ale ta perspektywa w ogóle mnie dziś nie martwiła. Nie wiem czy to pogoda czy nie, ale czułem, że jestem dziś nowym, lepszym człowiekiem. Nie mówiłem o tym, ale rozwiązał mi się jeden duży problem ze zbyt nachalnym kolegą i poczułem się wolny. Cudowne chodź krótkotrwałe uczucie. Zauważyłem, że dzieci na ulicy są dzisiaj dla siebie bardzo miłe i w ogóle wszystko wygląda bardziej kolorowo. Pooglądałem trochę telewizje, a potem wyszedłem na krótki wieczorny spacer. Spojrzałem na drzewa w parku. Były niemal cudowne. Patrzyłem na zakochane pary, które przytulały się i z pewnością widziały już we mnie starego dupka. Kolejny zawód w ich życiu, ale widocznie tak musi być. Prorok ze mnie nie ma co. Byłem samotnym samotnikiem, ale dziś byłem z tego powodu szczęśliwy. W końcu udało mi się mnie polubić i być zadowolonym z tego co mam. Moja „włoszka” nie chciała mnie takim jakim jestem. Maria zostawiła, bo miała zbyt dużo problemów, żeby zajmować się takimi problemami jak ja. A ja zaakceptowałem oba weta nieufności. Spojrzałem na dwa znajome psy. A to rozrabiaki, pomyślałem widząc, że wciąż robią to samo. Jeden na mnie spojrzał i dał do zrozumienia, że jak chce to mogę patrzeć jemu to bez różnicy. Proza życia. Minął tydzień . W końcu zaczęło padać. Na dobre. Przy okazji wybrano też nowego prezydenta Libii. Szedłem do domu spoglądając niekiedy na niebo i myśląc jak to pięknie byłoby umieć latać. Krople deszczu spadały na moją nową kurtkę i pokazywały, że jeszcze istnieje. Czasami dobrze jest poczuć dotyk własnej skóry. Miasto było dziwnie puste i ciężkie. Patrzyło na mnie miliony okien a ja zastanawiałem się jaki to jednak piękny świat. Koło parku jak zawsze krzątali się wywrotowcy. Dziś Mały umówił się z Marleną – dziewczyną która miała odmienić jego życie. Bałem się, że źle wybrał. Z tego co mi opowiadał była jak moja matka, a tego bym mu nie życzył. Zjadłem obiad. Ubrałem się normalnie, ale schludnie. Różowy pasował do takiej pogody. Nie mam pojęcia jak ona to robi. Jak robi to większość osób żyjących na tym cudownym świcie. Wstaje o szóstej trzydzieści rano. Idzie do pracy. W tym przypadku jest to szkoła, Wraca dajmy na to za dziesięć trzecia. Je obiad i co by się nie działo zaczyna udzielać korepetycji. Punkt trzecia przychodzą młodzi ludzie żądni wiedzy, tak samo wykończeni i zapewne zastanawiający się, co oni tutaj jeszcze robią. Zaraz będą musieli się usprawiedliwiać czego nie zrobili, ale to już nie nasz problem. I tak do ósmej wieczorem. Ponad dwanaście godzin. Tyle nie pracuje nawet książę Karol, ale to też nie nasza broszka. Pięć dni w tygodniu. Dwadzieścia dni w miesiącu i dwieście dni w roku. Jedyne, co teraz przychodzi mi na pocieszenie to to, że dwa miesiące może leżeć plackiem i nic nie robić. Przywilej nauczycielki. W rzeczywistości, jak się pewnie domyślacie robi dwa razy tyle co podczas roku szkolnego, tudzież akademickiego. Zastanawiam się nad tym i naprawdę trudno mi w to uwierzyć. Przecież to jest ponad jej siły. Widocznie jeszcze bardzo mało wiem o życiu – co jest poniekąd prawdą, bo nie odkryłem sposobu na takie zapierdalanie i dawanie sobie z tym jakoś rady. Gdy doszedłem do mieszkania było już dobrze po dwunastej. Lato jakby nie miało nadejść. Było naprawdę źle. Gdy wszedłem do mieszkanie zrobiło mi się smutno, że nikt mnie nie wita. Maria ma dwa psy, które z rozkoszą witają gości i nieznajomych. Chyba kupie sobie żółwia. Na dobranoc poczytałem trochę jeszcze i wypiłem gorącą herbatę. Za pięć godzin muszę wstać. Zgasiłem światło i zanim się zorientowałem już spałem. Zawsze umiałem manipulować ludzkimi uczuciami. –Muszę coś zrobić z moim życiem – oznajmiła –Tak Ci się tylko wydaje –A co Ty możesz o tym wiedzieć ? Miałem chyba zbyt arogancki wyraz twarzy, a to zawsze przynosi pecha. –Tak, jeśli miałabyś tak do mnie mówić, to już wolałbym zostać sam. To był koniec. Zwaliłem wszystko, że aż miło. Maria ściągnęła brwi. Nagle stanęła jakby za plecami miała kij i szybko wyszła z pokoju krzycząc, że wiem, gdzie jest wyjście. I wtedy poczułem się strasznie samotny. I strasznie jak idiota. Opuściłem głowę na kolana po czym wyszedłem. Poszedłem na pociąg, kupując wcześniej sześciopak piwa. W ciągu godziny wypiłem sześć piw. Zasnąłem. Obudziłem się dopiero, gdy zrobił to za mnie konduktor. Zbliżał się wieczór. Nadal siedziałem w pociągu i wciąż bolała mnie głowa. Spojrzałem za okno. Na ulicach panowała walka. Chłodna i zawzięta. Zdawało mi się, że zaraz powinienem wysiąść. Patrząc na ludzi z innych miast wszystko wydawało mi się pełniejsze, doskonalsze, jakby życie było znacznie łatwiejsze. –Którego słowa nie rozumiesz ? –Nie wierze Ci. –Wisi mi to. Zapadła cisza – niezbyt optymistyczna. Maria patrzyła na mnie. Jej oczy zdradzały, że mnie zdradza. Zaczęła mówić. –Musisz zostawić mnie w spokoju. Zrobiło mi się głupio. Wydawało mi się, że Maria przestała mnie kochać. Że przestałem ją obchodzić raz na zawsze. To było widać z odległości kilometra. Nic nie mogło tego odwrócić. Nawet upojna noc, która przecież była tak niedawno. –Ale ja Cię kocham, nie przyszedłem tu tylko po to, żeby odejść z pustymi rękami. Jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Usiadła inaczej i Bóg mi świadkiem, że miałem ochotę się na nią rzucić. Chciałem czuć jej dotyk, chciałem móc ją Pocałować –Czego Ty ode mnie chcesz ? Teraz chciałem, żeby się na mnie położyła. Żebym poczuł jej miękkie piersi, żebym się z nią całował, żeby wszystko było jak dawniej. I powiedziałem jej to. Słowo w słowo. Na szczęście nie zniosła tego najgorzej. Ogólnie jakoś to przeżyła. –Nic nie rozumiesz.– choć wtedy wydawało mi się, że to ona nie rozumie, po latach doszło do mnie, że miała wtedy racje. To ja nie rozumiałem. –Rozumiem. –Nie masz pojęcia ile ja mam problemów. Problemów, o których Ty nie chcesz nawet słyszeć. Było tu trochę prawdy. Byłem pewien, że uda mi się przemówić jej do rozsądku, że jestem zdolny do takiej mowy, że nawet ona ugięła by się pod ciężarem. W głowie nagle wszystko zaczęło mi się układać, a jednak. Spojrzałem w jej oczy i już wiedziałem . Nic z tego. –Na pewno da się wszystko da się jeszcze naprawić –Tym razem nie – odparła szorstko. Czułem, że mówi to z takim przekonaniem, z taką pewnością siebie. Nie mogłem się poddać. –Ok. Masz racje. To bez przyszłości. Ale dlaczego się nade mną tak znęcasz i wypuszczasz tyle strzał amora ? –Ja ? Udałem zaskoczenie. –A ja ? Przecież to widać, że na mnie lecisz. Poza tym ja też trochę na Ciebie. Myślę, że mamy dobre początki. Maria zbladła. W sumie wyglądała podobnie jak wtedy, gdy dwie godziny temu otworzyła mi drzwi. Widziałem, że chce być miła. –Nie wytrzymalibyśmy dwóch miesięcy. –Doprawdy ? –Na pewno. –Idziesz o zakład ? Pierwszy raz uśmiechnęła się. Moje słowa musiały trochę ocieplić tę zmarzlinę. Jeśli zaczęliśmy już mówić o kobietach to. Pamiętam, kiedy ją poznałem, była cudowna, młoda, piękna, młoda i uśmiechnięta. Poszła z moim kolegą – jak się ostatnio okazało bardzo, bardzo dobrym na półmetek. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, ale ona wmówiła sobie, że będziemy razem. No i tak też się stało. Zaczynały się wakacje. Ludzie wyglądali jakoś milej, przyjaźniej. Było cudownie, bo nie było szkoły. Zaprosiła mnie nad jezioro. Pamiętam, że w tym samym tygodniu przyjechał do mnie mój brat Łukasz – syn Marka, mojego ojczyma. Pojechaliśmy wiec razem o siedemnastej zero zero autobusem na jezioro. Jako, że mieliśmy już swoje lata, prosto po przyjeździe poszliśmy na piwo. W sumie to bałem się tego spotkania, więc ucieszyłem się z propozycji Łukasza. Siedzieliśmy w pobliskim barze i piliśmy piwo za piwem. Po wypiciu siedmiu browarów postanowiliśmy, że przejdziemy się i poszukamy naszych znajomych. Okazało się, że oni nas szukali, ale nas nie znaleźli. Ale jak już się znaleźliśmy to jest ok. Najpierw poszliśmy do domku, w którym mieliśmy nocować. Zostawiliśmy tam nasze rzeczy, a jako że była już dziesiąta godzina poszliśmy się kąpać. Po około godzinie reszta, tzn. Łukasz, mój kolega Łysy, koleżanka Rawicka i dj Tomek poszli do domku. My dwoje zostaliśmy. Jako że wypiłem już siedem piw, ciężko mi było trochę utrzymać prostą linię i gdy wchodziłem do wody przeżywałem straszne koszmary. Brodziliśmy tak po brzegu, a ja usilnie starałem się wymyślić jakiś pomysł, by pocałować moją lubą. Wymyśliłem więc, że zaproponuje jej naukę pływania. Ona nie umiała, a ja chciałem ją pocałować. W końcu się zgodziła. Zaczęliśmy od brzuszka, potem żabki i pleców. W pewnym momencie udało mi się ją pocałować. Kiedy w końcu to nastąpiło było najprzyjemniejszą rzeczą jaką mogłem sobie wyobrazić. Po prostu niebo w gębie. Potem podpłynęliśmy do pomostu, jak się rano okazało harcerskiego. tam kontynuowaliśmy swoje gody. Było cudownie. Czas jakby się zatrzymał. Nic się nie liczyło. Nic nie miało znaczenia. Liczyła się tylko ta chwila. Zapomnieliśmy, którą mamy godzinę i że reszta czeka w domku. Po wyjściu na brzeg dyskutowaliśmy nad tym, co zaszło. Powiedziała mi, że przede mną miała już jednego chłopaka. To mnie trochę zmartwiło, chociaż wcale niepotrzebnie. Po powrocie do domku zastaliśmy wszystkich powiem szczerze, nie pamiętam w jakim stanie. Może zabawy, może smutku. Może to wina alkoholu, może silnego uczucia jakim darzyłem moją pierwszą dziewczynę. Wtedy jeszcze nie uzgodniliśmy, że jesteśmy razem, parą, ale trzy dni później wszystko było jasne. Noc, która przed nami czekała miała być najdłuższą nocą w moim życiu. Jeszcze nigdy tak długo nie całowałem się z dziewczyna. Na dowód tego, co mówię mogę wskazać na jej podpuchnięte usta, które mówiły więcej niż się może wydawać. Na dobranoc postanowiłem, że przeczytam książkę, którą pożyczyła mi Marlena. Odporne na wysoką temperaturę. Ich mobilność jest zależna od ich ciała. Mają jedną kończynę – podobną do węża nogę, na której się poruszają. To ona ochrania wszystkie wewnętrzne organy. Są prawdopodobnie sterowane przez inne istoty obce. Autopsja wykazała, że ich skóra jest odporna na ciepło. Jedynym prawdziwym mięśniem jest serce. System reproduktywny jest bardzo efektowny. Każdy Aneks nosi w sobie czterdzieści jaj. Pozostawiony sam sobie, stanowiłby ogromne niebezpieczeństwo dla Ziemian. Jego system cardio jest częścią całego ciała, które służy do utrzymania go przy życiu .Myślę, że umiałbym coś takiego napisać. Od tego wszystkiego się pochorowałem, a jak wiadomo choroba jest tylko ucieczką od świata rzeczywistego. Gdy byłem mały strasznie często chorowałem. Dzisiaj przypominam sobie te wizyty u pani doktor. Bliskiej koleżanki mojej babci. Wchodziłeś do przychodni i już czułeś igłę w pupie. Właśnie to czułem ja podczas drogi do tej jaskini „zdrowia”. Wchodziliśmy do niej i już w wejściu czułeś, że zaraz będziesz żałował, że się urodziłeś. Wchodziliśmy do pomieszczenie – nie pamiętam dokładnie nazwy – ale był to mały pokoik z białą kurtyną, dzięki której inni pacjenci nie patrzyli ci prosto w oczy albo w igłę. Zależy jak stanąłeś... Niestety ku mojemu zdziwieniu my – ja i babcia – stawaliśmy zawsze po stronie w moim przekonaniu niewłaściwej i każdy „nowy” nieszczęśnik, który przychodził na serię w pupę, albo co gorsza kilka serii, chcąc nie chcąc musiał spojrzeć na pokój, gdzie moja pupa i ja pokonywaliśmy jakiś kolejny próg nad świadomości. Jedyne, co utrwaliło mi się w mojej główce do tej pory to fakt, że mogliśmy wybrać pozycję z jaką igła wchodziła w moje młode ciało. Jak się zapewne domyślacie była to pozycja stojąca i wisząca. Nie zagłębiając się w pozycję stojącą opiszę pokrótce tę jakże ciekawą drugą metodę. Gdy igła ze strzykawką, a raczej strzykawka z igłą są już gotowe, a osoba, najczęściej starsza pani w białym kitlu zupełnie nie przypominająca pielęgniarek z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, no może oprócz starszej sanitariuszki, która przychodzi w nocy sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, podchodzi do Ciebie z wyraźnie protekcjonalnym uśmiechem do Ciebie i zadaje najważniejsze w owym dniu pytanie: „To jak robimy? Na stojąco czy...” wtedy dopiero ogarnia Cię fala przerażenie. Wszystko, co do tej pory przezywałeś było niczym w porównaniu z tym, co zaraz ma nastąpić. Myślałeś, że jesteś twardy – myliłeś się. Patrząc kobiecie prosto w oczy – dając do zrozumienia, że jest ostatnią osobą, z którą chciałbyś mieć w tym momencie przyjemność przebywać. Wybierasz pozycję nr 2. pozycję wiszącą. Wspinasz się więc na wystarczająco zmęczoną babcię, która w żadnym wypadku nie daje tego po sobie poznać i z tym samym uśmiechem, z jakim Cię tu przyprowadziła informuje Cię, że dobrze wybrałeś i wszystko będzie dobrze. Gdy jesteś na szczycie ściągasz majtki, a raczej ściągają Ci je dwie starsze kobiety. Dokładnie. Jedna asekuruje, druga ściąga. Właśnie wtedy, gdy najbardziej się tego spodziewasz igła wbija Ci się w Twoje młode ciało... Ale zanim to nastąpi, pada drugie najważniejsze pytanie – „W który?” – pyta pielęgniarka – „W lewy czy prawy?” Patrzy na pośladki i dochodzi zawsze do tego samego wniosku, ze oba są tak posiniaczone od igieł, że to cud, że organizm pozwala na kolejną dawkę antybiotyku. Ale wracając do mnie – wiszę więc na biednej babci i podaję odpowiedź na kolejne pytania, modląc się, że dobrze trafiłem. „Lewy” – odpowiadam i igła trafia prosto w cel. ROZDZIAŁ VIII Miałem na sobie czerwoną bluzkę z krótkim rękawem i ciemnozielone spodnie. Buty były białe z delikatnym odcieniem czerwieni. Byłem zgarbiony. Moje włosy były nadzwyczajnie brudne i trochę znoszone. Fryzura nie przypominała niczego, co można by nazwać lub opisać. W oddali słyszałem głosy dwóch chłopców. Mówili coś o samochodach. Popatrzyłem przed siebie. Lustro, które stało nad biurkiem całkiem dobrze odwzorowało moje samopoczucie i kondycję. Byłem śmiertelnie zniechęcony. Zniechęcony i zmęczony. Miałem przed sobą długą podróż, a nie miałem już ochoty nigdzie się ruszać. Chciałem właściwie zostać, gdzie się znajdowałem i nic nie robić sobie z mijających mnie okazji. Okazji, które w moim mniemaniu nie były warte… poświęceń… Czy pozostawało mi jednak jakieś wyjście? Lubiłem swoja pracę. Nie było to coś, do czego ktoś musiałby mnie zmusić, coś co ktoś kazałby mi robić. Czy robiłem to dla pieniędzy? Tak, z pewnością tak, ale nie tylko. Miałem jeszcze kilka równie ważnych powodów jak pieniądze. Byłem jedynakiem. Do chwili obecnej moje życie było w pełni udane, nie miałem prawa narzekać. Popełniłem parę błędów, ale w końcu wyszedłem na prostą. Istniało niebezpieczeństwo, że pójdę złą drogą, że wybiorę tą złą ścieżkę, która prowadzi nie tylko do nikąd, ale jeszcze nie pozwala, aby z niej tak łatwo zawrócić. Czeka na niej mnóstwo niebezpieczeństw i tyle bólu, że tylko człowiek, który przeszedł tą drogę, może sobie to wyobrazić. Ja byłem już blisko i nie chciałem drugi raz powtarzać tego błędu. Ta lepsza droga była trudniejsza, wymagała wielu poświęceń, kilku upadków, ale była tego warta. Na pewno warto było spróbować i zobaczyć, czy na końcu znajdzie się to czego się szukało. Białe światełko, pustkę, czy coś jeszcze. Było możliwe tylko jedno rozwiązanie, które przez niektórych było już odnalezione, a przez innych dopiero było poszukiwane. To, co było w tym dobrego to to, że można zawsze wrócić do stanu poprzedniego… Jeśli wybierze się tą dobrą drogę. Z tej złej nie ma łatwego odwrotu. Znowu słyszałem rozmowę. Tym razem dwóch kolegów przyszło porozmawiać o filmach. Zachowywali się cicho, ale dla mnie byli głośniej niż ciężarówka zabierająca śmieci. Bolała mnie głowa. Bardzo. Nie uznawałem środków przeciwbólowych. Nie znosiłem lekarstw. Miałem to wbite do głowy przez mojego ojczyma, który codziennie zażywał kilka różnych tabletek, tylko po to, żeby poczuć się lepiej. Gdy patrzyłem na to, obiecałem sobie, że nigdy nie będę brał lekarstw. Mój przyjaciel mówił, że robię dobrze, inni czasem się ze mnie śmiali. Nie zwracałem na nich uwagi. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni. Palenia papierosów też nie uznawałem. Miałem na to zbyt dobre serce i wiedziałem, że nic nie tracę. Chciałem iść już spać, gdy usłyszałem nadjeżdżającą ciężarówkę. Wjechała dokładnie na moją drogę. Była brudna i emanowała jakąś dziwną energią, której nie byłem w stanie nazwać. Wyjrzałem przez okno. Wiedziałem, co się teraz stanie. Z ciężarówki wyjdzie mężczyzna, który podejdzie do moich drzwi. Będzie ubrany w niebieski strój. Jego kolega będzie czekał w samochodzie. Nie zgasi silnika i będzie czekał aż ten drugi wróci z zakończonym zadaniem. - Życie to loteria – pomyślałem, patrząc na faceta zbliżającego się do drzwi. Nie znałem go, jednak łatwo mogłem dostrzec, że żyje on w wielkich fantazjach o sobie i o swoich bliskich. Z pewnością wypowiada mnóstwo kłamstw, które udaje mu się wymyślić podczas codziennej pracy. Jego kolega opowiada je potem swoim kolegom i tak koło się kręci. Wszyscy wiedzą, że to kłamstwa, a jednak nie przestają ich opowiadać. Co by było, gdyby…? Nie, nie wolno mu tak myśleć. To ma być normalny dzień normalnego, szarego człowieka, niczym nie różniący się od innych dni i niczym nie wychodzący poza znane wszystkim ramy. Śmieciarz miał czarne buty, zapewne jedyne, jakie w ogóle posiadał i chciał, aby tak zostało. Jedna para butów – jedna droga. Nie trzeba było więcej. Facet otworzył drzwi, wszedł do przedsionka i zabrał kubeł ze śmieciami, po czym przyniósł drugi, pusty. Zrobił to samo z każdym kubłem na ulicy. Nie było wyjątku. Jedne buty. Jedna droga. Chwilę potem na ulicy nie było już nikogo, oprócz dwóch lamp świecących na żółto, stanowiące znaczny kontrast przy tego typu uliczkach, gdzie światła zapala się tylko po to, żeby zobaczyć, czy nikt z sąsiadów nie zmienił jednak swojego życia i czy dziś wygląda dokładnie tak samo, jak wczoraj. Te lampy, zmieniające nie tylko wygląd krzaków rosnących tuż pod nimi, ale także mówiące, że nic nie może być takie, jakie się wydaje, miały jeszcze jedno zadanie. Miały odstraszać obcych. Obcych, którzy śmieliby wejść na ulicę przy S15 i zrobić coś, na co nikt inny nie miałby ochoty. Cóż więc pozostawało, jeśli nie przyglądanie się odjeżdżającej ciężarówce albo zrobienie sobie dwóch dużych tostów z serem. Ano można było i o tym właśnie ma być owa historia. Jeśli zakończy się za wcześnie, proszę skargi kierować do ................. Mały był gotowy do położenia się spać. Dochodziła dziesiąta. Jutro czekał go ciężki dzień. Dzień pełny przyjemności i szczęścia. Miał taką nadzieję. Wiedział, że tak będzie. Nie mogłoby być inaczej. Słowa nie odzwierciedlały jego uczuć. Wiadomo, że nic nie jest takie, jakie się wydaje. Od rzeczywistości trzeba odjąć przynajmniej pięćdziesiąt procent, wtedy uzyska się rzeczywistość. Miał ochotę zrobić coś wielkiego, coś znaczącego, coś co zmieniłoby jego życie. Chyba coś czuł, ale nie był pewny. Coś, co zmieniłoby punkt odniesienia. Coś dużego, z czego warto by było być dumnym, co dodawałoby sił i podtrzymywało na duchu. Dlaczego wciąż w to wierzył? Może inne drogi nie były warte zachodu, a może przebył je i wiedział, że nic tam nie znalazł. Może to jest tylko ucieczka, tylko schronienie, a może naprawdę chce wierzyć, że mu się uda. Dni mijały niezwykle szybko i chciał, by rzeczywistość tak bardzo nie kłuła go w oczy. - Nie jest łatwo żyć samemu – pomyślał. Kiedy nie masz do kogo zwrócić się o pomoc. Jesteś zdany sam na siebie i naprawdę możesz liczyć tylko na siebie. Wtedy nie jest łatwo. Jest ciężko – piekielnie. I nawet nie sposób wyobrazić sobie jak bardzo brakuje Ci kogoś, do kogo mógłbyś się zwrócić o pomoc. Kogoś, kogo mógłbyś obdarzyć zaufaniem. Myślisz, że to znalazłeś, ale to tylko mrzonki, sen na jawie. Już wiesz, jak czują się wszyscy samotni ludzie. I już wiesz, dlaczego mają takie smutne miny. Codziennie. Dzień – książki „Jest to jeden z najlepszych współczesnych horrorów. Nastrój grozy i napięcia potęguje się z każdą minutą”. Po przeczytaniu takiej recenzji sięgam po książkę. Wydaje mi się, że jest i będzie dobra. Czytam pierwszy rozdział i już wiem, że ja spostrzegam zupełnie inaczej to, co recenzent nazwał najlepszym horrorem. Mylę się myśląc, że mam rację, gdyż jest to książka bestseller, a jak wiadomo takie sprzedają się w dość dużych nakładach. Myślę, że ją przeczytam i na końcu wyda mi się, że się myliłem. Tak, z pewnością dojdę do tego, że nie mam racji. […] Jestem już w połowie i wiem, że się myliłem. Czytam dalej i wiem, że jest lepiej. To. To było tu i to tu się czuło. Chciało się to użyć, ale nie było to takie proste. Jedyna rzecz, która pozostawała to z tego skorzystanie. Trzeba było tego użyć, zabrać, wziąć, żeby tylko zadziałało? Był tym człowiekiem, który mógł to zrobić. Miał to coś i czuł to. Był na to gotowy i czekał na… zbyt długo. Niby niczym nie różniący się dzień i godzina, a jednak zupełnie inna… świadomość. Chciał teraz być sam. Sam w ciszy. Wiedział, że cisza jest po to, aby słyszeć dźwięki. Cisza jest dla dźwięków. Miał skupiony umysł. Nie za mocno i nie za lekko. Był skoncentrowany na swoich myślach i na teraźniejszości i przyszłości. Kształtował ją. Teraz. Wyobraź sobie ogromny ból. Ból tak ogromny, że nie sposób stawić mu czoła. Nie sposób opanować. A teraz wyobraź sobie coś znacznie, znacznie mniej bolesnego. Chciał przeżyć tę chwilę najlepiej, jak umiał, tak jak powinien. Wiedział, że droga, którą szedł nie była łatwa. Nie była prosta. Była ciężka i czasami nie do wytrzymania. Jednak czy miał wybór? Od czasu, kiedy wszystko układało się po jego myśli minęło wiele czasu. Zbyt wiele, by mógł przypomnieć sobie te dobre chwile. Starał się przypomnieć lata dzieciństwa, ale nie było to łatwe. Sięgał pamięcią do lat, kiedy był młodzieńcem, który miał wpływ na swoje życie. To tez wydawało się ponad jego siły. Nie bardzo miał siły. O to chodziło. Bolą mnie oczy. Nie pieką, ale wydaje mi się, jakbym z nich strzelał. Strzelał i nie za bardzo mógł przestać. Droga na skróty jest do dupy. Tak mi się przypomniało po tym, jak chciałem napisać książkę w jeden dzień. Jestem już w połowie drugiej części, właściwie zaraz będę na końcu. Już nie wiem, co jest prawdą, a co fikcją, ale wiem jedno – koszmarnie bolą mnie oczy i chyba staję się nudny. Dochodzi jedenasta. […] Skończyłem książkę. Była naprawdę… niezła. Napisana w szczególny sposób. Autor miał swój styl, którego bardzo brakuje w tej książce. Miał coś, co pozwalało mu pisać dużo bzdur na denny temat, ale nie przekreślało całości. Naprawdę warte polecenia. Nie podaję tytułu. OK., podam tylko inicjały autor S. K. Mam nadzieję, że niewiele osób skojarzy, bo byłaby to reklama, chyba, a to by było niepotrzebne. Powiem wam jedno. Gdy jesteś na swoim nie ma po co wracać do domu. Mogą Cię tam czekać tylko nieprzyjemności. Tak jak to miało miejsce w ten weekend. - Już idę, nie mogę robić wszystkiego na raz – krzyknął Mały, gdy usłyszał jęki teściowej. Teściowa miała siedemdziesiąt lat, dobrze posługiwała się odgłosami pozawerbalnymi i już drugi rok spędzała poziomo. Była przytwierdzona do łóżka „terapeutycznego” i jedyne, co mogła zrobić, to wydać oszałamiająco cienki pisk, który w zależności od sytuacji oznaczał albo siku albo nie zgadniecie, siku. Sytuacja, w jakiej się znalazła, była nie do pozazdroszczenia. Ogólnie rzecz biorąc beznadziejna. W tym wieku dopadają człowieka różne dolegliwości. Kiedy miał tą przypadłość dziadek mojego kolegi nazywano to stwardnieniem arterii. Kiedy miała to babcia mojej koleżanki nazywano to starością. A kiedy dopadło moją babcię – chorobą Parkinsona i Alzheimera z dziewięćdziesięcioprocentowym paraliżem. Jej dzień przebiegał nieco inaczej niż Małego. Nie była w stanie na nic się skarżyć, no może poza małymi wyjątkami, kiedy dokuczał jej włączony telewizor albo żyrandol z włączonym na trzeci stopień wiatrakiem. Nie było nic dziwnego w tym, że nie chodziła sama do łazienki, – chociaż większość członków rodziny często na to liczyło. - Widzisz, jak chcesz to potrafisz – krzyczeli podekscytowani, widząc, jak robiła maleńki kroczek w kierunku, w którym nakazywała logika i organizm. No cóż, mały krok dla człowieka, duży dla sprawy. Atmosfera, jaka panowała w domu była, powiedzmy to wprost, – nie napawająca optymizmem. Każdy z członków rodziny starał się jak mógł, by przetrwać kolejny dzień. Dzień pełen obowiązków, scysji i zawodów. Mama - nauczycielka matematyki od drugiego roku życia (Małego) samotnie go wychowująca– dwudziesto paro, jak mawiają niektórzy z rodziny, starego chłopa, który w myśl przysłowia: „matka przez pierwsze dwadzieścia lat uczy swojego syna dorosnąć, a on przez kolejne dwadzieścia lat uświadamia ją, że tak już się stało” robi wszystko, od ratownika WOPR-u do innych nie mniej ciekawych zajęć, tylko nie chce wziąć się do pracy. Sam przyznaję, że lubi pracować. Ale też wie, że nie ma innego wyjścia. He he. Dużo zależy od nastawienia. Był czwartek, czwarta trzydzieści rano, gdy przebudził go pisk teściowej. Nie da się tego inaczej nazwać. Krótkie cykliczne piski w odstępach po kilkanaście sekund. No, więc budzi się. Teraz ma dwa wyjścia. Od razu powiem, że oba beznadziejne. Wyjście pierwsze: jako dorosły członek rodziny schodzi na dół, jako że jego pokój znajduje się dwa piętra nad pokojem, w którym znajduje się babcia, wyprowadzając ją z odwagą, gdyż musi przyznać, potrzeba tu nie lada odwagi, do ubikacji w celu odbycia krótkiego, naprawdę krótkiego, spotkania z deską klozetową. Wyjście drugie: czeka, nasłuchując, czy rodzice nie słyszą też tego przeraźliwego jęku. Jeżeli to następuje, z drugiej strony zastanawiające jest to, że zawsze budzi się pierwszy, słychać jęk oznaczający raczej niechęć i potem słychać już tylko stąpanie na dół. Potem następuje krok pierwszy, z tym, że on leży sobie spokojnie w łóżku i czeka, aż zabierze go sen. Teraz się nad tym zastanawiając jest i trzecie wyjście. Kiedy już niemożność zaśnięcia dała się we znaki, czyli mówiąc wprost, został zbudzony, może po prostu przejść się do sypialni rodziców i delikatnie chrząknąć, nieco głośniej niż teściowa, dając w ten sposób do zrozumienia, że nadeszła potrzeba zejścia do podziemia. Dla trudno kapujących podziemie równa się pokój gościnny mieszczący łóżko z teściową. To wyjście jest najlepsze z dwóch względów. Po pierwsze nie musi się bać, że z teściową mu nie wyjdzie, po drugie... hmm... nie przyprawi o kolejny niedowład samej potrzebującej, która panicznie boi się z nim wychodzić za potrzebą, sądząc (wszystko to wyczytał z jej oczu), że jesteś zbyt wychudłym chłopcem, który w krytycznym momencie mógłby sobie jednak nie poradzić. A o owy krytyczny moment nie trudno, daję słowo. Pierwszy taki moment zdarzył się jakieś dwa tygodnie temu. Był przepiękny dzień, dochodziła trzecia po południu. O tej porze opiekunka babci, którą w owym czasie była Gosia, żona mojego brata (ciotecznego, tak zwanego), miała kończyć powinność i jechać do domu. Zazwyczaj kończyła o czwartej, ale dzisiaj musiała być wcześniej w domu. Poza tym była w bodajże szóstym miesiącu ciąży. Dziecko miało przyjść na świat w październiku albo w listopadzie. Lekarze nie wiedzieli do końca. Co ważniejsze nowym członkiem, a raczej członkinią rodziny, miała być dziewczynka. Nie było by w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że byłaby pierwszą dziewczynką w rodzinie od nie pamiętam dokładnie, którego roku, ale na pewno bardzo długo. Na tyle długo, że wieść o tym, że będzie to właśnie ona, a nie on, spowodowała takie podniecenie wśród rodziny, że wydawało się, że dziecko jest ważniejsze od matki. Ale nie zbaczajmy z tematu. Krytyczny moment miał nadejść tak niespodziewanie, jak nadchodzą rybki złowione na przynętę. Oryginalna analogia – wiem. Zaczęło się jak zwykle od normalnego siiiikuuu. Gosia podeszła do łóżka (miała tę opcję w kontrakcie podpisanym do czasu, aż dziecko, a raczej dziewczynka, nie zacznie wypuszczać pierwszych poważniejszych oznak do opuszczenia przytulnego miejsca, jakim jest brzuch matki). Tak, więc podeszła do łóżka i tu, o czym należało powiedzieć, następuje moment zwrotny, gdyż jak później się okazało, jak „zeznała” sama matka nienarodzonej jeszcze dziewczynki przeczuwała, że coś jest nie tak. Nie wiem skąd mogła przeczuwać, skoro nie zajmowała się ani tai chi, ani nie była też adeptem drugiego stopnia reiki, nie wspominając o trzecim, ale fakt był faktem. Mistrz Padmasambhara byłby pod wrażeniem. Teściowa postanowiła, że sama da radę. Od razu trzeba uprzedzić, że „sama da radę” oznacza mniej więcej tyle samo, co będę próbowała iść trzymając się ciebie dwoma rękoma, bez pomocy wózka. Wózek, bowiem miał ten plus, że cały ciężar kobiety był od razu pochłaniany przez handicap, – czyli wózek. Minusem było to, że teściowa miała uczyć się, a przynajmniej próbować, chodzić sama. Wiadomo lub nie, ale było to jak walka z wiatrakami. Cokolwiek, bowiem się nie robiło i tak ostatnie stąpnięcie należało do teściowej. A było owo stąpnięcie dalekie od ideału. – Od ideału?–Mały zrobił urażoną minę. O czym my w ogóle mówimy, przecież ona nawet nie ruszyła nogą. Tak, on jako jedyna osoba znała teściową od podszewki i tak samo jak nie lubił nieposłusznej młodzieży, tak samo nie cierpiała, gdy teściowa nie wykonywała jej poleceń. Do tej pory niewiadome mi jest, skąd się to bierze. I tak teściowa będąc w połowie drogi do toalety, sunąc ostrożnie po... hmm... bardzo śliskiej posadzce, przytrzymywana przez obie ręce Gosi, chcąc nie chcąc, wywinęła orła. Leciała jakieś trzy czwarte sekundy, zanim jej głowa dotknęła śliskiej jak pupa po zrobieniu siusiu podłogi. Akcja ratunkowa przebiegała szybko. Najpierw telefon do Mirka – syna babci, potem staranna asekuracja – jak by mogła być niestaranna przy podnoszeniu poszkodowanej. Najpierw na wózek, który w ciągu pół minuty znalazł się w odpowiednim miejscu, a potem na łóżko, które było ostatecznym miejscem spoczynku chorej. Razem z Mirkiem przyjechała karetka jak i dwóch sanitariuszy i jeden doktor. Zeznaję, bo sam widziałem, że założono sześć szwów. Wypadek zapadł w pamięci mieszkańców. Teściowa nie zrobiła siusiu.... w toalecie. Inny wypadek – bardzo podobny miał miejsce we wtorek albo w środę następnego tygodnia. Był o tyle ważny moment, że sam był jego świadkiem, a nawet brał w nim udział. No może nie całkiem, ale w i tak dużej części. Wracał właśnie z miasta, w tym momencie, należałoby powiedzieć, że dom, w którym mieszka, jak również, gdzie mieszka jego babcia, mieści się nie mniej nie więcej, tylko pięć kilometrów, niektórzy uważają, że dziewięć, poza miastem. Tak, więc jechał, on i terapeuta babci, niejaki Karol z metropolii, jaką jest Suchedniów – miasto słynące, pozwólcie, że będę strzelał, (jeżeli nie ukończyłeś /-aś osiemnatego roku życia przejdź do następnego paragrafu) ze spirytusu, słodkiego tytoniu, najlepszych przyjaciół i zajebistych chwil. Nie można też zapomnieć o liceum, gdzie spędził najlepsze chwile swego życia – ciągłe wakacje, wspólne „projekty” i po prostu super chwile. (Tu właśnie powinieneś przejść, jeśli nie masz ukończonych osiemnastu lat i ciesz się, że nie jesteśmy w USA, tam musiałbyś mieć dwadzieścia jeden). Dochodziła (o zgrozo) piętnasta. Teraz zaczynam przypuszczać, że to jakaś większa akcja przeprowadzana z góry o określonej porze, która zwykła być piętnastą. Dojechali na miejsce. Robotnicy byli właśnie w trakcie kończenia zadaszenia, ale o tym potem. Mały egoistycznie poszedłem na górę, gdzie czekała go partyjka w Starcrafta, a Karol poszedł czynić swoją powinność. Tu należy poinformować, że w dniu tym opiekę nad teściową pełniła jakaś bliżej nieznana (z góry przepraszam, nie mam pamięci do imion) osoba. Kobieta, koło pięćdziesiątki, z twarzy można było wyczytać, że miłuje się w brazylijskich serialach i rozwiązywaniu krzyżówek. Nie pytajcie skąd to wiem. Tu należałoby też powiedzieć, co robi taki terapeuta. A no masuje, zgina, wyciska – no może trochę przesadziłem. Dla nieuważnych czytelników powtórzę teraz, w jakiej sytuacji zastał on teściową (dodam też, że mogą być dwie). Jak przystało na czas (przypominam, że dochodziła piętnasta) była w połowie drogi do ubikacji. Karol nie mógł tu nic pomóc. Nikt nie mógł. To jedno babcia musiała zrobić sama. Ona, ona i nowa pomoc (tylko nie mówcie, że dostrzegacie tu pewnie nieścisłości). Kiedy w końcu ten moment nastał, kiedy w końcu usiadła na muszli klozetowej, stało się. Teściowa zaczęła się trząść, głowa zaczęła jej latać do przodu i do tyłu. I trzeba to wyraźnie zaznaczyć, nie była to jej zamierzona reakcja. Jak się później okazało, była to padaczka. Ale wróćmy do ubikacji. Teściowa trzęsie głową, rzuca nią w niczym nie dającym się określić celu. Nagle pomoc w postaci nowej kobiety uświadamia sobie, że tym celem może być pralka stojąca raptem pół kroku przed nią (brawo dla kogoś, kto ją tam postawił). Chwyta ją za głowę sądząc, że w ten sposób uratuje i tak w jej mniemaniu (i nie tylko) groźną sytuację. Niestety robi się coraz gorzej. Karol niczym Data z serialu „Star Trek – nowa generacja”, zachował spokój i opanowanie. Widząc bladą teściową, której białka wyszły już prawie na wierzch o mało nie tracąc panowania nad sytuacją, rzucił się w te pędy na górę wołając (już w drodze) Małyyyyyy... On, jako że chodziło o niego w te pędy, chcąc nie chcąc, „stopując” ukochanego Starcrafta zbiega na dół. - Chodź, pomożesz mi ratować teściową – krzyknął. To wszystko, co pamiętał. Potem była już tylko ciemność... Ranek zapowiadał się fantastycznie. Co do wczorajszego krytycznego momentu, powiem tylko tyle, że babcia ocalała, nowa pomoc była tak podekscytowana, że przez całą godzinę opowiadała o swoich zasługach w imię dobra ludzkości. Karol przyznał, że na początku się wystraszył i że jego zdaniem to mogła być padaczka. Robotnicy, którzy też mieli mały udział w incydencie stwierdzili, że jutro przyjdą o normalnej porze, a Mały jak zwykle zastanawiał się, czy wybrać plan A, B czy C. Gadałem z nim dobre piętnaście minut. Lucia ani nie odchodziła od zmysłów, ani nie była wściekła, ani nie syczała. Chyba zwariuję. Gdy skończyłem zapytała. –Widzę, że ,masz bardzo oddanych kolegów, to się chwali. Uśmiech ponownie zawitał na jej twarzy. –Powiedz mi, Luciu czy mama nie jest zła jak tak późno wracasz do domu, a może nadal na ciebie czeka z ciepłą kolacją. –Zrywam boki – mówię, bo może twoje świetne oko tego nie zauważyło. –To na razie –rzuciłem –Wsadź se w dupe bazie – odpowiedziała i to również był koniec. Nie ma to jak z impetem zakończyć dzień. ROZDZIAŁ IX Wielkimi krokami zbliżał się weekend. Postanowiłem, że pójdę do „Starej przystani” na konkurs recytatorski. Nie wiem co mnie napadło, ale po kilku piwach zacząłem rozmawiać z jednym z artystów. –Pisze pan wiersze ? –Na to wygląda – uśmiechnął się protekcjonalnie –Czy może pan jakiś zarecytować ? –Ależ oczywiście. Facet nie posiadał się, ze szczęścia, że wreszcie będzie mógł pochwalić się swoją kolekcją. Paczka Miała nadejść wczoraj, potem miała rano. Miała być nieduża, ale nie tak mała. Miała być na poczcie Miał ją przynieść goniec Miała być natychmiast Ale podróż długa. Sprawdzałem już wszędzie. Na poczcie i w lesie. Niedługo przyjdzie mi obejść, całą drogę przecie. Priorytet rzecz najlepsza To wam mówię dziadki Od tej pory zawsze tak wysyłać paczki. Wątpliwość już tylko jedna nasuwa się na myśl. Coś musiało się przecież z moją paczką zrobić. Albo ten, Paczka cz. II Paczka jeszcze nie doszła Co zrobić w tej biedzie Pójść i się popłakać Czy czekać na nią jeszcze. Jedno z dwojga nie wróży nic dobrego. Bo, gdy paczka nie przyjdzie to co właściwie złego? Będzie jak do tej pory, nic dodać nic ująć Jedyne co brakować, to paczka o mój Boże. Boga w to nie mieszam Czemu on tu winien, że paczki jeszcze nie ma i że cierpię swe mogiły. Zapewne was ciekawi co w paczce siedzieć musi. Odpowiem jednym zdaniem: Rzeczy nie z tej ziemi. Chciałem coś powiedzieć naprawdę chciałem, ale nie mogłem się zdecydować, czy to mi się podoba czy też nie. Najchętniej nic bym nie powiedział i tak też zrobiłem. Choć nie palę w tej chwili miałem ochotę na jednego papierosa. Zdałem sobie sprawę jak bardzo brakuje mi Małego. Zastanawiałem się co teraz robi. Z pewnością rzeczy przyjemniejsze niż słuchanie wierszy o paczce. –Co o tym sądzisz ? Zdziwiony nagle się wyprostowałem, mrugając oczami. Usiadła bardzo blisko, poprawiając kokieteryjnie bluzkę. Nie zauważyłem jej wcześniej. –Wiesz, że z kilometra widać co sądzisz o tych wierszach – dodała Wiedziałem , ale miałem to w dupie. Nie przypuszczałem i też nie za bardzo się tym przejmowałem. Chciałem się nie peszyć. A jednak. Niby była obok mnie, a ... Myślałem co myśli dziewczyna siedząca obok. To nie za dobrze tak się gapić, nawet nie grzecznie. A jednak tak właśnie robiłem. Nie wyglądał na poważną dziewczynę, wręcz przeciwnie. Uwielbiam je. –Yyyy… – zająknąłem się – no cóż nie miałem za dużo do powiedzenia. Zrobiła dziwną minę. Miała cudownie białe zęby i patrzyła mi prosto w oczy. –Podzielam twój osąd – powiedziała po cichu. Nie myślałem w tej chwili o tym, więc kilka sekund musiało minąć zanim przestawiłem się na odpowiedni tok rozumowania. –To chyba nic złego – stwierdziłem. –Chyba nie. –Tak naprawdę nie są najgorsze. –Mogły być gorsze. Wydała mi się chłodna niczym Condollezza. Poprosiła mnie o papierosa i już chciałem jej nawciskać, że z jej urodą powinna sobie odpuścić, gdy powiedziała : – Nie palisz prawda ? Miałem to chyba wypisane na twarzy. –Nie oznajmiłem –Ja też nie, ale czasem mam ochotę na jednego małego. Wskazała na faceta od wierszy. Nie licząc innych ludzi, był bardzo, ale to bardzo podobny do jakiegoś drugoplanowego aktora. –Co mu się stało – zapytała. Wygląda jakby nie dostrzegał innych ludzi. Zapadła chwila ciszy. –Tak to jest z artystami. Poczułem, że brnę w ślepą uliczkę. Tam, skąd nie ma ucieczki. Mówiłem coś, a sam tak nie myślałem. To było z pewnością niegodne mnie, mężczyzny z honorem. –Czytałaś Cobena ? – Spytałem ją ze smutkiem. Rozmowa rozpoczęła się. Na imię miała Karolina. Wydawała się sympatyczna. Chyba mógłbym ją pokochać, jeśli jeszcze jej nie kochałem. Moje serce już zdążyło się do niej przyzwyczaić, ale reszta …nie. Ze zdenerwowania na czole pojawiły mi się pierwsze krople potu, ale ona nie zdawała się tego zauważać. Niebawem minął nas jakiś wyuzdany przystojniak – maminsynek. Z dwójką blondowłosych niby piękności. Nawijały do niego coś bez przerwy, a on udawał zainteresowanego. W końcu puściły mu nerwy i pokazał swoje prawdziwe oblicze. Przystanął i powiedział im prosto w oczy co o tym naprawdę myśli. –Mówiłem, że jesteście najgłupszymi blondynkami z jakimi miałem do czynienia – syknął. Kobiety popatrzyły na niego i chyba je zamurowało. Nie wiem o co poszło, ale facet był naprawdę wkurzony. Kobiety zresztą też. Tak to już jest. Zawsze ktoś musi być ofiarą. Na kimś trzeba się wyładować. Jedna z blondynek, łkając rozpaczliwie przystanęła o parę metrów od nas. Spostrzegła, że się jej przyglądam i na krótką chwilę ucichła. Myślałem, że powie coś miłego, a jednak. –Jeśli się dalej będziesz tak gapić kołku, to wiedz, że rzygać mi się chce jak patrzę na facetów. No może nie do końca tak to ujęła, ale o to mniej więcej jej chodziło. Zawsze ktoś musi być tym złym. Kozłem ofiarnym. Koło się zamyka. Popatrzyłem na faceta – lalusia z wyżelowaną grzywką. Może jednak miał racje ? Z pewnością. Nie jestem bez grzechu, ale nigdy nie powiedziałbym tak do obcej kobiety. Znów chciało mi się zapalić papierosa. W sumie byłem już w pełni świadomy, że chce pójść z Karoliną do łóżka. Kiedyś być może skarciłbym się za taką bezpośredniość i cynizm, a jednak w obecnej sytuacji czułem się z tym dobrze. No, a poza tym ta blondynka i jej naganne zachowanie. Zdenerwowała mnie. Teraz dopiero to do mnie dotarło. Powinienem jej odpowiedzieć w równie nonszalancki sposób. A ja czasem umiem przysolić. Nic jej nie powiedziałem. Jak dla mnie to duży krok w stronę cywilizacji. Znowu spojrzałem na Karolinę. Wyczytałem z jej twarzy, że ma ochotę pójść ze mną do łóżka. –Powinieneś jej przygadać – wyszeptała. –Nie jestem taki. –Widzę, jesteś cudowny. Potyczka słowna numer jeden. Leciała na mnie, ale chciałem, ale chciałem powoli rozegrać całą sprawę. Przypomniała mi się scena z pewnego filmu. Tom .... –Wiem. Od urodzenia jestem niezwykle skromny. –Zawsze taki jesteś ?Taki wielkoduszny. – Z uśmiechem spojrzała na mnie znacząco. Wszystko było jasne. Krótka piłka z jej strony. Czas tylko zapytać gdzie i kiedy. Ach te współczesne dziewczyny za grosz cierpliwości. Wolałem jednak nie dawać jej przywileju pierwszeństwa. Niech gra toczy się dalej, a co. Show must go on. Lubiłem ją. Nie chciałem postąpić z nią nieodpowiednio. Była na to za miła. A ja miałem za dobre, to znaczy frajerskie serce. Nie chciałem też zrobić jej przykrości. Może powinienem zachować się inaczej, ale prawda była taka, że nie znałem innego sposobu na postępowanie z innymi kobietami. Znowu chciało mi się seksu. Omal zrobiło mi się przykro. Wydawało mi się, że ją wykorzystuje, że mam przewagę, ale nic jej o tym nie mówię. Zawsze miałem niską samoocenę, ale teraz wiedziałem, że jest dużo poniżej zera. Działałem bez planu. Bez obrony moje serce wystawione było na wszelkie ciosy, których wolałem uniknąć. Gdyby zechciała pójść ze mną do domu, zgodziłbym się jednak natychmiast. Gawędziliśmy jeszcze około dwudziestu minut, o prawie wszystkich możliwych tematach. Dowiedziałem się na przykład, że: Karolina codziennie rano praktykuje zen. 5:00 108pokłonów 5:30 śpiewy codzienne 6:15 siedzenie zen (1x30 min.) (zakończenie ok. 6:45) 11:00 siedzenie zen (3x35 min.) 13.05 śpiewy (dwiesutry) (zakończenie ok. 13:20) 18.45 śpiewy specjalne 19.15 śpiewy codzienne 19.40 siedzenie zen (1x30 min.) (zakończenie ok. 20:15) Chciałem dodać coś od siebie, ale wolałem pozostać skromny aż do końca dni. Swoich lub jej. Nie chcąc jednak być dłużny opowiedziałem jej o czymś innym co niedawno mi się śniło: Najdłuższy dzień Świata Drzewa przypada na siódmego marca – dokładnie wtedy słońce najdłużej ogrzewa koronę Drzewa. W dniu tym następuje też inne święto. Święto pieczonych jabłek. To wtedy wszyscy mieszkańcy wszystkich miast spotykają się w jednym miejscu i urządzają ogromną ucztę połączoną ze śpiewem i białymi czarami. To wtedy organizowany jest konkurs na to, kto najszybciej zje dwanaście jabłek. Od lat w historii tego konkursu głównym i niezaprzeczalnym zwycięzcą był człowiek, Z, który w zeszłym roku wygrał konkurs zjadając dziewięć jabłek w cztery minuty i pięć sekund. Do tej pory jest to najważniejsze święto jakie może się odbywać pod gołym niebem w Świecie Drzewa. Znany jest też jeszcze jeden obyczaj, który ......... Nie jestem pewien co ją tak uwiodło, ale Karolina przytuliła się do mnie, objęła moje ramiona, po czym pocałowała w spalony od słońca kark. W chwili wzruszenia i delikatnego zachwytu dotknąłem jej warg, a ona otworzyła je i chwile potem dotknęła mnie językiem. Moje różowe serce było nadał bezbronne. Ale zamiast ciosów przyjmowało cudowne pocałunki od pięknej dziewczyny. Zauważyłem, że wciąż w głowie mam swoją pierwszą dziewczynę Asię. Gdy dotykam ust innej czuje, że ta pierwsza na mnie patrzy i robi minę mówiącą : Jak możesz ? Nie ma to jak wargi nowo poznanej dziewczyny. Tak powinno wyglądać życie. Tylko tak. Kiedyś, gdy jeszcze chodziłem z Asią, po pierwszym pocałunku zapytałem ją jak się całuje. Powiedziała, że dobrze. Chociaż wtedy nie powiedziałem tego na głos, wiedziałem, że oszukuje, nie chcąc sprawić mi przykrości. Karolina całowała mnie i znowu świat wydawał mi się przyjazny. Oddychała szybciej, znacznie szybciej niż myślałem, że będzie. Wydawała z siebie głośne, bardzo głośne dźwięki. Nie wiem dlaczego, ale na moment wystraszyłem się tego, wydawało mi się, że ktoś może usłyszeć. Jednak gdy jej piersi dotknęły mojego brzucha, a jej usta moich piersi zrozumiałem, że i tak warto żyć. Bez względu na przeciwności. Słońce powoli zaczęło zmieniać trajektorie lotu, a może to ziemia. Trzymając się i przytulając na zmianę ruszyliśmy w kierunku miasta. Przechodziliśmy koło starego żydowskiego cmentarza i przeżegnaliśmy się. Jaskółki latały zdecydowanie za nisko. Gdy usłyszałem glos mężczyzny wydawało mi się, że się przesłyszałem. Karolina się odwróciła, a ja po prostu straciłem czucie w nogach. – Czy to nie Siewka ? –Owszem – mruknęła –Nic nie zrobisz ? –Co na przykład ? –Bo ja wiem. Wyglądał …smutno. –Nie martwisz się o niego. Znacie się przecież, nie ? Skrzywiła twarz –Chodziliśmy ze sobą pięć lat –Słucham ? – O mało nie wrzasnąłem –On nie chce się uczyć. Nadal jest szczeniakiem, a mnie już to przestało bawić. Swoim zachowaniem może zaimponować jakiejś małolacie, ale nie mnie. –Aha. –Jest gorszy od maminsynka. –Nie możesz na niego jakoś wpłynąć ? Karolina wydęła wargi i przez moment przypatrywała się czemuś co leży na ziemi. Po chwili podniosła głowę i głos. –Próbowałam, nawet nie zdajesz sobie sprawy.… Nie dokończyła, nie pozwoliłem jej. –I co – zapytałem –Zostawiłam go. To jedyne co mogłam zrobić. –Odniosłem dziwne wrażenie, że on jest innego zdania. Patrzyłem jej prosto w twarz. Była śliczna. Nigdy nie widziałem większych piersi i oczu. W tej kolejności. Wokół nie było prawie nikogo, ale wydawało mi się, że słyszę miliony cudzych głosów. Może przedwczesny napad schizofrenii. Siewy już nie było. Odszedł z grupą przyjaciół. Znałem go od dziesięciu lat, a tak naprawdę nic o nim nie wiedziałem. Ja, Siewa i Hubert – byliśmy jak trzej Amigos. Mieliśmy kiedyś nawet taki taniec. Wskakiwaliśmy do pokoju – najczęściej dziewczyn – po czym wykonywali serię ruchów, po której następował chórek trzech tenorów: „To my – trzej Amigos”. Dziewczęta umierały z zachwytu. Poważnie. Niekiedy porównywali nas też do Wikingów. Trzech Wikingów, którzy radzili sobie w każdej sytuacji. Jedyny warunek, jaki musieli spełniać to ten, że musieli działać razem. Uzupełniali się. Była nawet kiedyś taka gra. Nie pamiętał tytułu. ostatnio rzadko się widywali, ale gdy już to następowało, działo się i działo. Czasami przyjeżdżał też Filip. Ich kolejny brat. Równie zakręcony, co pomysłowy. Czasami pomysłami przerastał całą trójkę. Może to i dobrze. Zawsze jakiś doping. Ostatnio zastanawiali się nad kwestią wiązania supełków. Temat poruszyłem ja. Chodziło bowiem o to, kto pierwszy uprawiał seks i jak pozbywali się prezerwatywy. O ile była w użyciu. Doszli do porozumienia stwierdzając, że najlepszą metodą jest wiązanie supełka i zrzucanie prezerwatywy do ubikacji. W końcu chodziło o higienę i dyskrecję. Ja byłem jedynakiem – trzeba tu wspomnieć, że byli rodzeństwem ciotecznym, czyli ich mamy były siostrami. Co robiły, jak były w ich wieku? Należałoby pewnie napisać o tym kolejną książkę. Mieszkałem sam, oddalony o pięćset kilometrów od swoich kuzynów. To znaczy niezupełnie sam. Mieszkałem z mamą i ojczymem. Do najbliższego miasta mieliśmy jakieś dziewięć kilometrów. Do szkoły, która mieściła się właśnie w owym mieście, dojeżdżałem codziennie z mamą albo sam, kiedy jeszcze nie miałem prawa jazdy, używałem do tego autobusu. Po szkole wracałem do babci, gdzie czekał mnie ciepły obiad. lata szczęścia. Liceum, do którego chodziłem cztery lata było jednym z najlepszych w mieście. Oczywiście przed liceum była podstawówka, o której trzeba też napomknąć kilka zdań. Ważnych nie tyle z punktu historycznego, ile istotnych przy opowiadaniu tej opowieści. Byłem najstarszym dzieckiem. Hubert był ode mnie o trzy lata młodszy. Jan o pięć. Nie wiadomo czemu, gdy teraz się im przyjrzeć to Jan wyglądał jakby miał dwadzieścia lat, a ja osiemnaście lat. No cóż, kto pojmie naturę. I maturę. Gdyby nie wyciąg z aktu urodzenia pewnie nikt by im nie uwierzył. Totalna pustka. Z jego twarzy można było wyczytać jedno, smutek i żal, na przemian. Z tego co pamiętałem jego ojciec jest marynarzem. Przyjeżdża raz na pięć lat, albo i rzadziej. Nic, co mogłoby robić jakieś większe nadzieje. Matka już dawno przestała wierzyć, że ojciec wróci na stałe. Ogólnie równia pochyła. Siewa miał ciężko, to prawda ( któż nie miał ), ale najgorszy etap w jego życiu chyba właśnie nastąpił. Był w naprawdę beznadziejnym stanie. Karolina miała całkowitą racje. Przypadek był beznadziejny. On chyba o tym wiedział, ale tak jak mówiła nic nie chciało mu się z tym zrobić. Wiedział, że jego życie to wielkie bagno, a jednak nic sobie z tego nie robił. Po co ? Życie i tak nigdy nie dało mu szansy, więc po co ma mu zależeć. –Widzę, że trzymasz jego stronę ? –Ja ? No co Ty Od zawsze chciałem być komentatorem Nhl, to cudowny zawód. Dużo emocji. Bardzo dużo. Ale główna zasada brzmi. Nie trzymaj żadnej ze stron Karolina poruszyła głową. –Jesteś inny. Nie rozumiesz tego. No pewnie. –Chyba mam odmienne zdanie. –Myślisz, że jak już się całowaliśmy to wiesz wszystko ? Nie za dobra składnia. I na Boga o co jej chodzi ? –Poza tym chyba nadal go kocham. Oho, Chciałem się nie uśmiechnąć. –A ty nikogo nie kochasz ? Żyjesz tylko przelotną, kilkusekundową chwilą ? –Bo ja wiem. – odpowiedziałem. I tak to już koniec –pomyślałem. –Mam nadzieje, że uda wam się znowu – szukałem odpowiedniego słowa – zejść. Wstała. Odwróciła się na pięcie i zaczęła iść, po czym rzuciła jeszcze. –Jesteś taki sam jak wszyscy faceci. Maminsynki i nudziarze. I to by było na tyle. Ostatnio chyba znów mi wszystko nie wychodzi. Mam nadzieje, że po raz ostatni, ale znów chciało mi się zapalić papierosa. Może to wiek, może to ... –To Ty ? Odwróciłem się z pewnością, że to piękna Karolina woła, bo stwierdziła, że nie opłaca się jednak palić mostów. Jednak to było coś znacznie innego. Moja twarz ujrzała, nie da się ukryć twarz Luci. Zawsze znajdzie sobie dobry moment –Witaj Luciu. Co cię tu sprowadza. –Ty… –zaczęła Lucia. Nie nosiła różowych okularów. –Kolejna nie zaliczona dusza ? –Wręcz przeciwnie. Zazdrosna ? Jej twarz nic nie wyrażała. –Prędzej dałabym sobie zrobić lewatywę – oznajmiła. Zatrzymałem się, bo dotąd szedłem. –Prosisz się o kłopoty. Prychnęła pogardliwie. –Ja ? Zobacz co Ty robisz, Ty ,ty nędzny kołtunie. –O nie znałem tego słowa. Człowiek jednak całe życie się uczy. –Tobie nawet trzy powtórki z pierwszej klasy by nie poskutkowało Gło czy gły. Nie chciałem podwyższać autorytetu pani magister . Zadzwonił telefon. Hurra. Natychmiast odebrałem. To był Tomek i ostatnim razem niepokoił mnie o wpół do trzeciej w nocy. Chciał, żebym przyjechał do centrum. Potrzebuje mnie, ponieważ ma policję na karku i naprawdę mógłbym być bardzo pomocny. Powiedziałem, że przyjadę. Sprzedałem pewnemu gościowi kilka lat temu używanego grata, w którego włożyłem dużo pieniędzy, które okazały się jak większość inwestycji w moim życiu wtopione. Grat miał już swoje lata, ale kolega pojeździł nim jakiś czas i jak sam mi powiedział pochodna samochodu sprawdzała się nieźle i nie sprawiała większych problemów. Do czasu. Aż pożyczył go pewnemu nieletniemu, bardzo nieokiełznanemu kierowcy, który już pierwszego wieczoru pokazał na co go nie stać. A nie stać go było na to, żeby zapłacić za rozwalonego rzęcha. Nie ma to jak popisywać się przed dziewczynami. Jako, że nie zdążyliśmy w całości przerejestrować auta byłem potrzebny przy sporządzaniu protokołu ze stłuczki. Pół nocy spędziliśmy na naprawdę twórczej dyskusji na różne tematy. Policjanci o piątej w nocy bądź rano jak kto woli mają bardzo wybujałą wyobraźnie. Mój towarzysz niedoli w momencie, gdy policjant opuścił salę przesłuchań, która tak naprawdę była po prostu szatnią wyjął z jednej z szafek pałkę policyjną. I to chyba był jego błąd, bo przez to spędziliśmy kolejne trzy godziny objaśniając dokładnie co chcieliśmy z tą pałką zrobić. ROZDZIAŁ X Sprawdził pocztę. Był w niej list. Od niej. Tej jedynej. Fragment 1: zagajenie, który nie rości sobie pretensji do wyczerpującej wypowiedzi, czyli pytanie otwarte. Tylu ludzi wyskoczyło z pędzącego czasu mojego pociągu i w oddali CORAZ RZEWNIEJ znika. Horyzont zaludniony drobnymi, ciemnymi punkcikami o wilgotnych oczach straszy bezkresem. A nikt nie ogarnie bezkresu. Chyba, że melancholicy – szczęśliwi nieszczęśliwcy. Dla mnie czas jest tylko chwilą wypełnioną czyimś oddechem i mierzę go odcinkami między kolejnymi haustami. Czas jest względny dla fizyków i bezwzględny dla ludzi. Kim zatem byli pasażerowie? Dlaczego wysiedli o kilka stacji wcześniej? Dlaczego w ogóle musieli wysiąść? Pointa: „Choćbyśmy byli uczniami najtępszymi w szkole świata, nie będziemy repetować żadnej zimy ani lata” – jak napisała przed laty znana (?) poetka. To zachłanne credo przemawia do mnie od dawien dawna. Jeśli kierowali się (ci pasażerowie oczywiście) tym samym, co ja pragnieniem, a mimo to wysiedli – to umiem to uszanować i zrozumieć, i odczuć. Niby jeden świat, ale czasoprzestrzeń niewspólna dla wszystkich. Jest w tych mijaniach i dystansach i ból, i niemoc, i strach. „Kilka słów”, które miały się znaleźć na pocztówce, czyli sui generis motta w formie retorycznego [tekst nieczytelny] ze slangu męskich szowinistów, nieco stransformowany na modłę egzystencjalną: „lepiej jest gonić za króliczkiem czy go złapać?” Mądry cytat, aby tradycji stało się zadość, który moja pamięć na okoliczność ujrzanego na tej kartce motywu. „Jeśli modlisz się o deszcz, weź parasol! Musisz wierzyć, że deszcz spadnie!” przysłowie z Bliskiego Wschodu. [Notatka jest formą spowiedzi, której c.d.n. lub nie nastąpi – w zależności od twojego wyczucia mojego czasu] Pozdrowienia z dalekiej bliży! Agna Lublin,g.14:00, dnia X kwietnia 2005 roku, w poniedziałek Znów przyszedł list od mojej lubej. Ostatnio nie daje jej spokoju, jeśli chodzi o Condolezze . Wyczytałem, gdzieś, że babka jest spoko. Wcale nie!!! Jestem żelazokonsekwentną Condolerrą (Condollerą? i Condollerrą?)!!! Co prawda powiększam swój bilans ujemny listów, ale czynię to w określonym celu! Moja 5 klepka i 7 zmysł podpowiadają mi, bowiem, że Twój bilans dobrego samopoczucia w najbliższych dniach może błyskawicznie spadać na łeb i na szyję (równoważąc się tym samym z moim bilansem ujemnym), czemu pragnę za wszelką cenę zapobiec. Nie wykluczone, że oprócz przymusu natury obiektywnej, ów hipotetyczny stan ducha należy wiązać z dojmującym brakiem KOZICH BOBKÓW… A ja jestem czułym telepatycznym sejsmografem. Moja empatia również nakazuje mi wysłać Ci w zamian GAŁĄZKĘ Z GOŁĘBIEGO GNIAZDKA skwapliwie wybieraną przeze mnie spośród wielu podobnych, choć nie takich samych, bo – jeśli się im uważnie przyjrzysz, to Twoje oko szczęśliwie zarejestruje na niej dyskretne (!) ślady BOBKÓW GOŁĘBICH. Nie do przecenienia jest także symboliczna wykładnia znaczenia samego gołębiego gniazda*, którą w przypisie dekoduję dla Ciebie, aby umocnić Cię w wierze, że świat zmierza ku lepszemu. *Hasło GOŁĄB [W:] Słownik symboli, W-wa 2001, gołąb jest symbolem niebiańskiej czystości i niewinności, poselstwa niebiańskiej nowiny, odrodzenia i realizacji uskrzydlonych marzeń, piękna czystej miłości, rozkoszy, płodności, prawdy, mądrości, stałości, pokoju, świeżości, łagodności, harmonii świata materialnego i duchowego, gołąb i synogarlica – symbol idealnej pary małżonków i kochanków. …gołąb jest również atrybutem świętej Agnieszki… …hasło GNIAZDO nie figuruje w uczonych słownikach symboli i mitów, które posiadam w swoim księgo zbiorze lubelskim, a to dlatego, że interpretacja tego motywu jest przezroczysta i aż nader czytelna… Gdyby dodać do tych interpretacji jeszcze znaczenia, które ptasiej kupce przypisuje tak zwana kultura ludowa, to należy liczyć się z tym, że w najbliższym czasie (w piątek) spłyną na Ciebie niczym życiodajny deszcz materialne bogactwa! Jednak jestem konsekwentna. Powiedziałam wcześniej, że nie napiszę ani słowa, i nie napisałam ani słowa o sobie, lecz wyłącznie TERAPEUTYCZNIE DLA CIEBIE… Ślę energy and lusty pozdro! Agna ROZDZIAŁ XI Miałem dziwnie optymistyczny humor, budząc się o szóstej trzydzieści rano. Weekend za pasem, a ja musiałem zebrać siły. Robiłem zupę mleczną, myłem zęby jednocześnie sikając do klopa. Myślałem o czasie przeszłym. Bawiłem się w akademickim pubie. Poszliśmy tam wraz z Łukaszem, ale nie tym, tylko innym. Przez chwilę był tam też Szymon i Wolf. Zaczęliśmy koło drugiej, a ja naprawdę miałem ochotę się uchlać. To znaczy po namowach przyjaciół-kolegów. Przed wejściem do baru pokłóciłem się *na trzeźwo) z przynajmniej trzy razy większym ode mnie ochroniarzem. Na szczęście nic się nie stało. Oprócz tego, jako że przyjechał do mnie pięćset kilometrów, był tam też Mały. Zaczęliśmy spokojnie. Od sześciu piw. Była już piąta i bar powoli zaczął się napełniać. Przyszły trzy studentki. Były same. Nie robimy tego często, ale tym razem przysiedliśmy się. Mały, który raczej wolał wypić więcej niż mniej, po zmianie stolika zachowywał się co najmniej dziwnie. Miał dziwną minę, ale na początku nie zwracałem na to uwagi, a na końcu już nie trzeba było. Rozpoczęliśmy standardową gadkę. Okazało się, że dziewczyny są z daleka, a tutaj studiują zaocznie. Dzisiaj miały poprawkę i przyszły oblać zwycięstwo. Rozmowa toczyła się powoli. Okazało się szybko, że dwanaście piw to dla mnie szczyt możliwości i wylądowałem na dłużej w kiblu. Gdy odcedzałem kartofelki, rąbnąłem głową w lampę, która niefortunnie zwisała nad moją głową i światło zgasło. Zgasłem też ja, bo następną rzeczą, jaką pamiętam było rzyganie o trzeciej w nocy do pudełka po rodzinnej pizzy z podwójnym serem i szynką. Przez moment myślałem nad tym, żeby wejść pod prysznic, ale jako, że nie miałem więcej niż piętnastu minut, nie mogłem tego zrobić. Czas poświęciłem na wypicie herbaty z mlekiem. Chciałem sprawdzić maila, ale uświadomiłem sobie szybko, że nie mam tu komputera. Byłem wściekły za minione dni. Nic się nie stało, nic się nie zmieniło. Nic nie zrobiłem, żeby było to godne zapamiętania. Zmarnowaliśmy po raz kolejny kasę i z pewnością wątrobę. Chciałem się zmienić. Chciałem mieć szczęśliwe życie. Ciągłe imprezy do niczego nie prowadziły. Od koleżanki pożyczyłem książki o Fengh Shui. Z tego, co w niej wyczytałem wynikało, że mój pokój jest tragicznie usytuowany, ma złą energię i w ogóle jest zbiorowiskiem nieszczęść. Łącznie z zatrutymi strzałami, które niekorzystnie działają na człowieka. Chciałem spotkać się z Marią, ale ja zepsułem cenne godziny mojego życia chlejąc w pubie. Pijąc herbatę, próbowałem myśleć, że może nie było tak źle, że może nie jestem kompletnym frajerem. Chciałem sobie wmówić, że było dobrze. Oczywiście to wierutne kłamstwo, ale. Przed rozstaniem kilkoro moich kolegów oświadczyło, choć nie mam pojęcia skąd u nich tak dojrzałe rozumowanie, że oprócz tego całego chlania musi chyba być coś jeszcze. A jednak ciągle to robiliśmy. Nikt z nas nie mówił podczas nocnego ochlaju dość lub proszę przestać. Już dawno nie zachowywaliśmy się tak bezsensownie i głupio. Mały w pewnym momencie złapał takiego doła, że zaczął nam wszystkim ostro moralizować, że jak my się zachowujemy, ale nie widząc większego zainteresowania swoim występem, postanowił sobie darować. Ja nie próbowałem się nawet odzywać, bo i tak wiedziałem, ze robię źle, ale nic na to nie mogłem poradzić. Po prostu czułem, że Maria więcej nie zatelefonuje. Dlatego wyłączyłem komórkę na wypadek, gdybym się mylił. Lubiłem mieć rację. Na ulicy dzieci krzyczały, jakby usłyszały o kolejnym ataku terrorystycznym. Myślałem jak wytrzymują z nimi rodzice i nie znalazłem żadnego logicznego wytłumaczenia. Spojrzałem na zegar. Była dopiero szósta trzydzieści. Co one tam robiły? Może rzeczywiście mamy atak, a ja nic nie wiedziałem. Muszę zacząć oglądać wiadomości. Zamknąłem okno, ale bestie wydawały taki pisk, że nawet teraz je słyszałem. Włączyłem telewizor, aby je zagłuszyć. Dziś rano ponownie zaatakowali terroryści. Przypuszcza się, że za atak odpowiedzialni są ludzie z Al. Kaidy. Wybuch mostu pochłonął wiele ofiar, w tym wiele dzieci. Dziś wieczorem podamy więcej szczegółów… Wyłączyłem telewizor. To robiło się już tak monotonne jak gwiazdka albo śmigus dyngus, że nie miałem ochoty tego słuchać. Może w dzisiejszych czasach, żeby być trendy, trzeba wysadzić coś w powietrze? Dobrze, ze nie mam komputera. Tam podobno można znaleźć na wszystko przepis. Nie cieszyło mnie to. Może pewnego razu te dzieciaki przyniosą mi coś takiego pod klatkę. Chwilowo myślałem o tym, jak przyjemnie mogłoby być mieszkać na wsi. Z tego, co przed chwilą mówili w radiu, miasto staje się powoli zbiorowym grobowcem. Nie miałem ochoty stać się jedną z ofiar. Życie w mieście. Jak wielu o tym marzy. Cztery dni na siedem wolałbym tutaj nie mieszkać. Mogę na wsi. Żyję z dnia na dzień. Szczęśliwi czasu nie liczą. Jestem skazany na to miasto, choć z pewnością tego nie pragnę. Byłem zdołowany. Opuściłem mieszkanie. W pierwszym napotkanym sklepie kupiłem kanapkę i sok z czerwonych grejpfrutów. Na ulicy panowała chyba cholera. Słońce jeszcze nie zdążyło osiągnąć odpowiedniego poziomu. Część ludzi była uśmiechnięta. Większość szła prosto do pracy, żeby tylko uciec od żony lub męża albo po prostu żeby zarobić na kawałek chleba. Chyba nie byli jeszcze świadomi wczorajszego zajścia. Miasto o siódmej pięć nad ranem wygląda naprawdę cudownie. Mieszkańcy, tak, wiem, że to dziwne, są mili. Patrzyłem na niebo i marzyłem. Mógłbym być tak sławny i bogaty jak Bono. Dlaczego nie? Jestem wprost proporcjonalnie do niego przystojny. Też nie umiem śpiewać. Nie, żebym się nabijał. On sam mówi o tym w którejś piosence. Mógłbym mieć swoją wyspę, swój samolot, hotele, a nawet kilka kobiet. W takim rozmarzeniu doszedłem do ostatniego już skrzyżowania. Facet ochlapał mnie beztrosko błotem. Spotkanie z rzeczywistością. Ostatnio zastanawiałem się nad tym, czy lubię siebie? Czy widok mojej twarzy w lustrze sprawia mi przyjemność? Pięć lat temu osiągnąłem pełnoletniość. I co? Nadal jestem tym, kim zawsze byłem. Gdy byłem jeszcze szczeniakiem, trenowałem judo. Jigoro Kano. Trochę duszeń, rzutów. Było fajnie. Niestety nie byłem w tym czasie w zbyt dobrej kondycji fizycznej i skończyłem moją przygodę na białym pasie. A od dziecka chciałem zostać Jean Claude Van Dame. W liceum chciałem zapisać się na boks, ale że to wyjątkowo brutalny sport, to zrezygnowałem. Od młodości byłem karmiony przekonaniem, że bary są tylko dla twardzieli i żeby przetrwać tam choć parę minut, trzeba umieć się być. Oczywiście ilekroć przechodziłem obok pubu, moje życie zmieniało się w koszmar, gdyż wiadome było moje nastawienie do nich. Nieczęsto myślałem, że tam naprawdę odbywają się straszne walki, które wygrać może tylko najsilniejszy. Zacząłem mieć problemy z rozróżnianiem tego, co złe i co dobre. Zacząłem mieć chore wyobrażenia i przysięgałem sobie, że niebawem sprawdzę, co tak naprawdę dzieje się za zamkniętymi drzwiami. Byłem szczeniakiem, ale wmówiłem sobie, że wcale mi to nie przeszkadza. Pewnego razu wszedłem do takiego baru i przekonałem się, że to naprawdę nic strasznego. Nic, co mogłoby źle wpłynąć na psychikę dziecka. Potem widziałem kilka razy bójkę, ale kończyły się co najwyżej lekkim, chwilowym nokautem. Raz stanąłem nawet w obronie pewnej dziewczyny i wtedy poczułem, że jestem coś wart. Poczułem, że jest to lepsze od orgazmu. Po tym incydencie, którego zresztą nie ja rozpocząłem, Asia wytłumaczyła mi, że tak nie można, że popełniam ogromny błąd, że jestem głupi i bez wyobraźni. Myślałem, że mówiła o tym drugim, ale ona miała na myśli mnie. Szybko wykorzeniła ze mnie twardzielskość i zapłodniła nową cechę. Wyobraźnię. Aby zrozumieć konsekwencje swych czynów, człowiek musi mieć pewne wyobrażenie o życiu. Musi też ponosić klęski, żeby się z nich podnosić. Musi myśleć, gdzie będzie się znajdował za pięć lat i jak to, co robi teraz wpłynie na to, co będzie robił za kilka lat. W sumie życie wydaje się być łatwe. W sumie. Bo po każdym takim zdaniu na twarzy pojawia się uśmiech. Jeżeli jest takie łatwe, to dlaczego nie jest? Trzeba patrzeć na drugą osobę i wyobrażać sobie, co zrobiłoby się na jej miejscu, czy potrafiłbym rozwiązać dany problem? Może kiedyś sam będę miał podobny i co wtedy? Ooo, a gdybym pomyślał o tym wcześniej. Od pory incydentu w barze nie szukam już tam uciech natury tylko fizycznej. Byłem trochę zdołowany tym, że nie mam takich naleciałości jak inni faceci w barze, którzy koniecznie muszą komuś walnąć, ale ogólnie czułem się nieźle. Właściwie w życiu oberwałem tylko dwa razy. Raz, gdy szedłem z babcią koło szkoły, która prowadziła wojnę z moja szkołą. A drugi raz… Nie pamiętam. Wiem, że babcia zorientowała się, że oberwałem dopiero w domu i gdy tylko zobaczyła moje podbite oko, natychmiast chciała pójść i oddać temu chłopakowi. Wszystko, co słyszałem na temat bójek za czasów młodości, to kłamstwo. Dostajesz fangę i po prostu albo idziesz dalej (epizod z babcią) albo oddajesz koledze albo po prostu leżysz na ziemi i udajesz, że nie żyjesz. Cios trwa krótko. Prosta ręka leci niecałą sekundę, by po chwili zrobić purpurowy ślad pod twoim okiem. Bardzo filozoficzne i bardzo klarowne. Jak dochodzące wino. Danie komuś w łeb ma też swoje dobre strony. Człowiek realnie postrzega świat. Dał w łeb i sam może w niego dostać. Dla niektórych ludzi pod krawatem jest to zwykła mrzonka. Oglądają to w filmach i czytają o tym w gazetach, ale nigdy nie doświadczają tego na własnej skórze. Gdy w końcu dostaną pięścią w brzuch, odczuwają, że żyją. Życie zaczyna nabierać smaku. Opanowanie sztuki walki zabiera trochę czasu. Trzeba pamiętać o tym, że gdy o walki staje dwóch sprawnych ludzi, to zawsze wygra ten większy. Ale nigdy nie należy przeceniać przeciwnika. Poza tym nikt nie unika ani nie blokuje ciosów jak na filmach. Opanować do perfekcji sztukę walki to wielki wysiłek i niebywała korzyść i przyjemność, płynąca z umiejętnego zadawania ciosów. Chciałbym mieć czarny pas i być arcymistrzem w kilku sztukach walki, ale ze względu na moje cyniczne lenistwo jest to po prostu niemożliwe. Poza tym nigdy nie chciałem nikomu zrobić krzywdy, za którą musiałbym płacić naprawdę wysoką cenę. Chciałem zapomnieć o tej części mojej natury. Niestety, nie mogłem. Każdego dnia myślałem o tym, żeby zapisać się na jakiś trening. Krzysztofa znałem od miesiąca, a już biłem się z nim dwa razy. Raz, gdy siedziałem z Małym w barze, podszedł do nas koleś i poprosił o ogień. Gdy dowiedział się, że nie mamy, zaczął nas wyzywać od kutasów. Wyprosiłem go na zewnątrz. Widać było, że nie jest nawet w połowie tak trzeźwy jak ja, więc uważałem, że nie będzie z nim większych problemów. Koleś zaczął skakać, wywijać różne piruety, których nie mogłem przyporządkować do żadnej ze znanej mi sztuki walki. Odeszliśmy trochę dalej. Na bardziej neutralny teren. Uderzyłem go z lewej ręki, na której miałem mój drogocenny pierścień Atlanty za całe dwie i pół stówy. Facet dostał prosto w zęby i gdyby nie pierścień, to z całą pewnością musiałbym wyciągać jego zęby z mojej pięści. Gdy odchodził, zaczął jeszcze wykrzykiwać, że zna wpływowych ludzi i że jeszcze mi pokaże. Wymienił ksywy (zresztą niepoprawnie) ludzi, których bardzo dobrze znam i które od dawien dawna są ze mną za pan brat. Wróciłem do Małego, który od samego początku uważał, że niepotrzebnie zawracam sobie głowę. Nie każdy może po wypiciu czterech piw pochwalić się nerwami ze stali. Lala i reszta pracowała na innej budowie niż dotychczas. Cały obszar, który im wyznaczono, miał być wykarczowany co do joty. Byli ekumeniczni w każdym calu. Niszczyli chwasty z takim zapałem i widziałem, że aż robiło się przyjemnie. Nigdy chyba ich nie rozumiałem. Wszystkie budowy wyglądały dla mnie podobnie. Zrzędliwy szef budowy albo działał na nerwy albo działał na nerwy. Ludzie nigdy nie mieli ochoty z nim rozmawiać. W powietrzu unosił się stęchły odór nędzy i rozpaczy. Jedni i drudzy po uszy tkwili w nędzy. Mogli mieć duże domy i małe ogródki, małe domy i duże ogródki, a i tak zawsze tkwili po uszy w bagnie. Domy były wzięte na raty, a spłata kredytu z dwudziestoprocentowym oprocentowaniem nie należała do najciekawszych zajęć. Ale poza tym mieli uśmiech od ucha do ucha. Przez krótką chwilę czuli się panami, właścicielami ogromnych posesji, dla których teraz robi ktoś inny. Kraina, która tylko z zewnątrz wyglądała wesoło. Obok placu robót dzieciaki wąchały klej albo piły tanie wino o dźwięcznej nazwie Kommandos. Czasami ci, co chcieli wyjść na ludzi, zapraszali koleżankę na randkę, fundując jej całogodzinny pobyt w supermarkecie. Mogła sobie wybrać, co tylko chciała. Jej oczy błyszczały na samą myśl o tym. Przeważnie wybierała prezerwatywy. Męskie. Jedyne szaleńcze zakupy sprawiali sobie wtedy, gdy byli bez grosza. Taka czynność zdecydowanie podnosi na duchu. Cóż to było za święto. Wszyscy ludzie, którzy przyglądali się pracującym robotnikom, wyglądali tak samo. Jak moje samopoczucie po paru godzinach pracy. Pewnego razu wszystko zaczęło się sypać. Naprawdę i w przenośni. Robili w biednej dzielnicy, o czym już mówiłem. Musieli wynieść stare meble oraz cały dom od środka. Lala zauważył starą, jak sądził nikomu już nie potrzebną wieżę hi-fi i szybko wymóżdżył, że coś takiego może mu się przydać. Kierownik budowy był jednak odmiennego zdania, co lali dał szybko do zrozumienia, wyrzucając wieżę za okno. Leciała ze dwie sekundy, bo to było drugie piętro. Oczy Lali pokryły się łzami. Na w pół myślałem, że da w ryj swojemu szefowi, czego jednak w końcowym rozrachunku nie zrobił, dzięki namowom Szkudlera, który miał w dupie wieżę oraz trochę mniej, ale również i Lalę, ale za to zależało mu na robocie. Naprawdę zaskakujące było to, że Lala przyszedł następnego dnia do pracy. Nie wzruszony. Bez żadnej widocznej obrazy pracował dalej. Jednak wewnątrz coś w nim pękło i poprzysiągł zemstę na swoim pracodawcy. To typowe, że zawsze trafiali na jakiegoś kutasa. Innym razem, gdy mieli Pomalować całe dwupiętrowe mieszkanie zanim zabrali się do roboty Lala ruszył jak to zwykle miał zwyczaj robić w poszukiwaniu skarbów i ku zaskoczeniu wszystkich pracujących ów skarb znalazł. Można powiedzieć, że nawet dwa. Jeden wisiał w czarnym woreczku na szynie, na której wisiały firanki, na którym dużymi literami było napisane SolargearTM a drugi w pudełku po czekoladowych ciastkach. W drugim znalazł około stówy w drobnych monetach. W pierwszym natomiast było coś ekstra. Bezmyślnie wysypał całą zawartość na położone lustro i zaczął liczyć, a raczej segregować. Były tam kanadyjskie dolary, kilkadziesiąt funtów angielskich oraz pieniądz pochodzący z Bermudów. Ale perełkę stanowiły monety z 1600 i 1700 roku. Zachwycała też ich ilość. Było ich około dwudziestu. A wszystko skonfiskowane przez kutasa kierownika. Lala do końca czasu trwania budowy żył w wyniszczającym stresie i bezsilności. Wracając z budowy rozmawiali jak zwykle o niczym. - To miasto – rzekł po dłuższej chwili Lala. - Co? – zdziwił się Mały, który jak zwykle był w złym humorze. - To miasto mnie rozbraja. - Nie Ciebie jednego – powiedział spokojnie Mały. Nie widział powodu, by się denerwować. - Ale mnie naprawdę – powiedział Lala trochę z pretensją w głosie. Mały wydał z siebie pomruk niezadowolenia. Chciał szybko zmienić temat, zanim Lala przypomni sobie o straconych monetach. - Widziałeś najnowszy film z Dipem? - Tym Dipem? – zaciekawił się Lala. - Dipem. Dżonym Dipem. Mały zrobił poważną minę. Lali wszystkie Dżony źle się kojarzyły. - Nie – odpowiedział Lala, zastanawiając się, do czego zmierza Mały. - Akcja dzieje się na morzu. - Jak się nazywa? Mały zmrużył oczy. - Wyspa skarbów. Potem już było tylko ciche mlaśnięcie i mała strużka krwi. Ściekająca po nosie Małego. Lala zrobił obrażoną minę i wyminął scenicznie kolegę, mając po zakrwawione dziurki w nosie dzisiejszego dnia. Gdy już na dobre wyprzedził przyjaciela, spojrzał na graffiti tuż koło jego domu i przeczytał w myślach: „Wolę na jeźdźca” – Luza i ”Kiedy jej staje robię fujarę”. Odwrócił się za siebie, szukając pomocy w zrozumieniu jednego z tekstów, ale ujrzał tylko Małego, który wsiada już do autobusu. Marzył o czasach, kiedy na murach nie było nic więcej oprócz Metallicy i ACDC. Przynajmniej nie kłuło w oczy. Gdy wchodził do domu, zobaczył jeszcze tylko: „Pieprz się cioto” – Jurek. Grunt to anonimowe komunikaty. Ktoś miał wyraźne kłopoty ze znalezieniem adresata. Odnalezienie kluczy do domu zajęło mu trzy minuty. Paskudne trzy minuty. Atmosfera na klatce i na pierwszym piętrze była nie za ciekawa. Tak to jest, jak się mieszka na takim zadupiu. Lepiej nie mieć tu odmiennego zdania od reszty. Powietrze było gęste od chęci mordu. Trzeba było przyjść do porządku dziennego. Czyli to, co zwykle tyle, że bez lodu. Lala wszedł do swojego pokoju pewien jednego. Chciałby mieszkać sam. Rozmowa z mamą przebiegała rutynowo. Otworzyła drzwi od kuchni, gdzie unosił się nie za przyjemny zapach. Lala oczywiście miał to tam, gdzie słońce nie dochodzi, ale wiedział, że prędzej czy później nawet on będzie musiał coś zjeść. Ojciec oczywiście był tam, gdzie nie sięga słońce też. Był górnikiem i akurat pracował na dziennej zmianie. Rozmowa z mamą także przebiegała rutynowo. Standard. Lala poszedł się przemyć, bo nie wiedział już czy to on tak śmierdzi, czy to zapachy z kuchni. Wolał nie mieszać tych dwóch bukietów. Na ścianie w pokoju Lali wisiał religijny obrazek, pod którym było coś napisane, ale Lala i tak tego nigdy nie rozszyfrował. Nie lubił czytać. Książek też. Wyzwanie stanowił dla niego program telewizyjny. Nie chciał zbytnio przemęczać komórek mózgowych. Ostatnio Lala kupił sobie rybki. A właściwie jedną. I to nie kupił, tylko złowił. Przy pomocy dwóch wiader udał się nad rzekę, gdzie rzekomo są raki. Jak są raki, to i muszą być ryby, powtarzał każdemu, kto chciał go powstrzymać. Jednak Lala złowił jedną prawie przezroczysta rybę. Przypominała mu gupika, ale do tej pory nie udało mu się tego udowodnić. Na domiar złego, po godzinie spędzonej razem z rybą, doszedł do wniosku, że jest jeszcze nadal nieodpowiedzialnym gówniarzem, a to dlatego, że zupełnie nie przewidział tego, że taka ryba musi od czasu do czasu coś zjeść. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Lala to nieodpowiedzialny typ, któremu nie mieści się w głowie, żeby przynajmniej raz na dwa dni rzucać do słoika małe, kruche coś, co miało imitować pokarm. Rybka miała zafundowany darmowy rejs rurą kanalizacyjną Lali. Od tamtej pory nie cierpi ryb i odpowiedzialności. A najbardziej nie cierpi Małego. Następnego dnia zaczynali robotę wcześniej niż zwykle, bo właściciel domu zażyczył sobie, żeby wszystko trwało krócej. Przyjechali o wpół do siódmej. Mały zapytał Lalę, czy widział gdzieś złote obcęgi i Lala poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. - Słuchaj, Mały – bąknął Lala, siląc się na lekki ton. – Mam zszargane nerwy. Chyba będę miał wylew. To jest moje życie i postępuję tak, jak tylko mi się podoba. Mam do zapłacenia za parę rzeczy i potrzebuję pieniędzy. Naprawdę ostatnio jestem w kiepskim stanie. Nie moglibyśmy się jakoś dogadać? - To ja wiem, nie musisz mi się tak tłumaczyć. Ja też mam czasem pecha. Lala czekał. - Ogólnie, spoko, człowieku, nic się nie dzieje. Wszystko będzie dobrze. Lala spojrzał na kierownika. - Jasne. - Do roboty, kurwa. Nie płacę wam za opierdalanie. Myślicie, że możemy zmarnować cały dzień na użalaniem się dwóch roboli? Obrócił się na pięcie i runął po schodach na górę, jakby nagle oszalał. Pobiegli za nim. Na górze kierownik stał w na pół pustym pokoju i rozmawiał z właścicielem domu. Chyba był zły. Oczy mu bynajmniej błyszczały. Świerzbienie w karku Lali przybrało na sile i objęło całą głowę. Zapadła cisza. Cisza zazwyczaj służy dźwiękowi. Przynajmniej w tym wypadku. Facet się wkurzył, że rozlali ostatnio farbę na jego nowy dywan. To prawda, ale potem próbowali go umyć, co facet ma wyraźnie w dupie. Razem z Małym przenosili dość dużą wersalkę. Lala zaczął opowiadać dowcip, a Mały wdepnął w czerwoną wanienkę z białą farbą. Wszystko znalazło się na zielonym dywanie. Koniec, kropka. Nic wam nie zapłacę – krzyczał facet coraz wyżej unosząc głowę. Kierownik spojrzał na nich, jakby zabili jego matkę. Nikt z nich się nie ruszał. Był to moment… wstydu? Wszyscy właściwie skupili się na tym, w jakim właściwie położeniu się znaleźli. I kto wie, może wszystko mogło zakończyć się polubownie. Może mogli przeprosić i odejść na podwórko, gdzie czekała ich przyjemna i twórcza praca przy chwastach, tylko, że oni nie byli do tego stworzeni. Nie mogli pójść na układ z kimś takim jak właściciel tego domu, a tym bardziej kimś takim jak kierownik. Machina jednak ruszyła o wiele wcześniej i dlatego wszystko już było przesądzone. Lala wciąż był zły, a Mały obojętny. Do czasu. Nagle coś pękło w Lali. Z pewnością nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni. Wyrzucił z siebie taki potok słów, że nawet mały skulił się przy ciężarze tych epitetów. Lala krzyczał, że jeśli pan fiut i pan fiut uważa, że przez tydzień harowali po dwanaście godzin dziennie na darmo, to chyba ma popier… we łbie. Właściciel, co było od przewidzenia, przyjął pozę obronną i staniał za dużym stołem, chcąc szybko przypomnieć, kto tu jest szefem. Wiadomo już było, że nic im nie zapłaci, wiec Mały szybko uznał, że też chętnie powie, co mu leży na sercu. Gdy skończył, a mówił dosyć długo, jak na niego, wszystko potoczyło się w błyskawicznym tempie. Kierownik rzucił się do gardła Lali, ten szybko zastosował na nim jedyny odpowiedni w takiej sytuacji rzut poświęcenia SUMI-GAESHI i fiut mógł już tylko oglądać stopy małego i to z wystarczającej odległości, by zobaczyć, co Mały ma między palcami. A miał grzybicę. Wyjął szybko stopę z klapek i położył panu f. na twarzy. Fiut nr 2 szybko przestał być zainteresowany dalszym tokiem wydarzeń i zaproponował, że wypłaci im za dni, które przepracowali, nie licząc farbowanego dnia. Ogólnie mogło być gorzej, co szybko uzmysłowili sobie, wydając część pieniędzy w pobliskim sklepie. Mały chciał cos powiedzieć na temat srebrnych monet, ale szybko się powstrzymał, łącząc się w milczeniu z kolegą. Ostatni opuszcza statek kapitan. Kierownik z pewnością go opuścił, ale nie mieli pewności, czy dostał chociaż trawę. Kiedy wreszcie dotarli do domu Lali, na czym niezwykle zależało Małemu, jako że chciał z nim wypić kilka setek okazało się, że facet pomylił się i wypłacił im za dużo o dwa dni roboty. Byli zadowoleni, ba, wręcz szczęśliwi, że tak ciężko harowali. Lala wyglądał jak ciężko chory człowiek, Mały niedużo lepiej. Usiedli w pokoju gościnnym i zaczęli oglądać powtórki seriali. W kablówce leciał właśnie trzeci epizod „Skrzydeł”. Odcinek, w którym właściciel lotniska prosi Helen o rękę. Wypili po trzy browce i zamówili pizzę z podwójnym serem i szynką. Lala starał się być uprzejmym dla Małego. Mały był przyjemny dla Lali. - Pozwól, że ja otworzę – powiedział wskazując palcem właśnie przywiezioną pizzę. Lala po chwili zamyślenia pozwolił mu na to, po czym otworzył mu kolejne piwo z zielonej jak dywan butelki. W końcu skończyli jeść i pić. A w telewizji akcja nadal nie posuwała się do przodu. Lala stwierdził, że ma tego dosyć i idzie do domu. Wtedy Mały przypomniał mu, że właśnie w nim jest, uświadomił sobie, że już chyba czas wyprosić Małego. Nim zdążył opuścić dom Lali, Helen jednoznacznie powiedziała nie i miała rację. Doszedłem do sklepu. Nie zajęło mi to dłużej niż pięć minut. Na drogę przede mną wyskoczył jakiś oprych i zagrodził mi drogę. - Ładna fryzura – powiedziałem. Parsknął śmiechem. - Wiem, moja dziewczyna ją robiła. Jak chcesz, może Ci zrobić taką samą. Wyprostowałem się. Dwa metry od nas czarna suka lizała szorstkowłosemu wyżłowi jaja. - Nie uważasz, że jest mało praktyczna zimą? – spytałem. – Można się przeziębić. - Masz coś do mnie? – spytał. Wyraźnie coś chodziło mu po głowie. Wiedziałem, że mnie nie uderzy, bo potem by nie żył. - Nie – powiedziałem. Skinął głową z pewną dozą szacunku, jakby przewidywał taką odpowiedź. - Pozwolisz, że o coś Cię zapytam? - Słucham – burknąłem. - Jesteś gejem? - A jak myślisz? – zaśmiałem się niewesoło. - No cóż. Gdy tylko Cię zobaczyłem, wpadłeś mi w oko. Powiedz mi. Lubisz na jeźdźca? - Pieprz się – odparłem życzliwie i ominąłem element. Gość był tak zadowolony, że udało mu się mi przekręcić śrubę, iż na tym się zakończyło. Widząc jak jego obiekt pożądania się oddala, krzyknął jeszcze: - A żebyś wiedział, że będę. Nie miałem więc pracy. Byłem na siebie zły. To nie był dobry dzień. Wyobrażałem sobie, że jakoś to przeżyję, ale to było zanim straciłem pracę. Coś niedużego, mikroskopijnego znowu we mnie pękło. Znowu użalałem się nad sobą. Gdy nic nie masz, nie masz też nic do stracenia. Życie pochłonęło mi pracę, kobietę, życie. Mój związek z „Włoszką”. No cóż. W dzisiejszym świecie, gdzie wszystko jest przereklamowane, gdzie od tego, co widzisz, musisz odjąć przynajmniej pięćdziesiąt procent, żeby uzyskać prawdziwy wynik, nasz związek wypadał średnio. „Włoszka” była na pół ekonomistką. Przez pierwsze lata byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy plany, które oczywiście okazały się tylko hipnotyczną mrzonką. Mieliśmy wspólne życie. Chodziłem do niej każdego dnia po szkole. Tzn. najpierw szedłem na obiad do dziadków, a po obiedzie od razu do niej. Nie mieszkała daleko. Nawet całkiem blisko. Omawialiśmy swoje problemy, kochaliśmy się, szliśmy do miasta. Standard. Pierwsze dwa lata były super. Trzeci i czwarty rok nie najgorszy. Dwa ostatnie lipa, lipa, lipa. Gdy zaczęliśmy mieć sekrety przed rodziną, zaczęło się robić niedobrze. Mówiliśmy, ale nikt nie słuchał. I tak już zostało. Gdy wyjechała, po dwóch latach zaczęło jej się powodzić. Miała na koncie ponad pięćdziesiąt patyków i była niezależna. A ja nadal byłem zależny i bez grosza. Żałuję, że nie urodziłem się kobietą. Mieliśmy plany. Tak, swoje sekrety. Swoje diamentowe pierścionki, ale było coś, przez co nie mogliśmy być szczęśliwi. Nie pasowaliśmy do siebie. Pod wieloma względami. Nie chodzi o numerologię. Po prostu nasze charaktery raczej się odpychały niźli miały przyciągać. Czasami nocą, gdy spała, a ja nie mogłem zasnąć, trzymałem ją w ramionach i chciałem, miałem nieprzeniknioną nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Próbowałem polubić jej przyjaciół. Kochałem ją jak dotąd nikogo innego. Kochałem ją mocniej niż przewiduje ustawa. Nigdy nie chciałem jej stracić i nigdy jej o tym nie mówiłem. Nie lubiłem swojej pracy, ona też nie. Byliśmy dla siebie stworzeni. Jednak, jak zawsze, gdy jest dużo szczęścia, musi nieuchronnie przyjść deszcz. Deszcz, który nie zmyje planu, ale oczy i pozwoli by trzeźwo spojrzeć na świat. Zaczęło się między nami sypać. Było jej ciężko. Jej matka miała właśnie zamiar opuścić jej ojca. Zaczęła mówić o milionach problemów. Byłe głuchy. Miała na głowie dwa związki do ocalenia, a jak wiadomo od przybytku głowa też boli. Z dwóch związków nie udało uratować się nawet jednego. Noc przed wyjazdem do Włoch była baaardzo długa. Mówiła, że mogę z nią jechać, że wszystko się ułoży, że wszystko da się naprawić. W oczach miała łzy. Jej oba światy w jednej chwili przestały istnieć. Była młoda i kochana. Włochy to nie inne miasto oddalone o godzinę drogi od domu. Włochy to wyzwanie, któremu chciała sprostać. Wiedziała, że to jest jej ostatnie wyjście. Po trzech miesiącach ciągłych telefonów, powiedziała mi, że była u lekarza. Poddała się aborcji. Nie wiedziałem, że byłem ojcem. Nie wierzyłem, że mówi mi o tym tak późno, i że nie mówiła mi o tym wcześniej. Moje serce zaczęło płakać. Właściwie nie mogę powiedzieć, że coś czułem. Wiem, że dostałem porządnego kopa w brzuch. Od tego momentu nie rozmawialiśmy ze sobą. Człowiek nigdy by nie podejrzewał, że to tak strasznie może boleć, dopóki tego nie przeżyje. Łatwo się o tym dyskutuje przy piwie, ale gdy człowiek styka się z rzeczywistością, nie jest już tak fajnie. Miło i przyjemnie było, gdy było się dzieckiem. Teraz będzie już tylko gorzej. Jak ona mogła mi to zrobić? Tyle dla niej zrobiłem, byłem taki oddany. Po tym wszystkim ona wykręciła mi taki numer. Proza życia. Czasami, gdy człowiek nie ma większych problemów, wydaje mu się, że życie nie ma sensu, ale gdy już go ma, widzi, że do tej pory marnował życie. Byłem już trzy dni bez pracy. Wróciłem do domu. Na kanapie leżał leń. Mały leżał na kanapie i nie dawało się ukryć, że z czegoś się cieszy. Z czegoś znacznie większego niż z udanej lub nie imprezy. Podszedłem do okna, by zająć w tej rozmowie strategiczną pozycję. Przed domem dwa psy równocześnie lizały swoje łapy. Gdy mnie zobaczyły, zrobiły dziwne miny. Stanowczo muszę się rozejrzeć za nowym mieszkaniem. Szturchnąłem Małego. Mały chyba był w domu. Gdy telefonowałem bo powiedział: Odważne posunięcie. Zamówiliśmy spaghetti i chińszczyznę bez mięsa. Mały był podniecony. Po paru minutach poszedłem do łazienki, licząc na to, że ryż bez mięsa opuści mój żołądek. W oddali słyszałem głos Małego. - Wiesz, co to jest Dildo? – spytał, gdy usiadłem na klopie. - Tak, chociaż nigdy nie jestem pewien. - Dla mnie to zupełna nowość. - Nigdy wcześniej o tym nie słyszałeś? - Pytałem tu i tam – przyznał. – Większość wie. - Jezu. Ja też wiem. Uczą tego w Internecie. - Usłyszałem chichot Małego. - Dildo... - Tak. Wstałem z klopa. Podtarłem tyłek i zacząłem myć ręce. - Spotkałem po drodze naszego znajomego idiotę – zawołał głośniej Mały. - Mhm – mruknąłem obojętnie, zakręcając kran. Zastanawiałem się, kiedy Mały zdradzi, po co przyszedł. - Zdaje się, że przenoszą go do innego szpitala. W tym momencie w kuchni rozległ się gwizd gwizdka. To chyba woda. Tak – orzekłem. – W kuchni. Zrobisz mi kawy? Wróciłem, żeby zaparzyć mu kawy. Mały rozglądał się po pokoju. - Gdzie go przenoszą? – spytałem. - Kogo? - Naszego kolegę. - A. idiota. Do innego miasta. O jakieś dwieście kilometrów stąd. - No i dobrze. Może w końcu wyzdrowieje. Nasz wspólny kolega robił imprezę. Rodzina wyjechała do chorego wujka, a on zaprosił do ogromnej chaty wszystkich znajomych dalszych i bliższych, i nie tylko. Pierwszego dnia sam pojechał do jednej dziewczyny, którą chciał bardzo poderwać. Pojechał tam z bratem, bo ona miała siostrę. Podczas podróży pociąg stanął na jakimś zadupiu, gdzie zmarnowali trzy i pół godziny. Do końca życia będą tego żałowali, to pewne. Gdy w końcu dojechali, zabrali laski do pobliskiego baru i wypili z obcymi ziomkami kilka wódek. Wszystko więc dobrze by się skończyło, gdyby nie fakt, że za mocno się spili i nawet nie pamiętają czy osiągnęli sukces czy nie. Dwa dni później na imprezie, którą sam organizował, okazało się, że do niczego wtedy nie zaszło. Za to może zajść teraz. Więc panowie kombinowali dalej. Jeden wziął jedną dziewczynę na pięterko, drugi został na dole. Na ich szczęście zabrakło prądu i mogliby przejść do rzeczy, gdyby nie fakt, że ona była jeszcze dziewicą i chyba chciała, żeby tak jeszcze pozostało. Byli wszędzie. Na łóżku, w jego pokoju, w wannie, ale jednak nie doszło do ostatniego zbliżenia. Odwiózł ją do domu, po czy, rozpoczął imprezę od początku. Impreza była długawa. Wypili dużo wódek. Zmieszali to z trawą. - On zachorował na migdałki, ona odwiedzała go w szpitalu. Historia jakich wiele. - W tym szpitalu w końcu zrobią mu operację – wytną mu migdałki. Sama rozkosz. Podałem mu kawy a sam wziąłem sobie puszkę mleka czekoladowego z dodatkiem soi. Dziadostwo było drogie, ale było warte swojej ceny. Poza tym nie zawierało żadnych E. Mały spojrzał na mnie, jakbym przespał się z jego matką. - Jak Ty to możesz pić? – zdziwił się, udając nonszalancję. - To jest zdrowe i pożywne, Mały. - Obawiam się, że wątpię. Pociągnąłem duży łyk i nie dałem sobie spokoju z Małym. - Jedzenie i picie dzieli się na takie, które jest na minusie, plusie i na zerze – podjąłem temat. – Na zerze lub na minusie jest Twoja kawa. Moje mleko również, ale w sklepie nie mieli nic innego. Jeżeli jesz takie jedzenie to tak, jakbyś jadł siano – tłumaczyłem zaciekle. – A wiesz, co jest najgorsze? – zapytałem. - No? – Mały ze zdziwienia rozdziawił usta. - Palenie papierosów. Na Małym nie zrobiło to większego wrażenia. Zapalił milionowego papierosa od chwili, gdy dał sobie słowo, że rzuca palenie. O czym nie trzeba mówić, o tym trzeba milczeć. - Widziałeś to? – zapytał Mały, pokazując mi biały prostokątny kawałek papieru. - Nie – odparłem. Mały zrobił minę, jakiej już dawno u niego nie widziałem. Minę proroka, wróżki, wróżbity, jasnowidza i to wszystko połączone w całość, poskładane niczym model z klocków lego. - Rzuć na to okiem. Podał mi trzymaną w ręku kartkę. Na samej górze widniało logo i adres jakiejś firmy. Niżej był opis jakiegoś urządzenia. Zacząłem czytać: Podkówka wywołuje pozytywną zmianę energetyki w pomieszczeniach – w mieszkaniach, domach, biurach, sklepach, restauracjach. Jest zwykle stosowana w celu poprawienia charakteru relacji międzyludzkich w miejscu jej działania, głównie dla wzrostu wzajemnego zrozumienia i sympatii. Podkówka, jest nietypowym przedmiotem wywołującym skutki, wynikające z jej wyjątkowych własności. Jej potencjał ujawnia się tylko wtedy, gdy jest właściwie zamocowana, z pełnym uwzględnieniem jej polaryzacji. Podkówkę mocuje się nad drzwiami wejściowymi otwartą strona do góry, polaryzacja „+” z lewej strony. Teraz ja zrobiłem minę i wyczekiwałem wyjaśnień. Facet z papierosem w ręku pokazał mi ulotkę z czymś takim. Czegoś tu nie rozumiałem. W oczach Małego pojawiło się to coś. Coś, co mnie przeraziło. Zrobiłem urażoną minę. - Kupiłem coś takiego. Zarobię na tym krocie. - Co takiego? Sięgnął do podręcznej torby i wyjął z niej średniej wielkości podkówkę. Był bez wyrazu. Gdzieniegdzie widać było niebieskie plamki. Mały postawił to na stole, po czym z kieszeni wyjął małe brązowe kozie bobki, położył na obok i zapalił. Gdy poczułem ten zapach, myślałem, że śnię. - To jedyna, jaką mam – rzekł Mały. – Mówię to po to, bo widzę, że Ci się spodobało. Jeśli chcesz, możesz sobie taką kupić. Nie wezmę od Ciebie ryczałtu. Wtedy zrozumiałem. Ten głupi chuj wyjął portfel (słyszałem przez słuchawkę) i przez słuchawkę czułem, jak przygląda mi się z wyższością. Ten pół-debil wisiał mi więcej, ale ze względu na stare dzieje darowałem mu. Jestem wielkoduszny. Stówa to nic, ale zawsze coś. Wyobraziłem sobie jego twarz i zrobiło mi się niedobrze. Miał zapewne ten sam nieprzyjemny uśmiech, co zazwyczaj. - Przyjedziesz po kasę, czy mam Ci ją wysłać? – spytał. Nie miałem dla niego gotowej odpowiedzi. Na dworze dzieciaki zabierały się już do zabawy w chowanego. Chyba nie robiło dla nich różnicy, czy ja odchodzę z pracy. Chcąc zachować się po męsku, po prostu odłożyłem słuchawkę i odszedłem. ROZDZIAŁ XII Znajdowali się w chińskiej dzielnicy. Na drzwiach widniał napis: co oznaczało Karaoke. Spotkaliśmy się tu po to .. Agna opowiadała mi o filmie która ostatnio widziała, a nawet zrobiła z niego notatki. Szczegółowe. Bardzo Godzina 23:20 „Cudowni chłopcy” Wonder Boys, Curtis Hanson Wykładowca USA (sztuka pisania, uczy pisać powieści); pali trawę, prowadząc samochód też, na czczo, spektakularny sukces I książki, lęk przed wydaniem na pastwę czytającej publiki następnej. Akcja, I kadr: Odeszła od niego żona, ma romans z panią rektor uniwersytetu, w którym wykłada pisarz, nienawidzi pisarzy, którzy potrafią wyjść z cienia sukcesu I książki i wciąż po niej publikują, jest uzależniony od leków uspokajających. Zamordowanie psa pani rektor (kochanki) i panu dziekanowi. Dwie kobiety: żadna nie umie z nim żyć, starsza go kocha. Odchodzi [X] – młoda żona P. P. Rektor chce usunąć [tekst nieczytelny], bo boi się, że E. wróci, a P. wciąż ją kocha, bo jest młoda i piękna, a ona stara Presja wydawcy, który tonie, bo nie odnosi sukcesów i trzyma się P. jak tonący brzytwy. Mania tworzenia fabuł: Wciąż układa fabułki, czuje się tym [tekst nieczytelny] tym bardziej, ze trudno mu radośnie odczuwać realną, a nie fikcyjną rzeczywistość. Student: ponurak, gej, najzdolniejszy na uniwersytecie, oryginalny i [...] Wydawca: gej, wprowadza się do P., robi z domu P., który potrzebuje spokoju, aby pisać, dom schadzek i libacji. Intryga kryminalna: Morderstwo psa i kradzież żakietu Marlin Monroe, w którym brała ślub [w czasie imprezy u P. Student: P. jest zły na S. bo ten opowiada mu same kłamstwa, w środku nocy „odbija” S. z domu rodziców. W łóżku S. zostawia zamordowanego psa, modelując pościel na ciało ludzkie, wydawcę S. O godz. 4 rano dzwoni i mówi, że kocha jego żonę. Znaczy się, walczy o nią, bo ona chce odejść. Kobiety nie lubią nie[tekst nieczytelny] mężczyzn. 2200 stron [część!] rozwiewa wiatr. Na pytania gościa, który ukradł mu samochód, (czemu pisał,, o czym była zgubiona książka) odpowiada, że dlatego, że nie mógł przestać pisać. Chce odzyskać z nią czuje się jak w domu, ona się wycofała, choć go kocha. P. oddaje swoje zapasy trawy Finał: happy end, ale nie typowo amerykański: stracił iluzoryczność swojego życia, zyskał – życie. Mały i Marlena byli już trzeci tydzień w Stanach. Dostałem od nich list : Serdeczności Mały i Marlena. Gorąco, ale pięknie. Przyjechali przyjaciele Marleny. Jest bardzo przyjemnie. Jedziemy na 4-dniową wycieczkę. Całujemy. –Krótko, lecz efektownie. Poszedłem do szkoły, żeby zobaczyć, o co tyle szumu. Na drugim piętrze wszedłem do klasy numer 25. Z tego co widziałem zaraz miał się rozpocząć angielski. Na tablicy widniał QUIZ : 1.What is ”Mayflower”? 2.Who was Percy Bysshe Shelley? 3.What was the “Globe”? 4.What or who were the Whigs and Tory? 5.What do you associate with Tiffany? 6.What is Derby ? 7.Who was J.M.Levy and what is he famous for? 8.What is the name of the Penguin Books founder? 9.”Mrs Dalloway” was written by… 10.T.S.Eliot’s play “Murder in the Cathedral” is associated with …. Zdecydowanie trzeba zlikwidować tą bude – pomyślałem. ROZDZIAŁ XIII Dzień – sobota Sen skończył się i ustąpił miejsca jawie. Rzeczywistość nie była już tak delikatna. Wstałem o dwunastej. Obudził mnie człowiek chodzący po moim balkonie. Po cichu odsłoniłem firankę. Zobaczyłem kobietę, która szła z jedną parą skarpetek. Powiesiła ją równo na sznurku. Zasłoniłem firankę. Nie zauważyła mnie. Zrobiłem śniadanie. Ryż z masłem i dżemem truskawkowym. Wymieszałem wszystkie składniki i zjadłem. O dwunastej piętnaście byłem już gotowy stawić czoło światu. Gdy wychodziłem z domu słyszał jeszcze, jak mężczyzna mieszkający w pokoju obok, przygotowuje cebulę na pierogi. Słońce było skryte za chmurami, nie bardzo dając poznać, że to właśnie ta pora roku jest obecnie w tej części świata. Wiosna – moja ulubiona pora roku. Udam się w stronę miasta. Naprzeciwko mnie szła kobieta. Zaczepiłem ją. - Dzień dobry pani – powiedziałem. - Cześć – odpowiedziała, uznając za pewne, że jest tak piękny dzień, że na pewno nie może być nic, co mogłoby go zepsuć. - Piękny dzień, nieprawdaż? - O tak, właśnie miałam się udać do pralni – odpowiedziała. - Tak, wiem, ale chcę pani coś powiedzieć – powiedziałem. Kobieta czuła, że zbliża się coś, co popsuje ten piękny dzień. I z pewnością zbliża się to dużymi krokami. - O co chodzi? – zapytała przeczuwając najgorsze. Mały był w Stanach przez sześć tygodni i oto, co Jego zdaniem się mu przytrafiło. Jego ciocia to wytrzymała, ale jak sama powiedziała to pierwszy i ostatni raz. 19.06 Dotarłem na miejsce. Samolot spóźnił się 30 minut, ale poza tym wszystko gra. Jestem wyczerpany. Dzień dobry Ameryko. 20.06 Pojechali z Jimem do Virginii. Byli na przedstawieniu opowiadającym o powstaniu miasta. Mały został wybrany przez jedną z tancerek. Mieli razem zatańczyć, a widownia oceniała ich oklaskami. 21.06 Dziś dotarli do Reno. Byli w kilku kasynach. Mały wygrał nawet 75centów. Potem poszli do najwykwintniejszej restauracji. Mały zjadł chyba cały zapas jedzenia. Desery smakowały mu najbardziej. Potem poszli do Hot Toxic. 22.06 Wg Małego... nuda. Nie przestaje jeść. Pojechali do Lake Tahoe. Wielkie jezioro wytrzymało ich postój. Potem kino. Grali „M:1-2” i „Dinosaur”. Mały zastanawiał się, dlaczego ceny tutaj są cztery razy mniejsze, a zarobki cztery razy większe. 23.06 Mały przesiaduje u fryzjera. Potem lecą z Jimem do Reno. Sam pilotował samolot. Na ente urodziny dostał mnóstwo prezentów. Jutro ma zamiar iść na zakupy. 24.06 Nie pamiętam... 25.06 Jadą do Californii. Spotkali całą rodzinę Jima. Przenocowali w Vacaville. 26.06 Udają się na północ Californii do Redwoods. Przenocowali w hotelu w Fairfield by... 27.06 ...rano wyruszyć na południe do syna Jima (Vacaville City). Przy, jego zdaniem, niedobrym torcie, obchodził urodziny. Mały poznał Jerrego. Razem pływali w jego basenie dwie godziny. 28.06 Połowę dnia spędzili w samochodzie. Wracają do domu. Dziś nic już nie zobaczą. 29.06 Mały idzie do kina na „M:1-2”. Jest zachwycony kinem. Siedem sal zrobiło na nim wrażenie. 30.06 Idą na śniadanie do kasyna. Wygrał 50$. Poszli z Jimem do kina na „The Patriot”. Świetny film. 01.07 Jerry przyjeżdża na 13:00. Wieczorem jadą do Reno, aby rano w niedzielę odlecieć do Texasu. Po obiedzie idą, z Jerrym na basen. Dwie trampoliny zrobiły na nim niemałe wrażenie. ROZDZIAŁ XIV Poszedłem oddać krew. Kraj tego potrzebował.450ml B Rh+ zawsze się przyda. Pielęgniarka wyglądała na kobietę zdecydowaną , odpowiedzialną i gotową na wszystko. Jej wysoko podniesiony podbródek świadczył o pewności siebie i arogancji. Z rys twarzy można było wyczytać długoletnią służbę na rzecz „ośrodka odnowy psychicznej „ Przyglądając się jej druhnom pomocniczkom odnosiło się wrażenie, że dzielą je lata doświadczenia i żeby ją dogonić potrzebowałyby przynajmniej siedem lat. Niczym mistrza strongmanów . Była ubrana na biało. Jej czarne od henny rzęsy była aż nadto wyraziste. Czasami przypominała Spartakusa a czasami siebie. Wolałem Spartakusa. Zastanawiałem się czy ma dobre serce. Podobno ludzie z takimi rzęsami mają dobre podejście do życia. Przeczytałem to w jakimś poradniku. Zacząłem się jej przyglądać. Po chwili zastanowienia doszedłem do wniosku, że jedyne co mi przeszkadza to jej całodobowy uśmiech. Niczym hotel bed & Breakfast czynny siedem dni w tygodniu. Chciałem jej zaproponować żeby posłuchała sobie utwór Beatlesów ale stwierdziłem że nie dałoby to oczekiwanych rezultatów. Zastanawiało mnie też czy ta kobieta nie odczuwała żadnych emocji. Czy nie wiedziała, że duma równa się grzech. Nie znałem się na wszystkim, ale umiałem rozpoznać człowieka szczęśliwego i człowieka w najlepszym przypadku zagubionego. Z drugiej strony , może to nie była moja sprawa. Może nie powinienem się wtrącać. Była dorosła kobietą. Takie słowa mogłyby ją nie tylko zdenerwować, ale i oburzyć. Nie byłem lekarzem. Właściwie to ona nim była. Przypomniały mi się słowa mojego taty. Psychiatrzy to najbardziej chorzy ludzie jakich znam. Była w tym szczypta prawdy. Zanim tu trafiłem w gazetach ukazał się artykuł o sławnym psychiatrze, światowym autorytecie, który przyznał się, że był pedofilem. Znaleziono kilka setek zdjęć z dziećmi, na których była jego ręka z charakterystycznym tatuażem. Ze szpitala podreptałem do starych znajomych. Dla polepszenia przepływu krwi. Łukasz. Lat dwadzieścia dwa. Chorobliwie ambitny. Student trzeciego roku ekonomii. Tryb dzienny. Jeśli chodzi o studia też. Średnia ocen: nie jestem pewien, ale ściąga po trzysta złotych, co miesiąc jako stypendium naukowe. Liczba dziewcząt: zero. Chociaż ostatnio jedna obiecała mu coś więcej, ale, jako, że był po pięciu piwach, powiedział, że po sesji. Poza tym zwierzył mi się, że nie był przygotowany i bał się, żeby dziewczyna nie zaszła w ciążę. Ostatnimi miesiącami nadmiernie spożywa alkohol, co okazało się dal niego zgubne, gdyż w centrum Poznania po odcedzeniu kartofelków zapomniał zapiąć spodni, co zarejestrowała miejska kamera, a dwie dziewczyny, które były świadkami całego zdarzenia miały z pewnością nie mały ubaw z zaistniałej sytuacji. Jego plany na przyszłość, to zdobyć dobrze płatną pracę, taką, gdzie zarobi minimum trzy tysiące miesięcznie. Ostatnio też często siedzi na komputerze. Poza tym uwielbia dobre książki. Dobra książka w jego poważaniu to „Sto lat samotności” albo coś Gombrowicza. Kładzie się spać systematycznie o jedenastej wieczorem. Wstaje o siódmej rano, czasami wyprzedzając mnie, który wstaje o szóstej pięćdziesiąt pięć. Damian. Student Akademii Rolniczej. Znam go od października i z dumą mogę stwierdzić, że na uczelnię wychodzi bardzo sporadycznie, właściwie nie wychodzi wcale. Przez pierwsze trzy miesiące spał do piętnastej albo szesnastej. Dwa miesiące temu kupił laptopa i teraz siedzi z nim do późna. Każdego dnia. Wstaje później, bo o jedenastej, czyli zmienia się na lepsze. Lubi malować. Ostatnio ze mną i z Maćkiem próbuje sił w ping ponga i bardzo dobrze mu to wychodzi. Posiada jedną kobietę, która czeka na niego w jego mieście. Mówi, że po skończeniu studiów będzie pracował u ojca w firmie i też zarabiał trzy tysiące. Wierzy w czarną magię i czerwone smoki, które trzeba ustawić pyskami do drzwi, a będą chronić pokój przed złymi mocami. Lubi też muzykę ciężką. To znaczy metal. Ma dwadzieścia trzy lata. Maciek jest najstarszy. Ma dwadzieścia cztery lata i jest zaangażowanym informatykiem. W tym roku kończy studia. Liczba dziewcząt: zero. Plany na przyszłość – zdobyć dobrze płatną pracę. Wydaje się być najbardziej odpowiedzialnym z całej naszej czwórki. Ostatnio podłączono nam net i teraz dopiero nie można oderwać go od komputera. Na szczęście nie jest uzależniony, co sprawdziłem. Lubi jeździć na łyżwach i jest najlepszy w tenisa stołowego. Ma swoją stronę www (a kto nie ma?). Ja? Przez ten rok akademicki pisał projekt, który poświęcił go bez reszty, bo do trzeciej w nocy miał prze oczami monitor. Kilka dni temu miał absolutorium. Dostał książkę „Rekordy Guinnesa” i cukierki nadziewane alkoholem. Michał, czyli ja. Lat dwadzieścia trzy. Stan kobiet zero albo jedna. Do końca nie wiem. Student trzeciego roku ekonomii Zainteresowania: ping pong, łyżwy. Męczy się z nauką, jaką jest ekonomia, że aż nie miło. Plany na przyszłość. Zdobyć dobrze płatną pracę. Usamodzielnić się. Zyskać niezależność. Ostatnio dużo uczący się do egzaminów. Pojutrze sesja, czyli koniec życia. Sześć egzaminów to nie przelewki. Częstotliwość odwiedzania uczelni: powyżej średniej. - To wszystko już? – zapytał. - Tak – odpowiedział. - Kiedy przyjedzie ten kolega, co się jąka? – zapytał. - Chyba już nie przyjedzie – odpowiedział. - Przesrane tak… – powiedział. - E, chyba już się nie jąka. Przeszło mu – powiedział. - On chyba w Niemczech mieszka – powiedział. - No, tam przeszedł terapię – powiedział. - Kiedyś wpada mój kolega do gabinetu i mówi, że przyszedł po wpis. A tam siedziało trzech wykładowców. A on w ogóle na zajęcia nie chodził. I mu mówią, że jak zgadnie, który to, to mu dadzą. - I co? Zgadł? – zapytał. - Gdzie tam. Dwa razy się pomylił. Po wpis przyszedł dwa miesiące później. Dochodzi wpół do szóstej. Roman poszedł się kąpać. - To, co? Ten kolega nie przyjedzie? – zapytał. - Chyba nie, ale kiedyś jak był w knajpie to podchodzi do barmana i chciał piwo zamówić i mówi: Popoproszę pipipiwo. Barman patrzy zdziwiony, a ten znowu: Popoproszę pipipiwo. Jak ten na niego nie wrzasnął. Jak będziesz mi się tu nadal wygłupiał, to zawołam policję – powiedział. A że ten powtórzył to po raz trzeci, to barman zawołał policję. Przyjechali po piętnastu minutach i pytają go o dowód, a ten odpowiada, że nie nie nie ma. Na to oni patrzą na siebie i na barmana, a chłopak się nadal jąka. W końcu wszystko się zakończyło polubownie, ale problemów miał, co nie miara.Historia stara jak świat, ale każdy musi ją usłyszeć minimum dwa razy. - Z chemii zająłem czwarte miejsce – powiedział Damian - Ale który etap? – zapytał Łukasz - Szkolny – odpowiedział Damian - E to szkolny to ja byłem pierwszy. - Rzuciłem w nauczycielkę śmietnikiem - Rozeszło się po kościach? – zapytał Damian - No nic mi nie zrobili – odpowiedział Łukasz - Kumpel wziął nabój, ostrzył sobie temperówkę. W kiblu wyj... ten nabój. On nie był sam w tym kiblu. - Ja z tym śmietnikiem pamiętam. Jeden kumpel mnie zobaczył. O kurde kapuś. - Każde pokolenie ma własny świat – powiedział. - Łał, to jest to, co przywiozłeś z domu? – zapytał. - No!... – odpowiedział. - Kurwa to już nie mam żadnych ćwiczeń. Dobra tylko niemiecki i koniec – powiedział. - Na GG Ci dałem. Np. znasz harmonogram dnia Ibisza powiedział. - No no. Ja kiedyś czytałem to – powiedział. - Albo dwóch denatów. Gdy dojechaliśmy, dwóch denatów się biło – powiedział. - No, no, a czytałeś z moczem? Tam, gdzie jest swąt napisane przez t? – zapytał. - Nie – odpowiedział. - To chodź, ja włączę kompa to Ci pokażę – powiedział. Po chwili. - Czemu sobie nie dasz, żeby zapamiętał hasło? – zapytał. - E, po co? – zapytał. - Co tam było? – zapytał. - Jeden czteromiesięczny mocz. Za ile poszło? – zapytał. - A, przeczytaj sobie. To nie jest jednorazowo. – odpowiedział. - …śmierdzi… Ile tam? 10 zł? Ja pier… Ludzie są pojebani – powiedział. - Michał, może Ty chcesz? Jedenastomiesięczny mocz. Taka herbatka z tego? Co Ty na to? – zapytał. - Kurde, ludzie są pojeb… Zresztą, ja się do nich zaliczam – powiedziałem. – Kurde, ale laseczkę spotkałem w sklepie. Tylko trochę za bardzo utleniona, ale... – powiedział. - I co? Na miejscu ją tam… między koszykami? – zapytał. - Nie, ale… Powiedziałem, że czeka na nią w domu czterech ogierów, każdy ze swoim lokum – powiedział. - I co? – zapytał. - Powiedziała, że jestem pojebany… – odpowiedział. - Nastawiam knedle. Robi ktoś coś teraz? – zapytał. - Ja już skończyłem – powiedział. - Ja też – powiedział. - Dobra. Ile to się ma gotować? – zapytał. - A bo ja wiem? – zapytał. - Siedem minut – odpowiedział. - O, może być z osiem – powiedział. - No. Kurde. Sesja się zaczyna. Ale nic, mam pewna technikę. Trzeba po prostu o wszystkim zapomnieć. O niczym nie myśleć tylko o przedmiocie. Potem jakoś samo przejdzie… – powiedział. - Nowatorskie, bardzo nowatorskie – powiedział. - Ja się tak od podstawówki uczę – powiedział. - Nowatorskie. I tak zaliczasz wszystkie sesje? – zapytał. - No, tak, jak na razie miałem jedną poprawkę, ale to ch… – powiedział. – Wiesz, co, zapomniałem, wyłączyłem kompa. Możesz wejść na jedną stronę? –zapytał. - Mam nadzieję, że dobrze pamiętam. Wszedłem na stronę innej katedry i też mieli te dane – powiedział. - Jak? – zapytał. - www… – powiedział. - No dobra – powiedział. - A daj ae.poznan. bo u nich też nie chodziło. Wszyscy tróje, ale to były takie tróje, że nie trzeba było się starać, a teraz każdy martwi się, chociaż o dwóje – powiedział. - Dobry, dobry… – zaczął Maciek. - O! – zdziwił się Roman. Maciek był zajęty pisaniem pracy magisterskiej. Romanowi został jeden egzamin i zaczynał sesję. Damian udawał, że ma wszystko w dupie. Ja zaczynałem za dwa dni sesję. - Ja Cię kręcę. Ale zwiecha. Na sto dwadzieścia osób tylko dwadzieścia zaliczyło koło – powiedział. - A ty? – zapytał. - Ja zaliczyłem. Ale teraz taki pogrom na uczelni. Wszyscy notatki pożyczają. Przysypiam sobie na wykładach, potem na ćwiczeniach, a na końcu, każdy do dziewczyn i: Mogę pożyczyć notatki – powiedział. - Hehe, ale się zaczęło – powiedział. Roman zaczął się przygotowywać do nauki, tzn. otworzył mleko i zaraz wypije z niego dwa łyki, po czym zamknie się w pokoju i będzie się uczył. Zajrzał jeszcze do pokoju Damiana. - Co oglądasz? – zapytał. - A nic – odpowiedział. - Nic nie oglądasz? – zapytał. - Przed chwilą włączyłem. Wczoraj leciał Nash. Dzisiaj jakieś pierdoły – odpowiedział. - Dobra, idę się uczyć – powiedział. - Dobra – powiedział. - A Ty, kiedy sesję zaczynasz? – zapytał. - Jutro – odpowiedział. - Tak? – zapytał. - I ile masz egzaminów? – zapytał. - Sześć – odpowiedział Damian. - O, to widzę, że w końcu na uczelnię pójdziesz – powiedział. - No, jak trzeba to trzeba – powiedział. - Tak, czasami – powiedział. - Nawet o tym nie myśl – powiedział. - Co? – zapytał. - Myślałem, że chcesz zająć łazienkę – powiedział. - Nie, lodówka pada – powiedział. - Trzeba ten lud obdziobać – powiedział. - Nie, trzeba te drzwiczki przykleić – powiedział. No, też jest rozwiązanie – powiedział. Dzień Łukasza był bardzo zbliżony do mojego. Siedzi w domu, cały dzień. Nic mu się nie chce. Myśli tylko o tym, że cokolwiek sobie zrobi i tak nie będzie to miało różnicy. Wszystko straciło sens. Siedzi zamknięty w pokoju, czekając jutra, które ma się okazać lepsze od dzisiaj. Na pewno się nie okaże. Musi coś zrobić, cokolwiek, co pozwoli mu zaczerpnąć powietrza, coś, co pozwoli mu zacząć oddychać inaczej. Już sam nie, co sobie zrobi. Nie zabije się. Nie ma tyle odwagi. To nie dla niego. Monotonia. Potrafi zabić. Jego zaczyna już męczyć. Śnią mu się koszmary, a w nich przeróżni ludzie, którzy coś do niego mówią. Poci się. Chce się obudzić, ale przestaje już odróżniać jawę od rzeczywistości. Ma zbyt duże ambicje, a tak mało energii i szczęścia. Chce mu się płakać, jest zagubiony. Wie, że jest na którejś drodze, ale nie widzi końca. Nie wie czy podąża właściwą drogą. Każdy kolejny dzień jest jeszcze gorszy od poprzedniego. Przynosi coś nowego. Wali głową w mur- to banalne jak tak jest. Wątpi czy mu się uda. Jest coraz bardziej sam. Patrzy na ulicę i zastawania się czy jest tam jeszcze ktoś, komu zależy. Nikt mu tego nie powie wprost. Nikt na ulicy nie przyzna się do tego. Stek bzdur. Czuje się sam i taki pozostaje. Do końca dnia. Byle do jutra. Chciałby być wolny, ale to wymaga pracy, poświęceń. Myślał, że znalazł przyjaciela, który wyciągnie go z tego bagna, ale wie, że to znowu nieprawda. Ma dość. Dosyć smutku, dosyć gniewu, dosyć bólu. Wszystko się powtarza. Każdy przebywa tą samą drogę. A teraz ja. Myślałem, że jestem mądrzejszy, to nieprawda. To, co udało mi się osiągnąć dziś było już zaplanowane. Nic nie zmieniłem. Nic nie zrobiłem. Schrzaniłem swoje życie...Ale teraz nadszedł mój czas. To przecież moje życie. Nigdy się nie powtórzy. Drugi raz nie będę żył. Ale trzeba starać się, na pewno. A teraz ja. ROZDZIAŁ XV Leżałem na łóżku i wspominałem wczorajszy dzień, a raczej noc. Nie mogłem się na niczym skupić. Andżelika była jedyna w swoim rodzaju. Okaz, który powinien być trzymany w najlepiej chronionym miejscu na ziemi. Istny skarb. Coś dzięki czemu człowiek nabiera ochoty do życia. Co sprawiało, że czułeś się jak ktoś wyjątkowy. Dzięki czemu Twoje najgorsze koszmary zamieniały się w jeden cudowny sen. Urodzona dwudziestego lutego. Zodiakalna ryba. Romantyczna i uprzejma, Pozbawiona wewnętrznych sprzeczności i rozterek. Silna i wymagająca Potrafiła uwolnić się od związków lub sytuacji, które nie służyłyby jej rozwojowi. Bez nałogów. Nie ma ideałów.... prócz tego jednego. W radiu leciała kolejna dyskusja na temat zarządzania i związku z tym psychologii. Dyskutujący byli wybitnymi znawcami w tej dziedzinie. – A teoria Y? – Ta mówi, że ludzie lubią wykorzystywać swoją inteligencję i umiejętności, chętnie biorą na siebie odpowiedzialność i dużo częściej niż się sądzi wykazują pomysłowość i zdolności twórcze, kiedy pomagają rozwiązywać problemy organizacyjne. – Tak... – Jesteśmy zdrową instytucją, z dużą wyrazistością patrzymy na świat. Nie mamy złudzeń, że jest lepszy albo gorszy niż naprawdę jest. Nie tylko mamy dobre mapy psychiczne świata, ale sami na nich też jesteśmy. Lubił słuchać jak mądrzy ludzie mówią coś mądrego. Wiadomo, że człowiek elf włamuje się do mieszkań. Myślimy, że nic tam nie znajduje i tu kończą się nasze pomysły. Wątek drugi. Śmierć komisarza policji. Wywołuje duże zamieszanie wśród policjantów. Wiadomo, że ginie z ręki Xa i Y–ka. Nie wiadomo, dlaczego. Czy tylko dlatego, że wyznaczył za nich nagrody? Nie sądzę. Poza tym niewiadomym pozostaje twój pobyt w szpitalu, i nie ukrywajmy, śmierć bossa bossów. To wszystko zamyka uroczystość i wizyta w moim biurze. Słodko jak przy podwieczorku u babci. Czy coś pominąłem? – Nie, lepiej bym tego nie ujął. – Moim skromnym zdaniem pominęliśmy jakiś szczegół. Coś co pozwoliłoby nam ruszyć z miejsca. – Masz na myśli wskazówkę. Tak, jestem pewien, że coś pominęliśmy. Człowiek elf nadal nie dawał znaku, dzięki któremu można by określić cel jego wizyt u rodzin mieszkających w domkach jednorodzinnych. Tak, był bardzo dobry. Poza tym pozostawiał daleko w tyle każdego, kto próbowałby odgadnąć jego zamiary. Policja była w nautycznym punkcie. Zresztą, jak cała reszta. – No cóż, wie pan równie dobrze jak ja, że sprawa, o której nikt nic nie wie... – Człowieka elfa? – Tak. A więc po to tu przyszli. Dziwne... – Nie daje spokoju niektórym ludziom? Chcieliśmy się dowiedzieć, co pan wie na ten temat? – Niewiele, właściwie tylko tyle, co napisały gazety. Człowiek o śladzie elfa włamuje się do domów po to, by je zaraz opuścić bez jakiegokolwiek celu. To znaczy on zapewne ma cel, tylko my go nie dostrzegamy. – Widzi pan, otóż jest coś jeszcze. Człowiek ten – on albo ona - włamuje się tylko w godzinach popołudniowych. W 99% przypadków między 17:00 a 18:00. Nie uważa pan, że to ma jakieś znaczenie? – Pewnie dlatego, że większość ludzi je wtedy obiad na mieście – odpowiedział Mały, szukając odpowiedniego miejsca do schowania się przed snajperem. – Tak, nam wydaje się, że jest w tym coś jeszcze. – A mianowicie? – zapytał wyraźnie już zainteresowany. – Chodzi o to, że wybiera domy, w których mieszkają ludzie nie mający dzieci, a do tego... Niech pan pomyśli, najpierw obserwuje dom. W momencie opuszczenia go przez mieszkańców włamuje się. Używa najczęściej prostego wytrycha albo po prostu wyłamuje zawiasy w oknie. To jedyny ślad jaki po nim pozostaje. – Do tego... – zagadnął Mały. – Tak, do tego wszystkiego dochodzi jeszcze fakt, że robi to wszystko w pojedynkę. – I co? – Niby nic, ale nie boi się, że zostanie nakryty? Że ktoś go zauważy. Powinien mieć jakieś wsparcie. Ja bym tak zrobił – zauważył. – A pan? Ech, życie jest cudowne, tak, jest cudowne, kiedy człowiek coś osiągnął i jest zadowolony z położenia w jakim się znajduje. Tak właśnie czuł się człowiek elf. Czuł się, jeśli to określenie jest choć trochę właściwe, spełniony. Wiedział co będzie robił w bardzo niedalekiej przyszłości. Jeśli chodzi o przeszłość było bardzo dobrze. Co do teraźniejszości nie miał jej nic do zarzucenia. Wręcz przeciwnie, chciałby, żeby trwała wiecznie. Jego dziadek – chyba on – zawsze powtarzał „Grunt to pewność siebie. Trzeba być pewnym siebie, żeby gdzieś dojść.” Własne doświadczenie mówiło mu, że to prawda. Najgorsze, co go mogło teraz spotkać to facet opowiadający stare kawały. Myśląc to zachichotał pod nosem. Mały uśmiechnął się. Chciał już wychodzić, gdy Szkudler powiedział: – Myślisz, ze z ciebie kpię, Mały? – Tak, tak właśnie myślę – odpowiedział Mały. – Proszę bardzo. Darmowa próbka ze względu na stare czasy – mówiąc to usiadł na jedynym krześle. Zapewne jedynym, którego jeszcze nie sprzedał. – Człowiek elf rozpoczął swoją działalność, nie mówię tu o spółce z o. o., około roku temu. Policja nie wiedziała o tym, gdyż o większości przypadków nie była informowana. – Rozumiem, że wiesz kto to? Dlaczego nie zgłosisz się po nagrodę? – Myślałem nad tym – nawet długo. – Doszedłeś jednak do wniosku, że... Za oknem usłyszeli hałas i okrzyki większego tłumu. Mały wyjrzał za okno. To Pingwiny świętowały zdobycie pucharu stanu Minnesota trzeciego rzędu. Kawaleria motocykli była eskortowana przez policję. Wrócił na ziemię, a dokładniej siadł na niej. Ale wróćmy do naszego podejrzanego. – Człowieka elfa – dokończył Mały. – Tak. On nie jest niebezpieczny. To znaczy zna parę sztuczek, ale to nie w jego naturze. – Zawsze wiedziałem, że znasz się na ludziach – zaśmiał się Mały. – To nie jest śmieszne. On nie jest tym, za kogo mają go reporterzy i policjanci. Nie robi tego z tak oczywistych powodów jak rabunek. – No właśnie. On to robi dla sportu – Małego oświeciło. To nie był dobry dzień. Z pewnością nie dla niego. Musiał odpocząć. Zapomnieć. nagle za jego plecami ukazał się stary renault. Znał tę markę samochodu. bardzo ją lubił. Zbliżała się z dużą prędkością. Coś mu mówiło, że jest z nim w jakiś sposób powiązana. Samochód wyprzedził go. Jeszcze przyspieszył i zniknął mu z widoku. Czyżby się mylił? Czyżby to nie on był celem kierowcy? Nie miał zamiaru się nad tym teraz zastanawiać. Przejechał kolejne dobre 20 km, Nie spotkał żadnego pojazdu. W oddali dostrzegł jednak wypadek, a raczej zepsuty samochód stojący w poprzek drogi. Zbliżył się. Powoli rozpoznał znajomą sylwetkę samochodu. To było renault, które minęło go jakieś 20 km wcześniej. Próba ominięcia na nic by się zdała. Zatrzymał się. Wysiadł. Kierowca renault dopiero teraz otworzył drzwi. W ręku trzymał sportową berettę. Człowiek elf nie miał czasu na nic poza krzykiem: – Nieee... Oba strzały oddane z bliskiej odległości trafiły w serce i klatkę piersiową. Samochód odjechał. Niebo zrobiło się pochmurne. Reporterka przejęła pałeczkę. – A człowiek elf? Tego nie wiem. Wiadomo, że szuka czegoś w mieszkaniach. Wiadomo tylko, i to nasza jedyna przewaga nad policją, że działa sam. Małemu przypomniał się wyjazd w góry. Ósma klasa. Cudowne czasy. Pojechał razem z kuzynem. Był tam trener, który nigdy nie nosił zegarka a zawsze podawał prawdziwą godzinę co do dwóch minut. Nigdy nie wiedzieli jak on to robi. Jego pokój mieścił się naprzeciwko ich. Byli na przegranej pozycji to fakt, ale przynajmniej byli pewni, że w razie jakiejkolwiek awantury ich pokój pozostawał czysty. Każdego ranka wychodzili z pokoju i dziwnym trafem trafiali na swojego trenera. Oczywiście zawsze pytali go oto samo. Która jest teraz godzina? A on jak zwykle odpowiadał na to pytanie. Bezbłędnie. Pod koniec wyjazdu nie wytrzymali i zapytali go jak on to robi. Oczywiście zbył ich mówiąc, że to czary. Mieliśmy już parę wiosen za sobą i wiedzieliśmy, że takie coś jak czary nie istnieje. Stwierdziliśmy, że musimy dojść prawdy. Kiedy nie było go na korytarzu, ani jak przypuszczaliśmy także w pokoju weszliśmy do środka. Siedziała w nim o kilkanaście lat starsza od nas córka trenera. Za drzwiami zaś wisiał ogromny zegar. Jako, że wydawaliśmy się jej mili po krótkiej perswazji Małego zdradziła nam cały sekret. Trener nie nosił zegarka, ale za każdym razem, gdy wychodził z pokoju patrzył na zegar, który wisiał za drzwiami. Jako, że na korytarzu nie przebywał nigdy dłużej niż parę minut, gdy pytaliśmy go o godzinę dodawał parę minut i dzięki temu zawsze wychodziło na jego. Był w trakcie rozwiązywania zadań z Mensy. Za trzy miesiące przewidywany jest egzamin dla śmiałków, których IQ wynosi ponad 148. - Zadanie dwudzieste drugie – powiedział na głos. Mały spojrzał do książki. Dzień zapowiadał się normalnie. Szukałem nowego mieszkania. Chcąc nie chcąc w ciągu pięciu minut poznałem cała rodzinę. Nie jest to na pewno łatwe zadanie. Siedząc i wyczekując aż gospodarz poda cenę mnie nie satysfakcjonującą przysłuchiwałem się rozmowie babci i jej pociech. - Zjesz kanapeczkę, Damianku? – zapytała babcia. - Babcia, mogę to posprzątać? – zapytał Damian. - Zostaw, sam tego nie zrobisz – odpowiedziała babcia. - Zjesz kanapeczkę, Damianku? – ponowiła pytanie babcia. - Yhm – odpowiedział Damian. - Mam marchewki, Damian – powiedziała babcia. - Yhm – odpowiedział Damian. Damian zakaszlał. Potem nastał czas na naukę rysowania. - Słuchaj, musisz ładnie, babcia zobaczy… Na tym polega… No zobacz, tu już masz gotowe linie – powiedziała babcia. - Iiiii – odpowiedział Damian. Obok słychać już głosy waltorni. - O jak ładnie, potrafisz, mówiłam, że potrafisz. Czego nie umiesz? Tego? Zaraz zobaczę. Ale okłamałeś babcię. Ślicznie wyszło. Jeżeli chodzisz do przedszkola to musisz wszystko ładnie robić. Damian zakasłał dwa razy. Chłopak grający na waltorni był w jak najlepszej formie. - Pięknie, na czerwono możesz też pomalować koła – powiedziała babcia. - Babciu, jak się maluje… - Najpierw weź się do roboty, do pracy. - Chyba wszystko jest już zrobione – powiedział Damian. - Co? – zapytała babcia. - Jeszcze tylko trzeba pokolorować – odpowiedział Damian. Babcia weszła do pokoju. - Robaczku, jak ty to ślicznie robisz – powiedziała. - Babcia… - No widzisz, jak ślicznie zrobiłeś… - I co teraz? – zapytał Damian. - Teraz dokończymy śniadanie – odpowiedziała babcia. – Najpierw kiełbaskę. Zobacz jaka smaczna. Zobacz. - Damian zakaszlał. Dwa razy. - A co było wczoraj w przedszkolu? – zapytała babcia. - Bąk wleciał – zaczął Damian. - Bąk wleciał? I co? – zapytała babcia. - Nic – odpowiedział Damian. – Daj, daj – mówił wskazując na kiełbaskę. – Babcia bawimy się. Babcia, bawimy się. - Sam musisz się pobawić, bo babcia idzie na zakupy. - Obiecałaś mi… Wyszedłem. Podaj! Podaj! Podaj! - krzyczały dzieci bawiące się na boisku. Energię z jaką poświęcały się zabawie można było porównać do wybuchu mini bomby termojądrowej. Pasja z jaką to robiły przechodziła wyobrażenie każdego przyglądającego się człowieka. Co dziwiło, a może zachwycało to fakt, ze były tam również dziewczynki, które równie mocno jak chłopcy starały się zaangażować w mecze piłki nożnej. Istny raj – pomyślał John. Większość dzieci krzyczała „Ole! Ole!” na cześć Brazylii – mistrza świata w piłce nożnej. Trzech z dziesięciu chłopców miało na koszulkach wydrukowany napis Ronaldo. Boisko było ogrodzone wysoka siatką tak, żeby piłka nie wypadała poza teren gry. Matki z dziećmi przychodziły, siadały i oglądały pasjonujący mecz. Małe brzdące próbowały naśladować starszych kolegów, wbiegały na boisko i na przekór kolegom krzyczały, że przegrywali ważny mecz o mistrzostwo, o puchar szkoły. ROZDZIAŁ XVI Z nudów poszedłem pisać : - A czemuż to mam się martwić – zapytał Czarodziej. – Czy jest coś, o czym nie wiem? - Nie, ale myślałem, że uczynisz coś, aby powstrzymać tą straszną chwilę, która ma niebawem nadejść – powiedział człowiek Z. - Jaka jest ta zła wiadomość? – zapytał Czarownik. - Jutro nie będzie ziemniaków – powiedział człowiek Z. - Jak to? Dlaczego? – zdziwił się Czarownik. - Kupcy nie przyjadą, bo boją się, że dopadnie ich czarna dziura i wszystkich pożre – powiedział człowiek Z. Czarownik zamyślił się trochę. - Dobrze, powiedz wróżce, że gdy będzie jeszcze raz mówiła o pięknym dniu, niech się nad tym zastanowi – powiedział Czarodziej. - Dlaczego? – zapytał człowiek Z. Bo może to być ostatni dzień, jaki będzie mogła ujrzeć – powiedział Czarodziej i wyprosił człowieka Z. Ten wyszedł i udał się w drogę powrotną.... Chce napisać książkę o ufo. Mam już nawet pewien plan : Upadek statku obcych na Ziemię niedaleko bazy ludzi (opis rozbicia, opis UFO, dwóch jednostek, które uległy rozbiciu). Wybuch, opis dwóch obcych, dialog między obcymi. Charakterystyka dwóch jednostek UFO, np. anesca i boliopa. Opis walki. Ciąg dalszy fabuły. Zły charakter. Przeszukanie statku (na początku nic nie znajdują) Ciąg dalszy wątku. oraz Marines – opis działalności na Ziemi (w jakimś segmencie) Rozbicie statku (kontynuacja). Bohater widzący go z powierzchni Ziemi i chcący przekonać o tym towarzyszy, z którymi właśnie wykonywał jakąś pracę na Ziemi. Nie wierzą mu z początku. On jednak wie, że ma rację. Ostatnio dowiedziałem się, że szkoła przetrwa, pewnie następne sto lat, aż się komuś znudzi spokój i pokój. Skończyłem też moją ulubioną grę. Wystarczy rąbać cały czas w główny człon latajła i wszystko pójdzie gładko. Kolejnym wyzwaniem jest Sephiroth. Gdy pierwszy raz przechodziłem FF7 to grałem bardzo długo i dokładnie. Tuż przed bitwą z Sephirothem musiałem podzielić ekipę na dwie drużyny. Gdy kolejny raz przechodziłem grę, by napisać ten opis, do walki z bossem potrzebna była tylko jedna trójka bohaterów!!! Człowiek Elf został zatrzymany i sądzony za włamania do mieszkań. Policja do tej pory nie może dowiedzieć się w jakim celu były prowadzone jego poczynania. Rozstałem się z Marią. Nie zadzwoniłem. Ona to zrobiła. Mówiła pięć minut i się rozłączyła. Wróciłem do swojej włoszki. Spędziliśmy razem cudowne dwa tygodnie, a potem wyjechała do Włoch. Znowu jestem sam. Zacząłem prace na budowie. Po tygodniu ledwo mogę ruszyć rękami i nogami, ale opłaca się. Jestem zadowolony. Jutro poniedziałek. Wstanę o siódmej rano i mężnie stawię czoło rzeczywistości. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |