https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
15

Sen o Ważnym Dniu

Autor płaci:
100

  Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

We wrześniu nagrodą jest książka
Wielki Gatsby
Francis Scott Fitzgerard
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Krzyż

Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Brak

Wiersz filozoficzny

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowa Atlantyda

Jedna z przyszłości futurystycznych zawartych w e-booku "Futurystyka" (Przyszłość kiepska)

Nowozrodzenie

Czym jest zbawienie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1851
użytkowników.

Gości:
1850
Zalogowanych:
1
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 37129

37129

W&W

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
07-10-07

Typ
O
-opowiadanie
Kategoria
Kryminał/Western/Horror
Rozmiar
14 kb
Czytane
3073
Głosy
8
Ocena
4.50

Zmiany
08-06-20

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
R12-powyżej 12 lat pod nadzorem i za zgodą rodziców lub dorosłych

Autor: Magnum86 Podpis: R.Drzewiecki
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Tekst niepoprawny politycznie choć nie o kaczkach

Opublikowany w:

tutaj

W&W

- „Czym jest miłość? Jest ogniem, nad którym nawet jednostki specjalne straży pożarnej nie potrafią uzyskać kontroli. Czym jest złamane serce? Słoikiem silnie żrącego kwasu, który pękł i jego zawartość wylewa się wewnątrz nas, a gdy już wypali to, co może wypalić, wylewa się na zewnątrz, parząc naszych bliskich. Czym jest kobieta? Wrzodem na dupie, bez którego się umiera. Czym jest związek? Opiekowaniem się wrzodem w taki sposób by się nie spalił, mimo, że ty płoniesz jak wulkan i by nie wylał się na niego kwas po poprzednich wrzodach, po których długo umierałeś. Kim zaś jestem ja? Kimś, kto jest, a chce być jeszcze bardziej. Tak chyba można opisać moje życie, lepszych słów raczej nie znajdę.”

* * *

W tym roku jesień była wyjątkowo paskudna. Przez cały październik wiało jak jasny skurwysyn, deszcze nie padały tylko wtedy, gdy padał grad a temperatura wahała się pomiędzy chłodem a zimnem. W ciągu jednego miesiąca z drzew zleciały praktycznie wszystkie liście a w ciągu następnego drogowcy mieli kilka okazji do zaspania, które skrzętnie wykorzystali. W grudniu sytuacja powtórzyła się za to już tylko raz, bo gdy śnieg już spadł było go ponad pół metra i nie stopniał aż do połowy lutego, ale tego ludzie jeszcze wtedy nie wiedzieli z tego jednego prostego powodu, że jeszcze trwał grudzień, choć już bliżej było do jego końca, niż początku.
Pankracy zwany również zdrobniale Krackiem lub mniej zdrobniale Krakusem i Wandą (najczęściej samą Wandą) szedł ulicą opatulając głowę kapturem kurtki i stawiając zaciekły opór wrednie atakującej go pogodzie. Czół się jakby tylko nad nim padało i tylko przed nim wiało, choć wokół słońce pięknie świeciło a odbijające się od silnie zmrożonego śniegu, zalegającego na brzegach ulic promienie, oślepiały jak prawdziwie letnie słońce.
Kracek, którego z racji nie istnienia tego słowa w moim słowniku w Wordzie, będziemy dalej nazywali Wandą, miał zamiar pospacerować trochę, by odreagować to, że niedawno jego wieloletnia partnerka, (dobra, przesadziłem, raptem kilkumiesięczna), wybrała innego i zakończyła ich związek krótkim i zwięzłym „spadaj maleńki”, z podkreśleniem wieloznaczności słowa „maleńki”.
Bo musicie wiedzieć, że Wanda miał raptem sto sześćdziesiąt i trochę centymetrów wzrostu i jak na prawdziwego mężczyznę nie przystało był delikatnie mówiąc raczej szczupłym i dziwnie cherlawym osobnikiem. Żeby jednak nie było mu tak smutno twarz miał śliczną jak laleczka, (gdyby zapuścił włosy nazywano by go pewnie Barbie). Budził tym obrzydzenie płci, której był przedstawicielem, więc nie ma się co dziwić, że dzieciństwo miał trudne i bez przybijania mu zabawek gwoźdźmi do podłogi. Z drugiej jednak strony nie miał problemów z zapoznawaniem nowych koleżanek. Nawet, jeśli palnął coś głupiego, wystarczyło, że pokazał zęby w geście powszechnie znanym jako uśmiech, a wszelkie gafy szły w niepamięć i nowa koleżanka szła z nim na lody lub, jeśli była to zima, na kawę. Żadna jednak nie widziała w nim kogoś na stałe. Był dla nich po prostu dobrym kolegą, nawet, jeśli wcześniej zdążył pochwalić się swoją małością. Niestety nie miał nigdy na tyle odwagi, by udowodnić, że nie wielkość się liczy, a szkoda, bo jak to mówią, w małym ciele, wielki duch, (czy coś w tym rodzaju).
Tak, więc kończąc tą dygresję wrócę do tego, że Wanda szedł załamany i zmarznięty ulicą w stronę domu, skąd niedawno wychodził z zamiarem rozjaśnienia sobie umysłu a nie zaczerwienienia uszu. Jednak nie dane mu było zakończyć spaceru mając jedynie straty w uszach.
Tuż przed samymi drzwiami do swojej kamienicy zderzył się ze swoją przyszłą żoną. Oczywiście jeszcze o tym nie wiedział (dla tych bardziej tępych czytelników w tej chwili mowa o małżeństwie a nie o zderzeniu), ale co was będę trzymał w niepewności jak i tak by się wszystko na końcu wydało. Teraz mam ogromną chęć ją opisać, ale trzymajmy się chronologii. Zanim Wanda przyjrzał się jej, zdarzyło się jeszcze kilka rzeczy.
Po pierwsze chłopak przewrócił się, czemu nie należy się dziwić idąc pod wiatr i wiedząc jeszcze o kilku istotnych faktach, o których za chwilę.
Po drugie przeklął szpetnie mówiąc coś o stu, pieprzeniu, piorunach i zardzewiałych piratach, (poskładajcie to sobie, w jakiej chcecie kolejności i formie, bo ja i tak nie wiem jak było faktycznie. Za daleko stałem żeby usłyszeć).
Po trzecie wstał z hałdy śniegu i otrzepując się pomyślał, że teraz jak już sobie zmoczył dupę to przeziębienie ma jak w banku.
Dopiero w czwartym punkcie opisującym jego czynności, mogę powiedzieć, że wreszcie był skłonny spojrzeć na obiekt, który zbił go z nóg. Była nim nieco niższa od niego blondynka, o niebieskich oczach, niezaprzeczalnie kojarzącymi się z mangą. W rękach trzymała różowy berecik zrobiony na drutach (tylko bez skojarzeń proszę, świntuchy) a na sobie miała białą kurtkę z kapturem, obszytym sztucznym futerkiem, przez niektórych zwanym „dźwiedziem”, jasno niebieskie jeansy wpuszczone w różowe kozaki z zaokrąglonym czubkiem, sięgające jej prawie pod kolana. Twarz miała prześliczną a o figurze to aż wstydzę się mówić, bo mnie o szowinizm posądzą. (Bo jak wpadać to na coś klasy J.Lo. Prawda?) Miała tylko jedną wadę…
- Nits tsi ssie nie sstsasuo? – Miała tak krzywe zęby, że gdybym powiedział, że ma koński zgryz, to do końca życia dziękowałaby mi za komplement. Zgryz ten powodował zaś niewielkie problemy z wymową, zwane w kręgach ludzi wtajemniczonych jako seplenienie.
- Nie mówi się, „się trzasło”, tylko „trzasnęło” i nie, nic mi nie trzasnęło.
- Ja ssię pytam tsy nits tsi nie jest, głucholtsu?
- To nie można było tak od razu? Jakoś przeżyję. – Odpowiedział przytomnie nasz wspaniały i inteligentny bohater. A bohaterka, nie wiedzieć, czemu, pokręciła tylko z politowaniem głową. Teraz, gdy minęło jej zaskoczenie ze zderzenia a na twarz wstąpiło wspomniane politowanie jej oczy zmalały odrobinę, (ale tylko odrobinę, rozumiecie? Z talerzy do zupy zrobiły się duże spodki pod filiżanki).
Generalnie jednak, wypadałoby ją chyba bliżej przedstawić? Dziewczyna o tak wspaniałych warunkach na modelkę „sprzed”, z reklamy porównawczej cudownego środka na prostowanie zębów miała na imię Wenus. Szkoda, że imię nadaje się zanim wyrastają zęby, ale i bez tego było to imię na tyle oryginalne, że nikomu nie chciało się wymyślać jej jakiegoś głupiego przezwiska. To imię i tak biło wszystkie, no może poza otwieraczem do butelek, półką na książki, podstawką pod telewizor i podręcznym zestawem otwieraczy do konserw. (Dopisałbym jeszcze kilka, ale szkoda mi miejsca i dziewczyny… Tylko proszę bez haseł, że miętki jestem. I tak wszystkie te przezwiska ja wymyślałem.) Jednak jak wiadomo każdemu pseudo kibicowi, zęby rzecz nabyta, więc nie będziemy się tu już na ich temat rozwodzić i jej słowa tłumaczył będę z polskiego na nasze, (a właściwie, to chyba odwrotnie) i przyjmiemy, że Wanda dobrze rozumiał, co do niego mówiła.
Jej wieku wam nie zdradzę, bo przy takich z… (domyślcie się, co miałem na myśli), nikt nie patrzy w metrykę, a poza tym wszystkim, to właściwie już nic więcej nie mam do dodania, bo i tak wszyscy faceci, którzy to czytają myślą teraz o z…, a kobiety o tym, jaki ze mnie szowinista, łajdak, niczym nie skrępowany cham i generalnie, jak mi się dobrać do spodni… w oczywistym celu złojenia mi dupy.
Jednak wrócimy wreszcie na ziemię, do naszej pary wspaniałych bohaterów tego spełnionego (bynajmniej połowicznie) romansu.
- Na pewno?
- Tak, a ty? Wszystko ok.?
- Po tym, jak złapałam mój berecik, który dostałam od babci na urodziny, znacznie lepiej. – Tutaj proszę o słowa uznania dla tłumacza, bo nie wyobrażacie sobie ile siedział nad tym jednym zdaniem, zanim dotarł do głęboko zakodowanego sensu tej kwiecistej wypowiedzi.
- Nie sądzisz, że lepiej by było schować się przed tym wiatrem, zanim tobie znów porwie berecik, a mnie zamrozi to, na czym zwykłem siadać przy stole?
- A co mnie obchodzi twoje krzesło? – W tym momencie, każdy bystry czytelnik, uświadamia sobie aseksualność Wenus. (Przebaczcie mi tą profanację, o starożytni!!!)
- Więc powiem, wprost, jeśli zmarzłaś, to może dasz się zaprosić do mnie na gorącą czekoladę? – Czasem i Wanda miał przebłyski geniuszu, przecież kawa mogła kojarzyć się z wyuzdanym seksem, zwłaszcza pita u nieznajomego.
- W każdym pseudo romantycznym filmie, scena z gorącą czekoladą kończy się wcześniej czy później sceną łóżkową. Jakbyś mnie zaprosił na kawę, to, co innego. – (Znów proszę o brawa dla tłumacza za jego talent w sięganiu głębi i sedna tak skomplikowanych wypowiedzi.) Wenus była jednak wyjątkową personą. Jej fale mózgowe muszą być określane przez jakąś nieznaną jeszcze funkcję matematyczną.
- Więc, zapraszam na kawę. – Wanda użył swojego zniewalającego uśmiechu a Wenus po prostu zmiękła jak wata. Takich zębów jeszcze nie miała okazji oglądać.
- „Tak będzie dużo szybciej, bo nie ma to, jak popołudniowy, wyuzdany seks.” – Takie słowa w stosunku do Wandy, mogły powstać tylko, gdy kobieta była, albo pijana, albo bardzo napalona, albo jeszcze nie widziała go takim, jakim był naprawdę, (na razie wyłączam tylko upojenie alkoholowe).
- „…” – Obiecałem nie pisać już nic o uzębieniu Wenus, więc nie mogę powiedzieć, co pomyślał sobie Wanda, (trzeba być słownym a nie robić sobie z gęby cholewę).
Oboje, więc udali się do mieszkania Wandy.
Chłopak mieszkał sam w jednopokojowym mieszkaniu. Nie będę rozwodził się na temat rozkładu pomieszczeń, bo do czego to komu potrzebne? W każdym razie, kilka chwil po szczęśliwym wypadku, oboje wchodzili do mieszkania Wandy, prowadząc wysoce zajmującą rozmowę na poziomie, (tylko nikt nie mówił jak wysoki był to poziom).
- Wybacz, ale chyba mi się nie przedstawiłeś, głupio mi iść na kawę do nieznajomego.
- Mam na imię… Michał. - Co się Wanda będzie chwalił tak idiotycznym imieniem. Jeszcze mu zdobycz ucieknie i chłopak załamie się nerwowo. – A ty?
- Justyna – powiedziała nieśmiało dziewczyna, nieświadomie odwzajemniając kłamstwo. Jak facet chce poznać prawdziwą Wenus, to niech sobie poczyta opracowania z religioznawstwa antycznego albo z astronomii.
- Teraz już nie jesteśmy nieznajomymi, więc spokojnie możesz zdjąć przemoczone ubrania.
- Ty też mógłbyś to zrobić, bo jak nie wysuszysz swojego „krzesła” to sobie meble zamoczysz. – Chłopak zrobił karpia a Wenus uśmiechając się zalotnie samymi ustami i oczami, weszła do łazienki.
Miała dziewczyna wrodzony talent w zwracaniu na siebie uwagi facetów, ale kiedyś trzeba było otworzyć usta i wtedy wiadomo było, który facet, ile jest wart. Wanda już to pokazał, więc wreszcie mogła otworzyć „koszyk z łakociami”.
W czasie, gdy Wenus siedziała w łazience robiąc się na bóstwo Wanda, rozebrał się ze wszystkiego, usiadł na kanapie okrywając się kocykiem i czekał na dziewczynę. Ta zaś wyszła z łazienki w jego szlafroku, boso, z rozpuszczoną swobodnie burzą blond loków i usiadła mu na kolanach.
- Pokaż, co tam masz marynarzu? – Zajrzała pod kocyk i tak jak każda nie zachwyciła się tym, co zobaczyła, ale Wenus nie była zwykłą dziewczyną, (z takim imieniem nie ma się do tego prawa) i dodała – Nie za wiele, więc muszę ci powiedzieć, że nie puszczam się na pierwszym spotkaniu. Mogę, co najwyżej użyczyć ci moich ust i dłoni. - No, i użyczyła a później było porządne titu titu.
Pierwszy raz spotkał się z osobą tak bezpośrednią, nieskrępowaną żadnymi więzami konwenansów, tradycji, wstydu i biorącą po prostu to, czego chce, jeśli tylko może to wziąć. Pierwszy raz miał gdzieś swoją małość, pierwszy raz było mu naprawdę dobrze i pierwszy raz zapomniał o wszelkich swoich i czyichś wadach, ogólnych niedogodnościach, pomyłkach, gafach, obowiązkach i planach. Po prostu pierwszy raz liczyło się tylko tu, teraz i w ten sposób.
Po jakimś czasie oboje doszli do finału, do którego żadne z nich by nie dopuściło gdyby wiedziało, czym to się skończy.
- Michał zejdź ze mnie.
- Nie mam siły i ochoty.
- Miło było, to fakt, ale przez ciebie przez miesiąc będę musiała siadać w szerokim rozkroku. Poobcierałam sobie, chyba wszystkie intymne miejsca. – Wanda chwilę później wstał z dziewczyny i zaczął się ubierać a ona uwolniona od jego ciężaru, wstała i wolno poszła do łazienki.
Jakiś czas później oboje już ubrani i doprowadzeni do porządku żegnali się w drzwiach, posprzątanego już z dowodów ich igraszek, mieszkania chłopaka. Nie było to czułe pożegnanie kochanków jak w „Romeo i Julii”, brzmiało to raczej jak pożegnanie z teściową po wizytacji.

Dwa miesiące później:

To był czwartek, niezapomniany dzień w życiu Wandy. Z samego rana wtargnęło do niego dwóch osiłków i szczupły facet po pięćdziesiątce, a wraz z nim Wenus. Ci wielcy byli groźni ale spokojni i Wanda jakoś się ich nie bał lecz patrząc na pozostałą dwójkę, dziewczynę i prawdopodobnie jej ojca, chłopak czół jak, ze strachu, kurczą mu się jaja i w zastraszającym tempie schnie w gardle.
- To ten? – Zwrócił się do Wenus jej ojciec.
- Ten. – Odparła dziewczyna a Wanda od razu został ściśnięty przez dwa byczki.
- Posłuchaj chłopcze, ona jest w ósmym tygodniu a ty za miesiąc będziesz żonaty. Przytaknij, że tego chcesz albo coś ci się stanie. Jestem teraz nieomylnym prorokiem, więc nie myśl, że ci się uda zwiać przed odpowiedzialnością. Nawet w legii cudzoziemskiej cię znajdę.
Nie miał absolutnie żadnego wyboru. Lubił swoje zęby a jeszcze bardziej lubił całą resztę swojego ciała, nie wspominając o tym, że w ogóle lubił lubić. Pokiwał więc nieśmiało głową co zupełnie zmieniło nastawienie wszystkich wokół.
- Dobrze że się rozumiemy a teraz witam w rodzinie. - Ojciec Wenus uścisnął go jak dawno nie widzianego brata po czym Wenus wraz z jednym z ochroniarzy wyszła a drugi dał Wandzie w pysk tak mocno aż ten się przewrócił.
- To ku pamięci i jako dowód na to, że nie żartuje. I nie mów do mnie tato, lepiej się czuję gdy ktoś zwraca się do mnie po prostu Janusz, jasne?
Wanda znów skinął głową i wtedy Janusz razem z drugim byczkiem wyszli, pozostawiając go na ziemi z rozciętym łukiem brwiowym z którego krew zalewała mu prawe oko i spływała na posadzkę jego mieszkania.
Miesiąc później z wygojoną twarzą stawił się na ślubie. Było przecudownie i w ogóle pięknie. Para młoda była przepiękna (chyba, że się Wenus uśmiechnęła) i w ogóle. Ja tam też byłem, wódkę, piwo piłem, świniaka wpierdoliłem i pod stół się zlałem, bo do kibla nie wstałem.
PS: A młodzi od tamtego czasu żyli długo i szczęśliwie. (To dopisek na specjalne życzenie pana Janusza, po którym to leżę w szpitalu, bo mam głęboką, wewnętrzną awersję do pisania na życzenie.)

Podpis: 

R.Drzewiecki początek 2007
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Podstęp Krzyż
Chodźmy... Historia trudnej miłości, która powraca po latach. Traumatycznie. Przeczytaj i spróbuj zrozumieć, co powinno spotkać właśnie Ciebie.
Sponsorowane: 15Sponsorowane: 13
Auto płaci: 100
Sponsorowane: 12

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2024 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.