https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
15

Sen o Ważnym Dniu

Autor płaci:
100

  Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

We wrześniu nagrodą jest książka
Wielki Gatsby
Francis Scott Fitzgerard
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

Nowozrodzenie

Czym jest zbawienie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1803
użytkowników.

Gości:
1803
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 82028

82028

Kanarek a stan wojenny

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
23-03-29

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Historia/Biografia/Inne
Rozmiar
12 kb
Czytane
1119
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
23-05-03

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: Marian Podpis: Marian
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Opowieść o stanie wojennym.

Opublikowany w:

Kanarek a stan wojenny

– Nie poszedłbyś jutro na narty? – zapytał mnie kolega. – Pojedźmy autobusem o szóstej do Dąbek i stamtąd spróbujmy przyjść z powrotem.
Zgodziłem się i nazajutrz rano stary autobus o zaszronionych szybach powiózł nas do wioski leżącej przy samej granicy.
Dzień był mroźny i mglisty. Światła ulicznych latarń ledwie były widoczne, a w górach wszystko tonęło w białej ciszy. Dąbki spały jeszcze i nawet pies nie zaszczekał, gdy na nartach ruszyliśmy w drogę. Wędrowaliśmy cały dzień przez zaśnieżone pustkowia i dopiero około osiemnastej wróciliśmy do miasta. Przez zasnute mgłą i zupełnie opustoszałe ulice doszedłem do mieszkania.
Po prysznicu i posiłku, z kubkiem kawy w dłoni rozsiadłem się na kanapie i włączyłem telewizor. Spodziewałem się kreskówki dla dzieci, a zobaczyłem... Generała Jaruzelskiego czytającego swoje "orędzie do narodu". Potem umundurowany spiker przeczytał listę zakazów i nakazów, których od północy powinienem był przestrzegać. Złamałem już, co najmniej dwa z nich: bez zezwolenia opuściłem miejsce zamieszkania i łaziłem po granicy państwa.
Mimo popełnionych wykroczeń spałem spokojnie i rano grzecznie poszedłem do pracy. Przed bramą fabryki stał opancerzony transporter i kilku żołnierzy z kałachami. Zaraz po rozpoczęciu zmiany dowiedziałem się, że ja tu nie pracuję, tylko wypełniam powszechny obowiązek obrony państwa, bo nasz zakład został zmilitaryzowany.
Niebawem też przybył komisarz wojskowy i rozpoczął lustrację fabryki, czyli zaglądanie do wszystkich zakamarków – nie wyłączając ubikacji. Któregoś dnia komisarz zawitał do budynku centrali telefonicznej i zażądał wezwania jej szefa, czyli mnie. Pobiegłem tam, czym prędzej i zobaczyłem grubego pułkownika w towarzystwie jednego z naszych strażników i sekretarza czy adiutanta z notesem w dłoni.
– Nazywacie się... – powiedział pułkownik i zawiesił głos.
Przedstawiłem się imieniem i nazwiskiem, uzupełniając rozpoczęte przez niego zdanie.
– Zapisać – rozkazał właścicielowi notesu.
– Mieszkacie... – kontynuował komisarz.
Podałem mój adres, który też wylądował w notesie.
– Numer telefonu...
– Nie mam telefonu – odpowiedziałem.
– Jak to? – zdziwił się pułkownik. – Odpowiedzialny za łączność nie ma telefonu! A jakby trzeba było was wezwać w nocy? Jakby wybuchł jakiś pożar albo co?
– Moje podanie o telefon czeka już pięć lat – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
– Zapisać – rozkazał komisarz i skierował się do wyjścia.
Następnego dnia fabryka oddała do mojej dyspozycji jeden ze swoich numerów wraz z nowiutkim aparatem telefonicznym marki "Tulipan".
Komisarz nadal krążył po zakładzie i któregoś dnia zawitał do naszego warsztatu.
– A! To wy – przywitał mnie łaskawie. – Co tu się robi? – zapytał.
Wyjaśniłem mu, co robimy i byłby już sobie poszedł, gdyby nie... kanarek. Mieliśmy bowiem w warsztacie kanarka Wacka, który przyśpiewywał nam do pracy. Wacek wyraźnie nie rozumiał powagi sytuacji, bo zaczął skakać po klatce, rozsypując dokoła karmę.
– Co to? – zdziwił się komisarz. – Ptak w miejscu pracy? Do tego jeszcze brudzi!
Struchleliśmy.
– Albo pod klatką będzie porządek, albo ten ptak stąd zniknie – zawyrokował komisarz.
– Zapisać – rzucił sekretarzowi z notesem.
Postanowiliśmy bronić Wacka. Zafundowaliśmy mu nową klatkę i uszczelniliśmy jej dno tak, żeby nic z niej nie wypadało. Gdy nawet coś wypadło, to zaraz było zamiatane i mieliśmy nadzieję, że komisarz będzie zadowolony. Nie wątpiliśmy, że przyjdzie nas sprawdzić i faktycznie po kilku dniach przyszedł.
– Widzicie? Można utrzymać czystość na warsztacie – pochwalił.
W taki to sposób Wacek dostał nową klatkę, ja upragniony telefon i stan wojenny zapowiadał się nam różowo.
Pod koniec lutego spotkałem na ulicy Grzegorza – leśnika romantyka mieszkającego w samotnej leśniczówce. Nie widzieliśmy się już od lata. Chętnie pogadalibyśmy, ale Grzegorz śpieszył się na autobus.
– Za dwa tygodnie mam imieniny. Wpadnij do mnie, to pogadamy – powiedział w przelocie.
W dzień Grzegorzowych imienin zerwała się zamieć, więc poszedłem do niego na nartach. Imieninowych gości poza mną było tylko dwoje: Halina, nauczycielka z pobliskiej wsi i Andrzej, mechanik z tamtejszego pegeeru. Obydwoje przyjechali tu poprzedniej jesieni, byli zachwyceni górami i planowali zostać na stałe. Usiedliśmy w ciepłej kuchni i rozpoczęły się wieczorne rodaków rozmowy.
– Miałem w lecie trochę kłopotów – rozpoczął Grzegorz. – Czterech moich szkolnych kolegów przyjechało tu ze swoimi dziewczynami. Rozbili namioty i zaczęli balować. Wieczorami pili i śpiewali, a we dnie leczyli kaca i kąpali się nago w potoku. Po wsi rozeszło się, że u mnie są jacyś hippisi. Któregoś dnia przyjechali gliniarze, spisali wszystkich i chcieli ich zabrać na dołek. Milicjantów jakoś udobruchałem, a kolegom kazałem się wynosić. Później jeszcze kilka razy milicja sprawdzała, czy jest tu spokój. Sprawa doszła oczywiście do szefostwa i nadleśniczy dał mi za to po uszach. Na początku stanu wojennego myśliwym i leśnikom poodbierano broń. Teraz myśliwym broń już oddali, ale mnie nie, bo jestem podpadnięty. Wychodzę wieczorami przed dom i słucham, jak po górach kłusownicy walą do zwierzyny. Nie mogę nic zrobić, bo bez flinty nie mam czego szukać w lesie – zakończył Grzegorz.
– No, to wypijmy za zdrowie milicji – zażartowałem, napełniając kieliszki.
– Zdrowie gliniarzy! – zawołał Grzegorz i wypiliśmy do dna.
W tejże chwili usłyszeliśmy walenie do drzwi. Grzegorz poszedł otworzyć i po chwili wrócił w towarzystwie... dwóch uzbrojonych milicjantów.
– Obywatele okażą dowody osobiste – zarządził jeden z nich, otrzepując ze śniegu buty i kurtkę. Drugi zrobił to samo i na podłodze zaczęła się tworzyć kałuża.
Pokazaliśmy nasze dowody. Grzegorzowy i mój był w porządku, ale Haliny nie.
– Gdzie obywatelka mieszka? – zapytał milicjant.
– W Zielonej Górze – odpowiedziała Halina.
– To co obywatelka tu robi bez zameldowania i zezwolenia? – zapytał, chowając jej dowód do kieszeni. – I obywatel też nie ma zezwolenia na pobyt tutaj – powiedział, oglądając dowód Andrzeja. – Obydwoje ubierać się i idziemy – zakomenderował.
Nie pomogły żadne tłumaczenia ani prośby i już po chwili milicjanci wyprowadzali Halinę i Andrzeja z leśniczówki. Przed progiem stały jednokonne sanie, a w nich siedział zakutany w kożuch woźnica. Koń, sanie i człowiek pobielone były przez mocno zawiewający śnieg. Milicjanci z aresztantami wsiedli i zaprzęg ruszył w zaśnieżoną ciemność.
– Ktoś ma mnie na oku i donosi – powiedział Grzegorz, zamykając drzwi. – Bo przecież gliniarze nie jechaliby taki kawał w ciemno.
Grzegorz był wściekły i przestraszony jednocześnie. Siedzieliśmy jeszcze długo, pijąc i kombinując, jak pomóc Halinie i Andrzejowi. Nie wymyśliliśmy nic, ale upiliśmy się i zasnęliśmy, gdzie który padł.
Za kilka dni Halina zadzwoniła do moich drzwi.
– Skąd się tu wzięłaś? – zawołałem na jej widok. – Wchodź i opowiadaj, co się wtedy stało.
Okazało się, że milicjanci zawieźli ich oboje na dworzec kolejowy, wsadzili do pociągu i zakazali pokazywać się w okolicy. Halina jednak przyjechała, bo chciała wrócić do pracy w szkole, z której w międzyczasie została zwolniona dyscyplinarnie. Przywiozła wszelkie możliwe zaświadczenia i zezwolenia, ale dyrektor nie chciał lub bał się z nią rozmawiać.
– Ja to wszystko odkręcę – zakończyła opowiadanie. – Czy mogłabym pomieszkać u ciebie kilka dni, zanim się z tym uporam?
Zgodziłem się.
Jak powszechnie wiadomo, za dobry uczynek często ponosi się karę. Tak było i tym razem. Na trzeci dzień o szóstej rano zbudziło mnie głośne stukanie do drzwi. Zaspany otworzyłem je i zobaczyłem dwóch milicjantów pod bronią.
– Tu mieszka niezameldowana... – wyrecytował jeden z nich, podając prawidłowo imię i nazwisko mojej znajomej. – Proszę budzić – dodał.
Drugi przesunął kałacha z pleców pod ramię i obydwaj wpakowali się do mieszkania, wnosząc błoto i chłód poranka. Wszedłem do pokoju, gdzie spała Halina, trąciłem ją w ramię i powiedziałem:
– Wstawaj! Milicja do ciebie.
– Głupi jesteś! Daj spać – zamruczała i obróciła się do ściany.
– Obywatelko! Wstawajcie! – powiedział milicjant, który wszedł za mną.
To było chyba najstraszniejsze przebudzenie w jej życiu. Wyskoczyła półnaga z łóżka i o mało co nie rozbiła się o framugę, biegnąć do łazienki.
– Oboje ubierać się i idziemy – zarządził funkcjonariusz.
Tak oto o siódmej rano zamiast w pracy znalazłem się z Haliną na komendzie milicji. Dyżurny zaprowadził nas do pustego pokoju i kazał czekać do ósmej, aż przyjdzie funkcjonariusz, który się nami zajmie.
– Czy mogę zadzwonić do fabryki i powiedzieć, co się stało? – zapytałem najgrzeczniej jak umiałem.
– Nigdzie nie będziecie dzwonić – usłyszałem w odpowiedzi.
– To niech chociaż pan zadzwoni pod ten numer i powie, że tu jestem – poprosiłem i podałem numer telefonu do mojego kierownika.
– Dobrze. Zadzwonię – odpowiedział niechętnie i wyszedł, zamykając drzwi na klucz.
Po ósmej rzeczony funkcjonariusz spisał nasze dane i powiedział, że zaraz staniemy przed kolegium do spraw wykroczeń. Tam też dowiemy się, o co jesteśmy oskarżeni. Potem wyprowadził nas i ruszyliśmy w stronę ratusza.
– Właściwie to powinienem was skuć, ale myślę, że nie będziecie uciekać – powiedział łaskawie.
Kolegium składało się z tlenionej blondyny o wydatnym biuście i dwóch mężczyzn o zmęczonych twarzach. Milicjant w imieniu ludowego państwa oskarżył nas o niedopełnienie obowiązku meldunkowego, a biuściasta Temida wymierzyła nam kary miesiąca aresztu z zamianą na grzywny w wysokości mniej więcej mojej miesięcznej pensji.
Halina musiała wrócić na komendę, a ja dostałem dwie godziny na wpłacenie grzywien za nas obojga. Poważnie naruszając stan moich oszczędności, wpłaciłem do magistrackiej kasy żądaną kwotę i obydwoje byliśmy wolni.
Natychmiast potem pobiegłem do pracy. Moje wejście spowodowało, że warsztat ucichł, a tylko niczego nieświadomy kanarek ćwierkał jak zwykle i rozsypywał karmę mimo wojskowych zakazów. Koledzy już słyszeli o moim aresztowaniu i ze strachu nie wiedzieli, czy mogą się do mnie odzywać.
– Masz się zaraz zgłosić do szefa – powiedział któryś odważniejszy.
Od kierownika dowiedziałem się, że dyżurny milicjant zamiast do niego zadzwonił bezpośrednio do dyrektora i powiedział, że zostałem aresztowany. Dyrektor zrugał szefa za tolerowanie w pracy podejrzanych ludzi i kazał natychmiast meldować o wszystkim, czego się dowie. Zdenerwowany przełożony wypytał mnie o poranne wydarzenia, następnie zażył łyżeczkę lekarstwa na wrzody i dopiero potem zadzwonił do dyrektora.
– Znalazł się nasz aresztant – zameldował. – Nic takiego się nie stało. Przygruchał sobie jakąś przyjezdną babę do łóżka, a dobrzy sąsiedzi donieśli. To nie było nic politycznego – zakończył.
Wysłuchał jeszcze jakichś pouczeń od dyrektora, przytaknął grzecznie i w końcu odetchnął z ulgą.
– To nie była żadna baba do łóżka – zaprotestowałem.
– To jest dobra wersja wydarzeń i jej się trzymajmy – odpowiedział szef. – Wracaj na warsztat, trzymaj gębę na kłódkę i pilnuj roboty. A wiesz, jakie teraz będziesz miał powodzenie u kobiet, gdy się to rozniesie? – zakończył, mrugając.
Halina jeszcze tego samego dnia wyjechała i już nigdy nie wróciła.
Minęły lata. Stan wojenny odwołano. Doczekaliśmy się nowego państwa. Pozmieniało się wszystko, tylko biuściasta blondyna jak dawniej pracowała w ratuszu i stale miała wymalowane na twarzy dostojeństwo przedstawiciela wszechmocnej władzy.

Podpis: 

Marian 2015
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Podstęp Krzyż
Chodźmy... Historia trudnej miłości, która powraca po latach. Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.
Sponsorowane: 15Sponsorowane: 13
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 12

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2024 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.