https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
20

Dzwonnik z Notre Dame

  W gruzy się sypie...  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W marcu nagrodą jest książka
LATA
Annie Ernaux
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Róża cz. 5

Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa?

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Brak

Wiersz filozoficzny

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1916
użytkowników.

Gości:
1916
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 82524

82524

Towers - Kto przejmie świat? / Sezon pierwszy

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
25-02-09

Typ
P
-powieść
Kategoria
Akcja/Fantasy/Fantastyka
Rozmiar
372 kb
Czytane
284
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
25-03-09

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: AxelAnder Podpis: Axel Ander
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Enid nie ma lekko. Stara się wieść normalne życie, jednak jej ojciec jest osławionym naukowcem, który pozwala, by tłumione latami lęki oraz gniew po stracie żony pchnęły go ku starciu z całym światem. Na nieszczęście świata George Towers jest naukowc

Opublikowany w:

Towers - Kto przejmie świat? / Sezon pierwszy

Axel Ander
TOWERS
KTO PRZEJMIE ŚWIAT?


„MAM DLA WAS OPOWIEŚĆ O SUKCESJI I WYMIERANIU GATUNKÓW. MAM NADZIEJĘ, ŻE ZBYT WIELU Z WAS SIĘ NIE OBRAZI”
George Towers do tłumu zdezorientowanych ludzi. 4 maja 2027 roku



ZWIASTUN
Poza czasem.
Wiecie, że jedyne, czym człowiek różni się od fali światła, jest masa, która obdarza kwanty budujące jego ciało ograniczeniami, przydając mu tym samym jednolitą formę? Dokładnie tym właśnie jest w swej naturze istota ludzka – rezultatem ograniczeń.
Jednak… pełna wolność, niczym nieskrępowany lot ponad wszelkimi aspektami bytu, który przypada w udziale istotom takim jak ja, także ma swoją cenę.
Pojedynczym drgnięciem swojego nieskończonego ciała scalam w jedno 28 kwietnia 1990 roku oraz 15 marca 2020 roku.
Sekundę później przemykam już obok zrozpaczonego członka tajnej, chwiejącej się w posadach organizacji. Jego współpracownicy polegli już jeden po drugim. Strwożony, zastanawia się nie czy, ale kiedy nadejdzie jego kolej. Czy dane mu będzie choć podjąć walkę? A może koniec zastanie go w nieświadomości, zwyczajnie wydłużając kilka godzin sennej ciemności w wieczność? Wszystko, co zbudowali, obróciło się w proch, a święte miejsce sprofanowano, zastępując monument o sowich rysach pomnikiem lwicy. Enigmatyczny żart ich nieuchwytnego prześladowcy.
Przelatuję przez naciskającego tłok strzykawki George’a Towersa, decydującego się wzmocnić swój umysł, ducha oraz ciało w sposób, na jaki nie zdobył się nigdy wcześniej.
Mijam holenderskiego biznesmena, który za minutę padnie martwy na chodnik w centrum miasta. Ludzie zlecą się i spróbują udzielić mu pomocy. Bezskutecznie. Nigdy nie odkryją przyczyny zgonu. Ani tego, że istniał konkretny powód, dla którego wybrano go na jednego z królików doświadczalnych w przeddzień rozkwitu wielkiego przedsięwzięcia.
Przez jakiś czas krążę wokół niejakiej Jane Moore, sfrustrowana tym, że jej czas jeszcze nie nadszedł. Jane Moore od pięciu lat więzi w szopie zaginionego syna swojej sąsiadki. Nie obchodzi mnie, w jaki sposób taki wzorzec postępowania zdominował jej umysł; nie dbam, dlaczego przynosi jej to satysfakcję. Refleksje są zbędne. Jane Moore musi zniknąć.
Widzę to wszystko, a moje nieistniejące obecnie trzewia rozdziera dokuczliwy gniew na to, że nie mogę dotknąć ich rzeczywistości.
Tak, nieograniczona swoboda ma swoją cenę.
Rozpędzam się i zawracam w przeszłość.
Spotykam Haven. Znajduje się zarówno w miejscu i czasie jej przeznaczonym, jak i w obszarze, gdzie nie powinna istnieć od dawna. Mijanie jej zawsze jest jak przedzieranie się przez gęstą, upartą ścianę mułu, a patrzenie na wszystkie jej wcielenia na raz wywołuje ból za gałkami ocznymi. Za każdym razem.
Zwalniam przy Sodomie. Widzę Lota i jego pospieszną ucieczkę. Zostawia za sobą płonące miasto i tych, którzy próbowali posiąść na własność jego i jego rodzinę. Chwilę napawam się zainicjowanymi przeze mnie płomieniami. Podziwiam ich apetyt, gdy wżerają się w ciała moich wrogów.
Nie, nie rozumiem Projektu. Jestem niemal wszędzie i zawsze i mimo to nie dostrzegam szerszej perspektywy. Chyba nie chcę.
Chyba zawsze zazdrościłam ludziom.
Nawet bóstwa mają swoje marzenia. Choćby takie ściągające w dół. Nadające ograniczenia.
Tulpa Enid powiedziała, że doskonałość nie jest zaletą. Zgadzam się. Przy całym swym ogromie – poprzez eony, lata świetlne, galaktyki i królestwa ukryte w odmętach kosmosu.
Następnym razem dopadnę wszystkich moich wrogów.
Nie chybię ani jednego.
Bo narodził się nowy świat, a w tym świecie ktoś, kto mi to umożliwi.



SEZON PIERWSZY

Epizod pierwszy

1
Ludzie uwielbiają opowieści. Oddychają nimi, opisują za ich pomocą meandry rzeczywistości, kiedy prymitywniejsze sposoby zawodzą. Urokowi narracji nie są w mocy oprzeć się nawet ci, którzy dostrzegają w nich jeno eskapizm (zupełnie jakby z rzeczywistości dało się uciec, wykorzystując jeden z jej budulców). Zatem dam wam opowieść. Sagę o wojnie gatunku i sukcesji. Przetkam wydarzenia w rozdziały. Spoję ze sobą to, co dryfowało w chaosie. Zatem...
Wszytko zaczęło się pięćdziesiąt jeden miesięcy temu w pewnym szeregowcu w dzielnicy West Kensington, w domostwie jejmość Gladys Endsworth...
Była poważnie chora. Na początku badanie rodziny Towersów było wcale ekscytującym zajęciem, jednak z czasem stało się furtką, przez którą podstępem wdzierał się do jej życia najgorszy z jej wrogów – nuda. Czynił on rzeczywistość mdłą mordęgą. Gladys odczuwała niemal fizyczny ból, który lada dzień gotów był pchnąć ją w otchłań szaleństwa. Nigdy nie nauczyła się płakać, jednak czasem, w te najgorsze, najbardziej gnębiące ją dni, musiała syknąć albo zacisnąć oczy jak ktoś, kto źle postawił zwichniętą nogę. Boleść była ulotna, lecz nie dawała się przepędzić. Zdarzało się, że rozmyślała, czy gdyby kiedykolwiek skonsultowała się ze specjalistami, byliby w stanie ją zdiagnozować i wdrożyć terapię. Paradoks jednakowoż w tym, że sama wizja niekończących się rozmów z lekarzami, opisującymi jej zawiłości ich teorii oraz szczegóły proponowanych terapii, rozbudzała u niej torsje, toteż podobne refleksje szybko wygasały.
Jeszcze raz przejrzała skrupulatnie wszystkie artykuły ułożone na dywanie. Starała się spostrzec wyłaniającą się z nich swoistą całość, odnaleźć treść ukrytą między wierszami. Była prawie pewna, że odgadła hasło. Postanowiła więc, że będzie, co być musi. Bez względu na to, czy wyjdzie jej to na zdrowie, czy też odbije się czkawką przydającą pokory. Nie zamierzała jednak czekać ani jednego dnia dłużej.

2
– Ktoś był w naszym domu – powiedział Puff z namysłem, dając baczenie na każde wypowiadane słowo.
Puff bardzo rzadko odzywał się podczas zajęć na uniwersytecie, toteż Enid nie wątpiła, że sprawa musiała być wcale istotna. Zanurzyła się głębiej, by móc słyszeć przyjaciela wyraźniej. Złociste łuski pokrywające jego ciało rozświetlały mroki mokrej, nieskończonej przestrzeni, w której on i Enid byli zanurzeni. Owa prymitywna, uproszczona do granic możliwości wizja przestrzeni mentalnej wytworzona przez ich psychiki pozwalała na doskonale skuteczne meandrowanie po zakamarkach głowy dziewczyny przy jednoczesnym zachowaniu zdrowych zmysłów.
– Co mówiłeś? – spytała.
– Ktoś chyba był w naszym domu. Więcej niż raz – odrzekł, tym razem jednak nie szczędząc sobie brzmienia przepojonego pewnością siebie.
– Dlaczego tak uważasz?
Puff zmrużył z namysłem gadzie oczy, a jego złoty, długi ogon przeciął kilka razy granatową toń, gubiąc przy tym kilka łusek, które szybko zniknęły w przepastnej otchłani. Podrapał się po podłużnym pysku, a następnie odpowiedział:
– Gdy wróciłaś wczoraj z uczelni, pilot od głośników leżał w innym miejscu, niż go zostawiłaś. Pomyślałbym, że to twój ojciec mógł go przestawić, jednak przedwczoraj położył się spać przed tobą, a pierwsze, co robi rano, to wychodzi do pracy, nie słucha muzyki. Ty z kolei wracasz z uniwersytetu przed nim. Oczywiście nie zaszkodzi zwyczajnie go o to zapytać, żeby się upewnić. Ale to zaledwie najświeższa z dziwnych rzeczy, które zauważyłem. Są inne, bardziej niepokojące. – Wtedy począł wyliczać swe spostrzeżenia na palcach zakończonych ostrymi pazurami: – Ostatnio zdarzało się, że narzuta na sofie w twoim pokoju była wygnieciona w innych miejscach niż zwykle. Ponadto ktoś grzebał przy książkach w twojej biblioteczce, bo przynajmniej kilka z nich stoi teraz pod innym kątem, niż gdy je zostawiałaś. Parę z nich ustawiono nawet w innych miejscach. Zakładam, że twój ojciec nie zmienił nagle swoich zwyczajów i nie zaczął pod naszą nieobecność regularnie i po kryjomu ślęczeć nad książkami na temat dziennikarstwa. Nie mogę uwierzyć, że dopiero teraz połączyłem fakty. – Puff podrapał się po pysku z zażenowaniem. – Coś było nie tak także z dywanem w…
Enid słuchała z uwagą do momentu, w którym raptowny trzask otwartej dłoni uderzającej o blat biurka nie wyrwał jej z konwersacji i nie zmusił do wynurzenia się. Natrętna dłoń należała do doktora, nieco na wyrost nazywanego przez wielu profesorem, by uczynić zadość przyjętemu zwyczajowi, bowiem taki przydomek brzmiał godniej wobec osoby wykładającej na uniwersytecie. Mężczyzna wpatrywał się w nią oczami przymrużonymi przez niecierpliwość, uderzenie w blat nie było najwyraźniej przypadkowe. Zamierzył zwrócić na siebie jej uwagę, w czym odniósł niezaprzeczalny – by nie rzec: spektakularny – sukces.
– Pani Towers, jeśli nie jest pani zainteresowana zajęciami, naprawdę nie widzę problemu, by je pani opuściła i tym samym przestała marnować czas swój i przy okazji mój – fuknął nieprofesor, nieco za bardzo pod nosem, by móc osiągnąć pełnię zamierzonego przezeń efektu, jednak przy odrobinie wysiłku dało się wyłapać każde słowo. Szczególnie Enid nie mogło sprawić to większego problemu.
Marnuję jego czas? W jaki sposób? – pomyślała Enid. – Przecież dostanie wypłatę bez względu na to, co ja będę podczas tych zajęć robiła. Nawet się nie zająknęłam na głos, bo wszystkie moje rozmowy z Puffem odbywają się w przestrzeni wyobrażonej.
Jej myśl wyrosła na gruncie autentycznego, szczerego zdziwienia, nie złośliwości. Enid przekrzywiła z lekka głowę i rzuciła okiem na ludzi za sobą. Wydawało się, że trzy czwarte gromadki zdążyło znaleźć sobie lepsze cele do realizacji niż słuchanie po raz czwarty tego samego materiału, tyle że w wykonaniu innego wykładowcy. Zresztą co tydzień podczas tych zajęć kilka osób odsypiało zbyt wczesną pobudkę, padało kilka rekordów w grach mobilnych, a ze dwie albo trzy studentki uciekały myślami byle dalej, poza błahą chwilę obecną, nie inaczej, jak przed chwilą zrobiła to Enid. Ale czepiał się akurat jej. Czepiał się i nawet nie próbował tego ukryć. Teraz wiejące nudą zajęcia zostały zastąpione przez nieco atrakcyjniejsze show, a pozostałą jedną czwartą studentów i studentek – tę część, która wciąż śledziła tok zajęć – bardzo to ucieszyło. Część z nich podśmiewywała się z doktora, druga część – z zaskoczonej przez niego Enid, a jeszcze inni śmiali się, celebrując w ten sposób przerwaną monotonię.
– Ale niech pan tak nie bierze wszystkiego do siebie – odpowiedziała Enid. W moment po wypowiedzeniu tych słów zorientowała się, że te mogą być odebrane jako atak, zwłaszcza przez kogoś, kto zazwyczaj gotów jest brać do siebie co bądź. Mimo to, po krótkim zająknięciu, brnęła dalej.
– Pana czas na pewno się nie zmarnuje. Dostanie pan wypłatę, jak co miesiąc, bez względu na to, czy będziemy udawać zainteresowanych, czy nie. W końcu po to wciśnięto te zajęcia do grafiku, prawda? Żeby uczelnia mogła uskładać panu etat. To jedyne rozsądne wyjaśnienie, ponieważ powtarzamy ten sam materiał już czwarty raz w toku tych studiów, tylko z innym prowadzącym i pod trochę inną nazwą.
Mogłaby przysiąc, że jej wypowiedź była logiczna. Jednak pamiętała też, że rodzice od dziecka uczyli ją, że winna uważać, bo to, co logiczne, nie zawsze, a może nawet i bardzo rzadko, jest cenione w świecie.
Czerwieniejąca twarz doktora zwanego profesorem właśnie to potwierdzała. Nie był gotów przyjąć implikowanej przez nią propozycji niewchodzenia sobie w drogę, by każde z dwojga było zadowolone.
– A owszem! – uniósł się. – Wezmę wszystko do siebie. Czy te brednie sprzed chwili to mądrości pani ojca? Bo brzmiało to jak coś, co on mógłby rzucić w swojej bezmyślności. Jeśli nie w smak pani utrwalanie materiału, może pani już teraz iść zrobić coś, co nie będzie urągało pani szlachetnej krwi. Na przykład napisać jakiś artykuł, ewentualnie przygotować nietuzinkowy reportaż, skoro już łaskawie zstąpiła pani do nas na studia dziennikarskie. Ciekaw jestem bardzo, jaki będzie tego rezultat!
– Żeby lepiej spożytkować czas, niż tkwiąc tutaj, wcale nie będę musiała aż tak się wysilać! – Enid odepchnęła się raptownie od biurka wraz z krzesłem, którego nogi zapiszczały o podłogę. – Myślę, że po prostu posprzątam kuwetę mojego kota albo policzę pęknięcia na suficie w domu – rzekła, a jako że była osobą niezaprawioną w kłótni, to głos jej przybrał nieumyślnie płaczliwy ton. Wstała z miejsca i ruszyła w stronę drzwi.
Nie miała kota ani tym bardziej pęknięć na suficie, jednak tylko tyle udało jej się wymyślić na poczekaniu. Wspominanie któregokolwiek z jej rodziców było dla niej przekroczeniem granicy i fakt ten w zarodku wyduszał jakiekolwiek potencjalne wyrzuty sumienia z powodu kłótni. Nim zamknęła za sobą drzwi, zdążyła jeszcze usłyszeć ostatnie słowa doktora, które w jego mniemaniu musiały być obelgą:
– Jaki ojciec, taka córka.


A niniejszy epizod nosi tytuł:
POMYŚLAŁAM, ŻE SPRÓBUJĘ SZCZĘŚCIA Z TOWERSAMI

3
Po nieprzyjemnej wymianie zdań z nieprofesorem Enid była na tyle wzburzona, że od razu opuściła uczelnię, wsiadła do wiśniowego forda climbera i odjechała, nie bacząc na to, że teoretycznie za pół godziny winna uczestniczyć w jeszcze jednych zajęciach. Zdecydowała się od razu pojechać pod szkołę, w której uczył jej ojciec, choć tam z kolei ostatnia lekcja miała dobiec końca dopiero za dwie godziny. „Pęknięcia na suficie? Pfff”, usłyszała w swojej głowie głos Puffa, kiedy parkowała przed gmachem placówki, „trzeba było dać znać, to w moment wyszedłbym z lepszą ripostą”. Nie miała ochoty na rozmowę, a w dodatku uwaga smoka wywołała dodatkowo ukłucie zażenowania (bo i rzeczywiście jej sprzeczka mogła pójść choć odrobinę lepiej), toteż w odpowiedzi warknęła tylko przeciągle.
Po pewnym czasie, znużona zabawą playerem i skipowaniem kolejnych utworów, postanowiła przejść ze dwa kółka wokół szkoły, choć pogoda jakoś szczególnie do spacerów nie zachęcała.
Opuściła przytulne wnętrze samochodu, wypełnione orzeźwiającym zapachem grejpfruta wydobywającym się z zawieszki zwisającej z przedniego lusterka. Na przyodzianym przez nią, nieco już znoszonym, czarnym płaszczu natychmiast zaczęły lądować pojedyncze płatki śniegu, a wiatr, który orzeźwiał cokolwiek nazbyt gorliwie, ożywił jej włosy, których złocistość mocno przygasła tego dnia, ponurego i skąpego w słońce. Szczęśliwie po tych kilku śnieżnych płatkach, które trwały teraz wygodnie usadowione na jej barkach, niebo nie miało już nic więcej do dodania. Istotnie, listopad był za wczesną porą na śnieg w Albionie.
Kontynuując spacer, spojrzała na okrążany przez siebie budynek. Pomyślała, że ojciec musiał się tam czuć jak w klatce. Z zewnątrz placówka jawiła się jako połyskująca i nowoczesna, swoim wyglądem obiecująca wyprawę ku świetlanej przyszłości budownictwa, nauki i świata, jednak dla jej ojca było to przede wszystkim miejsce wypełnione po brzegi młodymi osobami – z ich niekonsekwentnymi, nieukształtowanymi jeszcze poglądami oraz z dorosłymi hipokrytami próbującymi narzucić tym pierwszym swoje bardziej lub mniej (według ojca Enid – częściej mniej) racjonalne reguły, toteż nigdy ostatecznie nie zdecydował, która grupa drażni go bardziej, częściej jednak skłonny był okazywać pobłażliwość młodym. Powiadał, że nie ma usprawiedliwienia dla tępoty kogoś, kto jest głupszy od swojego ucznia, mimo że miał dużo więcej czasu na to, by zmądrzeć. W tym miejscu poddam się pokusie, by otwarcie przyznać, że tego typu podwójne standardy zawsze wywoływały we mnie rozdrażnienie. Zresztą później doprowadzą także do pewnych niekonsekwencji w postawie Towersa wobec grzechu... Ale nie zaburzajmy porządku opowieści.
Kiedy Enid znudziło przyglądanie się schludnej budowli z granitu i szkła, jej myśli pobłądziły w stronę Puffa. Pomyślała o alarmie, który ten wszczął na uczelni. Zdecydowała się zaraz po powrocie do domu spytać ojca o poprzestawiane książki i resztę niepokojących zjawisk. Jeśli by się okazało, że nie miał z tym nic wspólnego, a takiego obrotu spraw się spodziewała, zamierzała dopytać Puffa o jego podejrzenia i je czym prędzej zweryfikować.
Ułożywszy sobie w głowie plan działania, zobaczyła ojca wychodzącego z budynku i natychmiast zrozumiała, że planowana rozmowa będzie musiała trochę zaczekać.
Kiedy szedł, jego szarozielone oczy – oczy rozjuszonej bestii sposobiącej się do ataku – wpatrywały się z uporem w ziemię, a jego sztywna jako ta skała, masywna szyja pilnowała dodatkowo, by ów dziki wzrok nie zboczył z obranego kierunku i nie napotkał na swojej drodze kogoś, kto mógłby momentalnie stać się ofiarą duszonej w mężczyźnie furii. Kurtka – zazwyczaj napięta na jego wcale pokaźnej, umięśnionej klatce piersiowej – wisiała teraz na przygarbionej sylwetce, jakby mężczyzna, wybierając tę pozycję, próbował się niejako sam ograniczyć, ujarzmić.
Szczęśliwie nie napotkał na swojej drodze nikogo poza Enid. Kiedy ją zauważył, skinął lekko na powitanie. Gdy tylko się zbliżył, córka od razu przyjrzała się jego knykciom i, ku swej uldze, nie odnalazła na nich żadnych otarć ani cudzej krwi. Tym razem mogło obejść się bez skandalu, niemniej była przekonana, że coś ojca poważnie wzburzyło. Wsiedli do samochodu i odjechali, nie zamieniwszy słowa, bowiem oboje rozumieli, że jeszcze na to nie czas.
Kiedy George’owi Towersowi zdarzało się być w takim stanie, nigdy nie rozmawiał z Enid. Nie lubił krzyczeć w jej obecności, nawet jeśli oboje wiedzieli, że nigdy nie podniósłby głosu bezpośrednio na nią. Przemówił dopiero po dziesięciu minutach jazdy dość słabym (jak na niego) głosem, w którym pobrzmiewała nuta skruchy:
– Enid, nim zima zacznie się na dobre, powinnaś sobie sprawić jakiś cieplejszy płaszcz, może kurtkę. Jak tak dalej pójdzie, przeziębisz się.
– Chyba już się zahartowałam – odparła, dodając do odpowiedzi pokrzepiający uśmiech. – Najwyraźniej wychorowałam się w dzieciństwie. Będzie dobrze. Poza tym lubię ten płaszcz.
Gdy ta namiastka rozmowy dobiegła końca, głos zabrał Londyn, którego zgiełk bez większych problemów przebijał się do wnętrza samochodu. Kakofonia dźwięków wygłuszała się, w miarę jak dwójka Towersów oddalała się od centrum, i wyparowała zupełnie, gdy Enid i George minęli przedmieścia, docierając do Rotherfield.
Samochód wspiął się powoli po stromej, nieszczędzącej zakrętów drodze, by raz jeszcze skręcić w prawo, zatrzymać się przed pokaźną bramą, odczekać, aż zdalnie otwierane wrota usuną mu z drogi swe metalowe skrzydła, a następnie przekroczyć ich próg, mijając samotnego białego gołębia usadowionego po prawej stronie żywopłotu oraz zawieszoną na lewym skrzydle otwartej bramy mosiężną tabliczkę z napisem:

„UWAGA! Idioci, partacze, zboczeńcy i inni mężczyźni nie są mile widziani przez poniżej podpisanego: G.I.Towers. Wstęp tylko na własną odpowiedzialność.”

Enid i George przejechali podjazd, otoczeni rododendronami pokiereszowanymi przez jesień i innymi zubożałymi elementami przyrody, by dotrzeć do garażu stojącego tuż przy piętrowym, neowiktoriańskim domu wybudowanym z drewna pomalowanego na biało i zaprojektowanym przez Jessie Towers z niezwykłym jak na nią umiarem.

4
Jeśli chodzi o aranżację wnętrza, Jessie Towers porzuciła swoje futurystyczne zapędy i zadbała, by dom był miejscem wlewającym w serca domowników poczucie przytulności i ciepła. Ci nieliczni, którym dane było stać się gośćmi Towersów, utrzymywali, że wszystkie tapety z misternie wykonanymi wzorami, urokliwe meble oraz lustra o ramach, na których pyszniło się precyzyjne zdobnictwo, sprawiały, iż można się było poczuć, jakby przekroczyło się progi pozostałości z co najmniej ubiegłego stulecia. Ci bardziej zaznajomieni z tematem byli zdolni rozpoznać reprodukcje secesyjnych krzeseł, stołów i łóżek wraz z ich giętkimi liniami oraz urzekającym, acz relatywnie skromnym, roślinnym ornamentem, a także eklektyczne, zdobione snycerką kredensy i komody. Całości dopełniały kolorowe piece ceramiczne pełniące już – rzecz oczywista – funkcję li tylko zdobniczą. Kolorystykę parteru zdominowały bordo i kolor bursztynowy, natomiast piętro utrzymane było w kolorystyce miętowo-turkusowej. Większość drewna użytego do produkcji mebli znajdujących się w domu przyjęła swoją ciemną, orzechową postać. Tylko znajdująca się na parterze budynku siłownia – zimna i surowa – odstawała od pozostałych pomieszczeń, jednak i ją schowano za urokliwymi, drewnianymi drzwiami.
Enid i George zostawili okrycia wierzchnie na wieszaku ustawionym przy wejściu i przeszli do salonu. Bordowy kolor ścian pomieszczenia przełamany został licznymi wzorami w kolorze bursztynowym. Na środku jednej ze ścian wisiał obraz, który w najmniejszym stopniu nie niweczył kolorystyki pomieszczenia. Przedstawiał rozjuszoną lwicę o ciemnoczerwonej sierści, która odcinała się na pogrążonym w ciemnościach tle, najwyraźniej stojąc na tylnych łapach, których malunek nie obejmował. Na pierwszy rzut oka, który uruchamia w człowieku najoczywistsze skojarzenia, zwierzę bawiło się zaciekle kłębkiem wełny bądź inną kocią zabawką. Jednak po przyjrzeniu się można było odkryć, że kulą ściśniętą między łapami bestii jest w istocie błękitno-zieloną planeta.
Enid usadowiła się wygodnie na sofie z oparciem zdobionym kwiatowymi ornamentami. Był to dla George’a znak, że wolno było mu już zacząć utyskiwania, jak określał swoje narzekanie w rzadkich przypływach tego rodzaju humoru, który pozwalał mu na dystans do siebie. Zanim powiedział cokolwiek, chodził jeszcze przez chwilę po salonie, nerwowo wędrując od jednej ściany do drugiej.
W końcu przemówił. I choć zaczął najspokojniejszym tonem, na jaki było go stać w chwilach wzburzenia, to nim jeszcze skończył pierwsze zdanie, ten z trudem uładzany głos zmienił się stopniowo w warczenie, a w końcu w ryk:
– Ten idiota, hipokryta znów miał czelność wtargnąć na moje zajęcia i zrobić durnia ze mnie, a przy okazji także z mojej uczennicy!
– Dyrektor Barker? – upewniła się Enid.
– Oczywiście. A co do jakiej innej osoby nie mógłbym się zdecydować, czy jest bardziej idiotą, czy hipokrytą? Wtargnął na moją lekcję i chyba chciał o czymś rozmawiać, ale wypatrzył jedną uczennicę i kazał-jej-zdjąć-czapkę… Wyobrażasz to sobie? Czapkę! Na lekcji chemii! Zaczął bredzić coś o dobrym i złym wychowaniu. Czy jemu się wydaje, że cudza czapka jest ważniejsza od nawet tak banalnego tematu jak jednofunkcyjne pochodne wodorów? – Po tych słowach westchnął, by podkreślić swoją bezsilność wobec głupoty przełożonego.
– Faktycznie, interwencja nie na temat – przyznała Enid. – Jak to rozwiązałeś… tym razem? – spytała niepewnie, obawiając się odpowiedzi.
– Będziesz ze mnie dumna. Byłem bardzo…
– Jaki?
– Dyplomatyczny.
– No… dobrze. A on?

***
Wybaczcie, że burzę chronologię powstającej opowieści, ale niemożebnie zależy mi, abyście zrozumieli położenie Towersa, rozpacz i cierpienie, które były jego udziałem w dniach, kiedy jeszcze mnie nie poznał, a jedynie podskórnie wyczuwał moją obecność, mgliście i ulotnie niczym podrostek, niegotowy, by otworzyć oczy i zgłębić najstraszliwsze prawdy na temat świata. A zatem...

Półtorej godziny wcześniej
Cała klasa zastygła na swoich krzesłach i z zapartym tchem oczekiwała odpowiedzi nauczyciela fizyki, biologii i chemii – George’a Towersa. Reakcje substratów Towers – Barker zawsze prowadziły do ciekawych rezultatów. Judith Branson wyciągnęła już dłoń, nosząc się z zamiarem ściągnięcia czapki, kiedy Towers, odrywając na chwilę wzrok od dyrektora, warknął do niej:
– Zostaw czapkę w spokoju.
Dziewczyna znieruchomiała na jakiś czas, zaciskając palce na daszku, niepewna tego, co powinna zrobić, by jednak po chwili, kiedy nauczyciel i dyrektor znów zaczęli piorunować się wzajemnie spojrzeniami, dyskretnie ściągnąć nakrycie głowy.
– Pani Judith ściągnie czapkę, kiedy pan zrobi to samo ze swoim lewym butem – powiedział Towers.
Dyrektor zignorował ultimatum:
– Uchodzi za wysoce niekulturalne noszenie nakrycia głowy w pomieszczeniu, zwłaszcza w sali, w której odbywają się zajęcia – tłumaczył dyrektor. Mówił bardzo spokojnie, choć czerwień na jego policzkach i czole zdradzała jego prawdziwy stan ducha. – W tym momencie staram się jedynie realizować misję wychowawczą szkoły.
– Wydaje mi się, że także uchodzi za niekulturalne, a przynajmniej powinno uchodzić, ściąganie z kogoś części garderoby podczas zajęć, zwłaszcza cudzych! – odparł Towers, z razu przedrzeźniając oficjalny ton rozmówcy, by pod koniec wypowiedzi poddać się emocjom i ryknąć. – Powstaje zagwozdka – dodał nieco spokojniej – czy nowa czapka na głowie pani Judith powinna mi przeszkadzać bardziej niż pański lewy but, zaniedbany i wytarty, który mi osobiście wcale się nie podoba? I wreszcie, czy moje zajęcia byłyby bardziej wartościowe, gdyby pani Judith zdjęła czapkę? Czy wyniosłaby z nich więcej? Jaki jest dokładnie tok pańskiego rozumowania? Bo próbuję za nim nadążyć. Czy odnajdziemy w nim choćby krztynę racjonalności?
– Przekroczył pan wszelkie granice, w jakich mieści się kulturalna komunikacja międzyludzka. Myśli pan, że pańskie dawne osiągnięcia będą wiecznie robić za tarczę chroniącą przed konsekwencjami pańskiego skandalicznego zachowania!? – wybuchnął Barker.
– Dwa banalne zdania w jednej wypowiedzi, jedno po drugim – powiedział z niesmakiem George Towers. – Daruj sobie te „granice kulturalnej komunikacji międzyludzkiej” i inne wyświechtane bzdety. Jeśli następnym razem będziesz chciał mnie obrazić, po prostu nazwij mnie *******, jako i ja ciebie nazywam teraz. Wynoś się i trzymaj z dala od osób, które uczę.
Wzburzony dyrektor próbował coś odpowiedzieć, poniósł jednak porażkę w akcie zbierania myśli i pospiesznie opuścił salę, pozostawiając uczennice i uczniów z rozjuszonym nauczycielem, którego potężna klatka piersiowa falowała teraz niespokojnie pod zapiętą bluzą.
– Judith, załóż czapkę.

***
– Pan dyrektor zapewnił, że weźmie pod uwagę moje argumenty, i opuścił salę. Obawiam się, że ostatecznie zapomniał w ogóle napomknąć o właściwej sprawie, z którą przyszedł. Trudno.
– Aha. – Enid nie uwierzyła, ale przynajmniej nie miała powodów przypuszczać, że doszło do przemocy fizycznej. Kiedy ojciec był rozeźlony, należało po wysłuchaniu go dać mu jakoś znać, że stoi się po jego stronie:
– Myślałam, że ludzie zdejmujący innym czapki z głów dawno już wyginęli.
– Powstali na nowo – fuknął George. – Kiedy okazało się, że ludzie nie potrafią poradzić sobie z wolnością, jaką po stuleciach walki udało im się zdobyć… że ona ich wyniszcza… wyrzucili wszystko za okno. Z bezmyślnym entuzjazmem i pocałowaniem ręki przyjęli proste rozwiązania od złoczyńców wśród narodów… Oczywiście podręczniki do historii przedstawiają sprawę w dużo bardziej optymistycznych barwach.
Po chwili potrząsnął z roztargnieniem głową i wrócił do właściwego wątku:
– Ale wrócę do sprawy, bo to nie wszystko. Niedługo po tym, jak Barker popisał się swoją głupotą, jedna nauczycielka próbowała popisać się przede mną swoją dobrocią – kontynuował, poirytowany nie mniej, co podczas opowiadania o incydencie z nakryciem głowy.
– Która? – spytała Enid, gotowa na kolejną opowieść bez happy endu.
– Nie wiem – odpowiedział z roztargnieniem. – Szczerze mówiąc, mam ważniejsze rzeczy do roboty niż nadawanie im imion. Któraś od chemii. Albo biologii. Uczy tego samego przedmiotu co ja, tylko nie jestem pewien którego… W każdym razie wychodziłem już z pokoju nauczycielskiego, kiedy dopadła mnie w ostatniej chwili. Spytała, czy nie chcę iść z nią na jakąś wystawę (brzmiało to tak nudno, że nie pamiętam już, co tam niby wystawiali), a ja odpowiedziałem, że nie jestem zainteresowany i nie szukam koleżanek.

***
Godzinę wcześniej.
– To dobre dla idiotów – odparł Towers. – Albo, nie wiem, praktykantów. Wyglądam na praktykanta?
Martha Conner jawiła się zrazu zbitą z tropu, jednak po chwili podjęła swą próbę na nowo:
– George, nie rozumiesz? Chciałam być miła. – Zaskoczenie, jakie odmalowało się na jej twarzy z powodu jego odmowy, szybko zakryła pod wzorowo skrojonym uśmiechem. – Od kiedy tu pracujesz, dzień w dzień siedzisz gdzieś na uboczu, sam...
– Nie szukam koleżanek – uciął Towers.
– Każdy potrzebuje kogoś, z kim może zamienić słówko w pracy – nalegała Conner, uśmiechając się przymilnie, nie zdając sobie sprawy, że Towersowi taki wyraz twarzy kojarzył się z zamierzającą się do ataku hieną, i to w najpochlebniejszej interpretacji.
– Możliwe, ale nie każdy ma takiego pecha, by trafiać w swoim otoczeniu na samych przygłupów. Przyznaję, że to rozczarowujące. – Ostatnie zdanie wypowiedział z namysłem, jakby poważnie je rozważał, i nie było li tylko docinkiem.
– Czy ty… nazwałeś mnie przed chwilą…
– Nie myślałem konkretnie o tobie, ale jeśli mam być szczery, to sądzę, że osoba, która poddaje się zabiegowi in vitro tylko po to, by nie zostawił jej puszczalski mąż, może kwalifikować się do kategorii ludzi... głupich. – Te słowa wypowiedział, obdarzając Marthę Conner lekko kpiącym spojrzeniem, a następnie kontynuował jeszcze surowszym tonem: – Gdybym chciał się do was przysiadać podczas przerw czy okienek, żeby móc słuchać jeszcze więcej tak żałosnych historyjek, po prostu bym to robił. Najmilszą rzeczą, jaką możesz teraz dla mnie uczynić, jest pozostawienie mnie w spokoju.
Towers wyminął Conner i ruszył do wyjścia z pokoju nauczycielskiego. Jednak nim zdążył dosięgnąć drzwi, usłyszał za sobą głos koleżanki z pracy:
– Mam nadzieję, że wylecisz – powiedziała, nawet nie podejmując próby zakamuflowana mściwości przelewającej się przez jej ton. – Nie potrafisz się wpasować. Nie jesteś w stanie współpracować ani z nami, ani z dyrektorem. Słyszałam o twoich problemach z Barkerem. Myślę, że już niedługo nie będę musiała cię tu oglądać. Ciebie i twojej gęby nadętej od pieniędzy, sławy i arogancji!
George Towers uśmiechnął się lekko do siebie i odwrócił z powrotem w stronę rozmówczyni.
– Tak myślałem. Nigdy nie ufam miłym osobom, które oznajmiają mi, że są miłe. Idź popisywać się swoją dobrocią przed swoim fałszywym gronem koleżanek i kolegów po fachu. Mniemam, że w nich odnajdziesz wdzięczniejszą widownię.
– Fałszywym gronem?– parsknęła Conner. – Przecież to ty...
Nie pozwolił jej dokończyć.
– No chyba, że ta twoja najlepsza jak-jej-tam od…
– Matematyki?
– Matematyki – przytaknął Towers.
– Nazywa się Rebecca.
– No chyba, że ta twoja najlepsza Rebecca powiedziała ci wprost, że nie masz stylu (chyba chodziło o ubiór), ten co z wami siedzi, jak-mu-tam, poinformował cię, że twoje wiersze mogłyby według niego co najwyżej znaleźć swoje miejsce w elementarzu dla co słabiej rozwiniętych dzieci, a ta ruda, która wprawdzie przesiaduje z wami trochę rzadziej, ale jednak, wspomniała, że wcale się twojemu mężowi tak bardzo nie dziwi. Jeśli wiesz o tym wszystkim, to nie masz się czym martwić, a twoje grono znajomych jest szczere i można na nim polegać. W innym wypadku… Do widzenia – urwał z satysfakcją i skorzystał w końcu z drzwi, do których zmierzał już od jakiegoś czasu. Pozostawił tkwiącą w zmieszaniu Marthę Conner samą sobie.

***
– Wtedy ona się obraziła i zaczęła mi ubliżać. Tyle jest warta ta ich uprzejmość. – George podrapał się po ciemnej czuprynie – Nawiasem mówiąc, po chwili zastanowienia muszę przyznać, że nieznajomość ich imion czasem jednak utrudnia mi komunikację. Tę „kulturalną komunikację międzyludzką mieszczącą się w granicach”.
Po krótkiej pauzie dodał, już bez cienia sarkazmu:
– Przepraszam, Enid. Chciałbym, żebyś nie musiała tego wysłuchiwać. Ale doceniam to, że jesteś skłonna to znosić.
– Nie ma problemu – odrzekła niepewnie dziewczyna, sposobiąc się już do zmiany tematu. – Mogę się zrewanżować. Chciałabym o czymś porozmawiać.
– Oczywiście. Co się stało?
– Rozmawiałam dziś z Puffem. Podczas zajęć. Rzadko przychodzi w tak nieodpowiednich chwilach, więc zakładam, że potraktował sprawę poważnie.
– Co mówił?
– Twierdził, że ktoś był w naszym domu. W sensie, ktoś obcy.
– Co kazało mu tak myśleć?
– Zaczął tłumaczyć i wtedy nam niestety przerwano. Myślę, że…
Wtedy ich uszu dobiegło pukanie do frontowych drzwi. Oboje poczuli niepokój, bo nie miewali gości. Ani mile, ani niemile widzianych. Był to precedens. A od śmierci Jessie Towers Enid i George byli z precedensami na bakier.

5
Enid podeszła do drzwi wejściowych z werwą równą tej psa, który na możliwie jak największy dystans stara się obwąchać jeża. Zwolniła zasuwy zamka z jego warty i nacisnęła klamkę, powoli, niechętnie. W końcu po otworzeniu drzwi jej oczom ukazała się kobieta, która przewyższała gospodynię o kilka dobrych centymetrów i prawdopodobnie tylko nieznacznie ustępowała wysokością jej ojcu. Enid oceniła ją na jakieś dziesięć lat starszą od siebie. Postać na progu nie spodobała się młodej Towers. Wydawała się czuć bardzo swobodnie, zbyt swobodnie jak na osobę, która gości u nich po raz pierwszy. Jej śmiały uśmiech i spojrzenie wydawały się przeznaczone dla serdecznych znajomych, a przecież Enid i jej ojciec już od bardzo dawna nie stawali się takowymi dla nikogo. I nie była to wyuczona serdeczność próbującej się przymilać dziennikarki – jednej z takich, które jeszcze z dwa lata temu od czasu do czasu pojawiały się przed bramą posiadłości. Ta kobieta patrzyła na Enid jak na bliską osobę wyczekiwaną z utęsknieniem.
– Cześć, Enid. Czy George jest w domu? Mam sprawę do ciebie i twojego ojca. Myślę, że uda mi się was zainteresować. Mogę wejść? – spytała z marszu nieznajoma, obdarzając Enid uśmiechem. W tym uśmiechu dziewczyna dostrzegła jeszcze więcej pewności siebie i pewien rodzaj poczucia wyższości. W głosie natomiast wyczuła ekscytację – niezdrową, by nie rzec chorobliwą – której, według oceny Enid, nieznajoma wcale nie starała się kryć.
Młoda Towers nie była pewna, co powinna zrobić, lecz miast dobrze się zastanowić, kierowana impulsem rozwarła drzwi szerzej i gestem zaprosiła gościa do środka. Zaraz po przekroczeniu progu kobieta bez zastanowienia podeszła do wieszaka ustawionego obok wejścia, jakby doskonale wiedziała, gdzie go znajdzie, po czym zdjęła i zostawiła na nim swoją granatową, jesienną kurtkę. Następnie ruszyła do salonu, a Enid pospieszyła za nią. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że osoba, która ich nawiedziła, ściskała w lewej dłoni mały przedmiot w kształcie kostki, której to ścianki wydawały się nieco wklęsłe i wykonane z elastycznego materiału, a każda z nich miała inny kolor. Barwy były przygaszone i mieniły się mdło jako te tańczące w kałużach benzyny. Dziewczynie świtało w głowie, że już kiedyś widziała podobny przedmiot. Świtało i świtało, ale do pełnego przejaśnienia nie doszło i ostatecznie nie zdołała odgrzebać w pamięci, gdzie go ujrzała. Wprawdzie mogłaby spytać Puffa, jednakże nie chciała się teraz rozpraszać.
Kiedy nieznajoma weszła do salonu, od razu podeszła do starszego Towersa i wyciągnęła w jego stronę wolną rękę.
– Dzień dobry, George. Nazywam się Gladys Endsworth.
Gdy zdezorientowany George Towers pod naciskiem odruchu podawał jej dłoń, jego wzrok zatrzymał się na sześcianie. Towers zamarł na chwilę z ręką zaciśniętą na dłoni nieznajomej. W końcu Endsworth sama uwolniła rękę i z roztargnieniem odwróciła się do stojącej za nimi Enid, by uścisnąć także jej dłoń:
– Niech to, przepraszam, Enid! Powinnam była przywitać się odpowiednio przy wejściu. Nazywam się Gladys. Wybacz, jestem bardzo podekscytowana.
– Podekscytowana czym? – spytał podejrzliwie George, nie spuszczając oczu z mdło połyskującej kostki.
Gladys Endsworth usadowiła się na fotelu ustawionym niedaleko kwiecistej sofy.
– Śmiało, usiądźcie. Nie poczuję się jak u siebie, dopóki wy nie będziecie się tak czuli.
Czy aby na pewno? – pomyślała Enid. Ona i George rzucili sobie wzajemne spojrzenia o treści „ja też nie wiem, co tu się dzieje”. Ostatecznie zdecydowali się posłuchać nieproszonego gościa, co również zakomunikowali sobie niewerbalnie, siadając na sofie.
– Jestem podekscytowana, bo to dzień, w którym poznaję słynną rodzinę Towersów. – Endsworth odpowiedziała na zaległe pytanie, a jej rozemocjonowany głos potwierdzał szczerość każdego słowa. – Zwłaszcza George’a Towersa, kontrowersyjnego, wszechstronnego wynalazcy, który swojego czasu parał się skromnym zajęciem, jakim było zmienianie oblicza świata. Nie ujmując oczywiście niczego tobie, Enid. – Wskazała palcem na młodszą Towers.
– Kim jesteś i czego chcesz? – zapytała surowo dziewczyna. Poczuła się nieco zawiedziona tym, że to ona, a nie tata, podjęła działanie, choć obecności tego uczucia nie była w mocy sobie w sposób logiczny wytłumaczyć.
– Znudzoną fanką, która chce się przyłączyć do zabawy – odpowiedziała gorliwie Gladys. – Trochę w życiu przeszłam i nawet bawiłam się nieźle, ale z czasem „trochę” mi spowszedniało, a kiedy spowszedniało, pomyślałam, że spróbuję szczęścia z Towersami.
– Ale Towersowie już się nie „bawią”. Od lat – powiedział George. I mimo słów, których użył, w jego głosie dało się czuć raczej rosnące zaintrygowanie niźli gniew, jaki mogłoby się odczuwać z powodu tak zuchwałego nawiedzenia, jakie zgotowała im Endsworth. Fakt ten nie uszedł uwadze jego córki.
– Wiem, niestety – westchnęła kobieta, wydychając szczere ubolewanie. – Po śmierci Jessiki Towers uczepiliście się swoich błahych zajęć, zaszyliście w tym domu i pozwoliliście, by wasze życie stało się tak nudne, że świat wolał o was zapomnieć, chociaż bywało niegdyś, że wasza rodzina każdego dnia była na ustach gawiedzi. Nauczyciel w szkole średniej? Poważnie, George? Przecież „kazać wyżej rozwiniętej istocie przebywać w towarzystwie namiastek umysłowych jest…”
– „…marnotrawstwem, wręcz świętokradztwem” – dokończył George. – Teraz, z perspektywy czasu, dodałbym jeszcze, że barbarzyństwem.
– No właśnie. Więc jak żona namówiła cię do podjęcia pracy w tak uwłaczającym dla ciebie zawodzie?
– Miała swoje sposoby.
– Mhm – mruknęła lekceważąco, po czym zwróciła się do drugiej Towers: – Enid, interesują cię w ogóle te studia dziennikarskie? Czy nie wydaje ci się, że gdyby twoja mama żyła, już dawno doszłybyście do wniosku, że stać cię na coś więcej? Oboje, ty i twój ojciec, kurczowo trzymacie się przeszłości. Zajęcia, dzięki którym, jak wam się wydaje, wciąż utrzymujecie więź ze zmarłą Towers. Tylko siebie torturujecie. A mnie rozczarowujecie.
– Nie jesteśmy od zabawiania ciebie! Przestań prawić nam kazania i opowiadać o naszej rodzinie, jakbyś cokolwiek wiedziała! – wybuchnęła Enid. Wdarcie się na teren ich posiadłości było zuchwalstwem, zamiana ról gospodarz – gość stanowiła spory nietakt, jednak kpienie z ich żałoby stanowiło zupełnie nowy poziom bezczelności.
Endsworth jednak nie przejęła się krzykiem młodszej Towers.
– Od teraz będziecie wyłącznie od zabawiania mnie.
Enid dostrzegła, że coś prawdziwie złowrogiego błysnęło w spojrzeniu Endsworth, a chłód w jej głosie może nawet i byłby w stanie zmienić odczuwalną temperaturę pomieszczenia, gdyby dać jej przemawiać dość długo. – Macie natychmiast zacząć robić coś ciekawego. Albo was zabiję. Może za tydzień, może jutro we śnie. Ale już teraz, by udowodnić wam, że nie macie do czynienia z kimś, kogo można ot tak zbyć, zakończę istnienie kilkuset innych osób. Chyba że jednak na czas pojmiecie i przyjmiecie swoją nową rolę.
– To żałosne przedstawienie. Kto by się ciebie przestraszył? – Enid czuła się bardziej zawiedziona biernością ojca niż bezczelnością intruza.
– Przestraszy się mnie i potraktuje poważnie osoba, która rozpozna przedmiot, który trzymam w ręku. Prawda, George? – Endsworth uniosła dłoń, w której dzierżyła kostkę.
– Co to niby takiego? – spytała Enid, powoli łącząc fakty. – Mam wrażenie, że już to kiedyś widziałam…
– Bardzo możliwe – odparł George i przełknął ślinę. –To mój wynalazek… A właściwie jego część. Gdzie brakująca druga połowa?
– Zdziwisz się, ale nie tutaj – odpowiedziała Endsworth z uśmiechem.
– Wcale się nie dziwię. Nie wyglądasz na kogoś, kto szuka śmierci.
– Dokładnie, jest wręcz przeciwnie. Przyszłam tu, by poużywać życia.
– Więc gdzie?
– Minęliśmy się dzisiaj, George.
– Gdzie?! – Początkowy względnie drobny niepokój George’a zdążył rozrosnąć się w znaczoną rozpaczą wściekłość.
– W twoim znienawidzonym miejscu pracy.
George zacisnął powieki, a jego twarz wykrzywiła się, jakoby uderzył go fizyczny ból.
– Co ta kostka robi? – spytała Enid z niemałą obawą w głosie.
– Kostka jest detonatorem – wytłumaczył George.
– Enid, twój ojciec dokładał ją do zestawu z, jak to roboczo nazwał, pill-bomb – powiedziała Endsworth.
– Pill-bomb?
– Albo bomba neuronowa – powiedział George. – Zwał jak zwał. Nigdy nie byłem dobry w nazywaniu swoich wynalazków. Malutkie urządzenie, w zasadzie dużo mniejsze od typowej pigułki, praktycznie nie do wykrycia. Nie do odnalezienia, jeśli nie wie się, gdzie dokładnie szukać. Można ukryć je dosłownie wszędzie: w ścianie, pod drzazgą w podłodze, pod złuszczoną farbą na ścianie. Gdziekolwiek. Po uruchomieniu emituje sygnał zakłócający pracę neuronów.
– Mówiąc w skrócie, wyłącza mózg. Wyłącza człowieka. Na zawsze – uzupełniła Endsworth.

6
Pomachała sześcianem przed ich oczami.
– Elegancka broń. Nie zostawia po sobie bałaganu. Będzie tylko stosik schludnych ciał. A budynek pozostanie nietknięty. Po wakacjach spokojnie będą mogli przyjąć nowych uczniów. Miejmy nadzieję, że kolejny rocznik będzie miał więcej szczęścia.
– Ta kostka zbudowana z elastycznego włókna to detonator. – George zignorował groźby Endsworth. – Aktywuje się dopiero, kiedy ugniecie się jej boki w odpowiedniej kolejności i we właściwych miejscach. – Łypnął groźnie na Endsworth. – I mam wrażenie, że wcale nie umiałabyś zrobić tego prawidłowo.
Wpatrywał się wyzywająco w intruza, licząc, że Endsworth zdradzi jakieś oznaki zdenerwowania czy niepewności, ale nic takiego się nie stało. Nadal uśmiechała się przebiegle.
– Myślisz, że przyszłam tutaj nieprzygotowana? To byłoby jak przynieść ze sobą pistolet, grozić nim komuś, a potem zastanawiać się, gdzie wkłada się nabój. A może po cichu liczysz na to, że to atrapa?
– Detonator wygląda na prawdziwy, ale jaką mam pewność, że zdobyłaś którąkolwiek z bomb?
– Enid, mogłabyś zerknąć na obraz lwicy? – Endsworth wskazała na malowidło wiszące na ścianie. – Jest na ramce.
George skinął nerwowo głową, dając córce znać, by wykonała polecenie Endsworth.
Enid podeszła do obrazu, wyciągnęła rękę i poczęła macać górny bok ramy obrazu.
– Spokojnie, nie spiesz się. Jestem pewna, że tam jest. Może trochę bardziej na prawo – instruowała Endsworth. – Jest! Świetnie!
Dziewczyna wzięła między dwa palce żółte urządzenie, które istotnie w innych okolicznościach wzięłaby zwyczajnie za małą pigułkę.
– Tato, zadałeś sobie tyle trudu, żeby to coś wyglądało jak malutka tabletka… Chciałeś tym kogoś zabić? Kogoś konkretnego? – spytała z podejrzliwością.
– Nie, Enid. To było jedno z tych urządzeń, które skonstruowałem jedynie w ramach hobby i praktykowania... samorozwoju. Po prostu kiedy coś robię, to robię to porządnie, choć przyznam, że sam detonator to bardziej moja fanaberia niż coś naprawdę praktycznego. Ale stworzyłem tylko trzy takie bomby i nigdy więcej do tego projektu nie wracałem. – Zamilkł, bo wiedział, że nie musi się więcej tłumaczyć. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że pominął wcale istotną część historii.
– Skonstruowałeś trzy? – upewniła się Endsworth. – A byłam przekonana, że mam komplet. Gdzie w takim razie podziałeś trzecią, George?
Nie odpowiedział.
– Nieważne. Tę z obrazu możecie oczywiście sobie teraz zabrać z powrotem. Enid, podaj George’owi bombkę, żeby mógł się upewnić, że to nie cukierek. Dziękuję.
George wziął urządzenie między palec wskazujący i kciuk i podniósł na wysokość oka.
– Prawdziwa – ocenił ze zgryzotą w głosie. – Skoro ściskasz teraz w dłoni kostkę połączoną z urządzeniem ukrytym wewnątrz szkoły, to gdzie jest detonator od bomby, którą mam między palcami?
– Tam, gdzie ją znalazłam, w twoim laboratorium. Był mi potrzebny tylko jeden komplet. Jako dowód, że tam byłam, i mam więcej niż tylko detonator.
– Jaki to ma zasięg? – spytała Enid.
– Można go regulować w zależności od sekwencji, jaką wprowadzi się na kostce, ale w swojej optymalnej wersji wystarczający, żeby cała szkoła mogła stać się zakładnikiem – przyznał niechętnie George. Następnie zwrócił się do Endsworth:
– To nie ma sensu. Skąd wiedziałaś, czego szukać? Jak w ogóle dostałaś się do laboratorium? Wystarczyło, żebyś raz wpisała błędny kod, a uruchomiłby się alarm i zostałabyś zamknięta w korytarzu przed wejściem do pomieszczenia.
– Dobrze wiedzieć. Myślałam, że mam przynajmniej ze trzy szanse. Na szczęście udało mi się za pierwszym razem.
– Bzdura. Hasło jest…
– Proste do wydedukowania, jeśli poświęci się trochę czasu, żeby dobrze poznać naturę waszej rodziny.
George i Enid odruchowo spojrzeli na obraz wiszący na ścianie.
– Cztery cyfry. Pasowało idealnie. Swoją drogą hasło to wyjątkowo przestarzałe i nieskuteczne zabezpieczenie. Gdyby ludzie się dowiedzieli… Wymyśliłeś to hasło na początku tego wieku. Wasza rodzina oczywiście mogła już korzystać z dobrodziejstw spłodzonych przez twój umysł, ale reszta świata używała telefonów z prymitywną klawiaturą, na której cyferka musiała dzielić miejsce z literami. Użyłeś tego rozwiązania przy wymyślaniu hasła. Siedem sześć sześć pięć. Może nawet wydawało ci się to oryginalne.
Enid zobaczyła, jak tata kapituluje, i zrozumiała, że czas zacząć grać w grę nieproszonego gościa.
– Naprawdę jesteś sentymentalny – rzekła Endsworth. – Do tej pory to już mógłby być skaner siatkówki, czujnik głosu, czytnik linii papilarnych, ale ty trzymasz się cyferek. Domyślam się dlaczego. Jest tak, jak mówiłam: trzymacie się kurczowo rzeczy, które nie mają już żadnego praktycznego zastosowania w waszym dzisiejszym życiu. Sentymenty. – Wymawiając ostatnie słowo, parsknęła z pogodną pogardą.
George nie skomentował.
– Skoro już sobie wyjaśniliśmy, że nie jestem w ciemię bita – podjęła Endsworth – możemy przejść do rzeczy. A czy ty, George, będziesz w ogóle w stanie stwierdzić, że sekwencja, którą zaraz wykonam, jest prawidłowa? Pamiętasz ją jeszcze?
Endsworth zaczęła ugniatać kolejne ścianki kostki, kolor za kolorem, bardzo powoli.
– I co, George, poznajesz?
Nie odpowiadając, George zerwał się z sofy i ruszył w jej stronę, ale Endsworth, najwyraźniej przygotowana na jego atak, błyskawicznie wyskoczyła z fotela i umknęła w bok, by kontynuować odpalanie bomby.
– Jeszcze cztery ruchy i dzieciaki będą mogły sobie odpocząć od myślenia na zawsze. Może jednak lepiej byłoby dla nich, gdybyście poświęcili ten czas na negocjacje, a nie daremne próby schwytania mnie – rzekła, wyraźnie zachowując czujność. – Znam ten dom nie gorzej niż wy sami.
– Tak, chyba już czas, żebyś przeszła do konkretów. – Enid zacisnęła z wściekłością zęby.
– Proponuję wam burzę mózgów – powiedziała Endsworth, jeszcze trochę odsuwając się od Towersów i zerkając to na Enid, to na George’a. – Wymyślcie jakieś zajęcie godne rodziny Towers, które jednocześnie zapewni mi godną dawkę rozrywki.
– To żałosne!– wrzasnęła dziewczyna. – Nie jesteśmy parkiem rozrywki dla psychopatów!
Kostka znów obróciła się w dłoni Endsworth, a jej palec wskazujący przycisnął kolejną ściankę.
– Trzy ruchy – odliczała. – Tylko tyle pozostało.
– Nie rozumiesz! – George jął zdradzać ewidentne oznaki paniki. – Porzuciłem pracę naukową na lata, wszystko spowija kurz.
– Wiem o kurzu, George. Byłam w twoim laboratorium. Zdmuchnęłam go trochę za ciebie, kiedy przeglądałam skrytki i notatki. – Gladys demonstracyjnie dmuchnęła przed siebie. – Dwa.
– Rodzina, którą wydaje ci się, że znasz, już nie istnieje.
– No to kończymy rok szkolny. Jede…
– Detektywi Koszmarów! – zawołała Enid.
– Co? – George i Endsworth spojrzeli na dziewczynę. Kciuk Gladys zastygł nad decydującą ścianką kostki.
– To nasz stary projekt. Ja i mama proponowałyśmy tacie otwarcie agencji, która zajmowałaby się odpowiadaniem na zgłoszenia ludzi, którzy byli świadkami dziwnych zdarzeń… No wiesz, chodziło o to, żeby badanie tych zdarzeń…
– … dostarczało mi możliwości dokonywania nowych odkryć i inspirowało do nowych badań – dokończył George. – Pamiętam. Czasy mojego kryzysu twórczego... Ale ostatecznie nic z tego nie wyszło, bo to był naprawdę kiepski pomysł. Większość zgłoszeń opierałaby się na urojeniach zabobonnych, pijanych albo skretyniałych…
– Podoba mi się. Sprzedane! – zawołała Endsworth.
– Co!? – przeląkł się George. – Ale to przecież nudne! Mówię ci, że to nie tego szukasz... jak ci tam było…
– Gladys. Gladys Endsworth.
– Gladys, to nudne!
– Mnie się podoba.
– Tak naprawdę przecież nie będzie z tego żadnych odkryć naukowych, tylko…
– Nie chcę odkryć naukowych. Chcę się bawić. – Endsworth opuściła dłoń, w której ściskała kostkę. – Znaczy, podoba mi się idea, ale nad nazwą będzie trzeba jeszcze trochę popracować.
– Poczekaj! – zawołał George i zrobił dwa ostrożne kroki w kierunku nieproszonego gościa. – Potargujmy się jeszcze. Może wpadniemy na coś lepszego.
– Nie. Pamiętajcie, że sekwencja nadal jest otwarta. Jeden ruch i szkoła zamieni się w grobowiec. Nie idźcie za mną. Kiedy odjadę, zresetuję kostkę. Towersowie, niniejszym ogłaszam was moimi nadwornymi błaznami. I nie przejmuj się, George, jak będzie nudno, to za dwa tygodnie wymyślimy coś innego.
– Za dwa tygodnie będziesz w więzieniu – powiedziała ozięble Enid. – Jak tylko odnajdziemy bombę, możesz spodziewać się najazdu policji.
Studentka raptownie wyciągnęła z kieszeni spodni smartfon i zrobiła Endsworth zdjęcie.
– Nazwisko, które podałaś, jest prawdziwe?
– Prawdziwe – uśmiechnęła się Gladys. – Nie musicie otwierać bramy. Wyjdę tak samo, jak weszłam. Sport to zdrowie.
Rzuciła Towersom ostatni uśmiech na pożegnanie i ruszyła do wyjścia. Enid i George usłyszeli, jak ściąga z wieszaka kurtkę, zakłada ją i zatrzaskuje za sobą drzwi.
George przeciął ciszę dopiero po dwóch minutach:
– Cóż, i tak ją spacyfikujemy. Wcale nie musimy bawić się w żadnych detektywów czegośtam.
Mętlik w głowie Enid nie pozwolił jej zebrać myśli na tyle, by w tamtej chwili cokolwiek odpowiedzieć.

7
Pierwszą rzeczą, jaką uczynili, było sprawdzenie zapisów z kamer. W ciągu ostatniego tygodnia Endsworth rzeczywiście trzykrotnie włamywała się do ich domostwa. Po trzecim włamaniu zaszyła się w podziemiu budynku na kilka dni. Towersowie zbesztali się w myślach za swe niedbalstwo – zapisów z kamer nie sprawdzali już od dawna, zrezygnowali także z bardziej zaawansowanych zabezpieczeń antywłamaniowych.
Następnie przyszedł czas na poczynienie osobistych oględzin laboratorium. Drzwi do windy prowadzącej do podziemnego pomieszczenia zakamuflowane były jako meblościanka w jednym z pokoi na parterze. Enid i George zjechali nią w dół i wyszli na podłużny, wąski korytarz, zwieńczony dużymi, metalowymi wrotami. Chłodne drzwi nie pasowały do korytarza, którego podłoga wyściełana została bordowym dywanem korytarza, a utrzymane w bursztynowej kolorystyce ściany pokryte były cokolwiek misternie wykoncypowanym wzornictwem. George miał już zacząć wprowadzać na pokrytym cyframi panelu zewnętrznym kod otwierający drzwi, jednak Enid uświadomiła mu, iż Endsworth mogła go zmienić. Starszy Towers poprosił więc córkę, żeby cofnęła się pod drzwi windy, dopóki on nie wprowadzi sekwencji. Gdyby uruchomił się alarm, George zostałby uwięziony wewnątrz dodatkowym włazem ukrytym w suficie u wylotu korytarza. Enid mogłaby jednak w takim wypadku cofnąć właz, używając przycisku na zewnętrznej stronie pułapki i uwolnić ojca.
Siedem sześć sześć pięć.
Kod został zaakceptowany.
Drzwi laboratorium rozdzieliły się na dwoje i rozsunęły, znikając stopniowo w ścianach.
Pstryknięcie palców George’a rozbudziło masywne, utwierdzone w suficie lampy, które uwolniły z ciemności rysy pomieszczenia. Mogło się wydawać zaskakująco swojskie i było naturalnym przedłużeniem wnętrza budynku Towersów, jednak tutaj ściany utrzymano w błękitnym kolorze, którego chłód działał na Georga podczas pracy orzeźwiająco i pobudzająco. Choć laboratorium było równie przytulne, co inne sale czy pokoje, efekt, jaki dawały stylizowane meble, psuły nieco wybijające się na ich tle komputery i przyrządy naukowe. Na solidnym stole ustawionym pośrodku izby zalegały między innymi mikroskopy, probówki, zlewki, aparaty Hoffmana, Kippa, a także inne, bardziej skomplikowane urządzenia i narzędzia, niektóre autorstwa samego George’a – stworzył je swego czasu, by ułatwić sobie pracę, jednak nigdy nie zadał sobie trudu, by nadać im jakieś konkretne nazwy.
Przy ścianie, na lewo od stołu, stał regał wypełniony specjalnymi czarnymi kasetkami z tworzywa sztucznego, które skrywały owoce badań George’a Iana Towersa. Czasem były to teksty naukowe prezentujące jego spostrzeżenia dotyczące badanych przezeń flory i fauny, a czasem – uczynione jego dłońmi i sprawną myślą wynalazki wraz z dołączoną dokumentacją techniczną i uwagami spisanymi na papierze bądź zapisanymi na pendrive’ach. Niektóre z kasetek były teraz otwarte i stanowiły pierwszy element laboratorium wskazujący na to, iż Endsworth rzeczywiście odwiedziła to miejsce, bo nie tak były przez George’a pozostawione. Po prawej stronie pomieszczenia znajdowało się przejście do drugiego, stanowiącego małą, ale solidnie zapełnioną biblioteczkę, w której George przechowywał książki naukowe oraz niektóre notatki.
Dwójka Towersów dokładnie przeszukała oba pomieszczenia. Odnaleźli puste butelki po wodzie i opakowania po posiłkach, które najwyraźniej spożywała tutaj Endsworth podczas czynienia swej ewidentnej kwerendy dotyczącej ich rodziny. Po inwentaryzacji George stwierdził, że włamywaczka sprawiła niemały bałagan w biblioteczce, jednak nie zabrała niczego z wnętrza kasetek w laboratorium poza dwiema bombami neuronowymi i detonatorem do jednej z nich. Zgodnie ze słowami intrygantki kostka połączona z drugą bombą była na swoim miejscu. Jednak z praktycznego punktu widzenia najważniejszym znaleziskiem okazała się pozostawiona na stole karteczka. Notatka głosiła:
75 Sand Park, West Kensington.

8
Enid liczyła na to, że ich kolejnym krokiem będzie przeszukanie szkoły w celu odszukania bomby, jednakże George przekonał ją, że odnalezienie czegoś tak małego w tak dużym budynku byłoby tożsame z cudem, a niestety nigdy nie zaprojektował żadnego urządzenia do wykrywania tych bomb, jako że nigdy nie planował ich używać. Poza tym Endsworth wciąż mogła uwolnić impuls, kiedy byliby w trakcie poszukiwań i w bliskości bomby, co z pewnością przypłaciliby życiem. Ostatecznie córka i ojciec doszli do wniosku, że najlepiej będzie jeszcze przez chwilę pograć w grę tej dziwnej kobiety i skorzystać z adresu, który im zostawiła.

9
Jednopiętrowy, biały dom nie wyróżniał się z zewnątrz niczym szczególnym. Znajdował się zaraz przy ulicy, więc Enid i George nie musieli lękać się o to, jak się doń dostać. Gdy zmierzch zaczął powoli gramolić się na niebo, kwadraty okien błysnęły żółtym światłem, co wskazywało niestety na to, że przynajmniej jedna osoba nadal jest w środku. Nie mieli zamiaru ponownie stawiać czoła Gladys Endsworth. Liczyli na to, że do końca doby opuści swój dom raz jeszcze. George nosił się zwyczajnie z zamiarem wyłamania zamka. Z początku miał obawy, czy właścicielka z myślą o nich nie zamontowała i nie zostawiła włączonego alarmu, ale ostatecznie oboje zgodzili się, że nie pasowałoby to do tej osobliwej postaci, którą poznali kilka godzin wcześniej. Tym bardziej że jej dotychczasowe działania i tak ją obciążały i stawiały w gronie osób, które powinny raczej unikać szumu wokół siebie, a już na pewno nie powinny szukać ewentualnej pomocy na policji.
Podczas czuwania powtórzyli sobie wszystko, co można powiedzieć o ich niechcianej nowej znajomej: jej cele nie były oczywiste; jeśli w szkole rzeczywiście została umieszczona druga z bomb, ta kobieta nie liczyła się z ludzkim życiem; prawdopodobnie wolała zachować Enid i Georga przy życiu, ponieważ nawet nie pofatygowała się, by zabrać z laboratorium drugi detonator, jednak nie dało się przewidzieć jej reakcji na działania niezgodne z jej życzeniami; zależało jej na tym, by Towersowie wiedzieli, że gra „czysto” – nie zabrała z laboratorium niczego poza dwiema bombami pomimo możliwości wejścia w posiadanie prototypów i planów urządzeń, za które rząd Albionu i każdego innego kraju obsypałby ją złotem, a takie stwierdzenie i tak jawiło się cokolwiek niedopowiedzeniem. I najważniejsze: uzyskała informacje, których nie miała prawa zdobyć. Teoretycznie nikt nie wiedział o istnieniu tego laboratorium. Kiedy George postanowił odpocząć od pracy naukowej, wykupił budynek położony w rozsądnej odległości od ich domostwa z zamysłem przerobienia go na fałszywe laboratorium – umieścił tam głównie odrzuty, trochę nieudanych wynalazków. Założył też system zabezpieczeń, którego celem było zmuszenie co mniej zmotywowanych rabusiów do rezygnacji ze swoich łupieżczych planów. Mimo tego w pierwszych latach istnienia fałszywego laboratorium średnio co miesiąc komuś udawało się włamać do środka, złamać prowizoryczne zabezpieczenia pozostawione przez Towersa i coś uszczknąć. Złodziejom szybko jednak przyszło zorientować się, że ich łupy były w rzeczywistości bezwartościowe. Błyskawicznie rozeszła się wieść, że Towers po śmierci żony po prostu się wypalił i porzucił swe prace naukowe. Laboratorium atrapa skutecznie odciągało uwagę od prawdziwych skarbów ukrytych w podziemiu domu w Rotherfield.
Jednak Endsworth prawdopodobnie wiedziała o prawdziwej pracowni. Można by na upartego twierdzić, że przejście do sekretnego korytarza odkryła przypadkiem, jednak nie tak to wyglądało na zapisach z kamer. Zachowywała się na nich jak ktoś, kto dokładnie wiedział, czego chce i gdzie to znajdzie. Czy wiedziała także o technologii pill-bomb, czy też wydedukowała jej istnienie z samych notatek znalezionych w biblioteczce? Druga opcja czyniłaby ją dalece niebezpieczniejszym wrogiem.
George i Enid przerwali swoje rozważania, kiedy światła w posiadłości zgasły z nagła. Po chwili w drzwiach wejściowych ukazała się gospodyni. Nie rozglądając się, wsiadła do zaparkowanej kilkadziesiąt metrów przed nimi, pokrytej perłowym lakierem hondy civic i odjechała. Towersowie nie byli pewni, czy zdawała sobie sprawę z ich obecności. Nie dało się tego wykluczyć.

10
Ponieważ właścicielka zostawiła drzwi otwarte, obyło się bez niszczenia zamka. Nie mogli mieć stuprocentowej pewności, czy nadal grają według jej zasad, dlatego zdecydowali się nie zapalać świateł. Podczas przeszukiwana używali latarek i George trochę żałował, że nie przetrząsnął swojego laboratoryjnego magazynu w poszukiwaniu jakiegoś lepiej zaprojektowanego i wygodniejszego urządzenia zapewniającego światło.
Z tego, co udało im się dostrzec w chłodnym świetle latarek, wynikało, że wystrój wnętrza był równie osobliwy, co sama właścicielka domu. Kolory mebli, tapet, zasłon czy urządzeń dobrano zupełnie przypadkowo. W jednym pokoju dało się znaleźć na tle czerwonej ściany takie zestawienia jak: błękitna szafa, brązowa komoda, zielony dywan, żółty dywan oraz fioletowe zasłony. Każdy pokój miał zupełnie inny styl aranżacji – jeden dałoby się nazwać futurystycznym, inne przypominały stylizowane na ubiegłe epoki wnętrze domu Towersów. Im samym przyszło do głowy – i ostatecznie potraktowali tę myśl wcale poważnie – że równie ekscentryczny wystrój mógł być swoistym elementem jej walki z nudą, o której wspominała i z której to powodu posunęła się do włamań oraz szantażu.
Natrafili na kilka książek, które świadczyły o zainteresowaniu stomatologią bądź takimż wykształceniu. W końcu w jednym z pomieszczeń udało im się odnaleźć coś, co miało bardziej bezpośredni związek z ich problemem: parę brudnopisów wypełnionych notatkami na temat ich rodziny, a także kilka artykułów opublikowanych u kresu działalności TowersCorp. Niektóre były wycinkami z gazet, inne wydrukowanymi tekstami pobranymi z Sieci:

Colonel T. McCammon ostrzega
Znany ze swych uszczypliwych komentarzy polityk skorzystał z kolejnej okazji, by zaatakować rodzinę Towersów. W swoim ostatnim publicznym wystąpieniu ostro skrytykował kontrowersyjną propozycję George’a E. Towersa dotyczącą utworzenia obozów koncentracyjnych dla przestępców seksualnych: „Ze zdumieniem przyglądam się degeneracji społeczeństwa w kraju, w którym pozwala się podrzędnym pisarzynom szkalować osobistości pokroju mojego świętej pamięci brata, jednocześnie obdarzając niemalże bałwochwalczą czcią jednostki amoralne, hołdujące faszystowskim ideom.” (…);
Podróż do wnętrza ziemi coraz bliżej!
Już tylko dni dzielą nas od przełomowego wydarzenia . 17 września bieżącego roku o godzinie 15:00 odbędzie się start „rakiety podziemnej” der Maulwurf, zaprojektowanej i wyprodukowanej w TowersCorp. Celem tego bezprecedensowego przedsięwzięcia, zainicjowanego przez profesora Hugona Liedenbrocka oraz doktor Carol Acker, jest zbadanie jednej z dwóch pustych przestrzeni odnalezionych wewnątrz Ziemi (…);
Rusza produkcja przełomowych soczewek zaprojektowanych przez George’a Towersa!;
W TowersCorp powstaje lekarstwo na pląsawicę Huntingtona;
Kameralne urodziny Enid Towers
W przeciwieństwie do wielu innych młodych osób, które można byłoby określić mianem „celebrytów”, córka sławnej architekt i znanego wynalazcy zdecydowała się spędzić swoje osiemnaste urodziny jedynie w gronie najbliższych (…);
Lechicka odpowiedź na amerykańskie „Miasto bez Prądu” Las Postchispas?
Na maj przyszłego roku przewidziano rozpoczęcie budowy Przystani Szklistej, czyli tak zwanej Przystani Szklanej – futurystycznej przestrzeni urbanistycznej, której infrastruktura ma zostać wykonana niemal wyłącznie z tak zwanego niezniszczalnego szkła – materiału wynalezionego przez Lechicką fizyk Stanisławę Bozowską. Jego jedną z najbardziej pożądanych właściwości mają być cechy fluorescencyjne, które mogą zdjąć z barków przyszłych mieszkańców przynajmniej część brzemienia, jakim są rachunki za prąd. Jako główną architekt projektu wyznaczono Jessicę Towers, której poprzednie (…);
„Tragiczny finał gali charytatywnej”
Nie od dziś wiadomo, że wszelkie imprezy, na których gościem jest George Ian Towers – celebryta mimo woli – nie kończą się dobrze. Tym razem ofiarą gniewu impulsywnego geniusza został sam Robert Zimbivitch, współzałożyciel Klubu Złotej Pomarańczy (…).

– Prawdopodobnie przygotowywała się do dzisiejszej akcji od dość dawna – wywnioskowała Enid, odczuwając dreszcz przepełzający po jej plecach.
Najdziwniejsze znalezisko wisiało jednak na ścianie pokoju, który wyglądał na gabinet. Było to kilkanaście karteczek zawierających cokolwiek osobliwe notatki:
Lista komplementów dla mężczyzn
pochwal:
– muskulaturę,
– męski wygląd,
– inteligencję,
– zdecydowanie
(…)

Lista komplementów dla kobiet
pochwal:
– intelekt,
– strój,
– fryzurę,
– biżuterię,
– kierunek studiów
(…)

Inne zalecenia:
– kiedy opowiadają, bądź zainteresowana (uśmiech bądź grymas nie zaszkodzą);
– staraj się śmiać z ich dowcipów, inaczej mogą uznać, że nie darzysz ich sympatią, i odpowiedzieć antagonizmem;
– jeśli osoba wygląda kiepsko, nie praw komplementów na temat jej wyglądu (po pierwsze nie należy im się, po drugie nie zawsze dają się nabrać – przypomnij sobie Alice Pennyworth), bezpieczniej będzie wybrać z listy jakiś komplement na temat charakteru bądź zainteresowań danej osoby;
– nie używaj przemocy fizycznej, by nakłonić kogoś do zadowalających cię działań, skutki mogą być niepożądane
(…)

Pozostałe znalezione przez nich notatki zawierały między innymi listę sytuacji, w których dobrze jest nie obnosić się ze swoją inteligencją, wskazówki dotyczące tego, jak skutecznie wyciągać z ludzi informacje czy jak zyskać ich sympatię oraz z jakimi konsekwencjami należy się liczyć w razie złamania niektórych z nakazów czy zakazów.
– Nie do wiary. To instrukcja do ludzi – powiedziała cicho Enid. – Ona nawet nie rozróżnia, co jest właściwe, a co niemoralne. Musi sobie o tym przypominać. To naprawdę psychopatka!
– Akurat to aż tak bardzo mnie nie dziwi – stwierdził George, przyświecając latarką na jedną z karteczek – biorąc pod uwagę sposób, w jaki ją poznaliśmy. Chociaż wydaje mi się, że bardziej od moralności interesuje ją skuteczność. A jednak, co za marnotrawstwo. Na własne życzenie truje się całym tym gównem, które reszta hołoty wypija z mlekiem matki.
Na koniec Enid wykonała kilka zdjęć notatek ze ściany oraz zbieranych przez Endsworth artkułów na ich własny temat. Oboje stwierdzili, że niczego więcej prawdopodobnie się już w tym miejscu nie dowiedzą, i skierowali swoje kroki ku drzwiom wyjściowym. Jednak gdy dzielił ich od nich ledwie metr, Enid nieoczekiwanie dla samej siebie stanęła w miejscu:
– Jestem zawiedziona.
– Ja też. Liczyłem, że znajdziemy kostkę albo cokolwiek, co pomogłoby nam... – George zorientował się, że córka pozostała w tyle, i również przystanął.
– Nie przeszukaniem. Tobą, tato. – Enid mówiła z pewną nieśmiałością, jednak nie udało jej się ukryć mieszaniny złości i żalu, która raptownie ujawniła się w jej głosie. – Ktoś włamuje się do naszego domu, grozi nam, szantażuje nas, a ty po prostu się na to godzisz? Kiedy uznałeś, że ten Zimbivitch obraził mamę, zrzuciłeś go ze schodów, a kiedy tamten dziennikarz cię sprowokował, tłum ludzi musiał cię od niego odciągać. W czym ona jest taka wyjątkowa? Dlaczego nie wyrwałeś jej kostki i nie wybiłeś tej niedoszłej morderczyni zębów, kiedy szukałam bomby na obrazie, a ona mnie instruowała? Albo i później, bo jaka była szansa, że naprawdę zdążyłaby przeprowadzić tak skomplikowaną detonację? Mam wrażenie, że poznała cię lepiej niż ja i zachowujesz się dokładnie tak, jak sobie tego życzyła. Przyszła do nas praktycznie bezbronna, z kuriozalnym planem, a mimo to wszystko się jej udało…
Nastała chwila trudnej do zniesienia ciszy.
– Przepraszam…
– Okay, może ja też nie do końca zachowuję się jak ja, życząc komuś wybitych zębów, ale to wyjątkowa sytuacja. Nikt nigdy wcześniej nie… Może jestem na siebie zła, bo sama mogłam ją załatwić.
– Może nie byłem do końca szczery. – George przysiadł leniwie przy drzwiach wyjściowych.
Przymknął oczy, obawiając się, że skąpe światło latarki może być dla córki wystarczające do ujrzenia wstydu w jego oczach. Dość było, że nie udawało mu się ukryć zażenowania, którym przepojony był jego głos.
– Ze mną? W jakiej kwestii?
– Nie z tobą, Enid. Z Conner. Przypomniałem sobie nazwisko tej nauczycielki, z którą się dziś pokłóciłem. Nazywa się Conner.
– Co z nią? W czym nie byłeś szczery, tato?
– Gdy mówiłem jej, że nie szukam koleżanek…
– Och.
Kolejna pauza.
– Brzmi okropnie – przyznał starszy Towers. – Jesteś w stanie choć trochę to zrozumieć? Jeśli nie ty, to chyba nikt…
– A ty rozumiesz? – spytała asekuracyjnie Enid, czując, że potrzebowała nieco czasu, by z konfuzji w jej głowie mogła wyłonić się jakakolwiek sensowna odpowiedź.
– Podobnie jak ty, jestem jedną z nielicznych osób na świecie, która siebie doskonale rozumie. Trudniej jest natomiast ubrać niektóre rzeczy w słowa…
– Myślisz, że miała rację? – spytała dziewczyna po chwili zastanowienia.
– W czym?
– Że na zbyt długo zamknęliśmy się w rezerwacie wspomnień o mamie?
– Gladys Endsworth nie ujęłaby tego tak ładnie – zaśmiał się George.
– Niedobrze – stwierdziła Enid. Nie chciała się uśmiechać, bo nadal wydawało jej się, że jest zła, jednak uśmiech wdarł się na jej usta siłą.
– Co „niedobrze”? – zdziwił się George.
– Zapamiętałeś i imię, i nazwisko.

11
Gdy Towersowie podjechali pod bramę swojej posiadłości, ich oczom ukazał się nie lada widok. Na bramie widniał ogromny neon o krzykliwych kolorach, z napisem: „Agencja Badań Spraw Osobliwych”.
– Chyba, chcąc nie chcąc, nadal bawimy się w jej piaskownicy – stwierdziła Enid, nie dowierzając widokowi, jaki rozpościerał się przed nimi.
– To po to dała nam swój adres i wywabiła z domu – rzekł z namysłem George. Po chwili dodał: – Coś mi mówi, że jutro na niejednym portalu znajdziemy ogłoszenia i opisy „naszej” agencji.
– Tato, jeśli jesteś zdecydowany co do zawierania tej znajomości, to życzę szczęścia. Będziesz go potrzebował, żeby wyjść z tej przyjaźni żywy.




Epizod drugi

1
Gladys znalazła Enid w jej pokoju na piętrze domu Towersów. Było to dość małe pomieszczenie o skromnym umeblowaniu, na które składały się wypełniony książkami regał, łóżko oraz biurko oświetlane teraz hojnie przez znajdujące się tuż za nim okno. Ściany i dywan były, podobnie jak w przypadku innych pomieszczeń na piętrze, utrzymane w chłodnej, seledynowo-turkusowej kolorystyce. Młoda Towers siedziała przy biurku i stukała w klawiaturę netbooka. Bez słowa na powitanie Gladys wkroczyła swobodnie do pokoju z założonymi za plecy rękoma.
– Co piszesz? – spytała, zerkając na ekran znad ramienia Enid.
– Pracę dyplomową – odrzekła młoda Towers, jak zwykle nie zaszczycając gościa spojrzeniem.
Zawsze mówiła do Gladys znudzonym, niechętnym głosem, a swoją mową ciała starała się komunikować obojętność, co miało przypominać Endsworth, że są co najwyżej w stanie chłodnego, tymczasowego rozejmu i nie winna podejmować daremnych prób spoufalania się.
– Studiujesz dziennikarstwo, prawda? Na jaki temat piszesz?
– Wykorzystanie multimediów w dziennikarstwie internetowym.
– Pff! Brzmi jak strata czasu. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak ty.
– Chyba nas przeceniasz – odpowiedziała Enid, nadal wpatrując się w ekran i stukając w klawiaturę. Teraz zdecydowanie mocniej, niźli jawiło się to koniecznym.
– Nie przecenia. – Z nagła w pokoju pojawił się George Towers. – Czemu wpadłaś? Nudziło ci się?
– W zasadzie…
– To był dowcip, znałem odpowiedź – rzekł, a jego twarzy nie wykrzywił żaden uśmiech. – Nie przejmuj się, bardzo często jestem jedyną osobą, która rozumie moje dowcipy.
– Hej! Świetnie wyglądasz ze szczeciną. Tak... męsko – powiedziała Gladys.
George nie odrzekł na to ani słowa, tylko natychmiast wyparował z pokoju.
– A on dokąd? – zdziwiła się Gladys.
– Ogolić się. Uraziłaś go – wyjaśniła Enid.
– Myślałam, że udał mi się komplement.
– Możliwe, że łatwiej by ci się go rozgryzało, gdybyś od czasu do czasu przestała polegać jedynie na swoich upiornych notatkach na temat tego, co uchodzi za zło, co za dobro, co za komplement, a co za obelgę. – Enid po raz pierwszy od rozpoczęcia niechętnej konwersacji oderwała wzrok od ekranu i spojrzała na rozmówczynię przez ramię. – A to, że cię nie lubię, jesteś w stanie wydedukować bez nich?
– To akurat tak. Moje notatki nie są upiorne. Dzięki nim jestem najmilszą i najbardziej polecaną dentystką w całym Kensington. – Gladys uśmiechnęła się przymilnie.
Kiedy George powrócił do pokoju, był już człowiekiem o doskonale gładkim obliczu. Mimo zgrywania pewnej siebie przed Enid, w istocie Gladys odczuwała pewien dyskomfort z powodu swojej gafy, toteż umyśliła sobie szybko wrócić do uprzedniego tematu rozmowy.
– Zrozumiałam dowcip, ale mnie nie rozbawił, bo naprawdę nudzę się jak jasna cholera. Nie tak się umawialiśmy. – Jej słowa wskazywały wcale wyraźnie na irytację, jednakże głos pozostawał spokojny. Czasami zdarzało się, że nagle wybuchała nieproporcjonalnym do sytuacji gniewem i, paradoksalnie, to właśnie były chwile, kiedy George i Enid odczuwali ulgę, bowiem czuli się nieswojo, kiedy narzekając na nudę albo żądając rozrywki, okazywała dobry humor, by nie rzec – niezdrową ekscytację, którą tryskała także podczas ich niefortunnego pierwszego spotkania.
– Przygoda z wampirycznym kotem nie przypadła ci do gustu?
– To było tydzień temu! – zbulwersowała się Gladys.
– Tydzień temu? – odpowiedział własnym oburzeniem George. – Dokładnie przedwczoraj zmarnowaliśmy z Enid kilka godzin na urojenia pewnej namiastki umysłowej. Musieliśmy pojechać do Gloucestershire, żeby obejrzeć „boską krew” wypływającą ze ściany, na której dureń, który do nas napisał, trzymał święte obrazy. Tak trudno było mu się zorientować, że lokator z góry trzyma w szafie poćwiartowane zwłoki. Nam zajęło to kilka chwil od momentu, gdy dotarliśmy na miejsce, a on modlił się do strupów na ścianie przez kilka dni i na nic nie wpadł. Do tego wszystkiego teraz musimy się jeszcze stawić jako świadkowie w sądzie.
– Hm... To jednak brzmi ciekawie... Ale mnie wtedy z wami nie było.
– No właśnie! To dla kogo my robimy z siebie pajaców?
– Byłam w klinice. Pracowałam.
– Słowo daję, ta akcja z Agencją Badań Osobliwych to jeden wielki niewypał. Ci ludzie są teraz tak skretyniali, że nie potrafią odróżnić kota o wrednym charakterze od skrytokrwiopijcy. Wybuchła moda na zawracanie nam głowy fałszywymi tropami. Przez wszystkie lata mojej kariery naukowej nie było gorszego okresu. Wszyscy dopatrują się wszędzie niesamowitości. W dodatku nie uwierzyłabyś, ile osób nadal dziś wierzy w płaską Ziemię albo wilkołaki!
– Czy przypadkiem nie zaprojektowałeś kiedyś statku dla dwójki Niemców, żeby mogli dostać się do wnętrza Ziemi?
– Owszem, ale dopiero kiedy udowodnili mi, że jest gdzie lecieć i że ta fanaberia nie jest wyssana z palca. Wszystko było dokładnie obliczone.
– Czy aż tak dokładnie? Szkoda, że nigdy nie wrócili. Na pewno mieliby interesującą historię do opowiedzenia. O ile w ogóle przeżyli podróż. – Zastanowiła się chwilę, po czym dodała: – Zwłaszcza jeśli nie przeżyli.
– Dziś kończymy! Wybierzemy ostatnią sprawę i jeśli to znów będzie strata czasu…
– Moglibyście iść ponegocjować gdzie indziej? – zaproponowała Enid, niecierpliwie bębniąc palcami po blacie biurka. – Chciałabym się w końcu skupić. Ostatnie pół strony, które napisałam, jest do wyrzucenia.
– Dobrze, wybierzemy bez ciebie. Tylko potem bez reklamacji – ostrzegła Gladys.
– Nie ma problemu. To ja wybrałam sprawę z boską krwią. Do tej pory jestem wstrząśnięta – odrzekła Enid głosem, po którym nie dało się poznać, jak bardzo mogła być wstrząśnięta, po czym wróciła do pisania.

2
– Nie zmieniłeś systemu zabezpieczeń ani nawet kodu – stwierdziła z satysfakcją Gladys. Ona i George siedzieli oblani mocnym, sztucznym światłem altrofranowym przy stoliku ustawionym w kącie biblioteki laboratoryjnej w podziemiach domu Towersów. Światło wypływające z zawieszonych pod sufitem lamp sprawiało bardzo naturalne wrażenie, dając doznania podobne do tych, jakie zapewniało światło słoneczne.
– Stanowisz mniejsze zagrożenie, niż ci się wydaje – odparł George, otwierając skrzynkę pocztową na tablecie.
– Tak długo, jak dostaję, czego chcę, nie zależy mi na tym, żeby je stanowić. Co z pill-bomb, którą zostawiłam w szkole? O nią już się nie martwisz?
– Przeceniasz moją miłość do ludzkości. – Towers zaczął przeglądać pocztę.
– Zdążyłeś już zrobić urządzenie dezaktywujące, prawda?
– Może. Trzymaj tablet – rzekł, wręczając jej przedmiot. – Czytaj na głos to, co wyda ci się interesujące, i omijaj to, co zakrawać będzie na ewidentną głupotę.
Gladys była zadowolona z wymijającej odpowiedzi George’a. Pill-bomb była już prawdopodobnie bezużyteczna. A mimo to ona nadal miała wstęp do domu Towersów. Zaczęła przeglądać i streszczać na głos wybrane wiadomości od osób, które zdecydowały się poprosić ich prowizorycznie utworzoną agencję o konsultację w sprawie jednego czy drugiego rzekomo nadzwyczajnego zjawiska, a George oceniał lakonicznie kolejne zgłoszenia.
– Ktoś z Hambleden utrzymuje, że jest w posiadaniu niezwykłej, nawiedzonej czaszki.
– Pewnie trzyma ją na własnym karku.
– Smok z Tori w Estonii.
– Wspominałem, żeby omijać ewidentne nonsensy?
– Myślałam, że smok cię zainteresuje. Dalej. Ogromny szczur z Sumatry.
– Jestem pewien, że w Sumatrze żyją szczury. I mogą się zdarzać całkiem duże. Jak w każdym miejscu na ziemi.
– Ktoś napisał też w sprawie Chupacabry. I to ktoś z Albionu.
– Odpada. Nikomu nie udało się go namierzyć, gdziekolwiek by się nie pojawił. Nie możemy sobie pozwolić na porażkę takiego kalibru i obniżenie lotów.
– Niedawno groziłeś zamykaniem interesu, a teraz martwisz się o jego przyszłość? Ktoś utrzymuje, że w estońskich lasach grasuje duch.
Tym razem George nie odpowiedział od razu.
– Gdzie?
– W niewielkiej miejscowości w prowincji Virumaa Wschodnia.
– Czekaj, ten rzekomy smok to także Estonia, prawda?
– Tak, a co?
– Dwa zgłoszenia z miejsc tak blisko położonych względem siebie. A jednocześnie na tyle oddalonych, że istnieje szansa na to, że nie jest to jedynie dowcip kilku znajomych, którzy postanowili się zmówić.
– Duch i smok. Faktycznie ciężko doszukiwać się związku.
– No właśnie. Podaj tablet. Sprawdzę smoka.
– Ale z Albionu mieliśmy przecież dużo więcej zgłoszeń i to wcale nie sprawiło, że wydały ci się wiarygodne.
– Od osób, które mieszkają blisko nas. Kiedy ktoś fatyguje się z innego kraju, to trochę co innego. Skoro ktoś szukał odpowiedniej pomocy na tyle długo, by trafić na nas, można zakładać, że taka osoba naprawdę w coś wierzy. W końcu wcale nie szafujemy w ogłoszeniach moim i Enid nazwiskiem, zatem nie nasza sława (czy też osławienie) były tu wabikiem.
George czytał przez chwilę e-mail dotyczący pierwszego zgłoszenia z Estonii.
– Świadkowie opisują rzeczonego smoka jako „kolorowego potwora o długiej szyi i gadzim pysku, uzbrojonego w ogromne pazury przypominające kosy”.
– Można pogratulować im wyobraźni.
– Właśnie sęk w tym, że nie do końca. – George zmrużył oczy w zadumie. Po chwili wpisał w wyszukiwarkę pewne hasło i obrócił tablet w stronę Gladys, by mogła zobaczyć rysunki, jakie wyświetliły się w odpowiedzi na jego zapytanie.
– To terizinozaur – raczył wyjaśnić. – Wystarczająco podobny?
– Jesteś pewien, że ludzie w Estonii nie mają książek o paleontologii albo dostępu do internetu? – spytała sceptycznie Gladys.
– Oczywiście, że mają – odpowiedział niecierpliwie Towers. – Ale… intuicja podpowiada mi, że powinniśmy iść w tym kierunku.
Gladys oskarżycielsko wycelowała palec w George’a:
– Od kiedy naukowcom wolno kierować się intuicją?
– Najwyraźniej nie jestem takim naukowcem, jakiego masz na myśli. – George zaczął odpisywać na wiadomość dotyczącą rzekomego smoka widzianego w jaskini w Tori, znanej jako Tori Hell. – Życie ma więcej warstw, niż ci twoi naukowcy gotowi są zauważyć. Ignorują większość z nich, bo na jednej łatwiej się skupić.
–Więc jesteś jednym z tym wierzących naukowców?
– Istota zwana Bogiem istnieje. Jestem tego pewien.
– Pamiętam jeden z wywiadów z tobą. Mówiłeś, że wierzysz tylko w to, co możesz zobaczyć.
– Opowiem ci coś. W latach osiemdziesiątych, w czasie zimnej wojny w sowieckim punkcie dowodzenia uruchamia się alarm. Według komputera Sowietów w stronę Związku Radzieckiego zbliża się pięć wystrzelonych przez Stany Zjednoczone rakiet balistycznych. Według protokołu Sowieci powinni w takiej sytuacji odpowiedzieć atakiem na atak, wystrzelić, co sami mają do wystrzelenia, i w ten sposób wybić jednocześnie siebie, USA i całą resztę Ziemian, bo ktoś z góry uznał to najwyraźniej za logiczne czy coś. Ale tego dnia w punkcie dowodzenia dyżur pełnił niejaki Pietrow. Jego kumple z pracy, zgodnie z protokołem, chcieli wszystko rozwalić, ale on jedyny tam myślał. I pomyślał tak: zaraz, chwileczkę, momencik! Po jaką cholerę Amerykanie mieliby wystrzeliwać kilka pocisków? Przecież możemy z łatwością przynajmniej część z nich strącić. Czy nie walnęliby wszystkim, co mają, żebyśmy od razu oberwali tak mocno, że nakrylibyśmy się kopytami? Mężczyzna postanowił więc złamać protokół, czyli nie kiwnął palcem, dzięki czemu zapobiegł globalnej wojnie nuklearnej. Potem okazało się, że to światło słoneczne odbijające się od terytorium Stanów namieszało satelitom w głowach. Nie było żadnych rakiet. A najlepsze jest to, że Pietrowa tamtego dnia nawet nie miało być w pracy. Po prostu kogoś zastępował. I co ty na to?
– Przypadek jakich wiele. Mówią na to fortunny zbieg okoliczności.
– „Jakich wiele” jest tu kluczem. To był tylko jeden z kilkunastu nic niewartych fałszywych alarmów podniesionych w tamtym okresie, które to mogły wywołać totalny kataklizm. W raportach opisano trzynaście incydentów mających miejsce na całym świecie od 1962 roku, w wyniku których nieomal doszło do użycia broni nuklearnej. Przy tych wszystkich głowicach znajdujących się obecnie na Ziemi, coraz to nowych, tajnych broniach i najgorszych idiotach dzierżących władzę to cud, że ludzkość nadal istnieje. Znałem kiedyś jednego dupka, który udowodnił mi, że rzeczy uznawane za niemożliwe mogą zdarzać się równie łatwo, jak te uznawane za możliwe. Podobnie jak ja był wynalazcą. Posiadał może trzecią część moich talentu i umiejętności, ale miał jedną bardzo niebezpieczną cechę: nieobliczalność. Jego hobby polegało na wymyślaniu zaawansowanych technologicznie broni, organizował później przetargi i sprzedawał swoje patenty państwom, które zaoferowały najlepszą cenę. Zawsze wydawało mi się, że robił to bardziej dla sportu niż pieniędzy. Raz się z nim… starłem. Pewnego dnia, potwierdzając moje najgorsze obawy, wyznał mi, że świadomie napuszczał na siebie wiodące mocarstwa. A do tego wyposażył każde z nich w swoje śmiercionośne zdobycze technologii. I wiesz, co się stało?
– Co takiego?
– Nic. Jakimś cudem nie stało się dokładne, okrągłe nic. Rozeszło się po kościach. Ciekawe, czy Geiger był bardziej zawiedziony, czy zaintrygowany.
– Może ludzie, w tym ich przywódcy, jednak nie są tak bezmyślni, jak ci się wydawało?
– Prędzej uwierzę, że poza ludźmi są w grze jeszcze jakieś inne siły... Wrzucają do jeziora kamyczki, by zmącić wodę. – Zmrużył oczy, pogrążając się w ciszy znaczonej namysłem. Po chwili dodał: – Więc tak, wierzę w to, co widzę.

Tu pozwolę sobie na dygresję, bowiem to ta właśnie konwersacja z Endsworth pchnęła Towersa w mą stronę. Natenczas pozostawałam jeno cieniem rzucanym na jego żywot. Wyczuwał mnie był wprawdzie podskórnie, a jego serce poczęło już było z wolna bić tak, by dostroić się do oferowanej dlań mocy, jednak dopiero tamtego dnia, wyjaśniając Endsworth swoje zapatrywania na kwestię wiary, w jego jaźni począł rysować się szkic koncepcji mojej istoty.

– A co z tobą? – spytała Gladys. – On był nieodpowiedzialny, bo sprzedawał broń. A ty zatrzymujesz wszystko dla siebie. Tajemnicą poliszynela jest, że wypuściłeś na rynek może z piętnaście procent tego, co stworzyłeś. Czy nie pozbawiasz tym samym miliardów ludzi technologii, która ułatwiłaby im, a może nawet uratowała życie?
George spojrzał na Gladys z powagą.
– Naprawdę się nimi przejmujesz czy po prostu odgrywasz scenariusz zgodny ze swoimi notatkami na temat postaw, jakich oczekuje się od dobrej osoby?
– Nie przejmuję się. Interesuje mnie, dlaczego ty się nie przejmujesz.
– Pierwszą rzeczą, do której wykorzystali szkło powiększające, było zatapianie statków z innymi ludźmi na pokładzie. Ludzkość zrobi sobie wystarczająco dużo krzywdy bez moich wynalazków. Udostępniałem swego czasu wiele z nich, kiedy miałem prawie absolutną pewność, że nie przerobią tego na broń. Parę z nich przekazałem kilku iluzjonistkom, bo wiedziałem, że nie będą chcieli przekazywać swoich sekretów dalej. Miałem też wprowadzić do masowej produkcji smartfon. Ale wtedy akurat przyszedł okres, kiedy… poczułem się gorzej. Ja miałem to nazwać minilaptopem. Może więc i dobrze, że ktoś inny zajął się rozwojem telefonu komórkowego podczas mojej... nieobecności.
George zaczął wystukiwać palcami wiadomość na powierzchni tabletu, jednocześnie kontynuując rozmowę:
– A ty wierzysz?
– Chciałabym – odpowiedziała Gladys. – Dobrze by było pożyć po śmierci. Ale czasami przytłacza mnie strach, że życie po życiu, jeśli jakieś jednak jest, może być nudne. Nuda trwająca wieki.
– Dlatego, skoro już wyrwałaś mnie z gehenny, planuję w niedalekiej przyszłości wznowić pracę nad pewnym projektem, który mógłby przedłużyć nam doczesne życie. Jak tylko skończymy z tą głupią agencją.
– Mówiłeś, że jesteś pewien, że Bóg istnieje – zdziwiła się Gladys. – Nie lepiej byłoby po prostu umrzeć i przekonać się, czy się nie myliłeś?
– Ja się nigdy nie mylę. Powiedziałem, że wiem, że jakaś boska istota istnieje, a nie, że jej ufam. Co, jeśli Bóg naprawdę jest mężczyzną? Zamierzam żyć na tyle długo, by to rozgryźć. Nie mam zamiaru odchodzić w niepewne.
– Czyli chcesz odnaleźć Boga?
– I to przed śmiercią.
– Żeby przygotować się i uzbroić, na wypadek gdyby okazał się mizandrykofobem?
– Opowiem ci jeszcze jedną historię – rzekł Towers, puszczając mimo uszu zaczepkę Endsworth. – Na początku dwudziestego wieku kilku lotników spotkała tajemnicza śmierć w przestworzach. Część z nich umarła z powodu szoku już po wylądowaniu, innych znaleziono pozbawionych głów. W każdym razie do zeznań się nie nadawali. Jeden jegomość, również pilot, postanowił sam rozwiązać zagadkę. Miał pewną teorię: według niego na świecie istniały pewne miejsca, jak to nazywał, „podniebne dżungle” pełne rzeczy, które nie przyśniłyby się samemu Orlando Havenowi. Wziął monoplan, wzbił się nim na wysokość czterdziestu tysięcy stóp i… przepadł bez wieści. Po pewnym czasie znaleziono wrak opróżniony z pilota. Ostał się jednak notatnik.
– Opisał w nim coś ciekawego?
– Rzeczy, które nie przyśniłyby się samemu Havenowi. Ale nie sądzę, by jego opisy były wiele warte. W osobliwych warunkach, w jakich się znalazł, pewnie sam nie był pewien, co się dzieje. Ale coś widział na pewno.
– Ludzie od dawna wzbijają się na takie wysokości i nie napotykają niczego niezwykłego. Dlaczego on miałby coś zobaczyć?
– I to jest najlepsze! Odkryłem, że ten człowiek cierpiał na bardzo rzadką chorobę oczu.
– Sugerujesz, że widział rzeczy, których nie było?
– Przeciwnie. Myślę, że widział więcej niż inni. Zamierzam w najbliższym czasie zbadać sprawę dogłębniej i poznać tajemnicę jego oczu. I być może w przyszłości także zobaczę więcej niż inni. I w więcej uwierzę.
– Wiesz co? Po tej całej metafizycznej rozmowie o bogach i przeznaczeniu nabrałam ochoty, żeby jednak zobaczyć tego ducha. Tego estońskiego.
– Odpisałem już w sprawie smoka i udamy się do Estonii właśnie w sprawie gada – rzekł kategorycznie Towers. – Jeśli niczego nie znajdziemy, wracamy do domu. Duchy to niestworzone pierdoły.
– Większe niż wszechobecna siła kierująca naszym życiem?
– Jeśli ludzie łączą się po śmierci z jakąś wyższą istotą, to na pewno nie po to, żeby wracać do tego wymiaru i straszyć przypadkowych ludzi w starych budynkach albo ponurych lasach. Nie wierzę w byty z niematerialnego świata całkiem swobodnie czujące się w materialnym. Kto chciałby wracać do tego koszmaru?
– Chyba że potem jest jeszcze gorzej. Sam mówiłeś, że nie ufasz Bogu.
Skrzyżował palce dłoni i oparł o nie podbródek. Następnie rzekł nieco znużonym głosem:
– A ja odpowiem na to tak: nie jedziemy do ducha i koniec!
– Chcę ducha! – Gladys wskazała groźnie palcem na George’a.
– Pill-bomb, którą umieściłaś w szkole, już nie działa. Nie możesz się dalej rządzić. Poza tym traktuję cię sprawiedliwie. Przecież wybierałaś sprawę w zeszłym tygodniu.
Gladys wyrwała tablet z rąk George’a i rzuciła nim za siebie. Urządzenie odbiło się od jednego z regałów z książkami i upadło na podłogę na tyle feralnie, by się roztrzaskać.
– Żałuję, że obeszłam się z wami tak łagodnie – oświadczyła spokojnie, ale ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy. – Nadal mogę pozabijać was we śnie. Żadna bomba nie będzie mi potrzebna.
George wyprostował się na krzesełku. Jego wargi drgnęły mimowolnie.
– Możesz sobie kraść moje wynalazki i zabijać nimi przypadkowych ludzi w szkołach, ale nie próbuj nigdy, ale to nigdy więcej grozić mojej córce! Nie będzie kolejnego ostrzeżenia! – zaryczał i przez krótką chwilę Endsworth ujrzała go takim, jakim ja go widziałam. Takim, jakiego go potrzebowałam.
Gladys po raz pierwszy od dawna posmakowała cierpkiej bezsilności. Czuła, jak narasta w niej panika, ale do głowy nie przychodziła jej ani jedna myśl dotycząca tego, co mogłaby zrobić, aby uratować sytuację. Przeprosiny mogłyby osłabić jej pozycję w przyszłości, zaś dalsze brnięcie w konflikt – skończyć się zerwaniem więzi, którą udało jej się nawiązać. Sytuacja przedstawiała się wcale groźnie również i dla mnie. Bowiem Endsworth także potrzebowałam.
Ostatecznie George postanowił nie oddawać inicjatywy:
– Już czas, żebyśmy oboje zaczęli się nawzajem traktować sprawiedliwie. Jeśli czegoś chcesz, musisz zaoferować coś w zamian – powiedział spokojnie.
Gladys poczuła pewną ulgę. Pojawiło się jakieś rozwiązanie. Nie powstrzymała się jednak od polemiki.
– Czy układ coś za coś jest naprawdę dużo lepszą relacją niż to, co mieliśmy do tej pory?
– Jest… klarowniejszy.
– Zrobię ci zęby – zaproponowała nagle Gladys.
– Co? – George był zbity z tropu.
– Jestem dentystką, a twoje zęby są w opłakanym stanie – wyjaśniła, nie mitrężąc czasu na łagodzenie gorzkiej prawdy. – Jak na pięćdziesiątkę, trzymają się nawet nieźle, ale to wiele nie mówi. Nie byłeś u dentysty od lat. Wiem to bez pytania.
George poczuł się niekomfortowo. Zacisnął wargi i nic nie odpowiedział.
– Znaczy, nie sugerowałam, że się boisz, ale…
– Że niby się nie boję? Miałbym prośbę. Przestań posługiwać się swoimi notatkami na temat tego, co wypada, a co nie. Trzymasz się mnie tylko dla rozrywki, zrozumiałem. Kiedy pojawiłaś się u nas dwa tygodnie temu, byłaś bez maski. I nie zakładaj jej teraz przy mnie. Nie udawaj, że ci zależy na moim samopoczuciu. – Wyciągnął do Gladys otwartą dłoń. – Zgoda?
– Zgoda. – Gladys uścisnęła rękę George’a.
– I postawmy sprawę jasno: boję się dentystów, żebyś wiedziała. To obrzydliwe, kiedy ktoś gmera ci w kości. Irracjonalnym byłoby się tego nie bać… Bardzo z nimi źle?
– Na co dzień widuję gorsze. To moja praca, więc wyluzuj. Nie jestem pewna, czy rozumiem, czego konkretnie się boisz, ale przy mnie powinieneś poczuć się pewniej. Inni pacjenci są zadowoleni. Podobno wzbudzam zaufanie.
– A nie przyszło ci do głowy, że mogę czuć się przy tobie raźniej po prostu dlatego, że się znamy?
Popatrzył na jej minę i stwierdził, że nie ma ochoty czekać, aż koła zębate w jej głowie rozkręcą się na tyle, by podołała tej kwestii.
– Nieważne. – Machnął ręką. – Dobrze, przyjmuję propozycję. Sprawdzimy ducha, ale i tak najpierw zajmiemy się smokiem.
– Zgoda – powiedziała z zadowoleniem Gladys.
– Powinniśmy się odpowiednio wyposażyć – oznajmił, wstając. – Chodźmy.
Przeszli z biblioteki do głównej części laboratorium. George podszedł do regału z czarnymi kasetkami, zdjął z regału jedną z nich, taką z wytłoczoną dziewiątką na górnej ściance, przekręcił opuszkami palców okrągły zamek znajdujący się na lewym boku wymyślnego pojemnika, a po chwili z wnętrza z lekkim sykiem wysunęła się szufladka, obnażając wnętrze skrytki. W środku znajdowało się kilka małych urządzeń, którym Gladys nie potrafiła na oko przypisać żadnej konkretnej roli. Do niektórych z nich dołączone były notatki sporządzone na papierze bądź zapisane na leżących koło urządzeń pendrive’ach.
Urządzenie, które Towers wyjął z szufladki i założył na swoją lewą rękę, wyróżniało się na tle osobliwości, które pozostały w kasetce, wyglądało bowiem jak zwykły srebrny zegarek ze wskazówkami.
– Nie dam się nabrać – powiedziała Gladys. – Zakładam, że działa nie mniej imponująco niż twoje małe, żółte tabletki, ale muszę przyznać, że wygląda jeszcze bardziej niewinnie. To broń?
– Też. A także sposób na bezsenność. Emituje światło o odpowiednim natężeniu i długości fal, które, jeśli wycelować we właściwe miejsce na czaszce, sprawia, że dana osoba natychmiast zasypia. Po naciśnięciu tego oto przycisku obie wskazówki ustawiają się automatycznie w odpowiedniej pozycji, co także jest bardzo ważne, jeśli snop światła wypuszczany przez urządzenie ma zadziałać. Dobre narzędzie samoobrony. MI6 i 5 bardzo je sobie chwalą.
– Widzę, że naprawdę lubisz schludne rozwiązania. Czy ta maszyna, o której mówiłeś, ta do przedłużania życia czy coś, też tu jest? W którejś z kaset?
– Nie.
– Wiedziałam, że musi być jakieś trzecie laboratorium! Gdzie się znajduje?
– Daleko i najwyraźniej w wystarczająco bezpiecznym miejscu, skoro się o nim nie dowiedziałaś. Dobrze wiedzieć, że jednak masz jakieś ograniczenia.
Po wymijającej odpowiedzi George’a Gladys rozpoznała, że nie była to odpowiednia chwila, by drążyć temat. Postanowiła go zmienić, żeby nie prowokować kolejnej kłótni. Dlatego też wymyśliła temat zastępczy:
– E-maile napisano po albiońsku, ale czy możemy być pewni, że dogadamy się z osobami, które spotkamy w Estonii?
– Tym się nie martw. Będziemy mieć tłumaczkę.
– Nie lubię obcych.
– Ja też nie. Bez obaw, to Enid zajmie się tłumaczeniem. Lubi to. Może nawet kiedyś zajmie się tym zawodowo, bo coś mi mówi, że dziennikarstwo jednak nie płynie w jej żyłach.
– Zna estoński? – Endsworth była zaintrygowana.
– Pozna. – George uśmiechnął się w taki sposób, że znać było, iż sprawa skrywała niedopowiedzenia.
– To kiedy się wybieramy?
– Jutro.
– Co?! Chcesz mi powiedzieć, że nauczy się w języka w jeden dzień?
– Mhm – potwierdził George.
– No cóż, ty ją znasz lepiej. – Gladys odpuściła, uznając, że wkrótce i tak dane jej będzie sprawdzić, czy zapewnienia George’a miały jakiekolwiek przełożenie na rzeczywistość. – Ale musi być strasznie samotna... No wiesz, ciągle tylko siedzi w domu i pisze, a do tego hobbistycznie uczy się języków w weekendy...
– Cóż… Raczej nie martwiłbym się o jej samotność…

3
Kiedy Gladys poczuła, że starczy jej już obecności Towersów jak na tamten dzień, opuściła ich posiadłość, a George udał się do pokoju córki. Leżała na łóżku z zamkniętymi oczami i masowała czoło opuszkami palców.
– Boli cię głowa?
– Nienawidzę prac dyplomowych.
– Nic dziwnego. Zupełna strata czasu. Czy teraz zgodzisz się, żebyśmy ci ją po prostu... załatwili? Ktoś o twoich talentach może sobie darować te formalności.
– Nie. I nie pytaj mnie o to więcej, proszę. Dam radę.
– Oczywiście, że dasz, tylko po co się męczyć, skoro…
– Tato!
– No dobrze. Spróbujmy zaradzić coś na tę głowę. Zrobię ci herbaty i…
– Według Puffa coś w tym, w jaki sposób wypowiadałeś „boli cię głowa”, wskazywało na rozczarowanie. Zapewne sam nie zdałeś sobie z tego sprawy, ale jednak. Więc coś cię trapi i chciałeś o tym porozmawiać, prawda?
– To poczeka, naprawdę.
– Tato, mów – zachęcała Enid, nie przerywając masażu. – Boli mnie głowa, nie uszy. Dobrze mi zrobi zajęcie myśli czymś innym niż wykorzystanie multimediów w dziennikarstwie internetowym.
– Mam wyrzuty sumienia – wyznał George.
– Z powodu?
– Z powodu nowych zabezpieczeń. Widziała, jak wyciągam coś z kasetki numer dziewięć, ale nie wie, co by się stało, gdyby spróbowała otworzyć którąkolwiek inną.
– Bez przesady, najwyższy czas, żeby zaczęła się trochę hamować z tą swoją bezczelnością. Jeśli coś jej się stanie, będzie można winić tylko ją.
– W stosunku do innych jesteś bardziej wyrozumiała.
– Po prostu mam się na baczności – westchnęła Enid.
– Czy Puff nadal utrzymuje, że Gladys nie pracuje dla żadnego z naszych dawnych wrogów? To ważne.
– Tak. Ale mówił, żeby na nią uważać. Twierdzi, że Endsworth do tej pory nadal nie przyznała się, ile tak naprawdę o nas wie. Mówiła ci, od kogo wyciągała informacje na nasz temat?
– Ogólniki. Tylko tyle, że od ludzi, którym kiedyś się naraziłem. Po tym, jak dowiedziała się, czego chciała, jednemu zniszczyła samochód, a drugiemu złamała nogę w odwecie za to, że nas zdradzili. Tak twierdzi. Mogę tylko zgadywać, o kogo chodziło. Nie chciałem jej naciskać.
George pozwolił sobie na moment zadumy, a następnie podjął na nowo:
– W pewnym momencie rozmowy zdenerwowałem się i podniosłem głos. Ale ona się nie wściekła i nawet przystała na układ coś za coś. Wydawała się autentycznie przestraszona, że się obrażę, czy coś. I w końcu była skłonna dać coś od siebie.
– Świetnie, powoli dochodzicie do normalnych relacji międzyludzkich. Normalka, ty jej coś dasz, to ona się odwdzięczy. Ale taką znajomość mogłeś nawiązać już dawno z kimkolwiek innym.
– Nie… – George zamyślił się. – Inna osoba udawałaby, że zależy jej na moim zdrowiu czy samopoczuciu, a nie tylko towarzystwie. Mam teraz mnóstwo spraw na głowie, nie mogę się dodatkowo zastanawiać przez cały czas nad tym, co ktoś ma na myśli. Mam tylko nadzieję, że Puff nie myli się co do niej i naprawdę przybyła do nas z własnej woli.
– Byłoby miło, to by mnóstwo zmieniało. – Niepodobieństwem było nie wychwycić ewidentnego sarkazmu w głosie Enid. – Wybraliście sprawę?
– Poszliśmy na kompromis i...wybraliśmy dwie. Czy ty i Puff macie może ochotę nauczyć się na jutro estońskiego?
– Estońskiego?
– Tak. Możemy to przełożyć, jeśli…
– Nie ma sprawy. Nie będę mówić jakoś bardzo płynnie, ale tyle czasu powinno wystarczyć. Estonia… to nawet dobrze się składa. Chętnie pozwiedzam i trochę się przewietrzę.
George zaśmiał się wcale serdecznie i rzekł cicho, raczej do samego siebie:
– Nigdy nie zrozumiem zamiłowania do podróży. Przecież ludzie wszędzie są tacy sami.

A niniejszy epizod nosi tytuł:
CZEGO OKO LUDZKIE NIE WIDZIAŁO

4
Gladys zbudził znajomy śmiech. Otworzyła powoli oczy, na wpół przytomna. Zza przykurczonych nóg widziała, jak kolejne przydrożne topole pojawiają się i znikają w prostokątnym, przeszklonym płótnie okna wypożyczonego nissana. Była opatulona w ciemnozieloną kurtkę, która cokolwiek skutecznie izolowała ją od listopadowego chłodu. Leżała na tylnym siedzeniu, które okazywało się wystarczająco wygodne, by dało się nań uciąć pokrzepiającą drzemkę. Chwilę po przebudzeniu obróciła się na lewy bok i teraz jej twarz skierowana była w stronę fotela kierowcy. Mimowolnie znów na poły zanurzyła się we śnie, a w zamian na powierzchnię zaczęły się przedostawać wspomnienia dotyczące wydarzeń ostatnich kilkunastu godzin. Dzień wcześniej przylecieli do Tallinna samolotem. Resztę drogi do Tori pokonali wypożyczonym samochodem. Gladys wydawało się dziwne, że Towersowie godzą się na tak mało efektowny, i – w kontekście wizerunku ich rodziny – rozczarowujący środek lokomocji. Liczyłaby raczej na to, że będzie miała okazję podziwiać jeden z wynalazków z trzeciego laboratorium. Zakładała, że wybrali ten sposób przemieszczania się ze względu na Enid. O ile George pozostawał obojętny na uroki podróży, to jego córka wydawała się dobrze bawić, poznając przyrodę i chłonąc nastrój pozamiejskiej Estonii, którymi dane im było się cieszyć podczas licznych postojów na leśnych parkingach oraz w zajazdach. Dużą przyjemność wydawało się jej także sprawiać zaznajamianie się z nowym wozem podczas prowadzenia go.
Gladys nie mogła wyjść z podziwu, jak młodsza Towers świetnie radziła sobie podczas rozmów z Estończykami. Nie chciała uwierzyć, że ta była w stanie nauczyć się języka w takim stopniu w ciągu jednego dnia. Musiała znać go wcześniej. Przynajmniej jego podstawy…
Nie mogła nie przyznać, że George także radził sobie całkiem nieźle. Ubiegłego wieczoru zatrzymali się przed przydrożnym barem, by spytać o drogę i przy okazji rozprostować nogi. Gladys zajmowała się dokarmianiem zbłąkanego gołębia, podczas gdy Enid spacerowała po obrzeżach lasu. Raptem uszu Endsworth dobiegł krzyk George’a: „To było ostatnie ostrzeżenie!”. Natychmiast odwróciła się w stronę, z której dobiegał hałas, i zobaczyła Towersa stojącego nad krwawiącym z nosa mężczyzną, który leżał na usianym żwirem podjeździe baru. Najwyraźniej George w jakiś sposób potrafił pokłócić się z miejscowymi, nie znając ich języka! A więc cios w twarz według Towersa był „ostrzeżeniem”. Jego adwersarz jawił się niechętny, by przekonać się, jak jego oprawca zachowałby się, gdyby miało dojść do rzeczy właściwych, toteż przedstawienie zakończyło się na tej jednej scenie. Gladys musiała przyznać, że George dobrze spełniał swe zadanie i dostarczał jej odpowiedniej ilości rozrywki, zwłaszcza kiedy jego córki nie było w pobliżu. Dodam od siebie, że owa mizandria George’a Towersa rozgrzewała moje serce i napełniała pysk śliną, jednak w żadnym wypadku nie mogła być wystarczająca dla naszej sprawy. Przed nami rysowała się jeszcze długa droga.
Myśli broczącej w półśnie Gladys powróciły do jaskini Tori Hell, która okazała się całkiem ładnym miejscem, ale i rozczarowaniem. Nie znaleźli tam niczego poza urokliwym kunsztem przyrody. Niczego ponadnaturalnego. Teraz byli w drodze do pewnego małego miasteczka w Virumie Wschodniej, którego las miał zamieszkiwać wyjątkowo brutalny duch.
Kolejna salwa śmiechu, która dotarła do uszu Gladys, skutecznie przywróciła ją jawie. Załapała się na końcówkę wypowiedzi Enid:
– …i pomyśleć, że jeszcze przyszło jej na myśl krzyknąć: „Enid, uciekaj!” – Po tych słowach córka George’a znów wybuchnęła śmiechem, a ojciec, siedzący obok na miejscu pasażera, zawtórował jej.
– O czym rozmawiacie? – spytała Gladys nieco sennym głosem. Nadal leżąc na boku, owinęła się kocem nieco szczelniej.
– O, nie śpisz – zauważył George. – Wspominamy, jak w jaskini rzuciłaś mnie na pożarcie bestii jako przynętę i zaczęłaś uciekać. A wszystko przez jeden niewinny kamyczek. „Ratunku, smok!”. Swoją drogą nie wiedziałem, że znasz sztuki walki.
Ojciec i córka znów zaczęli się śmiać.
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. Nie powiedziałam „ratunku, smok!” – zaoponowała z wyrzutem.
– Tylko obrazowałem twoje myśli.
– Nie pomyślałam tak. I nie śmiejcie się ze mnie.
– Przeszkadza ci to? – szczerze zdziwił się George. – Na twoim miejscu bym nie wydziwiał. To my mamy prawo się gniewać. Kolano boli mnie do tej pory.
– To wcale nie jest śmieszne – broniła się Gladys, jednocześnie ignorując narzekania George’a. – Smoki albo coś, co tamtejsi wzięli za smoka, są niebezpieczne. Irracjonalnym byłoby się nie bać ewentualnego spotkania z gadem czy dinozaurem.
– Parafrazujesz mój wywód o fobii przed stomatologią? A tak z ciekawości, dlaczego tak nagle zatroszczyłaś się o Enid i w swej heroiczności kazałaś jej uciekać?
– Obudziliście mnie, więc teraz opowiesz mi coś, żeby mnie rozerwać – zadecydowała Gladys, ponownie ignorując zaczepkę George’a.
– Dobrze. Kiedy odpowiesz – stawiał na swoim Towers. – Coś za coś.
– Kiedy już cię powaliłam na ziemię, żeby kupić sobie trochę czasu na ucieczkę, pomyślałam, że jak „zatroszczę się” o Enid, to się wzruszysz i mi wybaczysz. Wiesz, tak na wypadek gdybyś miał jednak przeżyć.
Enid i George jednocześnie ryknęli śmiechem. Gladys zobaczyła w przednim lusterku rozbawione oblicze młodszej Towers.
– Uprzedzając kolejne pytanie, to z ciebie zrobiłam kozła ofiarnego, bo gdybym wybrała Enid, to już na pewno byś się obraził.
– No, no! – George podjął wysiłek, by powstrzymać kolejne salwy wesołości. – Osobliwa, acz błyskotliwa i niezwykle sprawnie podjęta strategia, zwłaszcza biorąc pod uwagę stresogenne okoliczności. No wiesz – odchrząknął, by ukryć urwany śmiech – smoka. No, to co takiego mam ci opowiedzieć?
Gladys obróciła się na plecy i przeciągnęła jako ten kot gotujący się na kolejny udany dzień.
– Opowiedz, dlaczego zrzuciłeś tego gościa ze schodów. Tego Zimbivitcha, wtedy, na gali. Gazety o tym pisały. O co poszło? Historia przedstawiona w artykule wydawała się dość… wybrakowana.
Gladys zdarzało się wcześniej wyskakiwać znienacka z pytaniami dotyczącymi jakiejś historii z życia Towersów komentowanej swego czasu przez media, więc George zdążył już był do takowych przywyknąć.
– Zacznijmy od tego, że żaden z niego Zimbivitch. Nazywał się Robert Ziembiewicz i jest Lechitą z Lechii.
– Wow, całkiem nieźle sobie poradziłeś z nazwiskiem – zainteresowała się Gladys. – Mówisz po lechicku?
– Liznąłem swego czasu kilka słów i trochę gramatyki. Bardziej w ramach samorozwoju niż z przyczyn praktycznych. Uczenie się innego języka pozwala ci spojrzeć na sprawy z nieco innej perspektywy.
– I co zobaczyłeś z tej innej perspektywy?
– Że język stworzony przez ułomnych, irracjonalnych ludzi musi być ułomny i irracjonalny. Zdałem sobie sprawę, że nie lubię języka.
– Którego?
– Żadnego. Wszystkie są... skażone. Wracając do Ziembiewicza. Gość utrzymywał, że pochodzi z jakiejś szlacheckiej rodziny, ale w rzeczywistości wywodził się z rodziny rozpitych nieudaczników (sprawdziłem). Do tego słowo „szlachcic” niewiele znaczy w cywilizowanych krajach i najwyraźniej Lechia do takich należy, bo zignorowali tam jego teatrzyk. Przywlókł się do nas, zrobił z siebie przechrztę i z tym przekręconym nazwiskiem zaczął wbijać się na salony, gdzie kazał tytułować się mianem lorda. Co bardziej kumaci burżuje mieli z niego niezły ubaw, ale trzymali go przy sobie, najwyraźniej jako nieszkodliwego, niespełna rozumu, pociesznego pupilka. Żeby, w swoim mniemaniu, dodać sobie wiarygodności, założył nawet klub. Nie dyskotekę, tylko takie coś na wzór tych naszych tradycyjnych klubów jednopłciowych. Chyba chciał być bardziej albioński od nas. Pewnego dnia jesteśmy z Jessie na tym przyjęciu charytatywnym czy czymkolwiek ono było. Ten gość podchodzi do nas i, totalnie ignorując Jessie, proponuje mi członkostwo w tym jego klubie. Wkurzył mnie, więc przekornie określiłem go mianem pedała, co nie przypadło mu do gustu. Wywiązała się mała bójka, podczas której umieściłem go na półpiętrze. I tyle. – George opowiedział całą historię, nie mitrężąc czasu, jako tę formalność, którą chciał mieć czem prędzej z głowy.
– Aha – ziewnęła Gladys.
– Wiecie co? – rzekła Enid nieco karcąco, aczkolwiek nie tracąc dobrego humoru. – Najgorsze jest to, że oboje traktujecie tę historię, jakby była czymś nudnym, a nie oburzającym. Znaczy, mówię głównie o finale, w którym człowiek prawie skręcił sobie kark.
– Najnudniejsza jesteś ty, Enid – powiedziała Gladys. – Najgorzej, kiedy człowiek znajdzie się w jednym miejscu z takim nudziarzem, nie mogąc spać.
– Może mógłbym pomóc – zaoferował się George. – Spójrz na mnie, Gladys.
Towers odwrócił się w stronę pasażerki rozciągniętej na tylnym siedzeniu i nacisnął malutki przycisk na srebrnym zegarku, który trzymał na prawym nadgarstku. Urządzenie wyemitowało wiązkę mlecznobiałego światła, która zatrzymała się na głowie Gladys, w okolicach zatok. Nim Endsworth zdążyła się zorientować, co się dzieje, była już na nowo pogrążona we śnie.
– Upiorne – skomentowała Enid, zachowując pogodność nielicującą z przekazywanym komunikatem.
George uśmiechnął się do siebie i nic nie odpowiedział. Wpatrując się w rosę zdobiącą boczną szybę wozu, począł błądzić myślami, by ostatecznie zatrzymać się na temacie związanym z celem ich podróży. Zastanawiał się, czy była szansa na to, że obecna sprawa nie okaże się takim samym rozczarowaniem jak Tori Hell. Jął międlić w głowie opis wydarzeń przedstawiony w e-mailu. Trzech mężczyzn wracało wieczorem z baru do swoich domów. Obrali dobrze sobie znaną ścieżkę prowadzącą przez las, by raptem usłyszeć osobliwe odgłosy, które wymykały się ich umiejętnościom do czynienia opisu. Według mężczyzn dochodziły ze wszystkich stron, z każdą sekundą jawiły się coraz bliżej. Nagle dwóch mężczyzn ujrzało, jak trzecia część ich kompani jest rozrywana „na kawałki przez powietrze”. Podczas gdy „duch” dalej zabawiał się zwłokami pechowca, łamiąc kolejne kości i podrzucając truchło, ocaleli świadkowie wykorzystali szansę i uciekli.
Podobne zdarzenie miało miejsce w dwa tygodnie później i także doszło do niego tuż przed zmrokiem. Gdy duch pastwił się nad ofiarą, drugiej osobie udało się uciec. Drugi ocalały także raczył wspomnieć o niedających się w prosty sposób opisać odgłosach poprzedzających wydarzenie. Niestety także i on nie był trzeźwy w momencie świadkowania. Umysł odurzony alkoholem mógł płatać tym mężczyznom figle, ukrywając przed nimi prawdziwy wizerunek napastnika, zwłaszcza jeśli dodać do tego późnią porę. Mógł też zniekształcić towarzyszące atakowi odgłosy, zamieniając je w „nieopisywalne”, dochodzące zewsząd dźwięki wspominane w relacjach. Ponadto na zdjęciu zwłok załączonym w e-mailu George nie odnalazł niczego, co wykluczyłoby ingerencję dzikiego zwierzęcia. Na ofierze widniały ślady pazurów jakiegoś dużego drapieżnika. Towers musiał jednak przyznać, że cokolwiek dokonało ataków, obchodziło się ze swoimi zdobyczami w dość osobliwy sposób. Dlaczego nawet ich nie napoczęło? Jakby sama przemoc je w zupełności zadowalała.
Co gorsza nie tylko ludzie stawali się ofiarami „ducha”. W okolicy znaleziono zwłoki sześciu niedźwiedzi i dwunastu rysiów, które potraktowane zostały w podobny sposób, co ludzkie ofiary. Co byłoby w stanie polować na drapieżniki alfa tych okolic, i to dla samej zabawy? Co poza człowiekiem czułoby taką potrzebę?
George doszedł do wniosku, że lepiej będzie poczekać z pytaniami, aż dotrą do miasteczka. Zadawanie zbyt wielu przed choćby przyzwoicie wykonaną kwerendą zakrawało na rzecz niemądrą – i to przy powściągnięciu języka.
– Chciałabyś pogadać, Enid? – spytał.
– Posłucham radia – odparła, ujrzawszy kątem oka oznaki zmęczenia, które wypełzło na jego twarz – jeśli nie będzie ci to przeszkadzać.
– Nie ma sprawy – odrzekł George i wycelował tarczę swojego zegarka w odpowiednie miejsce, tym razem nad własnymi oczami. Z tarczy wydobył się snop światła, a George Towers po chwili już spał.

5
Sen wywołany przez urządzenie Towersa zazwyczaj okazywał się dość głęboki, jednak zderzenie z podłogą samochodu musiało przywrócić Gladys królestwu jawy.
– Pogięło cię, Enid?! – warknęła, gramoląc się z powrotem na siedzenie. – Mogłabyś przestać bawić się samochodem, a zacząć go, sama nie wiem, prowadzić?!
Po chwili czekania na wyjaśnienia bądź przeprosiny zorientowała się, że Enid zatrzymała samochód i obserwowała coś przez przednią szybę. Endsworth wyprostowała się na siedzeniu i skierowała spojrzenie w ślad za spojrzeniem Enid.
Uznała, że widowisko rozgrywające się tuż przed ich wozem jest wystarczająco interesujące, by obudzić George’a, co uczyniła, waląc go otwartą dłonią z całej siły w czubek głowy.
– Potrzebujemy konsultacji, profesorze – oświadczyła oszołomionemu Towersowi, który właśnie pocierał dłonią obolałą czaszkę. – Czy to – wskazała palcem przed siebie – jest normalne?
George dołączył jako widz do Enid i Gladys i teraz już cała trójka obserwowała niesamowite zjawisko dziejące się tuż przed ich wozem. Był to niespokojny, rudo-brunatny strumień, który mozolnie wydobywał się z lasu po jednej stronie szosy i spieszył na drugą, by znów zagłębić się w zieleni. Składał się z liczby zwierząt, które ciężko byłoby podejrzewać o wzajemne zaufanie, a już na pewno nie o tworzenie wędrującego stada: w pomykającej przez jezdnię kolumnie dało się bowiem odnaleźć kilka saren kroczących pod eskortą wilków, dreptające między nimi dziki, a także kroczące wespół koło siebie rysie i niedźwiedzie.
– Stado wędrujących razem wilków, saren, rysiów, dzików i niedźwiedzi? Nie, nie jest normalne – zawyrokował George. – Po fiasku w Tori byłem sceptycznie nastawiony do tej podróży i zakładałem, że jedyną pozytywną rzeczą, jaka z niej wyniknie, będzie to, że będziesz mogła nacieszyć się zwiedzaniem, Enid. Teraz zaczynam myśleć, że może i w Tori coś przegapiliśmy…
– Ja też lubię zwiedzać – wtrąciła Gladys z pretensją.
– Przecież ciągle śpisz – powiedział George, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
– W takim razie chyba jednak lubię podróżować, a nie zwiedzać.
Miast odpowiedzieć słowem, George pokazał Gladys wyciągniętego kciuka, jednocześnie obserwując, jak ostatnie stworzenia tworzące ożywiony strumień, który wstrzymał ich podróż, znikają po drugiej stronie lasu przeciętego asfaltem.
– Poczułam się nieswojo – wyznała Enid.
– Chyba jesteśmy już naprawdę blisko nawiedzonego miasteczka – stwierdziła Gladys, kiedy Enid zaczęła na powrót wprawiać samochód w ruch.
– Jedną z najbardziej interesujących cech tej sprawy jest to, że nie chodzi tu o nawiedzony dom czy nawet miasteczko, ale nawiedzony las. I chyba już nas otacza – powiedział George, przyglądając się z pewną dozą podejrzliwości nabierającym prędkości drzewom przemykającym w prostokącie okna. – Pozostaje nam czekać, aż dotrzemy do celu i porozmawiamy z miejscowymi. Może dowiemy się, co jest na tyle przerażające, że naturalni wrogowie decydują się nagle trzymać razem.
Samochód znów przyspieszył do jakichś stu kilometrów na godzinę, a korony topoli po obu stronach szosy zlały się w gęsty, sunący w przeciwnym kierunku pas zieleni. Naraz George Towers poczuł się osaczony. Wyprawa, która do tamtej pory była dlań li tylko fanaberią, poczęła nabierać znamion powagi, by nie rzec – grozy. Przemknęła mu przez głowę bolesna myśl, że to przecież jego arogancja i lekkomyślność sprowadziły na nich niebezpieczeństwo. Rozczarowanie. Lęk o bliskich. Wyrzuty sumienia. Wierzcie, że nie dałoby się przecenić, jak ważna była ta wyprawa – ze wszystkimi zadrami, które pozostawiła w sercu Towersa – dla mej sprawy.

6
Byli właśnie w trakcie pokonywania piętnastego kilometra od czasu postoju, do którego zmusiła ich niecodzienna zwierzęca pielgrzymka, kiedy słońce zaczęło wyraźnie opadać z sił i ustępować miejsca nadchodzącym (na razie jeszcze z pewną nieśmiałością) ciemnościom. Gladys oglądała w ramach relaksu kolejne drzewa, zarośla i zajazdy przemykające za oknami zroszonymi kroplami deszczu, który dopiero co przestał siąpić. W tym czasie George korespondował za pomocą smartfona z klientem z Virumy, by przedyskutować ostatnie rewelacje, których on, Enid i Endsworth stali się świadkami kilkanaście kilometrów wcześniej. George jęknął cicho:
– Ups!
– Co „ups”?! – spytała z niepokojem Enid, wiedząc doskonale, że „ups” jej taty zawsze wynika ze szczerego poczucia winy i nie bywa rzucane na wyrost.
– P-pisałem z tym gościem, który odezwał się do nas w sprawie ducha. No wiecie, żeby dopytać o pewne szczegóły, a on…wysłał mi zamiast czegoś na temat... dowcip.
– O, nie! – Enid wyraźnie domyślała się dalszego ciągu.
– Chyba się pokłóciliśmy – rzekł George rozbrajająco, wpatrując się w ekran swojego urządzenia z wyrazem twarzy po trosze zażenowanym, po trosze skonfundowanym. – Chyba się jakby… obraził.
– George, nie zakwaszasz stosunków z obcymi ludźmi, u których planujesz się jakby zatrzymać na noc – upomniała go ze śmiechem Gladys. – Zwłaszcza na obcym terenie. Jeszcze bardziej zwłaszcza, jeśli tym obcym terenem jest jakby zadupie.
– Hmm… – W zasadzie to… już odpisał, żebyśmy nie przyjeżdżali.
– Mhm – mruknęła Enid. Na tym etapie najwyraźniej niepodobna było zaskoczyć ją czymkolwiek.
Gladys ponownie parsknęła śmiechem:
– Za każdym razem musisz coś odwalić. Czy ten dowcip był naprawdę aż tak zły, żeby pozbawiać nas dachu nad głową? Opowiesz nam go?
– Ten dowcip był wystarczająco zły, żeby dać temu fagasowi o tym znać – odparł George z nieudawaną pogardą. – Tandeta z książeczek z dowcipami, pisanych przez ludzi po lobotomii, których nadal bawi ludzka seksualność albo defekacja, jakby od czasu podstawówki nie mieli czasu, by oswoić się z tymi pojęciami. – Znać było, że jego poczucie winy wobec towarzyszek podróży stopniowo zastępował gniew na feralnego rozmówcę. – Poza tym nie cierpię, kiedy cholerni mężczyźni się ze mną spoufalają i nie życzę sobie, żeby mi opowiadali cokolwiek! – Zmrużył gniewnie oczy. – Szukają sobie kolegów czy co?!! Nie życzę sobie, żebyś mi opowiadał, dupku!!! – Ostanie zdanie George wyryczał do trzymanego w dłoni urządzenia.
Gladys wręcz ryknęła śmiechem:
– Bawię się świetnie i to bez doświadczania mocy nadprzyrodzonych.
– Nie przyjechaliśmy tu, żeby szukać mocy nadprzyrodzonych, tylko by naukowo obalić zabobony trapiące tych wieśniaków o kiepskim poczuciu humoru! – odwarknął George, a Gladys zaczęła śmiać się jeszcze mocniej.
– Więc nie opowiesz tego dowcipu?
– Nie, wstydzę się. – George odsunął smartfon jak najdalej od Gladys, jakby bojąc się, że ta może nań zerknąć i odczytać fragment korespondencji.
– To co robimy? Gdzie mam jechać? – westchnęła Enid.
– Zgodnie ze wskazówkami GPS-u. Dojedziemy do pierwotnego celu, miniemy go i poszukamy noclegu albo jakiegoś punktu zaczepienia gdzie indziej.
– Albo zabłądzimy i zaczniemy kręcić się w kółko – wtrąciła Gladys, wciąż w dobrym humorze. – Skończy się na nocowaniu w samochodzie. Ale ostrzegam, że nie ruszę się z tylnego siedzenia. Wygodnie mi tu.
– Jeśli ponure prognozy Gladys się sprawdzą, wezwę po prostu kogoś z TowersCorp i nas stąd zabiorą. Żadnego więcej włóczenia się – powiedział George. I dodał po chwili: – Przepraszam, Enid. Powinienem był zignorować dowcip, ugryźć się w język.
– No trudno. Następnym razem po prostu nie pisz z klientem, kiedy będziemy w drodze do niego. Przez rozmowy online łatwiej się pokłócić niż na żywo. – Enid spojrzała kątem oka na ojca, przypominając sobie wszystkie jego sprzeczki z klientami od czasu założenia przez nich, a raczej przez Gladys, Agencji Badań Spraw Osobliwych. – Chociaż w twoim przypadku, tato, chyba wiele nam to nie pomoże, bo spotkania na żywo też ci nie wy...
– TowersCorp, co? – ożywiła się Gladys, przerywając przy tym Enid. Najwyraźniej dopiero teraz dotarło do niej, co w istocie zasugerował George. – Chętnie bym zobaczyła...
Bez ostrzeżenia z pomiędzy drzew po prawej stronie drogi wybiegł mężczyzna, którego, zdaje się, zaskoczyła obecność szosy, bo od razu na widok asfaltu pod nogami jął wytracać prędkość. Niestety jego reakcja była na tyle opóźniona, że udało mu się zatrzymać dopiero, gdy był już na samym środku szosy, tym samym wręcz idealnie stając na drodze rozpędzonego samochodu. Starania Enid, by zahamować na mokrym asfalcie, skończyły się wpadnięciem w poślizg. Wóz, niczym opętana wskazówka zegara, błyskawicznie zmienił pozycję z szóstej na pierwszą i, ledwo minąwszy mężczyznę, zanurkował bagażnikiem w dość głębokim rowie po tej samej stronie lasu, z której to wybiegła przyczyna wypadku.
Towersowie i Endsworth wygramolili się z wozu, który utknął w pozycji tonącego statku. Tylne koła i bagażnik zniknęły w rowie, podczas gdy przednie koła resztką sił wykonywały ostatnie obroty w powietrzu. George i Gladys znaleźli się w objęciach szoku, w przeciwieństwie do Enid, która doskonale rozumiała, co właśnie się wydarzyło. To ona wyszła naprzeciw truchtającemu ku nim mężczyźnie.
– Nic się panu nie stało? – spytała zrazu po albiońsku, jednak szybko zdała sobie sprawę ze swojego błędu i zadała to samo pytanie w języku estońskim. Po chwili zauważyła ranę na lewym udzie mężczyzny. Krew sącząca się z rozerwanych jeansów i tworzyła nieregularną rzeczkę spływającą na beżowy but.

***
Gadzie oczy Puffa rozjarzyły się w mrocznej toni.
– Co cię tak niby trapi? – spytał zniecierpliwiony. – Rana jest na lewej nodze. Kiedy go mijałaś, był do ciebie odwrócony prawą stroną. To nie twoja robota. Został zraniony wcześniej. On przed czymś ucieka.
– Racja – odparła Enid. – Trzeba będzie działać szybko.

***
Enid odwróciła się błyskawicznie do ojca.
– Tato, wiesz, gdzie jesteśmy?
– W Estonii. W Virumie – odpadł po chwili namysłu, najwyraźniej wróciwszy do sobie.
– Świetnie! Miej zegarek w gotowości! Tego człowieka ktoś zaatakował.
– Ciekawostka za ciekawostką – powiedziała Gladys. Także i ona brzmiała jak ktoś, kto odzyskał kontakt z rzeczywistością.
– <O, Boże! Przepraszam!> – zaczął bąkać przerażony mężczyzna. – <Wasz samochód! Tylko nie samochód!… My musimy… >
– <Proszę powiedzieć, co stało się panu w nogę> – poleciła Enid uspokajającym w jej zamyśle tonem. – <Czy powinniśmy się czegoś obawiać?>
Nim mężczyzna mógł zebrać myśli i odpowiedzieć, całą czwórkę dobiegł dziwny dźwięk. Był regularny, powtarzał się w równych odstępach czasu i towarzyszyły mu jeszcze inne odgłosy, powtarzające się z większą częstotliwością.

***
– Wcale nie. – Puff machnął niecierpliwie ogonem i założył ręce za plecy.
– Co „wcale nie”? – spytała zdezorientowana Enid.
– Dźwięki wcale nie są „dziwne”. Nie słyszysz niczego nadzwyczajnego. Znasz te dźwięki. Chociażby z programów przyrodniczych. Pamiętasz chociażby ten film, który oglądaliśmy w środę? Dźwięki wydają ci się obce, bo nigdy nie słyszałaś ich w takim kontekście, na żywo, na łonie natury. Ten nowy kontekst zestawiony z opowieściami przesądnych mieszkańców tej okolicy mąci twój osąd. Uszy działają dobrze, ale twoja interpretacja zawodzi.
– Więc… co słyszę? – Enid zamknęła oczy i spróbowała wychwycić jak najwięcej.
– Dyszenie. A dodatkowe dźwięki, te powtarzające się z większą częstotliwością, to łapy uderzające o ziemię. Ja osobiście słyszę także trzask łamanych gałęzi. Cokolwiek się zbliża, nie jest żadnym duchem. Duchy powinny być lekkie, prawda?
***
Prawy bok Estończyka eksplodował krwią. Z gardła nieszczęśnika począł wydobywać się krzyk, który jednak został szybko zduszony i zastąpiony przez odgłos miażdżonych kości i chrząstek dobywający się z okolic szyi, do której to konający próbował właśnie sięgnąć dłonią. Bez większych sukcesów.
George chwycił Enid stojącą najbliżej ofiary i pociągnął do siebie.
– Biegiem! – polecił. – W tamtą stronę!
Do uciekających Towersów dołączyła Gladys, cała trójka minęła bezużyteczny w tej chwili samochód i pobiegła wzdłuż szosy.
– A ze mnie się śmialiście, kiedy uciekałam w Tori – wysapała Gladys podczas biegu.
– Nie uciekamy – oznajmił George. – Kupujemy Enid trochę czasu.
– Czasu? Na co?
– Na oszacowanie sytuacji. Potrzebujemy trochę dystansu. Dosłownie i w przenośni. Enid, co widziałaś?
***
– Właśnie, co widziałaś? – zawtórował Puff, rozczapierzając łapy i rozkładając skrzydła w ekscytacji. Gdyby nie blask bijący od jego złotych łusek, być może wyglądałby teraz jak jakiś przerośnięty, humanoidalny nietoperz. – Tylko mi nie mów, że ducha. Zresztą, ich nie widać, a my coś dostrzegliśmy, prawda?
– Mów za siebie – odparła Enid. Ciężko jej przychodziło skupić myśli. Wpatrywała się przed siebie drżącymi oczami, którym ciężko było znieść narzuconą na nie presję, nie była jednak w mocy dostrzec czegokolwiek.
Puff westchnął, wyraźnie rozczarowany:
– Bok wyglądał, jakby eksplodował, ale co z szyją? Było słychać, że jest niszczona, a facet próbował do niej sięgnąć. Ale czy widziałaś krew? Czy widziałaś ranę?
– Nie.
– Szyja została zmiażdżona, słyszeliśmy bardzo dobrze. Ale nie było widać rany. Nawet odkształcenia. Znów nieodpowiedni kontekst jest twoim wrogiem. Jesteś przy szosie, koło estońskiego lasu. Jako napastnika spodziewałabyś się ujrzeć człowieka lub dzikiego drapieżnika o znanych ci barwach.
– Nie było widać krwi…
– Kiedy oczekiwania nie są spełnione, twój mózg zawodzi, bo jest straszliwie uprzedzonym narządem. Wtedy nie widzi niczego. Zawstydzony swoją nieudolnością, jako nagrodę pocieszenia podsyła ci obraz ducha jako odpowiedź. Ale to chałtura z jego strony.
– … bo coś zakryło szyję.
– Co widziałaś, Enid? Przestań biec, zatrzymaj się i odwróć. Co go zaatakowało? Co teraz widzisz? Bo ja widzę…

***
– Niedźwiedzia! – odpowiedziała Enid. George i Gladys, działając za jej przykładem, zaniechali ucieczki i zwrócili wzrok w kierunku pozostawionej samej sobie ofiary.
– Doskonale – powiedział z ulgą George, zdejmując z ręki zegarek. – Bo na egzorcyzmach chyba żadne z nas się nie zna. Ale jeśli to coś rzeczywiście ma mózg, powinnyśmy dać radę. Enid, wiesz, gdzie celować? – spytał, przekazując córce broń zaklętą w kształtach zegarka.

***
– Stanął i przyglądał się wam, bo zbiło go z tropu to, że zaprzestaliście ucieczki. Nie jest to najwyraźniej reakcja, z którą się spotykał dotychczas, ale teraz ponownie ruszył w waszym kierunku – ponaglał Puff.
– Pomożesz mi wycelować?
– Byłoby fajnie, gdybyś zaczęła robić użytek z tego, co możesz dostrzec kątem oka.
– Jestem zajęta robieniem użytku z całej reszty ciała – odparła Enid, niepewnie dodając do wypowiedzi lekki uśmiech.
– Och, więc teraz to ja jestem leniwy? A kto przed chwilą przyniósł ci z podświadomości całe zdania po estońsku? – Puff zrazu przechylił głowę, jakby z niezadowoleniem, jednak już po chwili obnażył jaszczurze zęby w uśmiechu. – Dobra, włącz zegarek. Wycelujemy. Tylko spokojnie. Mamy cały czas tego świata.
***
Skupiona wiązka światła wystrzeliła z zegarka, którego bransoleta oplatała teraz prawy nadgarstek Enid, i przecięła szarości, od jakiegoś czasu coraz śmielej ich otulające po kapitulacji słońca.
Wiązka zatrzymała się na niedostrzegalnym dla George’a i Gladys obiekcie oddalonym od nich z początku o dobre piętnaście metrów. Jednak promień emitowany przez zegarek skracał się w szybkim tempie – widać napastnik był coraz bliżej. Enid spokojnie, systematycznie korygowała kierunek snopu. Z każdą upływającą sekundą Gladys i George zauważali coraz więcej: poczynali definiować w swoich głowach słyszane dźwięki jako dyszenie oraz łapy uderzające o asfalt. Jęli także dostrzegać kształt odcinający się na tle horyzontu, wokół miejsca, które tak uparcie wskazywał promień.
Stworzenie zwolniło dopiero pięć metrów przed swoimi niedoszłymi ofiarami, zatrzymało się i runęło z łoskotem na asfalt. Zrazu zatapiające się we śnie zwierzę nadal zlewało się z popękaną szarością, na którą upadło, jednak sekunda po sekundzie jego ciało poczynało coraz bardziej kontrastować z otoczeniem, a ciemna szarość ustąpiła miejsca nieprzyjemnej, chorobliwej żółci.
Masywne stworzenie, które spało teraz przed nimi, jawiąc się jako to oddychające niespokojnie wzgórze, nie posiadało żadnej sierści, natomiast jego brudnożółta, pagórkowata skóra miała gliniastą, niespotykaną teksturę. Kształt głowy rzeczywiście mógł przywodzić na myśl niedźwiedzia, jednak lekko rozwarte szczęki ukazywały rzędy haczykowatych zębów o stożkowatym kształcie, których posiadaczami zwykły być, dla przykładu, krokodyle, nie ssaki. Zęby osadzone były w niezwykle obszernych, nad wyraz grubych dziąsłach, z których objęciem wargi zwierzęcia sobie zwyczajnie nie radziły. Na grzbiecie rozciągały się trzy długie i głębokie, położone równolegle względem siebie szramy. Cokolwiek pozostawiło tę potrójną bliznę, musiało być olbrzymie i dobrze uzbrojone.
– Dziękujemy, Enid. – George położył dłoń na ramieniu córki.
– Jesteśmy pewni, że to niedźwiedź? – spytała Gladys, przyglądając się zwierzęciu zza ramion Towersów.
– To był niedźwiedź – odparł George. – Spekulowałbym, że coś go przemieniło. Być może sam były rezydent Tori Hell. Dało mu zdolność zmiany ubarwienia ciała tak, by móc maskować się na tle otoczenia. Możliwe, że bardziej zaawansowaną niż ta u kameleonów czy mątw, chociaż w tym półmroku i tak łatwo byłoby zmylić ludzkie oko. Wygląda, jakby nadal był w trakcie transformacji. Wcześniej zgubił też sierść, prawdopodobnie po to, by móc wykorzystać nowe zdolności swojej skóry. Zmiana fizjonomii pociągnęła za sobą zmiany w zachowaniu. Te wszystkie inne zwierzęta i ludzie zabici i pozostawieni ot tak…
– Jakby próbował sprawdzić, na ile może sobie pozwolić, posiadając te umiejętności – powiedziała Gladys. – Na jego miejscu pewnie też bym się podekscytowała. Te wszystkie zwierzęta zebrane w stado musiały wyczuć, że dzieje się coś, co je przerasta. Zmysły pewnie zawodziły je tak samo jak nas. No to mamy winnego. I co teraz?
– Będzie trzeba go przetransportować – odrzekł George. – I nas.
Naukowiec wrócił do tkwiącego w rowie samochodu i wyciągnął zeń pozostawiony na siedzeniu smartfon.
– Nadal odbudowuję TowersCorp i mam pewne braki w personelu, ale powinno nam się udać stąd wydostać.
Widzicie, George Towers nigdy nie należał do osób z zamiłowaniem do godzenia w rzeczywistość zaklęciami. Za swój drogowskaz, naukowy kręgosłup, obrał on sobie konsekwencję. Ten sam sposób myślenia, który nie pozwalał mu uznawać pewnych bóstw czy wierzyć w duchy, kazał mu teraz nazwać po imieniu rozciągający się przed nim widok, jak nieprawdopodobny by on nie był. Rzeczy nielogiczne się nie wydarzały i tylko ludzie myślący w sposób nielogiczny wierzyli inaczej. Rzeczy logiczne się wydarzały i tylko osoby myślące w sposób nielogiczny myślały inaczej. Jeśli istnienie drzemiącego przed nimi stwora jawiło mu się nielogiczne, musiał odświeżyć swoją skostniałą logikę. Tylko tyle. Ten kreślący rzeczywistość grubymi kreskami sposób myślenia był tym, co pozwoliło mu zajść jako wynalazcy tak wysoko. Nie bał się zadawać pytań, których zadać inni się nie ośmielali, oraz nie mitrężył czasu na gonitwy za tezami będącymi rezultatami życzeniowego myślenia, które niektórym było w stanie pożreć nawet całe lata pracy. A jednak... Towers nie do końca był osobą, którą mienił się w swej pysze. Jego serce pompowało truciznę, która w istocie nie pozwalała mu akceptować świata takim, jakim był. Wybierał o niej nie myśleć, jednakowoż ona zawsze tam była, szumiąc mu do uszu poprzez aorty, krzycząc doń poprzez walenie serca. Dobrze się stało, że doszło do takowej infekcji, bowiem w każdym innym przypadku George Towers byłby dla mnie bez pożytku.

7
Sycenie oczu trwożną parodią niedźwiedzia było dla Gladys relatywnie wdzięcznym zajęciem, toteż czas oczekiwania na zorganizowany przez George’a transport minął jej wcale szybko. Wpierw usłyszała szum silników, a w chwilę później z pochmurnego nieba nad szosę zstąpił pojazd wielkości kilku samochodów. Jego obłe kształty przywodziły na myśl głowonoga, a kiedy u podstawy wehikułu rozchylił się właz z napisem TowersCorp, by z wnętrza maszyny mogło wychylić się kilka niespokojnych mechanicznych macek, skojarzenie z latającą ośmiornicą było już kompletne. Macki potańczyły jeszcze chwilę w powietrzu, po czym z wyczuciem uchwyciły cielsko niedźwiedzia i wycofały się wraz z nim do środka pojazdu. Po poczynieniu załadunku dron ponownie wzbił się w powietrze i ruszył w sobie znanym kierunku, szybko znikając z pola widzenia Gladys. W tym samym momencie George Towers znów wybrał w telefonie jakiś numer i rozpoczął kolejną konwersację, tym razem dosyć czasochłonną. Towers mówił aż do przesady rzeczowo, lecz przy tym zdawkowo, oczekując, że jego interlokutor po drugiej stronie dobrze wie, co ma robić, toteż Endsworth niewiele zrozumiała. Następnie wydobyli z bagażnika rozbitego samochodu najpotrzebniejsze rzeczy i udali się na pobliską polanę, którą najwyraźniej telefoniczny rozmówca Towersa pomógł mu zlokalizować. Gladys usłyszała terkot, a następnie zobaczyła na niebie czarny kształt. Poczuła się zawiedziona, gdy zrozumiała, że ich środkiem transportu będzie zwyczajny śmigłowiec, jednakże nie podjęła tematu. Choć nuda ją przerażała i raniła, duże dawki ekscytacji wycieńczały ją równie skutecznie co innych ludzi. Po wydarzeniach na szosie czuła się wręcz przesycona, co uczyniło ją senną. Kiedy śmigłowiec wylądował na polanie, weszła do niego wraz z dwójką Towersów, usadowiła się, gdzie trzeba, i – nim pojazd zdążył wystartować – zasnęła.

8
George Towers był w pułapce. Na tle nieprzeniknionej bieli gabinetu groźnie lśniły narzędzia stomatologiczne, które – choć jeszcze nie w rękach Gladys – to znajdowały się dość blisko, by wzbudzać jego trwogę.
– Ależ George – zaśmiała się Endsworth. – Zaczynam myśleć, że kilka prymitywnych wierteł, sierpów i ekstraktorów robi na tobie większe wrażenie niż na mnie olbrzymi dron w kształcie ośmiornicy. Swoją drogą, wszystko to tworzyłeś sam?
– Nie. Duża część osób zatrudnionych w TowersCorp to właśnie moi podwykonawcy. Ja daję pomysły, oni je rozwijają, jeśli trzeba, i konstruują maszyny. – Podczas rozmowy George nadal niepewnie zerkał na lśniące narzędzia tortur umieszczone na konsoli unitu stomatologicznego, w którym siedział. Kilka kolejnych kropel potu wystąpiło mu na czoło. – Często poszczególne części tworzone są w różnych filiach i tylko ja wiem, jak pozbierać to do kupy, ale niektóre wynalazki TowersCorp zawdzięcza niemal w całości pracy innych osób. Zatrudniam także konsultantów, bo czasami odkrywam u siebie zaskakujące braki wiedzy w niektórych dziedzinach. Oczywiście swoje i potrafię, i wiem, ale nie dałbym rady ogarnąć wszystkiego sam. Domyślam się, że możesz się czuć rozczarowana.
– Rozczarowujący to był ten śmigłowiec, który po nas przyleciał. I do tego musieliśmy się tarabanić z kilometr do miejsca nadającego się dla niego do lądowania.
– Rozczarowujący, niech ci będzie. Ale za to rządowy. Czasami popłaca dobrze z nimi żyć. Jak mówiłem, mamy jeszcze pewne braki. W ciągu kilku tygodni powinienem to załatwić.
– Gdzie podziewała się twoja korporacja w czasie twojego, że tak powiem, uśpienia?
– Była uśpiona wraz ze mną. Udało mi się odnaleźć część osób, które ja i Jessie zatrudnialiśmy, inne będę musiał niestety zastąpić, następnie sprawdzić funkcjonalność poszczególnych filii... Zatrudniam tylko osoby, którym ufam. Same umiejętności nie wystarczą. Więc to wszystko trochę zajmie.
– Trzęsiesz się jak galareta. Ty naprawdę się boisz. – Gladys bardziej się zdziwiła niż zakpiła.
– Owszem, przecież mówiłem, że gabinet stomatologiczny to nie moje środowisko – odrzekł z wyrzutem George.
– Chciałabym dziś pohandlować. Tak jak wcześniej proponowałeś, coś za coś.
– Proponowałem? – zdenerwował się George, a po chwili również przejął go strach. – Wszystko przeinaczasz. Zabiegi, przynajmniej ten, miały być w zamian za rozrywkę w Estonii. Chyba bawiłaś się nieźle, prawda?
– Owszem, i to lepiej niż nieźle, ale od tamtego czasu pojawiła się nowa rzecz, której chcę.
– Mianowicie? – Nie szczędził udręczonego tonu.
– Co jest nie tak z Enid? Często zdaje się wiedzieć znacznie więcej niż my. Wręcz powiedziałabym, że więcej niż normalny człowiek miałby prawo dostrzegać.
– Nie mam w zwyczaju rozmawiać o Enid.
– „Zwyczaje sprawiają, że ludzie stają się skostniali, równi dinozaurom w ich potencjale”. Twoje słowa. Może czas te zwyczaje zmienić?
– Nie wolałabyś porozmawiać o tym, co znalazłem w niedźwiedziu?
– Nie. Wolałabym o Enid.
– Więc nie mam ci nic do zaoferowania.
– Ja mogłabym ci zaoferować lidokainę.
– Co to takiego?
– Środek do znieczulania miejscowego, ignorancie. – Gladys pokazała George’owi płyn zamknięty w przezroczystej ampułce.
– Nic mnie nie boli. Nie bądź zachłanna. Nie będziemy dziś negocjować.
– Dobrze, otwórz usta – poleciła, biorąc do ręki uchwyt z lusterkiem diagnostycznym. – Obejrzę siódemkę, to od niej zaczniemy.
George posłuchał, a gdy tylko wypełnił polecenie, Gladys kilkukrotnie uderzyła w ząb metalowym przedmiotem. Zawył i z przestrachem zamknął usta, lecz wtedy palec Gladys wbił się w jego policzek i uderzył trzy razy w siódemkę pod kilkoma różnymi kątami. George natychmiast złapał się za szczękę i wyjęczał:
– Pogięło cię?!
– Zrobiłeś się już skłonny do negocjacji? – Gladys zmrużyła groźnie oczy. – Czy znieczulenie stało się dla ciebie bardziej naglącą kwestią?
– Owszem – wyjęczał Towers, przyciskając otwartą dłoń do bolącego miejsca. – Ale tym zajmie się już ktoś inny.
Wyskoczył z fotela, wyminął Gladys i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
– Dokąd to? – spytała spokojnie Endsworth.
– Najpierw po znieczulenie do innej dentystki.
– Inna będzie obca. Nie lubisz obcych równie mocno jak ja.
Zastanawiał się przez chwilę.
– Prawdziwy z ciebie dupek. – W jego głosie pobrzmiewała szczera uraza, jednak był to rodzaj urazy zarezerwowany nie dla wrogów, lecz przyjaciół. Uraza tamująca gniew, a przez to, na dłuższą metę, sprawiająca większy ból. – Dlaczego tak interesuje cię Enid?
– Bo nie lubię, kiedy macie przede mną tajemnice. – Teraz to w głosie Gladys pojawiła się uraza.
– Dlaczego mielibyśmy ich nie mieć? Przecież nie jesteś…
Zauważył swój nietakt i postanowił nie kończyć zdania, obiecując sobie, że ten niespodziewany wybuch Gladys będzie tematem jego przemyśleń w najbliższej wolnej chwili.
W tym samym czasie Gladys doszlifowywała strategię. Umyśliła sobie, że to doskonały moment, by pograć na poczuciu winy George’a.
– Przecież sam kazałeś mi obiecać, że będę sobą. A teraz mnie za to karzesz?
George zastanawiał się w milczeniu.
– Przecież jej nie zjem – zachęcała Gladys. – Jeśli Enid będzie wystarczająco ciekawa, to może będę się bardziej dla niej, no wiesz, starać.
– Tak jak starasz się dla mnie! – rzucił oskarżycielsko i wskazał palcem na swoją twarz.
– Oj, no już, wracaj na fotel. Obiecuję, że zrobimy ci dziś siódemeczkę i będę przy tym miła i ostrożna. Zupełnie jakbyśmy się nie znali. – Uśmiechnęła się przymilnie, próbując złowić na nowo przynajmniej nieco jego zaufania, jeśli szło o kwestie stomatologiczne. – Możesz mi opowiedzieć o Enid, jeśli chcesz, jeśli nie, to jakoś to zniosę. – Wzruszyła ramionami.
Po kilku chwilach wahania Towers zdecydował się jednak wrócić na fotel.
– Dobrze. Opowiem ci. Może. W zasadzie nadal się zastanawiam. Ale tak czy siak, najpierw mnie znieczul.
– Igieł się nie boisz?
– Nie takich, które znieczulają.
Gladys sprawnie przygotowała zastrzyk, wbiła igłę w dziąsło George’a i opróżniła strzykawkę.
– Już jest lepiej! – oznajmił George, nie kryjąc zaskoczenia.
– Wywoływanie i uśmierzanie bólu to prawdziwa sztuka – rzekła dumnie Gladys.
George ponownie wstał z fotela, minął Gladys i podszedł do okna, przez które wlewało się słońce, mieszając się ze sztucznym światłem jarzeniówek. Skrzyżował dłonie za plecami i stał tak przez chwilę, spoglądając na obsypaną śniegiem ulicę kilka metrów pod nimi. W końcu rozpoczął swoją opowieść, którą to układał sobie w głowie przez ostatnich parę chwil milczenia:
– Do dziesiątego roku życia Enid wydawała się być całkiem zwyczajnym dzieckiem… Znaczy, jasne, była ponadprzeciętnie inteligentna, rozwiązywała równania matematyczne, z którymi problemy mieliby co niektórzy uczniowie szkół średnich, posiadała wiedzę, na braku której można by przyłapać niejedną dorosłą osobę, ale w końcu była Towers. Jednak mniej więcej koło swoich jedenastych urodzin wykazała nieco bardziej osobliwą umiejętność. Wszystko zaczęło się w dniu, w którym pokłóciła się ze swoją najlepszą wówczas koleżanką. Były dziećmi i o cokolwiek poszło, na pewno nie było to istotne z twojego czy mojego punktu widzenia, jednak dla Enid zawód okazał się bardzo bolesny. Od tamtego czasu stała się niezwykle skryta. Nie wobec mnie i Jessie, ale zaczęła unikać innych dzieci w czasie wolnym, w końcu także samej szkoły. Czuliśmy się z Jessie naprawdę niewesoło, zawiedzeni sobą jako rodzicami. Nijak nie byliśmy w stanie jej pomóc. Stało się dla nas jasne, że jej reakcja jest przesadzona, ale wiedza okazuje się bardzo bezużyteczną rzeczą, kiedy twoje dziecko cierpi. Do wycofania dołączyły inne osobliwe zachowania: zdarzało nam się na przykład nakryć ją na mówieniu do siebie; zaczęła dostrzegać rzeczy, które umknęłyby każdemu innemu, jakby jej uwaga uległa znacznemu zwielokrotnieniu. Dzięki Bogu, mimo naszej bezużyteczności, nie straciliśmy najwyraźniej jej zaufania, bo dość szybko wyznała nam, że pojawiła się w naszej rodzinie czwarta osoba. W wieku dziesięciu lat Enid stworzyła życie.
Przerwał na chwilę, po czym kontynuował:
– Nie chodziło o wyimaginowanego przyjaciela. Oczywiście braliśmy pod uwagę taką możliwość, ale badania, które przeprowadziłem na Enid, obaliły tę hipotezę. Wyglądało na to, że mieliśmy do czynienia z tulpą. W umyśle Enid dosłownie powstała druga istota. Tylko Enid może poruszać ciałem, ten drugi funkcjonuje jedynie w obrębie własnego umysłu, ale zapewniam cię, że choć brzmi to niewiarygodnie, jest prawdziwy, a umysł Enid skonstruował go z misterną dokładnością. Na początku z pewnością czerpał z informacji przechowywanych w podświadomości Enid, na przykład nadając mu postać złotego smoka. Właśnie figurka smoka była jedną z pierwszych zabawek wybranych dla siebie przez Enid. Z czasem jednak tulpa zaczęła ewoluować na niespodziewany sposób. Sama nadała sobie imię Puff. Nie nazwałbym go chodzącym ideałem; zachowuje się jak prawdziwa osoba, więc bywa kapryśny, zdarzają się im sprzeczki. Nie jest zatem wyimaginowaną marionetką Enid, powiedziałabym raczej, że są od siebie bardzo różni. A jednak są ze sobą szczęśliwi. Puff nadal ma dostęp do podświadomości Enid. Wyłapuje, przetwarza i interpretuje bodźce, z którymi człowiek normalnie sobie nie radzi. To dlatego na przykład Enid nie dała się tak łatwo nabrać na kamuflaż niedźwiedzia i wystarczyło, że kątem oka zobaczyła, jak używam swojego zegarka, by być później w stanie posługiwać się nim samodzielnie. Nasze mózgi mogą czasem coś przeoczyć bądź dać się oszukać, do tego jesteśmy w stanie przetwarzać jedynie ograniczoną ilość informacji w danym czasie, by móc w ogóle funkcjonować, ale wtedy, przy szosie, Puff bardzo szybko skorygował niedoskonałości w percepcji Enid. Istnieje nieco na uboczu jej jaźni, dlatego żadne z ograniczeń i zabezpieczeń naszych organizmów go nie dotyczy.
– Może to Enid wybrała postać smoka, by jej nowy przyjaciel nie przypominał jej o ludziach, którzy ją zawiedli? – zaproponowała Gladys.
– Widzę, że słuchasz z uwagą. – George oderwał wzrok od okna, odwrócił się w stronę Gladys i uśmiechnął. – To miłe. Normalna osoba nawet by w to nie uwierzyła.
– Jesteście jeszcze bardziej interesujący, niż się spodziewałam. Cieszę się, że w jaskini w Tori nie było jednak żadnego potwora i nie zginąłeś jako kozioł ofiarny.
– Jestem wzruszony – odparł George, po czym ponownie usiadł na fotelu, wciąż wykazując rezerwę; wyglądało to trochę tak, jakby miał siąść na jeżu. Ogarnął gabinet niepewnym spojrzeniem. – Trochę szkoda, że nie przyjmujesz u siebie. Ta biel cię nie nudzi? Widziałem, że w swoim domu panicznie unikasz monotonii.
– Nudzi jak cholera. Ale chyba dlatego nazywają to „pracą”, prawda? – Gladys sięgnęła po jakieś narzędzie, ale George szybko opuścił powieki, by go nie widzieć. – To miłe, że zostałeś mimo mojego zachowania. Dziękuję. Także za opowieść.
– Chyba nie powiesz, że sponiewierałaś mnie specjalnie po to, żeby sprawdzić, na ile cię lubię i chcę przebywać w twoim towarzystwie?
– Chciałam tylko, żebyś opowiedział o Enid – odparła nieprzekonywująco.
– Jezu Chryste! Wcale nie! – wykrzyknął George, nadal zaciskając powieki. – Ty naprawdę...
– Otwórz japę, ale nie wydawaj dźwięków! – rozkazała, nie bacząc na jego poruszenie, a następnie, zgodnie z obietnicą, zaczęła leczyć ząb z ujmującą troską i delikatnością.

9
W tym czasie Enid spała niespokojnie w swoim pokoju, oświetlanym blado przez pyszniący się za oknem księżyc, podczas gdy złoty smok o humanoidalnej sylwetce odpędzał od niej natrętne sny o mężczyźnie rozszarpywanym przez niewidzialnego napastnika – koszmary o człowieku, którego nie zdołała ocalić.

BONUS
Pozwólcie, o wdzięczni słuchacze, że nim przejdziemy do kolejnego etapu snutej przeze mnie sagi, wpierw uraczę was pewną opowiastką. Jest to historia ni mniej, ni więcej prawdziwa niż ta, którą opowiadałam do tej pory. Rozgrywa się zamiast niej i w niej zarazem. Przeczy jej, uzupełniając ją jednocześnie. Może pod koniec naszej wspólnej drogi zechcecie powrócić myślami do tego skromnego ustępu. Być może pozwoli wam to dogłębniej pojąć to, co usiłuję wam przekazać. Może wtedy uda wam się doświadczyć świata przynajmniej po części w taki sposób, w jaki smakuję go ja.

Dawno, dawno temu żyła sobie dziewczynka, która pewnego dnia została zdradzona i opuszczona przez swoją najbliższą towarzyszkę. Pokrzywdzona dziewczynka poczuła się bardzo samotna, nie chciała jednak zawierać znajomości z innymi ludzkimi dziećmi, takie bowiem towarzystwo, jak się okazało, naznaczone było ryzykiem bycia zdradzoną i porzuconą. Nieszczęście wwierciło się głęboko w duszę dziewczynki i wywołało w niej taki zamęt, iż pewnego dnia dziewczynka zwymiotowała jej część. Widząc unoszący się przed sobą kawałek własnej duszy, wpadła na pewien pomysł – ujęła puszysty obłoczek w dłonie i poczęła go kształtować tak, by ten przybrał postać żywej istoty. Ponieważ dusze nie mogą żyć poza ciałem, dziewczynka na powrót połknęła przeobrażony kawałek swojego ducha. Nowa istota karmiła się przez jakiś czas wszystkim tym, o czym dziewczynka zapomniała, i w ten sposób nauczyła się myśleć i mówić zupełnie jak człowiek. A gdy była już wystarczająco biegła w sztuce komunikacji, nadała sobie imię Puff i przeprowadziła pierwszą rozmowę ze swoją stwórczynią. Ponieważ Puff wiedział o wszystkim, o czym dziewczynka zapomniała, to podczas ich licznych rozmów nie tylko poznała nowego przyjaciela, ale i dowiedziała się wiele o sobie samej, dzięki czemu każdego dnia rosła w siłę.
Chcąc wynagrodzić Puffowi konieczność życia w jej cieniu, dziewczynka oddała mu do dyspozycji cały czas świata, którym władać potrafią jedynie istoty powstałe z cudzych dusz. Od tej pory Puff mógł zobaczyć, wywęszyć i usłyszeć te wszystkie rzeczy, których dziewczynka nie miałaby zwyczajnie czasu doświadczyć. Odwdzięczając się za powołanie do życia, Puff wielokrotnie wybawiał dziewczynkę od opresji, ostrzegając ją przed niebezpieczeństwem, którego ona nie byłaby w mocy spostrzec w porę.
W pobliskim lesie żył pewien podły Niedźwiedź, który lubił igrać z innymi mieszkańcami lasu – zamieniał miejscami potomstwo rysiów i wilków, odgryzał ogonki śpiącym wiewiórkom lub chwytał wygrzewające się w słońcu żmije i związywał ich ciała w supeł. Pewnego dnia do lasu zawędrował obcy – Kameleon. Niedźwiedź był pod nie lada wrażeniem jego niezwykłej umiejętności przybierania koloru otoczenia. Przyszło mu na myśl, że taka zdolność pozwoliłaby mu na jeszcze większe swawole, toteż poprosił Kameleona, by ten został jego mistrzem. Kameleon zgodził się, jednak dopiero pod groźbą śmierci. Gdy Niedźwiedź opanował już niezwykle trudną sztukę kamuflażu, w jego głowie zrodziła się demoniczna myśl: będąc niewidzialnym dla innych zwierząt, mógłby je z łatwością i bezkarnie pozabijać i zostać jedynym mieszkańcem lasu. Myśl ta wydała mu się tak zabawna, że od razu przystąpił do realizacji swego postanowienia.
Kiedy bezradne zwierzęta jęły być dziesiątkowane przez nieznaną, niewidzialną siłę, uznały, że do ich lasu musiał był zakraść się jeden ze złośliwych duchów błąkających się po świecie. Postawione w sytuacji bez wyjścia, postanowiły udać się po pomoc do mieszkającej nieopodal lasu dziewczynki, o której mówiło się, iż dostrzega więcej niż inni. Wyprawy podjął się dzielny Królik.
Stwórczyni Puffa zgodziła się pomóc mieszkańcom lasu. Jeszcze tego samego dnia, za oręż obrawszy łuk i strzały, dziewczynka wraz z żyjącym w jej wnętrzu przyjacielem podążyli za Królikiem do nawiedzonej przez zło zielonej gęstwiny. Widząc Królika, jedno z ostatnich ocalałych zwierząt zamieszkujących las, oraz intruza w postaci dziewczynki, pogrążony w szale zabijania Niedźwiedź od razu przypuścił atak. Nie wiedział jednak, że ma przed sobą nie dwoje, lecz troje przeciwników, ponieważ tak jak Królik nie był w stanie dostrzec Niedźwiedzia, tak ułomne oczy tego drugiego nie mogły rozpoznać obecności Puffa. Królik i dziewczynka usłyszeli wyjącego, nadciągającego ducha, jednak Puff, robiąc użytek z nieograniczonej ilości czasu, jaką dysponował, zdążył rozpoznać w dźwięku wydawanym przez zbliżającego się wroga kroki Niedźwiedzia. Wykorzystując jeszcze więcej czasu, przeanalizował panoramę rozciągającego się przed nim lasu i rozpoznał kształt ssaka, który zmieniając kolor swego ciała, zlewał się z otoczeniem, by w ten sposób oszukiwać oczy innych mieszkańców lasu. Dziewczynka i Puff poczuli ulgę, zrozumiawszy, że mają do czynienia z istotą materialną – niedźwiedzie bowiem, w przeciwieństwie do duchów, były śmiertelne.
Dziewczynka napięła łuk i bez problemu wymierzyła w zbliżającą się bestię, bo ta nie była w stanie dłużej jej zwodzić. Wystrzelona strzała trafiła prosto w serce Niedźwiedzia, który w tym samym momencie utracił moc kamuflażu i odsłonił swą prawdziwą postać, także przed Królikiem. Bestia umarła, niedowierzając swemu losowi, a owo uczucie wyryło się na jej twarzy i zostało tam także po jej śmierci, już na zawsze. Zadowoleni ze swej zaradności, a także z tego, że byli w stanie pomóc mieszkańcom lasu, dziewczynka i Puff powrócili do swojego domostwa, by móc dalej radować się swoją przyjaźnią.



Epizod trzeci

1
Wracamy do naszej opowieści w chwili, gdy jesień jęła już ustępować pod naporem ambicji zimy. Świat przysłaniały już nie liście, ale białe płatki z niebios. Londyńczycy zaakceptowali je jako ozdobę dla miasta, lecz nie chłód, jaki przyszedł wraz z nimi, i odgradzali się odeń, przyodziewając grube płaszcze oraz kurtki. Pojęcie zimna jest dla mnie zaledwie konceptem. Nie dane mi było go doświadczyć. Znam wyłącznie nieskończony żar. Skąpane w językach ognia lśnienie, które muszę sprowadzić na świat...
George Towers bezceremonialnie wparował do gabinetu dyrektora, nie pofatygowawszy się, by zapukać.
– Ptaszki zaćwierkały, że chciałeś się ze mną widzieć – zaczął spokojnie, zamykając za sobą drzwi w sposób zdecydowanie bardziej pieszczotliwy, niźli je otwierał. – I niech „ptaszki” będą od dziś naszym małym eufemizmem na „obmierzłych, dyrektorskich lizusów”.
Tuż za Barkerem znajdowało się okno o białych, szerokich żaluzjach, z którymi krzyżował się sypiący na zewnątrz śnieg, ponaglany przez wściekły wiatr.
– Tak, Towers – przytwierdził Barker, odkładając na biurko okulary i przenosząc wzrok ze stosu dokumentów na George’a. – Pomyślałem, że byłoby dobrze, gdybyśmy wyjaśnili sobie ostatnie zajście, które miało miejsce na twoich zajęciach. Mam nadzieję, że rozumiesz, że twoje zachowanie było niedopuszczalne w placówce takiej jak szkoła... Szczerze mówiąc, uważam, że byłoby niedopuszczalne w jakimkolwiek miejscu. Sądzę także, że było wyjątkowo niesprawiedliwe w stosunku do mojej osoby. Mam nadzieję, że tego typu incydenty więcej się już…
Słuchając ugrzecznionej nagany, George odruchowo schował pięści w kieszeniach spodni. Profilaktycznie. A następnie wybuchnął:
– Jasna cholera, przestań! „Niedopuszczalne”, „niesprawiedliwe”, skończ z tymi frazesami! Nie waż się tak przy mnie mówić. Nazwij mnie jak chcesz! Cokolwiek ci przyjdzie do głowy, gwarantuję ci, że słyszałem gorsze wyzwiska. Ale daruj sobie te fałszywe, ugrzecznione przemowy wychowawcze!
Ku zdziwieniu Towersa Barker nic nie odpowiedział, spojrzał tylko smutno na blat biurka. George odniósł wrażenie, że dyrektor nie zamierzał kontynuować sprzeczki, ale sposobił się do podjęcia zupełnie innego tematu.
– Towers – podjął po chwili, a jego oczy zaczęły błądzić bez celu po gabinecie. – Jeśli chciałbyś wziąć dziś wolne, to zrozumiem. Uważam wręcz, że wskazanym by było…
– Och! – westchnął głęboko George, gdy zrozumiał, do czego zmierzał Barker. – Więc do tego doszło. Wszyscy dostają od przełożonych łaskawe pozwolenie na opłakiwanie zmarłych czy tylko mnie spotyka taki zaszczyt?
– Daj spokój, to rocznica. Pomyślałem, że…
– Nie potrzebuję okazji, żeby wspominać Jessie – przerwał mu George. – Wiem, że macie w zwyczaju kupować sobie prezenty i wdzięczyć się do siebie na te wasze Boże Narodzenia, Dni Mężczyzn, Kobiet, walentynki i całą resztę, wykorzystywać te okazje jako pretekst, by móc przez resztę roku zachowywać się wobec siebie jak bydlaki, ale ja nie dostaję amnezji na kilkanaście miesięcy i nie przypominam sobie o Jessie dopiero w rocznicę. Natomiast ty śmiało możesz iść odwiedzić grób. Jestem pewien, że szkoła doskonale poradzi sobie przez te kilka godzin bez ciebie. – Towers odwrócił się w stronę drzwi.
– Towers – zaczął Barker niepewnie. – Czy tęsknisz czasem za starymi czasami? Za naszą… paczką?
– Tęsknię za Jessie – odpowiedział George, stojąc w bezruchu, wciąż odwrócony do rozmówcy plecami. – Byłeś jej przyjacielem, nie moim. Ja tylko cię tolerowałem, póki musiałem. Bez Moore’a też się obchodzę, jak widzisz.
– Uwielbiał cię. Był w ciebie...
– Bez większej wzajemności – odparł Towers. – Najwyraźniej nigdy mu nie zaufałem. – Po chwili namysłu dodał: – Wiem, że twoja absurdalna propozycja była rozpaczliwą próbą zrobienia czegoś dla niej, nie dla mnie – powiedział, chwytając za klamkę. – Dlatego już ci odpuszczę. Ale teraz wszyscy gówno możemy zrobić. Więc wyluzuj. – Ostatnie dwa słowa wypowiedział tonem, którego rzadko używał, rozmawiając z osobami spoza rodziny: pokrzepiającym, zapewniającym o zrozumieniu. Sam był zaskoczony. Następnie, być może aby naprawić swój błąd, dodał swym typowym alienującym, stalowym tonem: – Ja idę na lekcję, ty rób, co chcesz.
Kiedy Towers opuścił gabinet, pozostawiony sam sobie Barker otworzył drzwiczki szafki znajdującej się w jego biurku i wyjął z niej białe, pyszniące się kobaltową wstążką pudełko prezentowe. Ustawił je na biurku i wpatrywał się w nie z utęsknieniem przez parę minut, wspominając pewną wyjątkową osobę. Następnie przystąpił ponownie do piętrzącej się papierkowej roboty.

2
Towers poszedł prosto do pokoju nauczycielskiego. Gdy tylko otworzył drzwi, jego wzrok zderzył się z sylwetką Gladys. Jego przyjaciółka rozciągała się wygodnie na jednym z krzeseł, które otaczały długą ławę ustawioną po prawej stronie wyludnionego pomieszczenia. Endsworth popijała napój z papierowego kubka, jej pomarańczowa kurtka zwisała, rozpięta, na oparciu sąsiedniego krzesła.
– Co jest nie tak na tym obrazku? – spytał Towers, zamykając za sobą drzwi.
– Product placement? – spytała rozbrajająco, unosząc kubek i przyglądając się zdobiącemu je logo.
– Co tu robisz?
– Zamknąłeś agencję. Przyszłam z reklamacją – oznajmiła surowo Gladys, jednak z dużo mniejszym chłodem niż zwykle, kiedy naprawdę mu groziła albo rozkazywała.
– Wydarzenia w Estonii zmusiły mnie do zakończenia zabawy – odpowiedział spokojnie George. – W TowersCorp nadal przeprowadzamy badania na niedźwiedziu. „Smok” z Tori Hell pewnie też był prawdziwy, miał jakiś związek z przemianą niedźwiedzia i najwyraźniej minęliśmy się z nim o włos. Ta sprawa ma teraz priorytet.
– Dobra, dobra. – Gladys machnęła ręką ze zniecierpliwieniem, bez ociągania stając na nogi. – Oprowadzisz mnie po szkole? Kiedyś szkolne mury wydawały mi się skromniejsze. To miejsce naprawdę robi wrażenie.
– Co ty powiesz? Mnie się nie podoba.
Gladys sięgnęła po kurtkę, wyciągnęła z jej kieszeni mdło migoczącą kostkę i pokazała ją Towersowi.
– Przy okazji pomyślałam, że zwrócę bombę, którą ukryłam w budynku. To jak?
– Skoro szukałaś miejsca na ukrycie bomby, to chyba zdążyłaś to miejsce dość dobrze poznać.
– To bardzo duży budynek, a ja się uwijałam, bo nie chciałam rzucać się w oczy. A więc?

A tytuł niniejszego epizodu to:
DEZINTEGRACJA

3
Ponieważ lekcje wciąż trwały, korytarze szkoły były puste, nie licząc kilku uczennic i uczniów odbywających na nich mało dyskretne wagary. Warunki sprzyjały temu, by zapoznać Gladys z wnętrzem placówki. Umyśliła sobie wędrować po budynku w kurtce, mimo że dyrektorowi ciężko byłoby zarzucić oszczędzanie kosztem komfortu cieplnego uczniów i pracowników. George domyślał się, że po prostu znudził jej się widok siebie ubranej w jasnoszary longsleeve. Ale tego typu kaprysy przyjaciółki już dawno przestały go dziwić. Zauważył także, że jego prowizoryczna prezentacja placówki bardzo szybko przestała ją interesować. Przesuwali się wzdłuż wyłożonych orzechową boazerią ścian i mijali kolejne drzwi poszczególnych sal, aż dotarli do klatki schodowej. Kiedy znaleźli się na pierwszym piętrze, Gladys patrzyła już tylko przed siebie, ignorując uwagi George’a dotyczące kolejnych miejsc.
– Dlaczego zdecydowałeś się tu pracować? – spytała raptem, przerywając mu wywód na temat sali gimnastycznej, przy której to właśnie się znaleźli. – Nigdy publicznie nie wyrażałeś entuzjazmu co do uczenia młodzieży. Jak Jessie cię przekonała? I po co?
– Jessie nie tylko projektowała imponujące budynki i ich wnętrza. Lubiła mieć także pewność, że różne aspekty jej życia są idealnie rozłożone i nic z tego, co zbudowała, się nie zawali. Z jakiegoś powodu uznała, że praca z młodymi osobami dobrze mi zrobi. Oczywiście na początku nie chciałem o tym słyszeć, ale w końcu przekonał mnie jej argument.
– To musiał być niezwykle dobry argument – stwierdziła Gladys, wysiorbując ze swojego kubka resztę napoju.
– Był taki. Stwierdziła, że skoro tak źle czuję się przy dorosłych, to może powinienem spróbować szczęścia w kształceniu młodych umysłów, nim się skorumpują.
– A więc władza!
– W każdym razie eksperyment zakończył się niepowodzeniem – powiedział, a następnie ewidentnie pobłądził gdzieś myślami. – W trakcie mojego urzędowania tutaj... wydarzyły się... rzeczy, które pokazały mi, jak niewielki wpływ mam na pewne sprawy i...
– Może by tak trochę mniej enigmatycznie? – Irytacja dźwignęła jej lewą brew. – Jakie to znowu „rzeczy” się wydarzyły?
Miast odpowiedzieć, George rzucił własne pytanie, kiedy dotarli do kolejnej klatki schodowej:
– Gdzie jest ta bomba?
– W sali gimnastycznej. – Gladys wskazała kciukiem za siebie.
– Teraz trwają tam zajęcia, zaraz zacznie się przerwa, a potem moja lekcja. Po bombę pójdziemy później. Teraz wrócimy do pokoju nauczycielskiego. Zostawiłem tam materiały. Następnie pójdziemy na lekcje. Tylko bez reklamacji, jeśli się wynudzisz. Może i wygląda dla ciebie jak marzenie, ale koniec końców to szkoła, a szkoła to nadal to samo nudne miejsce, które pamiętasz sprzed lat.
– W takim razie jak oceniasz pracę z młodzieżą? – spytała Gladys, gdy schodzili po schodach.
– Fatalnie. Jak na takich buntowników, to zaskakująco często powtarzają błędy poprzednich pokoleń i powielają ich nieprzemyślane reguły, przeciwko którym rzekomo oponują. Te same uprzedzenia, te same irracjonalne słowa, te same wulgaryzmy. Małe zgredy.
Tyradę Towersa przerwało jedno słowo, wykrzyczane z naprzeciwka:
– George!
Martha Conner dopadła do nich, gdy byli ledwie krok od pokoju nauczycielskiego. Towers skrzywił się, nie mogąc zdzierżyć serdecznego tonu, jakim otuliła jego imię. Grymas na jego twarzy został podtrzymany przez widok zapakowanego w papier prezentowy pudełeczka dzierżonego przez koleżankę w wyciągniętej w jego kierunku dłoni.
– To dla ciebie.
W odruchu obronnym George skrzyżował dłonie na piersi.
– Przysiągłbym, że nie brałem udziału w waszym Secret Santa. Może powinienem ci także przypomnieć, że byłem dla ciebie ostatnio dosyć, powiedzmy, oziębły. O byciu posłańcem złych wieści na temat twoich znajomych nie wspominając. A może skończyłaś z nimi i szukasz nowych? – spytał z wcale szczerą obawą.
– Nikogo nie szukam i nie zwykłam chować urazy z powodu drobnych... nieporozumień. No już, nie dąsaj się! Skoro już kupiłam prezent, to równie dobrze ty możesz skorzystać na tradycji – odparła rozbrajająco Martha, uparcie utrzymując dłoń ściskającą prezent na wysokości klatki piersiowej Towersa.
Gladys z cichym rozbawieniem obserwowała, jak George męczy się i wyciska, ile się da, ze swoich trybików, by móc wywinąć się z niezręcznej sytuacji, której nie podobna rozwiązać, okładając kogoś pięściami.
– Tradycja przez wieki stanowiła doskonałe narzędzie do upokarzania i ciemiężenia – odparł, chwytając ofiarowany prezent z taką powściągliwością i delikatnością, jakby właśnie brał do ręki jadowitego węża albo tykającą bombę. – Powinnaś coś o tym wiedzieć. W końcu twoja siostra jest zakonnicą.
Wyrzucił prezent do kosza znajdującego się przy wejściu do pokoju. Za jego przykładem Gladys pozbyła się swojego pustego kubka po napoju, następnie oboje weszli do środka.
– Dorośnij! – Martha wrzasnęła do zamykających się przed nią drzwi.
Po chwili Towers uchylił je ponownie i wystawił przez nie głowę:
– „Jeśli będę dla wszystkich miła i będę żyła ze wszystkimi w zgodzie, to będę w życiu bezpieczniejsza, bo nikt nie będzie miał powodu, by mnie atakować.” To proste, wręcz prymitywne skojarzenia. Przystoją dziecku błądzącemu w piaskownicy, a nie „dorosłej”. Dam ci ostatnią radę: dobrzy ludzie trzymają z dobrymi, źli ze złymi, a mili z miłymi.
Głowa Towersa powróciła do pokoju nauczycielskiego, by już więcej zeń nie wychynąć. Martha Conner rozejrzała się po korytarzu, by upewnić się, że jest na nim sama, po czym wyjęła z kosza porzucony prezent i schowała pospiesznie do torebki. Następnie ruszyła szybkim krokiem w stronę klatki schodowej i jeśli o mnie idzie, to równie dobrze mogłoby być wschodzące słońce. Ta osoba nie będzie nas więcej zajmować. Po jej zejściu ze sceny rozległ się dzwonek oznajmujący koniec lekcji i rozpoczęcie krótkiej przerwy.

4
Kiedy uczennice i uczniowie zajmowali swoje miejsca, a ich zróżnicowane głosy mieszały się z rumorem nóg krzeseł trących o podłogę, George odezwał się do Gladys:
– Popatrz na te jednopłciowe grupki, które się tu tworzą. Jak mówiłem, dokładnie jak ich rodzice. Ogromne rozczarowanie.
– Prawdziwy Pan Maruda, co? – Gladys zaśmiała się cicho. – Może po prostu przebywamy akurat wśród normalnych ludzi. – Przyozdobiła docinek złośliwym uśmieszkiem.
– Powszechny nie znaczy normalny, Gladys – odpowiedział dydaktycznym tonem. – Mylisz pojęcia.
Gdy rozliczne rozmowy prowadzone w sali zaczęły stopniowo wygasać, George zwrócił się do klasy, wskazując kciukiem na towarzyszkę:
– To moja dobra znajoma. Będzie dziś przyglądać się naszym zajęciom, bo nudzi jej się w domu.
Ponieważ akurat jak na złość tego dnia wszystkie ławki z pierwszych rzędów były zajęte, George polecił Gladys, by zajęła jego miejsce przy biurku, podczas gdy sam zadowolił się oparciem pleców o ścianę tuż koło tablicy.
– Dżentelmen z pana – ozwała się dziewczyna zajmująca ławkę tuż przed biurkiem, za którym zasiadła Gladys.
– „Dżentelmen” to sztuczka aktorska wymyślona ku uciesze dziewiętnastowiecznego motłochu. Pamiętaj o tym, to dłużej pożyjesz, Saro – skwitował Towers, a następnie zwrócił się do całej grupy:
– A teraz… projekty! Uwielbiam je. Praca „grupowa” to doskonały sposób na uratowanie osób, które normalnie musiałbym, w świetle prawa, oblać. Alice, zaczniemy od ciebie i… Emma jest nieobecna? Masz wasz projekt? – George zwracał się teraz do dziewczyny siedzącej w głębi środkowego rzędu, tuż obok jedynego ziejącego dziś pustką krzesła.
– Mój projekt – podkreśliła uczennica. – Z przykrością muszę donieść, że Emma nie przyłożyła do niego ręki. Nie udało mi się z nią spotkać, żebyśmy mogły popracować nad nim razem.
– Jakoś nie mogę wychwycić w twoim głosie przykrości, o której wspomniałaś. Czy Emma dzwoniła, żeby przeprosić, wytłumaczyć się albo coś w tym stylu? – spytał Towers.
– Tak, dzwoniła. Poprosiła, żebym zrobiła projekt sama za nas dwie. Przeprosiła, że nie może się ze mną spotkać. O ile mi wiadomo, ocena powinna być przeznaczona jedynie dla osoby, która wykonała zadanie...?
– „O ile ci wiadomo”? Myślisz, że wystarczy znać zasady? Ile celujących ocen musiałbym ci wystawić, aby skłonić cię do myślenia?
– Myślenia nad czym? – prychnęła Alice.
– Choćby ewentualnościami. Mówię o tych wszystkich przykrych rzeczach, które mogły przydarzyć się Emmie, począwszy od choroby, a na tragedii w rodzinie kończąc, i spowodowały, że tak spolegliwa osoba jak ona była zmuszona zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Oto moja dedukcja. Emma nigdy nie wydawała mi się pasożytem.
– Więc co, miałam skłamać, że wszystko jest w porządku? Że zrobiłyśmy projekt razem, tylko akurat dziś Emma nie mogła się zjawić, bo miała atak strachu przed publicznymi występami w klasie?
– Tak. Dziwi mnie twoje zaskoczenie. Przynajmniej nie wyszłabyś na dupka i...
Towers przerwał, bowiem nieoczekiwanie w sali pojawił się dyrektor Barker.
– Towers, prosiłbym pana na chwilę... Och, jest tu… twoja koleżanka.
George odniósł wrażenie, że Barker widzi Gladys nie po raz pierwszy. Tym bardziej że dyrektor już po chwili zwrócił się do niej ze znaczną, jak na siebie w przypadku wizyt niespodziewanych gości, śmiałością:
– Może zechciałaby pani przypilnować grupy przez kilka chwil? Wiem, że nie jest to odpowiedni sposób postępowania, jednak…
– Nie ma mowy – odpowiedziała Endsworth, zrywając się z miejsca. – Uwielbiam patrzeć, jak George się z kimś kłóci albo kogoś bije. Nie zamierzam tego przegapić.
– Nic z tych rzeczy! – obruszył się Barker. Z zakłopotaniem przeskoczył wzrokiem na zaintrygowanych uczniów. – Nie będzie żadnych kłótni ani tym bardziej bójek, zapewniam!
– I tak tu nie zostaję. – Gladys wyminęła dyrektora i jako pierwsza opuściła salę.
– W takim razie… – tu Barker zwrócił się do grupy – liczę na państwa dojrzałość.
– Przecież nie pogubią ławek – rzucił niecierpliwie Towers i również opuścił salę.

5
– Odnoszę wrażenie, że zdążyliście poznać się już wcześniej – zasugerował George, kiedy cała trójka była już na korytarzu.
– Cóż… – zaciął się Barker.
– Oczywiście – wyręczyła dyrektora Gladys. – Byłam w jego biurze, żeby zapytać, czy mogę uczestniczyć w twoich zajęciach. Chyba nie myślałeś, że wepchnęłabym się ot tak?
– Ty?! Ty zapytałaś o pozwolenie?
– Nieważne – przerwał im dyrektor. – Idziemy na parter, przed wejściem do budynku czeka… przesyłka.
– Przesyłka? – zdziwił się George.
– Więc to nie twoja inicjatywa? – zawtórował zdziwieniem Barker. – Czyli prezent od kogoś? Na tym szalonym świecie najwyraźniej i ty możesz mieć wielbiciela!

6
Tuż przed przeszklonymi automatycznymi drzwiami przesuwnymi, stanowiącymi główne wejście do budynku, na podłodze wyłożonej szarą płytą ceramiczną, stało sporej wielkości urządzenie, które wyglądem nasuwało na myśl szklane terrarium osadzone na metalowej platformie. Jego dolna część wyglądała na coś, co można by oceniać równie dobrze jako zaawansowaną i skomplikowaną bądź przestarzałą jednostkę centralną. Ustrojstwo rozbłyskiwało raz po raz rozlicznymi czerwonymi diodami, a pośrodku przedniej ściany prostopadłościanu znajdował się nieaktywny teraz wyświetlacz. George’owi ten niedbały design jawił się znajomy. Tuż koło osobliwej przesyłki oczekiwał nie mniej niezwykły kurier z kawałkiem papieru w ręce. Mężczyzna ubrany był w biały smoking, spod którego krzyczała krwistoczerwona koszula mająca za towarzystwo muszkę tego samego koloru.
– Dzień dobry, panie Towers. Jestem przedstawicielem Comfort Delivery Service, ekskluzywnej firmy kurierskiej dbającej o pełną satysfakcję zarówno nadawcy, jak i adresata od początku do zakończenia procesu przekazania.
Gladys i George patrzyli tępo na kuriera, nie wiedząc, jak odpowiedzieć na jego błyszczący, uprzejmy uśmiech. Barker stanął nieco na uboczu z grymasem zniecierpliwienia na twarzy – czymkolwiek była dziwna przesyłka, chciał, żeby czym prędzej zniknęła z jego szkoły.
– Pańska przesyłka obejmuje ten oto list. – Mężczyzna wręczył George’owi arkusz białego, zapisanego papieru. Doręczyciel miał przyjemny, gładki głos, jednak jego intonacja miała w sobie coś mechanicznego. – Oraz stojący tutaj pojemnik z polem Geigera.
Towers wzdrygnął się na dźwięk dwóch ostatnich słów, a gdy raz jeszcze spojrzał w kierunku urządzenia, na jego czoło wystąpił pot.
– T-tak jak myślałem! Jego gierki... Co tam umieścił?
– Nie zostałem o tym poinformowany. Moim obowiązkiem natomiast jest upewnić się, że list został napisany w sposób dla pana czytelny i jest pan w stanie zapoznać się z jego treścią.
Towers przebiegł wzrokiem po liście.
– Tak, jestem w stanie. Dziękuję.
– Zechciałby pan upewnić się, czy pojemnik nie jest uszkodzony?
– Och, to nie miałoby sensu. Mam nadzieję, że JEST uszkodzony. Jestem więc, tak czy siak, e-khem, zadowolony z waszych usług. Dziękuję.
– W takim razie proszę o podpis, o tutaj. – Kurier podsunął Towersowi kawałek papeterii i wręczył stalowe wieczne pióro.
Kiedy George podpisał, kurier cierpliwie odebrał od niego świstek oraz pióro, ukłonił się grzecznie i opuścił placówkę. Frontowe drzwi zasunęły się za nim z cichym szumem.
– Jakie to znowu kłopoty sprowadziłeś na moją nieszczęsną placówkę, Towers? – spytał dyrektor Barker.
– Obawiam się, że mogą być poważne – odparł George, nawet nie starając się skrywać niepokoju.
– Co to za nudne akwarium? – zainteresowała się Gladys.
– Wygląda niepozornie, ale wewnątrz tego, jak to nazwałaś, akwarium, znajduje się pole Geigera.
– Tego psychopaty, z którym starłeś się kilka lat temu? Mówimy o Kastorze Geigerze? – spytał Barker.
– Tak, to jego dzieło. Gladys, mowa o szaleńcu, o którym wspominałem ci kilka tygodni temu.
– Tym, który mało co nie wywołał wojny światowej?
– Dokładnie. Pole Geigera jest częścią jego szczytowego osiągnięcia, jakim jest dezintegrator Geigera. Za pomocą tej maszyny możesz rozszczepić dowolny obiekt na atomy, sprawić, że zniknie. Urządzenie przed nami wytwarza tak zwane pole Geigera, które utrzymuje atomy rozbitego obiektu w jednym miejscu. Jakimś cudem maszyna Geigera potrafi także rozbity obiekt bez problemu przywrócić do pierwotnej formy.
– Nie może być aż tak kiepski, jak mówiłeś, skoro jakimś cudem wpadł na coś takiego. Ty też masz podobne rzeczy w swoim arsenale?
George pokręcił głową.
– Nie. Tę tajemnicę poznał tylko Kastor Geiger.
– Przeczytasz nam ten list? – zaproponowała Gladys.
Towers zerknął nerwowo kątem oka na dyrektora.
– Nie, to moja korespondencja.
Jednakże po chwili, nim Endsworth mogła zaprotestować, ustawił się w taki sposób, by mogła swobodnie odczytać list wraz z nim. Treść krótkiej wiadomości prezentowała się następująco:

Drogi George’u Towersie
Ostatnio dość często zaprzątałeś moje myśli. Muszę przyznać, że tęskno mi do naszych żywych, by nie rzec burzliwych, dyskusji i bynajmniej niejałowych sprzeczek. Przyszło mi do głowy, że mały prezent ode mnie może być dla ciebie odpowiednią zachętą do wznowienia naszej znajomości, która prosperowała aż do tamtego niefortunnego, jakże fatalnego w skutkach dnia, w którym tragiczne nieporozumienie oziębiło nasze relacje.
Jeśli mój prezent zrobi na Tobie zamierzone przeze mnie wrażenie, wierzę, że niebawem się zobaczymy (w dawnym miejscu), o ile tylko wciąż będziesz dysponowany. Jak to mówią… to może Cię zabić!
Z wyrazami szacunku
Kastor Geiger

– Byliście kolegami? – spytała Gladys.
– Nie, to tylko ta jego fałszywa, tandetna uprzejmość... Zawsze byliśmy wrogami. Po prostu w dniu, o którym pisze, nasza wrogość weszła na nowy poziom. Osiągnęła apogeum. Był to dzień, w którym zaprezentował mi działanie dezintegratora i oświadczył, że zamierza go sprzedać rządowi któregokolwiek z państw na zasadzie ene, due, rike, fake.
– I co się wtedy stało?
***
Stojąc na obskurnej posadzce laboratorium Kastora Geigera, George obserwował w skupieniu, jak sporych rozmiarów, klockowata i pozbawiona wszelkich walorów estetycznych maszyna wypluwa z siebie niejednolity kolorystycznie snop światła. Promień zderzył się z ustawionym przed maszyną motocyklem. Nastąpił błysk oraz kilka wyładowań elektrycznych. Małe pioruny bardzo szybko zostały „zassane” do wnętrza zbiornika ustawionego nieopodal. Zbiornik ten przypominał terrarium z jednostką centralną jako fundamentem. Po chwili George zorientował się, że zabytkowy FN Four zniknął. Towers zastanowił się przez chwilę, po czym rzekł:
– Dużo fajerwerków i wizualnych sztuczek, ale po prostu uczyniłeś go niewidzialnym. Nie jesteś pierwszy. Teraz nawet ja potrafię tego dokonać. I to w prostszy sposób.
Gdzieś za nim, w mroku wypełniającym tyły pomieszczenia, Geiger zaśmiał się chełpliwie.
– No wie pan? Narażam tak piękną maszynę jak ten motocykl, a pan ma mi do zaoferowania jedynie sklecone naprędce domysły? Niewidzialność to przeżytek. Ja oferuję prawdziwe... zatracenie. Pojazd został rozłożony na atomy, a każdy z nich umieszczony w specjalnym polu znajdującym się w tym oto zbiorniku. – Otwarta dłoń Geigera wychyliła się z cienia i wskazała na stojące na podłodze „terrarium”.
Mimo zapewnień naukowca George zdecydował się podejść do miejsca, gdzie wcześniej stał motocykl, i zaczął wiosłować rękami. Nic. Wtedy po raz pierwszy na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, a po ciele przespacerował się śmiały dreszcz.
– I co pan na to, panie Towers?

***

– Złamałem mu kręgosłup.
Naraz umieszczony na urządzeniu wyświetlacz, do tej pory ziejący czernią, ożył, a jarzące się na czerwono cyferki jęły się transformować sekunda po sekundzie, sygnalizując odliczanie.
– Co się dzieje?! – zajęczał Barker.
– Geiger umieścił coś w polu. Kiedy odliczanie dobiegnie końca, nastąpi detonacja i cokolwiek tam jest, wróci do pierwotnej postaci.
– Coś groźnego? – przeląkł się Barker.
– Coś, co „może mnie zabić” – George wspomniał słowa listu. – Gladys, Barker, lepiej stąd idźcie, nim…
Zainteresowany zamieszaniem na zewnątrz portier wychylił głowę z portierni, znajdującej się kilkanaście metrów na lewo od wejścia do placówki.
– Chcę zobaczyć twój prezent – uparła się Gladys.
– Mógł równie dobrze umieścić tu zwykłą bombę i nas wysadzić. To niby nie w jego stylu, ale…
Odliczanie dobiegło końca. Z wnętrza urządzenia dobył się oślepiający błękitem błysk oraz kilka maleńkich, bladoczerwonych błyskawic. Potem nastąpił wybuch, któremu towarzyszył obezwładniający hałas, dość intensywny, by odebrać słuch.
Fragmenty urządzenia leżały porozrzucane po hallu. W jego miejsce pojawiło się coś innego – żywego. Jaszczurze stworzenie o podłużnym, gadzim pysku i długim, masywnym ogonie. Zwierzę miało czarną, gładką jak u węża skórę, zdobioną pasem ciemnej zieleni przeciągniętym od czubka ogona aż po nozdrza. Jaśniejsza, błyszcząca zieleń tęczówki otaczała jego wąską, pionową źrenicę. Na widok bestii Gladys rozbłysło w głowie słowo „velociraptor”, natomiast skojarzeniami Towersa i Barkera były odpowiednio „deinonych” oraz „raptorex”. Po kilku kolejnych sekundach oniemiałego wpatrywania się w zwierzę w rozbitych tymczasowo umysłach profesorów pojawiła się myśl, że w zasadzie mógł to być którykolwiek z mniejszych mięsożernych teropodów, a może i żaden z nich. Wszak nie trzeba stać się osobą biegłą w paleontologii, by już na pierwszy rzut oka dojść do wniosku, że ze stworzeniem było coś mocno nie w porządku. Jego tylne łapy wydawały się nieproporcjonalnie długie, natomiast jedyne, co pozostało po przednich, to trzy pazury wyrastające bezpośrednio z tułowia wraz z fragmentami mięśni, które pozwalały tymi, raczej bezużytecznymi, kikutami nieznacznie poruszać. W dodatku tułów bestii mocno przechylał się na lewo, jakby cierpiała na swego rodzaju zwyrodnienie kręgosłupa bądź stawu biodrowego, łeb natomiast przechylała z uporem na prawą stronę, co z kolei mogłoby wskazywać na problemy z kręgami szyjnymi. Uszkodzeniu uległa także częściowo skóra zwierzęcia, która miejscowo odchodziła od ciała, odsłaniając nieco mięsa w okolicach miednicy.
Jedyne, czym dinozaur raczył zajmować się tuż po swoim powrocie z pola Geigera, to patrzenie przed siebie nieprzytomnym wzrokiem i bezmyślnie przebieranie mało użytecznymi pazurami wyrastającymi z tułowia. Jednakże z każdą chwilą zdawał się coraz bardziej przystosowywać do nowej sytuacji: jego spojrzenie raptem zyskało na bystrości, a zielone oczy skoncentrowały na trojgu ludzi stojących tuż przed nim. Szczęki rozwarły się delikatnie, ukazując garnitur zakrzywionych, ociekających śliną zębów. Nawigując umięśnionym ogonem, gad zrobił swój pierwszy, koślawy krok w stronę potencjalnych ofiar. Masywna łapa, wyposażona w kolekcję błyszczących szponów oraz dużą, odgiętą do tyłu kosę wyrastającą z jednego z palców, zastukała o podłogę.
Podczas gdy gad nawiązywał kontakt wzrokowy z trójką w hallu, czwarty świadek zajścia – portier – bardzo zgrabnie cofnął się do wnętrza swojego stanowiska pracy, cichutko zamknął jego drzwi na klamkę i przekręcił zamek.
Towers otworzył usta, by powiedzieć coś do Gladys i dyrektora, jednak w tej chwili gad, chociaż wciąż nieco skonfudowany, przypuścił gnuśny, acz skuteczny atak. Długa, ciężka i dobrze uzbrojona noga zwierzęcia uderzyła George’a w brzuch, wytrącając go z równowagi. Gdy Towers rąbnął o podłogę, druga kończyna zwierzęcia bez zwłoki przygniotła go do ziemi. Ogromny, odgięty wcześniej do tyłu pazur wystrzelił do przodu i przebił bluzę, a także coś jeszcze, o czym świadczył fakt, że wokół pazura na jasnoszarej bawełnie wykwitła czerwona plama. Towers jęknął. Monstrum zanurkowało podłużnym pyskiem, by pochwycić twarz George’a, jednak zbyt długie nogi i zbyt krótki tułów nie pozwalały mu jej dosięgnąć – na drodze pyska dinozaura do nosa George’a stanęły dwa centymetry. Dinozaur zasyczał z frustracją, unosząc w górę jasnoróżowy jęzor.
– Zróbcie coś, do cholery! – wrzasnął George, wbijając profil swojej głowy w podłogę, skutecznie zwiększając (o kolejne półtora centymetra) dystans między nim a dziko kłapiącym pyskiem potwora.
Gladys obserwowała scenę oniemiała i powiększała swój własny dystans, robiąc co chwilę kolejny krok do tyłu, w stronę sekretariatu, kryjącego się w płytkiej wnęce. Żywiła nadzieję, iż ten jest otwarty. W innym wypadku zmuszona byłaby wybrać mniej satysfakcjonującą ucieczkę schodami na pierwsze piętro. Schody znajdowały się tuż za nią, jednak bieganie po nich w tej sytuacji było wręcz proszeniem się o makabryczną śmierć. Nie wątpiła, że zajęta obecnie George’em abominacja ruszyłaby za nią w pościg, gdyby ją sprowokować. Była również pewna, że ciało odmówiłoby jej posłuszeństwa w najmniej odpowiednim momencie – wyłożyłaby się jak długa tak, że równie dobrze można by ją podać temu stworzeniu na tacy. A może by tak wspiąć się po schodach powoli, nie spuszczając wzroku z gada?
Choć z niemałym opóźnieniem, mózg dyrektora przetworzył w końcu słowa Towersa i mężczyzna zaczął rozglądać się gorączkowo w poszukiwaniu czegoś, co posiadało potencjał, by stać się bronią. Po kilku sekundach jego spojrzenie napotkało czerwień gaśnicy wiszącej na ścianie tuż koło jego gabinetu. Barker podbiegł do urządzenia i ściągnął je ze ściany, jednakże okazało się, że jego dłonie nieprzygotowane na wysiłek fizyczny nie są w stanie utrzymać sześciu kilogramów uchwyconych w niewłaściwy sposób. Gaśnica upadła bokiem na ziemię i potoczyła się pół metra w kierunku dinozaura oraz George’a. Gad natychmiast zareagował na obcy mu, metaliczny dźwięk i przekrzywił łeb w stronę, z którego odgłos dochodził.
W tym momencie Gladys wybiegła z wnęki, w której zdążyła się już schować, podbiegła do gaśnicy, chwyciła ją w ręce i z całej siły rzuciła w łeb gada. Urządzenie walnęło dinozaura w pysk, obracając jego głowę o sto osiemdziesiąt stopni, i pomknęło dalej, zatrzymując się dopiero na frontowych drzwiach, przy okazji malując na ich szklanej powierzchni sporych rozmiarów pajęczynkę. Drzwi rozsunęły się, kiedy sensory wykryły ruch upadającej gaśnicy. Kilka odłamków szkła upadło na podłogę. Ogłuszony teropod zabrał nogę z brzucha George’a i zatoczył się w kierunku zdewastowanego wyjścia. Coś kilka razy strzeliło w karku drapieżnika.
– Szybko, do sekretariatu! – wrzasnął Barker i sam rzucił się do ucieczki. Gladys błyskawicznie dołączyła do niego, kątem oka widząc, jak George dźwiga się z podłogi.
Już po chwili Towers znów czuł na sobie gadzi wzrok stworzenia, które najwyraźniej zdążyło otrząsnąć się z szoku po uderzeniu. Odruchowo zdecydował się rzucić w kierunku gabinetu Barkera, który znajdował się dokładnie naprzeciwko sekretariatu i do którego miał teraz najbliżej.
Widząc, że Towers zniknął bezpieczny w głębi jego gabinetu, Barker bez dalszej zwłoki zatrzasnął drzwi. Zdezorientowanemu personelowi wyjaśnił, najciszej jak potrafił, że nikomu nie wolno opuścić pomieszczenia, ale wszystko jest pod kontrolą. Trzy zgromadzone tu sekretarki nie miały prawa wiedzieć o horrorze rozgrywającym się tuż za drzwiami ich miejsca pracy, bowiem te bardzo skutecznie tłumiły wszelki dźwięk. Patrząc na nie i sczytując oznaki ignorancji rysujące się na ich twarzach, Gladys poczuła irracjonalną, biorąc pod uwagę sytuację w toku, błogość rozpierającą jej klatkę piersiową. Nie mogła uwierzyć, jak dobrze to rozegrała. Jak doskonale rozegrała swe życie. Gdyby nie odważyła się zrealizować swojego planu dotyczącego wkradnięcia się w łaski Towersów, tak wiele podniet, niezwykłych doświadczeń nie stałoby się jej udziałem. Paradoksalnie, choć w tamtej właśnie chwili jeno metry oddzielały ją od drapieżnego wcielenia śmierci, czuła, iż uchwyciła życie pełniej niż kiedykolwiek. Ani myślała w tym momencie je oddawać.
Po drzwiach przebiegł mocny wstrząs, a z zewnątrz dobiegł agresywny syk. Dyrektor zacisnął dłonie na klamce tak mocno, że zbielały mu palce. Rozkazał, aby czym prędzej przynieść mu klucz, by mógł zamknąć drzwi. Gdy to robił, wciąż pilnował, by klamka nie opadła. Dopiero gdy obracany kluczem zamek wydał podwójny szczęk, puścił ją, wyciągnął klucz z zamka i skwapliwie odsunął się od drzwi.
Nastąpiły kolejne wstrząsy i nie dalej jak po trzecim drewniane drzwi jęły wydawać trzaski sugerujące, że były gotowe poddać się brutalnej sile, która na nie napierała.
– Nie do wiary – zdziwił się Barker. – Nie wyglądał nawet na zbyt żywotnego. Czy powinien być aż tak silny?
– Nie wiem – powiedziała Gladys, opierając się o ścianę na drugim końcu pomieszczenia. Wyciągnęła z kieszeni kurtki smartfona. – Przecież to mój pierwszy dinozaur w życiu. Zresztą, coś mi mówi, że ogólnie dość ciężko o specjalistę od żywych dinozaurów. Dzwonię do George’a.
Po wybraniu numeru podeszła do jednego z okien i zaczęła je oceniać pod kątem możliwości wykorzystania go do dalszej ucieczki. Klamki były na swoim miejscu, a okno wychodziło na znajdujący się pół metra pod nim usłany śniegiem trawnik. Dobre wieści.
Przyczajony w gabinecie dyrektora George odebrał natychmiast:
– Właśnie przetrząsałem gabinet w poszukiwaniu broni.
– Spodziewałam się po tobie czegoś bardziej spektakularnego. Wiesz, jakiegoś wynalazku instant. Jesteś geniuszem czy nie?
– Mój geniusz budzi się powoli – odparł George z widocznym żalem w głosie. – Często myślę i na wiele wpadam, ale robię to pomału i w spokoju. W takiej sytuacji jak ta, w stresie i w ogóle… prawdę mówiąc, nie mam najmniejszego pojęcia, co robić.
– Ech. Prawdę mówiąc, właśnie wyglądam przez okno i zastanawiam się, czy nie powinnam po prostu przez nie uciec i mieć tego wszystkiego z głowy, czy może jednak coś dla ciebie wymyślić...
– Dzięki, że przynajmniej to rozważasz.
– Ty też masz tam u siebie okno, prawda?
– Dobrze wiesz, że nie skorzystam. Nie zostawię wszystkich gnojków w tym budynku samych sobie.
– Czekaj! Coś się dzieje – krótka pauza. – Drzwi już pękają pod tym bydlakiem. Jednak wyjdę przez okno i poobserwuję sytuację z zewnątrz. Chwilka.
– E-khem…
– Jestem na zewnątrz. Pomyślmy… Mam… Tak! Nadal mam w kieszeni detonator do twojej bomby neuronowej, a ona wciąż jest w budynku! Gdyby go zwabić…
– Gdzie dokładnie się znajduje?
– Na sali gimnastycznej, pod drzazgą w ścianie. Znalazłam miejsce, w którym trzymała się idealnie.
– Której ścianie? Tej z oknami?
– Tej.
– Lewe czy prawe okno, patrząc od strony wejścia?
– Prawe.
George trawił przez chwilę informację.
– Dobrze – odparł z mocną nutą nadziei w głosie. – Naprzeciwko jest kanciapa dla trenerów. Mogę go zwabić na salę i ukryć się w niej do czasu, aż zdetonujesz bombę. Na tej wysokości na zewnątrz jest boisko, a o tej porze nie powinno tam nikogo być, więc można by spróbować to zrobić. Ale pamiętaj! Musisz wybrać sekwencję, która zainicjuje emisję impulsu sięgającą nie więcej niż dwadzieścia metrów kwadratowych. Inaczej mnie także dosięgnie i zabije.
– O ile wcześniej nie zginiesz, próbując się dostać do portiera po klucz – Gladys zaglądała niespokojnie przez otwarte okno do wnętrza budynku. Walenie ustało, dinozaur najwyraźniej się zmęczył. Podczas rozmowy Gladys i George’a kilkoro co bardziej zdecydowanych członków personelu zdążyło już opuścić sekretariat przez okno, przemykając koło Endsworth.
– Portiernia nie będzie mi potrzebna. O tej godzinie nie ma na górze zajęć wychowania fizycznego, a ostatnia osoba, która prowadziła dziś lekcję, chyba nazywa się Patterson, nigdy nie zamyka po sobie sali. Spytaj Barkera. Często słyszałem, jak się o to kłócili, i nigdy nie skutkowało.
Barker stanął teraz przy oknie, tuż koło Endsworth opierającej się o zewnętrzną ścianę budynku. Gladys spytała o trenerkę Patterson, a dyrektor potwierdził, że wspomniana jejmość jest nierzetelna.
No tak – pomyślała Gladys – To dzięki olewczemu podejściu trenerki z łatwością umieściłam w sali pill-bomb.
– Moją kolejną zagwozdką przejmiesz się bardziej – powiedziała do telefonu. – Pill-bomb jest nieaktywna! Sam ją wyłączyłeś, pamiętasz? Tym swoim nowym urządzeniem.
– Tak, właśnie sobie o tym przypomniałem. Jak mówiłem, myśl ma dość powolna.
– Nie można mieć wszystkiego… Słuchaj… Och, *******! Gadzisko na pewno nie zna się na współczesnym budownictwie na tyle, żeby to rozpoznać, ale jeśli walnie jeszcze choćby jeden raz, drzwi rozlecą się w drobny mak. Są całe popękane i… czekaj… coś sączy się przez szczeliny… chyba krew. Najwyraźniej zaszkodził sobie tak samo, jak i drzwiom. Myślisz, że jest szansa, że padł trupem?
– Nie, słyszę, jak jego pazury stukają o podłogę. Słuchaj, za chwilę się rozłączę. Natomiast ty w tym czasie zadzwonisz do Enid. Ona użyje urządzenia blokującego, by ponownie aktywować bombę. Tak, wie, jak to zrobić. W porządku?
– Dobrze, poświęcę się. Niech stracę. Kilka pensów w tę czy w tę.
– Czy ty właśnie rozważałaś, czy na pewno warto wydać kilka pensów, by powstrzymać krwiożerczego dinozaura terroryzującego szkołę, w której jesteśmy? – spytał zrezygnowanym głosem George.
– Tak, ale to był żart.
– Aha… No… no to do dzieła! Pamiętaj o odpowiedniej sekwencji. Rozłączam się!
Towers przyłożył ucho do drzwi gabinetu, ale nie słyszał już stukania szponów dinozaura. Postanowił więc, że otworzy jednym, zamaszystym ruchem. Użył do tego całej siły, jaką potrafił wydobyć ze swojego ciała – gdyby drapieżnik czaił się teraz nie pod sekretariatem, a pod gabinetem, rozpędzone drzwi ogłuszyłyby go albo przynajmniej odstraszyły. Jednak gdy drzwi odskoczyły w bok, odsłaniając Towersowi widok na korytarz, okazało się, że dinozaur nadal stał przed sekretariatem, tuż obok schodów prowadzących na piętro. Był w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej. Gad błąkający się przed zniszczonymi, obsmarowanymi krwią drzwiami był wyraźnie otępiały. W niektórych miejscach mięso poczęło rozstawać się ze szkieletem, a na czarno-zielonym cielsku pojawiły się gdzieniegdzie białe plamy kości. Kilka ciemnych płatów skóry leżało na podłodze. Jednak George pojął prawdziwą skalę dewastacji, dopiero gdy teropod odwrócił się nieco, ukazując mu swój lewy profil. Otóż okazało się, iż gad stracił żuchwę, a jego pozbawiony oparcia język zwisał bezładnie pod szczęką. Z koniuszka języka skapywały pojedyncze kropelki krwi. Ponadto lewa gałka oczna zwisała stworzeniu z czeluści oczodołu na rozchybotanych mięśniach i nerwie.
George podbiegł do otępiałej poczwary i kopnął zaskoczonego gada z całej siły tuż nad udem. Zaskoczony drapieżnik upadł na podłogę hallu, a George puścił się pędem po schodach w górę, tylko o milimetr unikając pośliźnięcia się na leżącej przed schodami żuchwie.

7
Gladys nie była pewna, ile czasu w rzeczywistości minęło, od kiedy wybrała numer Enid, ale według jej subiektywnego odczucia minęła już wieczność. A młoda Towers nadal nie odbierała. W końcu jednak:
– Słucham?
– Słuchaj dalej i to bardzo uważnie – rozkazała Gladys, po chwili jednak doszła do wniosku, że jeśli chce cokolwiek wyprosić u młodej Towers, powinna obchodzić się z nią cokolwiek delikatniej. W końcu córka George’a nadal jej nie ufała. – Posłuchaj, Enid, chciałabym… musisz… prosiłabym, byś zeszła do laboratorium, znalazła urządzenie, którym twój tata wyłączył pill-bomb, tę, którą ukryłam w szkole, i użyła go, by aktywować ją z powrotem. – Gladys zastanowiła się przez chwilę. – Niech to, to musiało naprawdę źle zabrzmieć, zwłaszcza, że padło z moich ust.
– Owszem – przyznała Enid bez wesołości.

8
Mimo swoich ułomności dinozaur wspinał się po schodach bez większych problemów. Przynajmniej dopóki smartfon George’a nie uderzył go między oczy i nie posłał z powrotem na klitkę półpiętra. Towers gnał dalej w górę schodów, błagając los, żeby nie był to jak na złość akurat ten dzień, w którym trenerka Patterson, po tylu latach bezowocnych upomnień, zaczęła się nagle słuchać swojego dyrektora.


9
– Chcieliśmy wyjąć bombę, ale zapomniałam, gdzie dokładnie jest, i dopiero kiedy ją aktywujesz, George będzie w stanie ją zlokalizować. – Gladys uznała, że nie ma szans, by w tych okolicznościach Enid kupiła opowieść o prehistorycznym zombie biegającym po szkole.
– Teraz to już kłamiesz jak z nut. – Enid była wyraźnie zażenowana.
– Tak – poddała się Gladys, świadoma, że pójście w zaparte tylko pogorszyłoby sprawę. Zastanawiała się, dokąd mógł do tej pory dotrzeć George. Teoretycznie powinien już dawno siedzieć bezpiecznie zamknięty w kanciapie, jednak jeśli nie zdążyłby tam dotrzeć przed tym, jak Gladys uruchomi bombę… Upierdliwa sytuacja. – Słuchaj, George ma poważne kłopoty. Jeśli nie spełnisz mojej prośby, może zginąć.
Zero odpowiedzi.
– Na pewno zginie! Masz tam tego swojego smoka w głowie, tak czy nie? Sprawdź, co myśli. Czy mówię prawdę, czy kłamię!
Enid nadal nie odpowiadała.
– Słuchaj, lubię go, okay? Nie chcę, żeby coś mu się stało.
– Brzmisz zupełnie, jakbyś skarżyła się i tupała nogą na myśl, że ktoś może ci sprzątnąć sprzed nosa albo popsuć ulubioną zabawkę.
Gladys nie była do końca pewna, czy to dobrze czy źle. Odpowiedziała jednak:
– Trochę się tak czuję.
– A ty gdzie jesteś, kiedy on ma kłopoty? – kontynuowała Enid.
– Em…bezpieczna… Nieco na uboczu.
– Czyli po staremu. Nawet brzmi wiarygodnie.
Wydawało się, że Enid wcale nie rozzłościła ostatnia odpowiedź Gladys. Najwyraźniej po prostu nadal badała sytuację. Na chwilę zamilkła.
– Myślę, że… – podjęła po chwili – …na pewien sposób… pasujesz do naszej rodziny.
– Enid, zostały sekundy!
– Spokojnie, jestem tuż przed wejściem do laboratorium. Oczekuj sygnału ode mnie.

10
Gdy postawił stopę na piętrze, ku swojemu przerażeniu odkrył, iż dwóch uczniów zdecydowało się przeczekać na nim trwające właśnie zajęcia. Słysząc, jak pokraczny gad znów zaczyna gramolić się po schodach, George wrzasnął do uczniów, by uciekali. Szybko jednak zniżył głos, by nie wywabić na korytarz innych osób znajdujących się obecnie w salach. Jednak dwójka młodych mężczyzn patrzyła tylko tępo, jak znajomy nauczyciel gna w ich stronę. Towers pomyślał, że lepiej jednak nie wysyłać ich na wyższy poziom budynku, bo wtedy ta tępa gadzina mogłaby pobiec za nimi, a nie za nim, i z planu byłyby nici. Polecił im więc iść za sobą do sali gimnastycznej. Usłuchali, jednak dopiero gdy na piętrze pojawił się ociekający krwią stwór, bliżej nieidentyfikowalny dla ich nieprzygotowanych oczu. Od tej chwili umykali już nad wyraz skwapliwie. George wpuścił ich do sali gimnastycznej, a następnie sam do niej wskoczył. Drzwi umyślnie zostawił otwarte.

11
Ojciec nie odbierał. Jego telefon był wyłączony, może zniszczony. Enid ścisnęła w dłoni urządzenie do blokowania i aktywowania pill-bomby. Nadal nie była pewna, co robić. Czy jeśli wykona prośbę Gladys, to ocali swojego tatę czy może włoży niebezpiecznej psychopatce broń do ręki? Przyjaciółce taty. Czy mógł się czasami jednak mylić co do ludzi? Był do tego zdolny? Czy pomylił się ten jeden raz?

12
Dinozaur wpadł swoim koślawym krokiem do sali gimnastycznej akurat na czas, by zobaczyć, jak ostatnia z jego ofiar chowa się w środku kanciapy.
Kiedy cała trójka była już w środku, George zatrzasnął drzwi i zorientował się, że drzwi otwierają się do wewnątrz pomieszczenia, które w obecnej sytuacji jawiło się cokolwiek klaustrofobicznie. A to oznaczało…
– Co za idiota to projektował?
BACH!
Jedno kopnięcie drapieżnika wystarczyło, by drzwi wystrzeliły i uderzyły George’a na tyle mocno, by ten wpadł w głąb pomieszczenia. Nim upadł na podłogę, uderzył głową w klatkę piersiową jednego z uczniów i trącił barkiem stolik, z którego spadł kubek wypełniony zimną kawą. Głowa George’a rąbnęła o podłogę, lądując tuż przy jednej ze znajdujących się w pomieszczeniu piłek koszykowych. Podczas gdy Towers poddawał się sile grawitacji, drzwi do kanciapy odbiły się od ściany i zatrzymały, do połowy uchylone. Tuż za powstałą szparą drapieżnik sposobił się do kolejnego ataku. Stróżki śliny spływały z podniebienia na uniesiony do góry język, a z niego prosto na podłogę. Po chwili w rosnącej kałuży śliny wylądowała z chlupnięciem gałka oczna, ciągnąca za sobą wąż z mięśni i nerwu wzrokowego.

13
– Co się tam u ciebie, do jasnej cholery, dzieje?!
– Już! – poinformowała Enid.
– Dzięki! – Gladys rozłączyła się i sięgnęła po ukrytą w kieszeni kurtki kostkę.

14
W rozpaczy Towers sięgnął za siebie i chwycił pierwszą rzecz, jaką napotkały jego dłonie – jedną z piłek walających się w pomieszczeniu między nim a uczniami – i rzucił nią w głowę dinozaura, pamiętając, że wcześniej gad reagował na uderzenia w jej okolicy z dużą wrażliwością. Podziałało także i tym razem. Gdy monstrum schyliło głowę, aby zwymiotować, George z całej siły natarł barkiem na uchylone drzwi i, zamykając je, wypchnął dinozaura na parkiet sali gimnastycznej.
Dokładnie w tej samej chwili bomba ukryta za jedną z drzazg przeciwległej ściany wysłała impuls, który dosięgnął układu nerwowego drapieżnika. Gad wnet zastygnął w bezruchu, by następnie jego ciało poczęło z wolna tracić równowagę, by w końcu upaść bezwładnie na parkiet.

15
– Gladys, pozwolisz, że naciągnę cię na jeszcze kilka pensów?
George schodził powoli po schodach w stronę oczekujących nań w hallu Gladys i dyrektora. Dwóch uczniów wciąż oszołomionych niecodziennymi doznaniami pozostawił na półpiętrze. Lewą dłoń zaciskał na prawym barku. Na jasnoszarej bluzie, kilkanaście centymetrów pod klatką piersiową – w miejscu, gdzie wcześniej wbił się szpon jaszczura – tkwiła plama zaschniętej krwi. – Muszę wezwać TowersCorp. Zajmą się zwłokami z sali gimnastycznej oraz złomem z hallu. Barker, zachowuj się, kiedy tu będą. Ja i Gladys musimy coś załatwić w terenie.
Gdy postawił już stopę na parterze, zauważył, że Barker poczerwieniał ze złości. Nie dało się źle zinterpretować przesłania jego wzroku – chciał, żeby Towers umarł. Czym prędzej.
– George… – powiedział z odrazą dyrektor. – Jeśli pojawisz się w mojej szkole jeszcze choćby jeden raz… – Tu zrobił pauzę, widać emocje wezbrały na tyle, że na jakiś czas zatopiły u Barkera umiejętność artykułowania myśli, po chwili jednak raczył kontynuować: – Świat byłby bezpieczniejszym miejscem bez ciebie! Nie jesteś godzien nosić tego nazwiska! Bez Jessie zmierzasz donikąd! Jesteś tylko bezwartościowym, narcystycznym hipokrytą!
George chciał zapytać Barkera o przedmiot, który znalazł w jego gabinecie, gdy szukał jakiejkolwiek broni przeciwko polującemu na nich drapieżnikowi. Przedmiot bez wątpienia wykonany ręką Jessie. Uznał jednak, iż nie był to najszczęśliwszy moment na dociekania.
– Na górze leży ścierwo, które może być czymś skażone. Na zdrowego to on nie wyglądał. Robi się tam niezły harmider, ludzie powyłazili z sal. Radziłbym, żebyś poszedł tam, uspokoił ich i dopilnował, by żadna osoba nie obmacywała truchła. Za jakiś czas pojawią się tu ludzie ode mnie, w skafandrach i z odpowiednim sprzętem. Zabezpieczą je i stąd zabiorą.
W tym momencie odezwał się telefon Gladys.
– Słucham? – spytała Endsworth po odebraniu.
To była Enid.
– Zrobiłam, co chciałaś. Jeśli mówiłaś prawdę, powinien móc teraz odebrać. – Córka George’a szlochała, najwyraźniej nadal przerażona ewentualnymi konsekwencjami decyzji, którą podjęła.
– Trzymaj, George. – Gladys wręczyła telefon Towersowi.
– Enid – zaczął natychmiast. – Wszystko w porządku, nic mi nie jest.
– Nie wiedziałam, co się stanie – szlochała dalej Enid. – Nie byłam pewna, czy…
– Świetna robota, Enid. Kocham cię i dziękuję za… zaufanie.
Enid się uspokoiła.
– Posłuchaj – kontynuował George swoim dodającym otuchy głosem, który przeznaczony był jedynie dla najbliższych. – Musimy jeszcze z Gladys coś załatwić, ale powinnyśmy do wieczora wrócić.
– Coś niebezpiecznego? Mogłabym do was dołączyć i…
– Nie, nie powinno być niebezpiecznie – uspokajał ją George. – Tylko… nieprzyjemnie. Nic się nie martw i spodziewaj się nas wieczorem. W porządku?
– Tak. W porządku.
– George – wtrąciła Gladys. – Jeśli Enid ma zostać w domu, to powinna przeczekać to wszystko w laboratorium. Wydaje mi się, że ten twój Geiger jest dosyć nieprzewidywalny.
– R-racja. Dzięki, Gladys! – Starszy Towers zaśmiał się niepewnie, zawstydzony faktem, że sam na to nie wpadł. – Enid, posłuchaj. Gladys sugeruje, żebyś poczekała na nas na dole, a ja myślę, że to dobry pomysł. Tak tylko na wszelki wypadek.
– W porządku, tak zrobię.
– Świetnie. To pa.
George zakończył połączenie.
– Barker – zwrócił się do dyrektora. – Zgodnie z twoją… prośbą… w tym momencie rezygnuję z pracy w twojej placówce. Wybacz, że naraziłem naszych uczniów. Będziesz musiał zdzierżyć moją obecność jeszcze tylko przez kilkadziesiąt minut, a potem się z Gladys zbieramy.
Barker bez słowa ruszył na piętro, wtedy George wykonał telefon do swoich ludzi i wyjaśnił im zaistniałą sytuację.
Kiedy po kilkudziesięciu minutach do budynku zaczęły napływać kobiety przyodziane w skafandry zdobione prostym logo TowersCorp, George podszedł do nich, by zamienić kilka dodatkowych słów, a Gladys skierowała swe kroki ku wyjściu.

16
Gladys przeszła przez automatyczne drzwi, których lewemu skrzydłu sama zafundowała wcześniej pajęczynkę pęknięć oraz kilka ubytków. Parę kolejnych drobinek szkła upadło na podłogę, kiedy wrota zasuwały się za nią. Zrobiła kilka kroków przez dziedziniec. Wtedy niecodzienny widok przykuł ją do podłoża pokrytego cienką warstwą śniegu. Ujrzała bowiem przed sobą metalową rampę prowadzącą w górę, prosto do kobiety, która jawiła się wisieć w powietrzu. Za jej plecami zaś malowała się osobliwa, posiadająca głębię plama. Lewitująca przedstawiła się jako Catherine Berger. Cokolwiek jeszcze mówiła ubrana w beżową kurtkę i jasnoniebieskie jeansy kobieta, umknęło Gladys. Zakręciło jej się w głowie na widok unoszącej się w powietrzu osoby, za którą ziała jakaś trójwymiarowa czeluść, której to Gladys nie była w stanie nadać nawet miana. Po chwili jednak, przypomniawszy sobie zdarzenia w Estonii, Endsworth zmusiła swoje oczy, by spojrzały na sprawę wnikliwiej i po chwili zrozumiała, że rampa jest częścią statku TowersCorp, który najwyraźniej korzysta z jakiejś wynalezionej przez Towersa technologii czyniącej kadłub niewidzialnym. Wkrótce dostrzegła także, iż tuż nad Berger osiadło w powietrzu kilka płatków śniegu, nie tykając jednakże jej głowy, co szłoby w zgodzie z jej teorią niewidzialnego kadłuba. Kiedy efekt defamiliaryzacji zaczął przemijać, udało jej się także zdefiniować przestrzeń za pozornie lewitującą kobietą – było to widzialne wnętrze statku. Gdy Gladys wspinała się po rampie, George dołączył do niej i potwierdził jej przypuszczenia:
– Może powinienem cię uprzedzić, ludzie różnie reagują. Miałem wrażenie, że się zachwiałaś.
– Jest w porządku.
– Tak, przyszło mi też do głowy, że takie doznanie może sprawić ci frajdę.
– Nie narzekam – uśmiechnęła się Gladys.
– To jeden z naszych pojazdów pionowego startu. PPS. Kadłub pokryty jest substancją znaną pod nazwą griffinium, która czyni go zupełnie niewidzialnym dla ludzkiego oka. Co do okien zaś, jeśli się przyjrzysz, to zauważysz lustra. Szkło weneckie uniemożliwia zajrzenie do środka oraz zapewnia przyzwoity kamuflaż.
Rampa wsunęła się w podwozie pojazdu, które użyczyło jej własnej niewidzialności, a Gladys i George zniknęli za zamykającym się włazem pokrytym griffinium. Wzbijając się w górę, pojazd zabrał ze sobą cały śnieg, który zdążył osadzić się na jego dachu. Jeszcze przez jakiś czas niektórym mieszkańcom Londynu dane było oglądać na niebie coś jawiącego się im jako lewitujący kocyk z białego puchu.

17
Wewnątrz znajdowały się dwie wydzielone przestrzenie: kokpit oraz bezpośrednio połączone z nim małe, półkoliste pomieszczenie dla pasażerów. George zamienił w kokpicie parę słów z pilotką, a następnie wrócił do Gladys. Powiesili swoje okrycia wierzchnie na wieszakach, a następnie usiedli naprzeciw siebie, na wygiętej w łuk, pokrytej czerwonym tworzywem kanapie, która przylegała do ściany pomieszczenia. George podciągnął podkoszulek i obejrzał ranę, jaką pozostawił mu dinozaur. Z ulgą stwierdził, że nie była zbyt głęboka, a krwawienie ustało. Możliwe, że mięsień w stopie dinozaura odpowiadający za poruszanie pazurem był równie wadliwy, jak reszta jego ciała. Inaczej pazur mógłby wejść głębiej i kto wie, czy nie byłoby już po wszystkim. To właśnie ta myśl sprawiła, iż Towers po raz pierwszy od dawien dawna poczuł bliskość śmierci. To z kolei pchnęło jego myśli w pewne rozkosznie mroczne zakamarki. W jego głowie poczęły na nowo zakwitać ziarna dawno zapomnianego planu. Rana nadal trochę bolała, lecz ku memu zadowoleniu postanowił, iż będzie musiał wytrzymać, dopóki nie załatwią sprawy z Geigerem. Wiedział, że przeżyje. Taką pewność daje człowiekowi jedynie silne poczucie celu.
– Daleko lecimy? – spytała Gladys.
– Spodziewaj się zmiany klimatu. Ale nie zajmie to aż tak znowu długo, nie martw się.
Gladys wyjrzała przez okno, a jej wzrok napotkał przelatującego koło statku bieluśkiego gołębia.
– Wzbiliśmy się już w powietrze?
– Owszem.
– Nieźle! Nawet nie poczułam. Cichy i komfortowy. Spodziewałam się, że stać nas na podróże w tak ekscytującym stylu. Dlaczego po Estonii musieliśmy wlec się jakimś pierdzikółkiem?
– Enid woli samochody. I zwiedzanie, jak wiesz. Lubi móc obrać złą drogę albo zabłądzić. No i przystanki. Wybór tempa. Sytuacja, w której jedynym, co masz do roboty, jest wyglądanie przez okno statku czy samolotu, jej nie satysfakcjonuje.
– Jestem w stanie to zrozumieć. – Gladys kiwnęła głową.
– No dobrze, teraz mały tutorial na temat człowieka, którego wkrótce odwiedzimy. Po pierwsze nie daj się zwieść jego powierzchowności. Stroi się jak elegancik z poprzednich epok i jest ujmująco uprzejmy, ale nie możesz zapomnieć nawet na chwilę, że to dupek, który sprzedaje zaawansowane technologicznie bronie rządom różnych krajów jedynie na podstawie rzutu kośćmi czy wyliczanki.
– Ale w zasadzie to po co to robi? Wspominałeś, że nie chodzi o pieniądze.
–Wierzy, że w ten sposób przyspiesza przebieg ewolucji na naszej planecie. Że daje przez to szansę na wykazanie się i przetrwanie silniejszym. Przynajmniej taka jest jego wersja. – George wzruszył ramionami. – Taka tam historyjka służąca ukryciu faktu, że jest po prostu obłąkańcem bez prawdziwego celu. Więc pamiętaj.
– Spokojna głowa. Myślisz, że urodziłam się wczoraj?
– Nie. Tylko cię ostrzegam. Wydaje się wyjątkowy i intrygujący, ale w rzeczywistości jest taki jak wszyscy. Prawdopodobnie przeżył tak długo tylko dlatego, że nikt do końca nie wie, co o nim myśleć. Te jego maniery są jak tarcza. Przywalisz mu i czujesz wyrzuty sumienia. Nie zrobisz tego drugi raz.
– Spokojnie, jeśli jest nikim, to będę o tym wiedziała. Mnie się nie da nabrać.
– Następna sprawa, czyli praktyczne środki ostrożności.
George wstał i podszedł do szafeczki znajdującej się w ścianie tuż koło przejścia do kokpitu; odsunął drzwiczki, zajrzał do środka, zastanowił się przez chwilę, po czym wyjął z niej dwa małe przedmioty. Jednym z nich był znany już Gladys zegarek o właściwościach usypiających.
– Mamy na pokładzie tylko jeden zegarek, ale i tak nie byłoby teraz czasu na twoją naukę celowania z niego. Dla ciebie mam coś bardziej intuicyjnego w obsłudze. – George poprosił gestem, by Gladys wyciągnęła rękę w jego stronę, a następnie założył jej na nadgarstek srebrną bransoletę z czerwonym oczkiem na środku.
– Hm… Powiedziałabym, że kamuflaż niezły. Wygląda jak nudna ozdoba.
– Geiger od razu rozpozna w tym broń. Ale to nic, i tak nie spodziewałby się miłego powitania z naszej strony.
– To co to robi? – spytała.
– Nic oryginalnego, jeśli czytujesz science-fiction. Bransoleta wypuszcza wiązkę lasera. Tutaj masz malutki włącznik, o, tutaj. Wystarczy przesunąć i…NIE! Nie dotykaj teraz!
– Żartowałam.
– Niestety nie możemy go użyć na pokładzie. Z pewnością zrobiłby dziurę w kadłubie, więc nie poćwiczysz.
– Czyli ta broń, w przeciwieństwie do twojego zegarka, jest śmiertelna? – Gladys z zadowoleniem popatrzyła na bransoletkę.
– Owszem.
– I nie masz problemu z tym, że mogę tam tym kogoś usmażyć? Kogoś niewinnego?
– Geiger nie trzyma przy sobie niewinnych osób. Poza tym, bardzo możliwe, że na wyspie nie będzie nikogo poza nim samym. Zawsze lubił samotność. Jego ludzie są na wyspie w ustalonych godzinach pracy, później odsyła wszystkich do domów i zostaje sam. Nikt z nim nie mieszka. Przynajmniej kiedyś tak to wyglądało. Ale tak czy siak, strzelaj do każdego, kto cię zaatakuje, jasne? Do każdego, kto choćby krzywo spojrzy. Ma ci nie spaść włos z głowy.
– Chyba da się zrobić. – Puściła George’owi oczko.
Po kolejnych kilkunastu minutach lotu Endsworth zaczęła się niemiłosiernie nudzić i poprosiła Towersa, by ten uśpił ją swoim zegarkiem. Pogrążyła się w kojącym śnie, gdzie czas nie stał niemiłosiernie w miejscu. Po pewnym czasie George zbudził ją, szturchając jej ramię, i poprosił, by razem z nim udała się do kokpitu.

18
Wraz z siedzącą za sterami Catherine Berger obserwowali przez przednią szybę, jak pośrodku oceanu, który złocił się pysznie odbijanymi promieniami słońca, wyrasta zielona wysepka, powiększająca się z każdym metrem przebytym przez ich pojazd. Kiedy byli już wcale blisko, Gladys oceniła, że wyspa mogła liczyć niewiele więcej niż kilometr kwadratowy i nie miała do zaoferowania wielu rzeczy, które mogłyby przykuć jej uwagę. Pierwsze kilkadziesiąt tysięcy metrów kwadratowych okupowane było przez trawę, mniej więcej pośrodku wyspy tkwił biały pałacyk, a już kilkadziesiąt metrów od budowli zaczynał się dość gęsty las. Światło słoneczne wściekle migotało na czymś, co znajdowało się w bliskości linii lasu. To lśniące coś mogło być wykonane z metalu.
Gdy tylko minęli linię klifu, zaczęli zwalniać. Wylądowali jakieś dwieście metrów od budynku. Dopiero teraz Gladys rzucił się w oczy stojący przed nim zabytkowy automobil, którego odrestaurowana czerwień połyskiwała w południowym słońcu.
– Co to jest, na Boga? – spytał Towers, nachylając się do przodu, by lepiej widzieć.
– Charette 6 z 1901 roku – odparła Catherine.
– Że co? – George popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Automobil. Ludzie jeździli tym, zanim tacy jak ty przerobili je na samochody.
– Czy to nadal może działać? – Towers znów wyjrzał przez przednią szybę.
– Istnieje taka możliwość.
– No, proszę! ******* urządza sobie przejażdżki po wysepce. Podoba ci się?
– O, tak!
– Czyli miałabyś opory przed tym, żeby zrobić z niego domofon?
– Nie, jeśli z takim działaniem wiązałaby się premia.
– Dostaniesz dwie.
Berger położyła palec na jednym z rozlicznych kolorowych przycisków pokrywających konsolę kontrolną. Gdzieś spod pokładu, z działa ukrytego pod warstwą griffinium wystrzeliła skupiona kula ognia, która uderzyła prosto w zabytkowy pojazd. Chwilę później ze statku TowersCorp wydobył się strumień wody, który ugasił powstały pożar. Gdy dym został rozwiany przez rozleniwiony wiatr, w tkwiącej teraz w miejsce automobilu osmolonej ruinie niepodobna już było doszukać się jakichkolwiek zabytkowych walorów.
Po raczej krótszej niżeli dłuższej chwili z białego pałacyku wyszedł człowiek. George i Gladys ruszyli mu na spotkanie cokolwiek skwapliwie. Kastor Geiger zatrzymał się tuż przed budynkiem. Wsparty o wizytową laskę mężczyzna ubrany był w jasnoszary garnitur uzupełniany przez białą koszulę i ukryty pod jasną kamizelką bordowy, wzorzysty krawat. Przez chwilę wpatrywał się w poskręcane zwłoki automobilu, na których tańczyły ostatnie płomienie. W końcu ruszył w kierunku swych gości. Gdy się do nich zbliżał, Gladys dostrzegła z dbałością wymodelowane wąsiki łączące się z nie mniej zadbaną bródką. Zatrzymał się. Oni również. Laska, którą mężczyzna trzymał teraz przed sobą, blisko tułowia, miała na białej rękojeści wygrawerowany wizerunek krokodyla, a srebrny pierścień oddzielał rękojeść od reszty laski, którą stanowiło lakierowane na czarno drewno.
– Ufam, że znalazł pan jakieś uzasadnienie dla tej destrukcji – rzekł Kastor z bólem w głosie, ponownie zerkając za siebie, w stronę niegdysiejszego automobilu. – Obawiam się jednak, że ja nie jestem w stanie podążyć za pańskim tokiem rozumowania w tejże kwestii.
– Nie byłem pewien, czy twoje drzwi posiadają kołatkę – zakpił George.
Geiger oderwał wzrok od płomieni i ukłonił się lekko przed Towersem i Endsworth.
– Jest mi nad wyraz miło gościć państwa na mojej wyspie. Jestem przekonany, iż…
Kolano George’a uderzyło w brzuch mężczyzny, zmuszając go do pogłębienia pokłonu, zaś łokieć, który dwie sekundy później rozbił się o nos Kastora, sprawił, że ciało gospodarza zanurkowało w trawie. Geiger dźwignął się z ziemi, ostrożnie i powoli prostując nogi oraz stopniowo łapiąc równowagę.
– O mój Bo… o rany! – wydusił z siebie, łapiąc się za krwawiący nos.
– Firma kurierska? – spytał George.
– Ach, tak. Ekskluzywna firma dostarczająca przesyłki, które byłyby zbyt niewygodne do przetransportowania lub zbyt… kontrowersyjne… dla tradycyjnych firm kurierskich. Moje nowe hobby. Jak znajduje pan naszą firmę?
– Tandetna. Ale pasuje do założyciela.
Geiger podniósł z trawy laskę i znów się o nią wsparł. Zanurzył prawą dłoń w lewej wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobył z niej jedwabną, wzorzystą chusteczkę. Przyłożył ją troskliwie do zdewastowanego nosa.
– Pomysł zakwitł w mojej głowie po raz pierwszy jakieś dwa lata temu. Zamówiłem przez firmę kurierską parę książek, a one zostały mi dostarczone w naprawdę opłakanym stanie. Rogi pozaginane, a te w twardych oprawach... połamane. Zupełnie jakby ktoś przejechał po paczce wózkiem widłowym. A to były tylko książki! Pomyślałem: „A co by się stało, gdybym za pośrednictwem tej samej firmy kurierskiej chciał przetransportować jeden z moich cudów? Co wtedy?”. Następnie przez jakiś czas, zresztą za pańską sprawą, byłem nieco niedysponowany. Ale kiedy wróciłem do formy, pomyślałem „żyje się tylko raz” i w ten sposób znalazłem sobie nowe hobby.
– Tę firmę kurierską?
– Tak.
– Aha.
– Och! – Geiger przeniósł wzrok na Gladys. – Tak mi przykro! Lękam się, iż powitanie pana
Towersa wytrąciło mnie nieco z… równowagi. Mówię to z niemożebnie wielkim żalem, jednak nie będę w stanie powitać pani we właściwy sposób. Za nic nie chciałbym, aby mój krwotok przyczynił się do splugawienia tak zjawiskowej rączki.
George przewrócił niecierpliwie oczami.
– Czy ja wiem, ręka jak ręka – odpowiedziała z rozbawieniem Gladys.
– Nazywam się Kastor Geiger. – Mężczyzna ponownie się ukłonił.
– Gladys Endsworth.
– Będzie dla mnie zaszczytem gościć panią w mym skromnym…
Gladys wybuchęła śmiechem, na próżno zakrywając usta dłonią.
– Skończ z tym gównem i przejdźmy do rzeczy! – Towers obdarzył Geigera spojrzeniem sugerującym, że nos gospodarza mógł w bliskiej przyszłości znaleźć się w ponownym niebezpieczeństwie.
– Zapraszam w takim razie do mej posiadłości. Wierzę, że będziemy mieli jeszcze okazję, by pospacerować na świeżym powietrzu. A tymczasem zapraszam na obiad!
– Jak odzyskałeś sprawność? – spytał George, gdy ruszyli już w kierunku budynku.
– Podobnie jak pan, nie specjalizuję się w medycynie, ale powiedzmy, że potrzeba jest matką wynalazków. Choć muszę przyznać, że pieniądze także pomagają. Zapraszam państwa do środka.

19
O ile rodzina Towersów otaczała się meblami w stylu retro, tak Kastor Geiger wydawał się zdobić swój dom wyłącznie oryginałami. Taka refleksja nasunęła się Gladys, gdy oglądała wykonane z dbałością o najdrobniejszy szczegół, bogato zdobione meble i rzeźby rozsiane po domostwie Geigera, miejscami okaleczone jednak przez upływ czasu. Pewne sporadyczne oznaki zaniedbania i warstwy kurzu pokrywające pewną część, skądinąd pysznego, wnętrza potęgowały jej wrażenie, iż stąpała w miejscu wyrwanym z dziewiętnastego wieku. Kastor poprowadził ich przez hall i salon; ich krótka wędrówka zakończyła się w jadalni, w której znajdował się masywny, bardzo długi, dębowy stół. Poza dwoma półmiskami tętniącymi paletą barw, ustawionymi w bliskiej od siebie odległości, podłużny kolos ział pustką. Na polecenie gospodarza George i Gladys zajęli miejsca przy daniach, sam gospodarz zaś udał się na drugi koniec stołu, oparł laskę o ścianę tuż pod jednym z rozlicznych obrazów zdobiących ściany pomieszczenia, po czym sam zajął miejsce za blatem.
– Ja posiliłem się już wcześniej – odezwał się Kastor. – Szczęśliwie przygotowałem dwie porcje, przyznaję jednakże, iż jako pańskiej towarzyszki spodziewałem się pani Enid.
– To zabawne, bo zarówno Enid, jak i ja nie jemy mięsa – powiedział sucho George.
– Ja też go nie jem – rzekła Gladys i odsunęła od siebie talerz.
– Nie? – George spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Och, więc znają się państwo od niedawna! – zauważył Geiger. – Teraz rozumiem. Zakładam, że to pani wyciągnęła pana Towersa z jego wielomiesięcznej stagnacji.
Gospodarz wyjął z prawej wewnętrznej kieszeni marynarki srebrzącą się papierośnicę zdobioną rzeźbą ośmiornicy o splątanych odnóżach, wydobył z niej papierosa, po czym schował ją z powrotem do kieszeni. Zniknął na niedługą chwilę w pomieszczeniu sąsiadującym z jadalnią, a kiedy wrócił, miał ze sobą białą, ceramiczną cygarniczkę, w której umieścił papierosa.
– Nie będzie państwu przeszkadzało, jeśli zapalę?
– Śmiało, na zdrowie. – Gladys nadal nie mogła ukryć rozbawienia ich gospodarzem.
– Och, pani żartuje, ale to nie tytoń. Gwarantuję, że substancja, której używam, może mojemu zdrowiu jedynie pomóc. W zasadzie jej obecność w moim krwioobiegu jest konieczna, bym mógł z sukcesem korzystać z jednego ze swych wynalazków. Dlatego państwa nie częstuję. Mimo że to nie tytoń i mogę państwa zapewnić o nieszkodliwości tej substancji, to zdarzało się, że opary przeszkadzały niektórym z moich rozmówców, dlatego wolałem zapytać. – Geiger spojrzał pytająco na George’a.
– Tak, pal sobie – odparł niecierpliwie Towers.
Geiger raz jeszcze zniknął w sąsiednim pokoju, by po chwili wrócić ze złotą, benzynową zapalniczką mającą za ozdobę rzeźbę listka. Zapalił papierosa.
– À propos twoich odkryć naukowych, sukcesów i porażek – zaczął George. – Chyba twój projekt „wielkie wskrzeszenie dinozaurów” nie do końca się powiódł. Coś ty tam dodał? DNA żaby?
Na twarzy Kastora pojawił się przebiegły uśmiech.
– O nie, nie! Dinozaur? To nie moje dzieło.
– Jak to? – zdziwił się Towers. – Więc czyje?
– Natury.
– Nie… rozumiem? – George zmarszczył podejrzliwie brwi.
– O, tak, te słowa doskonale pana definiują. Jest pan obecnie niczym więcej niźli cieniem samego siebie. – Geiger wyciągnął oskarżycielsko dłoń z papierosem i wycelował nią w drugiego naukowca. – Nie spodziewałem się więc dawnej błyskotliwości. Ale o tym jeszcze pomówimy. Odpowiedź miał pan tuż pod nosem w Estonii. Wiem, że udało się tam panu schwytać przynajmniej jeden okaz obdarzony patogenem. Niedźwiedzia, prawda? Słyszałem o nim od moich ludzi, ale zostawiłem go w spokoju, gdyż byłem przekonany, że zdechnie jak inne zarażone zwierzęta. Mnie udało się schwytać cztery okazy, „okazy-źródła”, zanim pan w ogóle się zorientował, że coś się dzieje. Osobnik, którego panu wysłałem wraz z zaproszeniem, był jednym z nich.
– Chwilę! – powiedział George, wyraźnie wytrącony z równowagi. – Chcę wiedzieć, o czym my tu konkretnie mówimy.
– O zmartwychwstałych dinozaurach, które pojawiły się na północnych wybrzeżach Estonii.
Towers spojrzał pytająco na Geigera.
– Sam pan widział. Wysłałem panu dowód.
– I... jaki ma to związek z niedźwiedziem, którego schwytałyśmy?
– Niedźwiedź został zarażony przez jednego z gadów. Były i inne zwierzęta, ale one, zdaje się, zdechły, nim zdążyły zrobić użytek ze zmian, jakie w nich zaszły. Niedźwiedź musiał być naprawdę silny.
– Zarażone czym?
– A co znalazł pan w niedźwiedziu?
George wstrzymywał się chwilę z odpowiedzią, ostatecznie uznał jednak, że Geiger i tak wiedział prawdopodobnie więcej niż on, więc tworzenie atmosfery tajemnicy byłoby jedynie czynieniem z siebie idioty.
– Patogen. Jakiegoś rodzaju. Nie wirus, nie bakterię. Nie byliśmy w stanie go zaklasyfikować. Po prostu… coś. – George wzruszył ramionami.
– I właśnie to coś przywróciło tym gadom życie – powiedział z entuzjazmem gospodarz. – Jednak nie sprawiło tego w geście wspaniałomyślności, o nie. Potraktowało ich DNA jako budulec dla swojego pojazdu. Chciało się transportować.
– Wyjaśnij – rozkazał Towers.
– Jak zapewne pan zauważył, dinozaur daleki był od ideału. Nieproporcjonalna, niepraktyczna budowa ciała, źle funkcjonujące organy wewnętrzne, słabe stawy i inne niedoskonałości. Takim już go znalazłem. Był, tak jak wszystkie schwytane przeze mnie okazy, nieudanym eksperymentem.
– Patogenu? – chciał potwierdzenia George.
– Owszem.
– Skąd twoim zdaniem niby przybył ten eksperymentator? – spytał sceptycznie Towers.
Geiger zaciągnął się papierosem, a następnie rzekł:
– Dinozaury pojawiły się na wybrzeżu Morza Bałtyckiego, właśnie tam znalazłem kilka pozostałości po czymś, co określiłbym mianem kokonów. Pewnie to te twory chroniły w jakiś sposób ich ciała przed ciśnieniem, kiedy znajdowały się jeszcze głęboko pod powierzchnią.
– Chcesz nam wmówić, że wyszły z morza?
– Dlaczego nie? – Kastor trysnął entuzjazmem. – Najwyraźniej życie wciąż wyłania się z wodnych głębin, panie Towers. Któż wie, co jeszcze szykuje dla nas natura pod powierzchnią oceanów i mórz.
– Czy ty sugerujesz, że jakiś czas temu z morza wyszły dinozaury i zaczęły zarażać inne zwierzęta? Skąd wzięły się prehistoryczne gady w Morzu Bałtyckim?
– Mam kilka hipotez. Według mojej ulubionej patogen użył DNA, które odnalazł w skamielinach pod dnem morza, i zbudował sobie z niego środek transportu. Któż wie, ile tysięcy, może milionów lat to trwało, ale proces właśnie dobiegł końca i mamy to szczęście, by być świadkami rezultatów tego cudu. W głębinach mórz i oceanów nadal istnieje niejeden zaginiony świat.
– No, nie wiem…
– Mam też inną hipotezę, która być może spodoba się panu bardziej. Słyszał pan o właściwościach, jakie mogą mieć duże złoża kwarcu?
– Mówisz o tych bajdurzeniach, według których kwarc w Loch Ness spowodował zakrzywienie czasoprzestrzeni i w ten sposób przez swego rodzaju furtkę czasową do jeziora przedostało się prehistoryczne zwierzę? Bez szans. Przebadałem swego czasu kwarc na wylot.
– Może natura po prostu nie chce odkryć przed panem swoich kart?
– Więc teraz sugerujesz, że to nasza planeta świadomie chce nas wybić za pomocą patogenu?
– Nie wykluczałbym. W końcu pojawił się akurat w niedługi czas po jednym z pana, bardzo nielicznych niestety, śmiałych eksperymentów.
– Mowa o?
– O wysłaniu pana Liedenbrocka do wnętrza Ziemi. Większość istot na świecie czuje się niekomfortowo z ciałem obcym wewnątrz własnego organizmu.
– Nawiasem mówiąc, Liedenbrock nie był sam. Towarzyszyła mu córka chrzestna.
Geiger nie zareagował na tę uwagę, więc George kontynuował:
– Więc twierdzisz, że zdenerwowaliśmy tym Matkę Ziemię?
– Tak. Może. A gdyby okazało się, że kwarc naprawdę ma właściwości, o jakie niektórzy go posądzają… czy nie byłoby naprawdę przerażającym mieć wroga znajdującego się poza czasem?
– Załóżmy, że któraś z twoich amatorskich hipotez ma jakieś uzasadnienie. Jaki byłby cel samego patogenu?
– Taki sam jak wszystkich innych stworzeń na tej planecie, czyli przetrwanie oczywiście. Zbudowanie sobie doskonałego domu, który umożliwiłby mu znalezienie się na szczycie łańcucha pokarmowego, na szczycie drabiny ewolucji, stanie się władcą świata. I tu pozwolę sobie powrócić do uprzednio przerwanej myśli. W Estonii schwytałem prawdopodobnie wszystkie osobniki… z wyjątkiem jednego. Ten ostatni różnił się od pozostałych. Ten był doskonały.
– I puściłeś go wolno, ot tak? – spytała z namysłem Gladys.
– Tak – skwitował z zadowoleniem Geiger i natychmiast zwrócił się ponownie do Towersa. – Określił się pan swego czasu publicznie mianem „następcy Homo sapiens”. Co się stanie, kiedy następca człowieka napotka swojego własnego następcę? Nie mogę się doczekać, by się dowiedzieć!
George popatrzył na Geigera wzrokiem przepojonym nienawiścią.
– Swoją rodzinę nazwałem „następcami Homo sapiens”, nie siebie…
George oderwał się raptownie od stołu i podszedł do wyjścia z jadalni. Łypnął za siebie groźnie i rozkazał:
– Pokaż nam pozostałe dinozaury. Natychmiast!

20
Gdy wyszli z budynku i ruszyli w kierunku znajdującego się za nim lasu, Gladys zwróciła się do gospodarza:
– Jesteś tu sam? Nie widziałam na wyspie nikogo innego, w domu też cicho jak makiem zasiał.
– Tak. Musi pani wiedzieć, że cisza i spokój są rzeczami, które niebywale cenię. Stwarzają odpowiednie warunki do przemyśleń, które są nieodłączną częścią mojego żywota, zarówno zawodowego, jak i prywatnego. Poza tym dłuższe przebywanie w towarzystwie osób… przeciętnych nie służy wielkim umysłom.
– M-hm... – Gladys pogrążyła się w myślach.
W końcu znaleźli się przed olbrzymią zagrodą, której metalowe, wysokie na kilka metrów pręty odbijały wściekle oślepiające promienie słońca. Klatka wydzielała sporą część płaskiej zieleni wraz z kilkoma drzewami. Dało się dostrzec między nimi trzy kolorowe, pokryte piórami organiczne wzgórza. Seledyn, turkus i kobalt, odpowiadające poszczególnym cielskom, ochlapane były chaotycznymi wzorami rozjaśnianej przez słońce zastygłej czerwieni.
– Zamknąłeś je tu razem?! – zaryczał Towers. – Spójrz, pozagryzały się nawzajem, ******* idioto!
– Cóż, najwyraźniej żaden z nich nie był „najsilniejszy”, prawda? – odparł obojętnie Geiger, wkładając do ust papierosa.
Towers rąbnął go pięścią w twarz tak, że ten zmuszony był wypluć papierosa, a wraz z nim jeden z zębów. Krew ochlapała pręty klatki.
– Moja cierpliwość dla pańskiego pustego bestialstwa się wyczerpała – rzekł surowszym niż zwykle tonem Kastor, wycierając czerwień z podbródka. Kiedy podniósł wzrok na George’a, Towers po raz pierwszy dostrzegł w nim jawną pogardę. – Kiedyś akceptowałem je jako część pańskiej agresywnej natury, która pozwalała panu wyprzedzać resztę świata. Jednakże ostatnio zacząłem dostrzegać chaotyczność i bezcelowość pańskich działań. Wie pan, dlaczego tylko ja z nas dwóch wynalazłem dezintegrator?
– No, tak z ciekawości?
– Charakter wynalazku jest zawsze zgodny z charakterem człowieka, który go tworzy. To jak z pisarzami. Są tacy, którzy mają światu do zaoferowania coś więcej niż prymitywną rozrywkę, i są tacy, którzy zajmują się tanią pulpą. Większość pańskich wynalazków to pulpowe gadżety, z którymi można chwilę poigrać i puścić w niepamięć. Tym, co mnie frustruje, jest fakt, iż pański potencjał jest dużo większy, jednak pański dorobek cechują zachowawczość i strach. Pozbawił pan świat wielu wspaniałych odkryć, zachowując je dla siebie i rodziny, a wszystko to z lęku przed konsekwencjami. Koniec końców jest pan błahy. Przejrzałem na oczy, kiedy wycofał się pan z życia publicznego i naukowego po śmierci małżonki. Było to dla mnie niebywałe rozczarowanie. I to autentycznie smutne, że trzeba było kogoś takiego jak pani Endsworth (z całym szacunkiem, moja droga), by wydobyć pana z otchłani.
– Nie daj się zwieść, Gladys – powiedział Towers. – Szacunek, o którym mówi, to tylko jeden z jego frazesów.
– Spoko, wiem.
George zwrócił się do Geigera:
– Z pulpą jest taka zabawna sprawa, że wszyscy nią pogardzają, ale z jakiegoś powodu wciąż jest czytana i oglądana przez masy. Wiesz, do czego jeszcze ludzie mają podobny stosunek? Do broni. Jest zła i w ogóle, ale jak przyjdzie co do czego, wszyscy chętnie kładą na niej łapę. I właśnie dlatego jeśli któryś z nas zaniża standardy, to właśnie ty.
– Możemy się już zbierać? Zaczyna mi się nudzić – powiedziała Gladys.
– Jasne. Siema, Geiger! – George odwrócił się od Kastora i wraz z Gladys ruszył z powrotem w kierunku pałacu.
– Okaz, który panu wysłałem, pana zranił, prawda? – spytał Geiger.
Towers przystanął i z obawą spojrzał na dziurę ziejącą w podkoszulku.
– A bo co?
– Nic takiego. By się zarazić, wystarczy małe zadrapanie, ale bez obaw, jeśli do tej pory nie zaszły żadne zmiany, to patogen nie uznał pana za wystarczająco interesujący obiekt do eksperymentów. To się zdarza. Nawet on był zdolny się na panu poznać. Pański czas dobiega końca.
– Jest mi strasznie przykro, bo zdecydowanie wolałbym się zmienić w zmutowaną poczwarę – prychnął Towers.
George i Gladys ponownie ruszyli przed siebie.
– Chce pan wiedzieć, dlaczego puściłem go wolno? – zawołał za nimi. – Wypuściłem z pudełka małego diabła, by móc ujrzeć, jak zmienia się w Boga. Teraz cywilizacja zapłaci za to, że skąpił jej pan rozwoju.

21
– Co sądzisz o tych wszystkich rewelacjach? – spytała Gladys, kiedy ponownie znaleźli się na pokładzie PPS.
– Mają niestety o wiele za dużo sensu. – George usiadł koło niej i oparł brodę na skrzyżowanych palcach dłoni. – Patogen, który znaleźliśmy w ciele niedźwiedzia, rzeczywiście mógł być odpowiedzialny za zmiany, jakie zaszły w zwierzęciu. Co więcej, czymkolwiek jest, nie miało zamiaru poprzestać na deformacji jego ciała i obdarzeniu go umiejętnością kamuflażu. Po tym, jak umieściliśmy zwierzę w niewoli, wykształciło skrzydła i dwie nowe śledziony. Cóż, żadna z nowych cech nie pomogła mu w ucieczce... Nadzieja w tym, że patogen nadal będzie działał równie chaotycznie i z równie marnym skutkiem… Rzecz w tym, że jeśli to, co mówił Geiger o ostatnim, „udanym” osobniku, jest prawdą, to zdaje się, że to coś znalazło ostatecznie złoty środek. A jeśli tak, to będziemy mieć problem.
– Zabij go.
– Hm? – George uniósł zdziwiony wzrok na Gladys.
– Może i kiedyś był twoim psychofanem, ale coś mi mówi, że teraz czuje do ciebie wyłącznie niechęć. Kto wie, co jeszcze może mu odwalić. Pomyśl o Enid, no i, przede wszystkim, pomyśl o mnie. Nie wiem, co kazało ci pozwalać mu żyć przez tak długi czas, ale najwyraźniej zasady gry między wami się właśnie zmieniły. To totalny świr. To jego urządzenie, o którym wspominałeś…
– Dezintegrator.
– Właśnie. Jak myślisz, trzyma go tu, na wyspie?
– Bardzo prawdopodobne.
– Więc mógłby nas po prostu zdematerializować tu i teraz, pstryknięciem palców, prawda?
George zastanowił się przez chwilę.
– To dlatego spytałaś go, czy jest na wyspie sam? Badałaś sytuację?
– Nie ma tam nikogo poza nim, więc nie powinieneś mieć problemu z rozwaleniem budynku.
Ściągnęła z ręki bransoletkę i rzuciła mu na ręce, które zdążył złożyć w kielich.
– A ten twój szajs się zaciął albo go nie naładowałeś, czy coś.
George przyjął od Gladys urządzenie, wpatrując się w nie z osłupieniem.
– Serio, jest do dupy – powtórzyła. – Nie zadziałało. Nie wiem, czy powinieneś ją teraz testować, bo jak znam życie, to akurat jak na złość zadziała i podziurawi nas jak sito...
– Przepraszam – odrzekł z namysłem okraszonym skruchą. – Może rzeczywiście coś się popsuło. Tyle czasu nie używałem tych wszystkich urządzeń…
– To jak? On się tego nie spodziewa. Jeśli nie walniesz w niego dzisiaj, jutro to on zrobi coś, czego nie spodziewasz się ty. I będziesz żałował.
George ponownie oparł podbródek na złączonych dłoniach i zamknął oczy. Gladys skrzyżowała ramiona na piersi i oczekiwała w nie lada zniecierpliwieniu na odpowiedź.
Odezwał się dopiero po dłuższej chwili:
– Wiesz, jak zginęła Jessie?
– Potrącił ją samochód?
– Tak. Ale nie kiedy próbowała przejść przez ulicę.
– Pamiętam. Zrobiła coś głupiego. Rzuciła się na ratunek jakiemuś facetowi, który sam wpadłby pod koła, gdyby nie ona. Pisali w gazetach.
– Nie poznali epilogu. Mężczyzna, którego ocaliła Jessie, został dwa miesiące później oskarżony o gwałt. – George przełknął ślinę. – I to na chłopaku z mojej szkoły. Jessie zginęła, ratując kogoś, kogo później i tak musiałem zabić. A mogliśmy mieć dla siebie jeszcze tak wiele czasu.
– Podoba mi się twój tok myślenia, George. Czyli Geiger jest w tej sytuacji jak ten *******, którego uratowała Jessie. Czy chcemy, żeby doszło do kolejnego absurdu?
– Nie.

22
Niewidzialny pojazd zawisnął nad domostwem Kastora Geigera. Gdyby tę scenę obserwowały jakieś nieświadome obecności pojazdu oczy, po chwili zobaczyłyby czerwonawy, półprzezroczysty snop ciepła wyrastający znikąd na tle błękitu nieba. Zobaczyłyby, jak snop wbija się w budynek, rozgrzewa go do czerwoności, a następnie roztapia. Jak ten sam snop przesuwa się dalej, niczym gigantyczny laserowy skalpel, w stronę zagrody i niszczy ją wraz z jej zawartością, z miejsca wywołując pożar w każdym miejscu, którego dotknie. Widziałyby, jak snop znika w tak samo tajemniczy sposób, w jaki się pojawił. Jak wywołany przez niszczycielską moc osobliwej wiązki ciepła pożar jest następnie dławiony przez fontanny wody, które w równie nienaturalny sposób wyrastają z tego samego powietrza, które wcześniej wydało niszczycielski promień. Nikt jednak nie obserwował zajścia. A wyspa Geigera w ciągu zaledwie paru chwil stała się wyspą bezludną.



Epizod czwarty (świąteczny)
A jego tytuł to:
HYDRA KRÓLEWSKA

1
– Ta powinna być dobra. Jeśli nie, to już sam nie wiem – powiedział George, przymierzając przed lustrem w kabinie błękitną koszulkę z długimi rękawami. Na stołku obok leżał stosik innych ubrań, które poległy w starciu z jego muskularną, przerośniętą sylwetką.
Czekającą przed kabiną Endsworth poczynała z wolna zatrważać perspektywa spędzenia kolejnych kilkudziesięciu minut w galerii handlowej. Mdły posmak znudzenia jął panoszyć się pod jej językiem. Zastanawiała się, czy nie porzucić teraz George’a i nie wrócić do domu. Szczęśliwie przyjechali tu jej samochodem, zatem odpadał problem podbierania mu kluczyków.
– I jak? – George odsunął kotarę.
– No, nie wiem. To na tobie wisi.
– Właśnie o to chodzi! – powiedział z satysfakcją.
– Pomyśleć by można, że po tych wszystkich wyczerpujących godzinach na siłowni chciałbyś się pochwalić efektami.
– Te wszystkie wyczerpujące godziny na siłowni są po to, by być zdrowym i zdolnym w każdej chwili obić komuś mordę. Nie po to, by paradować potem na golasa w samozachwycie.
– Noszenie dopasowanych ubrań jest chodzeniem na golasa?
– Tak się w nich czuję. W okresie swojego marazmu trochę zaniedbałem garderobę i nawet kiedy wyrosłem z poprzedniego zestawu ubrań, nie wymieniłem ich. Dzięki tobie mnie i Enid znów chce się cokolwiek. Dzisiejsze zakupy są tego dowodem.
– Ruszyłeś się do sklepu, e-khem, rozumiem. A do czego odzyskała chęci Enid? Nie powiesz mi, że pisanie pracy dyplomowej to szczyt jej aspiracji?
– Znów zaczęła biegać.
– A już myślałam, że jest małym leniuszkiem. – Gladys okazała autentyczne zdziwienie. – Nigdy nie ćwiczyła razem z nami.
– Ćwiczenia siłowe nigdy jej nie interesowały.
– Masz jakąś teorię, dlaczego tak jest?
– Nie muszę się zastanawiać, wiem to. Po prostu nie lubi mieć pod ręką jakiejkolwiek broni. Przy jej charakterze z jakąkolwiek czułaby się źle.
– Rozumiem. Więc woli trenować ucieczki? – zaśmiała się Gladys.
– Uciekając, nikogo nie skrzywdzi.
– A jednak w Estonii spisała się całkiem nieźle jako siła ofensywna.
– Wezmę to, to i… to. – George zawiesił na swoim prawym przedramieniu kilka wybranych szmat i opuścił kabinę. – Broniła rodziny. Myślę, że nawet wtedy czuła się skonfliktowana.
– Czuła się winna, że tymczasowo uśpiła mutanta, który chciał nas pochlastać na kawałki? – Gladys była w szoku. – No pewnie, ojej, żeby tylko biedny misio nie obił sobie pysia, upadając! Ona jest tak nudna, że aż zaczyna mnie to interesować.
– Jakby ci to wytłumaczyć… – powiedział Towers, odkładając na wieszak za ciasne podkoszulki. – Żyjemy w niezwykłym świecie, w którym większość tego, co wartościowe, czyli wystające gwoździe, chętnie dobija się młotkiem. Enid jest takim wystającym gwoździem, który ochoczo sam się dobija do poziomu belki.
– Chyba łapię metaforę. Poczekaj, wzięłabym sobie jeszcze jakąś kurtkę.
– À propos Enid. Poprosiłem cię o towarzyszenie mi dziś z pewnego konkretnego powodu – rzekł, gdy opuszczali przymierzalnię.
– Powód z definicji jest czymś konkretnym – uczyniła przytyk, omiatając wzrokiem rzędy wieszaków z okryciami wierzchnimi.
George przemyślał uwagę Gladys.
– No tak. Liczyłem, że pomożesz mi wybrać dla niej jakiś prezent. Jakieś trzy lata temu skończyła mi się wena.
– Kup jej dyplom. Nie mogę patrzeć, jak się męczy i przynudza z tą pracą, nad którą ślęczy godzinami.
– Kiedyś proponowałem, ale odmówiła.
– Taka ambitna?
– Nie do końca tak bym to nazwał. Boi się, że jeśli wyręczę ją w kwestii dyplomu, na jej barkach nie będzie już żadnej odpowiedzialności.
– Czekaj, czekaj. Czy dobrze zrozumiałam? – zaśmiała się Endsworth. – Czyli do tego czuje się winna, bo macie pieniądze?
– Niestety. Tak jakby.
– I naprawdę chce być tą dziennikarką? Jakoś mi to do niej nie pasuje.
– Nie, już dawno się jej odwidziało. Myślę, że będzie świetną tłumaczką, biorąc pod uwagę jej umiejętności. Już włada biegle pięcioma językami. Ale póki co uparła się, żeby skończyć studia. Nie lubi niezamkniętych wątków.
– Czyli… czuje się źle z tym, że nie zapracowała na swoje umiejętności translatorskie, dlatego męczy się na studiach, żeby uczciwie zapracować na dyplom, mimo że nie zamierza wiązać kariery z kierunkiem studiów. Taki zamiennik? Dobrze główkuję?
– Dobrze.
– W porządku, wymyślę coś w sprawie prezentu dla tej niemoty, tylko najpierw wybiorę prezent dla siebie. – Gladys zaczęła obracać jednym z wieszaków, obrzucając krytycznym spojrzeniem wiszące na nim kurtki.
– Na pewno potrzebujesz nowej? – zdziwił się George. – W tej pomarańczowej widzę cię dopiero drugi raz.
– No właśnie, drugi. Spowszedniała mi. Rany, wszystko czarne. Niezły syf. George, miałam cię o to spytać od jakiegoś czasu… ale wtedy zawsze przychodziło mi do głowy lepsze pytanie. Ale skoro już się tu razem nudzimy, to co mi szkodzi. Jak to jest… no wiesz, niańczyć dzieciaka?
– Masz na myśli wychowywać?
– Tak! – Gladys pstryknęła palcami. – No wiesz, nie pytam o to, jak jest teraz, tylko o początek, kiedy dziecko jest niedorozwinięte i robi pod siebie.
– Chyba zaczynam rozumieć, co muszą czuć niektórzy ludzie podczas rozmowy ze mną. – Wzdrygnął się.
– Oj, uraziłam cię? Trafiła kosa na kamień? – zaśmiała się. – Wymiękasz?
– Nie. Odpowiem, spokojnie. Moje pierwsze skojarzenie… zęby.
– Pardon? – Kwaśny grymas przykleił się do twarzy Gladys.
– Kiedy myślę o najmłodszych latach Enid, pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to epizody, w których ja i Jessie uczymy ją myć zęby. Obowiązek, który każde z nas wykonywało wcześniej w samotności, stał się nagle wydarzeniem towarzyskim – wyjaśniał George, lekko się uśmiechając na wspomnienie. Później spochmurniał. – Swoją drogą, ludzie mogą pucować rekinom płetwy, jeśli chodzi o uzębienie. Ciągle trzeba na to to chuchać i dmuchać, inaczej pokrzywią się, zgniją czy co tam jeszcze może się im przytrafić.
– To prawda. Listy zębnych przykrości tak łatwo nie zamkniesz.
– Jak wiesz, nigdy nie zostałem fanem sztuki stomatologicznej… À propos! Zamierzasz kiedyś skończyć z tą moją piątką? To już trochę trwa.
– Próchnica weszła bardzo głęboko. Masz ją przy samej kości. To nie takie proste. Nie powinieneś narzekać. Naprawdę miałeś wielkie szczęście, że po tylu latach sporadycznych wizyt u stomatologów masz tak niewiele ubytków. Jeszcze trochę i skończymy. Niektórzy wpadają do mnie od lat, miesiąc w miesiąc, i wciąż mają nowe problemy.
George machnął ręką.
– Wracając do tematu. Mówiłem…
– Że nie lubisz.
– A, tak. Kiedy byłem młodszy, komuś od czasu do czasu udawało się jednak mnie zwabić, wmanewrować bądź po prostu zmusić do wizyty w salonie tortur. I nie mam z tych feralnych wizyt ani jednego dobrego wspomnienia. Po twoim leczeniu muszę przyznać, że medycyna poszła mocno do przodu i…
– Wrrr! – Gladys łypnęła na niego groźnie. – Nie muszę chyba ci mówić, że przynudzasz i jeśli zaraz nie przestaniesz błądzić, i nie przejdziesz do rzeczy, to cię palnę?
– Już, już. Tak więc, kiedy Enid wyrosły pierwsze zęby, bardzo dbałem o to, żeby gabinet stomatologiczny odwiedzała tylko ze względów profilaktycznych. Pamiętam te wszystkie urocze szczoteczki do zębów w kształcie żółwików czy pasty z ksylitolem w opakowaniach ze słodkimi zwierzątkami szorującymi ząbki.
– To prawda, bywają urocze.
– I zabiegi lakowania! Wiele osób nie wie, że jeśli zadbają już o mleczaki swoich dzieci, to później także ich zęby właściwe będą mocniejsze. A ja miałem totalnego hopla na punkcie tego, żeby Enid nigdy nie musiała przechodzić w gabinetach stomatologicznych tego co ja.
– Umieram!
– Na samą myśl, że mogłaby cierpieć, dostawałem gęsiej skórki. Więc dużo czytałem na temat profilaktyki i…
– Dzięki twojej odpowiedzi zapomniałam już, czego dokładnie dotyczyło pytanie. Ale jestem niemal pewna, że nie chodziło o…
– Dobrze zrozumiałem, o co pytałaś, i zmierzałem do tego.
– A daleko jeszcze?
– Nie, już dotarłem. Pytałaś o to, jak to jest spędzać czas z dzieckiem, które nie potrafi sklecić nawet jednego zdania. Zastanawiałaś się, czy to nie jest przeraźliwie nudne.
– A, tak.
– Więc ci odpowiadam, że moim zdaniem przez pierwsze lata czułość i troska są tym, co zastępuje komunikację werbalną. Opieka nad dzieckiem jest twoim sposobem na komunikowanie się z nim. Czy moja odpowiedź cię satysfakcjonuje?
– Może być.
– Myślę, że Jessie odpowiedziałaby ci podobnie. Choć może mówiłaby mniej o zębach.
– Więc co za szkoda, że to nie ty wpadłeś pod ten samochód.
– Nie podzielała mojej obsesji, bo i nigdy nie podzielała moich lęków. Koniec końców Enid ma zdrowe zęby i nie takie złe skojarzenia ze słowem „dentystka”, więc moje starania przynajmniej nie poszły na marne. Akurat ta kurtka jest obrzydliwa.
Gladys dała George’owi palcem znak, by poczekał, włożyła pikowaną parkę i ustawiła się przed lustrem.
– Chciałam tylko sprawdzić, czy jej nie upiększę swoją osobą. Hm… Nie, na mnie też jest paskudna. Miałeś rację.
Towers zastanawiał się przez chwilę.
– Hm…wiesz, chyba miałbym dla ciebie ciekawe pytanie. Ale wolałbym pogadać o tym w jakimś mniej hałaśliwym i ustronniejszy miejscu. Wpadlibyśmy do jakiejś kawiarenki tu, w galerii, co ty na to?
– No, niech będzie. Jeśli obiecujesz, że jest ciekawe.
– Myślę, że się nie zawiedziesz.

2
– Zabiłaś kiedyś kogoś? – palnął George znad parującej filiżanki wypełnionej gorącą czekoladą. Mówił ściszonym głosem, mimo że wybrali osamotniony stolik w rogu kawiarni.
– No proszę. Wyrabiasz się – powiedziała z niekłamanym zadowoleniem Gladys. – Ale nie wiem, czy to jest odpowiednie miejsce na tę rozmowę, skoro każesz nam szeptać.
– Nie musimy. Ściszaj głos tylko, kiedy będą zbliżały się słowa typu „zabijać”, „krew”, „umarł” i tak dalej.
– Hm… – Endsworth uśmiechnęła się. – Nie wiem, czy tym razem to ty nie będziesz zawiedziony.
– Cóż… – tu George znów ściszył głos – …przez cały ten czas nie przestałem się zastanawiać, czy wtedy, kiedy nas szantażowałaś w naszym domu, naprawdę mieliśmy się czego obawiać.
– Kilku ludziom zdarzyło się wyjść ze spotkania ze mną z uszczerbkiem na zdrowiu, ale morderstwo… nigdy nie stało się moim udziałem. – Wzięła łyk czekolady. – Najbliżej byłam z moją dobrą radą dla ciebie odnośnie do tego, co należy zrobić z tym twoim Geigerem.
– I jak się z tym czujesz?
– Dobrze.
Chwila pauzy.
– Czy lubisz mnie przez to mniej?
Pytanie rzuciła jakby mimochodem, jakby starając się ująć mu ciężaru, jednak dłuższa chwila, która była potrzebna George’owi na udzielenie odpowiedzi, wskazywała, iż wiedział on, jaką w istocie kryło w sobie wagę.
– Nie.
– Ale tobie spalenie tej wyspy na popiół nie sprawiło takiej frajdy jak mnie?
– Nie. Czy jestem przez to dla ciebie mniej ciekawy?
– Nie – spojrzała na niego bystrze – bo zrobiłeś to mimo niechęci. To zabawniejsze niż moje prostolinijne motywacje.
George wybuchnął donośnym śmiechem, wyrażającym bardziej szczerą radość niż rozbawienie, i natychmiast wstał od stolika.
– Lepiej chodźmy stąd i pozwólmy tym biednym ludziom dopić, co mają do dopicia, w spokoju.
– No dobrze. – Gladys również stanęła na nogi i zgarnęła z sąsiedniego krzesła reklamówki wypełnione ich zakupami.
– To co? Wracamy na parking? – spytał Towers.
Gladys chwyciła go za ramię i pociągnęła z całej siły w kierunku przeciwnym do obranej przezeń marszruty.
– Nie! W ogóle zapomniałeś o prezencie dla Enid! A ja właśnie wpadłam na świetny pomysł! – rzuciła z entuzjazmem.

3
– Co to jest? – spytał, obracając w rękach kolorowe, kartonowe pudełko wręczone mu przez Gladys.
– Pfff. Jesteś bardzo marnym naukowcem, George.
– E-khem! To, że nie wiem, co to jest, nie oznacza, że nie potrafiłbym tego odtworzyć, gdyby dać mi odpowiednią ilość czasu.
– Jesteś bardzo aroganckim naukowcem, George. Zwłaszcza jak na kogoś, kto nie potrafi rozpoznać pulsometru.
– Oczywiście, że rozpoznałem. Ale jesteśmy w sklepie sportowym. Czy nie powinien znajdować się raczej, nie wiem, w sklepie medycznym?
– Nie pulsomierz, tylko pulsometr! – Gladys przewróciła oczami. – To pulsometr do biegania, głupcze!
– Ach…
– Mierzy tętno, mierzy spalone kalorie, wyznacza ci odpowiednie tempo i takie tam. Nie wiedziałeś o pulsometrach? Żyjesz we własnym świecie, co?
– Najwyraźniej trochę tak.
– Popatrzmy na parametry. Wygląda dobrze. I chyba jest wystarczająco drogi, żeby był dobry.
– Myślę, że nada się na prezent dla Enid. Jestem za – przytwierdzili.
– No to do kasy. Ty płacisz, oczywiście.

4
– Teraz moja kolej – oznajmiła, rzucając niedbale reklamówkę z ubraniami na tylne siedzenie samochodu. Obok nich położyła pudełko, w którym znajdował się pulsometr przeznaczony dla Enid.
– Kolej na co? – George wcisnął się na miejsce pasażera i zatrzasnął drzwi, odgradzając się tym samym od chłodu podziemnego parkingu.
– Na pytanie. – Usiadła za kierownicą i zamknęła drzwi.
– Proszę bardzo.
– Czy w Wigilię poznam twoich rodziców?
Nim odparł, odchrząknął z zakłopotaniem.
– Dziwne pytanie jak na ciebie. A jaka odpowiedź byłaby zadowalająca?
– To zależy, jak bardzo są nudni i czy raczej zepsują, czy urozmaicą nasze spotkanie.
– Czyli ty nie tyle liczysz na spotkanie, co obawiasz się go. Znów zrobiło się normalnie – rzekł z ulgą. – No cóż. Jak każdy szanujący się człowiek, nienawidzę swojego ojca. Więc na jego wizytę nie ma co liczyć.
– Kryje się za waszym konfliktem coś interesującego?
– Nie sądzę, by było to interesujące w twoim rozumieniu tego słowa.
– Spróbujmy.
– Ojcowie to pasożyty swoich rodzin. Zbiera taki jeden wokół siebie kolekcję osób, żeby móc odbębnić irracjonalne oczekiwania swoich własnych przesuszonych przodków, udaje, że otacza ich opieką, by w istocie traktować tę swoją gromadkę jak ozdoby, następnie niedogodność, a w końcu jak brzemię. I ci sami ojcowie jeszcze mają tupet narzekać na swój los. Mój ojciec nie okazał się wyjątkiem. Był taki sam jak wszyscy i, koniec końców, to najgorsze, co zrobił. Ale wystarczyło. Już nawet jako dziecko rozumiałem, że jest idiotą, na którym nie można polegać. W końcu i mamie udało się pozbyć go ze swojego życia. Odpowiadając na twoje pytanie, Enid na pewno wpadnie do swojej babci jakoś przed dwudziestym trzecim, ja też ją odwiedzę, ale jeśli chodzi o Wigilię, to mama zwykła spędzać ją u siebie, w Alfriston Village, w towarzystwie licznych krewnych z całego Albionu. A tłoczne biesiady to już nie moje klimaty. Więc i Wigilię, i święta spędzimy we trójkę.
– W czwórkę – poprawiła Gladys.
– Puff udziela się towarzysko tylko wobec Enid. Raczej nie zauważysz jego obecności. Ale miło, że pamiętasz. Enid i ja pomyśleliśmy, że zaczniemy wieczór trochę nietypowo. Przed kolacją można by wpaść do kina i coś obejrzeć. Nie lubimy zaczynać Wigilii zbyt wcześnie, rozumiesz, nim nastrój nie dojrzeje.
– Przyznam, że całkiem dobry pomysł. Nawet jeśli film będzie do kitu, to najwyżej wyśpię się przed kolacją. – Gladys wsadziła kluczyk do stacyjki i przekręciła. Samochód zawarczał, powracając do życia.
– Znasz jakieś dobre, nieco ustronne miejsce bez zbędnego motłochu?
– Tak, przy jednej z uliczek odchodzących od Elmore Park jest małe, kameralne kino.
– Świetnie.

5
„Otoczony kontrowersją młodociany milioner Dan Killian zaprezentował swój kolejny pomysł na internetowy show. Nowa gra dawałaby internautom możliwość…” – informował głos z radia.
– Możemy poszukać muzyki? – zaproponował George.
– Same wiadomości i reklamy – stwierdziła Gladys, obskoczywszy palcem wszystkie przyciski do zmiany kanałów. – Może sama coś ci zaśpiewam? Słuchaj!




Kiedy Gladys skończyła zawodzić, George miał tylko jedno pytanie:
– No i co to miało być?
– Ciekawostka. Wiesz, co to za utwór?
– Nie jestem biegły w muzyce.
– A ja się stałam biegła, przez lata szukając odpowiedzi na pytanie, które właśnie ci zadałam.
– Nie wiesz, co to za piosenka?
– Znam dokładnie słowa, melodię i głos wykonawcy. Ale taka piosenka nie istnieje.
– Sama ją napisałaś?
– Nie. Wyśniłam.
– Hm?
– Ta piosenka leciała w radiu w moich snach. I to wielokrotnie. Znam ją na pamięć, więc szukałam jej nieraz w internecie, wpisując w wyszukiwarkę cały cholerny tekst. I nic.
– Tajemnicza sprawa! – George był wyraźnie zaintrygowany. – To jak z tym gościem, który śnił o świecie przyszłości. Każdej nocy, gdy zasypiał, śnił ciąg dalszy historii dziejącej się w dwudziestym drugim wieku.
– I co, wierzysz w jego opowieści?
– Wierzę w twoją. O nim tylko wspomniałem, żeby było ci raźniej.
– Myślisz, że we śnie można odwiedzić inną rzeczywistość?
– Kto wie. Nie upierałbym się, że nie. O snach wiemy naprawdę niewiele.
– Przypomniała mi się jeszcze ta jedna profesor kaznodzieja, która głosi swoje teorie czy też objawienia dotyczące powstawania nowych światów. Nie pamiętam nazwiska, ale wiesz, o kim mówię?
– Niestety nie.
– Według niej dzieje się to w wyniku jakichś czasoprzestrzennych zawirowań, które nazywała „nadiskrami”, czy jakoś tak. Chodzi o to, że gdzieś tam teraz może istnieć jakiś inny George Ian Towers, tylko że na przykład w dziewiętnastym wieku, bo z jakichś powodów twoja sekwencja DNA (czy co tam jeszcze jest potrzebne, by ktoś zaistniał) pojawiła się kilkadziesiąt lat wcześniej, albo w dwudziestym drugim wieku, bo powstanie sekwencji zostało opóźnione. Może osoby takie jak ja czy ten gość, o którym wspomniałeś, żebym poczuła się mniej walnięta, łączą się przez sny z innymi wersjami samych siebie. W końcu wedle tej teorii to te same umysły, które dzieli tylko czas. A może mamy po prostu mocno porąbane sny.
– Nie podejmę się dziś odpowiadania na twoje pytanie. Ale nawet jeśli to tylko twój umysł skomponował utwór podczas snu, byłoby to fascynujące. Moglibyśmy przyjrzeć się bliżej twoim umiejętnościom, kiedy już zajmiemy się bieżącymi sprawami. Jeśli nie masz nic przeciwko, oczywiście.
– Brzmi jak więcej dobrej zabawy. – Po chwili namysłu dodała, przełykając ślinę: – Jak zareagowałbyś, gdyby ktoś ci powiedział, że coś z innego świata prawdopodobnie próbuje się z nim skontaktować przez jego sny?
– Powiedziałbym, żeby wziął leki na lepszy sen i nie zawracał mi głowy.
– Co byś zrobił, gdybym to ja ci to powiedziała?
– Cóż… są równi i równiejsi. Zbadałbym sprawę, gdybyś sobie życzyła.
– Czyli wrócimy do tematu?
– Tak – odparł bez zawahania, a ona odetchnęła z ulgą. Brak empatii, o którą wszyscy wkoło robili tyle szumu, i wieczna gonitwa za dreszczykiem to jedno, ale jeśli jej głowa szwankowała, to nie chciała być z tym sama.

Od siebie dodam jedynie, iż bajdurzenia dotyczące natury światów autorstwa profesor, o której wspominał Towers, nie tylko w szczegółach mijały się z prawdą, ale dotykały ledwie wierzchołka góry lodowej w miejscach, gdzie trafiały w punkt. Ludzki umysł nigdy nie pojmie złożoności wszechświata. Zawsze będzie żebrał o sens, cel i znaczenie, nie rozumiejąc, iż tychże nie da się odnaleźć.
Je trzeba uczynić.

– No to sprawdźmy, co tam nadają po wiadomościach! – Gladys znów zmieniła stację. – O tak! Niektórzy muzycy są wieczni! Idealnie trafiła, przyjmując taki sam przydomek jak ten siedemnastowieczny dramaturg.
– Rzeczywiście Haven była niezła – przytwierdził George.
Gladys pogłośniła. Wnętrze samochodu wypełnił refren utworu „Nowe sposoby na życie” (1972):

Nie jestem zakochana,
Mówią, że moje serce jest chore (chore),
Nie jestem zakochana,
Myślą, że ostrzegą mnie w porę (porę),
Nie jestem zakochana,
Nie dam wywieść się w pole.

6
Budynek znajdował się w lekko szarawej, acz z gruntu zadbanej i spokojnej okolicy, której odosobnienie, zdaniem Gladys, dobrze współgrało z kameralnym charakterem kina.
Ona i Towersowie minęli młodego, zaciągającego się papierosem mężczyznę i zatrzymali jakieś pół metra za nim, tuż przed wejściem do kina. Podczas gdy Enid omiatała wzrokiem zawieszony na drzwiach wejściowych repertuar, mężczyzna, którego wcześniej minęli, wyjął z ust papierosa i splunął beztrosko za siebie. Plwocina wylądowała dokładnie między sąsiadującymi ze sobą butami George’a i Gladys, odpowiednio prawym i lewym, a mlaśnięcie przy zetknięciu śliny z kostką brukową było wystarczająco głośne, by zwrócić ich uwagę.
– Ty ******* świnio! – ryknął na mężczyznę George.
Brwi młodzieńca najpierw uniosły się w zaskoczeniu, a następnie opadły, sygnalizując oburzenie.
– Nie pozwalaj sobie, *******. Odezwij się do mnie tak jeszcze raz, a zgaszę tego papierosa na…
Towers błyskawicznie znalazł się przy nieznajomym, wyciągnął mu papierosa spomiędzy palców i wrzucił go do ust chłopaka, tym samym ukracając jego groźby. Chłopak krzyknął rozpaczliwie i odruchowo szarpnął głową w tył, jednocześnie próbując wypluć papierosa, który to umyślił sobie usadowić się wygodnie na jego języku. Młodzieniec poczuł, jak kolano napastnika wgniata się w jego przeponę. Zgiął się wpół i tyle dobrego, że wtedy papieros zdecydował się wypaść w końcu z jego ust. Towers pochwycił młokosa za jego kurtkę i przyciągnął do siebie. Niepodobna stwierdzić, czy w kolejnych wyplutych przezeń słowach więcej było jego własnego jadu, czy też mojego.
– Samo bicie waszych serc doprowadza mnie do szału! Wszyscy zdechniecie, kiedy…!
– Tato! – krzyknęła Enid. Chwyciła ojca za ramię i zaczęła odciągać od chłopaka, który właśnie wietrzył swój język, próbując ugasić ból. – Słowo daję, nie możemy zatrzymać się nawet na chwilę!
– Jezu Chryste, co pan robi! – Młoda kobieta nadbiegła raptem z przeciwnej strony ulicy i dopadła do poszkodowanego. – Co pan zrobił mojemu facetowi?!
– W przyszłości trzymaj swojego faceta krócej na smyczy – skarcił ją George. – Choćby dla jego własnego dobra.
– Do środka! Już! – krzyknęła Enid, adresując rozkaz zarówno do swojego ojca, jak i do Gladys.

7
– To z papierosem było niezłe – oceniła Gladys, gdy ona i George siedzieli w wygodnych fotelach poczekalni wśród licznych plakatów filmowych rozwieszonych na ścianach i w towarzystwie kilkorga innych klientów kina. – Twoje kopnięcia i sierpowe zaczynały mi się już nudzić. To był niezły zwrot akcji.
– Sam mi to podsunął. Cieszę się, że widowisko się podobało. Teraz cicho, Enid wraca.
– Ponieważ mamy święta – zaczęła młoda Towers – paradoksalnie, powtarzam: paradoksalnie, nie będziemy roztrząsać tego, co stało się przed kinem. Ale umawiamy się, że na sali ma być spokój, jasne? Tak jak prosiliście, choć czułam się z tym głupio jak cholera, wykupiłam wszystkie miejsca w dwóch pierwszych rzędach. Więc nikt się do nas nie zbliży. Więc nie będzie żadnych powodów, żeby się z kimkolwiek kłócić. Kimkolwiek. Zrozumieliście? Oboje?
– Przecież ja się nie biję – odparła Gladys.
– Ale masz zły wpływ na tatę. – Enid wskazała na ojca. – Z niepokojem zauważyłam, że przy tobie jest coraz bardziej „kreatywny”.
– To skocz jeszcze po popcorn – skwitowała Gladys.

8
Enid, George i Gladys siedzieli wyizolowani w pierwszym rzędzie sali. Ich ciała, ubrania oraz tytki popcornu w ich dłoniach przejmowały kolejne kolory tryskające z ekranu, na którym wyświetlał się właśnie kalejdoskop reklam poprzedzających film.
– Jeśli zaraz się nie zacznie – warknęła Gladys – to dasz mi kluczyki, George, i wracam do domu. Zasnąć, to teraz nie zasnę, bo przez te głupie reklamy mam tęczę pod powiekami.
W oznace protestu rzuciła w ekran prażonym ziarnem kukurydzy, za którym pobiegł wzrok osłupiałej Enid.
– C-co ty robisz!? Nie śmieć tutaj!
– A oni mogą zaśmiecać mój dzień swoimi reklamami? – Gladys wskazała oskarżycielsko na ekran.
– Prawdę mówiąc, trochę z nimi przesadzają – przyznał George.
– O rany ! – Enid jęknęła, kładąc dłonie na policzkach. – Ktoś tu idzie! Na pewno zwrócić nam uwagę! Co za wstyd! Ja chyba będę musiała zrobić sobie przez was operację plastyczną!
– Dwa pierwsze rzędy są nasze. Niech spada! – rzuciła obojętnie Gladys.
Dwójka młodych ludzi przebrnęła przez wąski rząd siedzeń i zatrzymała się przy Enid.
– Pani Towers, prawda? – powiedział chłopak z taką nieśmiałością, iż można było zakładać, że kolory rzucane przez ekran maskowały właśnie czerwień na jego policzkach.
– Tak, e-khem – odchrząknęła Enid. Nawet na końcu języka nie miała żadnego słowa, by kontynuować rozmowę.
– Wiedziałem! Od razu rozpoznaliśmy panią w poczekalni. – Chłopak wskazał kciukiem na stojącą za nim dziewczynę. – Ja i moja siostra chcielibyśmy prosić panią o autograf.
– A-ależ ja w zasadzie nie zrobiłam niczego szczególnego – wybąkała zakłopotana Towers i podrapała się z tyłu głowy, chociaż wcale jej nie swędziała.
– Jeszcze wszystko przed panią. Na pewno wiele pani osiągnie, jak to Towers. I proszę koniecznie powtórzyć swojemu tacie, że uważamy, że miał rację w sprawie obozów.
– Oczywiście – przytaknęła siostra chłopaka, unosząc w górę kciuk. – Jesteście super! Nie przejmuj się nigdy tym, co mówi na wasz temat ta cała banda. Jestem pewna, że gdyby… um… sprawy w waszej rodzinie potoczyły się inaczej, już dawno zaprowadzilibyście na świecie porządek.
– Nie sądzę, żeby k-ktokolwiek był w stanie po prostu… – wyjąkała bezradnie Enid.
Podczas gdy młoda Towers kontynuowała swoją rozmowę z fanami, schodząc na tematy jej wykształcenia i zainteresowań, oraz podpisywała się na podsuniętych jej skrawkach papieru, Gladys zagaiła do George’a ściszonym głosem:
– Przy takich oczekiwaniach nic dziwnego, że nasza Enid boi się zacząć robić w życiu cokolwiek. George?
– Ja… – George badał dłońmi swoją twarz. – Zastanawiam się, czy aż tak zmieniłem się od czasu mojego ostatniego publicznego wystąpienia? A jeśli tak, to na lepsze czy gorsze?
– Dla mnie wyglądasz w porządku.
– Dzięki.
– Zresztą, nie wiem. Zazwyczaj nie patrzę na ciebie, kiedy rozmawiamy, bo przecież słyszę dobrze i nie muszę czytać z ruchu warg. A teraz nie ocenię, bo jest na zmianę albo za ciemno, albo za kolorowo.
– Nic już nie mów – skwitował Towers głosem niekryjącym przygnębienia.
– Ej! – Gladys szturchnęła George’a łokciem. – A może to przez te nowe, luźniejsze ubrania?
– A wiesz, że może! – Towers się rozpromienił. – Chwila… ale przecież właśnie teraz znów noszę się tak jak za dawnych czasów.
– To nie wiem. – Gladys ucichła na chwilę, a potem parsknęła śmiechem.
– Nie śmiej się tak głośno w kinie! Trochę kultury! – skarcił ją George, czyniąc to jednak z dobrodusznym sarkazmem.
– Jak to? Przecież to będzie komedia? To co mam robić przez cały film?
– Jeśli to komedia, to i tak nie będzie się z czego śmiać. Im nowsze, tym bardziej prymitywne.
– To nie komedia, to horror – wtrąciła Enid. – Gladys, przecież sama wybierałaś film.
George i Gladys dopiero teraz zauważyli, że fani rodziny Towersów w końcu ich opuścili.
– Jak to? – Gladys była wyraźnie zdezorientowana. – Przecież kobieta na plakacie się uśmiechała? Na plakatach filmów z żadnego innego gatunku postaci się nie śmieją, prawda?
– Ona krzyczała – powiedziała z zażenowaniem Enid.
– Ups!
– Jeśli to horror, to będzie jednak się z czego pośmiać – podekscytował się George.
– To co w końcu oglądamy? – spytała Gladys, kiedy ekran pociemniał, a ostatnie światła w sali zgasły.
– Horror – powtórzyła Enid.
– Następnym razem zadaj sobie więcej trudu przy wybieraniu filmu – rzekł George. – Albo zostaw sprawę profesjonalistkom, które sprawdzają więcej niż miniaturkę plakatu przy tytule. Co to w zasadzie będzie?
– Tam było coś jak „Obżartuch” – próbowała sobie przypomnieć Gladys.
– Nie „Obżartuch”, tylko „Smakosz” – poprawiła Enid. – To „Smakosz 2: Ostateczna uczta”. Oglądałam jedynkę. Była niezła.
– „Ostateczna uczta”? – George był wyraźnie zażenowany. – Gdybym to przeczytał na plakacie, przetarłbym dla pewności oczy, nim spojrzałbym na niego ponownie. Mam nadzieję, że to przynajmniej nie jest jeden z tych chłamów, które wciskają ludziom kit „historia oparta na faktach”, jak ten „Dyniogłowy” z zeszłego roku.
– Chyba przy jedynce wspominali, że jest oparta na faktach – przypomniała sobie Enid.
– Szlag.
– Dynia była na faktach? – zainteresowała się Gladys. – Ciarki mnie przeszły.
Film rzeczywiście okazał się horrorem pod tytułem „Smakosz 2: Ostateczna uczta”. Mimo niesmaku, jaki wzbudził w George’u tytuł, poczuł ulgę, zobaczywszy pierwszą głowę odrywaną od ciała, bo to ostatecznie udowodniło mu, że przynajmniej nie mieli do czynienia z komedią. Już po paru chwilach śmiał się w głos razem z Gladys na widok dwójki aktorów nieumiejętnie odgrywających swoją śmierć. Seans trwał jakieś półtorej godziny, trójka widzów komentowała między sobą najbardziej kontrowersyjne dla siebie sceny:

Gladys: Ale to głupie. Gdzie leziesz, kretynie? Ja już dawno bym uciekła.
Enid: Wierzę.

Gladys: O rany, ale ryj! Ahahaha!
Enid: …
George: Hahahaha! Rzeczywiście. I do tego ma minę jak buldog z zatwardzeniem na puszczy!
Enid: …
...
...
...

Enid: Ci ludzie chyba nie chcą przeżyć. Co oni robią?!
Gladys: Nie masz kibicować ludziom, tylko ich głupocie, żebyśmy mogli zobaczyć więcej kreatywnych sposobów na śmierć. Na tym to polega. Poza tym miej trochę empatii. Przecież ten zmutowany kanibal też chce żyć. Chyba nie wyobrażasz sobie, że z taką facjatą skoczy sobie po prostu do McDonalda?
Enid: Ale ja nie… Kurczę! Nie wierzę, że dałam się nabrać i naprawdę przez chwilę poczułam się winna!
Gladys: Hahahhaha! Jesteś na swój sposób niesamowita.

Ostatecznie konsensus brzmiał następująco: „Niezłe gówno”. I w tym epitecie mieściła się zarówno krytyka niskiej wartości artystycznej obrazu, jak i pochwała jego walorów rozrywkowych.

9
Po wąskim pomieszczeniu, stanowiącym jadalnię domu Towersów, rozchodził się śpiew. Gladys przerwała, usłyszawszy śmiech George’a:
– Przestań już! Fałszujesz i skrzeczysz. Masz zakazany śpiew w tym kraju!
– Skąd wiesz, że fałszuję? Tylko ja wiem, jak powinna brzmieć.
George zwrócił się do Enid:
– Wiesz, że to piosenka z innego świata? Gladys ją sobie wyśniła.
– Nie podśmiewuj się – powiedziała Gladys. – To są naprawdę jaja. Mówię wam, że z tą piosenką to grubsza sprawa. No, dobra. To jemy! – zadecydowała i dopadła do stołu, nosząc się z zamiarem nałożenia sobie sutej porcji mlecznego risotto ze szparagami.
– Ej, ej, moment. Jeszcze nie podzieliłaś się opłatkiem! – zawołał George.
– Te wasze katolickie wymysły – odparła z wyrzutem Gladys. – To w ogóle ma smak?
– Po prostu złóżmy sobie życzenia – westchnęła Enid.
Cała trójka wstała od stołu. Gladys podeszła do George’a i położyła mu dłoń na barku.
– Życzę ci, byś… ten, no, żebyś nie umarł za szybko, bo by mi się nudziło.
– Dzięki. Ja życzę tobie wiele ekscytujących doznań, przygód i takich tam.
– Jesteście w tym do kitu – zaśmiała się Enid.
– Życzę ci, Enid – zaczęła Gladys – żebyś przestała być taką sztywniarą i trzęsidupą. Dla swojego własnego dobra.
– Dziękuję – odpowiedziała Enid z nieco powściągliwym, acz szczerym uśmiechem.
George życzył Enid zdrowia i powodzenia w kończeniu pracy dyplomowej, a ona jemu zdrowia oraz wielu świetnych pomysłów na przyszłe wynalazki. Następnie dołączyli do Gladys, która zdecydowała się przystąpić do posiłku, nie czekając na nich.
– George, jesteś niesamowity! – powiedziała po jakimś czasie, nakładając sobie na talerz kolejny placek z bakłażana. – Wymyślić i przygotować menu z dwunastu dań dla trójki wegetarian to nie lada sztuka.
– W tym roku pomagała mi Enid – odparł George, polewając porcję na swoim talerzu sosem koperkowo-czosnkowym.
– Pomyślałam, że czas powoli brać swoje wyżywienie w swoje własne ręce, żeby w przyszłości nie głodować – wytłumaczyła młodsza Towers.
– Myślę, że mnie w kuchni trochę pomaga wiedza z chemii – zastanowił się George. – Kiedy zaczynałem, gdy byłem młodszy, kuchnia wydawała mi się czarną magią, ale kiedy już się wgryzłem, okazało się, że to głównie chemia, a więc nic prostszego.
– Chyba ty! – odparła Gladys i zastanowiła się chwilę, zataczając widelcem w powietrzu kilka kół. – Ale, ale! Enid, ty też nie wypadłaś sroce spod ogona, prawda? – Gladys wskazała widelcem na młodszą Towers. – Biorąc pod uwagę twoje umiejętności, na pewno byłabyś w stanie nauczyć się na pamięć nieskończonej ilości przepisów! To jest myśl! Z twoją kreatywnością, George, z pamięcią Enid i z moim popytem na posiłek stanowilibyśmy niezły zespół! Nie ma dla mnie nic nudniejszego od przygotowywania dań, zwłaszcza że nie potrafię przyrządzać ich na zbyt wiele sposobów. Powinnam zdecydowanie częściej wpadać do was na żarcie.
– Jeśli dla ciebie dzisiejsza kolacja daje się określić przymiotnikiem „kreatywna”, to chyba rzeczywiście musisz się u siebie w kuchni nudzić – stwierdził George.
– W każdym razie zapraszamy, ale nie przyjmujemy reklamacji – uśmiechnęła się Enid.

10
– Prezenty!
Gladys podbiegła z entuzjazmem do szczodrze przyozdobionego drzewka ustawionego w kącie salonu. Rzucało cień na cztery leżące pod nim paczki.
– Och, aż dwie z moim imieniem! Ojej! Ojej! – Gladys zacierała ręce.
– I po jednej dla mnie i Enid – zauważył George. – Co oznacza…
– Że tylko ja z naszej trójki wierzę w Świętego Mikołaja – powiedziała Gladys. – Myślałam, że coś wam przyniesie i nie będę go wyręczać. Chyba jednak jestem naiwna, się przeliczyłam!
Jako pierwsza swój prezent rozpakowała Enid. George przyznał, że jest to prezent od obojga – jego i Gladys.
– Pulsometr! Super! W końcu! – ucieszyła się młoda Towers.
– Jak to „w końcu”? – George zmrużył oczy w zdziwieniu.
– Odwlekałam kupno od jakichś dwóch lat, bo w każde święta byłam przekonana, że domyślisz się, że przydałby mi się jeden. Nie kupowałam go więc, bo nie chciałam zabierać ci pomysłu.
– Ani słowa... – wyszeptał George do Gladys.
George rozpakował swój prezent, którym okazała się książka autorstwa zoologa, doktora Edwina Illingwortha.
– Super, Enid! Dziękuję! Najnowsza publikacja tej namiastki umysłowej!
– A po co ci książka naukowa napisana przez „namiastkę umysłową”? – spytała Gladys. – Czy do tej pory nie wiesz już wszystkiego, co można z takiej książki wyczytać?
– Wiem, i to wiem lepiej. Właśnie dlatego czytanie publikacji tego gościa sprawia mi tyle przyjemności. To zabawniejsze nawet od „Ostatecznej uczty”.
– Tylko tata rozumie, co w tych książkach jest takiego zabawnego – wytłumaczyła Enid.
– Moja kolej! – zawołała Endsworth.
Gladys pochwyciła pierwszy z przeznaczonych dla niej prezentów, rozdarła opakowanie i wyjęła z niego firmowe, tekturowe pudełko, w którym znalazła przezroczysty dzbanek z kolorowym zbiorniczkiem w środku.
– Co to jest? – Entuzjazm Gladys wyparował.
– To filtr do wody – odparła z zadowoleniem Enid.
– A na co mi takie... takie? – zdziwiła się Gladys.
– No weź, nie bądź taka. Możesz tym filtrować wodę z kranu i pić ją od razu bez gotowania. Zawsze o takim marzyłam!
– Widzę, że zamieniasz „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” na „czyń drugiemu, co tobie miłe” i wynosisz na zupełnie nowy poziom. – Gladys obróciła filtr w rękach i obejrzała go ze wszystkich stron. – Swoją drogą, przyziemne masz te swoje marzenia.
– Tylko pamiętaj, że poza metalami ciężkimi filtr usunie z wody także wszystkie wartościowe minerały, których potrzebuje twój organizm – ostrzegł George. – Więc nie ograniczaj się do picia wody tylko z niego.
– No, niech będzie. W końcu darowanemu koniu nie zagląda się zbyt mocno do pyska. Dziękuję, Enid. – Gladys pomachała filtrem przed młodą Towers. – Będę sobie… pić.
Enid nie mogła odkleić uśmiechu od swoich ust, mimo iż wyraźnie się starała.
– Ach, tak! – powiedziała ze zrozumieniem Gladys. – Naigrywasz się ze mnie. To taki dziwny, mały żarcik. – Przymknęła ze zrozumieniem powieki i uśmiechnęła się do siebie. – Osobliwe poczucie humoru, ale pewnie mi się należało.
George wręczył Gladys płaski, podłużny przedmiot owinięty w papier prezentowy.
– Proszę, ten jest ode mnie.
– Ciekawe, co to znowu za szajs.
Gladys pozbyła się papieru i po chwili trzymała w rękach coś przypominającego prostokąt wycięty z grubej, elastycznej folii.
– Nawet nie zacznę zgadywać – powiedziała.
– Tutaj masz włącznik – pokazał George. – A tu wejście USB.
– Ale co to jest?
– To prototyp mojej wersji czytnika e-booka. Jest dokładnie tym, czym powinny być. Możesz to zwijać, gnieść, miętosić – powiedział dumnie George. – Może kiedyś dodam mu funkcje smartfonów, ale teraz chciałem stworzyć po prostu coś do czytania.
– Ale czad! – krzyknęła Gladys, raczej bez ironii, aczkolwiek przy głupawej atmosferze, jaka nastała w jadalni, niepodobna było stwierdzić z całą pewnością. – Dziękuję, George! Będę sobie z tego czytać, popijając filtrowaną wodę od Enid.
– I to by było na tyle – powiedziała Enid. Teraz możemy pójść na górę coś pooglądać i odpocząć, nim wrócimy na deser.
– Nie, nie, moment! To jeszcze nie koniec! – zawołała Gladys. – Ja też coś dla was mam.
– Co? – zdziwili się jednocześnie Towersowie.
– Pod twoim łóżkiem, Enid. Umieściłam to tam już dawno, dawno temu, zanim się poznaliśmy.
– Że niby podczas serii twoich bulwersujących włamań? – spytał George.
– Dokładnie! Pomyślałam, że kto by zaglądał pod łóżko. I miałam rację. Chodźcie!

11
Gladys wyciągnęła spod łóżka w pokoju Enid prostokątny przedmiot zapakowany w sporych rozmiarów kopertę bąbelkową. Kiedy Gladys usunęła zabezpieczenia, oczom Towersów ukazał się widok po równo obcy i znajomy.
Na płótnie umieszczonym w trzymanej przez Endsworth ramie wiły się wężowe szyje czterogłowego smoka. Dwie głowy były rozjuszone, wiły się ku górze, przy okazji pożerając gwiazdy, którymi usłany był ciemnogranatowy firmament, zajmujący górną połowę obrazu, trzeci czerep zachowywał spokój, a ostatni z nich jawił się nieco wycofany, zanurzony w cieniu rozpostartym w dolnej połowie malunku. Złocisty blask łusek smoka odcinał go od mroku. Nad czterema łbami unosiła się w powietrzu korona wyglądająca na wykonaną z drewna. Fakt, że nie biło od niej żadne światło, sprawiał, iż zlewała się nieco z mrocznym tłem, podobnie jak czwarta z głów potwora.
Enid i Gladys wpatrywały się w obraz jeszcze przez kilka chwil, by upewnić się, czy na pewno rozpoznali jego autorkę. Enid nie była pewna, czy nadal może polegać na swoich rozdygotanych nogach, więc postanowiła usiąść na brzegu łóżka. George skrzyżował ręce na piersi i wbił wzrok w podłogę.
– Ten obraz namalowała moja mama – rzekła delikatnym głosem Enid.
– Absolutnie – przyznała Gladys.
– Znów zaczynasz uskuteczniać jakieś sztuczki? – spytał George tonem przepojonym żalem.
– Skądże. To wasz prezent od Jessie Towers.
– Skąd go masz? – spytała Enid.
– Dała mi go – odparła ze spokojem Endsworth. Odłożyła obraz na biurko Enid i sama oparła się o jego blat.
– Mam w tym momencie z dziesięć teorii – rzucił George. – Jednak nie mam nastroju ani siły, by bawić się w zgadywanki, więc nie igraj z nami i po prostu powiedz, co się dzieje.
– Nie będzie z tym problemu – skwitowała.
Enid oparła podbródek o splecione palce dłoni i słuchała ze wzrokiem wbitym w ceramiczny piec stojący w kącie pomieszczenia. George pozostał w pozycji ze skrzyżowanymi rękoma i słuchając, spoglądał to na Gladys, to na obraz, którego widok przyspieszał bicie jego serca.
– Była moją pacjentką. Laaaata temu – zaczęła Gladys. – No, może nie było tych lat aż tak znowu wiele, ale nim was poznałam, rok wydawał mi się trwać wieczność, teraz czas leci znośniej. Tak więc leczyła u mnie zęby. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, kim jest. Nie mogę powiedzieć, że kiedykolwiek tak naprawdę ją poznałam, ale wpadała często i potrafiła być bardzo bezpośrednia, nieco inna niż reszta moich klientów. Widziała więcej niż oni i więcej rozumiała. Do tego stopnia, że zdarzało mi się przy niej zapominać (wiecie, co mam na myśli). Lubiła ze mną dyskutować na różne tematy i nie obrażała się, gdy jakiś mnie nie zainteresował i jawnie go olałam, albo gdy podczas rozmowy wykazywałam się brakiem troski o drugiego człowieka. Prawdę mówiąc, kiedy ją poznałam, pierwszy raz w życiu czułam się jak przy kimś ze swojego gatunku. Nie była taka jak ja, ale nie było między nami tej przepaści, rozumiecie.
– Wiemy, jaka była. Powiedz nam, jak to się stało, że masz obraz, i dlaczego tak bardzo chciałaś poznać mnie i Enid – przerwał jej niecierpliwie George.
– Ona mnie wami zainteresowała. Waszą rodziną. Myślę, że celowo zaczęła mieszać mi w głowie i stopniowo stymulować mój mózg do myślenia o was w konkretny sposób, jeszcze nim wprost złożyła mi pewną propozycję.
– Mianowicie?
– Zasugerowała, że gdyby nie udało wam się pozbyć guza z jej głowy i ten dokończyłby swoją robotę, to ktoś taki jak ja byłby odpowiednią osobą, by „znów rozniecić ogień w domu Towersów”. Najwyraźniej wiedziała, że po jej śmierci pogrążycie się w niemałym kryzysie. Chyba dobrze was znała.
– Żałoba po stracie bliskiej osoby to żadna wiedza tajemna – wtrąciła Enid. – Normalnie ludzie się spodziewają, że gdy ich zabraknie, ktoś będzie po nich płakać. Tylko tobie wydaje się to dziwne – dokończyła surowo.
Gladys pogładziła się po podbródku i odrzekła:
– Może coś w tym jest. Do tej pory, kiedy „moi ludzie” odchodzili, po prostu czułam ulgę, że ja wciąż żyję.
– Czyli wiedziała już wtedy o swojej chorobie? – spytał George.
– O, tak. Już się nawet z tym pogodziła. Okazało się dokładnie tak, jak mi mówiłeś, George. Twoja żona była architektem, nawet wasze życie po jej śmierci dokładnie zaprojektowała.
– Nie wierzę w ani jedno słowo – rzucił naukowiec.
– Naprawdę, George? Naprawdę nie wierzysz? Spojrzysz mi w oczy i powiesz stanowczo, pewnym siebie głosem, że to nie byłoby w jej stylu?
George nie odpowiadał.

***
Kilka lat wcześniej. Pub Long Dragon.
Zalane czerwonawym światłem wnętrze knajpy, po którym tu i ówdzie sunęły chmury papierosowego dymu, rzeczywiście mogło przypominać smocze płuca.
Przy jednym z rozlicznych stolików zatłoczonego lokalu siedziały naprzeciwko siebie Gladys Endsworth oraz Jessie Towers, która od stóp do głów odziana była w szarość. Nieco dalej, przy barze, pod zawieszonym na ścianie telewizorem zagłuszanym przez zgiełk miejsca siedziała grupka mężczyzn, którzy byli właśnie w trakcie dyskusji dotyczącej natury cudu:
– Ustalmy sobie jasno, czym jest cud. Cud to coś, co zmienia kurs rzeczy zaplanowany przez naturę. Ale nie mówimy tu po prostu o rzadkim zjawisku, to musi być coś sprzecznego z naturą, co zaistniało dzięki sile czyjejś woli – tłumaczył dumnie jeden z mężczyzn.
– To twoja definicja – odpowiedział mu drugi.
– Podam ci przykład – kontynuował pierwszy. – Popatrz na ten telewizor…
Gladys zakończyła mimowolne podsłuchiwanie, gdy zwróciła się do niej Jessie:
– Nie zwykłam pić sama – rzekła znad kieliszka wypełnionego białym napojem. – Ty wybierasz, ja stawiam. Jeśli nie pijasz alkoholu, weź cokolwiek innego.
– Pijam od czasu na czasu – odparła Gladys. – Próbowałam kiedyś czegoś naprawdę świetnego, mam nazwę na końcu języka… ale chyba sobie nie przypomnę – stwierdziła ze smutkiem. – Co ty pijesz?
– Piña coladę. O ile tylko nie należysz do grona zwyrodnialców, którym nie w smak kokos, to polecam.
– Obawiam się, że należę do twojego grona zwyrodnialców. Zaproponuj coś innego.
Jessie przymknęła powieki, próbując na coś wpaść.
– Hm… Reservoir Dog!
– Chodzi ci o Mad Dog?
– Nie! – Jessie machnęła lekceważąco ręką. – Mad Dogi są dla pijaków. Mówię o Reservoir Dog.
– No nie wiem. Nie brzmi zbyt dobrze.
– Ale za to smakuje więcej niż dobrze – zapewniała Towers.
– A co to jest?
– Jägermeister, irish cream i trochę lodu.
– Czym jest to coś po niemiecku?
– Niemiecki likier.
– Świetnie to wymawiasz. Znaczy, nie wiem, jak do końca mówią Niemcy, ale wymówiłaś to w taki sposób, że mogłabym pomyśleć, że właśnie tak to robią.
– Dzięki. Mój przyjaciel mówi w tym języku. Po albiońsku też potrafi, ale nauczyłam się z sentymentu. Ty nigdy nie uczyłaś się żadnego obcego języka? Nawet z nudów?
– Języki nie są chyba moją mocną stroną. Ani szczególnie mocną rozrywką.
– To jak? Chcesz jägermeistera? – Tym razem Jessie dla żartu wymówiła nazwę alkoholu z przesadnie obcym akcentem.
– Reservoir Dog. Dlaczego tak go nazywają?
– Nie mam pojęcia. I chyba nie chcę go mieć. Wiem, że mi smakuje. I ta wiedza w zupełności mi wystarcza. Więc?
– Skoro gwarantujesz, że jest dobry…
Towers pochyliła się nad stołem i z powagą spojrzała Endsworth w oczy:
– Polecam.
– W takim razie… – Gladys uczyniła kapitulacyjny gest, tym samym legitymizując wycieczkę do baru, skwapliwie podjętą przez Jessie.
Czekając na powrót Towers, Gladys zerknęła na zawieszony na ścianie telewizor, którego głośniki przegrywały w starciu z gwarem lokalu. Jednak zdjęcie mężczyzny w średnim wieku i podpis pod nim („Trwają poszukiwania zaginionego pisarza, Paula Sheldona.”), wyświetlane właśnie na ekranie, powiedziały Gladys wystarczająco dużo.
Jessie znów pojawiła się przy ich stoliku i postawiła przed Gladys smukły kieliszek wypełniony beżowym płynem i kostkami lodu.
– Alkoholicy mówią „do dna” – rzekła Towers. – Zatem ja powiem ci „smacznego”.
– Dzięki. Zanim wrócimy do naszego głównego tematu – powiedziała Gladys z namysłem, kiedy Jessie ponownie zajmowała swoje miejsce – mogę o coś zapytać?
– Jasne.
– Jak to jest wiedzieć, że niedługo się umrze? – Pytając, Gladys wskazała palcem na swoją głowę.
Jessie rozbawiło pytanie, a po chwili wyszeptała, raczej do siebie:
– George byłby zachwycony.
– Więc?
Jessie rozłożyła ręce:
– A jak myślisz? Co mówi ci to, co właśnie robię?
– Jak to się w ogóle stało? Myślałam, że z Princeton-Plainsboro nie wypuszczają cię, dopóki nie wyzdrowiejesz.
– Nie wypuszczają cię stamtąd bez diagnozy, ale w medycynie nie wszystko ma swój happy end. – Jessie okrasiła swoją wypowiedź lekkim uśmiechem. – A ty boisz się śmierci?
– Wiesz, tak jakby. – Ton Gladys miał sugerować, że czuje się, jakby odpowiadała na najgłupsze pytanie na świecie, ale obie wiedziały, że tak nie jest. Bo Gladys wyjątkowo mocno i często bała się śmierci.
– Bez względu na to, co oni ci tamtego dnia powiedzieli, nie zasłużyłaś na nią. – W głosie Jessie Gladys nie udało się wychwycić ani jednej nuty fałszu, choć bardzo skrupulatnie szukała.
– Dzięki – Endsworth wzięła łyk koktajlu. – Jej! Cholernie dobry pies!
– Mówiłam – rzekła z zadowoleniem Towers.
Raptem dobiegł ich trzask, a następnie huk rozbijającego się o podłogę telewizora. Po tym odgłosie nastąpiły kolejne: westchnięcia zmieszanych mężczyzn skupionych koło baru oraz krzyk właścicielki, pani Maybridge: „Co tu się znowu, do jasnej cholery, dzieje!?”.
– Myślisz, że jestem egoistyczna? – palnęła pytanie Jessie, ignorując zamieszanie.
– Bo planujesz przyszłość dla rodziny bez ich wiedzy? To masz na myśli? Cholera, chyba nie mnie oceniać, bo gdybym ja znała kogoś przez dłuższy czas, kogoś, przy kim czułabym się dobrze, i nagle pewnego dnia dowiedziałabym się, że już wkrótce mam zniknąć, to możesz być pewna, że zabrałabym tę osobę po prostu ze sobą. Nie chciałabym się nagle rozstawać. Odchodzić sama.
– Cieszę się, że chociaż na twoim tle wypadam dobrze – zaśmiała się Jessie.
Siedziały przez chwilę w milczeniu, kończąc drinki. To Gladys reanimowała rozmowę:
– Ale nawet ja wiem, że to, co robisz, nie jest tak do końca normalne. Dla człowieka. Ciekawi mnie, jak się przedstawia reszta twojej rodziny.
– Zaintrygowana?
Gladys chciałaby ukryć odpowiedź, ale wiedziała, że zdradzał ją błysk w oku.
– Moja rodzina to… smok wiekowy i bardzo przebiegły – powiedziała z powagą Towers. – A do tego kroczy za nami coś zrodzonego wśród gwiazd… Czy dasz radę stać się wystarczająco dobrym włamywaczem?

***
– To byłoby w stylu mamy – przyznała Enid po dłuższej chwili namysłu.
– Tak… chyba tak – przytwierdził George.
– Znów nabrałam apetytu – powiedziała Gladys. – Chętnie zeszłabym już z powrotem na dół po przekąskę, ale coś mi mówi, że wtedy byście się na mnie obrazili, a to by było akurat dziś dla mnie zbyt upierdliwe. Więc jak macie jeszcze jakieś pytania, to zadajcie je teraz, byle szybko.
– To wszystko to był jej pomysł? Podłożenie bomby w szkole i szantaż? – spytał z namiastką obawy George. – To ona dała ci hasło do laboratorium?
Nim Endsworth otworzyła usta, Enid pokręciła delikatnie głową, na znak, że spodziewa się negatywnej odpowiedzi na to pytanie.
– Jak myślisz? – spytała Gladys.
– Nie zrobiłaby tego. Naraziłaby tym samym uczniów mojej szkoły. No i nas.
– Pewnie, że nie. Po pierwsze nie wiedziała przecież, ile zajmie jej umieranie, a po drugie myślę, że chciała się upewnić, że się nadaję. Gdybym nie potrafiła rozgryźć tego wszystkiego sama, to nic byłoby tu po mnie. Taki chyba był jej plan. Przygotowywałam się przez kilka lat, aż w końcu przeczytałam na portalu o jej śmierci i uznałam, że najwyższy czas przyspieszyć.
– W biurze Barkera coś znalazłem – zagadnął George. – Miniportret jego córki, który Jessie miała mu kiedyś przekazać, ale jakoś nigdy się nie złożyło. Czyli to ty go tam zostawiłaś?
– Tak. Dała mi te „prezenty” na pożegnalne. Jeden dla was, jeden dla Barkera i jeden dla jakiegoś Moore’a, ale przyznam, że mało mnie ta ostatnia dwójka obchodziła. Barker szczęśliwie był dyrektorem twojej szkoły, więc w rocznicę śmierci Jessie wpadłam i zostawiłam mu obraz. Tego drugiego nie znalazłam nigdzie w waszym otoczeniu i nie chciało mi się go szukać. Chyba Jessie pokładała we mnie zbyt duże nadzieje. – Gladys uśmiechnęła się do siebie. – Mam prezent dla gościa u siebie. Chyba wystarczająco dobrze ukryty, bo nie znaleźliście go, kiedy przetrząsaliście mój dom. Dam go wam i zrobicie z nim, co zechcecie. Zastanawiałam się, czy wam też nie dać waszego obrazu w rocznicę, ale ponieważ spodziewałam się, że spędzimy razem święta, stwierdziłam, że zaczekam z tym do grudnia.
– No właśnie, dlaczego dopiero teraz? – zdziwiła się Enid. – Po co to odwlekałaś? W ogóle tego nie rozumiem. Czy nie byłoby ci łatwiej, gdybyś powiedziała nam o tym wszystkim wcześniej i pokazała obraz jako, no, powiedzmy, dowód? Na pewno szybciej zdobyłabyś nasze zaufanie.
– Właśnie w tym problem, że nie musiałaby go zdobywać – George wyjaśnił Enid, po czym zwrócił się do Gladys. – Bałaś się, że jeśli powiesz, że to wszystko było planem Jessie, to po pierwsze, przestaniesz być dla nas intrygująca, a po drugie, że nawet jeśli zostaniesz przez nas zaakceptowana, to ze względu na nią, a nie na to, kim ty sama jesteś.
Gladys nie zareagowała ani słowem na zaproponowane przez George’a wyjaśnienie, lecz na jej twarzy nie pojawiła się także żadna oznaka sprzeciwu.
– A co z tobą, George? – zapytała po chwili. – Musiałeś mieć przecież podejrzenia, że pracuję dla kogoś, kto nie darzy cię sympatią. Dla jakiegoś wroga, znanego ci bądź nie. Dlaczego nie zmusiłeś mnie do opowiedzenia mojej historii wcześniej? Jakimś serum prawdy albo czymś w tym stylu?
George nie odezwał się od razu. Stał i w milczeniu wpatrywał się w podłogę, jakby dopiero szukając w sobie odpowiedzi. Enid patrzyła na niego ze zrozumieniem, z grubsza spodziewając się, co odpowie. W końcu podjął niepewnym głosem:
– Bałem się odpowiedzi. Wolałem wierzyć, że jesteś z nami z własnej woli.
– I jak? Podoba ci się to, jak potoczyły się sprawy?
– Podoba – odrzekł i pozwolił sobie na lekki uśmiech.
– A ty? – Gladys zwróciła się do Enid. – Zadowolona?
– Prawdę powiedziawszy, czuję ulgę – uśmiechnęła się młoda Towers. – Jesteś szurnięta, ale najwyraźniej mama ufała ci i wierzyła, że nas nie skrzywdzisz. Albo wierzyła w nas, że sobie z tobą poradzimy. No i, czy mi się to podoba czy nie, zostałaś zaproszona przez członkinię rodziny! – Enid rozłożyła ręce w geście kapitulacji.
– No to chodźmy jeść! – zawołała radośnie Gladys.

12
Endsworth pociągnęła za klamkę drzwi łazienki.
Nic.
Dobiegł ją głos George’a z wnętrza pomieszczenia:
– Zainstalowałem zamki. I tu, i w toalecie. Pora, byś nauczyła się, że nie wchodzi się do tych pomieszczeń, kiedy ktoś w nich siedzi. Cokolwiek chciałaś stąd wziąć, będziesz musiała poczekać, aż skończę.
– A robisz coś ważnego?
– Tak. Rozmyślam. Przeżywam. I lubię to robić, siedząc na wannie.
– Niech ci będzie, ale żebyś wiedział, że te zamki to ci wymontuję szybciej, niż myślisz.
– Bo co? – spytał przytłumiony głos George’a.
– Bo nie lubię granic.
– Chwytliwe. Powinnaś pomyśleć o polityce.
Gladys postanowiła wrócić do pokoju Enid. Nim tam dotarła, musiała przejść przez biblioteczkę. Lubiła przystawać w tym miejscu. Dwa znajdujące się w stosunkowo wąskim pomieszczeniu regały gromadziły imponującą kolekcję książek, filmów i płyt muzycznych, tworzących kolorowe, miłe dla oka rzędy ułożone na kolejnych półkach. Z beletrystyki Gladys wypatrzyła między innymi kilka wiekopomnych dzieł dramaturga Havena, siedem powieści z cyklu o Misery Chastain (autorstwa Paula Sheldona, który swego czasu nieszczęśliwie zaginął, a następnie szczęśliwie powrócił), komplet dwunastu książek Hugh Verekera, kilka horrorów i thrillerów T.S. Haven (w tym słynne „Christian” i „Smętaż dla psuw”), a także obie powieści autorstwa Gwendolen Erme. Wśród książek popularnonaukowych znalazły się publikacje entomologów Rolanda Hapleya („Definitywny atlas ciem”) oraz Jamesa Pawkinsa („Nowa entomologia”) oraz kontrowersyjna „Zwierzęca gramatyka dla początkujących” Jima Bakera (Gladys zastanawiała się, czy tych autorów George także czytuje jedynie dla beki). Rzuciła się jej także w oczy bestsellerowa książka kucharska Wilhelminy Murray „Europa od kuchni”. Z rzeczy ustawionych na półce poświęconej płytom muzycznym rozpoznała jedynie klasykę: albumy z kompozycjami Marii Anny Mozart. W pomieszczeniu panował przyjemny chłód, któremu towarzyszył delikatny zapach kurzu. Fakt, że o tej porze pokój oświetlały jeno ostatki porcji światła, którymi słońce zaplanowało podzielić się tego dnia, dodatkowo wzmagał przyjemne doznania. Gladys poczuła orzeźwiający spokój. Zawsze chciała dobrać się do kolekcji Towersów. Nigdzie nie czytałoby się książki albo słuchało albumu równie przyjemnie. Nagle jednak pomieszczenie zdało jej się mdłe. Pozostawała tu już zbyt długo. Miętowy kolor, w którym utrzymany był pokój, nagle począł jawić jej się nieznośnie natarczywym, a chłód panujący w pomieszczeniu – pretensjonalnym. Przypomniało jej się, że zmierzała do pokoju Enid. W nim zawsze było cieplej. Wyszła z biblioteczki krokiem tak szybkim i zdecydowanym jak ten, którym do niej wkraczała.
Enid siedziała w milczeniu na środku łóżka z podkurczonymi nogami, które oplotła rękoma.
– Przeżywasz? – spytała Endsworth.
– Tak – uśmiechnęła się słabo Towers. – Ale wszystko w porządku, nie przejmuj się tym, że nie dołączyliśmy do ciebie przy posiłku.
– Ja się nie przejmuję, ja doceniam, nie musiałam się dzielić deserem.
– No tak.
– Co powiesz na mały handel?
– Znaczy? – Enid spojrzała na Gladys zaciekawiona.
– Ja opowiedziałam wam dzisiaj z własnej woli interesującą (tak mi się wydaje) historię. Czy odwzajemniłabyś moją uprzejmość i także mi coś opowiedziała?
– Skoro tak ładnie prosisz.
– Opowiedz mi, co cię tak zdenerwowało w dzieciństwie. No wiesz, że nagle musiałaś sobie stworzyć nowego przyjaciela.
– Nie, tego ci nie opowiem! – Enid odwróciła wzrok i uśmiechnęła się nieśmiało.
– Daj spokój, to nie mogło być aż tak traumatyczne. Ostatecznie co takiego mogło ci zrobić inne dziecko?
– No właśnie o to chodzi. Nie było traumatyczne. Było trywialne. Za takie na pewno je uznasz i będziesz miała rację, i będziesz się ze mnie śmiała. – Enid z zażenowaniem ukryła twarz w kolanach.
– Enid, dla mnie i tak już jesteś pośmiewiskiem i jednym, wielkim, chodzącym nieszczęściem. Już tego nie pogorszysz.
– Dzięki.
– No więc?
Enid wahała się przez chwilę. W końcu jednak:
– Chodziło o kolację.
– Nie rozumiem.
– Tej dziewczyny nawet tak dobrze nie pamiętam. Tylko jak przez mgłę. Była córką naszych sąsiadów, a my znałyśmy się z podstawówki. Zapraszała mnie do siebie niemal codziennie, zazwyczaj wieczorami, więc spędzałyśmy ze sobą całkiem sporo czasu. Pewnego dnia moja mama dowiedziała się od innych znajomych mieszkających w okolicy, że jej rodzice mają do nas pretensje. Byli jednym z tych rodzajów ludzi, których mój tata nienawidził zawsze ponad wszystko, czyli pozerów. Byli źli o to, że wpadałam tak często, ponieważ za każdym razem, kiedy byłam u nich na kolacji, musieli przygotowywać na nią bardziej wymyślne posiłki, bo wydawało im się, że tak wypada, a wcale im się nie przelewało.
– Hm… Poczekaj, czyli wyszło na to, że…
– … że zapraszała mnie do siebie, bo gdy byłam u niej, mogła liczyć na lepsze jedzenie. Tylko dlatego się ze mną kolegowała.
– I to od tego ci tak wtedy odwaliło?
– Powiedzmy.
– I to ja jestem szurnięta!? – Gladys odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem. – To się nazywa „wrażliwe dziecko”! – Gladys pogłaskała Enid po głowie.
– Mówiłam, że będziesz się śmiała. Byłam mała, przejęłam się! – zaśmiała się Enid. – Masz, czego chciałaś. Opowiedziałam. Koniec tematu. Proszę.
– Dobra, niech ci będzie. W sumie powinnaś się cieszyć, że to tylko taka „trauma” obudziła twoje, powiedzmy, zdolności.
– Owszem. Cieszę się i doceniam swój łaskawy los.
– A ja powiem ci w sekrecie, że doceniam twoich starych. Polubiłam ich. Moi pozbyli się mnie dość szybko, gdy okazało się, że nie dorastam do… ich standardów. – Gladys spuściła na chwilę głowę w smutnej zadumie. – Fajnie tu u was. Dziękuję.
– E-khem… Czy przypadkiem teraz ty nie chciałabyś mi o czymś opowiedzieć? – spytała Enid ze szczerą troską w głosie.
– Nie. – Gladys raptownie odwróciła się na pięcie w kierunku wyjścia. – Idę coś pooglądać. Dołączcie do mnie z George’em, kiedy skończycie przeżywać.
– Dobrze – odparła Enid.
Za oknem rozległo się gruchanie.

***
Nie żeby w głowie mi było liczyć na waszą empatię bardziej, niż wy winniście liczyć na moją, lecz dla kompletności opowieści godzi się w tym miejscu dodać, iż był to okres, w którym przepojona byłam lękiem, a może i opartym na racjonalnych przesłankach strachem. Niepodobieństwem było stwierdzić z całą pewnością, czy mój plan powiedzie się bez zakłóceń. Pojawienie się osobliwego, acz zmyślnie skonstruowanego portretu Towersów pędzla Jessie, mającego przypominać im o straszliwym potencjale zaklętym w ich rodzinie, było niepożądane. Ile tak naprawdę Jessie mogła wiedzieć o moim udziale? Czy obraz, którym obdarowała męża, mógł wzbudzić w nim wyrzuty sumienia i poskromić jego, tak ważną dla mnie przecież, naturę? Kolejne pytania rodziły się jedno po drugim, potęgując mój niepokój. Na szczęście już wkrótce na horyzoncie miał pojawić się nasz największy przeciwnik. Co więcej, George’a miało najprawdopodobniej spotkać coś, co mogło odwrócić losy gry ponownie na moją korzyść (bycie bóstwem ma tę zaletę, że jest się w mocy spojrzeć w przyszłość z niejakim wyprzedzeniem, choć przypomina to raczej zamglone spojrzenie krótkowidza na daleki obiekt). George Towers miał wkrótce otrzeć się o śmierć. Któreś z Towersów miało zginąć.

Epizod piąty


1
Wszystko zaczęło się wespół z mocarną nawałnicą, która tamtej nocy przygnała na brzegi Gdyni coś więcej niż wichurę i kłujące zimnem krople deszczu. Grupka znudzonych znajomych wybrała się na Klif Orłowski, by podziwiać morze targane przez rozwścieczoną naturę, która także co rusz przecinała ostrymi błyskawicami czerń nieba pozbawionego blasku gwiazd.
Gdy kolejny błysk przegonił na chwilę ciemności, zebrani na klifie ludzie nie ujrzeli panoramy niespokojnego Bałtyku, lecz rozciągniętą pionowo otchłań źrenicy okalaną bursztynową żółcią tęczówki.
Klif jął się osuwać, a ludzie, jeden po drugim, spadać w przepaść. Ich bezwładne ciała mijały po drodze gargantuiczny tors pokryty niezliczonymi piórami. Grupka nieszczęśników zakończyła żywot, rozbijając czaszki lub miażdżąc narządy wewnętrzne na gęsto rozsianych przybrzeżnych skałach bądź wbijając się w dno. Tylko część z nich zdążyła tuż przed śmiercią zorientować się, że ich katem był potwór, który właśnie gramolił się na szczyt sześćdziesięciometrowego klifu. A ten rozpadał się pod naporem olbrzymiego cielska i kawałek po kawałku lądował w morzu, grzebiąc zmarłych.
Po kilku minutach pierwszy świadek, wywabiony z domu cokolwiek osobliwymi odgłosami, ujrzał podłużną, smaganą deszczem głowę wyłaniającą się zza wzgórza.

2
Przez kilka następnych godzin mieszkańcy pobliskich miejscowości budzeni byli przez telefony od znajomych z okolic, którzy to przekazywali im plotki o olbrzymim stworzeniu niszczącym wszystko, co napotka na swojej drodze. Do trzeciej nad ranem mówiło się już o dwóch porządnie zdewastowanych miasteczkach i siedmiu wymazanych z istnienia wsiach. Wspominano o całych rodzinach przygniecionych pod gruzami własnych domostw oraz zwierzętach gospodarskich umierających w straszliwych męczarniach po oblaniu nieznaną, różowawą substancją.

3
Burzące spokój informacje o krążącym po Lechii wcieleniu śmierci i zniszczenia dotarły w końcu także do Przystani Szklistej. Część mieszkańców i turystów przebywających obecnie w miejscowości została obudzona telefonami od zaniepokojonych krewnych, część przez sąsiadów, jednak zdecydowana większość przespała całą noc nieświadoma rozgrywającego się dramatu. A to dzięki absolutnej dźwiękoszczelności wynalezionego przez Bozowską materiału, z którego zbudowano całe miasto wizytówkę. Nawet skądinąd natarczywy dźwięk uderzającego w budynki deszczu nie mógł przedostać się przez ich ściany.
Błyskawica przecięła niebo i sprawiła, iż ciemności bezgwiezdnej nocy uwolniły na chwilę ze swych objęć najróżniejsze szklane kształty tworzące miasto: od pnących się ku niebu spiral, przez piramidy, po specjalne budynki komunikacyjne, które przybrały formę zabudowanych autostrad oplatających całą miejscowość niczym stado węży. Konstrukcje te zawierały specjalne, dostosowane do nich środki komunikacji, będące poruszającymi się w poziomie windami.
Część mieszkańców czuła się całkiem dobrze w tej futurystycznej przestrzeni, jednak wiele osób przygnębiała jednolitość miejsca, w którym nawet chodniki stworzono z tego samego materiału, co domy i mieszkania, i to mimo tego, że materiał barwiony był na wiele różnych kolorów i używano różnych stopni przejrzystości „niezniszczalnego szkła” (na przykład zupełnie przejrzyste dla okien, nieprzejrzyste dla ścian). Wiele osób utrzymywało, że monotonia materiału jest katalizatorem licznych samobójstw, do których dochodziło w mieście, i Przystań Szklista sprawdza się najlepiej jako atrakcja turystyczna, w której można pomieszkać przez chwilę, popodziwiać geniusz Bozowskiej, kunszt architektoniczny Jessie Towers, a następnie powędrować dalej, pierwej zostawiwszy w mieście, rzecz oczywista, pewną ilość pieniędzy. Jednak nawet najwięksi z będących tamtej nocy na nogach antypatriotów lokalnych mieli liczyć, że szkło, które było im teraz tarczą, okaże się warte swego potocznego miana.
Złowrogi grzmot odległego pioruna zderzającego się z ziemią dotarł do miasteczka, zakłócając nocną ciszę. Zagłuszył odgłosy kroków.
Kolejny błysk ujawnił pojawienie się na tle miasta kilkudziesięciometrowego, prehistorycznego stwora o długiej szyi i drapieżnym psyku. Każda z umięśnionych przednich łap jaszczura zakończona była trzema długimi pazurami przypominającymi kosy. Pióra pokrywające zwierzę wydawały się granatowe, jednak noc przygaszała prawdziwy potencjał ich barwy. Opłukiwał je teraz gęsty prysznic wydobywający się z czarnego nieba.
Rytmiczny świst siekanego powietrza był zwiastunem nadciągających helikopterów, które wkrótce pojawiły się w przestrzeni powietrznej Przystani Szklistej. Natomiast wdzierające się do Przystani Szklanej czołgi przyniosły ze sobą warkot swych potężnych silników.
Następny grzmot dotarł do miejscowości. Tym razem zmieszał się z terkotem karabinów maszynowych dobywających się ze śmigłowców oraz odgłosami wystrzałów z luf czołgów. Każdemu rozbłyskowi, który dobywał się z maszyn stworzonych ludzką ręką, odpowiadała jedna eksplozja na ciele olbrzyma uwalniająca pokłady jego posoki. Ociekające fioletem rany pojawiały się kolejno na nogach, torsie, szyi i w końcu głowie dinozaura. Gad otworzył pysk, a z jego gardła uwolnił się przeciągły, metaliczny ryk.
Na jednym z pozostawionych na ulicy samochodów z napędem elektrycznym wylądowała olbrzymia gałka oczna, która z mokrym plaśnięciem wbiła się w dach maszyny.

4
Enid od samego rana czuła wewnętrzny, ulotny chłód, który ściskał żołądek. Coś szeptało jej do ucha, że ten dzień potoczy się naprawdę źle. Niepokój potęgowała złość, która ciskała się w niej z powodu kolejnego występku Gladys. Przez kilka godzin starała się pisać pracę dyplomową, jednak w końcu stwierdziła, iż w nastroju, jaki ją ogarnął, nie będzie w stanie w optymalny sposób wyrażać swoich myśli.
Raptem poczuła, jak Puff skrada się powoli gdzieś w tle jej umysłu w momencie, kiedy poczęła scrollować newsy na tablecie.
– Czyżbyś nadal była zła?
– Dziwisz mi się? Nie pojawiła się u nas, od kiedy tata zachorował. Kiedy jest przeziębiony i nie może jej zagwarantować rozrywki, ma go gdzieś.
– Ja właśnie w tej sprawie. Poniekąd. Powiedz mi, Enid, jak często twój ojciec zwykł chorować?
– Szczerze mówiąc, to ostatnio widziałam go przeziębionego chyba z trzy lata temu.
– I wtedy nie było to nawet w połowie tak poważne, jak tym razem, prawda? – zasyczał Puff.
– Owszem. Do czego zmierzasz?
W tym momencie wzrok Enid przykuł brutalnie jeden z przewijających się na ekranie nagłówków: „Jaszczurzy bóg nawiedził Lechię. Bieżące informacje na temat nocnego ataku ogromnego, niezidentyfikowanego stworzenia na Przystań Szklistą!”.
– Widzisz to, co ja?! – spytała Enid.
– Ja widzę tylko to, co ty.
– Ale teraz!
Puff wyjrzał na zewnątrz przez oczy Enid.
– W najśmielszych snach nie spodziewałbym się, że z knowań tego całego Geigera może wyniknąć coś równie ciekawego. – Puff pochwycił między łapy swój ogon i pogładził z namysłem.
– Zaczęło się! Musimy…
– Obawiam się, że mamy jeszcze poważniejszy problem.
– Co masz na myśli?
– Do tego właśnie zmierzałem. Twój ojciec zachorował ostatnio poważniej niż kiedykolwiek. Coś igrało z jego układem odpornościowym. Jego organizm uporał się z przeziębieniem czy czymkolwiek to było, ale choroba nadal go trawi, tylko zmieniła taktykę. Teraz się ukryła, działa bardziej konspiracyjnie. Ukryła się, ale nie przede mną.
Enid zastanowiła się chwilę.
– No wiesz, ma prawo czuć się jeszcze trochę nieswój po tym, jak Gladys go potraktowała. Ale w ciągu ostatnich kilku dni miał się dużo lepiej.
– Ty widzisz człowieka, który ma się dużo lepiej, ja widzę coś innego.
– Co takiego?
– Ciągle przeciera i zakrapla oczy, poci się zimą, przez cały czas jest zmęczony. Mówi ci to coś?
– Nie? – odpowiedziała Enid, choć bardzo szybko zaczynała wydobywać na pierwszy plan świadomości różne fakty nagromadzone w jej pamięci.
– No dalej – zachęcał Puff. – Poskładaj to do kupy za pomocą swojej intuicji.
Wewnętrzny chłód zniknął. Już nie musiał jej dłużej torturować. Złe przeczucia jęły się urzeczywistniać.
– Twój ojciec ma uszkodzoną wątrobę – rzekł Puff.

A tytuł niniejszego rozdziału to:
UKRYTY ŚWIAT

5
George wysłuchał Enid na stojąco, z pełnym napięcia wyrazem twarzy, i dopiero wtedy usiadł powoli na salonowym fotelu naprzeciw zatroskanej córki.
– Ma to sens – przełamał ciszę z namysłem. – Wygląda to tak, jakby patogen nie mógł zmusić mojego organizmu do swojej „ewolucji”, więc spróbował mnie zabić, atakując mój układ odpornościowy. A kiedy nie poradził sobie z tym zadaniem, zaatakował wątrobę. Cholera jasna, ciekawe, czy ten dureń Geiger chciał mnie zabić, wprowadzając w błąd i usypiając moją czujność, czy naprawdę wierzył w to, że jeśli patogen mnie nie przemienił ani nie zabił od razu, to jestem bezpieczny?
Choć przeklął w duchu Geigera raz jeszcze, tak naprawdę był zły na siebie, bowiem zdawał sobie sprawę, że to przygnębienie wywołane rozłąką z Gladys było główną przyczyną tego, iż zbagatelizował problemy swojego organizmu. Powinien był do tej pory zaakceptować fakt, że na Gladys nie można liczyć na sposób, w jaki liczy się na inne bliskie osoby. Czuł niezwykle silny zawód swoim brakiem rozwagi. Nie ujawnił jednak swych myśli córce, bo bał się, że mogłoby to ponownie nastawić ją wrogo wobec jego przyjaciółki.
– Jest jeszcze jeden problem – powiedziała Towers.
– Co się stało? Coś z Gladys?
– Nie. Ona spadła właśnie na trzecie miejsce na naszej liście problemów.

6
Przeglądali relacje świadków (w tym niedoszłych ofiar), które zamieszczono do tej pory w sieci.
– Nie do wiary – powiedziała Enid, gdy zdążyli przejrzeć już kilka artykułów i obejrzeć kilka filmów. – W większości tekstów ani słowa o potworze. Tylko na zmianę jakieś podejrzenia na temat zamachów czy wybuchów wywołanych uwolnieniem się „nieznanej substancji”.
– Domyślam się, że usta dziennikarzy niezbyt łatwo wypowiadają zdania takie jak „wielki dinozaur niszczy miasto”. Muszą się czuć, jakby ktoś kazał im relacjonować kadry z komiksu. Jakiego postępowania uczyli ciebie na wypadek takiego zdarzenia?
– Nie mieliśmy wykładów o zdawaniu relacji z ataków wielkich potworów ani lądowania Marsjan. – Enid odłożyła tablet. – Musisz znaleźć się czym prędzej w szpitalu.
– Nie martw się, nie czuję się aż tak źle. Jeszcze. Zdążymy dolecieć na wyspę. Tam od razu udam się na oddział szpitalny, obiecuję. Wiem, że opracowano tam już sposób na zwalczenie patogenu. Nie jest pewne, czy teraz mi to pomoże, ale na pewno nigdzie i tak nie znalazłbym się w lepszych rękach. Mamy już opracowany plan walki z zagrożeniem. Być może nie spodziewaliśmy się od razu „jaszczurzego boga”, czy jak go tam nazwali na tym portalu, ale w końcu to tylko zaawansowane ewolucyjnie zwierzę, czyli istota, której pojawienie mieści się w ramach naszego planu. Generalnie powinnyśmy sobie poradzić. Polecimy na wyspę, ty pokierujesz akcją, a ja pozwolę się wyleczyć. Może być?
– Zgoda – powiedziała bez dalszych oporów Enid. Choć wiedziała, że brak jej odpowiedniego doświadczenia, nie widziała innego wyjścia.
Wnet dobiegł ich świst rytmicznie przecinanego powietrza wdzierający się przez szpary okna, za szybą którego przemknął spłoszony gołąb.
– O, nie! – Enid złapała się za głowę. – Tylko nie ona! Nie wszystko naraz!
– Może posiadanie podwórka na tyle dużego, że może na nim wylądować śmigłowiec, nie jest jednak najlepszym pomysłem – powiedział George, przepajając wypowiedź ironią. – Lepiej zejdź na dół odpowiednio ich powitać, nim wyważą drzwi albo zrobią inną głupią rzecz w swoim stylu. – George wybrał numer na swoim smartfonie. – W tym czasie zadzwonię na wyspę i dam znać, że będziemy potrzebować Kihebi/機龍.

7
Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał terizinozaur po odzyskaniu wzroku, był czarny, kanciasty kształt unoszący się nad nim, na powierzchni wody. Gdy jaszczur wychynął z objęć mrocznej toni i zbliżył się do znaleziska, odruchowo wyciągnął w górę swe trzy ogromne pazury jawiące się jako te przerośnięte kosy. Z zadowoleniem stwierdził, iż unosząca się na wodzie rzecz (bądź stworzenie), choć relatywnie sporych rozmiarów, nie stanowiło dla jego broni najmniejszego problemu. Usłyszał zgrzyt i poczuł jedynie lekki opór. Wtedy ponownie zanurzył łapę i popłynął przed siebie, zostawiając za sobą tonący, przekrojony na dwoje kuter rybacki.
Kilometr dalej wypuścił ze skrzeli kilka litrów ciemnoróżowej, gęstej wydzieliny, która powoli opadła, oblepiając i zabierając z sobą na dno co bardziej pechowych mieszkańców morskich głębin.

8
Słabość ani myślała go odejść. Prawdopodobnie uświadomienie sobie, w jakim stanie jest jego organizm, wywołało reakcję domina – teraz z każdą chwilą miało już być tylko gorzej, gdyż jego umysł nie potrafił zajmować się niczym innym niż doświadczaniem kolejnych symptomów wywoływanych przez niszczony narząd. Nie chciał się forsować, więc gdy w ich salonie pojawiła się agentka MI6, opadł na kanapę, by przeprowadzić czekającą go nieprzyjemną rozmowę w wygodnej pozycji. Enid usiadła obok niego.
Kobieta była koło trzydziestki. Ubrana formalnie, by nie rzec – sztywno. W ręku dzierżyła szarego, zamkniętego ultrabooka.
– No i co? – spytała.
– Co co? – spytał George.
– Mówiłam Mullery’emu, mówiłam jej i teraz już nie muszę nic mówić, bo wyszło na moje. Wiedziałam, że coś odwalisz. Jeśli dobrze kombinuję, to to kolorowe gadzisko miażdżące tyłkiem kolejne miasta to twoja sprawka.
– Niby jak?! – oburzył się Towers.
– Nie wiem. Ty mi wyjaśnij. Wyjaśnij, jak hoduje się coś takiego w probówce czy skądkolwiek to wyciągnąłeś.
W przeszłości Enid i George’a często bawiły komiczne wybuchy Dziewiątki, jednakże w obecnych okolicznościach wszelkie pomówienia i dociekania były im nie w smak.
– Gratuluję awansu, Veronico – rzucił George. Po chwili zwrócił się do Enid: – Wiesz, że Veronica może teraz odbierać życie wrogom Korony? Latami zapracowywała się i czekała na ten awans. To się nazywa ambitna kariera.
– Szpiegowani szpiedzy – powiedziała Dziewiątka, nie szczędząc chłodu. – Ten precedens trzeba będzie ukrócić.
Agentka położyła ultrabooka na stoliku, koło kanapy, na której siedzieli Towersowie.
– Jestem aresztowany albo coś? – spytał George.
– Albo coś. Na świecie pojawiło się coś-czego-imienia-nie-wolno-wymawiać-by-nie-popaść-w-śmieszność. Najpierw zapytam, co zamierzasz z tym zrobić?
– Zamierzam to zabić.
– Świetnie. Udasz się ze mną, wraz z Enid oczywiście, do naszego miejsca i tam…
– Nie udamy się do waszego miejsca…
– Mam na twoim podwórzu jeszcze dwie osoby od obijania mordy pyskatym naukowcom.
– Mogłabyś też użyć zegarka, który swego czasu wam wspaniałomyślnie ofiarowałem, i obyłoby się bez przelewu krwi.
– Wtedy mógłbyś nie zrozumieć powagi sytuacji.
– To wy niczego nie rozumiecie! – uniosła się Enid. – Tata źle się czuje i potrzebuje opieki medycznej, którą zapewnią mu technologia i lekarze z naszej wyspy. Tam też znajduje się broń, która powstrzyma to stworzenie.
– To prawda – przytwierdził George. – Mamy już opracowany swój własny plan walki. Wasze zabawki niczego nie zdziałają.
– Źle się czujesz? Jesteś chory? – Z głosu Dziewiątki na chwilę zniknęła irytacja. – To do ciebie niepodobne. Jak bardzo jest źle?
– Zatrważająco źle. Mówię poważnie: przygotowałem broń, która nam pomoże.
– Czyli jednak ten jaszczur to twoja sprawka?
– Nie – westchnął, po równo z kolejnego przypływu słabości, jak i braku cierpliwości. – Ale mniej więcej wiem, co to jest. To jak?
– Brzmi zachęcająco, bo sytuacja faktycznie nie rozwija się za wesoło.
– Opowiedz. Od początku.
– Wczoraj w nocy w Lechii pojawił się wielki potwór, który zrównał z ziemią kilka miejscowości. Wojsku udało się go zatrzymać i ostrzelać w ich szklanym mieście. Po tym, jak trochę oberwał, cofnął się do morza. Swoją drogą miasto wyszło z tej walki cało. Rezultat? Kilka zadrapań i pęknięć. To naprawdę niezniszczalne szkło. Niestety wszystko wskazuje na to, że gad przeżył. Namierzyliśmy go i wedle najnowszych szacunków, o ile nie zmieni marszruty, wylezie na brzeg w Brighton. Więc jest trochę do kitu.
Agentka otworzyła ultrabooka, a na tle czarnego ekranu odciął się bordowy kształt litery M.
– Domyślam się, że nie poszło wedle planu. – Głos dochodzący z urządzenia był zniekształcony przez robotyczny syntezator mowy.
Dziewiątka streściła zwierzchniczce sytuację.
– Czy to prawda? – spytał głos. – Spodziewałeś się pojawienia tej istoty? Ukryłeś to przed nami?
– Nie miałem pojęcia, jaką przyjmie formę oraz że będzie taka duża – odrzekł zgodnie z prawdą George. – W zasadzie niewiele wiedziałem. Tylko to, że została „skonstruowana” przez ten patogen. O nim informowałem was w najdrobniejszych szczegółach. A tak w ogóle, to cześć, Penny. Dobrze się bawisz, będąc nowym mózgiem naszego narodu?
– Nie jest źle. Ale prosiłabym, żebyś nie rozgłaszał mojej tożsamości na lewo i prawo.
– Kryjesz się z tym bardziej niż inni. Ten zniekształcony głos i w ogóle. Twoi poprzednicy byli bardziej, że tak powiem, otwarci.
– I zapłacili za to.
– Padają jak muchy, co? – zaśmiał się George. – Ciężko za tym wszystkim nadążyć. Tylko nasza droga Dziewiątka ciągle na swoim miejscu. Ale biorąc pod uwagę twój awans, nie potrwa to już długo.
– Wiesz co? – uśmiechnęła się złośliwie agentka. – Naprawdę przypominasz mi czasami jednego z moich poprzedników.
Uśmiech wyparował z twarzy George’a.
– Na twoim stanowisku uwielbiali zatrudniać zboczeńców i nieudaczników. Jestem ciekaw, co to mówi o tobie?
Agentka popatrzyła bacznie w rozwścieczone oczy interlokutora, by upewnić się, jak bardzo zraniła bestię. Uśmiech wpełzł na jej usta:
– Heh. Ja z zabijaniem przynajmniej czekałam na awans.
– Hm? – nie zrozumiał George.
– Twoja samowola w sprawie Kastora Geigera nas zaniepokoiła – odezwał się mechaniczny głos wydobywający się z głośników ultrabooka.
– To właśnie on odpowiada za obecną sytuację – wyjaśnił George. – Jest ona rezultatem jednej z jego gierek w „przetrwanie najlepiej dostosowanych”.
– Niewiele mogę w tej sprawie stwierdzić – powiedziała M. – Zrównałeś wszystko z ziemią. Nie zostawiłeś nam niczego do zbadania. Tak czy siak, zaplanowaną operację przeprowadzisz pod nadzorem Dziewiątki.
– Ja ją przeprowadzę. – Enid wstała raptownie z kanapy. – Żeby była jasność: tata zajmie się sprawami swojego zdrowia, a akcję przeprowadzę ja. – Enid wskazała na siebie otwartą dłonią. – Cokolwiek chcecie wynegocjować, negocjujecie to ze mną.
– A gówno! – krzyknęła Dziewiątka. – Jak ten szczyl ma wszystkim kierować, to ja wysiadam.
– O co chodzi? – spytała M.
– Nie udawaj głupiej, jak przyjdzie co do czego, cokolwiek ona schrzani, to ja będę za wszystko odpowiadać! Nie wsadzicie mi ręki do tak śmierdzącego nocnika.
– Jeśli George niedomaga, to obawiam się, że nie mamy wyboru – powiedziała M.
– Nie mów mi, że nie mamy wyboru, bo dobrze to wiem i strasznie mnie to wkurza! Powiedz mi, że jak wszystko się posypie, to nie tylko na mnie.
– Jeśli wszystko się posypie, to będę wiedzieć, że tylko po części z twojej winy. Może być?
Agentka westchnęła i po chwili odpowiedziała:
– Może.
– Więc, Dziewiątko – zaczął George – odeślij śmigłowiec i swoich ludzi od obijania mordy naukowcom. Będę miał swój dużo bardziej efektowny środek transportu. I po drodze wpadniemy po moją przyjaciółkę. Wolę, żeby była przy nas, jeśli bestia naprawdę zbliża się do Albionu.

9
Nad brzegiem w Brighton, z pomalowanego skrupulatnie na pomarańczowo nieba spadały leniwie płatki śniegu, które po ospałym, przydługim locie lądowały na tafli morza, by po chwili poświęcić się i zostać jego częścią.
Wzdłuż plaży ciągnął się ciemnozielony rząd masywnych czołgów oraz ciężarówek dźwigających na swoich grzbietach wyrzutnie rakiet. Defilada kończyła się tuż koło wysokiej na ponad sto metrów wieży obserwacyjnej. Lufy oraz wyrzutnie pojazdów wycelowane były w morski pejzaż. Gdzieniegdzie skradali się również gapie, którzy wymknęli się podczas ewakuacji, zachęceni plotkami o pojawieniu się na świecie gigantycznego gada.
Na ciemnej tafli iskrzącej się gdzieniegdzie na pomarańczowo wyrosła olbrzymia, błękitna skaza, a po chwili osiemdziesięciometrowy kolos wystrzelił w górę.
Na widok terizinozaura część gapiów od razu rzuciła się do ucieczki, żałując swojej lekkomyślności. Jednakże niektóre osoby – zapewne obarczone jeszcze większa dawką lekkomyślności – pozostały na wybrzeżu, sycąc oczy niecodziennym widowiskiem.
Przemoczone, błękitne pióra pokrywające kolosalną sylwetkę mieniły się delikatnie w zachodzącym słońcu. W miarę jak dinozaur brodził naprzód, olbrzymie fale wzbierały przed jego monstrualnymi udami, a z każdym krokiem woda odsłaniała kolejny fragment masywnych nóg. Ogon nadal był niemal całkowicie zanurzony i tylko jego czubek wystawał ponad taflę wody, jakieś dwadzieścia metrów za gigantem. Długą, acz masywną, szyję stworzenia wieńczyła głowa z podłużnym, drapieżnym pyskiem. Utracone w Lechii oczy o żółtej tęczówce zastąpione zostały przez złowieszcze, widzące bielma. Każda z dwóch muskularnych przednich łap kończyła się trzema imponującej długości pazurami, które swym kształtem mogły nasuwać na myśl klingę kosy.
Pióra po obu stronach szyi rozstąpiły się i odsłoniły po cztery grube szczeliny skrzelowe w kolorze fuksji. Różowe kreski rozciągnęły się i skurczyły jeszcze kilka razy, by w końcu ukryć się na dobre pod błękitem piór. Pracę przejęły nozdrza stworzenia.
Ostatnie wydane przez niebo płatki śniegu usadowiły się na głowie, karku i ramionach terizinozaura.
Jaszczur na chwilę opuścił powieki na swoje wrogo spoglądające bielma, a następnie znów je podniósł. Groźnie uzębiona paszcza rozwarła się, a z otchłani gadziego gardła dobył się ryk, który kojarzył się bardziej z piskiem rysowanego metalu niżeli głosem zwierzęcia.
Wtedy za plecami potwora pojawiła się czarna, rozrastająca się chmara malujących się na horyzoncie helikopterów. Gdy tylko ich terkot dobiegł uszu dinozaura, bestia odwróciła się w kierunku nowego wroga, który bez ostrzeżenia otworzył ogień. W tej samej chwili końce luf zgromadzonych nad brzegiem czołgów jęły, jedna po drugiej, z hukiem eksplodować spłaszczonymi kulami ognia, podczas gdy wyrzutnie na ciężarówkach poczęły z sykiem uwalniać kolejne rakiety. Pociski wystrzeliwane z brzegu kończyły swój lot na grzbiecie terizinozaura, podczas gdy grad kul wypluwany przez śmigłowce uderzał w jego masywną klatkę piersiową. Jednak nowe, nabyte po doświadczeniach w Lechii, lepiej dostosowane pióra dinozaura osłoniły ciało kolosa. Pociski eksplodowały, nie czyniąc na grzbiecie większego spustoszenia, natomiast kule odbiły się od torsu zwierzęcia. Terizinozaur ruszył na irytujące, hałaśliwe owady unoszące się w powietrzu. Część postrącał swoim zwinnym, szybkim ogonem, a te z pluskiem wylądowały w wodzie. Kilka z uciekających maszyn przeciął na pół machnięciem pazurów, a jedną uchwycił w pysk. Zbiornik helikoptera eksplodował w paszczy zwierzęcia, zaskakując go nieprzyjemnie, jednakże nie czyniąc żadnej krzywdy. Wypluł szczątki do wody.
Kiedy uporał się już z latającymi machinami, skierował swe zwaliste kroki w stronę brzegu, gdzie, przeszedłszy przez plażę, zdążył dopaść wycofujące się w stronę miasta czołgi. Skrupulatnie zdeptał każdy pojazd, upewniając się, że w żadnym z nich nie pozostanie ani jedna iskra życia. Podczas tego procesu mimowolnie zahaczył ogonem o mijaną przez siebie wieżę obserwacyjną, która po odebraniu uderzenia szybko postradała równowagę i runęła w dół. Kiedy budowla z łomotem uderzyła w ziemię, wyrzucając w górę małe fontanny plażowego piasku, zaskoczony dinozaur wzdrygnął się niespokojnie i szybko spojrzał za siebie, ale stwierdziwszy, iż powalony słup nie stanowi zagrożenia, wrócił do uśmiercania ostatnich uciekających czołgów. Po uporaniu się z nimi, ruszył w głąb miasta. Deptał, trącał nogami bądź burzył całym ciałem kolejne pojawiające się na jego drodze przeszkody takie jak kruche budynki mieszkalne, eksplodujące stacje benzynowe czy łaskoczące słupy sygnalizacji świetlnej.
Mieszkańcy nieewakuowanych jeszcze dzielnic oraz pojedyncze osoby, które wcześniej wymknęły się wojsku, zaczęły uciekać, gnane obłąkańczą rozpaczą, gdy na horyzoncie pojawiła się oddalona o kilka kilometrów, lecz konsekwentnie zmierzająca w ich kierunku, ożywiona, błękitna góra.

10
Gladys, George, Enid, Dziewiątka oraz pilotująca niewidzialny pojazd Catherine Berger zmierzali ku wyspie, która ze zgromadzonych na pokładzie tylko dla Gladys pozostawała zagadką.
– Geiger miał swoją wysepkę – wyjaśniał George. – My mamy cały archipelag. We wnętrzu jednej z wysp mieści się główne laboratorium, o które kiedyś pytałaś, w pozostałych wyspach znajdują się magazyny i hangary, gdzie przechowywane są… wynalazki cięższej wagi. Między innymi ten, w którym właśnie siedzimy, oraz ten, który dziś wykorzystamy do przytemperowania niszczycielskich zapędów naszego jaszczura.
– Później sobie sama wszystko obejrzy – przerwała im niecierpliwie Dziewiątka. – Do rzeczy. Mamy dużo do omówienia.
George usłuchał. W zasadzie sam nie miał ochoty na pogaduszki. Słabość ani myślała go odejść. Przetarł chusteczką czoło, naznaczone kropelkami potu.
– Sytuacja jest rozwojowa – powiedziała agentka. – Bestia, która niszczy miasta i ewoluuje z każdą sekundą, to jeden problem. Ludzka wyobraźnia to drugi. Jedni biorą potwora za inkarnację Boga, inni zaś za Antychrysta. Możliwe, że nawet jeśli uda nam się powstrzymać jedno zagrożenie, w ciągu najbliższych tygodni świat może zostać świadkiem licznych wojen na tle religijnym.
– To nie wyobraźnia jest problemem, tylko głupota – westchnął ciężko George. Teraz już samo mówienie go męczyło. – Co z dinozaurem?
– Wylazł w Brighton. Mieli tam trochę czołgów i śmigłowców, ale tym razem guzik zdziałały. Wygląda na to, że uczy się i przystosowuje z każdą chwilą. Jak już uporał się z naszymi komarami i mrówkami, uderzył w miasto i teraz funduje sobie spacer wzdłuż Tamizy. Chyba póki co nie lubi rozstawać się z wodą. To dobra informacja, bo przynajmniej w miejscach, gdzie rzeka jest na tyle szeroka, by pomieścić jego dupsko, miasto nie powinno zbytnio ucierpieć. Obawiam się jednak, że jeśli chodzi o węższe miejsca, niektórzy z ewakuowanych nie będą mieć do czego wracać.
– Według jednej z teorii świętej pamięci Kastora Geigera terizinozaur jest bronią skierowaną przeciwko ludzkości przez samą Matkę Ziemię – zastanowił się George. – Coś jak wielkie antyciało, które ma uporać się z chorobą. Jednak biorąc pod uwagę te strzępki informacji, które podchwyciliśmy z internetu, wydaje mi się, że ta istota wyżywa się nie tylko na ludziach, ale i środowisku.
– To prawda. Podejrzewa się skażenie środowiska. Odnaleziono ślady różowawej substancji, z którą kontakt mógł być bezpośrednią przyczyną śmierci niektórych z ofiar, w tym zwierząt. Mogło także dojść do zatrucia wód.
Towers mruknął z namysłem.
– Być może rzeczywiście mamy do czynienia ze swoistym antyciałem w skali makro, ale niestety wydaje mi się, że Ziemia zachorowała na planetarny toczeń. Będzie więc lepiej i dla ludzi, czyli pierwotnej choroby, jak i Matki Ziemi, jeśli się tego niesfornego antyciała pozbędziemy. I wtedy być może wszyscy zadowolą się remisem.
– Znając twój stosunek do ludzkości, można by przypuszczać, że pojawienie się takiego kataklizmu jest ci na rękę – powiedziała Dziewiątka i podejrzliwie spojrzała George’owi w oczy. – Wystarczy, że nic nie zrobisz, a już za kilka dni cywilizacja może nie istnieć.
George odparł z powagą:
– Jeśli ludzkość ma upaść… to nie z powodu jakiegoś chaotycznego, losowego kataklizmu. Jakiegoś rozjuszonego przygłupa depczącego wszystko, co zobaczy na swojej drodze. Na to nie pozwolę.
George nie zdawał sobie sprawy, że Dziewiątka autentycznie się go obawiała, a ostatnie pytanie wcale nie było jeno zaczepką. Jego odpowiedź zdawała się mniej przerażająca, niż się spodziewała, jednak wcale nie rozwiała jej wątpliwości co do osoby George’a Iana Towersa.
– Jaki dokładnie jest twój plan? Ocenię go, jeśli pozwolisz.
– Komórki organizmów zaatakowanych przez patogen są niecierpliwe. To przyspieszone fabryki ewolucji. Planuję doprowadzić do buntu niektórych komórek terizinozaura. Obrócić prędkość, z jaką działa obecnie jego organizm, przeciw niemu.
– Masz na myśli… – zastanowiła się Gladys – …coś jak nowotwór instant?
– Dokładnie. Nafaszerujemy go środkami i czynnikami onkogennymi, między innymi promieniowaniem jonizującym, UV, arsenem, azbestem, niklem, mieszanką Moreau i zobaczymy, co się stanie. Nasza nadzieja opiera się na założeniu, że nowotwór istoty doskonałej również będzie doskonały.
– No nie wiem... – powiedziała bez złośliwości Dziewiątka.
George wzruszył ramionami:
– Pozostaje liczyć na to, że jego ciało zareaguje na te substancje tak samo jak komórki innych stworzeń na tej planecie. Jeśli tak się stanie, to wtedy organizm terizinozaura zrobi się naprawdę nieprzewidywalny, więc dobrze by było, aby zbuntowane komórki także działały w trybie przyspieszonym i wykończyły go czym prędzej.
– A ty co o tym sądzisz, Endsworth? Jako lekarz? – spytała agentka.
– Mogę to wszystko oceniać jedynie w ramach teorii, ale brzmi, jakby jakiś tam cień szansy był. Coś się stanie na pewno. I raczej na naszą korzyść. – Gladys zwróciła się do George’a. – Z czego mu przywalisz, George? Chyba będziesz potrzebował naprawdę ciężkiego działa?
– Jest cholernie ciężkie.
Za zachętą George’a Gladys udała się do kokpitu, by wyjrzeć na zewnątrz. Zobaczyła, jak na horyzoncie rosną powoli trzy zielone plamy o brzegach obmywanych przez niespokojne wody błękitnego oceanu.
Największa z nich mogła mierzyć jakieś dwa kilometry kwadratowe, których lwią część pokrywały drzewa. Właśnie na wysokości tej wysepki Catherine zaczęła zwalniać, a następnie obniżać lot. W miejscu, nad którym zawiśli, kilka drzew (zapewne sztucznych), niesionych na grzbiecie ukrytych grodzi, rozsunęło się na cztery strony świata, a w ich miejsce pojawiła się szara czeluść hangaru. Catherine opuściła maszynę w głąb wyspy.

11
Wizerunek olbrzymiego, prehistorycznego gada odbijał się w podzielonych na rozliczne okienne prostokąty ścianach wieżowców Canary Wharf. Potwór brodził przez Tamizę prosto na stalowo-szklane, ponadstumetrowe kolosy. W końcu odbicie majaczące na jednym z wieżowców zderzyło się z oryginałem, kiedy terizinozaur wbił wściekle pazury w piętrzący się nad sobą budynek, tłukąc szkło i tnąc stal jak papier, a następnie naparł na niego całą potęgą swego cielska.

12
Chłodne, obite metalem wnętrze wyspy w niczym nie przypominało Gladys przytulnego domu Towersów. Kiedy zjechali windą kilka kondygnacji w dół, wyszli na surowy, obity metalem korytarz. Dotarli nim do dość przestronnego pomieszczenia wypełnionego porozwieszanymi na ścianach monitorami oraz rozmaitymi, zaawansowanymi konsolami i panelami – przyozdobionymi w diody, pokrętła i przyciski cudami technologii, których widok niewiele Gladys mówił. Przy aparaturze siedziały na solidnych, obrotowych fotelach dwie kobiety, które George przedstawił słabowitym głosem:
– Gojo Azusa/五条 梓, Zeta Campo. Jak stoją sprawy?
– Jesteśmy gotowe do akcji – powiedziała Zeta z uśmiechem na ustach, ale z powagą w oczach.
Jej palec wskazujący wylądował na jednym z licznych przycisków, które pokrywały konsolę, przed którą siedziała. Ekran umieszczony na ścianie tuż nad konsolą rozjarzył się. Mglisty na początku obraz wyostrzył się i oczom zgromadzonych w pomieszczeniu ukazało się słabo oświetlone wnętrze hangaru oraz znajdujący się w nim mechaniczny potwór. Robot, doglądany obecnie przez grupę specjalistek, otoczony był masywnymi wspornikami i zabezpieczeniami.
Syntetyczny gad składał się z dziesięciu olbrzymich segmentów tworzących razem oblicze węża. Ostatni segment wymodelowany był w taki sposób, by przypominał koniec ogona, natomiast pierwszy uformowany był w gadzią głowę z podłużnym pyskiem.
Enid przeglądała niegdyś plany projektu Kihebi/ 機龍, więc mniej więcej rozeznawała się w tym, jak działała maszyna. Wszystkie segmenty, z wyjątkiem tego będącego głową, miały otwory w podbrzuszu, w których kryły się silniki odrzutowe umożliwiające pionowy start i unoszenie się machiny w powietrzu. Piąty segment wyposażony był dodatkowo także w dwie pary silników rozstawionych po jego bokach na dwóch krótkich wypustkach. Te ustawione były w pionie i umożliwiały lot horyzontalny, w przód i w tył, w zależności od tego, która z dwóch par silników była właśnie w użyciu – przednia czy tylna. Z tego, co kojarzyła Enid, w ciało robota wbudowano także kilka kamer.
– To znajduje się na tej wyspie? – spytała Gladys, nie kryjąc ekscytacji.
– Na sąsiedniej – odpowiedział George głosem już poważnie pokiereszowanym przez chorobę. – Nazywa się Kihebi. To jedne z naszych szczytowych osiągnięć, choć nie spodziewaliśmy się, że kiedykolwiek będzie z niej praktyczny użytek. Dziś posłuży nam jednak za zdalną strzykawkę.
Usłyszawszy rozochocony ton Gladys i wypowiedzianą słabym głosem odpowiedź ojca, Enid poczuła ukłucie gniewu, które kazało jej rzec:
– Gladys, idziesz z nim.
– A-ale ja chciałam zobaczyć walkę – żachnęła się Gladys. – Chyba, no wiesz, nie przydam się mu w tym waszym szpitalu i… – Nie dokończyła, bo stanowczość Enid zbiła ją z tropu i pozbawiła typowej dla niej nieustępliwości.
– Idziesz z nim – wycedziła raz jeszcze Enid. – I nie zostawisz go samego nawet na sekundę.
Dziewiątce, stojącej w kącie pomieszczenia z założonymi rękami i obserwującej w milczeniu, przez moment wydawało się, że w oczach młodej Towers dało się dostrzec tę niewypowiedzianą, zaklętą w rodzinie Towersów siłę, która – zdaniem agentki – musiała przydawać jej ojcu szaleństwa.
– Czas na mnie – stwierdził George.
W pośpiechu i z pewnym trudem życzył Enid i dwóm pilotkom Kihebi powodzenia, a następnie niepewnym krokiem opuścił pomieszczenie. Po kilku dodatkowych sekundach wahania Gladys ostatecznie ruszyła za nim, czując jednocześnie, że odprowadzał ją do wyjścia surowy wzrok Enid.

13
W stacji kontroli Kihebi pozostały Enid, wciąż milcząca Dziewiątka oraz dwie pilotki mechanicznego węża: Zeta i Azusa.
– No… więc… – zajęknęła się Enid.
No i czar władczego smoka nagle zniknął, pomyślała Dziewiątka.
– Spokojnie – powiedziała z pokrzepiającym uśmiechem Zeta. – My mamy tu wszystko przygotowane, jeśli chodzi o sprawy techniczne. O nic nie musi się pani martwić. Wkroczy pani do akcji, kiedy trzeba będzie podjąć jakąś decyzję strategiczną. Do tego czasu będziemy działać zgodnie z planem.
– Okay – odparła z wdzięcznością Enid i uśmiechnęła się z lekką ulgą.
– Zaczynamy? – spytała Zeta.
Enid spojrzała pytająco na Dziewiątkę. Rozumiejąc wagę podejmowanej decyzji, agentka zastanowiła się przez chwilę, a następnie bez słowa pokazała młodej Towers wyciągnięty kciuk (który zadrżał nerwowo, choć fakt ten umknął uwadze Enid) i skinęła aprobująco głową. Enid raptownie odwróciła się znów do Zety i Azusy.
– Zaczynamy! – powiedziała.
Azusa wcisnęła kilka przycisków na konsoli, tym samym uruchomiła kolejne monitory. Te ukazywały hangar z różnych kątów, a także pokrytą zielenią wyspę, pod powierzchnią której tkwił teraz mechaniczny wąż.
Zeta jęła wydawać przez interkom polecenia członkiniom zespołu Kihebi, znajdującym się w hangarze wewnątrz sąsiedniej wyspy.
– Systemy w gotowości!
Oczy sztucznego bazyliszka, osadzone po bokach jego głowy, zatliły się na pomarańczowo.
– Uruchomić system chłodzenia. Włączyć podnośnik. – A po chwili: – Zwolnić zabezpieczenia boczne.
Kolejne masywne bloki otaczające robota ustępowały i uwalniały jego ciało, aż zostały już tylko pionowe wsporniki utrzymujące je kilka metrów nad platformą, na której umieszczona była Kihebi.
– W górę!
Platforma z robotem jęła wznosić się ku światłu, które coraz mocniej wlewało się przez rozsuwający się u szczytu hangaru właz. W końcu mechaniczny wąż opuścił wnętrze wyspy. Skąpany w słońcu, migotał charyzmatycznie.
– Zasilanie!
Każdy z dziewięciu otworów w podbrzuszu węża wypluł z rykiem cytrynowo-żółty płomień, unosząc robota w powietrze.
Wtedy do akcji włączyły się także i dwa z czterech silników umieszczonych po bokach segmentu piątego i pchnęły metalicznego giganta do przodu.

14
George leżał na łóżku szpitalnym w tych samym odzieniu, w którym przybył na wyspę. Gladys siedziała na krześle obok. Jednostajna biel i sterylność sali ją drażniły, niechby i tym, że przypominały jej środowisko pracy. George podkurczył prawą nogę. Nie potrafił już znaleźć komfortowej pozycji, tym bardziej, że kaniula w jego żyle zwężała ich wachlarz. Odczuwał zmęczenie, przed którym nie można było uciec.
W sali pojawiła się doktor Hadley.
– Panie Towers…
– Czemu tak oficjalnie? – powiedział osłabionym głosem George. – Dystansujesz się. Masz złe wieści, co?
– Można je w ten sposób określić – rzekła doktor dosyć smętnie. – Lek najwyraźniej działa i patogen zostanie wkrótce całkowicie usunięty z krwioobiegu, jednak… Nie jestem pewna, czy wybór wyspy na miejsce leczenia był odpowiedni. Patogen został usunięty zbyt późno, wątroba jest poważnie uszkodzona. Prawdę powiedziawszy, nie sądzę, byś był w stanie przeżyć bez natychmiastowego przeszczepu, nawet jeśli czynnik chorobotwórczy całkowicie zniknie. Wystarczyłby tylko fragment wątroby, jednak…
George wysłuchał złych wieści w spokoju.
– Nie trzymasz tu żadnych organów dla swojej rodziny na wypadek… czegoś takiego? – zdziwiła się Gladys. – To byłoby w twoim stylu.
– TowersCorp było uśpione przez długi okres, a przez ostatnie dni pracowałyśmy tu jedynie nad planem profilaktycznym przeciwko istocie odmienionej przez patogen. O swojej chorobie dowiedziałem się praktycznie przed chwilą. Cóż, rzeczywiście Enid będzie musiała wprowadzić pewne ulepszenia po mojej śmierci. – George opuścił ciężko głowę na poduszkę.
– Widzę, że już się pogodziłeś ze swoim losem. – Gladys zmrużyła oczy w zadumie. – Właśnie! Enid! To twoja córka. Powinna być odpowiednim dawcą, co nie? Szczęśliwie się składa, że jest akurat na miejscu! – ucieszyła się. – Naprawdę wolno kojarzysz fakty, co ty byś beze mnie zrobił? Albo twoi lekarze? – Spojrzała z wyższością na Hadley.
Towers pokiwał ze smutkiem głową.
– Niestety, ja i Enid nie jesteśmy spokrewnieni.
– Co?! Nie jest twoją córką?
– Powiedziałem, że nie jesteśmy spokrewnieni. Jest moją córką – rzekł George na tyle twardo, na ile pozwalała mu na to maligna.
– Hm… rany. A macie takie same oczy. Ale wtopa. – Gladys oparła czoło o swoje dłonie i pogrążyła się w zadumie. Po chwili palnęła: – Nie... Nic więcej nie wymyślę. Wygląda na to, że nic tu po mnie. Idę obejrzeć walkę.
Ku ogromnej konfuzji Hadley wstała z krzesła, wyminęła doktor i podeszła do drzwi sali.
George nie był zaskoczony. Mimo to czuł zawód.
Gladys chwyciła za klamkę, jednak nim ją nacisnęła, odwróciła głowę w stronę chorego:
– Tam, w centrum kontroli, czy jak to nazywacie, dzieją się całkiem ciekawe rzeczy. A skoro ty i tak masz umrzeć, to nie zrobi mi już różnicy to, że ty czy Enid się na mnie obrazicie. Niedługo i tak będzie po wszystkim, a ja mam jedyną w swoim rodzaju okazję obejrzeć prawie na żywo walkę ogromnego mechanicznego węża z wielkim gadzim potworem. Chyba jesteś w stanie to zrozumieć.
– Tak – westchnął ciężko Towers, zły na siebie, że nie udało mu się ukryć rozczarowania. – Nie musisz mi się tłumaczyć. Dobrze znam twój tok rozumowania.
Dłoń Gladys naparła na klamkę.

15
Kihebi sunęła przed siebie nad pyszniącym się, gęstym kłębowiskiem chmur. Od czasu do czasu nurkowała po ich pierzynę, wzbudzając swoją podłużną sylwetką przestrach wśród załóg statków, na które rzucała olbrzymi, pożerający je cień bądź zdumienie mieszkańców mijanych przez nią wysp, których wzrok przyciągały iskry odbijającego się w jej metalowym ciele słońca.
Tuż przed Brighton robot obniżył lot. Minął pływające w okolicach brzegu cmentarzysko śmigłowców oraz ponure złomowisko uczynione z czołgów i wojskowych ciężarówek przy plaży. Następnie wleciał nad miasto, pogrążone w płomieniach i cichej, bezosobowej rozpaczy.

16
Po pewnym czasie wyrwane z zadumy Enid i Dziewiątka oraz pilotki sterujące latającym wężem ujrzały na monitorze pozostałości po Canary Wharf. Jeszcze kilka godzin wcześniej kamery zainstalowane na ciele węża ukazałyby piętrzący się nad Tamizą kompleks monumentalnych, przeszklonych budynków, jednak teraz poza dwoma wieżowcami, które nadal stały nietknięte, było to rumowisko ze stali i szkła, skryte częściowo pod zasłoną gęstego, szarego pyłu. Pomarańczowooka maszyna zagłębiła się w niegościnne obłoki, zostawiając za sobą rzekę, w której słońce przeglądało się o tej porze doby z coraz mniejszą zawziętością. Enid, agentka Jej Królewskiej Mości oraz dwuosobowy zespół kierujący Kihebi dostrzegły pozostałości po czołgu wplątane w metalowo-szklany amalgamat pokrywający teraz nabrzeże. Nieco dalej ich spojrzenia napotkały odciętą, odzianą w mundur kończynę. Ani kropli różowej cieczy uchodzącej za posokę potwora. Widać opór w Canary Wharf był równie daremny, co ten stawiany na wybrzeżu Brighton.

17
Raptem – gdy Kihebi znalazła się na wysokości jednego z dwóch nietkniętych budynków – za budowlą rozległ się metaliczny ryk, po którym nastąpiła seria odgłosów tłuczonego szkła i stali gnącej się pod naporem czegoś olbrzymiego. Wieżowiec zaczął tracić swój pion, jednocześnie kurcząc się i zapadając pod własnym ciężarem, by ostatecznie runąć na mechanicznego węża.
Grzebiąc robota, budynek odsłonił kryjącego się za nim terizinozaura, który zaryczał, pyszniąc się swym tryumfem. Jego wygląd nie zmienił się znacząco od czasu, gdy walczył z brytyjską armią nad brzegiem w Brighton, z wyjątkiem dwóch przypominających kokony narośli w kolorze fuksji, jakie pojawiły się po obu stronach jego grzbietu na wysokości ramion. Zapulsowały bezdźwięcznie.

18
– Spodziewał się nas? – zawołała Azusa.
– Mógł zastawić pułapkę, jeśli z daleka usłyszał nadciągającego robota – myślała na głos Enid. – Ale powód tego, że nie ruszył dalej, w głąb miasta, musiał być inny. Przecież miał nad nami ogromną przewagę, nawet jeśli wojsko zaskoczyło go także w Canary Wharf.
– Pełna moc do silników pionowych! – zawołała Zeta i wraz ze swoją współpracownicą znów poczęła wykonywać na konsoli sterującej robotem operacje, które zarówno Enid, jak i Dziewiątce zdały się nad wyraz skomplikowane, wręcz karkołomne.

19
Przy akompaniamencie ogłuszającego ryku silników długie płomienie wydobywające się z podbrzusza robota wygrzebały go siłą z pozostałości wieżowca.
Obserwujący zdarzenie terizinozaur zamruczał z niezadowoleniem. W odpowiedzi z rozwartej paszczy Kihebi wydobył się syntetyczny ryk.
Dwa kolosy wpatrywały się w siebie na tle ciepło umalowanego, acz ciemniejącego nieba. Przez chwilę jedynym odgłosem był spokojny szum silników robota, który tuż po tym, jak maszyna wydostała się z gruzowiska, znacząco stracił na intensywności.
Ścianki drugiego segmentu tworzącego węża, tego znajdującego się tuż za głową, rozwarły się na boki. W ich wnętrzu znajdowały się groźnie błyszczące działka, które wymierzyły we wroga.
Lewe działko z sykiem wystrzeliło pojedynczy pocisk, który pognał w stronę błękitno-fuksjowego gada, jednak ten z łatwością odbił go wachlarzem swoich długich szponów. Podobny los spotkał pocisk wystrzelony z prawego działka.
Wtedy szczęki węża rozwarły się i kolejny atak składał się już z gradu pocisków wystrzeliwanych seriami zarówno z działek po obu stronach głowy robota, jak i z jego pyska. Pociski eksplodowały na powierzchni ciała dinozaura, miotając nim jak szmacianą lalką. Gdy tylko Kihebi wstrzymała ostrzał, z jej oczu wystrzeliły dwa pomarańczowe promienie, które również trafiły w adwersarza.

20
– Pociski onkogenne i promieniowanie dosięgły celu – poinformowała z satysfakcją Zeta, po czym obróciła się na fotelu w stronę Towers. – Na tym etapie kończy się plan, który opracowałyśmy z pani ojcem. Mieliśmy poprzestać na tym, zaszyć się gdzieś z robotem i liczyć na szybką reakcję. Co pani sądzi, pani Enid?
– Przez cały czas nie mogłam się pozbyć myśli, że organizm idealny potrafiłby się zabezpieczyć przed toksynami i innymi szkodliwymi substancjami. – Głos Enid drżał nieznacznie. Czuła się podle z tym, co miała do powiedzenia. – Czy byłybyśmy w stanie usunąć przynajmniej część z tych piór?
– Być może działem plazmowym. Jednak mamy tylko jeden strzał.
– Proszę spróbować go zranić. Jeśli się uda, proszę potem wystrzelić w tę ranę resztę pocisków. Myśli pani, że on czuje ból?
– Szczerze mówiąc, pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Ból uważa się za przydatne narzędzie auto-diagnostyczne. Z drugiej strony po tak zaawansowanym organizmie można by spodziewać się praktyczniejszych rozwiązań, więc trudno powiedzieć.
– Rozumiem.

21
Złowrogie bielma spojrzały z nienawiścią na Kihebi. Terizinozaur zawył przeciągle, nastroszył pióra, znów je opuścił, po czym przypuścił błyskawiczny atak na robota. Końce długich pazurów obu łap jaszczura wdarły się do pyska maszyny imitującej węża. Dinozaur zaczął siłą rozwierać szczęki robota, najwyraźniej usiłując je uszkodzić. Konstrukcja jęła ustępować i rozległ się zgrzyt odkształcanego metalu, jednak nim błękitne, prehistoryczne monstrum dopięło swego, pysk robota wypluł oślepiająco biały, gruby snop energii opleciony wyładowaniami elektrycznymi w różnych kolorach tęczy. Snop wbił się w klatkę piersiową dinozaura, inicjując jego rozeźlony ryk. Deszcz różowej krwi i błękitnych piór eksplodował w powietrze. Potwór opuścił łeb, by przyjrzeć się, jak mieniąca się różowa posoka wylewa się z głębokiej, świeżo utworzonej rany.
Kihebi dokończyła robotę, bez ostrzeżenia posyłając w ranę kolejną serię pocisków onkogennych oraz skupioną wiązkę promieniowania ze swoich oczu.
Krew dinozaura nagle poczęła się pienić, a w powietrze poleciały różowawe, półprzezroczyste, wypełnione powietrzem bąbelki.

22
– Przepiękne! – stwierdziła Azusa. – Zupełnie jak mechanizm ochronny, który sprawia, że czujesz się winna, atakując go.
– Nie sądzę, by w najmniejszym stopniu rozumiał zmysł estetyczny ludzi – odparła Enid. – Ale i tak źle się czuję z tym, co robimy.

23
W tym momencie szyja terizinozaura jęła się raptownie wydłużać, a pióra, które wcześniej pokrywały skrupulatnie cały kark, stawały się stopniowo coraz rzadsze, aż w końcu wszystek schowały się pod rozciągniętą skórą. Szyja wydłużała się tak długo, aż wszystko, co znajdowało się powyżej barków dinozaura, zaczęło przypominać wijącego się węża, żyjącego niezależnie od reszty ciała jaszczura. Przekrzywił łeb w bok, niczym zaciekawiony kot, po czym przypuścił błyskawiczny atak na przeciwnika. Szczęki dinozaura zacisnęły się na bokach głowy robota, miażdżąc jego sztuczne oczy. Pomarańczowe diody stwarzające do tej pory pozory życia zgasły.
Na szyi terizinozaura wyrosły olbrzymie mięśnie i gad począł ciskać schwytanym przeciwnikiem na lewo i prawo, uderzając nim o ziemię, która co rusz eksplodowała pyłem oraz odłamkami szkła.
Przy ostatnim zamachu dinozaur rozwarł szczęki i posłał bezładnego robota w stronę ostatniego wieżowca, który pozostawał do tej pory nietknięty.
Metalowe cielsko wbiło się z trzaskiem w dach budowli, jednak konstrukcja wytrzymała, jedynie delikatnie się odkształcając.
Szyja dinozaura wróciła do standardowej długości i znów pokryła jasnoniebieskimi piórami. Rana na klatce piersiowej wyryta wystrzałem z działa plazmowego wydawała się już całkiem zasklepiona, jednak z nagła znów się otworzyła, a spomiędzy różowych szram wyjrzała olbrzymia, niewidząca gałka oczna. Tęczówka pod kataraktą była żółtawa; podobna do tej, która uprzednio zdobiła pierwszą parę oczu terizinozaura utraconą w Lechii. Po upływie paru kolejnych minut z lewego boku dinozaura z mokrym plaśnięciem wyrósł pokrzywiony kikut, który przypominał groteskową parodię skorpioniego ogona. Terizinozaur przykucnął wsparty o swój prawy trójząb szponów, jakby zmożony bądź pogrążony w bólu.

24
– Czyżby wasze pociski onkogenne jednak podziałały? – Dziewiątka ucieszyła radością znaczoną pewną powściągliwością.
– Na to wygląda – rzekła bez entuzjazmu Enid, poruszona groteskowym widowiskiem.
– Lepiej, żeby to zadziałało – wtrąciła Azusa. – Nasz robot nie wytrzyma zbyt długo.
– Tak – przytaknęła Zeta.
– Tak czy siak, dziękuję wam – oznajmiła Enid. – Zrobiłyście wszystko, co się dało.

25
Potwór znów powstał z kolan i ruszył wściekle w kierunku ostatniego ocalałego budynku, z którego dachu Kihebi uczyniła sobie gniazdo. Podczas tego krótkiego sprintu dinozaur wzbił za sobą olbrzymie tumany kurzu. Uderzył w swój cel z całych sił, tak że budynek natychmiast jął się rozpadać, a robot ześliznął się z jego dachu i runął w dół.
Jaszczur zamachnął się swoimi pazurami i ponownie posłał robota w górę. Ten szybko poddał się sile ciążenia i na nowo zaczął spadać, prosto na przygotowane już nań ostrza dinozaura. Drugie uderzenie przecięło robota na dwoje. Dwa zestawy metalowych segmentów wbiły się w ziemię, a z ich wnętrz wypłynęło chłodziwo zmieszane z paliwem i innymi elementami robociej posoki. Terizinozaur zaryczał przeciągle, głosząc swą wiktorię.
Dwa kokony na jego grzbiecie zapulsowały niespokojnie, by po chwili pęknąć z mokrym odgłosem i uwolnić ze swych wnętrz parę ogromnych skrzydeł zbudowanych z błony lotnej w różowym kolorze, podobnym do reszty ciała gada.
Terizinozaur wzbił się w powietrze i opuścił ruiny nad Tamizą, obarczony niezdatną do niczego dodatkową kończyną wyrastającą z jego boku oraz zbędnym okiem wyziewającym z rany na klatce piersiowej.

26
– Czy ty też czujesz to dziwne mrowienie w środku głowy? – spytała Puffa Enid.
– Oczywiście – odparł smok. – Jakby nie patrzeć, to mam tę samą, co ty. Hm… zupełnie jakby ktoś z daleka próbował nam coś powiedzieć.
W tym momencie Enid i Puff spojrzeli na siebie tak gwałtownie, że zetknęli się nosami.
– To terizinozaur! Wie o nas! – zawołali jednocześnie.
– Tak – rzekł pewnie Puff. – Czuję teraz wyraźnie... myśli o mnie. Możesz sobie pogratulować. Naprawdę mnie stworzyłaś. Co do joty. Nawet on uznał moje istnienie. Jest zaintrygowany.
– Teraz już wiemy, dlaczego w ogóle fatygował się do Albionu – powiedziała Enid. – Szukał ciebie. A w Canary Wharf zatrzymał się pewnie dlatego, że zorientował się, że jesteś już daleko od Europy. Namierzył nas i stwierdził, że nim podejmie dalszą drogę, wyhoduje sobie skrzydła. Najwyraźniej był nawet w stanie rozwinąć zmysł, który pozwolił mu nas odnaleźć i połączyć się z nami.
– To nic, Enid – odparł Puff. – Doskonałość nie jest zaletą, jak mawiał pewien Haven.
– Co robimy?! – spytała niespokojnie młodsza Towers.
– Nic się nie bój. Ostatecznie to tylko głupie zwierzę. Jak chce tu wleźć, to niech sobie włazi. Tutaj nawet ono nie będzie w stanie nam zagrozić.
– Raczej myślałam o tacie, Gladys i wszystkich innych wewnątrz wyspy. Przede wszystkim nie wolno nam stawiać żadnego oporu i musimy od razu go wpuścić. – Enid analizowała gorączkowo sytuację, gładząc się po podbródku. – Miejmy nadzieję, że jeśli pozostaniemy w stacji kontroli, to odległość nie będzie za duża. Mogłabym wyjść na powierzchnię wyspy, ale nie wiemy, czy widok zwykłego człowieka nie zbiłby go z tropu.
– Racja. Lepiej zostać pod jej powierzchnią – przyznał Puff. – No to widzimy się na łące.

27
Enid zwróciła się do pozostałej trójki osób znajdujących się w sali:
– Terizinozaur prawdopodobnie leci właśnie w naszą stronę. Usiądę teraz na tym krześle – chwyciła jeden z obrotowych mebli stojących przy konsolach – tam, w rogu pomieszczenia – przystawiła krzesło pod ścianę. – Będę potrzebowała spokoju, więc muszę was prosić o odpowiednią atmosferę. – Złożyła dłonie w błagalnym geście.
Kobiety pilotujące Kihebi wiedziały o umiejętnościach Enid i zachowały spokój, wierząc, że Towers ma jakiś plan. Jednak opierająca się o jedną ze ścian Dziewiątka wzdrygnęła się.
– Co!? Mówisz, że to monstrum zaraz na nas wyląduje i robisz to z takim spokojem?
– Jest tylko ciekawy. Nie zaatakuje od razu – uspokajała Towers. – Mam jakby plan.
– Więc ta kupa złomu rozwalona w Canary Wharf to jedyne, na co było was stać? – Dziewiątka złapała się za głowę. – Po co mi licencja na zabijanie, kiedy moim pierwszym przeciwnikiem jest coś, czego nie da się zabić? Twój stary miał rację, że osoby na moim stanowisku nie żyją długo i szczęśliwie, ale liczyłam, że jeśli zginę w pracy, to przez swój błąd, a nie…
– Powtarzam niezwykle uprzejmie i w rączkę całując, że jeśli mamy przeżyć, to potrzebne mi będą cisza i spokój – powiedziała Enid, mrużąc oczy na znak poirytowania. – Wyspa jest duża. Może pani śmiało iść na spacer albo zejść na dół do kuchni i zjeść ostatni posiłek. Tak na wszelki wypadek.
– Nie – westchnęła z rezygnacją agentka. – Zostanę tu. Zlecono mi misję nadzorowania waszych działań. Niewiele mam tu do roboty, ale jednak… jednak zostanę i pomartwię się w ciszy.
– Okay. Trzymajcie kciuki! – zawołała z werwą Towers.

28
– Kto się nim zajmie? – spytał Puff. – Chcesz zagrać w papier, nożyce, kamień?
– Nie błaznuj. Dobrze wiesz, że jak zwykle byłby remis – powiedziała niecierpliwie Enid. – Zajmij się nim, tylko się nie znęcaj, dobrze?

29
Skrzydlaty dinozaur wylądował tuż przed wsypą. Zanurzył ciało w odmętach oceanu i wywołał serię niespokojnych fal, a te obmyły zieloną powierzchnię wyspy, na której jaszczur oparł pazury. Istota, której poszukiwał terizinozaur, tu była. Nie ukrywała się. Gad przyjął zaproszenie.

30
Wnet ma największa przeciwniczka znalazła się w obcej i nieprzyjemnie mokrej otchłani. Czuła się osaczona przez nowe, nieznane środowisko. Czym prędzej popłynęła w górę, by wydostać się na powierzchnię.
Gdy wynurzyła głowę, jej oczom ukazała się rozległa, oblana słońcem polana, której zieloną jednolitość niweczyły jedynie dwie stojące na niej postaci. Jedna z nich przypominała jej te małe owady, których tak wiele dotychczas zdeptała (od ich krwi czasami lepiły jej się od spodu łapy). Druga zaś miała w sobie coś podobnego do niej samej, coś… gadziego? Lecz miast piór, jej ciało pokrywały… łuski?
Czuła się odmieniona. Nieswojo. Obie istoty na łące wydawały jej się równie olbrzymie, co jej ostatni, podłużny przeciwnik. Jej gadzi móżdżek mógł nie zarejestrować faktu, że sama nie była już kolosem – w domenie, do której się właśnie przedarła, nie była wyższa od przeciętnego człowieka. Nie posiadała tutaj także wyhodowanych niedawno skrzydeł; to z kolei dlatego, że mimo iż nauczyła się nimi poruszać, jej umysł nie zdążył do nich przywyknąć i zaakceptować jako nieodłącznej części organizmu. Z tego samego powodu jej ciało pozbawione było teraz dodatkowej niesprawnej kończyny oraz oka, które wyrosło na jej piersi. Jednak sama samica terizinozaura przyczyn tych zmian nie znała.
Także nowe doznania wywoływały u niej dezorientację. Przed chwilą w swojej głowie nazwała oświetlającą ją kulę „słońcem”, a zieloną rzecz pod stopami dwóch postaci „polaną”. Teraz jedną z istot, które miała przed sobą, określiła w swych myślach mianem „Enid”, drugą zaś nazwała „Puffem”. Nie zdawała sobie sprawy, że te pojęcia, podobnie jak „gadzi”, „łuski” czy „pióra”, jej umysł wyłowił z obcej, nieprzyjemnej toni, z której przed chwilą udało jej się wynurzyć. Została skażona.

31
– A więc jednak. Smród zwierzęcia – parsknął Puff. – Nie pomylę go z żadnym innym. Twój ojciec miał rację, Enid. To tylko rozczarowująca marionetka natury.
– Puff, zachowujmy się – upomniała go Towers. – Po prostu… się nim zajmij.
Dinozaur wygramolił się z wody i otrzepał przemoczone pióra, zraszając trawę. Zgodnie ze swoją naturą natychmiast podbiegł do Enid i machnął w jej kierunku szponami, jednak broń nie sięgła młodej Towers, ale pośliznęła się na niewidzialnej tafli powietrza.
Gad przypuścił atak na drugiego z wrogów, jednak nim zdążył wyprowadzić cięcie, Puff obsypał go serią perfekcyjnie wymierzonych kopniaków i ciosów pięścią. Terizinozaur próbował przeprowadzić kontrę, lecz nie był w stanie nadążyć za przeciwnikiem. Puff zakończył swój atak, uderzając z półobrotu ogonem w pysk dinozaura oraz podcinając go nogą, co posłało gada na trawę.
– Muszę ci coś wyznać – powiedział Puff. – Nie przepadam za zwierzętami. Powiem wprost: nienawidzę ich. Zarówno takich skamielin jak ty, jak i tych nowożytnych. Generalnie uważam, że natura jest przereklamowana. Popatrz, z jednej strony mamy obrzucające się własnymi odchodami małpiszony alfa mordujące potomstwo swojego poprzednika, ociężałe umysłowo słonie morskie tratujące własne stada i delfiny gwałcące, co popadnie. Z drugiej strony mamy sukę opiekującą się porzuconym kocięciem, ludzi dokarmiających zbłąkane psiaki, a także przyjaźniących się ze sobą z powodów innych niż łączenie sił w celu zdobycia pożywienia bądź pokonania wspólnego przeciwnika. Mój wniosek jest prosty: to właśnie to, co wynaturzone, jest dobre, podczas gdy natura to czyste zło. Nigdy jej szczególnie nie ufałem. I jeśli ciebie faktycznie wysłała po nas Matka Ziemia, to muszę przyznać, że jesteś doskonałym pokazem nieudolności tej idiotki.
Dinozaur dźwigał się z ziemi ospale, rewidując swą strategię, a Puff oczekiwał w milczeniu z łapami założonymi za plecy.
Jaszczur podjął decyzję. Jego szyja wystrzeliła do przodu i oplotła zaskoczonego smoka, przygwożdżając jego ramiona do torsu. Zadowolony ze swoje sztuczki gad zaczął napinać mięśnie szyi i miażdżyć ciało Puffa.
Enid czuła się nieco niekomfortowo, widząc jak Puff zaciska z bólu zęby, ledwo wytrzymując nacisk przeciwnika, jednakże wiedziała, że dinozaur znajdował się teraz w miejscu, w którym koniec końców nie mógł wygrać.
Puff owinął swój ogon – który okazał się o wiele dłuższy, niż mogłoby się wydawać – wokół torsu prehistorycznego stwora i odwzajemnił uścisk. Polanę wypełniły trzaski ścięgien i kości. Trwały do momentu, w którym dinozaur użył swych kos, by odciąć przeciwnikowi uciążliwy narząd.
Połowa ogona Puffa wylądowała na trawie i skalała ją szkarłatem.
Złoty smok zaryczał wściekle, jego pysk rozwarł się szeroko i wypuścił snop ognia, który uderzył prosto w tors dinozaura. Niespokojny, żarłoczny płomień skwapliwie jął zagarniać i trawić opierzone ciało gada. Zaskoczony terizinozaur natychmiast cofnął szyję, tym samym wyswabadzając przeciwnika ze swych pęt. Szybko też rzucił się na powrót w nieprzyjemną toń, z której przybył. Gdy pożar na jego ciele został ugaszony, znów wygramolił się na brzeg. Stając na łące, nastroszył osmolone pióra i spojrzał groźnie na przeciwnika.
– Choć wiem, że niewiele z tego zrozumiesz, miernoto umysłowa – zaczął Puff po wzięciu kilku wdechów – to czuję się w obowiązku wyłożyć ci twoją sytuację. Jesteś dla mnie tylko kolejnym ścierwem, które chce skrzywdzić Enid. A do tego najprawdopodobniej ścierwem, które nas rozdzieli. I właśnie dlatego nie myśl sobie, że się z tego wykaraskasz. – Puff umilkł na chwilę, po czym ryknął, wygrażając zaciśniętą pięścią: – Po Ziemi grasuje mnóstwo żałosnych, bezużytecznych stworzeń, w tym, przyznaję, większość ludzi. Będę szczery: gardzę życiem na tej planecie. Ale żadne z was nigdy nie wkurzyło mnie tak jak ty! Żadnego nigdy nie zdarzyło mi się znienawidzić do takiego stopnia!
Wokół Puffa wyrosła półprzezroczysta, czerwonawa powłoka, na której co rusz pojawiały się pojedyncze żółte wyładowania. Po krótkim tańcu znikały równie szybko, co się pojawiały. Smok wyciągnął przed siebie łapy, a dłonie ułożył w kształt kielicha. Coraz większe i coraz dziksze pioruny poczęły szaleć i gromadzić się w ich półkolistej przestrzeni, wypełniając ją stopniowo żółtą poświatą.
– Jesteśmy u siebie, dupku – zawarczał smok. – Mamy tu całą moc, jakiej potrzebujemy.
Kiedy puchar energii był już pełen, a otoczenie wokół Puffa i jego przeciwnika zaczęło drżeć, smok wyprostował łokcie do końca, a przelewająca się w złożonych dłoniach energia wystrzeliła. Potężny złoty snop błyskawicznie pokonał odległość między Puffem a jego celem i uderzył z impetem w zdezorientowanego niepokojącym widowiskiem dinozaura, który nie był w stanie zebrać myśli na tyle szybko, by zrobić unik. Brutalna moc porwała jego ciało na strzępy, odsłaniając fragmenty pękającego szkieletu, ziejące pustką oczodoły i wyrywane z ciała wnętrzności. Jaszczur jęczał bezradnie tak długo, aż napierająca na niego moc nie wyrwała mu języka i nie sprawiła, że jego struny głosowe wyparowały. Kiedy cała zgromadzona przez Puffa energia uleciała, terizinozaur padł na trawę, osłonięty przez kłęby szarego dymu. Powłoka wokół jego tryumfującego adwersarza stopniowo zanikała.
Wtedy Enid, czując narastającą słabość w nogach, podeszła powoli do smoka i spytała drżącym głosem:
– Co miało znaczyć to, co mówiłeś? To o rozdzieleniu?
– Dobrze wiesz. Nadążamy za sobą całkiem sprawnie – odparł Puff, odwracając się w stronę Enid. Jego smocze ślepia były wypełnione smutkiem. – Nie sądziłem, że pójdzie tak źle. Liczyłem na to, że złamiemy go tutaj. Ale wygląda na to, że on wciąż trzyma nowotwór w ryzach. Co gorsza, zaczyna wycofywać stąd swój umysł. Teraz wróci do siebie, stłumi nowotwór, a potem rozwali wyspę. Tak to się skończy. Ale… przejście, które otworzył, nadal istnieje. A ja, jako istota bez własnego ciała, jestem w stanie z niego skorzystać.
– Nie chcesz chyba…
– Oczywiście, że nie chcę.
Enid poczuła ulotną ulgę, która nie trwała jednakże długo.
– Ale najwyraźniej będę musiał to zrobić. Ciekawe, jak ten amator poradzi sobie z dodatkową istotą w głowie. – Puff wskazał na zdewastowanego dinozaura, który raz po raz ruszał pozostałościami po szczękach i pojękiwał sam do siebie bezgłośnie, półprzytomnie.
– A-ale… – W oczach Enid wezbrały łzy. Osuszyła je szybko dłońmi. – Chyba żartujesz. Nie możesz po prostu się z tym pogodzić. Musimy wymyślić coś innego. Przecież ty tego nie przeżyjesz!
– Prawdopodobnie nie – przyznał Puff. Przechylił łeb z namysłem. – Ale jest także pozytywna strona.
Enid nic nie odpowiedziała, więc kontynuował.
– Kiedy ostatni raz cię czymś zaskoczyłem? Albo ty mnie?
– Wcale nie musisz mnie niczym zaskakiwać – załkała Enid. – Po prostu bądź!
– Pozwól, że dokończę myśl. Na przykład twój ojciec i Gladys. Kiedy Gladys ostatnio go wyrolowała, na pewno czuł się zawiedziony, ale także i zaskoczony, nie sądzisz? To musi być interesujące doznanie. Musieć zdecydować, czy komuś nadal warto ufać, czy warto wybaczyć. Poznawanie kogoś. Pamiętasz to uczucie?
– Świetnie sobie radziłam bez niego. Nie potrzebuję go – odparła obronnie Enid, ani myśląc analizować sugestię smoka.
– Zmierzam do tego, że jest w tobie ogromny potencjał, który być może blokuję. Możesz być kimś dużo więcej niż teraz. – Spróbował się uśmiechnąć pokrzepiająco, jednak to, co udało mu się z siebie wykrzesać, było nie tyle nieprzekonujące, co pozbawione jakiejkolwiek wesołości.
Enid nic nie odpowiedziała.
– Ostatecznie – Puffowi załamał się głos, smok przymknął oczy i uśmiechnął się lekko do siebie, tym razem szczerze – próbuję tylko znaleźć optymistyczną stronę. Ale prawda jest taka, że nie poistnieję już długo. Mam jednak bardzo dobry powód, by się z tym pogodzić. Wprawdzie twój ojciec, Gladys i cała reszta mało mnie obchodzą, ale przedłużenie twojego życia wygląda mi na całkiem niezły powód do śmierci.
Smok podszedł do roztrzęsionej Enid i przytulił ją.
– Ogarnij się po mnie szybko. Rozpacz to znana strata czasu.
Enid w odpowiedzi uścisnęła go tak mocno, by nie mógł odejść, jednak stopniowo zwalniała uścisk, kiedy z każdą sekundą docierało do niej, że naprawdę postawiono ich w sytuacji bez wyjścia. Puff odstąpił od Towers i skierował się w stronę półprzytomnego, oszpeconego dinozaura. Położył mu jedną łapę na ramieniu. Potem powiedział do Enid:
– Dziękuję za życie. Było fajnie.
Uśmiechnął się, kiedy zdał sobie sprawę, jak prawdziwe są te słowa.
Enid nie potrafiła odpowiedzieć na tak ostateczne stwierdzenia. Dopiero po dłuższej chwili wydusiła:
– Dziękuję, że usłyszałeś wtedy moje wołanie. I dziękuję ci za twoją przyjaźń.
– Wzajemnie. Żegnaj.
Machnął na pożegnanie otwartą dłonią i w tej samej sekundzie zniknął wraz z dinozaurem.
Enid nieprzytomnym wzrokiem ogarnęła osaczającą ją, opustoszałą łąkę. Musiała stąd czym prędzej uciec.

32
Rzucający cień na dużą część wyspy skrzydlaty jaszczur odrzucił łeb w tył. Zawył, ale jego ryk urwał się w połowie. Spomiędzy błękitnych piór poczęły wyrastać kolejno różowawe twory – groteskowe kończyny i organy pozbawione jakichkolwiek funkcji. Po chwili ciało dinozaura zaczęło się w sobie zapadać – głowa, kończyny, skrzydła i ogon zostały wessane w coś, co ostatecznie przybrało postać unoszącej się na powierzchni oceanu zbitki różowego mięsa otoczonej kolcami – pozostałościami po pazurach zwierzęcia. Mięsista kula wyskoczyła w górę i zawisła w powietrzu, przed wyspą. Strzegące jej kolce rozpuściły się i zmieszały z tonią oceanu, a już wkrótce sama kula wydała przeciągły, obcy dźwięk, którego nie mogły zainicjować struny głosowe żadnego stworzenia na planecie, po czym eksplodowała. Pojedyncze różowe bańki powietrza opadały jeszcze przez jakiś czas leniwie na powierzchnię wyspy.

33
Dziewiątka podeszła do ekranu nad konsolą, by wraz z Zetą i Azusą obserwować śmierć terizinozaura.
Enid nadal siedziała nieruchomo w kącie pomieszczenia. Płakanie wydawało się jej za trudne. Przez długi czas po tym dniu nie miała także nic do powiedzenia.

34
Biegała tak często i długo, jak tylko była w stanie. Ile tylko starczało jej sił. Osaczana przez podstępny, wszechogarniający strach, który próbował wedrzeć się do jej wnętrzności, wbić pazur w serce, ścisnąć płuca i pozbawić ją resztek tchu. Znów czuła się jak lata temu, gdy dowiedziała się o pretensjach ich sąsiadów dotyczących kolacji. Pamiętała, do czego doprowadził wtedy podobny stan. Wiedziała, że jeśli tym razem przestanie wychodzić na zewnątrz, jeśli zrobi sobie choćby kilka dni przerwy, to utknie w domu już na zawsze. Jej serce biło zbyt szybko, ciężej jej się oddychało, ale i tak przynajmniej dwa razy dziennie zmuszała się do biegu. Nie miała ochoty na nic innego, a w ten sposób przynajmniej mogła stawiać czoło otoczeniu, które ją przerażało. Wyjechała na tydzień do babci, uznała bowiem, iż dobrym kompromisem będzie mierzenie się z Alfriston, w którym łatwiej o spokojne, bezludne dni, niż w Rotherfield. Uczelnia poszła w odstawkę – nie była gotowa, by znów „zstąpić” wśród ludzi, jakby to określił jej ojciec. Bieg po mało zaludnionych obszarach stał się wszystkim, na co było ją obecnie stać.
Opatulona w ciepłą, sportową kurtkę, przemierzała wieś szybkim truchtem. Skręcała to w lewo, to w prawo, w przypadkowe uliczki, mijając gęsto usiane domki z czerwonej bądź szarej cegły, by ostatecznie skierować swój bieg w bardziej odosobnione przestrzenie. Minęła zakończony strzelistą wieżą kościół otoczony nagrobkami („Nie myśl, nie myśl, nie myśl!”, upomniała się) i pomknęła w kierunku rzeki, za którą rozciągały się zielone, niezabudowane tereny.
Kiedy zbliżyła się do mostu z białymi barierkami, zwolniła nieco, a następnie bardzo ostrożnie wkroczyła na zabłocony pomost. Gdy była w połowie przeprawy na drugi brzeg, zobaczyła niepokojącą scenę rozgrywającą się na polanie przed nią. Na trawie leżał młody – prawdopodobnie nieco młodszy od niej samej – chłopak z rozciętą, krwawiąca wargą i mocno otartą skórą. Rana znajdowała się na wysokości prawej kości policzkowej. Przy nim stali chłopak i dziewczyna, prawdopodobnie w podobnym doń wieku. Kiedy Enid stawiała pierwszy krok na zielonym obszarze, stojący chłopak kopnął tego, który leżał. Towers zatrzymała się tuż przy nich.
– Co tu się dzieje? Co wy robicie? – spytała z całą surowością.
Dziewczyna oderwała wzrok od skopanego młodzieńca i spojrzała na Enid jakby od niechcenia.
– Mój chłopak zaserwował sobie rozrywkę. Podobno ten biedny frajer puszczał mi oczko, czy coś, kiedy tędy przebiegał. Ja tam nic nie zauważyłam, ale co tam. Myślę, że Jamesowi nie robi to wielkiej różnicy, co nie, James?
– Mówię ci, że się gapił – powiedział chłopak i splunął w bok. – Albo na ciebie, albo na mnie. Tak czy siak…
– Jak mówiłam, bez różnicy – zaśmiała się dziewczyna.
James znów kopnął leżącego, który próbował się podnieść. Chłopak zajęczał bezradnie.
– Powiedz mu, żeby przestał. Nie widzisz, co mu robi?! – rzuciła Enid, nie spodziewała się już jednak, że zdoła przemówić tej dwójce do rozsądku.
Zamiast dziewczyny odpowiedział jej chłopak, wrzeszcząc Enid prosto w twarz:
– Jeśli twoim zdaniem on obrywa za darmo, pomyśl sobie, co może spotkać takiego upierdliwca jak ty!
Enid wbiła mu prawy łokieć w klatkę piersiową, a gdy James się odsunął, kopnęła go kolanem w brzuch. Planowała kopnąć go prostą nogą, jednak w stresogennej sytuacji ciało odmówiło stuprocentowego posłuszeństwa i nie zdążyła jej do końca wyprostować. Szybko naprawiła swój błąd i wyprowadziła jeszcze jedno, tym razem proste, kopnięcie. Kiedy James szczęśliwie (dla Enid) stracił równowagę i upadł na ziemię, zacisnęła lewą pięść i uderzyła nią w nos jego towarzyszkę, także posyłając ją na trawę. Podczas gdy zaskoczona dwójka próbowała się dźwignąć, Enid pomogła wstać poturbowanemu młodzieńcowi.
– Tamten już wstaje – powiedziała cicho. – Kopnij go dobrze, to zdołamy uciec. – Enid musiała wyręczyć się nieznajomym, ponieważ po swoim nieprzemyślanym ataku sama odczuwała już zniechęcający ból w barku, nadgarstku oraz kolanie.
Chłopak posłuchał i wyprowadził nieco chwiejne kopnięcie, podczas gdy Towers przytrzymywała go, by nie stracił równowagi. Trafił w kolano agresora. Ten upadł na ziemię, złapał się za kopnięte miejsce i zajęczał żałośnie. W tym czasie jego towarzyszka czekała z obrzydzeniem, acz cierpliwie, aż czerwony potok wypływający z jej nosa ustanie. Gdzieś z tyłu głowy Towers poczuła ukłucie. Był to wyrzut sumienia z powodu uderzenia dziewczyny, która nie zdążyła jej nawet zaatakować. Brutalnie przepędziła to uczucie. Nie było na to czasu.
Enid i młody mężczyzna przekuśtykali przez most, a następnie truchtem pobiegli dalej. Zanurzyli się w czerwono-szary labirynt budynków, truchtali jeszcze przez jakiś czas, po czym zatrzymali się i oparli plecami o jedno z domostw.
– Jestem Enid – powiedziała Towers na przeczekanie, próbując złapać oddech.
– Edward – przedstawił się chłopak i zaczął badać palcami uszkodzoną wargę.
– J-jak się trzymasz? – spytała Towers. – Bardzo boli? Czy…
W tym momencie przypomniała sobie, że niektórzy ludzie cierpią na pewien rodzaj dumy, który nie pozwala im przyjmować pomocy, zwłaszcza od nieznajomych, i to nawet w sytuacji prawdziwego zagrożenia. Wspomniała pewien epizod z udziałem swojego ojca. Znalazł się on w podobnej sytuacji, w której ona tkwiła teraz. Napotkał na swojej drodze mężczyznę maltretowanego przez dwóch osiłków. Przepędził agresorów bez problemu (możliwe, że zadziałała jego reputacja, przedstawiająca się przecież w odcieniach szarości). Jednak ocalony nie wyraził wcale wdzięczności. Wręcz przeciwnie – zaczął stanowczo tłumaczyć jej ojcu, że panował nad sytuacją i świetnie poradziłby sobie sam, przeplatając swoją argumentację wiązanką przekleństw. Wtedy ojciec go pobił, aby wyprowadzić go z błędu.
Enid spytała Edwarda niepewnie:
– Znaczy… pomyślałam, że miłym gestem byłoby ci pomóc. Jesteś za to zły, albo coś…?
Nie miała pojęcia, co odpowie. Poznawała kogoś nowego.

35
Istnieją dwa rodzaje czasu. Czas przepływający przez nasze umysły nie jest tym samym czasem, który degeneruje nasze ciała, a następnie przekształca ich szczątki w ropę naftową, rzeźbi lodowiec czy osusza morze. Właśnie tak to określił siedemnastowieczny dramaturg Haven w jednym ze swoich największych dzieł, choć nie był wtedy pewien, skąd wziął informację o powstawaniu ropy.
Pierwszy z tych czasów – choć bywa, że niespokojny i zmącony – jest tym bardziej komfortowym i krzepiącym. Jest bardziej jak sadzawka, która zamyka człowieka w swoich bezpiecznych granicach. Enid i Puff spędzili w jego odmętach lata. Tam znali się o wiele dłużej niż te niezadowalające trzynaście lat, jakie oferował osaczający ich drugi rodzaj czasu.
Drugi z czasów jest jako ta rzeka. Jego prąd jest silny i bezwzględny, porywa ludzi z ich przytulnych sadzawek i sprawia, że rozbijają się o prawdziwe dramaty, nieświadomi, że lepsze zakończenie było tuż obok, na wyciągnięcie ręki – na sąsiedniej wysepce. Jednak niektóre osoby, takie jak Jessica Towers, mają talent do żeglugi i potrafią tak pokierować swą wątłą tratwą, by znaleźć się w miejscach, gdzie będą czuły się wystarczająco komfortowo. Potrafią żeglować na kompromis.
Teraz, kiedy Puff zniknął, Enid stała się podatna na prąd okrutniejszego z czasów. A ponieważ nie miała ani doświadczenia, ani wyczucia swojej mamy, ten porwał ją prosto do miejsc, w których od zawsze miała się znaleźć, choć nigdy (by) się nie znalazła, gdy(by) Puff z nią był.
Haven doskonale to rozumiała. Dostrzegała bieg rwącego strumienia. Nie mogła się doczekać, kiedy ten zaprowadzi młodą Towers prosto do niej.

36
Dwa tygodnie wcześniej.
Gladys znów cofnęła rękę, a klamka wróciła do poziomej pozycji.
– Chyba że… – powiedziała do siebie po cichu, podczas gdy jej palce powoli się prostowały, a ręka cofała od klamki. – Chyba że…
Gladys zwróciła się do doktor:
– Wystarczy kawałek?
– Owszem – odpowiedziała Hadley.
– Jestem uniwersalnym dawcą – oznajmiła Endsworth. – Z natury, nie zamiłowania. – Spojrzała wymownie na dwójkę obecną w sali, by upewnić się, że to rozumieją. – Mam grupę krwi 0.
– Dobrze zrozumiałem? – zdziwił się George. – Chcesz zaryzykować swoje zdrowie albo nawet i życie?
– Bez przesady. Raczej nic się nie stanie. Poza tym istnieje pewna posępna możliwość, że moje życie bez ciebie znacznie straciłoby na jakości. Byłoby to więcej niż możliwe.
– Przed chwilą chciałaś mnie tu zostawić i pozwolić umrzeć w samotności. – George czuł się nieco zdezorientowany. Zastanawiał się, czy naprawdę tak słabo ją zna, czy to choroba odebrała mu ostatki zmysłów.
– Kiedy miałeś umrzeć, byłeś bezużyteczny, więc przestałeś mnie interesować – tłumaczyła Gladys. – Teraz myślę, że jest jednak szansa na to, że mogłabym się niskim kosztem wymigać od spędzenia reszty życia w dogłębnym znudzeniu, więc znów jestem zainteresowana. Mój kawałek wątroby pozwoli ci przeżyć, nadal będziemy się znali, więc i moje życie będzie znośne. Brzmi jak dobry układ.
– Rozumiem – powiedział Towers. – Kupujesz sobie bilet na kolejne przygody. Ale nie mogę obiecać, że kiedy Enid już rozprawi się z terizinozaurem, będą przydarzać się nam równie ekscytujące rzeczy.
Gladys uśmiechnęła się konspiracyjnie:
– Nie doceniasz walorów rozrywkowych własnej osobowości, George.
Towers myślał przez chwilę nad wszystkimi przedstawionymi przez Gladys argumentami.
– Brzmi racjonalnie – uśmiechnął się. – Jak mógłbym w takim razie odmówić.
Raptem spoważniał. Spojrzał poza surową przestrzeń skrzydła szpitalnego i dalej, poza skały wyspy, które chroniły cały kompleks przed potęgą oceanu. Jego zdecydowane i ciężkie spojrzenie spoczęło teraz na całym świecie.
– Po raz pierwszy ocieram się o śmierć… Wszystko, co planowałem, a co bałem się zrealizować od tylu lat, mogło odejść w jednej chwili... wraz ze mną… podczas gdy ten świat trwałby dalej… Gladys, nie pożałujesz swojej decyzji. Przygotuj się na przejażdżkę swojego życia.

KONIEC SEZONU PIERWSZEGO.

ALERT! ALERT! ALERT! ALERT! ALERT! ALERT!
Jest mi nad wyraz miło, że dotarł-aś/eś aż do tego punktu naszej osobliwej przygody! Chciałbym tylko przypomnieć, że powieść "Towers" jest skończonym dziełem dostępnym w zapewniającej wygodę czytania wysokiej jakości edytorskiej zarówno jako e-book, jak i książka papierowa. Jeśli podoba Ci się moja praca, będę wdzięczny za gest wsparcia. Nie posiadam Patronite, najlepszą formą wsparcia będzie kupno egzemplarza (teraz bądź po skończonej lekturze) - linki do wydania cyfrowego i papierowego poniżej oraz w opisie książki. W każdym razie, dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się spędzić swój wolny czas z „Towers" i mam nadzieję, że jest to dla Was przygoda cokolwiek udana. Zapraszam na sezon drugi!
Axel Ander.

E–BOOK:

VIRTUALO

https://virtualo.pl/ebook/towers-i522871/

EMPIK

https://www.empik.com/towers-axel-ander,p1501440485,ebooki-i-mp3-p

WERSJA PAPIEROWA:

https://bonito.pl/produkt/towers-kto-przejmie-swiat

https://ridero.eu/pl/books/towers/

Fanpage:

https://www.facebook.com/share/uJAPmaukFirVy4gN/

Podpis: 

Axel Ander 2023
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Róża cz. 5 Sen o Ważnym Dniu
Chodźmy... Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa? Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).
Sponsorowane: 20Sponsorowane: 16Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.