![]() |
|||||||||
Sposób |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
Lecę. Pode mną piękny, prastary las. Zielony bezmiar, przecięty gdzieniegdzie błękitną wstęgą rzeki, próbuje zagarnąć zbocza i szczyty gór. Jednak szeregi zdobywców topnieją i karłowacieją wraz z wysokością, nie mogąc pokonać potężnych wichrów, niskich temperatur i jałowego podłoża. Słońce grzeje me skrzydła i igra feerią barw na łuskach, okrywających ciało. Spokój, cisza ... - Słuchaj stary, oni znowu to zrobili! – tubalny krzyk, wzmocniony ścianami jaskini wyrywa mnie ze snu. Przede mną stoi moja samica. Jest piękna, gdy się złości. – Albo nauczysz ich w końcu moresu, albo wyniesiemy się stąd. Nie mam ochoty latać ciągle za twoim synalkiem i pilnować by nie żarł wszelkich napotkanych świństw. Wybieraj! – krzyknęła ze złością, obróciła się i wyszła. Trzeba sprawdzić o co chodzi tym razem.– mruczał do siebie, ruszając do wyjścia. – Co się z tymi ludźmi dzieje? Nic do nich nie trafia. Nie mogą zostawić nas w spokoju? Kiedy byłem mały nie było ich tu tak wielu i unikali naszych terenów. Ale od tamtej pory wiele się zmieniło. Okolice zaludniały się bardzo szybko, dziewicze niegdyś tereny gór i lasów zostały mocno przetrzebione. Drzewa uciekały na stoki gór przed najazdem pól uprawnych i pastwisk. Hałas życia wioski i polowania, przegnały zwierzynę leśną w głębokie ostępy i uczyniły bardziej płochliwą. U wejścia do groty leżał spory baran. Czy oni nie mają rozumu? Myślą, że nabiorą nas drugi raz na tę samą sztuczkę? Po tym jak do naszego jadłospisu dodaliśmy mięsa hodowanych przez nich zwierząt, słuszna zamiana za przepłoszoną dziczyznę, najpierw próbowali nas zabić. Ale tymi swoimi widłami i cepami, niewiele mogli zrobić. Wreszcie wpadli na szatański pomysł i podrzucili krowie truchło w okolicy naszego legowiska. Pożarliśmy je z mą panią i zaczęło się. Nie wiem co to było, ale najwyraźniej chcieli nas otruć. Żołądki wywracały się nam na nice. Z bólu tarzaliśmy się po ziemi. Nic nie pomagało. Próbowałem wyrzygać, to świństwo, ale zamiast tego z paszczy buchnął strumień płomieni, paląc po drodze przełyk i gardło, a nozdrzami buchnął dym. Moja samica miała to samo. Żadne jadło ani woda nie mogło ugasić żaru, który trawił wnętrzności. Wreszcie, chcąc zemścić się na naszych prześladowcach, spadliśmy na ich wioskę, paląc i niszcząc wszystko wokoło. Rozszarpując zębiskami i pazurami ich drobne, miękkie ciała, przypadkiem połknąłem kawałek młodego dziewczęcia i puff - ogień zgasł. Porwałem w zęby resztę cudownego panaceum i zaniosłem mej samicy, by zakończyć i jej cierpienia. Niestety jednorazowa kuracja nie rozwiązała całkowicie problemu, po kilku tygodniach wnętrzności znów zapłonęły, trzeba było przyjąć kolejną dawkę leku. Co nie było wcale takie proste, coraz trudniej trafić na odpowiednią osobę, z wrzasków ludzi zrozumiałem, że musi to być dziewica. Od tej pory, gdy tylko któreś z nas poczuje pieczenie we wnętrznościach, natychmiast wyruszamy po antidotum, czasem nawet przyjmujemy je profilaktycznie, nim pojawią się objawy. Złapałem w zęby podejrzany prezent i poleciałem oddać go właścicielom z wioski, wraz z wyrazami niezadowolenia z ich działań. - Ano, to chceta posłuchać jak to było z tym przepędzaniem smoka? Dyć mogem rzec; przeszło już sporo wiosen, ale pamiętam syćko jakoby to wczora było. Mały byłem jako i wy, gdy z tatulem, matulą, siostrą moją Raleną i niewielkim dobytkiem tu przybylim. Uciekli my z miasta zniszczonego wojną, jak i wiele innych rodzin. Pomagając sobie nawzajem nowi osadnicy postawili chaty, wykarczowali las pod nowe pola, wieś rozrastała się. Ziemia tu dobra, urodzajna, szczodre plony daje, a i zwierz wszelki zdrowo i licznie rośnie. Piękne to były czasy, pełnych skopków i słodkich bułek – tęsknym głosem rzekł starzec. Nic jednak nie trwa wiecznie, pewnego dnia od strony gór nadleciał smok. Widywalim go czasem wysoko na niebie, ale daleko od naszych siedzib. Tym razem jego celem były nasze pastwiska. Spadł z nieba niczym grom, rycząc i wzbijając tumany kurzu olbrzymimi skrzydłami, porwał jedną z krów i odleciał. Po kilku kolejnych napadach starsi zdecydowali, co by gada przegnać, albo zabić. Zebrała się kupa chłopów i poszli. Każdy wziął co tam w domu miał, a to widły, siekierę, jakiś stary miecz, cokolwiek czym można by zaatakować bestię. Znaleźli grotę smoka, ale nie dali mu rady, kilku padło w starciu, wielu wróciło rannych. Trza było inszego sposobu. Zdarzyło się niedługo potem, że jedna z krów obżarła się szaleju i padła. Ktoś wpadł na pomysł co by napakować ją wszelkim świństwem, truciznami, złymi grzybami i ziołami i podrzucić smokowi. Może struje się i zdechnie. Struć owszem struł się, szalał, ryczał, tarzał się, łamiąc drzewa, a z nim i drugi, jak się później okazało samica, ale nie padły. Gorzej, ogniem i dymem pluć poczęły i tak napadły na wioskę. Chaty gorzały, dym w niebo buchał, ludzie z wrzaskiem biegali, szukając schronienia, bydło się rozpierzchło. Istne pandemonium nastało. Wtedy to zginęła siostra ma Ralena, jeden z gadów rozszarpał ją i pożarł, resztę ciała zabierając ze sobą. Atak skończył się. – stary umilkł z grymasem na twarzy, widać wspomnienie to nadal o ból go przyprawiało. Po chwili dalej snuł opowieść, lecz smutek w oczach pozostał. Od tej pory smoki porywały nie tylko krowy, ale i młode dziewczęta. Wysłano do miasta z prośbą o pomoc. Przyjeżdżali tu różne i rycerskie za sławą, i najemniki za nagrodą, a i magi i kapłany, których bogów już nie spamiętam. Żaden nie mógł poradzić. Ni żelazo, ni czary, ni obrzędy kapłańskie, skutku jakowego nie dawały. Gad jak napadał, tak napadał, a i mały smok się pojawił, a my ino co i rusz musielim leczyć kolejnego poturbowanego wyzwoliciela. Nie jednemu się tyż zmarło, za to inni bajstruków wioskowym dziewkom narobili, to i ludzisków w świecie nie zbraknie. Szkody wetowalim se nieco, na blachach, orężu i odzieniu poległych. Z czasem chętni poczęli pojawiać się rzadziej, aż w końcu całkiem przestali przyjeżdżać. Jakoś rok po ostatnim przyjechał następny – Bohatyr. Najpierw poucztował nieco, coś kole tygodnia; godał co zdrożony długą drogą i przed walką odpocznąć musi. Sens w tym może i był, ale te biesiady i uganianie się za dziewkami, jakby go bardziej męczyły niż ulgę przynosiły. Tak to czas płynął, a Bohatyr sił nabierał. Po paru tygodniach, kiedy w kaszy coraz mniej skwarek i tłuszczu znaleźć można było, a i panny już wszystkie chyba zapoznał, starsi wezwali Bohatyra i kazali brać się do roboty, albo iść z wioski precz. Okazało się co plan już ma i niedługo bestie zabije, a przynajmniej przegna. Dostał na to tydzień. Po dwu dniach ruszył do lasu sam i bez broni. Zbliżałem się już do wsi, gdy na polanie dostrzegłem samotnego człowieka, który najwyraźniej do mnie machał. Przelatując nad nim, upuściłem barana, podpalając go w locie, ale nie przeraził się ostrzeżenia. Jeszcze usilniej dawał mi znaki, bym wylądował. Podejrzewałem kolejną pułapkę, tym bardziej, że nie miał zbroi ani broni, ale zaintrygowało mnie, czego on może chcieć ode mnie. Wymierzyłem dokładnie tak, że sadowiąc się nozdrza me buchnęły dymem prosto w jego twarz. Jeśli nawet miał w zanadrzu jakowąś wredną niespodziankę, to chwilowo nic nie mógł zrobić ze względu na silny atak kaszlu oraz zaczerwienione i załzawione oczy. - Czego chcesz człowiecze? Nie boisz się, że cię pożrę? - Mam dla ciebie wiadomość. Musisz się stąd wynieść. – rzekł, krztusząc się nadal i przecierając oczy. - Ha, ha, ha. Ty mnie do tego zmusisz. Nie słyszałeś o swych poprzednikach. Mocniejsi rycerze od ciebie stawali przede mną a i magów nie mało. Jakoś im się nie udało. - Owszem ja, choć nie w sposób o jakim myślisz. Jak twoje wnętrzności, dalej żar je pali? Wywiedziałem się o to co ci się przytrafiło i twych polowaniach na dziewice. Muszę cię zmartwić, albo poszukasz sobie innego miejsca na swoje gniazdo, albo ogień strawi twe ciało. Tutaj nie ma już dziewic, jam to nie chwaląc się uczynił. - Smok nic nie rzekł ino odlecioł, a jaskinia niedługo potem ziała pustką. Tak to Bohatyr przepędził smoki z naszej okolicy i sam ruszył w drogę za nimi, by ratunek nieść innym potrzebującym. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |