https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
20

Dzwonnik z Notre Dame

  W gruzy się sypie...  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W marcu nagrodą jest książka
LATA
Annie Ernaux
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Róża cz. 5

Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa?

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Brak

Wiersz filozoficzny

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1677
użytkowników.

Gości:
1677
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 81131

81131

Róża cz. 2

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
19-01-12

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Kryminał/Thriller/Zbrodnia
Rozmiar
27 kb
Czytane
3552
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
25-02-09

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
P12-powyżej 12 lat

Autor: Falvari Podpis: Dziwny jest ten świat.
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Hank podejmuje śledztwo.

Opublikowany w:

Róża cz. 2

Hank wyszedł już na ganek, gdy nagle coś mu się przypomniało. Odwrócił się pospiesznie i przytrzymał drzwi, zanim zostały zamknięte do końca.
-Jeszcze jedno pytanie Albercie -powiedział. -Jaki był tytuł tej książki?
-Jakiej książki? -lokaj wydawał się być zaskoczony.
-Tej o którą Rufus kłócił się z ojcem.
-Nie przypominam sobie, żeby w ogóle wspominał jak się nazywała.
-Spróbuj proszę, to może być ważne -Hank patrzył mu prosto w oczy.
Albert zamyślił się na dłuższą chwilę. Zaczął wodzić wzrokiem po framudze drzwi, jakby miało mu to odświeżyć pamięć. Wreszcie skupił uwagę na jednym konkretnym gwoździu wystającym z deski przy podłodze i wpatrywał się w niego z uwagą.
-Niczego nie kojarzę -powiedział po dłuższej chwili.
-Jesteś pewien? -naciskał Hank.
-Tak -lokaj spojrzał mu prosto w oczy.
-Trudno -rzucił Made i odszedł powoli w stronę ulicy.

Belfast był mekką dla gangsterów, kobiet, których przychylność można było uzyskać na ogół sugestywnym brzęczeniem, skorumpowanych gliniarzy oraz wszelkich innych podejrzanych indywiduów, które towarzystwo drugiego człowieka ceniły wyżej niż własne odbicie w lustrze. A przynajmniej wówczas, gdy miały ochotę się napić. Klub składał się z dwóch przestronnych sal. Pierwsza, nieco mniejsza, zastawiona była stołami, przy których roiło się od klientów ułatwiających sobie rozmowy butelczyną czegoś mocniejszego. Pod odległą ścianą stał bar z długą ladą, a przy nim znajdowało się kilku mężczyzn, których interesowały jedynie procenty. W drugiej sali jedynie pod ścianami stały gustowne boksy, a pośrodku znajdował się dębowy parkiet, po którym śmigały w tańcu liczne pary, ruszając się w rytm muzyki wygrywanej przez zespół ulokowany w rogu pomieszczenia.
Hank wszedł do zadymionego Belfastu dobrą godzinę temu. W tej chwili siedział samotnie już nad piątą whiskey z lodem.
-Co tym razem Hank? -spytał barman, który miał akurat chwilę wytchnienia.
-Nic szczególnego -odparł detektyw. -Dostałem zlecenie.
-Uwielbiam twoje metody pracy -uśmiechnął się jego rozmówca. -Nabijają mi kieszeń.
-Spadaj Charlie -zezłościł się Made.
-Już mnie nie ma.
Hank patrzył na drobne plecy barmana, gdy ten znikał za drzwiami od zaplecza. Następnie powiódł wzrokiem po sali. Nic szczególnego się dziś nie działo. Z resztą jak zwykle. Właściciel Belfastu Liam Burleigh doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że nawet opłacani gliniarze musieliby jakoś zareagować, gdyby w klubie przydarzyła się rozróba, albo co gorsza kogoś by zabito. Dlatego też obie sale przez cały czas znajdowały się pod czujną obserwacją kanciastych ochroniarzy o aparycji goryli i szybkości pantery, którzy dysponowali tym szczególnym rodzajem szóstego zmysłu pozwalającym im wkraczać do akcji jeszcze zanim ta się w ogóle zaczęła.
Stary Irlandczyk wiedział wiedział jak dbać o własne interesy. Teraz zapewne siedział w swoim gabinecie na górze i pił za zdrowie idioty, który przepchnął przez Kongres ustawę o prohibicji. To głównie dzięki niej Liam wypłynął na wierzch przestępczego światka i przejął kontrolę nad większą częścią miasta.
-Co tak sam pijesz? -ktoś klepnął Hanka w ramię.
Made odwrócił głowę i ujrzał dosiadającego się do niego niskiego, ale potężnie zbudowanego mężczyznę o krótkich blond włosach i twarzy wyciosanej prosto jak głaz. Hank wiedział też, że jego pięści były równie twarde.
-Co słychać Gerard? -detektyw opróżnił swoją szklankę.
-Słyszałem, że stary Grey zaoferował ci robotę -odparłtamten.
-Ciekawe kto ci powiedział -Made zapatrzył się w lód topniejący z wolna na dnie jego naczynia.
-On sam, właśnie od niego wtracam.
Hank spojrzał na Gerarda z mieszaniną zaskoczenia i niedowierzania na twarzy.
-Co tak oczy wybałuszasz? -zaśmiał się tamte. -Zadzwonił do mnie i powiedział, że jest robota. Poszedłem więc, a on mi mówi, że mu jakaś błyskotka zginęła, że niby syn wyniósł. Pytam ile chce mi zapłacić, a on mówi, że ma dużo rzadkich książek. Machnąłem tylko łapą i podszedłem do drzwi, a wtedy on, że sto pięćdziesiąt dolarów za tydzień. Że bardzo mu na tym fancie zależy i że wynajął już jednego detektywa. I mówi, że to właśnie ty dla niego robisz.
-Zgodziłeś się? -spytał Hank.
-Daj mi spokój -Gerard powiódł wzrokiem wzdłuż lady. -Co to za sens się w tym babrać? Znam cię, łaziłeś pewnie, albo będziesz łaził w te same miejsca, co i ja bym poszedł. I po co się tak bawić? Jakby jeszcze więcej płacił, to może, ale sto pięćdziesiąt dolarów? Aż tak źle to ze mną nie jest.
-Proszę, proszę kto się pojawił -Charlie wrócił z zaplecza i zwrócił się do Gerarda. -Napijesz się czego Berrier?
-Whiskey z lodem -odparł zapytany. -I Hankowi też nalej, coś mu mina zrzedła.

Następnego dnia Hank wstał po dziesiątej. Ciężko zwlókł się z łóżka i poczłapał do łazienki. Podszedł do umywalki, wsadził łeb pod kran i odkręcił zimną wodę. Trwał tak dłuższą chwilę, aż w końcu podniósł się i spojrzał w lustro. Przeszło mu przez myśl, że mógłby się ogolić, a być może nawet skoczyć do fryzjera. Szybko jednak zignorował ten impuls na wspomnienie smętnych stu pięćdziesięciu dolarów obiecanych mu przez Greya i przeklętego Gerarda. Ze złością trzasnął pięścią w ścianę i odwrócił się w stronę drzwi. Już miał wyjść z łazienki, ggdy nagle zdał sobie sprawę z faktu, że może warto byłoby umyć zęby.
Kilka minut później siedział już przy kuchennym stole i popijał śniadanie zagryzając twardą bułką, która jakimś cudem ocalała z wczorajszego posiłku. Naszła go przy tym spóźniona refleksja, że mycie zębów przed jego tradycyjnym posiłkiem miało tyle samo sensu, co gotowanie kamienia w nadziei że zmięknie. Westchnął tylko ciężko, a jego smętne spojrzenie omiotło ludzi za oknem, natomiast mózg próbował sobie przypomnieć nazwiska wszystkich znajomych właścicieli lombardów. Nie było ich wielu, gdyż Hank rzadko kiedy zmuszony był szukać rodzinnych pamiątek. Zazwyczaj pomagał policji przy rozwiązywaniu spraw zabójstw, a przynajmniej tak było jeszcze całkiem niedawno... zanim... W tym momencie przypomniał sobie ledwie wyczuwalny zapach siarki unoszący się w sejfie Greyów i leżące pod nim drobinki żółtego proszku. Czy naprawdę aż tak potrzebował tych pieniędzy? Zanim zdążył to dobrze przemyśleć, przypomniał sobie wczorajszą wizytę w Belfaście. Cholerny Gerard „...sto pięćdziesiąt dolarów? Aż tak źle to ze mną nie jest”. Sukinkot, dawniej nie ośmieliłby się powiedzieć mu tego w twarz.
Ale na tym głównie polegał problem, że dawniej minęło bezpowrotnie i nadeszło teraz. A bułka się skończyła. Hank spojrzał tęsknie na butelkę zawierającą danie główne, ale uznał, że już mu wystarczy. Wstał od stołu, strzepał okruszki ze spodni i sięgnął po leżący na drugim krześle kapelusz.

Dzwoneczek przy drzwiach zadźwięczał cicho, gdy Hank wszedł do mieszczącego się w ciasnej piwniczce lombardu. Jak do tej pory nie miał szczęścia. W trzech poprzednich miejscach nikt nawet nie słyszał o tej cholernej spince do krawata, nie mówiąc już o tym, żeby nabył ostatnio taką w kształcie róży wykonaną ze złota i zdobioną srebrem. Cała sprawa zaczynała go już irytować, czuł się jak jakiś chłopiec na posyłki.
Rozejrzał się po niewielkim pomieszczeniu. Przez zabrudzone szyby do środka wpadało niewiele światła, jednak nie było ono specjalnie potrzebne. Nawet gdyby pod sufitem piwniczki kotłowało się najprawdziwsze słońce to i tak trudno byłoby rozróżnić poszczególne przedmioty kłębiące się wszędzie wokół. Graty, Hank nie uważał, żeby adekwatne było jakiekolwiek inne określenie, zawalały stojący pod jedną ze ścian stół i znajdujący się po przeciwnej stronie regał, było ich jednak na tyle dużo, że nie wystarczała im okupacja tych dwóch obszarów. Dosłownie wypełzały z nich i zalegały stertami na podłodze, na której pozostawiono jedynie wąski w miarę uporządkowany pasek, nieprzyjemnie kojarzący się z linią frontu, którym można było przejść do lady znajdującej się na końcu pomieszczenia. Ją również niczym pleśń porastała warstwa wszelakich rupieci.
Hank już chciał się wycofać na zewnątrz, sądząc, że w tym miejscu i tak niczego się nie dowie, jednak dokładnie wtedy, gdy podjął decyzję, znajdująca się za ladą kotara zostałą rozsunięta i wyłonił się zza niej wysoki, szpakowaty jegomość ze śmiesznym, długim wąsikiem opadającym smętnie w dół znad jego górnej wargi.
-W czym mogę pomóc? -zapytał skrzypiącym jak żwir głosem, zupełnie niepasującym do jego postury.
-Szukam pewnego przedmiotu -zaczął Hank podchodząc do lady.
-Tylko jednego? -starszy mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.
-I to w dodatku małego -detektyw spojrzał wymownie na piętrzące się wokół stosy rupieci.
-Wydaje mi się, że miałem tutaj kiedyś łopatę -właściciel lombardu zaczął się z roztargnieniem rozglądać. -Już wiem. Powinna być w tamtej stercie -wskazał ręką miejsce w pobliżu drzwi.
Hank nawet nie spojrzał we wskazanym kierunku.
-Żartowniś z pana -powiedział.
Mężczyzna uśmiechnął się wesoło pod wąsem.
-Rzeczywiście. Czego pan szuka?
-Spinki do krawata.
Właściciel lombardu zmierzył Hanka wymownym spojrzeniem, po czym zgarnął z lady część rupieci, następnie wyjął spod niej niewielkie kartonowe pudełko, otworzył je i położył na względnie oczyszczonym miejscu.
-Za tę tylko trzydzieści centów -pokazał Hankowi coś, co bardziej przypominało spinacz, niż spinkę do krawata. -Ta jest już za dolara -wskazał kolejną. -A ta aż za pięć, ale gratis dorzucam do niej garnitur.
Detektyw przez chwilę patrzył w osłupieniu na rząd spinek równiutko ułożonych wewnątrz pudełka. Rzucił niepewne spojrzenie na walające się po podłodze sterty rupieci i przeniósł wzrok z powrotem na twarz rozmówcy.
-Szukam pewnej bardzo konkretnej spinki -powiedział. -Wykonanej ze złota i zdobionej srebrem. W kształcie róży.
Właściciel lombardu znów uśmiechnął się pod wąsem.
-Czy myśli pan, że gdybym miał tę spinkę, to gnieździłbym się w tej piwniczce? -spytał.
-Wie pan o czym mówię? -poziom zdumienia Hanka gwałtownie skoczył do góry i zakotłował się pod sufitem.
-Wiem o wielu rzeczach -uśmiech jego rozmówcy zaczął działać detektywowi na nerwy. -Przedmiot o którym pan mówi, znajduje się w rodzinie Greyów od pokoleń. Wykonany został jeszcze w Europie o ile dobrze pamiętam na zamówienie Edwarda Greya.
Hank w osłupieniu wpatrywał się w twarz starszego mężczyzny czekając na fanfary i klaunów z tortami wyskakujących gwałtownie z zaplecza.
-Jak do tej pory nikt nie potrafił mi niczego powiedzieć o tym przedmiocie -stwierdził, gdy trochę się otrząsnął.
-I ja również nie powiem o wiele więcej. Jeśli chce pan poznać historię tej spinki, to musi się pan udać do biblioteki.
-A skąd pan w ogóle o niej wie?
-Tytus Grey sprzedaje mi czasem książki z kolekcji swego ojca.
-Panu?
-Daję najlepszą cenę.
Hank nie skomentował, ale znów rzucił okiem na walające się po podłodze rupiecie.
-A że jest ze swojego skarbu straszliwie dumny, to opowiadał mi o nim raz czy dwa, a może i dwadzieścia -kontynuował właściciel lombardu. -Czyżby spinka została skradziona?
-Niestety nie upoważniono mnie do udzielania odpowiedzi na takie pytania. Dziękuję za pomoc -Hank odwrócił się w stronę drzwi.
Dzwoneczek znów zadźwięczał cicho, jednak detektyw nie wyszedł na zewnątrz. Przez chwilę stał w progu, po czym wrócił do lady i położył na niej trzydzieści centów.
-Wezmę tę -oznajmił wskazując palcem przedmiot znajdujący się we wnętrzu pudełka.

Do południa Hank odwiedził jeszcze kilka lombardów, jednak w żadnym nie uzyskał potrzebnych informacji, za to zaczął mu doskwierać głód. Skierował się więc do Wieprzonki, jedynego baru w okolicy, w którym mógł liczyć na zniżki po starej znajomości. Knajpa mieściła się na parterze koślawego budynku przy Leland Drive. Była to mała speluna o powierzchni niewiele większej niż klatka schodowa Hanka.
Już od drzwi w detektywa uderzyła fala dusznego powietrza i smród przypalonego mięsa, który jednak nie był w stanie zamaskować unoszącego się w całej knajpie niepowtarzalnego aromatu kiszonej kapusty. Made podszedł do baru, który wyglądał jakby ostatnio wyczyszczono go z okazji ogłoszenia Deklaracji Niepodległości i stuknął młoteczkiem w stojący tam irracjonalny gong. Po dłuższej chwili z małej klitki na tyłach pełniącej rolę kuchni wyszedł korpulentny mężczyzna o twarzy dorodnego wieprza owinięty zabrudzonym fartuchem.
-A kogóż to przywabiły rozkoszne zapachy z mojej kuchni? -jego twarz wykrzywił grymas straszliwego uśmiechu. -To samo co zwykle Hank?
-Podwójna porcja -odparł detektyw.
Kucharz zagwizdał cicho.
-Trafiła ci się robota? -spytał.
-Na to wygląda.
Korpulentny mężczyzna zniknął na zapleczu. Po jakichś dziesięciu minutach wróciłz parującym talerzem, na którym znajdowały się gotowane ziemniaki pokryte sporymi kawałkami mięsa pływającymi w gęstym, brązowym sosie. Kucharz postawił posiłek na barze przed Hankiem i podał mu sztućce. Detektyw odkroił kawałek pieczeni i wziął go do ust. Przez chwilę tylko przeżuwał w milczeniu.
-Idealnie przypalona -ocenił krzywiąc się nieznacznie. -Skąd do cholery bierzesz to mięso Gregor?
-Ja cię nie pytam skąd wziąłeś tę paskudną mordę -odparł tamten. -Co to za robota?
-Szukam spinki do krawata. Wykonana ze złota i zdobiona srebrem. Ma kształt róży. Słyszałeś może o czymś takim?
-Wiesz jakie typy tu przychodzą, wszyscy mają raczej mało wyrafinowane gusta.
-Domyślam się -Hank spojrzał na kolejny kęs mięsa nadziany na widelec. -Mimo wszystko mógłbyś popytać. Byłem dzisiaj w kilku lombardach, ale niewiele to dało.
-Z tego co mówisz, to raczej kolekcjonerski fetysz, skąd pomysł, że ktoś poszedłby z czymś takim do lombardu?
-Wpadł mi do głowy, kiedy rano patrzyłem w lustrze na swoją paskudną mordę.
-Myślałem, że pękło lata temu.
-Bo pękło, ale dzięki temu wyglądam zdecydowanie lepiej. Jacyś nowi paserzy w okolicy?
-Jedyny, który by chciał się bawić w takie świecidełka, to Jimi Montana. Znasz go przecież.
Hank skrzywił się na samo wspomnienie tego nazwiska.
-Moje nerki wciąż jeszcze pamiętają ostatnią pogawędkę z jego ludźmi.
-Ale przynajmniej wyleczyli cię z głupoty.
-Ta... -detektyw szybko dokończył posiłek. -Dolicz mi do rachunku.
-Myślałem, że dostałeś robotę.
-Robotę tak, zaliczkę nie.

Gmach biblioteki znajdował się przy Line Square. Był to budynek o prawdziwie imponujących rozmiarach zajmujący niemal cały bok placu. Liczył w sumie pięć pięter i Hank zastanawiał się ile czasu mogło zająć zebranie ilości książek wystarczającej do jego zapełnienia. Chyba że wciąż jeszcze tego nie uczyniono, a monstrualny gmach wybudowano jedynie na pokaz.
Detektyw zdecydował się na wizytę w bibliotece, gdyż chwilowo nie miał innych pomysłów, a nie bardzo miał ochotę składać wizytę Jimiemu Montanie. Zdawał sobie co prawda sprawę z faktu, że pewnie i tak go to nie ominie, ale jednak świadomość, że nie musi tego robić w tej konkretnej chwili była w jakiś sposób krzepiąca. Wszedł więc do budynku i znalazł się w ogromnym, marmurowym holu z kilkoma masywnymi kolumnami stojącymi na kwadratowych postumentach i zwieńczonych dziwnymi, pofalowanymi kształtami przy suficie.
Dokładnie naprzeciwko niego stało ciężkie, zabytkowe biurko wykonane prawdopodobnie z mahoniu, przy którym siedziała starsza kobieta w okularach i przeglądała gazetę. Gazetę! Hank nigdy nie był typem bibliofila, ale tak ostentacyjne wyrażanie zainteresowania zwyczajnym brukowcem w świątyni literatury wydawało mu się w jakiś sposób niewłaściwe. Zignorował jednak wzbierające w nim święte oburzenie ignoranta i podszedł do biurka. Obdarzył kobietę swym najbardziej zagubionym spojrzeniem i uśmiechnął się niepewnie. Rzadko bywał w bibliotekach i nigdy nie wiedział jak powinien się zachować w takim miejscu.
-Słucham pana -odezwała się kobieta zaskakująco ciepłym głosem.
-Szukam książek -odparł Made, nim oblał się jak miał nadzieję niezbyt wyraźnym rumieńcem.
-Interesuje pana jakaś konkretna tematyka?
Hank przez chwilę milczał niepewny tego, czy zdanie które miał zamiar wypowiedzieć, powinno w ogóle paść. Rumieniec być może się pogłębił, jednak detektyw się przełamał i odparł.
-Chciałbym dowiedzieć się czegoś o spinkach do krawatów -spojrzał kobiecie prosto w oczy, jakby mówił, wiem jak to brzmi i wcale mnie to nie obchodzi.
-Zdaje pan sobie oczywiście sprawę z faktu, że pierwsze spinki powstały jakieś dwadzieścia lat temu? -kobieta przyjaźnie się do niego uśmiechnęła.
Hank patrzył na ten uśmiech z kamienną twarzą. Nagle zdał sobie sprawę z tego, co od dłuższego czasu nie dawało mu spokoju. Wiedział, że coś w tej sprawie jest nie w porządku. Wiedział to od pierwszej chwili. Tylko nie wiedział co. A teraz ta przyjazna kobieta, Boże miej ją w opiece, nie tyle podrzuciła mu trop, co szarpnęła go za ucho i pociągnęła do miejsca, w którym leżało gówno, które z każdą chwilą śmierdziało coraz bardziej, ale aż do tej pory nie był w stanie sam go dostrzec.
-Dobrze się pan czuje? -spytała niepewnie kobieta.
-Wyśmienicie -odparł przez zaciśnięte zęby. -Gdzie znajdę książki o słąwnych rodach europejskich osiadłych w USA?
-Na drugim piętrze. Schody są po prawej stronie -wskazała kierunek ręką.
-Bardzo dziękuję -uśmiechnął się nieco krzywo i ruszył w tamtą stronę.
Na górze był korytarz z rzędami przeszklonych drzwi po obu stronach. Za każdymi z nich znajdowało się identyczne kwadratowe pomieszczenie zastawione regałami stojącymi przy ścianach. Pośrodku każdego z pokojów stały stoły z małymi lampkami na blatach. W niektórych pomieszczeniach było aż tłoczno od czytelników, podczas gdy inne świeciły pustkami. Hank nie zastanawiał się zbytnio nad powodem takiego stanu rzeczy, był zbyt zajęty odczytywaniem grawerowanych tabliczek przykręconych nad każdą parą drzwi. Historia starożytna, średniowiecze, jeszcze więcej historii w najróżniejszych odmianach, biografie...
Przy ostatnich Hank przez chwilę się zawahał, ale po krótkim namyśle ruszył dalej, by wreszcie znaleźć drzwi opisane hasłem Dzieje rodów. Wszedł do pomieszczenia i poczuł się dziwnie przytłoczony całą tą masą literatury zgromadzoną na półkach. Po jego prawej stronie znajdowało się biurko, przy którym siedział młody mężczyzna pochylony nad grubym tomiszczem. Słysząc cichy stukot zamykanych drzwi podniósł głowę i spojrzał na Hanka.
-Ma pan kartę? -spytał.
-Owszem -detektyw wyciągnął wytarty skórzany portfel z kieszeni płaszcza, a z niego lekko pożółkły dokument, który podał bibliotekarzowi.
-Szuka pan czegoś konkretnego? -spytał tamten biorąc kartę do ręki.
-Interesuje mnie historia rodu Greyów.
-To będzie tamten regał w narożniku -mężczyzna wskazał ręką, o który dokładnie mu chodzi. -Mają tam całą półkę, bodajże czwarta od dołu.
-Dziękuję.
Hank poszedł we wskazanym kierunku i stanął przed wielgarnym regałem. Spojrzał na czwartą półkę od dołu i rzeczywiście na grzbietach większości znajdujących się tam woluminów ujrzał nazwisko Grey. Wziął trzy pierwsze z brzegu i podszedł do najbliższego wolnego stolika. Położył na nim książki, usiadł na krześle i zaczął szukać jakiejkolwiek wzmianki o Róży.

Hank spędziłw bibliotece kilka kolejnych godzin. W niemałe zdumienie wprawił go fakt, że fortuna rodziny Greyów pochodziłam w prostej linii od nawozu. Dawno temu byli oni tylko skromnymi właścicielami ziemskimi, których poletka zajmowały raptem kilka hektarów gdzieś w południowej Anglii. Ale później, w okolicach siedemnastego wieku na świat zawitał niejaki Charles Grey, który okazał się być prawdziwym geniuszem. Odkrył on mianowicie specjalną mieszankę nawozów, dzięki której plony z tych niewielkich pól był o wiele większe i lepsze jakościowo, niż te które osiągali jego sąsiedzi.
Jak się okazało przodek Tytusa faktycznie miał głowę na karku. Nie tylko bowiem osiągał znakomite wyniki w hodowli zboża, ale również za odpowiednią ceną sprzedawał recepturę nawozu tym, których było na nią stać. Dzięki temu w krótkim czasie zgromadził sumę pieniędzy, która pozwoliła mu kilkukrotnie powiększyć rozmiar włości Greyów. W ten oto sposób powstała słynna rodowa fortuna, która była umiejętnie zarządzana przez jego następców.
Jednak jak powszechnie wiadomo dobra passa nie może trwać wiecznie. Po ponad stu latach otoczeni bezustannym dobrobytem spadkobiercy rodzinnej fortuny, która rozciągała się już wówczas na kilka hrabstw, nie byli już tak skorzy do pracy nad jej powielaniem, czy choćby utrzymaniem w stanie gwarantującym dostatek nie tylko im samym, ale również przyszłym pokoleniom. Włości Greyów na powrót poczęły się kurczyć wskutek złego zarządzania, aż w końcu niejaki Alfred Grey zdecydował się sprzedać wszystkie posiadane nieruchomości i wyemigrować do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu nowych perspektyw.
Jednak po przeprowadzce niewiele się zmieniło. Owszem kapitał przywieziony zza oceanu wystarczył na zakup sporych włości, jednak wciąż brakowało sprawnej ręki, która dobrze by tym zarządzała, co prowadziło do tego, że kolejne pokolenia rodu żył z majątku przybyłego wraz z ich przodkami z Wielkiej Brytanii oraz niewielkich zysków jakie jeszcze generował. Aż w końcu Tytus Grey został z jedną starą rezydencją i kilkoma bezwartościowymi nieruchomościami za miastem. Tyle jeśli chodzi o skróconą historię rodu. Znalazł się w niej jeden szczegół, który bardzo wzburzył Hanka.

Podobnie jak poprzedniego dnia detektyw podążał żwirowaną alejką w stronę zapuszczonej rezydencji. Jego kroki były szybkie i stanowcze, a wzrok ciskał gromu gniewu w stronę ponurego domostwa. Tym razem słońce jeszcze nie zaszło, ale w świetle dnia siedziba Greyów nie zyskiwała zbyt wiele uroku. Hank rozmyślał nad tym, co udało mu się znaleźć w książkach. Nie było tego wiele, ale jeden szczegół, na który natrafił wyprowadził go z równowagi. Nie lubił, gdy ktoś robił z niego durnia.
Podszedł do wyblakłych drzwi z kołatką w kształcie smoczego łba i zastukał głośno. Nie musiał czekać zbyt długo, jednak tym razem to nie Albert mu otworzył.
-Tak? - mężczyzna stojący za drzwiami był o wiele młodszy.
Mógł mieć maksymalnie dwadzieścia sześć lat i wyglądał jak młodsza wersja Tytusa Greya. Tyle tylko że miał kasztanowe włosy, a nie czarne. Ubrany był w luźne szare spodnie i kremową koszulę. Miał sympatyczną szczerą twarz, jednak Hank odniósł wrażenie, że dostrzega w niej drugie dno. Nie potrafił powiedzieć jakie, jednak z pewnością było w niej coś więcej niż to co z pozoru wyrażała.
-Jestem Hank Made – przedstawił się detektyw. -Przyszedłem spotkać się z pańskim ojcem.
-W jakiej sprawie? - spytał młodzieniec.
Hank zdziwił się, jednak niczego po sobie nie pokazał. Czyżby Tytus Grey nie podzielił się z rodziną informacją o kradzieży swojej bezcennej Róży?
-Pracuję dla niego – odparł detektyw po chwili wahania. - Zatrudnił mnie wczoraj i chciałbym z nim porozmawiać o tej sprawie.
Przez chwilę młodzieniec. Który musiał być Angusem Greyem, tylko na niego patrzył. Było to nieprzyjemne spojrzenie. Czujne i badawcze zarazem. A potem się uśmiechnął.
-Proszę wybaczyć – powiedział. - Ale wydawało mi się, że ojciec zatrudnił wczoraj kogoś innego.
-Ja byłem pierwszy.
-Doprawdy? - na twarzy Angusa pojawiło się zdziwienie, które jednak szybko zmieniło się w kolejny uśmiech. - Najmocniej pana przepraszam, ostatecznie to nie ja tu prowadzę śledztwo. Proszę wejść, ojciec jest w sowim gabinecie. Zaprowadzę pana.

Angus wprowadził go do gabinetu. Tytus Grey siedział za biurkiem pochylony nad jakimiś papierami. Gdy usłyszał jak wchodzą, podniósł głowę, a na jego twarzy odmalowało się zdumienie, gdy ujrzał Hanka.
-Ten człowiek twierdzi, że go wczoraj zatrudniłeś – powiedział Angus do ojca.
-Rzeczywiście. Nie spodziewałem się pana tak szybko – Tytus Grey pospiesznie schował papiery do szuflady. - Możesz nas zostawić – zwrócił się do syna.
Angus skinął głową i wyszedł. Hank tymczasem zbliżył się do biurka i usiadł na znajdującym się przed nim krześle.
-Dlaczego mnie pan zatrudnił? - spytał bez zbędnych wstępów.
Wyraz zdumienia na twarzy Tytusa Greya pogłębił się.
-Nie bardzo rozumiem. Myślałem, że wczoraj przedstawiłem sprawę jasno.
-Ja również tak myślałem – odparł Hank. - Tymczasem kilka godzin później dowiedziałem się, że taką samą ofertę złożył pan również mojemu znajomemu.
-Owszem, chciałem tym samym zwiększyć szanse odnalezienia mojej własności. Niestety jak pan już zapewne wie, spotkałem się z odmową.
-Tak, Gerard wspomniał mi o tym. Czy jemu również wspomniał pan o tym, że szuka spinki do krawata?
-Cóż to za pytanie? - Tytus Grey wyraźnie się skrzywił – Jak mógłby znaleźć cokolwiek, gdyby nie wiedział czego szuka?
-Bardzo dobre pytanie – Hank uśmiechnął się bez śladu wesołości. -Więc ponownie dlaczego mnie pan zatrudnił?
Tytus Grey nie odezwał się. Wpatrywał się tylko w Hanka z mieszaniną zdumienia i niepokoju na twarzy.
-Caly dzień szukam wykutej w średniowieczu spinki do krawata – detektyw zdecydował się wreszcie przerwać przedłużającą się ciszę. - Coś mnie niepokoi. Coś gnębi gdzieś wewnątrz tego co pozostało jeszcze z mojego przeżartego przez whiskey mózgu. Chodzę jak ten wół od lombardu do lombardu i pytam, czy nie nabyli ostatnio trzystuletniej spinki do krawata. I wie pan co? - Hank zawiesił na chwilę głos wpatrując się uważnie w twarz coraz bardziej zaniepokojonego Tytusa Greya. - Wszędzie odsyłają mnie z kwitkiem. Cały dzień tego cholerstwa szukałem i dopiero pewna przemiła bibliotekarka uświadomiła mi co przez cały ten czas nie dawało mi spokoju. Chce pan wiedzieć co to takiego?
Głos detektywa stopniowo stawał się coraz mocniejszy i z każdą chwilą bardziej upodabniał się do krzyku. Im dłużej trwał ten monolog, tym bardziej twarz Tytusa Greya matowiała przechodząc od niepewnych oznak niepokoju do wyraźnych początków strachu.
-Otóż cholerne spinki do krawata wymyślono jakieś dwadzieścia lat temu – kontynuował Hank. - Dwadzieścia lat. A pan mi mówi, że ma taką grubo ponad sto razy starszą? Kto na bursztynową miłość używał wtedy krawatów!? - dopiero po chwili Made zdał sobie sprawę, że wykrzyczał ostatnie zdanie. Zamilkł więc na chwilę wpatrując się w poszarzałą twarz swojego pracodawcy i próbując odzyskać choć trochę wewnętrznego spokoju. - Niech mi pan więc powie, po co zostałem zatrudniony?
Tytus Grey nie odpowiedział. Krew odpłynęła mu nie tylko z twarzy ale także z dłoni. Bruzdy przecinające jego oblicze wyraźnie się pogłębiły i mężczyzna zaczął trząść się jak w febrze. Z jego gardła wydobywał się jakiś suchy, klekoczący dźwięk. Spróbował sięgnąć ręką do stojącego na biurku dzwonka, jednak nie mógł go dosięgnąć podkurczonymi palcami. Po krótkiej chwili desperackiej walki z własną rachityczną dłonią upadł na blat biurka uderzając ramieniem w dzwonek, który upadł, potoczył się po krawędzi i z głośnym brzękiem poleciał na podłogę.
Hank patrzył na to wszystko jak skamieniały, bał się, że Tytus Grey ma zawał, jednak nie wiedział jak mu pomóc. Jakby z opóźnieniem dotarło do niego, że drzwi za jego plecami rozwarły się z głośnym trzaskiem, a do biurka podbiegł Angus i złapał ojca za ramię. Mocnym, zdecydowanym ruchem usadził go z powrotem na krześle, otworzył szufladę z której wyjął szarą tuleję i wysypał z niej na dłoń dwie białe pigułki. Następnie z niemałym wysiłkiem rozwarł szczęki Tytusa Greya i wsadził mu lek w usta. Trzymał później ojca w mocnym uścisku. Hank patrzył na to wszystko w napięciu, a minuty mijały powoli. Wreszcie mięśnie Tytusa Greya się rozluźniły, a wówczas Angus spojrzał groźnie na Hanka.
-Niech pan poczeka w holu – nieomal szczeknął.

Podpis: 

Dziwny jest ten świat. 2012-2014, 2018
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Róża cz. 5 Sen o Ważnym Dniu
Chodźmy... Tutaj kończy się śledztwo. Czy Hank odnajdzie Różę i zabójcę Rufusa? Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).
Sponsorowane: 20Sponsorowane: 16Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.