https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
30

Opowiadania z Wieloświata: Siostra Czerwień cz.3

  Duszy twarze  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W sierpniu nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Opowiadania z Wieloświata: Siostra Czerwień cz.3

Duszy twarze

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

Nowozrodzenie

Czym jest zbawienie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1490
użytkowników.

Gości:
1490
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 76740

76740

Nadzieja umiera przedostatnia

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
14-04-08

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Akcja/Militaria/Thriller
Rozmiar
17 kb
Czytane
2960
Głosy
0
Ocena
0.00

Zmiany
14-06-26

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
P12-powyżej 12 lat

Autor: mOa Podpis: mOa
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Gdy zostaniesz całkiem sam i nie będzie przy tobie nikogo, dopiero wtedy poznasz samotność.

Opublikowany w:

Nadzieja umiera przedostatnia

NADZIEJA UMIERA PRZEDOSTATNIA

Noc powoli zaczynała pochłaniać wszystko wokoło. Temperatura znacznie spadła. Na liściach potężnych drzew i paproci ukazał się szron. Wiatr się wzmagał. Głuchą ciszę przerwał przeciągły ryk. Mark poderwał się pierwszy. Zbudził resztę.


Ich rozbity śmigłowiec był maszyną transportującą pożywienie do dotkniętej trzęsieniem ziemi Brazylii i Argentyny. Na składzie były setki litrów wody pitnej w baniakach oraz jedzenie. W załodze byli czterej komandosi, dwóch pilotów i pięciu sanitariuszy. Można się domyślić, że był to spory śmigłowiec. Co wydarzyło się, że się rozbił? Nikt nie potrafił tego pojąć. Piloci stracili panowanie nad maszyną. Kolos upadł niecałe pięćdziesiąt metrów od brzegu. Piloci zginęli na miejscu. Trzech sanitariuszy niestety również. Ci, którzy siedzieli z tyłu, ocaleli. Głębokość oceanu w tamtym miejscu wynosiła zaledwie metr. Gdyby nie to, pewnie poszliby na dno i tam zginęli. Wydostanie się bowiem z maszyny zajęło ocalałym prawie półtorej godziny. Doszli na brzeg. Po drodze nie obyło się jednak bez przeszkód. Spojrzeli w kierunku dymiącego wraku. Próbowali pozbierać myśli. Sanitariusze zaczęli tracić zmysły, panikować…

I tak znaleźli się tutaj, na piaszczystej plaży całkiem bezludnej wyspy. Jednak w nieco uboższym składzie...
- Wstawaj! Andrew! Jurij! Wstawajcie! – krzyczał spanikowany Mark. – Słyszeliście to? Co to było?! – wciąż nie mógł się pozbierać. Nawet nie zauważył kiedy w jego rękach znalazł się erkaem.
- Mark! Odłóż to! Jeszcze zrobisz komuś krzywdę! – szeptem upomniał go Andrew. Jurij wciąż spał. Sanitariusz odłożył broń. Od kiedy postrzelił Andrewa w nogę, nie wolno mu było jej dotykać.
- Co słyszałeś? – Andrew myślał, że to znowu jakieś halucynacje Marka. Te zdarzały mu się dosyć często, zwłaszcza po śmierci brata. Nazywał się George i zginął pięć dni po katastrofie. Najprawdopodobniej stał się obiadem dzikich zwierząt.
- Ryk. Przeraźliwy. Jak tamten, tydzień temu, kiedy zginął George. – mocno wciągnął powietrze. Andrew uwierzył. Mark nie mówił dotąd o bracie, a każdą rozmowę o nim od razu urywał. Dowódca natychmiast obudził Jurija. Był to bardzo wysoki, około dwumetrowy, mocno zbudowany mężczyzna rosyjskiego pochodzenia. Wiele razy pokazywał już swoją niesamowitą siłę. To dzięki niemu udało im się wydostać z zatrzaśniętego wraku.
- Co... Co się dzieje? – zapytał rozespany Jurij. Wtem po raz kolejny coś przeraźliwie zaryczało. Natychmiast zabrzmiała odpowiedź, teraz już bardzo blisko nich. Jurij zerwał się na równe nogi. Wziął do ręki ciepły od dłoni Marka erkaem. Andrew dopadł swój ukochany karabin maszynowy. Mark szybko dogasił ledwie tlące się ognisko. Zabrał nóż wojskowy. Teraz każdy z nich był już uzbrojony. Dodało im to niezrozumiałej pewności.
- I co teraz? – zapytał przestraszony sanitariusz.
- Nie możemy dać się zaskoczyć. Czekamy… - zarządził Andrew.


Czekali już dwie godziny. Powoli zaczynało świtać. Mark przysiadł na konarze i zaczął strugać z patyka prymitywną broń. Stracił czujność. I właśnie wtedy, maksymalnie pięć metrów za nim na plażę, z gąszczu lasu, wyskoczyła wściekła i smukła postać. Od razu widać było, że był to drapieżny kot. Jurij odwrócił się. Krzyknął i puścił w kierunku napastnika krótką serię z erkaemu. Cień drgnął, jednak nie padł. Andrew odbezpieczył karabin. Przełączył na ogień ciągły. Obserwował pustą, na razie, przestrzeń przed nimi.
- Zdejmij go Jurij! Szybko, bo wezwie swoją rodzinkę! – rozkazał dowódca. Rosjanin nacisnął spust. Cyk. Pusty magazynek. Ale jak to? Przed chwilą go zmieniał! Zbyt długa seria… Dokładnie tego się spodziewał. Podbiegł szybko do Marka. Ten skamieniał ze strachu. Patrzył drapieżnikowi w oczy. Tak. Mark rozpoznał w nim mordercę. Czy rzeczywiście to stworzenie zabiło jego brata? W napływie wściekłości, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, kruchej budowy dziewiętnastolatek rzucił się na kulejącego, wielkiego kota. Ten cofnął się. Odchylił głowę i nim Mark zdążył śmiertelnie ugodzić go nożem, wydał z siebie smutne, przeciągłe wycie. Zabrzmiało to jak wezwanie. Zwierzę padło na ziemię. Zdecydowanie teraz był martwy. Z głębi lasu zabrzmiała odpowiedź. Kilka, nie mniej niż dziesięć razy. Mark odwrócił się ku towarzyszom. W oczach Jurija pierwszy raz zauważył strach…
***

Jurij nerwowo zaczął poszukiwać w swoim przegniłym plecaku dwóch zapasowych magazynków. Niestety znalazł tylko jeden.
- Kończy mi się amunicja. Nie pociągnę za długo... - oznajmił przygnębiony Rosjanin. Andrew spojrzał na niego, potem na wrak śmigłowca. "Dlaczego wciąż nas jeszcze nie znaleźli?" zapytał w myślach. "Czy w ogóle ktoś nas szuka?".
- Musimy... Musicie tam iść. Sami. Mark! Do mnie! - zawołał dowódca. - Pójdziesz z Jurijem do wraku. Z tyłu, w jednej z czterech skrzyń, jest chyba jeszcze całkiem sporo amunicji. W baku jeszcze chyba jest benzyna. Weźcie jedną z tych butli po wodzie i odlejcie jej jak najwięcej. Jakieś pytania? - Jurij przyglądał się mu. Najwyraźniej nie miał żadnych pytań.
- A jak pan tu sobie poradzi sam? Przecież one za chwilę tu przybiegną! - zaczął panikować Mark.
- Dlatego musicie działać jak najszybciej. Mam jeszcze całkiem sporo strzałów. I jeszcze ten nóż... Jakoś sobie poradzę, ale na pewno nie dłużej niż piętnaście minut... Liczę na was! - oznajmił dowódca.
- A po co panu ta benzyna?! - zapytał sanitariusz.
- Mam pewien pomysł jak nas stąd wyciągnąć... - powiedział Andrew i odszedł. "Co on kombinuje?" pytał się w myślach Mark. "Benzyna... Chce nas podpalić?! Tak nas stąd wyciągnie?!" wciąż nie mógł pozbierać myśli.
- Chodź! - mruknął Jurij. Ruszyli w kierunku wody. Ostatnim razem, kiedy wydostawali się ze śmigłowca, ledwo uszli z życiem. Zatoka rekinów, tak się pewnie nazywa...


Kroczyli powoli, na razie w wodzie po kostki. Jurij szedł pierwszy. Mark co chwilę nerwowo spoglądał na Andrewa. Ten stał zwrócony twarzą do lasu, z karabinem spuszczonym w dół. Słońce było już wyżej nad horyzontem. Pogoda zapowiadała się naprawdę pięknie. Woda sięgała już do połowy piszczeli. Nagle około dwóch metrów od nich, z prawej strony zauważyli cień. Jurij natychmiast w niego wycelował i puścił krótką serię. Cień spłoszył się i błyskawicznie odpłynął. Jurij wyjął magazynek. Przeliczył pociski.
- Dwadzieścia trzy... - mruknął pod nosem. Przyspieszyli kroku. Do wraku pozostało może z piętnaście metrów. Woda po kolana... Stopy powoli grzęzły w piasku wraz z każdym, krótkim postojem.
- Proszę pana! Musimy przyspieszyć! - krzyknął Mark. Za nimi widział już cztery, a może więcej cieni. Jeden z nich miał prawie dwa metry! I wtem na Jurija z lewej strony z wody wyskoczył spory rekin. Masywny komandos nie zdążył zareagować. Wypuścił erkaem z ręki i wraz z napastnikiem wpadł do wody. Mark chwilowo nie wiedział co robić. Bez zastanowienia rzucił się na ratunek. Chwycił rekina. Ten zwolnił uścisk i skierował się w stronę Marka. Sanitariusz skamieniał ze strachu. Cofał się, lecz niefortunnie upadł potykając się o kamień. Boleśnie zranił się w stopę. Zachłysnął się wodą i szybko wstał. Słona woda... Strasznie go bolało. Do oczu napłynęły łzy. Trzęsąc się podniósł nóż na wysokość klatki piersiowej. Zaczął nim wymachiwać. Cień powoli podpływał i próbował okrążyć Marka. I wtedy kątem oka zobaczył stojącego już i trzymającego erkaem Jurija. Celował w rekina. Puścił serię. Trafił! I to nie jeden raz. Cień uciekł puszczając za sobą czerwoną smugę. Mark podszedł do Jurija.
- Dziękuję... - nie wiedział co powiedzieć. Wokół nich nie było w tej chwili żadnego rekina. Najwyraźniej spłoszył je ostrzał.
- To ja ci dziękuję młody. Gdyby nie ty, obaj teraz byśmy zginęli. - odrzekł Rosjanin. Mark spojrzał na jego prawą rękę. Była cała we krwi. Poszarpana szara koszulka i ogromna rana, na około piętnaście centymetrów. Jurij przeliczył pociski. Zostało ich tylko dziewięć. Szybko pokonali ostatnie dziesięć metrów i wskoczyli na śmigłowiec. Jurij szybko przypomniał sobie, którędy wejść do środka. Konstrukcja zaskrzypiała. Wskoczyli przez miejsce, w którym znajdowała się wyrwana przez silnego Rosjanina blacha.



Andrew stał i próbował wychwycić choćby minimalny ruch. Obrócił się i spostrzegł, że towarzysze zniknęli. "Są już w środku. Jak dobrze pójdzie, za osiem minut powinni być z powrotem" - pomyślał. Usłyszał przeciągłe, przeraźliwe wycie. Bardzo blisko niego. Zamarł. Podniósł karabin do pozycji ogniowej. Z lewej strony usłyszał szybkie kroki. Jakby z oddali. Spojrzał w tamtym kierunku. Plażą biegł do niego potężny lampart. "Bardzo dobrze..." stwierdził z zadowoleniem. Nawet nie celował w tamtym kierunku. Kot wbiegł na stertę liści i zniknął. Pułapka zastawiona przez ocalałych wreszcie spełniła swoje zadanie. Cały pierwszy tydzień pobytu przygotowywali dwa głębokie rowy. Z dwóch stron. Żeby nic z plaży ich w nocy nie zaskoczyło. Podbiegł do pułapki. Lampart ciężko dyszał. Wyglądało na to, że złamał nogę. Andrew oddał strzał. Jeden. Tyle wystaczyło. Cisza. Odszedł. Czekał na kolejnych napastników. Cofnął się do wody. Wypatrywał. W oddali zauważył ruszające się gałęzie i mnóstwo biegnących cieni. Dziesięć? Może nawet więcej... "Błagam, Jurij... Szybciej..." pomyślał i zacisnął powieki...


Jurij w milczeniu rozejrzał się po wnętrzu wraku. Skrzynie powinny leżeć z tyłu, jednak siła uderzeniowa rozrzuciła je. Jedna pozostała na miejscu - ktoś przewidywalny przypiął ją grubym sznurem. Wojskowy domyślił się, że właśnie w tej skrzyni transportowano amunicję.
- Mark! Podejdź tu szybko! - zawołał. Młodzieniec podbiegł. Dostał do ręki erkaem, w zamian Jurij zabrał mu nóż. Przez rozbity kokpit pilotów w każdej chwili mógł podpłynąć rekin. Woda sięgała tutaj do pasa.
- Pilnuj tam! - zarządził Rosjanin wskazując właśnie na to miejsce. Mark nawet nie myślał się sprzeciwiać doświadczonemu żołnierzowi. Bardziej jednak przemawiała do niego jego ogromna siła. To jej tak naprawdę się podporządkowywał. Jurij obrócił nóż w rękach, napiął sznur i jednym mocnym zamachem uciął go. "Tak. Nie ma to jak dobry nóż wojskowy" pomyślał z zadowoleniem. Z trudem wysunął skrzynię. Ciężka. Spróbował otworzyć. Kłódka. "Kto miał klucze? Niech no sobie przypomnę... Andrew? Nie... Nie on... Jasne! Sierżant..." przypomniał sobie. Podszedł do jednego z ciał. Odwrócił. Wstrząsnęło nim obrzydzenie. Nie... To sanitariusz. Podszedł do masywniejszej sylwetki. Starał się nie patrzyć na twarz. Sierżant Collins... Łza zakręciła mu się w oku. Szybko ją odpędził. Do paska przyczepiony był pęk kluczy. Odpiął go. Sierżant Collins był jego dobrym przyjacielem... To dzięki niemu znalazł się w armii. Obok ciała znalazł przemoczony portfel. Otworzył go. W znośnym stanie pozostał jedynie dowód osobisty. "Jurij Madurow" przeczytał i schował go do kieszeni. "A kto to taki?". Podszedł do skrzyni. Zaczął po kolei wkładać klucze. Nie ten. Ten też nie. Do trzech razy sztuka. Jest! Udało się. Wieko skrzyni zaskrzypiało i jego oczom ukazał się istny arsenał. Rozwarł usta z wrażenia. Zawiesił na plecach wielkokalibrowego Browninga M2. Cudo. Do plecaka naładował tyle amunicji i apteczek ile się zmieściło.
- Młody! Chodź tu szybko - zawołał Marka. Ten obrócił się ze zdziwieniem i podszedł. - Proszę. To jest teraz twoje. Tylko nie strzel nikomu w nogę! - uśmiechnął się i podał młodemu nowiutką Berettę. Sanitariusz zachwycił się. Dostał również cztery pełne magazynki.
- Dobra. Zwijamy się. Trzeba się spieszyć! - powiedział Madurow i wyszli z wraku...


Było ich więcej niż się spodziewał. Andrew przełączył ogień z pojedynczego na ciągły, ale i tak wiedział, że bez pomocy nie ma żadnych szans. Co chwilę nerwowo spoglądał na wrak. Mało czasu... I wtedy zobaczył wyłaniającą się z wraku potężną postać, a za nią o wiele drobniejszą. "Nareszcie..." pomyślał Andrew. Nie był jednak przekonany, czy zdążą na czas. Odwrócił się twarzą do lasu. Cienie bardzo szybko przemykały się unikając jego wzroku. Jakby chcąc uśpić jego czujność. I w końcu nastał moment ataku. Trzy lamparty wyskoczyły jednocześnie z jednej strony. Andrew nie zastanawiając się szybko otworzył do nich ogień. Nawet nie celował. Zdążył jedynie zauważyć, jak jeden pada i nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami od uderzenia. Przewrócił się. Miał nad sobą pysk lamparta. Na twarz skapywała mu ślina. Wzdrygnął się, czy to z bólu, czy z obrzydzenia i zamachnął nożem. Ugodził przeciwnika, jednak ten wciąż żył i walczył jeszcze zacieklej. Spróbował zadać drugi cios. Unik. Zwierzę rozwarło szczęki i zaatakowało twarz Andrewa. Zdołał się obronić rękami. Ugryzienie. Z prawej ręki wypadł mu karabin. Co za ból. W napływie złości zaczął krzyczeć i kilkakrotnie ugodził przeciwnika nożem. Za każdym razem celnie i skutecznie. Odepchnął martwego oprawcę. Szybko wstał. W ręce czuł ognisty ból. Popatrzył na ostatniego lamparta, pewnie brata zabitego. Zwierzę było w szoku. Cofało się podkurczając przednie łapy. Andrew upuścił nóż, uklęknął i nie spuszczając lamparta z oczu począł szukać upuszczonego automatu. Znalazł. Wymienił magazynek i wystrzelił parę razy. Już po pierwszym strzale kot ryknął i uciekł w głąb lasu. Położył się na piasku. Ten ból... Andrew był teraz tak potwornie zmęczony... Zamknął oczy. Stracił przytomność...


Mark i Jurij biegli do brzegu. Rekinów teraz nie było. Zauważyli, że na plaży nic się nie dzieje. Nie ma tam nikogo. Gdzie jest Andrew?! Madurow jeszcze przyspieszył. Młody sanitariusz nie mógł za nim nadążyć. W końcu wbiegli na plażę. Jurij pierwszy zauważył leżącego dowódcę. Sprawdził tętno.
- Co z nim? - zapytał przerażony Mark.
- Spóźniliśmy się przyjacielu... - odparł Jurij. Po policzku spłynęła mu łza. Jak dziwnie zabrzmiało w tej sytuacji słowo "przyjacielu", wypowiedziane przez olbrzymiego, doświadczonego żołnierza do chuderlawego sanitariusza, nie znaczącego w tej chwili więcej niż worek ziemniaków. Worek ziemniaków... Ile by teraz dali za choćby jednego ziemniaka. Jedzenie skończyło się trzy dni temu. Wody starczy jeszcze na maksymalnie dwa. Mark usiadł przytłoczony swoją bezradnością. Chwile później usiadł przy nim Madurow.
- Wyjdziemy z tego młody... Obiecuję... - wykrztusił z siebie Rosjanin. Mark nie mógł przestać się zastanawiać jaki był plan Andrewa na wydostanie się z wyspy. Czy rzeczywiście chciał ich podpalić? Nie... To niemożliwe... Dlaczego od razu im nie powiedział. Sanitariusz spojrzał na swoją Berettę. Czy jest jakaś nadzieja? Nie chciał zginąć pożarty przez dzikie koty... Skąd ich się tutaj w ogóle tyle wzięło? Bardzo dziwne. Jurij wstał.
- Mamy mało czasu. Musimy zacząć działać. Pewnie już dawno nas szukają. Musimy tylko dać im znak. Już wiem po co była ta benzyna Andrewowi. Chodźmy do lasu. Musimy nazbierać sporo suchych liści i gałęzi. - powiedział. Mark schował pistolet. Ruszyli. Madurow z wielkokalibrowcem w rękach wyglądał bardzo dziwnie. Karabin w istocie był bardzo ciężki i nie przeznaczony do takiego użytku.
- Dobra. Właź na to drzewo. Osłaniam cię. - rozkazał Jurij. Mark natychmiast wykonał polecenie. - Rzucaj gałęzie pod drzewo. Potem je zbierzemy - dodał. Mark zrywał już prawie dwadzieścia minut. W końcu usłyszał krótki komunikat: - Schodź! - i tak właśnie zrobił. Zebrali gałęzie. Rosjanin powiesił Browninga na plecach i zabrał na swoje ogromne ręce prawie wszystkie zerwane przez sanitariusza gałęzie. Temu pozostało ich niewiele. Wysypali je na plaży. Jurij natychmiast zaczął coś z nich układać.
- Co pan robi? - zapytał Mark. Madurow milczał.
- Mów mi Jurij - odezwał się po chwili i wyciągnął rękę. Mark uścisnął ją. Była ogromna. Prawie dwa razy większa od jego. Rosjanin nie odpowiedział jednak na pytanie. Młody odszedł i rozpalił ognisko. Niewielkie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Położył się na boku i oglądał zmierzch. Było na prawdę pięknie. Zasnął.


Ktoś gwałtownie wydarł go ze snu.
- Gdzie jest moja zapalniczka? - zapytał Jurij. Mark wyjął ją z kieszeni i podał Rosjaninowi. Wstał. Na piasku z gałęzi i liści ułożony był skrót S.O.S. Więc o to tutaj chodziło! Aż wstyd było mu się przyznać, że do tej pory się nie zorientował. Madurow trzymał w ręce liść. Podpalił go i starannie położył na początku litery "S". Litery były ze sobą połączone i po odłożeniu liścia napis szybko zapłonął.
- Teraz zostaje nam tylko czekać... Idź spać młody. Będę pilnował lasu. Dobrej nocy - powiedział wojskowy. Na jego twarzy przez chwilę Mark zauważył promyk nadziei. Szybko jednak zgasł. Sanitariusz odszedł, położył się. Zmęczenie szybko dało o sobie znać. Prawie od razu zasnął.


Straszny hałas. Szybko otworzył oczy. Nad wodą wisiał nowiuteńki śmigłowiec. Spojrzał w lewo. Jurij zbierał sprzęt.
- Udało nam się młody! Wiedziałem, że nam się uda! - powiedział i zaczął biec do wody. Z maszyny wypuszczono drabinę. Rosjanin wszedł po niej do połowy i zawołał do Marka:
- Chodź szybko Mark! Wracamy do domu! - Mark wstał i zaczął biec. Woda była już po kolana. Biegł dalej. Woda po klatkę piersiową. Co się tutaj dzieje? Nie zatrzymywał się. Teraz był już cały pod wodą. Odwrócił się i spostrzegł rekina. Ten uśmiechnął się.
- Czekałem na Ciebie Mark - powiedział stwór i rzucił się do ataku.


Mark obudził się z krzykiem. Był już ranek. To tylko sen... Rozejrzał się. Zamarł. Madurowa nie było. Napis ledwo się tlił. Mark szybko wstał. Na piasku było mnóstwo krwi. Leżał karabin i erkaem. Leżał również plecak Jurija. Stało się najgorsze. Mark został całkiem sam. Podszedł do brzegu. Usiadł. Spojrzał na Berettę. "Ile jeszcze jestem w stanie znieść?" zapytał w myślach. Do pistoletu załadował jeden nabój. Podniósł go na wysokość głowy. "Nic więcej. Przepraszam szczęśliwy losie, że nie dałem ci szansy".

KONIEC

Podpis: 

mOa Grudzień 2013
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

brak ocen

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Sen o Ważnym Dniu Podstęp Krzyż
Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny). Historia trudnej miłości, która powraca po latach. Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.
Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 13
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 12

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2024 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.