DRUKUJ

 

Saga Aniołów

Publikacja:

 05-02-16

Autor:

 Mariouszek

- Co się z nami dzieje, co się stało. Pamiętasz? Nie. Ty nie pamiętasz, ty nie byłeś przyjacielem takim jakim powinno się być. Ja byłem w ten czas szczęśliwy, nie pamiętam czy nawet z twojego powodu nie potrafiłem podtrzymać tego szczęścia.
- O czym ty gadasz? – znowu powiedział tym swoim mądrym stylem. Jakby wszystko wiedział, a tymczasem gówno wiedział o moim wnętrzu.
- Odwiedzasz mnie raz na rok! – krzyknąłem.
- Tak wyszło. – powiedział niewinnie.
Nie miałem na niego siły, był moim przyjacielem. Co za bezsens, jak można nazywać kogoś przyjacielem. Tylko dlatego, że się mu powiedziało wszystko to co myślało, tylko, dlatego, że nie miało się przed nim tajemnic. Pewnie po to mu to powiedziałem, że jeśli umrę szybko jak inni buntowniczy tego świata, żeby on napisał o mnie książkę. Mówiłem mu o tym? Kurwa nie.
- Napiszesz o mnie książkę?
- Co? O co ci chodzi? – zdawał się być zdziwiony. Przyjaciel powinien znać myśli swojego przyjaciela. Nie jesteśmy przyjaciółmi, tylko ludźmi, którzy ze sobą czasem gadają.
- Nie ważne, pewnie nie umiesz pisać. Zawsze wybierałem kogo nie miałem.
Nie ma przyjaźni na tym świecie, nie ma miłości, to oczywiste. Ale czemu on mówi inaczej. Siedzę tu i patrzę na niego. Człowiek, który nie może pogodzić się z tym kim jestem. Chce być sobą. A on ma mnie za przyjaciela? Nie wiem. Ja nie mam go za przyjaciela. Nie skoczyłby za mną w ogień. Ja za nim zresztą też.

Dawno temu byliśmy razem na pielgrzymce. Byłem szczęśliwy, spacerowałem po świętym murku. Być może jako jedyny. Byliśmy młodzi, mogłem sobie pozwolić, nawet jeśli poruszało to czyjeś uczucia. Było ciemno. Spojrzałem ze świętego murku na niebo i co? Poczułem się szczęśliwy. Byłem na murku, nade mną unosiły się jasne gwiazdy, obok mnie nieco niżej stał przyjaciel, któremu mogłem powiedzieć jak jestem szczęśliwy. Jeszcze tego dnia uśmiechał się do mnie śliczny młody chłopczyk. Tak podrywał mnie. Czemu nie było potem dalszego ciągu? Tylko powrót do Gdyni i nic. Nie byliśmy przyjaciółmi.

- Ten chłopiec był głuchoniemy. – opowiadałem i przypominałem mu.
- No wiem.
- Był wrażliwszy, potrzebował miłości. Bóg mi go zesłał, ale ja. – tu zatrzymałem się na chwile – Nie potrafiłem przyjąć jego daru. Wtedy mogłem dać jemu miłość.
Nie wiem co do mnie mówił człowiek, którego zwałem kiedyś przyjacielem. Nie obchodziło mnie to. Nikt mnie nie rozumiał na tym świecie. Czemu ja dzisiaj myślę o porażkach? Porażkach miłosnych, kiedy mogłem być szczęśliwy. Pieprzyłem wszystkie sprawy związane z miłością. Jeśli chodziło o dziewczyny czy chłopaków, zawsze tak było. Czy to było na pielgrzymce dawno temu, gdzie na drodze krzyżowej, śliczny chłopiec uśmiechał się do mnie dwuznacznie. Ja też się uśmiechałem. Czemu do niczego więcej nie doszło. Bo mój przyjaciel poszedł do niego powiedzieć mu, żeby przestał tak się zachowywać, a potem okazało się, że jest głuchoniemym i mojemu przyjacielowi zrobiło się głupio? Że waliłem konia na górze będącej odwzorowaniem Kalwarii czy Golgoty? Czy dlatego, że nie umiem kochać?

- Słuchaj, z Piotrkiem też tak było. Nie pamiętasz wycieczki. Oboje fascynowaliśmy się sobą i oboje nie potrafiliśmy zrobić pierwszego kroku. To było w 8 klasie. 6 lat temu. Pielgrzymka była 7 lat temu. Czy to wszystko ma sens. Dzisiaj jest już za późno. By wrócić w czasie.
Dzisiaj jestem nikim. Samotnie obijam się pomiędzy ścianami domu. Nie myślę o ludziach. Podziwiam na spacerach piękno dzieci, a potem cierpię, że bliżej nie mogę doświadczyć tego piękna. Tak wyglądało moje życie. Naiwnie wierzyłem tylko w jedną postać literacką. W Piotrusia Pana, odwzorowanie mnie. Mnie jako wiecznego dziecka jakim się czułem. Ale on nie zjawiał się. Ani on, a nic w tym stylu. Ani Piotruś Pan, za którego i ja się uważałem czasami, nie przyleciał do mnie przez okno i powiedział: „Choć zabiorę Cię do Nibylandii”. A ja bym poleciał razem z nim, żyć szczęśliwie. Albo, żeby chociaż, któregoś dnia piękny młodziutki, malutki książę przyjechał na białym dziewiczym rumaku. Wziąłby mnie do swojego królestwa. Ale to się nie chciało wydarzyć. Zostałem sam.

Nie potrafiłem zaznać szczęścia, miłości.

Nawet aniołki, piękne młode nie chciały przylecieć po mnie. Bo ja sam stałem się aniołem, który nie chciał ani do piekła, gdzie zaznałby rozkoszy seksualnych z kim tylko by chciał, ani do nieba, gdzie żyłby w miłości z każdym. Nie podobało się mi ani jedno ani drugie. Nie było innego wyjścia to tułam się po świecie. Może kiedyś rozwinę moje stare skrzydła i polecę.

- Wiesz co, nie bierz sobie tego do serca za bardzo, ale może powinieneś iść z tym do specjalisty. – powiedział człowiek, którego uznawałem kiedyś za przyjaciela. No tak prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Byłem właśnie w biedzie, a przyjaciel proponował mi Dom Wariatów. Tak się poznaje prawdziwych przyjaciół. Ale ja nie mam przyjaciół, dlatego nie posłucham go.

Czy ciąg dalszy nastąpi?


***


- W przedszkolu – opowiadałem mojemu przyjacielowi, zaraz, zaraz... byłemu przyjacielowi, oglądając fotkę z przedszkola. Tak ja byłem tym tak od ucha do ucha uśmiechniętym chłopczykiem przebranym za czarodzieja. Wyczarować sobie życie. – byłem zakochany w tej grubej dziewczynce. Ona też mnie kochała. Śmieszna sprawa, jak w takim wieku można to nazwać takim uczuciem, no tak czy siak, myślałem wtedy, że zakładanie rodziny jest rzeczą o wiele prostszą. Powiedziałem nawet rodzicom, że się z nią ożenię. Ah, to był czas Arkadii. Już nie wróci.
- Czy ty coś do mnie masz? – zapytał mnie On.
- Nie rozumiem. A co mam mieć? – chciał coś powiedzieć, ale nie mogłem mu dać – Poczekaj daj mi powiedzieć. Chodzi ci o propozycje z wariatkowem? Daj mi odpowiedzieć na twoje pytanie. Mam do Ciebie to, że ty nie byłeś nigdy dla mnie przyjacielem. Byłeś tylko widzem mojego życia. Opowiadałem ci wszystko co w moim zagmatwanym życiu było. Po za tym w ogóle mnie nie rozumiesz, wiec po co ci to opowiadam.
Nie wiem co on jeszcze robił w moim domu. Powinienem już dawno był powiedzieć mu, jak mi źle się żyje razem z nim.

Kilka dni później zaczęła się przemiana w anioła. To było tak nagle. Nie wiedziałem, że mam umysł człowieka, który był aniołem za nim urodził się na tej planecie. Pierwszym etapem było pozbawienie się ludzi, którzy hamowali mną. Nie miałem już żadnych przyjaciół. Rodzina mnie nie rozumiała. Miałem być człowiekiem, który miał podzielić się jak najwięcej prawdziwą miłością. Ktoś, coś spowodowało, że przegrałem w młodości. Może to byłem ja. Musiałem dowiedzieć się wszystko, za nim moje skrzydła miały urosnąć. Czułem już jak się wyżymały w plecach, czułem przy tym cholernie wielki ból. Nie wiedziałem jeszcze o sobie za dużo. Postanowiłem poszukać odpowiedzi.

- Nareszcie. – powiedział człowiek, który twierdził, że znam się na aniołach.
- Proszę księdza, ja jestem aniołem.
- Wiem.
Gdyby dał inną odpowiedź opuściłbym go jak szarlatana. Ale nie miałem wyboru. Mimo iż to co powiedział nie spowodowało u mnie wiary w tego dziwnego człowieka.
- Ksiądz zna jakieś inne anioły?
- Tak, wiele.
Tak zaczęła się moja nowa znajomość. Był już starym człowiekiem. Miał 94 lata. Nazywano go księdzem Janem. Tak naprawdę miał zupełnie inne imię. Nie chciał mi zdradzić. Powiedział, że dowiem się wszystkiego w swoim czasie. Wreszcie jednak powiedział to co spowodowało, że już na pewno mu ufałem.
- Ja też jestem aniołem.
Zaprowadził mnie do pokoju, gdzie trzymał kilka par zniszczonych skrzydeł.
- Odrastają mi co 10 lat, w rocznicę mojej śmierci.
- Śmierci? – zdziwiłem.
- No, znaczy się narodzenia na tej planecie, ale śmierci jako anioła.
- Pamiętasz coś z tamtego okresu, gdy byliśmy aniołami.
- Niestety.
- Musimy poszukać prawdy.

Następnego dnia czułem się inaczej. Zbliżałem się coraz bardziej do wolności. Do wolności duchowej, wreszcie poznam prawdę o sobie.

Jan, wiedział co robić. Zadzwonił do paru kolegów księży z całego świata. Nie zebrawszy jednak dostatecznych informacji, powiedział mi, że musi wyjechać na dość długo i mam czekać na niego. Opierdzielałem się po mieście. Spotkałem znowu Jego.

- Nie powinniśmy się kłócić. – stwierdził
- Ale odkrycie. Możemy sobie darować, masz swoich kumpli, wiesz, że źle się czuję w ich towarzystwie. Nie tylko w ich, ty też jesteś w tym towarzystwie, którego nie lubię.
- Może i masz racje. Ale ja nie wiem już jak tobie pomóc.
- A jak mi chciałeś pomóc?!? – wydarłem się na niego. – Chciałeś mnie zrobić takim samym stworzeniem społecznym jakim są wszyscy. A ja nie jestem jak wszyscy, rozumiesz.
- Rozumiem, ale...
- Właśnie. Dlatego nic nie mów.
Dopiero po chwili ciszy odważył się odezwać.
- Czyli z nami to już koniec?
Co miałem powiedzieć.
- Tak!
- Przecież ty nie masz żadnych już przyjaciół. – jednak zwątpił bo zapytał – Prawda?
Nie chciałem mu udzielić odpowiedzi, ale jednak udzieliłem ją gestem. Nie wiem czy tego chciałem, ale nie miałem wyboru.
- Nie mam czasu na przyjaciół.
Chciał mnie znowu pouczyć, jak to on mądrościami, które i może miały racje i które w niektórych miejscach były błędne. Nie pozwoliłem mu na to. Odszedłem od niego nie mówiąc nawet „cześć”, „żegnaj” czy coś w tym stylu.
By osiągnąć cel trzeba samemu do niego dążyć i nie pozwolić sobie na to by kochać kogoś, bo uczucia mogą zgubić człowieka. Wiedziałem o tym dobrze, wielu poległo w walce. Ja miałem wielki cel, odkryć siebie.

- Mario?
- No.
- Słuchaj – mówił szybko Jan – wiem już coś, jadę do Ciebie z manuskryptami, wynika, że jeden anioł miłości musiał ujawnić się w 2005 roku w okolicy „Perly”.
- Czego?
- To małe wzniesienie w twoim lasku gdyńskim.
- Co?
- Tam, nie wiem, podobno kosmici kiedyś tam wylądowali, ale nie wiadomo co to było. Wiedzą o tym tylko nie liczni.
- Czyli, że co?
- Podejrzewam, że chłopak ten powinien być blondynem.
- Co? To znaczy, że ja nie jestem aniołem?
- Nie wiem, na pewno nie tym co go teraz szukamy.
- A po co on nam?
- Masz do tego zmysł, znajdź go, ja nie długo przyjadę to pogadamy.

Data:

 2005

Podpis:

 Mario

http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=13031

 

Powyższy tekst został opublikowany w serwisie opowiadania.pl.
Prawa autorskie do treści należą do ich twórcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Szczegóły na stronie opowiadania.pl