DRUKUJ

 

Jogurt truskawkowy

Publikacja:

 05-10-26

Autor:

 BobBramble
Jogurt truskawkowy


Wczoraj obudziłem się bardzo wcześnie. Nie żeby mnie to zaniepokoiło. Po prostu nie zdarzało mi się to zbyt często. Pierwszą myślą, jaka przebiegła przez mój ledwo kontaktujący umysł było pytanie o... cenę jogurtu truskawkowego. Ludzkość borykała się z problemem głodu, wojen, terroryzmu, inflacji. A ja? Zastanawiałem się nad ceną jogurtu, którego nawet nie lubię. Dość szybko zignorowałem ten problem natury ekonomicznej i podniosłem się z przepoconej pościeli. Dzień zapowiadał się dość obiecująco. Za oknem świeciło słońce zalewając mój mały, osiedlowy świat ciepłymi promieniami. Ptaki wznosiły w niebogłosy pieśni przywodzące na myśl arie operowe Moniuszki. Zadziałał też junkers, dzięki któremu mogłem wykąpać się w ciepłej wodzie. Lodówka natomiast była pełna na tyle, że udało mi się przygotować w miarę treściwe śniadanie. Wszystko wskazywało, że jest to wspaniały początek wspaniałego dnia.
Wyszedłem z klatki i nie zastanawiając się zbytnio nad planem dnia, udałem się na przystanek autobusowy. Nie musiałem długo czekać na zmęczony pojazd komunikacji miejskiej. Niezawodna linia 102 ze spóźnieniem stałym plus minus pięć minut. Z miejscem siedzącym też nie miałem problemu. Jak zwykle wszystko zajęte. Stanąłem w ulubionym miejscu w okolicy drzwi, pochwyciłem przytwierdzoną do autobusowego sufitu rurkę i ruszyłem na podbój świata (to znaczy na uczelnie po wyniki ostatniego egzaminu tej sesji). Wtedy to ujrzałem po raz pierwszy (jak się miało później okazać nie ostatni) tego dnia tajemniczą dziewczynę. Wlepiała we mnie swe przepiękne, wielkie, zielone oczy. Jej delikatny uśmiech i burza kasztanowych włosów sprawiały, iż zdawała się promienieć nad wyraz nieprzeciętnym blaskiem. Blaskiem, który wydawał mi się dziwnie pociągający i intrygujący. Zaciekawiły mnie również jej subtelne rysy kształtujące model niezwyczajnej urody. Niestety nie miałem czasu na głębszą analizę ów wspaniałego zjawiska, gdyż autobus zatrzymał się gwałtownie, wstrząsając stojącymi pasażerami, w tym również mną. Uświadomiłem sobie, że to mój przystanek i w ostatniej chwili wyskoczyłem umykając szczękom zamykających się drzwi.
Instytut, jak zwykle, pałał w mym kierunku rodzinną atmosferą domowego zacisza. Portier skarcił mnie za nie wytarcie butów, ulubiona pani doktor starała się wyperswadować mi dalszą edukację, pani sprzątaczka krzyczała że niszczę owoce jej pracy przechadzając się po świeżo umytej podłodze i tak dalej. Mówiąc krótko wszystko w najlepszym porządku. Ja natomiast, omijając zręcznie kłody, rzucane mi pod nogi przez pracowników instytutu, tak przecież bliskich memu sercu, wdarłem się do przytulnego pokoju profesora Zdzisława. Udało mi się utrzymać równowagę na powierzchni wypolerowanego linoleum i podejść do biurka.
- Pana nazwisko? – przywitał się Zdzisio.
- Teodor Nieudacznik! – odparłem z dumą.
- To fakt. Zabrakło panu 0,25 punktu. Niestety, ale będę musiał oglądać pana znowu, na egzaminie poprawkowym. Co za pech do jasnej cholery! – rzekł radośnie wykładowca.
Jego słowa nie zrobiły na mnie większego wrażenia. Liczyłem się z poprawką, szczególnie, że było to normalką w moim przypadku. Ani razu nie zdałem egzaminu w pierwszym terminie, a biorąc pod uwagę, że studiuję już trzeci rok, byłem swego rodzaju rekordzistą na wydziale. Niektórzy twierdzili, że jest to jakieś fatum związane z moim nazwiskiem, ale ja tu żadnego związku nie widziałem.
Gdy tylko pożegnałem uczelnię miłym gestem, udałem się w kierunku dobrze znanego wszystkim studentom baru mlecznego. Moje śniadanie okazało się nie być tak treściwe na jakie wyglądało i zaczynał doskwierać mi głód. Po kilku minutach szybkiego marszu dotarłem do celu. Tak! Osławiona jadłodajnia „Mniam Mniam” czekała i zapraszała. Jej nazwa, niestety nie zawsze adekwatnie odnosiła się do smaku serwowanych potraw. Ale trudno, co zrobić? Cena czyni cuda. Wszedłem do środka i ustawiłem się w kolejce. Po jakimś kwadransie stanąłem przed panią bufetową, której nieodzownym atrybutem był biały czepek i przymaławy fartuch (bo nie produkowano rozmiarów XXXL). Zamówiłem to co zawsze: pomidorową za 1,79 zł., pyzy z sosem myśliwskim za 3,23zł., kompot wiśniowy za 1,06 zł. oraz sztućce na łączną kwotę 12 gr. Z dość charakterystycznym uśmiechem "studenta z posiłkiem w rękach", odszedłem od lady w celu lubieżnego skonsumowania strawy. Gdy tylko dostrzegłem wolne miejsce, skoczyłem chyżo jak sarenka i wbiłem się pomiędzy łysego młodzieńca w gustownym ortalionie a... tajemniczą dziewczynę z autobusu. Jedliśmy w milczeniu. Nikt nie kwapił się aby choć na chwilę przerwać krępującą ciszę. Pozostaliśmy wierni starożytnej zasadzie sformułowanej przez Cycerona 256 lat przed narodzeniem Chrystusa mówiącej: „Pies jak żre to nie szczeka”.
Pierwszy skończył młodzieniec w gustownym ortalionie, chwilę później zielonooka dziewczyna. Ja jak zwykle na szarym końcu. Nie byłem tym ani zaskoczony, ani zmartwiony. Zdążyłem się przyzwyczaić. Po kilku minutach i ja wstałem i już chciałem odejść, gdy nagle, pod stołem, zauważyłem portfel. Podniosłem go, przejrzałem, gotówki nie było. Zamiast rzucić go z powrotem w miejsce w którym leżał, postanowiłem zachować się aspołecznie i odnieść go właścicielowi. Nie żebym liczył na nagrodę. Po prostu chciałem uczynić coś dobrego;-). Wyjąłem dowód. Popatrzyłem za zdjęcie. Nie zgadniecie do kogo należało ów znalezisko. Oczywiście, że do kobiety o kasztanowych włosach, która prześladowała mnie już od rana. Zerknąłem na dane. Adres: ul. Czarci Młyn 66 mieszkania 6. O! To niedaleko – pomyślałem – odniosę. Imię i nazwisko: Cezaria Belzebub. U! Pewnie ma korzenie węgierskie –pomyślałem, a nie zdarza mi się to (myślenie) często w tak krótkim czasie. Znów pomyślałem (o jasny gwint!), tym razem o tym że nie ma co za dużo myśleć i ruszyłem w drogę.
Droga zacienionymi alejkami miasta minęła mi dość szybko (zwłaszcza, że miałem do przejścia jakieś 500 metrów). Stanąłem przed numerem 66. Była to potężna, stara kamienica z czerwonej cegły, obrośnięta szczelnie bluszczem. Wspaniale zdobiony portyk wydawał się mieć swoje najlepsze czasy dawno za sobą (bo było tak w rzeczy samej). Podszedłem do ogromnych, dębowych drzwi. Domofon nie działał. Ba, domofonu wcale nie było. Została po nim tylko spora dziura w ścianie. Nie myśląc wiele (bo i po co?), wszedłem na klatkę schodową i udałem się na trzecie piętro do mieszkania numer 6. Pochwyciłem wielką kołatkę w kształcie kozła czy innego podobnego stwora i zapukałem trzy razy. Moment, chwila, szczęk zamka i...
Moim niebieskim oczom ukazała się przepiękna postać. Ów nieznajoma z autobusu i baru, jednak jakaś odmieniona. Wydaje mi się, że sprawił to lateksowy mundurek SS, w który była obita. Patrzyła na mnie wnikliwie, wodząc pejczem po podłodze i oblizując zmysłowo wargi. Chciałem powiedzieć, że przyniosłem jej portfel, ale zapomniałem jak buduje się zdania podrzędnie złożone. Nawet ze zdaniem prostym miałem problem. Jedyne jakie udało mi się wygrzebać z otchłani podświadomości brzmiało dość niefartownie: "Ala ma kota." Wiedziałem, że musze się postarać. Skupiłem się i wypaplałem ostatkiem sił: "Poltfel", śliniąc sobie cały podbródek. Dziewczyna, wyraźnie rozbawiona moją reakcją na zastany widok, uśmiechnęła się łagodnie i rzekła z radością w głosie:
- Och jak miło z twojej strony! Właśnie zauważyłam, że nie mogę znaleźć nigdzie moich dokumentów. Uratowałeś mi życie. Naprawdę. Może wejdziesz na moment? Na kawę, herbatę? Coś mocniejszego? Musze ci się przecież jakoś odwdzięczyć.
I zanim w ogóle zdołałem przeanalizować potok słów wypływający z jej ust, ona chwyciła mnie za ramię i wciągnęła do środka. Wszystko zaczęło toczyć się zbyt szybko jak na moją percepcje. Wprowadziła mnie do salonu urządzonego dość ładnie, lecz surowo. Posadziła na wygodnej kanapie, podała kieliszek dziwnego płynu i udała się do pomieszczenia obok (prawdopodobnie do kuchni sądząc po odgłosach).
- Wolisz kawę czy herbatę...? Do diabła! Nie wiem nawet jak masz na imię. Moje pewnie już znasz z dowodu. Cóż za niefart! Jestem taka roztargniona. D...
- Raczej kawę, a na imię mam Teodor. - przerwałem jej w pół słowa - To raczej ja przepraszam że się nie przedstawiłem ale zostałem delikatnie wyprowadzony z równowagi.
- Chodzi ci pewnie o mój strój? Tym się nie kieruj. jestem aktorką i przygotowuje się do roli. Będę grała w nowej superprodukcji: "Aniołki Hainiego". Słyszałeś może? Wystąpię jako agentka o pseudonimie Helga. Ładnie, prawda?
- Tak bardzo! - odparłem entuzjastycznie ale niezbyt przekonywująco - Więc jesteś aktorką mówisz. W jakich innych filmach grałaś? - zapytałem i łyknąłem do dna z wcześniej podanego mi kieliszka. Zielonooka weszła do pokoju, podała kawę, nalała drugi kieliszek i usiadła obok mnie.
- Między innymi w "Tramwaj zwany pragnieniem", "Lubię piątki" i "Rozebrana broń" tego słynnego reżysera Kronnenbergha.
- A! Tak, mówią mi coś te tytuły. No i ten reżyser. No, no! Piękna sprawa. ja jestem tylko szarym obywatelem. Aktualnie studiuje stosunki międzyludzkie.
- Aha...
I w ten oto sposób konwersacja nabrała pełnej mocy i stopniowo zaczęła przyśpieszać (mimo iż nie mogła już bardziej przyspieszyć, bo nabrała już pełnej mocy). Z każdym kieliszkiem stawaliśmy się coraz bardziej luźni, otwarci i bezpośredni. Poddałem jej się totalnie. Zatraciłem racjonalizm i realizm, ale posiadłem wolność, podekscytowanie i dziwne podniecenie. I nagle eksplozja i jej pytanie: "Czy oddałbyś duszę za seks jakiego jeszcze nie przeżyłeś? Za zbliżenie ze mną?". A potem radość i ma odpowiedź: "Tak!".
No i dupa, dupa. Nie wiem czy zgodziłem się przez to, że moje życie towarzysko-seksualne nie obfitowało ostatnio w wypadki patetyczne ani wzniosłe (w końcu masturbacja nie jest szczytem moich ambicji psychofizycznych). Może przez klimat rozmowy i mój stan podniecenia. A może przez wszystkie te i inne czynniki. Tego nie wiem. Wiem tylko, że smażę teraz dupę w czterdziestostopniowym upale, w otoczeniu morderców, gwałcicieli, niedorajd i innych takich, z przydziałem palacza przy piecu nr VII 30.254, 24h na dobę i zastanawiam się nad ceną jogurtu truskawkowego. I tylko dlatego, że przeleciałem córkę szefa.

Data:

 V.2004

Podpis:

 AndOne

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=19795

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl