https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
61

Jutro też będą przegrzebki - (2)

  ...kolejny fragment opowiadania nad którym właśnie pracuję. Zapraszam do lektury :)  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W maju nagrodą jest książka
Przesyłka
Sebastian Fitzek
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Jutro też będą przegrzebki - (2)

...kolejny fragment opowiadania nad którym właśnie pracuję. Zapraszam do lektury :)

Independance day

Wszystko pozamykane to spacer na stację benzynową...

Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 21 - KON

Coś się kończy, coś się zaczyna

Hagan - Wyjście w mrok

Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda.

Hagan - Ciało bez kości

Drugie fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda. Kolejne pojawi się niebawem. (Prolog w opowiadaniu Wyjście w mrok)

Moc słów

- Wojna przyszła do nas niepostrzeżenie - budzisz się pewnego ranka i już jest. - Gdzie jest, mamo? - zapytała matkę moja sześcioletnia siostra, przecierając zaspane oczy. - Wszędzie, moje dziecko, wszędzie... - odpowiedziała

Topielec

- Tak ślachetnej pani tośmy jeszcze we wsi nigdy nie mieli. Ach, szkoda będzie trochę, jak ją zeżrą. Krótkie i lekkie opowiadanie z serii Wampirojad

BLÓŹNIERSTFO

Wygłup metafizyczny... Historyjka o ostatniej szansie danej ludzkości. Uwaga, może urazać uczucia religijne, a nawet antyreligijne

Bliskie spotkania

Chodźmy...

TENEBRIS

Ciemność jest wokół nas. A jeśli jest także w Tobie?

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
3865
użytkowników.

Gości:
3865
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 71643

71643

LIMONCELLO

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
12-03-20

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Romans/Inne/Psychologia
Rozmiar
60 kb
Czytane
2140
Głosy
1
Ocena
5.00

Zmiany
12-11-06

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: JanStaszczyk Podpis: Jan Staszczyk
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Historia pewnej warszawskiej, mocno zakrapianej, randki. Były to tu już, ale w częściach i tylko pierwszych czterech. Zapraszam!

Opublikowany w:

Real fiction (grudzień- styczeń 11/12)

LIMONCELLO

LIMONCELLO
I
Siedzę na ławce w parku saskim. Siedzę i czekam na ciebie, ze starannie ukrytą pod powłoką kurtki butelką włoskiego limoncello . Jest wieczór bo jeszcze nie noc. Ale wieczór na pewno tak. Zimny bo wietrzny, bo gdyby wiatru nie było, to nie byłoby znowu tak zimno. Siedzę i palę papierosa obserwując rozświetloną fontannę i grupy młodych bogatych pijaków, którzy zaraz przepiją wszystkie pieniądze w kamieniołomach lub w bistro. Nerwowo zerkam na zegarek komórki. Jeszcze się nie spóźniłaś, zaczniesz się spóźniać pewnie za jakieś pięć minut. Myślę o tym co mi powiedziałaś na pierwszym spotkaniu. W tej kawiarni do której chodzę zawsze jak nie wiem gdzie pójść. Byłaś jakaś taka chłodna, a jednak chciałaś spotkać się drugi raz. Po co? I po co ja zaproponowałem ci picie zimnego limoncello w zimnym parku? Bo powiedziałaś, że nie masz nic przeciwko. Bo chyba tobie jest już zupełnie wszystko jedno, a mi jednak nie, bo siedzę tu i myślę, a ty pewnie w ogóle nie myślisz, tylko słuchasz bzdurnej muzyki jadąc zatłoczonym 35 na to spotkanie. Zresztą pewnie nie jest wcale zatłoczone, bo to nie ta pora. O tej porze siedzisz sobie wygodnie, oglądając swoje tipsy, a z słuchawek leci pewnie jakiś Black Eyed Peas, co najwyżej nowy singiel Rihanny. No, wszystkie słuchacie tego samego, a ty raczej najgorszego chłamu z półki chłamu dla lasek, które słuchają tak zwanej muzyki radiowej. Czyli żadnej. To tak jakby na pytanie o ulubioną potrawę odpowiedzieć, że najbardziej lubi się jedzenie z McDonald's'a. W końcu tam serwują już chyba prawie wszystko. No nie wiem. Ale wiem, że były wieś maki, jakieś krewetki, lody, woły, wieprze. A więc wszystko. Może poza włoską kuchnią, ale o tą zadba przecież pizza hut. Jezus Maria, zimno jest. Przychodź szybciej. Wódki trzeba się napić, to cieplej będzie. I łatwiej. Łatwiej z tobą, łatwiej ze mną, łatwiej z nami ogólnie. Bo czy tego chcesz czy nie, pojęcie „nas” istnieje od pierwszej sekundy naszego spotkania. Od początku, jak tylko lekko podchmielony zacząłem starać się o twój numer istniejemy jako „my”. Dla mnie, pewnie dla ciebie też bo numer mi dałaś, chociaż udawałaś, że nie jesteś pewna i że zazwyczaj tego nie robisz. Nawet dla innych jesteśmy teraz pojęciem jednolitym. Tak, tak kochana. Dla moich kolegów, i twoich koleżanek. Przecież oni zapytają mnie po tym spotkaniu o to, czy się z tobą przespałem, a one ciebie o to jaki ja jestem i w ogóle czy romantyczny. Szczerze wydaje mi się, że ty to za bardzo romantyczna nie jesteś. Chcesz być strasznie, bo to takie romantyczne być romantyczną. Ale no nie wydajesz się. Twoje buty się nie wydają. Twój styl mówienia, używanie słów których chyba nie rozumiesz do końca. Twoje złote cekiny, na nawet ładnej niebieskiej bluzie na suwak. To, że co chwila dość tępym wzrokiem patrzysz w wyświetlacz, swojego obklejonego jakimiś dziwnymi naklejkami telefonu. No nie sprawiasz wrażenia romantycznej. Ale to dobrze, bo jak romantyczna jest do cholery ta sytuacja? Trzeba będzie jeszcze zmienić miejsce, tu jest niebezpiecznie, za bardzo na widoku, policja chodzi. Oho, widzę cię, idziesz pewnym krokiem aleją, która kończy się zaraz za fontanną, przy grobie nieznanego żołnierza. A nie to nie ty. To dobrze, zdążę wypalić jeszcze jednego papierosa. Spóźniasz się już trzy minuty. Widzę, że napisałaś mi sms-a. „Przepraszam, spóźnię się z dziesięć minut”. Czyli mam jeszcze jakieś siedem, osiem minut wolności. Potem będę musiał udawać, że cię lubię. A może cię polubię. Może złocistożółty alkohol sprawi, że staniesz mi się bliższa nie tylko w tym, upragnionym przez każdego mężczyznę sensie, ale także jakaś wspólnota losów sprawi,że nagle staniemy się dla siebie ważni. Wątpię. Muszę wstać, bo czuję że mróz ławki powoli, w okrutny sposób przykleja mnie do jej powierzchni. Jakaś koedukacyjna grupa przemierza po drugiej stronie fontanny śpiewając legijne pieśni. Dwie cudownie pachnące, i niezwykle pięknie upiększone przed imprezą dziewczęta przechodzą tuż koło mnie. Wzrok jednej z nich na ułamek sekundy spotyka się z moim i myślę sobie, że już ją pokochałem. Muszę uważać żeby limoncello nie wysunęło mi się zza pazuchy. Choć przecież jest zamknięte i mam prawo je trzymać normalnie, jak człowiek. Wyjmuję więc, żeby nie wyjść przed tobą na tchórza. Uśmiecham się do siebie i do butelki której etykietę bezmyślnie studiuję, cały czas myśląc i tak o tym co ma szanse stać się z tobą, z nami dzisiejszego wieczora. Moi koledzy są pewnie w jakiejś innej części mroźnego miasta. Chociaż nie, jeszcze za wcześniej, pewnie umówili się za jakieś półtorej godziny przy tym sklepiku na rogu foksal i nowego światu. Chciałbym też się z nimi spotkać. Ale dzisiaj poświęciłem wszystko co w piątku najlepsze, dla ciebie. Sam nie wiem czemu. Wiem tylko, że właśnie podążasz w moją stronę w butach na wysokim obcasie. Znowu patrzysz w ekran też podniszczonej komórki. Znowu żujesz gumę (dobrze, że nie robisz balonów). Idziesz pewnym krokiem, a ja udaję, że stoję pewnym krokiem. Powoli wyłączam muzykę. A szkoda, bo fajny kawałek leciał. Ty też wyjmujesz słuchawki z uszu. Najpierw powoli z prawego, potem, nie wiadomo dlaczego zarzucając delikatnie rozpuszczonymi kasztanowymi włosami, z lewego Jeszcze nie patrzymy sobie prosto w oczy. Ja gdzieś w stronę królewskiej, przez pnie drzew. Ty nie wiem gdzie bo na ciebie nie patrzę. Limoncello czeka na ławce cierpliwie. Ty zatrzymujesz się przy ławce, bierzesz je do ręki i uśmiechasz się do mnie beznamiętnie przeciągając nic nie zapowiadające „cześć”.

II



Weszliśmy na tą górkę. Tą w parku saskim na której jest taka mała, biała świątynia. Usiedliśmy na murku. Ty powiedziałaś, że chłodno dzisiaj. Ja przytaknąłem i potwierdziłem twoje słowa – faktycznie było chłodno. Zapytałaś czy nie możemy iść gdzieś gdzie jest cieplej. Odparłem, że owszem ale najpierw wolałbym wypić z tobą to półlitrowe limoncello, które przywiozłem aż Piemontu, ale chyba nie po to żeby wypić je z tobą. To znaczy tej drugiej części o Piemoncie nie dodałem, bo po co. Ale naprawdę chciałem je wypić. Powiedziałaś, że spoko, żebyśmy pili szybciej to może zrobi się cieplej. . Zamilkliśmy na chwilę. Jakaś pijana grupa dziewczyn i chłopaków obrabiała żołądkową miętową przy ławce na dole. Zauważyłem ich w momencie kiedy sprawdzałem czy którąś z okolicznych alejek nie podąża niebieska policyjna suka. Jeszcze nie podążała. Ty znowu zaczęłaś wgapiać się w ten swój telefonik. Nie przeszkadzałem ci, bo zająłem się odkręcaniem butelki. Szło raczej ciężko, dobrze ją w tym Piemoncie zakręcili. Chociaż pewnie nie zakręcali jej w Piemoncie, tylko w jakiejś fabryce na południu Italii. Nie wiem. Kątem oka zerknąłem na twój telefon, na tą jedyną w świecie rzecz której nigdy nie rzucisz. Naklejki były raczej pospolite. Logo DC na różowym tle, jakieś czerwone serduszko na białym tle, jakiś nic nie znaczący hologramik bez tła i obdrapany napis „I LOVE N.Y” też na białym tle. Odkręciłem buteleczkę. Dobrze, że nie patrzyłaś jak ciężko mi to idzie bo pewnie coś tam w twoich niebieskich oczach bym stracił. Pewnie twój poprzedni facet osiłek odkręcał butelki jednym ruchem jedynie za pomocą małego palca i kciuka. Gdybym kupił wino...Nie, w życiu nie kupiłbym bym wina bo zabawa z korkociągiem należy do jeszcze trudniejszych. To dopiero byś się obśmiała, może wino onieśmieliło by cię chociaż trochę i nie wpatrywałabyś się w ten nic nie znaczący hologramik, tylko na mnie jak za pomocą uwalonego w psim gównie patyka usiłuję odblokować zniszczony korkociągiem korek. W sumie nie byłem pewien czy wchodząc z tobą na tą górkę sam nie wlazłem w psie gówno, tak dosłownie ma się rozumieć. Chyba nie bo nic, poza otwartą wódką, nie śmierdziało. A może to ta wódka skutecznie zabijała zapach gówna? Jak najdyskretniej jak to możliwe sprawdziłem grubość swojej podeszwy. Ty akurat pisałaś jakiegoś sms-a, a ja nerwowo pocierałem butami o betonowe podłoże. Rozsunąłem nogi delikatnie i z ulgą stwierdziłem, że na szarej bieli betonu nie ma śladów brązu. Świetnie. Pociągnąłem pierwszego łyka wódki i od razu dotarło do mnie, że taki to właśnie ze mnie dżentelmen. Skończyłaś pisać sms-a. Poprosiłaś o wódkę. Wypiłaś zdecydowanie mniej niż ja. Z jednej strony to dobrze, z drugiej fatalnie bo to chyba ty powinnaś byś łatwiejsza. Bo ja to chyba już przez sam fakt przyjścia na to spotkanie jestem wystarczająco łatwy. Powiedziałaś, że nawet dobre i oblizałaś wargi z cytrynowego posmaku. Spytałaś gdzie to kupiłem, a ja powiedziałem, że w Piemoncie. Zabrzmiało to tak jakbym chciał ci strasznie zaimponować, że byłem w Piemoncie. Najgorsze jest to, że chyba trochę chciałem. Zapytałaś znowu, kiedy byłem w tym całym Piemoncie i gdzie to jest ten Piemont. Wymiękłem. Ale ze spokojem odpowiedziałem, że we Włoszech, że na północy, że w górach, że całkiem ładnie i pogoda dobra. Ty na to, że super i że też kiedyś byłaś we Włoszech. Co za zbieg okoliczności. A gdzie – zapytałem. Ty na to, że w Rimini dwa razy i raz gdzieś w górach ale nie pamiętasz gdzie bo był taki zajebisty melanż. Ja na to, że w Rimini to podobno też są dobre imprezy. Ty – że faktycznie są i że fajnie się uczy włochów pić wódkę bez popitki. Bomba! Częstujesz się drugim łykiem naszego przysmaku. Nie przerywam, mimo że bezczelnie wpychasz się w kolejkę. Oho – teraz wypiłaś więcej, rozochociłaś się królewno, limoncello faktycznie przypadło ci do gustu. Trzymasz butelkę w prawej ręce i jeszcze raz podkreślasz, że dobre. Tym razem nie oblizujesz ust z cytrynowego aromatu. Twoje srebrne tipsy zdzierają machinalnie żółto- niebieska etykietkę. Szkoda bo fajna. Prosisz mnie o papierosa. Jakbyś nie mogła sobie kupić. Ale częstuję cię karnie i sam odpalam jednego. Wstaję żeby się rozejrzeć czy policja nie krąży alejkami. Okazuje się, że wciąż jest pusto. Jakaś dziewczyna z grupy od żołądkowej miętowej rzyga pod drzewem. Ciekawe czy któreś z nas dzisiaj powtórzy jej wyczyn? Mówisz że nigdy nie wymiotujesz po alkoholu. Chciałbym w to wierzyć bo myślę sobie, że trochę go dzisiaj postaram się w ciebie wlać. Siadam po twojej prawej, biorę butlę do której się przyssałaś i pytam jak minął tydzień. Dno. Pociągam solidnego łyka żeby nie pytać więcej o takie bzdury. Ty jednak chcesz poopowiadać. I opowiadasz – że raczej lipa bo dużo zajęć i przyszły tydzień jeszcze większa lipa bo jeszcze więcej zajęć. Że jednego gościa to zupełnie nie rozumiesz, a on z tego co ty mówisz nie rozumie chyba ciebie. Że chciałaś wyskoczyć z kimś tam do kina na coś tam ale ten ktoś tam jednak nie poszedł bo jest wpatrzony w swojego faceta jak w obrazek i że ty to w sumie rozumiesz, chociaż chyba nigdy nie byłaś zakochana, ale przyjaźń też jest w życiu ważna. Że matka się czepia, a ojciec nie płaci alimentów i jest pojebany. Że kanar by cię złapał jak tu jechałaś, ale miałaś farta i cię nie złapał. Że nie rozumiesz tej całej świątecznej zawieruchy i nie znosisz świąt bo są sztuczne. I tak dalej. Opowiadałabyś więcej bo język rozkręcił ci się po tych dwóch łyczkach niemiłosiernie. Dlatego oferuje ci trzeciego (sam zdążyłem wypić w tak zwanym międzyczasie) żebyś chociaż na chwilę zamilkła i skupiła się na kontemplowaniu wódki, a później może przyrody. Tym razem znowu wzięłaś mniejszego, nawet założył bym się że lekko ci nie podeszło. Ale nie dajesz nic po sobie poznać i mówisz że kurczę świetnie wchodzi ta wódka. Nic dodać nic ująć. Znowu milczymy. Teraz ty mnie o coś zapytaj bo ja już kompletnie nie wiem o co mam pytać ciebie. Wstajesz, Czy ja też powinienem wstać? Nie wstaję bo mi się nie chcę, a poza tym jakbym wstał byłoby jakoś tak dziwnie. Stoisz i wgapiasz się w drzewa i alejki parku saskiego. Kontemplujesz matkę naturę, a ja ciągnę kolejnego gula złocistożółtego nektaru i wgapiam się bezczelnie w twój tyłek. Tym razem, to mi nie podeszło. Nie wiem czy to przez ten tyłek, czy to jakiś kryzys czwartej kolejki. Odwracasz się do mnie i pytasz czy nie podeszło. Odpowiadam, że no jakoś tym razem nie i dłonią ścieram z warg kropelkę alkoholu. Siadasz ponownie. Mówisz, że coś mi pokażesz. Jakby to oglądali moi kumple w jakiejś ukrytej kamerze to pewnie jak jeden mąż parsknęli by świńskim śmiechem. Ale ja zachowuje spokój bo chyba chodzi o coś co chcesz wyjąć z torby. Grzebiesz w niej długo, a ja nie zaglądam do środka bo boję się, że zobaczę podpaski. Nie chcę widzieć podpasek. Tamponów też nie. W końcu wyciągasz jakąś pogniecioną kartkę papieru i dajesz mi ją do ręki. Kartka z jednej strony jest biała. To chyba nie to chciałaś mi pokazać, więc przewracam kartkę na drugą stronę. Na białej połaci pogniecionego papieru narysowane jest uśmiechnięte słoneczko, kwiatki, a wśród kwiatków jakaś topornie nakreślona dziewczynka. Obok czerwoną kredką jakieś małe dziecko napisało „KOCHANEJ KASI, NAJLEPSZEJ SIOSTRZE NA ŚWIECIE, MAGDUSIA”. Czyli trzymam właśnie coś w rodzaju laurki. Ty patrzysz na mnie uśmiechnięta, jakby lekko speszona. Czekasz na reakcje. Słodkie – komentuję bez cienia ironii. Pytam od kogo to dostałaś, a ty mówisz że od siostry, która ma pięć latek. Mówisz też, że jest kochana i w niedziele macie iść razem do zoo. Patrzę się na twoją uśmiechniętą twarz. Nie wiem w sumie co powiedzieć, ale czuję, że od środka ogarnia mnie jakieś ciepło, które nie ma nic wspólnego z wypitą wódką. Mówię, że też mam siostrę, że ją kocham bardzo i że w ogóle jest super. I zaczynamy rozmawiać o rodzeństwie. I po raz pierwszy rozmawiamy naprawdę co jakiś czas robiąc przerwy na pociągnięcie kolejnej kolejki. Zrobiło się cieplej, tym razem zdecydowanie za sprawą limoncello. Czuję, że muszę się gdzieś wyszczać. Schodzę z górki najpewniej jak potrafię chociaż mój błędnik zdążył stracić już nieco na wartości. Kiedy jestem już na dole patrzę na ciebie porozumiewawczo, a ty uśmiechasz się i pijesz kolejną kolejkę. Szukam dogodnych krzaczków i rozglądam się nerwowo w poszukiwaniu policji. Jak złapią cię samą stanę przed poważnym moralnym dylematem. Zgrywać bohatera, czy spierdalać. Okrążam górkę i znajduję przyjemne krzaczki. Patrzę czy nikt mnie nie widzi. Chyba nie. Tylko dwóch dresów na ławce przy tym małym jeziorku wali właśnie soplice. Ale siedzą tyłem więc nie widzą jak szczam. Kutas odblokowuje mi się szybko i czuję ciepło moczowej pary. Analizuję. Myślę co ja tu robię, co z tego będzie i czy szczający właśnie fiut znajdzie dziś ciepłe schronienie. Wysyłam jakiegoś sms-a do kumpli, którzy pewnie są już gdzieś w okolicach foksal. Taki meldunek z frontu. Opieram się ręką o drzewo i wracam aby kontynuować randkowe chlanie. Lżejszy o parę gramów czuję, że ten wieczór nie zakończy się na pewno na tej górce. Na pewno nie na tej samej na której właśnie spisuje cię dwóch młodych i obleśnych w swojej prostocie policjantów.

III
Obaj policjanci są chyba łysi, chociaż niewiele widzę spod tych ich śmiesznych, niebieskich czapeczek. Widzę za to jak ty, gestykulujesz przepraszająco. Teoretycznie być może stojąc tam sama masz większe szanse na przetrwanie i uniknięcie mandatu. W końcu jesteś dziewczyną i do tego, powiedzmy to sobie szczerze, nie najbrzydszą. Jak tam do ciebie, do was, podejdę mogę tylko pogorszyć sytuację. To znaczy twojej być może i tak nie zmienię, ale swoje nie polepszę, przynajmniej w ich oczach. Ale w twoich to bym jednak chyba polepszył jakbym podszedł. Podchodzę więc. Mówię tej dwójce buraków, że ta pani jest ze mną i pytam jaki właściwie jest problem. Staram się udawać trzeźwiejszego niż jestem co zawsze wygląda trochę komicznie, trochę żałośnie. W tej sytuacji bardziej komicznie. Dwójka niewyedukowanych pacanów widzi jednak, że coś piłem i bynajmniej nie było to mleko. Limoncello stoi sobie jak gdyby nigdy nic na murku. Boże, dziewczyno, wystarczyło wykazać się odrobiną uwagi. Ale nie, ty sączyłaś je pewnie bezrefleksyjnie, nucąc sobie jakąś bzdurną piosenkę, którą usłyszałaś dziś w zetce czy jakimś innym gównie. No i teraz stoimy tu koło siebie w milczeniu i czekamy co zrobią łaskawi panowie. Poprosili mnie już o dowód i bawią się swoimi krótkofalówkami i notesikiem. Zadowoleni duzi chłopcy wygrali grę w policjantów i złodziei. Są nawet mili, a jeden z nich posiada włosy i wąsy, których nijak nie mogłem zauważyć z dołu. Jest zimniej.
Od czasu do czasu rzucam ci porozumiewawcze spojrzenia. Usiłujesz jeszcze dyskutować. Ja także niemalże błagam o pouczenie, nie chcący wymyka mi się jakiś tekst o romantycznym spotkanie na górce - tragedia. Nie wiem już, czy robię z siebie bohatera, czy raczej kompromituje się w twoich oczach. Moje prośby o amnestię są jakieś takie bez klasy. O dziwo, te twoje, klasę mają. Panowie wydają się być jednak nieugięci. A przecież tak często wystarczyło jedynie odejść, przenosząc miejsce libacji w inne krzaki, na inną górkę. Tym razem chyba nie da rady. I jak zawsze w takiej chwili rozpoczyna się dyskusja filozoficzna. Pan bez wąsa notując coś w swym notesiku pyta co robimy. Pracujemy? A może jesteśmy studentami? Nie wiem dlaczego, zawsze wydaje mi się , że lepiej powiedzieć ,że się pracuje. Boję się, że studiowanie może jakoś panów zaboleć. Ale odpowiadamy zgodnie z prawdą. A prawda jest taka, że studiujemy, a przynajmniej próbujemy studiować. Pan bez włosów jest całkiem zainteresowany, pyta się o szczegóły. Ten drugi z wąsem bawi się krótkofalówką z której to słychać, przerywany jakimiś niezidentyfikowanymi szmerami, męski głos. Jego nasze życie prywatne mniej interesuje. I dobrze, bo wygląda na zboczeńca. Łysy go jednak wyręcza. Pyta się czy jesteśmy parą. Odpowiadamy niemalże jednocześnie, że nie. Ty śmiejesz się głupkowato, a ja się cieszę, że trochę wypiłem bo inaczej może bym się zaczerwienił. Szczęśliwie, dzięki limoncello jestem czerwony w standardzie. Panowie kończą powoli swoją zabawę. Wąsacz schował krótkofalówkę do kieszeni, a łysy wręczył nam świstki na których napisał, że spożywamy alkohol w miejscu zabronionym artykułem pierwszym ustawy o wychowaniu w trzeźwości. Co za bzdurna ustawa – pomyślałem i usiadłem na murku. Odpaliłem papierosa. Miejsca nie musieliśmy jeszcze zmieniać, w końcu dostaliśmy mandat.

Odczekaliśmy chwilę, aż wsiedli do niebieskiej suki i pojechali bawić się dalej. Myślę, że czeka ich tego wieczora jeszcze sporo zabawy. My też chcemy się jeszcze trochę pobawić. Przynajmniej póki mamy czym. Zaczynamy więc kończyć limoncello. Teraz pijemy szybciej, bo piorun niby nie uderza dwa razy w to samo miejsce, ale lepiej jednak mieć się na baczności. Po trzech wypitych kolejkach w butelce została już sama resztka, jakaś jedna kolejka na głowę. Pytam się ciebie, jak mogłaś nie zauważyć, że nadjeżdżają. Mówisz, że podjechali jakoś tak nagle, a ty się akurat jakoś tak rozmarzyłaś. I, że oglądałaś zdjęcia swojej siostrzyczki na telefonie. Cudownie. Szkoda, że przez to mamy oboje sto złotych w plecy. Tego oczywiście nie powiedziałem. Ale jakoś ciężko jest mi udawać, że nie jestem podirytowany. Czuję się wytrącony z rytmu. Ty chyba nie, bo rozpoczynasz jakiś nowy, zupełnie nie związany z sytuacją temat. Kompletnie mnie nie obchodzi to co w tej chwili do mnie mówisz, ale mimo to udaje zainteresowanego. No bo co mam zrobić? Obrazić się na ciebie i uciec do kumpli, którzy pewnie rozpoczynają piątkowe chlanie. Bez przesady, cały czas mogę skończyć wieczór ciekawiej niż oni.
Kontynuujesz swój wywód przy okazji wypijając resztkę wódki, nie zostawiając nic dla mnie. Nic się nie stało, naprawdę. Rozkręciłaś się, lubisz alkohol, mogłabyś jednak zostawić mi kapkę. No trudno. Czuję, że za chwilę trzeba będzie zrobić dolewkę. Robi się coraz chłodniej, alkohol bardziej schodzi niż wchodzi. Mówisz, że jest ci zimno i widzę, że faktycznie jest bo wstajesz i trzesz nadgarstkiem o nadgarstek. Z twoich wydatnych ust ulatuje spora ilość poalkoholowej pary. Poprawia mi się nastrój, bo wiem, że ty też chcesz iść gdzieś gdzie jest cieplej. Proponuję, żebyśmy poszli do bistro24. Zgadzasz się, choć mówisz, że nigdy tam nie byłaś. Mówię, że ci spodoba, chociaż kompletnie nie jestem tego pewien. Chwytam twoją zmarzniętą dłoń i lekko chwiejnym krokiem schodzimy razem z górki.
IV
Ludzi w bistro24 jest, jak zwykle o tej porze tygodnia, całkiem sporo. Większość tłoczy się w środku pośród oparów śledzia i wódki. Niektórzy raczą się tytoniem na zewnątrz, ale pogoda jest dzisiaj naprawdę kiepska, więc jest ich mało. Wchodzimy do środka. Rozglądasz się w poszukiwaniu wolnych miejsc. Nie ma wolnych miejsc. W tłumie gromadzącym się przy barze zauważam dwie znajome twarze. Nie jestem zaskoczony. Tu zawsze spotyka się znajome twarze. Wciskamy się w tłum chociaż jeszcze nie wiem co chcę zamówić. Pytam się ciebie co ty chcesz. Słabo męska postawa. Wydajesz się być onieśmielona tym miejscem, jesteś trochę zagubiona i łapiesz mnie za rękaw. Udaje, że nic to dla mnie mnie nie znaczy, chociaż w rzeczywistości znaczy całkiem sporo. Znajoma morda niestety rozpoznała i we mnie znajomą mordę. Prowadzimy krótką, do niczego nie zmierzającą i nic nie wnoszącą konwersacje. Totalny bezsens. Bezdenne lanie wody. Na końcu znajoma morda proponuje mi picie wódki. Napiłbym się, ale nie mogę – mówię mu. Tajemniczym ruchem gałek ocznych pokazuje znajomej mordzie ciebie. Uśmiechasz się niewinnie. Boże, naprawdę jesteś onieśmielona i tak słodka, że chciałbym cię tu i teraz!

Stoimy w oparach śledzia i wódki. Jest gorąco, rozpięłaś kurtkę, pod którą masz dość aseksualną czarną bluzę na suwak. Ja również rozpinam swój płaszcz, pod którym też mam czarną bluzę na suwak. Wydaję mi się, że ta moja jest mniej aseksualna niż twoja. Zdecydowaliśmy, że zamówimy dwie kolejki na głowę. No i oczywiście jakiś soczek żeby lepiej wchodziło. Ty chcesz porzeczkowy, ja pomarańczowy. Bierzemy po jednym z obu rodzai. Razem to będzie kosztowało gdzieś powyżej dwudziestu pięciu. Uwierz, że bardzo ale to bardzo nie chcę mi się płacić całej sumy. Ale chyba muszę, a ty nawet się kurtuazyjnie nie kłócisz. Godzisz się abym dogadzał nam alkoholowo za moje i tylko moje pieniądze, nie wiedząc nawet czy dostane coś w zamian. Okrutne to i wyrachowane. Wykładam więc grube pieniądze w stronę jeszcze grubszej pani polewającej nam właśnie nemiroffa. Zaczynam się obawiać, czy się nie porzygam. Ta wóda w bistro nigdy nie wchodziła mi rewelacyjnie. Porzygać się przy tobie – to dopiero by była tragedia, chyba większa niż gówno na bucie! Podaję ci, do tych twoich nawet ładnych i delikatnych dłoni, dwa kieliszki, sam też biorę dwa, a poza tym jeszcze dwie buteleczki 0,3 z soczkami cappy. Wolnych miejsc w dalszym ciągu nie ma. Nawet powiedziałbym, że tłok jest większy niż w momencie naszego wejścia. Udaję nam się jednak szczęśliwie wcisnąć w jakiś kąt przy blacie podpierającym ściane i w towarzystwie jakiejś polki rozmawiającej po francusku ze swoim Francuzem możemy kontynuować randkowe chlanie. Jesteśmy naprawdę ściśnięci co ma swoje dobre strony. Bistro zbliża nasze ciała do siebie. Może po tych dwóch trzydziestkach ukraińskiej gorzały zbliżymy także i duszę. Nie ma co. Alkoholowy romantyzm we własnej osobie. Pijmy więc – zarządzam. Zgadzasz się i unosisz kieliszek do góry. Ręka ci się nie trzęsie. Mi chyba trochę tak. Za co pijemy? Nie wiesz. Ja też nie więc proponuje, że za udany wieczór. Zgadzasz się, nie masz za bardzo wyjścia. Pijemy. Kwaśno - gorzko - piekący smak czystej wódki jest trudny do zaakceptowania po leniwym sączeniu włoskiego limoncello. Tak jak się spodziewałem, nie podchodzi. Odwracam się od ciebie, żebyś nie oglądała mojej cierpiącej twarzy. Wypijam znaczną ilość soku pomarańczowego aby zabić smak przezroczystej goudy. Ty się uśmiechasz. Twój kieliszek stoi pusty. W moim coś tam pływa. Kurwa, wstydzę się teraz to dopijać. Przecież powinno być naraz. Sprytnie odwracam kieliszek do góry dnem. Uff, nie zorientowałaś się. Mówisz, że podoba ci się to miejsce. Miód na moje serce Kasiu, miód na moje serce. Dotykasz moich dłoni i mówisz, że mam strasznie zimne. Faktycznie, twoje cieplejsze, ale nieznacznie. Gładzisz mnie chwilę po dłoni, zasłaniając się sprawdzaniem jej temperatury. No to ja też odpowiadam gładzeniem. I tak się gładzimy. Całkiem przyjemnie. W międzyczasie wyglądam przez okno i widzę kolejną znaną mordę. Z tym to już muszę pogadać – myślę. Przestaje cię gładzić. Według moich analiz, przy pierwszym gładzeniu to facet powinien przestać. Pytasz się czy pijemy dalej. Mówię, że tak ale wcześniej bym zapalił. Ty na to, że dobrze, że pójdziesz kupić jeszcze po kolejce i poczekasz w środku bo zimno. Cudownie, będę mógł pogadać z mordą. A ty to chyba chcesz mnie konkretnie urżnąć. Mam wrażenie, że role zabawy powoli się odwracają. Wychodzę. Znana morda ostro drze mordę na mój widok. Jest jakieś sześć kolejek nemiroffa przede mną. Witam się mordą serdeczniej niż zwykle. Po wódce zawsze jest jakoś tak serdecznie. Pyta się co tam. Ja mówię, że jestem na randce. On, czy serio i czy naprawdę tutaj. Ja mówię, że owszem,że naprawdę tutaj. On zaczyna się śmiać. Ja w sumie trochę też. Mówi, żebym mu ją pokazał, pyta się czy fajna, pyta się skąd ją znam. Mówię, że nie wiem czy fajna, ale chyba niebrzydka. Ciężko mi ją pokazać bo stoi w kolejce i zasłania ją jakiś wysoki typ w czarnym płaszczu. Jego chyba też znam.
Palimy szluga z mordą. On jest z jakimiś innymi mordami, które zresztą znam chyba z widzenia. Mordy gadają coś między sobą o ostatniej imprezie. Coś o policji, obciąganiu, i rozpierdolonym obrazie matki którejś z mord. Standard. Mnie to o coś pytają bo kojarzą mnie z jakiejś imprezy, na której wsławiłem się przeleceniem jakiejś ichniej dupy. Udaje skromnego, ale jara mnie, że się tym jarają. Dopalam fajeczkę i w jakimś lepszym nastroju czekam na picie czystej z tobą, moją dzisiejszą plus jeden. Cały czas stoisz w tej kolejce, w oparach śledzia i wódy. Jest, kupiłaś i wracasz ostrożnie z dwoma kielonami. Masz jednak gest principesso! Wpada na ciebie jakiś ubzdryngolony pajac i rozlewa trochę wódeczki. Przeprasza cie strasznie, całuje nawet czule w policzek. Jesteś trochę podirytowana, ale mam wrażenie, że twoje oczy świecą się z podniecenia na myśl o dalszym randkowym chlaniu. I w tym momencie człon „randkowe” zdaje się być mniej ważny od członu „chlanie”. Opowiadasz, że kiedyś nie piłaś wódki w ogóle, że miłość do alkoholu przyszła do ciebie w sumie niedawno. W liceum stroniłaś nawet od piwa i wina. Ale studia wszystko zmieniły i razem z jednym frajerem z którym byłaś i żałujesz, bo to frajer był, zaczęłaś pić całkiem sporo. A to niespodzianka. Myślałem, że twoje doświadczenia z procentami sięgają nawet czasów podstawówki. Wypijamy kolejnego szota. Tym razem weszło lepiej niż elegancko, kieliszek wysuszony do dna. Czuję, że jestem już nie najgorzej zrobiony. I zaczynam opowiadać tobie jakieś bzdury. Poruszam raczej błahe tematy i głównie po to, żeby cię rozbawić. I nawet mi się udaje. I znowu dotykasz mojej dłoni w całkiem erotyczny sposób. Jest całkiem fajnie, a alkohol potęguje odczuwaną przyjemność. Tak , w tej kwestii alkohol pomaga, w poważniejszych działaniach może jednak przeszkodzić – myślę. Zaczynam gładzić cię po włosach i nawet nie wiem do końca w jaki sposób zaczynamy się całować. Robisz to zmysłowo i delikatnie, a twoja ślina ma smak wódki i soku z czarnej porzeczki. Całujemy się chwilę i odrywamy swoje usta równocześnie, jakbyśmy oboje stwierdzili telepatycznie, że tyle na razie wystarczy, że nie ma potrzeby konsumować tortu całego za jednym zamachem. Uśmiechasz się zarumieniona, od wódki, a może i od całusów, i unosisz kieliszek wypełniony ukraińskim ścierwem. Czynię to samo i kątem oka widzę mordę, która stoi w kolejce w oparach śledzia i wódki. Widział? Musiał widzieć. To całkiem zajebiście.

V

Zamawiam jeszcze po jednej kolejce. Czuję się świetnie. Pijaństwo i pocałunek kilkakrotnie zwiększają we mnie pokłady uśpionej energii. Alkohol nie zwala mnie z nóg, ale dodaje mi sił. Zwolniło się miejsce przy jednym ze stolików. Siadamy więc obok siebie żeby móc się dotykać. Wypijamy, już nie tak obrzydliwego, nemiroffa i zapijamy resztką soków. Konsekwentnie – ja męczę swoją pomarańczę, ty natomiast czarną porzeczkę. Oblizujemy klejące się od soku i alkoholu wargi. Dobrze nam. To znaczy mi na pewno, ale mam wrażenie,że ty też masz się nie najgorzej. Całujemy się znowu, tym razem dłużej i namiętniej. Jakie to proste – myślę- jaka ty jesteś prosta i jaki ja jestem. Bistro jest nasze. Ja jestem pijanym królem, a ty pijaną królową. Przestajemy się całować. Znowu oblizujemy swoje wargi. Z wódki, soku i wymieszanej śliny.
Muszę iść do kibla. Stoję w kolejce za całkiem niezłą – może za sprawą niesamowitej ilości tapety na twarzy – blondynką i kompletnie nawalonym grubasem. Blondynka wchodzi pierwsza. Czekam, a grubas podpiera się o ścianę. Boję się, że zaraz się porzyga. Póki co jednak, jedynie się podpiera. Może się już porzygał i to jest już tylko niegroźny etap alkoholowej agonii? Nie wiem. Ty siedzisz przy stoliku i wpatrujesz się w pusty kieliszek. Jesteś jakby nieobecna, o czymś myślisz. Wyglądasz ładnie. Chyba pierwszy raz widzę jak myślisz. Może to alkohol uruchamia twoje zwoje mózgowe do głębszych refleksji.? może to ja jestem za głupi żeby bez alkoholu zauważyć, że czasem myślisz? Tego też nie wiem. Blondynka wyszła z kibla. Ona to raczej mało myśli. Tępa,wyniosła,krowa biurowa. Sekretarka obciągarka. Bez klasy. Ale do puknięcia. Do kibla wtacza się grubas, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Nie zamknął się chyba nawet, ale nie będę go podglądał. On też jest bez klasy. I nie do puknięcia.
Patrzę na ciebie znowu, no bo co mam lepszego do roboty stojąc w tej kolejce. W sumie całkiem miłe jest to patrzenie na ciebie. Czynię to więc i się uśmiecham. Trochę do siebie a trochę do ciebie. Ty też patrzysz i odwzajemniasz uśmiech. Jesteś cała czerwona od tego ukraińskiego specjału. Tak czerwona, że do pijanego łba przychodzą mi same cudowne myśli. O tym jak jesteś jeszcze bardziej czerwona i wcale nie od wódki. Niekontrolowane myśli i niekontrolowany banan na mojej twarzy. Psujesz magiczną atmosferę wyjmując z torebki swój nieodłączny atrybut – czarną nokię. Przestaję na ciebie patrzeć i czekam aż narąbany morświn opuści szczalnie. Coś nie opuszcza. Może zasnął? Oby nie. Takich jak on czasem nie da się wybudzić, nie mówiąc już o przeniesieniu w bezpieczne miejsce. Trochę się niepokoje ale wciąż stoję i cierpliwie czekam. Po dwóch minutach grubas wychodzi. Wchodzę więc ja. Cisza i spokój kibla powodują gonitwę myśli w mojej głowie. Do mnie czy do ciebie? Czy w ogóle? Może lepiej nie? To się może przecież skończyć pięknie ale i fatalnie. Sikam. Wpatruję się w pływające w muszli klozetowej zamoczone resztki srajtaśmy. Chwieję się, ale niewinnie, mimo to dociera do mnie, że pić więcej nie powinienem. Myję ręce w dziwnej, przenośnej umywalce (którą ktoś tu wstawił w miejsce poprzedniej, normalnej, bo na niej jakaś pijana parka zażywała miłości co skończyło się tragicznie dla umywalki). Spoglądam w lustro. Myślę sobie, że jestem równie piękny jak i czerwony. A czerwony jestem bardzo. Uśmiecham się, a z lustra odpowiada mi głupkowaty uśmiech. Dociera do mnie, że naprawdę muszę obrać wobec ciebie taktykę. Muszę wiedzieć, czego tak naprawdę chce od dzisiejszego wieczora. Tak, pijany królu bistro. Musisz wiedzieć jakie masz plany wobec swojej królowej. Wychędożyć? Pokochać? Zostawić raz na zawsze i znaleźć fajniejszą? Nie wiesz. Dupa z ciebie, nie król.
Wracam do stolika. Opowiadasz mi, że tego grubasa co stał przede mną w kolejce bo się pluł, że mu krowiasta kelnerka nie chciała nalać wódki. Komentuje ten fakt w błyskotliwy sposób. Tak błyskotliwy, że nawet się śmiejesz. Tak królu, jesteś piękny czerwony i elokwentny. Chapeau bas! Coraz pewniej stawiasz kroki w tej bitwie. A ty patrzysz na mnie i znów się uśmiechasz. Tak mademoiselle! Podziwiaj swego króla! I podziwiasz.
Tymczasem do lokalu wchodzi jakichś trzech chłopaków. Dwóch podobnych do nikogo, jeden ładny. Czarne włosy, ustylizowany fryz, wysoki, lekceważący wszystko i wszystkich wokoło. Ma na sobie czarną, lekko świecącą sportową kurtkę, dżinsy i białe buty pumy. Pierdolony bezczelny kutas. Przystojna menda. A na domiar złego, twój były.

VI

Zwrot akcji niczym w taniej telenoweli – myślę. Patrzysz na niego, na mnie, znowu na niego i znowu na mnie. Milczysz. Piękny eks też przyszedł się nawalić. Stoi właśnie w tłoku w oparach śledzia i wódki. Kolega szepce mu coś do ucha. Były kochanek właśnie się odwraca. Nie ma drogi ucieczki. Zauważył ciebie. Zauważył nas. Przez chwilę, ewidentnie zbity z tropu spogląda w twoją stronę. Uśmiechasz się do niego i machasz nieporadnie. Jesteś jakby mniej czerwona. Pytam się co robimy.
Ty na to, że chyba musisz z nim porozmawiać, że nie wypada ci nie porozmawiać. Zajebiście. Przestałem grać główną rolę w tym filmie, przepraszam, w tej taniej telenoweli. Mówisz mi,że to nie potrwa długo. Po chwili zmieniasz zdanie. Mówisz,że jak będzie chciał to sam do nas podejdzie. Świetnie! A więc ja także będę zmuszony uczestniczyć w tej miłej pogawędce. A może wyjdę zapalić i poczekam aż skończycie swoje poromantyczne zaloty. Tak robię. Mówię, że idę na papierosa, tonem skrzywdzonego i wkurwionego adoratora. To wcale nie miało tak zabrzmieć. Ale zabrzmiało. Wychodzę, a ty pozostajesz wobec tego faktu zupełnie obojętna. O tak, zdecydowanie straciłem główną rolę w tej bajce.
Tym razem na zewnątrz nie ma prawie nikogo. Jest coraz zimniej, wiatr wieje coraz mocniejszy. Dwie pijane małolaty, obok mnie, piskliwym głosem omawiają jakiś niezwykle ważny problem. Jedna odradza drugiej bycie z jakimś Tomkiem. Kusi mnie żeby zajrzeć przez okno i zobaczyć czy były piękny już dosiadł się do mojej nawalonej principessy. Ale nie robię tego, bo jeszcze zobaczy, że patrzę. Podziwiam więc spowite w mrozie warszawskie wieżowce. Warsaw towers. Nie ma co, robią wrażenie wielkomiejskości, szczególnie po paru nemiroffach. W pewnej chwili drzwi lokalu otwierają się i wychodzi z niej trzech facetów. Dwóch podobnych zupełnie do nikogo, jeden ładny, w białych butach pumy. Stają w kółku kilka metrów ode mnie i odpalają papierosy. Piękny stoi tak, żeby móc patrzeć na mnie i żebym ja mógł patrzeć na niego. No to ja nadal podziwiam wieżowce. A on wciąż patrzy. Jego kumple rozmawiają tylko między sobą a on obserwuje mnie, badawczo i groźnie. Zresztą pozostała dwójka także, od czasu do czasu, rzuca ukradkiem spojrzenia w moją stronę. Szykują się do wpierdolu? A może chcą sprowokować mnie, miejskiego twardziela, do rozpoczęcia bójki, wojny o kobietę. Nie kochani, podziękuję, takie wojny czasami kończą się dość tragicznie. Słyszałem w mediach, widziałem w filmach. Kobieta to miłość i piękno, ale niekiedy także i śmierć. Dlatego wciąż palę, tym razem obserwując małoletnie dzierlatki. Ćmie fajkę nieco szybciej aby czym prędzej skryć się w moim, do niedawna, królestwie bistro. Piękniś nie spuszcza mnie z oka. Chce mnie zabić, tak mi się przynajmniej wydaje. Analizuje każdy mój ruch, każde zaciągnięcie się camelem niebieskim nie uchodzi jego uwadze. . Nie mój problem kolego, trzeba było nie być frajerem, to może by cię nie rzuciła. A może to ty ją rzuciłeś? Ta opcja tylko w teorii jest dla mnie łaskawsza. Bo okej, może nie dostanę soczystego wpierdolu, ale szansa na soczysty seks również zmaleje. Soczysty seks z tobą, która to ty, nie wiadomo w jakim celu także postanowiłaś zaczerpnąć świeżego powietrza i opuściłaś ciepłe opary śledzia i wódki. Naprawdę?! W momencie w którym od zakończenia palenia niebieskiego camela dzieliły mnie już tylko, może ze dwa buchy?! Wychodzisz, stajesz koło mnie i prosisz o papierosa. Kątem oka widzę,że piękny pali teraz jakby w szybszym tempie. Oczami wyobraźni widzę jak podbiega do nas i, w pełnym nienawiści afekcie, wbija nam nóż w pijane serca. Mija kilka sekund i nic takiego się nie dzieje. Odpalasz papierosa, nucisz sobie jakąś piosenkę pod nosem i podchodzisz do nich, do niego. Stoję, jak ta pizda, oparty o fasadę budynku i czekam na rozwój wydarzeń. Po krótkim „siema” z twojej strony, w kółku zapada niezręczna cisza. Ładniutki pali coraz szybciej, mam wrażenie, że nie jest w stanie powiedzieć nic konstruktywnego, chyba przegrywa tą bitwę. Konwersacje jakby za niego, w ruch wprowadzają koledzy. I poszło – rozmawiają już wszyscy. Ty, najbardziej swobodna, coś żartujesz na temat kurtki jednego z nich. Ten jeden się śmieje. Tak kochana, chętnie by cię wyruchał. Nie on jeden w tym kółku. Nie on jeden na tym podwórku.
Po chwili nic nie znaczącej rozmowy zapraszasz mnie do wesołego kółka. Nie wiadomo jak , nie wiadomo skąd stałaś się gospodynią zabawy. Dzielisz rolę, rozdajesz karty – kto do kochania, kto chuja warty. Przedstawiasz nas. Kamil, Jacek – to ci dwaj, z bliska nadal sympatyczni, choć chyba niezbyt lotni. I nadal podobni zupełnie do nikogo. Piękny natomiast nazywa się Michał. Pasuje jak ulał – myślę. Nie wiem czemu, ale od początku wydawał mi się taki michałowaty. Pewnie powinienem coś powiedzieć, zagaić, ale kompletnie nie wiem jak. Za to wam, gadka świetnie się klei. No może poza Michałem. Jemu ta sytuacja – podobnie jak mi- wybitnie nie pasuje. Na pytania odpowiada półsłówkami. Wydaje się być opryskliwy, a powodem tej opryskliwości jest chyba smutek. W pewnym momencie Jacek, niższy kolega Kamila pyta się jakie są nasze plany na resztę wieczoru. No tak ! Przecież nie widzieli nas w żadnej niedwuznacznej sytuacji. Jestem kolegą Kasi. Kolegą z którym można się napić być może wódki i pójść w balety. Najgorsze jest to, że kompletnie nie mam ochoty iść z wami w jakiekolwiek balety. Jestem kurwa na randce i jedyne balety, które mnie dziś interesują, to te łóżkowe. Problem polega jednak na tym, że nie za bardzo wiem jak odpowiedzieć. Pijana caryca Katarzyna, która nigdy nie wydawała mi się tak daleka jak teraz dolewa oliwy do ognia. „No właśnie, jakie mamy plany?” - zagaja słodko i perfidnie zarazem. W jej pytaniu kryje się jakaś aluzja z mieszana z podejrzliwym zainteresowaniem. Jakie mamy plany -pytasz. Wyznam ci więc, że nie mam pojęcia, ale najchętniej pojechał bym do mnie na Mokotów, albo do ciebie na Ursynów i fajnie się z tobą zabawił. Ale nie mam przecież jaj, żeby to powiedzieć, zresztą, chyba mało kto by miał. Po chwili namysłu stwierdzam, że nie wiem, że może posiedzimy tu jeszcze chwilkę, a potem może gdzieś się przeniesiemy. Sama dopowiedz sobie gdzie byś chciała najbardziej i błagam, daj jakiś znak, że to jest ciepłe mieszkanko któregoś z nas i, że ty też tego chcesz dziś wieczór. Ale ty dość szybko rujnujesz moje pobożne życzenie. Proponujesz, że może byśmy poszli jeszcze z chłopakami na jedną kolejkę do bistro, a potem skoczyli w piątkę do Monobaru przy mazowieckiej, bo podobno jest jakaś fajna impreza. No i co ja mam teraz zrobić? Pomysł najgorszy z możliwych, tym bardziej, że tego klubu szczerze nie znoszę. Ale nie mam przecież żadnej alternatywy. Co nie zmienia faktu, że twoje zachowanie, zdzirowata principesso, jest wybornie pozbawione wyczucia. Już zapomniałaś, że przed momentem jeszcze pakowałaś mi z chęcią język do jamy gębowej? Co w ciebie wstąpiło? Co to za chora gierka? Nie ukrywającym zdenerwowania głosem stwierdzam, że muszę to przemyśleć i zarządzam wejście do bistro. Wchodzimy więc. Całą piątką. Zgrana paczka przyjaciół idzie się razem najebać w piątkowy wieczór. Kamil pyta się co pijemy – wszyscy nemiroffy. Siadam z tobą przy stoliku i przeszywam cię nienawistnym wzrokiem. Czekamy na chłopców i darmową wódkę, którą chcą nam chyba postawić. W tym momencie nienawidzę ciebie, bistro i włoskiego limoncello. Chcę wrócić do domu. Sam.

VII

Kamil, Jacek, Michał, no i my. Rodzinna atmosfera przy suto zastawionym stole w Bistro24. Przed chwilą wypiliśmy twoje zdrowie, a teraz ładujemy gardła i przełyki przed siarczystością następnej kolejki. Tak, chłopcy są hojni i postawili nam po dwie na głowę. Bawią się świetnie. Ty także jesteś cała w skowronkach. Śmiejesz się, język ci się plącze, a kiedy idziesz zrobić siusiu chwiejesz się delikatnie. Korzystając z twojej nieobecności, Jacek pyta mnie, skąd się właściwie znamy. Odpowiadam, że od niedawna i że widujemy się raz na jakiś czas. Chcę aby mój ton dał im coś do zrozumienia. Chcę aby te przeszkadzajki zrozumiały aluzję. Wydają się być jednak niewzruszeni i wpuszczają z powrotem do obiegu temat wspólnego wyjścia do monobaru. Pytam się, ile jest dzisiaj za wejście. Oni nie wiedzą, ale zgodnie stwierdzają, że pewnie coś koło dychy. O nie, zgrana paczko, na to mnie nie namówicie. Idźcie śmiało, ale beze mnie. Nie wydam złamanego grosza na imprezę w kiepskim klubie z kiepskim towarzystwem. Nia ma takiej opcji. I ty też tam nie pójdziesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. „Zdecydowanie” – plus dziesięć do męskości.
Wróciłaś z siusiu. Wypijamy kolejną lufę ukraińskiej szmiry – tym razem moje zdrowie. Śmiejesz się z żartów Jacka i zaczynasz delikatnie macać mnie po udzie. Chłopcy nie widzą. Może szkoda? Chciałbym ujrzeć ich zdziwienie i kolejną porcję pijackich żartów, która próbowałaby je maskować. Zdziwienia nie ma, bo nijak nie są w stanie dojrzeć twojej dłoni pieszczącej mnie po spodniach. Jacek śmieje się, nie wiedzieć czemu, z Adama Małysza – nawet całkiem zabawne, Kamil (ewidentnie przydupas Jacka) dopowiada coś co chwila, a Michał siedzi w milczeniu, choć udaje, że też go to wszystko bardzo śmieszy. Ja akurat w tej chwili nic nie muszę udawać bo zabawa jest przednia. Twoja ręka wciąż znajduje się tam gdzie powinna się w tej chwili znajdować. Chłopcy opowiadają swoje durne kawałki, które chwilami mnie śmieszą. Tylko Michał siedzi smutny, a przecież to dobrze, bo to w tej chwili największy wróg. Tylko dlaczego ty do cholery zmieniasz się jak w kalejdoskopie? Zapraszasz mnie do gry, dobrze zrozumiałem? Twoje pijana dłoń na moim pijanym udzie to zaproszenie. Mówisz mi w ten sposób żebyśmy zabawili się kosztem tych pajaców, a potem spijali z siebie soki zwycięstwa przez całą noc. Choć coraz mniej tej nocy zostało. Tym razem to ja wyciągam swoją porysowaną nokię. 23.42 – nie jest jeszcze tak późno. Ale alkohol, solidnie zatankowany o wczesnej porze, może wcześniej zwalić mnie z nóg. Zresztą już mnie trochę zwala, bo w głowie poczułem pierwszy niewinny helikopter. Wódka, plus oni, plus ty. Plus twoje białe majtki, które tak pięknie wystają ci spod spodni. Widzę je teraz, ponieważ nachyliłaś się do stołu, bo Michał mówi ci coś w taki sposób, aby reszta biesiadników nie mogła tego usłyszeć Wódka, ty, on, ja i białe majtki. Białe gacie kobiety i coraz większy helikopter w mojej głowie. Próbuje go opanować wpatrując się w zapryszczoną twarz Kamila. Muszę wyglądać trochę jak pedał, bo patrzę na niego i koncentruje się na każdym małym syfie na jego gębie. Staram się odpędzić od siebie białe majtki, bo nie wiedzieć czemu przyprawiają mnie o alkoholowy zawrót głowy. Pryszcze działają, helikopter przestaje poruszać śmigłem. Także twoja pijana ręka przestaje poruszać się rytmicznie po moim pijanym udzie. Wstajesz z miejsca. Michał też wstaje. Mówisz, że zaraz wracacie. O matko, idziecie pogadać. Nie jest dobrze. W tym stanie jesteś przecież zdolna wskoczyć z nim do najbliższej luftthansy na Gran Canaria. I nawet jeśli jakimś cudem tego nie zrobisz, to prawdopodobieństwo tego, że wsadzisz mu język do paszczy jest spore. Bo pewnie zaczął już cię przepraszać. Albo prosić o kolejną szansę. Okoliczności niesprzyjające? A gdzie tam! Każde są sprzyjające ku takim wywodom. Każde są równie złe, więc każde są równie dobre. Może Michał zrozumiał? Dopiero teraz zobaczył jakim był idiotą? Zdał sobie sprawę co tak naprawdę utracił? A może dojrzał do tego żeby się zmienić? Już nie będzie pił, palił i puszczał bąków. I zawsze będzie czyścił po sobie kibel, przyrzeka. A ty, naiwna dzierlatko kupujesz właśnie te brednie, bo jesteś za bardzo nawalona żeby je podzielić, choćby na dwa. I stoicie razem przytuleni przed bistro24, a księżyc chowający się za pałacem kultury śpiewa wam „What a wonderful world” Louisa Armstronga.
Z paranoidalnego widu wyprowadza mnie wesoły Jacek, który proponuje, żebym to ja teraz postawił kolejkę. Mogę oczywiście zachować się jak brutalny chuj, (a w tym stanie byłoby mnie nawet na to stać), ale nie chcę bo chłopcy są w gruncie rzeczy w porządku, chociaż trochę tępawi. Podchodzę więc w stronę baru, zerkając delikatnie na zewnątrz i szukając wzrokiem romantycznej kolacji przy świecach – gdzieś w okolicach grobu nieznanego żołnierza. Widzę jednak tylko ciebie, (jego zasłania mi gzyms) jak coś tłumaczysz, gestykulujesz. Jesteś chyba zdenerwowana, wprawdzie delikatnie, ale nawet na podstawie tego cichego spojrzenia mogę stwierdzić, że troszkę wytrzeźwiałaś. Przy barze, w oparach śledzia i wódki po raz kolejny spotykam mordę. Znowu jest jakieś sześć kolejek przede mną. Mówi mi, że widział jak cię lizał i że dobra dupa z ciebie i żebym się za ciebie zabierał. Sam też już cwaniaczek sobie kogoś przygruchał Nawet kojarzę, to jedna z tych małolat co je widziałem jak na papierosie stałem. Dziewczę ewidentnie w mordę wpatrzone. Takie podrywa się szybko i równie szybko pierdoli. Tylko potem wypędza z domu jeszcze przed „dzień dobry tvn” żeby nie narażać swoje intelektu na straty. Ten morda zawsze takie uwielbiał. Był więc szczęśliwy i także mi życzył szczęścia. Proponuje nawet szybką kolejkę, ale małolata ciągnie go żeby iść. Nie wiem czy do wyjścia, czy do kibla. Jednak do wyjścia. Mordeczka rzuca mi jeszcze pijany uśmiech i wytacza się z bistro ze swoją dzisiejszą plus jeden. Jak nie zezgonuje to może zaliczy – myślę. Biorę wódkę. Dla wszystkich po dwie. A co?! Też mam gest. Poza tym nieco popity, bo ta poprzednia pływa już w naszych żołądkach. Odbieram część towaru od krowiastej barmanki. Niosę ją do stołu. Potem powtarzam czynność z drugą częścią procentowego zastrzyku. Nagle, upuszczam wszystko na podłogę. Jakaś tajemnicza siła popycha mnie na ścianę i sprzedaje kolejne ciosy na twarz. Ślizgam się w mieszaninie wódki i soku pomarańczowego. Upadam. Kopniaki po jajach, po brzuchu, wściekłość w oczach, wyzwiska w powietrzu. Czuję krew na swoich dłoniach i czuję, że się boję. Ty skończona kretynko, powiedziałaś mu o nas. Ty głupi, damski niedorozwoju. Potrafisz tylko ładnie założyć białe gacie na dupę! A teraz ten frajer dąży do unicestwienia mojej jednostki! Próbuję się podnieść i nawet mi się to udaje bo ochroniarze wyprowadzają Michasia na zewnątrz. Dłonie mam pokrwawione przez szkło z pobitych kieliszków po wódce. Całe spodnie i płaszcz uwalone w bezładnym drinku składającym się z wódki, soku pomarańczowego i błota. Lekki ból w jajach, ale to akurat najmniejszy problem. W lokalu zamieszanie. Wszyscy patrzą na mnie i wyglądają na zewnątrz zobaczyć co się dzieje z Michasiem. Jakiś pijany anglik pyta czy wszystko w porządku. Jacek i Kamil stoją w bezruchu kompletnie zaskoczeni wydarzeniami. Ty stoisz gdzieś obok i łkasz paskudnie, a z twojego nosa ciągnie się glut. Jacek próbuje cię uspokoić, ale ty odrzucasz jego ramię wściekłym ruchem i idziesz w stronę kibla. Patrzę na chłopaków. Podchodzą do mnie. Pytają się co się stało, dlaczego? Mówię im, że chyba powiedziałaś Michałowi nieco za dużo. Chłopcy nareszcie pojęli. Jacek chyba nie wie za bardzo jak się do tego ustosunkować, co sprawia że Kamil także jest zagubiony. Chwila ciszy i pytanie czy to coś poważnego. Oczywiście, że nie kurwa. Przynajmniej nie tak jakby wskazywały na to ślady na moich dłoniach, syf na spodniach i płaszczu i napierdalanie (coraz słabsze) w jajach. Jacek postanawia, że pobiegnie za Michałem a Kamil już stoi przy barze i kupuje kolejne kolejki. Życie w barze wraca do normy. Wyglądam przez okno i widzę Michała siedzącego na kwietniku i Jacka stojącego nad nim i wściekle gestykulującego. Jakaś tajemnicza siła każe mi wyjść na zewnątrz i dokończyć porachunki. W ostatniej chwili zatrzymuje mnie twoja dłoń. Prosisz, nawet błagasz, żebym nie wychodził. Każesz mi usiąść i całujesz mnie w usta. Kurwa, stoimy przy szybie, chcesz żeby podpalił ten lokal koktajlami Mołotowa?! Odrzucam brutalnie twoją pijaną gębę i pytam czemu mu powiedziałaś. A no tak. Nic nie powiedziałaś, sam się domyślił. Chociaż fakt, że widział jak macasz moje pijane udo dodaje ci wiarygodności. Tylko, że trzeba było wymyślić jakąś ściemę. Nie wiem, że mam chore udo i trzeba mnie macać bo inaczej wybuchnie mi mózg. Siadam jednak pokornie i czekam aż Kamil przyniesie nemiroffy. Marzę o nemiroffach. Dochodzę do wniosku, że to strasznie fajny wieczór jest. Samczy taki. Była bitka, jest wódka, jest (ciągle!) kobieta. Chodź więc Kamilu! Polewaj! Pijmy za dopełnienie pięknego wieczoru! Pijmy za mocne pijackie rżnięcie!

VIII

Przestałaś płakać, a pod twoim nosem nie ma już gluta. Pijemy za miłość, a ty dopowiadasz, że za miłość której nie ma. Mówisz też, że wszyscy faceci to kurwy, na co razem z Kamilem teatralnie się obrażamy. Przy okazji dowiaduję się, że to ty zostawiłaś Michała, bo cię zdradził, ale to dobrze bo nigdy go nie kochałaś. Podobno piękny eks, podczas waszej dyskusji, zwyzywał cię od kurew i wymierzył potężnego plaskacza w pijaną buzię. A to nicpoń. Ta zniewaga krwi wymaga. I mściwego kurwienia się z innym. Ale póki co nie wykonuję żadnych ruchów, które mogłyby naruszyć twoją cielesność, bo wiem, że nie pora na to. Jeszcze nie teraz. Rana, uosabiająca nienawiść do całego męskiego gatunku jest zanadto świeża.
Z pola negocjacji powrócił Jacek. Zamilkł na chwilę, jakby upajając się naszym oczekiwaniem na jego relację, po czym łaskawie przemówił. Powiedział, że Michaś się już uspokoił, ale wolałby nie widzieć na oczy ani mnie ani ciebie. Dlatego muszą iść do monobaru. Natychmiast, bo Michał stoi na dworze i marznie. Ach tak! A więc to on jest kapitanem ich trzyosobowego okrętu. Jacek pełni rolę szeregowego marynarza, a do zadań majtka Kamila należy między innymi szorowanie uwalonego wódką pokładu. Posłuszni podopieczni opuszczają więc karnie lokal na rozkaz kapitana. Żegnamy się i zostajemy sami, na spokojnym morzu na którym to ja jestem kapitanem. W brudnym płaszczu i spodniach, z pokaleczonymi dłońmi, ale wciąż kapitanem, który ma zamiar, dziś wieczór, sprowadzić nasz statek na wrzące wody orgazmów.
Mówisz mi, że chcesz się przejść. Nie chcesz już wdychać dusznych oparów śledzia i wódki. Zresztą tej drugiej, chyba nam póki co starczy. Szczególnie mi, któremu coraz trudniej przychodzi skonstruowanie poprawnego zdania w języku polskim. Ciosy twojego byłego otrzeźwiły mnie tylko na krótką chwilę. Ostatnia kolejka zadziałała trzy razy mocniej niż wszystkie poprzednie. Kiedy zakładam szalik, chwieje mną. Boisz się, że upadnę i podtrzymujesz mnie delikatnie. Ogarnij się chłopaku. Brak sprawności w nogach równy brakowi sprawności w lędźwiach. A tego byś nie chciał. I ona też by nie chciała.

Wychodzimy. Obejmuję cię w pasie i zaczynam śpiewać „Mistrzem Polski jest Legia”. O dziwo, po raz pierwszy od jakich piętnastu minut na twojej, nie tak znowu pijanej, twarzy pojawił się uśmiech. Dochodzimy do Krakowskiego Przedmieścia i naprzeciwko hotelu Bristol całujemy się czule. Jakiś żul, który przed chwilą wytoczył się z Przekąsek Zakąsek, błaga żebym cię wyruchał. Zbijamy go śmiechem i całujemy się dalej. Tak kapitanie! Kurs łóżko! Żadna góra lodowa ani podwodna skała nie stanie na twojej drodze. Teraz to tobie, pijany kapitanie, stojący pod Pałacem Namiestnikowskim Bronisław Komorowski powinien śpiewać „What a wonderful wordl”!
Idziemy w stronę placu zamkowego. Deszcz ze śniegiem czyni nasze włosy mokrymi, a ciebie jeszcze bardziej ponętną. Na wysokości kina kultura, mówisz mi, że ci zimno. Kurczę no, syreno ty moja, przed chwilą chciałaś się przejść. No ale za zimno. To co, może chcesz wrócić -pytam a usta sklejają mi się od pijaństwa, śliny i śniegu. Mówisz, że nie, że już nie chcesz pić, że wystarczy. Myślę intensywnie nad tym, jak by cię tu ogrzać Arielko. Do głowy przychodzi mi uparcie tylko jeden, najbardziej adekwatny pomysł. Ale taksówek, na zmrożonym lodową szklanką Krakowskim Przedmieściu, jak na złość nie ma. Przystanek plac zamkowy stoi zupełnie pusty. Nikt nie oczekuje na pierwsze nocne. Może jeszcze za wcześnie, może za zimno. Ciągnę cię pod wiatę i sprawdzam rozkład jazdy. Dupa. Najbliższy N44 za dwadzieścia pięć minut. Nie chcę nam się tyle czekać, tym bardziej, że robi się naprawdę zimno, a delikatny deszcz ze śniegiem przeradza się powoli w potężną śnieżycę. W okolicy pustki. Całe miasto ładuje swoje alkoholowe akumulatory w przepoconych barach i klubach. Jedynie samochód policyjny przejeżdża obok, a panowie policjanci obserwują nas podejrzliwie. Nie, dziękujemy, my już dzisiaj odhaczeni, choć mój obecny stan kwalifikowałby się być może do izby wytrzeźwień na Kolskiej. Idziemy dalej przed siebie. Nerwowo wypatruję taksówki, bo już wiem, że to dobry moment aby rozpocząć kluczową operację tego wieczora. Skręcamy w Podwale, a ty mówisz, że chcesz już iść do domu. Że, jesteś zmęczona i zmarznięta. Kurwa. Czyżbyśmy mieli konflikt interesów? Uwierz mi dziewczynko, ja też chcę do domu. Ale z tobą, bo samemu jakoś tak smutno. Martwi mnie, że nie podzielasz moich pragnień. Nie mniej jednak boje się wykładać wszystkie karty na stół, informując cię, jaki jest mój plan. Niech zagra zaskoczenie. Im mniej będziesz miała czasu na zastanowienie tym lepiej dla mnie. Ale do kurwy nędzy niech pojawi się jakaś jebana taksówka! Cierpiarze kochani, gdzie do cholery jesteście?! Pytasz się gdzie idziemy. Ja na to, całkiem zgodnie z prawdą, że nie mam pojęcia. Już mną tak nie chwieje bo zmrożone powietrze zrobiło swoje. Moje nogi są zmęczone i w gruncie rzeczy najchętniej położył bym się w ciepłym łóżku i zasnął. Ale nie. Coś sobie po tym wieczorze obiecywałeś i nie chcesz się zawieść. Czy polubiłeś tą dziewczynę? Może trochę. Po alkoholu spodobała ci się z pewnością zdecydowanie bardziej. Momentami nawet dużo bardziej. I dlatego, i tylko dlatego masz na nią ochotę. Bo jesteś pijany i jej wszystkie cechy, nawet te najgorsze zamieniają się w zalety. Jutro ta dziewczyna utraci swoją wątpliwą magię. Magię limoncello i nemiroffem pisaną. Mimo to dzisiaj jest dzisiaj i masz ją jak na widelcu. Tylko trzeba nadziać trochę mocniej i nie użalać się, że ci zimno Carpe diem. . Cel jest jasny, tak jak jasna jest biała taksówka wyjeżdżająca właśnie z ulicy Kilińskiego. Podbiegam do niej i macham do kierowcy żeby się zatrzymał. Burak z wąsem posłusznie zatrzymuje auto. Ile na Mokotów – pytam. Górny czy dolny - pyta obleśny kierowca. Górny. Około trzech dyszek, może więcej. Dobrze, stoi, wsiadaj panienko. Przejedziemy się na Rakowiecką. Tam powinno być trochę cieplej.

IX

W taksówce jest ciepło i wygodnie. Zawieszona na lusterku żółta choineczka pachnie wanilią, a w radiu leci „Stacja Warszawa” Lady Pank. Siedzisz za fotelem kierowcy, a ja obok, po prawej. Wąsaty, trochę nie wiedzieć czemu naburmuszony, taksówkarz milczy. Milczysz także ty, obserwując neony na Marszałkowskiej, które właśnie mijamy. Nie zadajesz żadnych pytań, a twoja nieobecność staje się dość stresująca. Patrzysz w szybę, a światła miasta odbijają się w twoich smutnych oczach. Na elektronicznym zegarku deski rozdzielczej, żółte cyfry pokazują wpół do pierwszej. Nie trzymamy się za ręce, ani za żadne inne części ciała. Dzieli nas kilka centymetrów welurowego siedzenia, plus to co dzieliło nas zawsze. Wąsacz kaszle i bezczelnie odpala czerwonego R1, zabijając kojący zapach wanilii. Chłód listopadowej nocy wdziera się do wnętrza samochodu.
Patrzysz na mnie porozumiewawczo. Odwzajemniam spojrzenie, ale sam nie wiem jaką mam przybrać minę. Zdegustowanego zachowaniem wąsatej złotówy? Czułego misiaka? Czy może niepokojąco ekscytującego kochanka in spe? Wybieram opcję głupkowatego uśmiechu. Opcję najgorszą z możliwych. Dalej wyglądasz przez okno i, nie spuszczając z oka socrealistycznych zabudowań na placu konstytucji, pytasz czemu jedziemy na Rakowiecką. Trzęsienie ziemi uderza w moje pijane serce i niespodziewanie szybko trzeźwiejący umysł. Liczy się refleks i błyskotliwość. Odpowiadam, że bo tam jest ciepło i przytulnie. Refleks zaliczony, błyskotliwość nie bardzo. Na moje szczęście nie zadajesz więcej pytań. Nie robisz scen. Nie każesz wąsaczowi się zatrzymać. To najważniejsze.
Z radia leci teraz Kasia Cerekwicka, która śpiewa coś o błaganiu i upadaniu na kolana. Wymyślam, że złapię cię za rękę, tak jak to zwykli czynić zakochani w ładnych filmach z Hugh Grantem. Może to przywróci szczęśliwą atmosferę pijanej randki. Nie stawiasz oporu, ale twoja ręka jest jak ręka trupa, pozbawiona jakiejkolwiek reakcji na mój dotyk. Gładzę cię, a ty odpowiadasz co najwyżej beznamiętnymi muśnięciami palcem wskazującym. Co jest? Już ci się nie podobam principesso? Gdzie ten czar? Gdzie magia z bistro24? I gdzie, do cholery, jest wódka?! Wódka! Jesteśmy już w alei niepodległości i proszę wąsatego cierpiarza aby wysadził nas przy metrze „Pole Mokotowskie”. Tam , na Rakowieckiej, czynny jest jeszcze monopolowy. Skoro jesteśmy w konwencji chlania, to w tej konwencji pozostańmy do końca. Skoro to procenty dają nam miłość, to niech dadzą nam jej trochę więcej, bo ta stara powoli rdzewieje.
Zatrzymujemy się na opustoszałym Górnym Mokotowie. Reguluję opłatę, która wyniosła nawet mniej niż obiecane trzydzieści złotych. Wychodzimy z auta. Podchodzisz do mnie i czekasz na dalsze rozkazy. Proponuję, że może byśmy skoczyli jeszcze do monopolowego po coś do picia. Patrzysz na mnie z mieszaniną obojętności i podejrzliwości. O Boże, naprawdę dopiero teraz zorientowałaś się, że chcę cię przelecieć? I czy tak strasznie grzeszę, proponując pijackie danie dupy? Odpowiedz, bo zastanawiasz się coś za długo. Daj mi w mordę, nie wiem, zrób cokolwiek, chciałbym wiedzieć na czym stoję. Nareszcie. Z twoich, tracących blask, przepełnionych odorem kwaśniejącej wódki, ust wydobyło się kojące „Nie, nie chcę, chodźmy już bo mi zimno”. Idziemy więc. Faktycznie jest zimno. Alkohol już dawno stracił funkcję grzewczą. Pytam się, czemu tak posmutniałaś i czy to moja wina. Ty na to, że wcale nie posmutniałaś, tylko po prostu jesteś zmęczona. Aha. Coś czuję, zwisający między nogami partnerze niedoli, że możesz zapomnieć o ciepłym schronieniu dziś wieczór. Już nawet nie chcę cię o nic pytać, bo rozmowa z tobą zatraciła już wszystkie funkcje rozrywkowe i stała się nudną i męczącą sztuką dla sztuki. Pomilczmy więc sobie.

Wchodzimy na klatkę. Jakoś się udało, chociaż dwa razy zapomniałem kodu, a kluczy do klatki nie wziąłem. Idziesz pierwsza, do daje mi możliwość obserwowania twojego tyłka. Nadal jest fajny, chociaż podczas naszej podróży cała ty, nieco straciłaś na atrakcyjności. Pytasz, które piętro. Mówię, że trzecie. Jesteś niepocieszona, ale idziesz dalej, a twój tyłek razem z tobą. Zatrzymujemy się przed drewnianymi drzwiami z numerem 19 i moim nazwiskiem. Z trudem znajduję klucze, a w myślach upewniam się, czy rodzice aby na pewno nie wrócili z wyjazdu. Nie wrócili, wracają jutro- przypominam sobie i otwieram zamknięte na czterdzieści tysięcy zamków wrota. W środku ciemno jak w dupie. Potykam się o kota, a jego miauknięcie miesza się z twoim śmiechem. I znowu zaczynamy się całować. Nic nie rozumiem. W sumie na zrozumienie tego gatunku nie starczy życia, a co dopiero jeden wieczór. Przestajemy się lizać, nieudolnie ściągamy buty i ciągnę cię do ładnie posłanego łóżka starych, bo w swoim wstydziłbym się cie przyjąć. Tak kapitanie! Jak widać jesteś młodym człowiek, który ciągle jeszcze może. Nie chciała pic, żebyś wciąż mógł, żebyś był w stanie panie kapitanie! Całujemy się, nasze oddechy stają się płytkie i mieszają się z cichymi pomrukami. Macam cię po białych majtkach i czuję kontury tyłka. Staje mi, a i twoje ciało nie jest obojętne na mój dotyk. Ja vohl mademoiselle! I tak to właśnie działa! Szarpanymi ruchami zdejmuje ci spodnie. Całuję cię po szyi, po brzuchu, po udach. Kiedy zabieram się do brutalnego zdjęcia ci gaci słyszę niepokojące „Poczekaj!”. Pytam się co jest. Mówisz, że nie chcesz. Że nie w ten sposób. Myśli szukają w tym wszystkim logiki a fiut mięknie w gaciach. Dopytuję się czemu, a ty stwierdzasz, że nie chcesz się kurwić na drugiej randce, bo taka nie jesteś. Twierdzisz, że podobam ci się i wiesz, że ty mi też, ale nie chcesz teraz się pieprzyć, bo to wszystko zepsuje. I, że jeszcze będzie okazja. Jaka okazja? Teraz jest okazja. Nie ma starych! Wolna chata bejbe! Sex, drugs and alcohol! Ale ty jesteś nieugięta i mówisz, że zobaczę, że tak będzie lepiej. Zakładasz spodnie, chowając przede mną białe majtki i wstajesz z łóżka. Mówisz, że lepiej żebyśmy nie spali razem, całujesz mnie w usta i wychodzisz z pokoju. Na osłodę zostaje mi jedynie widok twojej kręcącej się (jestem przekonany, że zdecydowanie mocniej niż to masz w standardzie) dupy i smak skwaszonej wódki w gębie. Zapalam fajka w pokoju starych, bo wszystko mi jedno. Kot wbiega do pokoju i ociera się o moje pijane i zmęczone nogi. Śmieciarze opróżniają na dworze kosze na śmieci. Spuszczasz wodę w kiblu, a z tym dźwiękiem uciekają wszystkie marzenia o pijanym randkowym rżnięciu. Dogaszam fajka i kładę się spać wdychając przy okazji resztki nikotynowego odoru. Może jutro stwierdzisz, że możesz. W końcu to będzie już chyba trzecia randka.



Jan Staszczyk

Podpis: 

Jan Staszczyk Grudzień/ Styczeń 2011
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Independance day Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 21 - KON Hagan - Wyjście w mrok
Wszystko pozamykane to spacer na stację benzynową... Coś się kończy, coś się zaczyna Pierwsze fanowskie opowiadanie w świecie Conana Barbarzyńcy, autorstwa R.E.Howarda.
Sponsorowane: 60Sponsorowane: 30Sponsorowane: 20
Auto płaci: 20

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2023 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.