https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
100

Portret

Autor płaci:
100

  Miniatura - wprawka literacka. Tak sobie do poczytania i do komentowania.  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W maju nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Portret

Miniatura - wprawka literacka. Tak sobie do poczytania i do komentowania.

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Targ - Dzień I - Rozdział IV

Dużo później Zielonka siedział wraz z Zimą w Ściętej. Była to trzecia z murowanych karczm znajdujących się na terenie Targu. Najmniejsza i zdecydowanie najmniej wystawna, jednak wciąż gwarantowała swojej właścicielce przyzwoite zyski zwłaszcza w tym

Targ - Dzień I - Rozdział III

Gdy wrócili pod Sanctum zgromadzony tłum blokował już niemal całą aleję. Zielonka rozglądał się ciekawie i chłonął wzrokiem wszystko co działo się wokół. A było co podziwiać, choć najwięcej zgromadzonych odzianych było raczej skromnie, w proste maski

Targ - Dzień I - Rozdział II

Zielonka poprowadził Zimę w stronę biedniejszej części Targu. Szli miarowym krokiem coraz bardziej oddalając się od Kwadratu, tym samym stopniowo pozostawiając za sobą linię murowanych budynków...

Targ - Dzień I - Rozdział I

Szczur powoli wychylił łysy łebek spod sterty odpadków. Jego wąsy ruszały się szybko, gdy gryzoń czujnie obwąchiwał teren i rzucał na wszystkie strony płochliwe spojrzenia. Po dłuższych oględzinach uznał chyba, że jest bezpieczny...

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Brak

Wiersz filozoficzny

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1281
użytkowników.

Gości:
1281
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 37064

37064

Mniejsze zło - część 4

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
07-10-04

Typ
P
-powieść
Kategoria
Fantastyka/Przygoda/Przyjaźń
Rozmiar
26 kb
Czytane
2197
Głosy
4
Ocena
4.75

Zmiany
07-11-02

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: Mgła Podpis: Mgła
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
"Trzeba iść do przodu, kiedy nie da się zawrócić" (Farben Lehre)

Opublikowany w:

Mniejsze zło - część 4

XVII

Amnebe po cichu wyślizgnęła się z pokoju, tak żeby nie zbudzić Laureain, po czym zeszła do stołówki. Mimo wczesnej godziny pomieszczenie było otwarte. Espe stał za barem, polerując kufle. Po jego zamglonym spojrzeniu poznała, że myślami jest gdzie indziej.
- Ciężka noc? – zagadnęła, żeby zwrócić na siebie uwagę karczmarza.
Espe uśmiechnął się i przerzucił ścierkę przez ramię.
- Ano, ciężka. Gdy interesy nie idą, nawet wyspać się nie można. Myśli tłuką się, męczą, nie dają zasnąć. A przecie to i tak na nic się zdaje. Hydra pewniakiem wyspana i żądna mordu.
Amnebe usiadła przy barze, obrzucając karczmarza uważnym spojrzeniem. Espe naprawdę był przekonany, że niedaleko Silrom zadomowiła się hydra. Pewnie ktoś, kto nigdy w życiu nie widział ani hydry ani potwora atakującego w lesie, rzucił tym słowem w tłum, a przerażeni ludzie, chwycili się tej nazwy, niczym łodzi, mogącej dowieźć ich w bezpieczne miejsce. Plotki zawsze żerują na strachu i ciekawości.
- Jeśli to taki problem, wynajmijcie kogoś, kto usiecze bestię.
- Ano chyba będzie trzeba, chyba będzie trzeba – Espe pokiwał głową, po czym wreszcie spojrzał na Amnebe. – Podać coś?
- Omlet i jakiś sok.
- Już się robi – rzucił i zniknął za drzwiami znajdującymi się między półkami z alkoholem.
Amnebe oparła głowę na ręce i przyjrzała się butelkom wina, które zdobiły ścianę naprzeciwko. W większości były to tanie, pospolite trunki, na które stać każdego, kto nie głoduje. Widocznie tylko na takie mogli pozwolić sobie miejscowi i wędrowcy, przechodzący przez Silrom.
Fakt, że wieś znajdowała się między Garvalen i Antim tylko z pozoru zwiększał jej atrakcyjność. Na rynkach dużych miast można było kupić wszystko, więc ludzie woleli wydawać pieniądze tam. Obie metropolie cieszyły się znacznie większą sławą i były ciekawsze niż Silrom.
Istniał chyba tylko jedna przyczyna, dla której ludzie zatrzymywali się tutaj: aby nie ściągać na siebie niczyjej uwagi. Amnebe właśnie z tego powodu kilka dni wcześniej zahaczyła o Silrom.
Espe wrócił, niosąc w ręku dzban. Postawił przed nią szklankę i napełnił ją blado żółtym płynem.
- Sok jabłkowy – wyjaśnił. – Omlet będzie za minutkę.
- Dziękuję – powiedziała Amnebe, unosząc szklankę. Sok był trochę kwaśny, ale że ostatnio ograniczona była tylko do wody, wypiła go ze smakiem.
- Jest tu ktoś, kto handluje mieczami?
- Kowal Orod. Ma ich całe mnóstwo i ciągle robi nowe. Ostatnio ma dużo zleceń, ludziska boją się hydry.
- Z czego robi? – spytała. Kiedy poprzednio we wsi odesłano ją w sprawie mieczy do kowala, kupiła tylko procę i to też bardziej do zabawy niż walki. Okazało się, że tamtejszy spec tworzy rękojeści z drewna, a klingi z miękkiego żelaza, takiego samego jak to, z którego robi się balie.
- Ze stali i żelaza. Porządna robota. Tną drewno lepiej niż piła, a i na zwierzęta się nadają. Kiedyś pałętał się po mieście wielki kaczor i stary Miltek przeciął go takim mieczem na pół. Rosół był, jak się patrzy.
Amnebe zamierzała skomentować różnicę między kaczorem a choćby hydrą, ale do sali weszła młoda dziewczyna z miską omletu. Od razu poczuła głód. Przez ostatni tydzień niewiele jadła. Skazańców czekających na szafot nie karmi się zbyt dobrze. Przynajmniej w Garvalen.


XVIII

Orod był tęgim mężczyzną, z długim wąsem i czerwoną twarzą. Kiedy Amnebe powiedziała mu, czego potrzebuje, bez słowa zaprowadził ją do szopy za domem. Nie zadawał pytań, nie opowiadał dowcipów na temat roli kobiety, a w jego oczach nie było ani krzty zdziwienia.
Szopa miała wielkość małej stajni, a mimo to wszystkie ściany obwieszone były bronią. Na największej, położonej równolegle do drzwi, znajdowały się miecze, a na dwóch bocznych wisiały kordy, sztylety, szable, topory, piki i kopie. Obok drzwi na gwoździach dyndały łuki i proce. Broń wyglądała na solidną i skuteczną.
Orod zatrzymał się przed ścianą z mieczami.
- Jaki ma być? Najwięcej mam jednoręcznych, ale znajdzie się i półtora i dwu, jeśli pani sobie życzy – stwierdził i na potwierdzenie swoich słów zdjął ze ściany espedon, najpopularniejszy z mieczy dwuręcznych. Miał prostą głowicę i jelc oraz długą, co najmniej stu trzydziesto centymetrową głownę.
Amnebe wzięła miecz do ręki. Espedon był ciężki, ale dzięki długiemu jelcowi dobrze leżał w dłoni. Zamachnęła się nim na niewidzialnego przeciwnika i rozcięła powietrze dwoma, szybkimi ruchami.
Orod przyglądał się jej ciekawym wzrokiem.
- I jak? – zapytał, gdy oddała mu espedon.
- Niezły, ale za ciężki. Wolałabym jakiś jednoręczny – powiedziała, przyglądając się ścianie pełnej mieczy. Jej wzrok przykuł długi miecz z lekko wygiętym jelcem. Pokazała go Orodowi – A ten? Wygląda jak szczerbiec.
Orod zdjął miecz ze ściany i podał Amnebe. Jeśli zdziwiło go, że dziewczyna wie, jak wygląda szczerbiec, nie okazał tego.
- Moja kopia szczerbca. Głowica inaczej zdobiona.
- Rzeczywiście.
Nie było na niej ani monogramu Boga, ani liter greckiego alfabetu, ani innych napisów, które znalazłyby się na szczerbcu. Była natomiast napis: „Walcz sercem”.
- Ale jest jak w oryginale powleczona żółtym metalem. Klingę wydłużyłem o dwadzieścia centymetrów. Zasięg większy, a waga prawie niezmieniona.
Amnebe znów cięła powietrze.
- Ile?
- Piętnaście pensów.
Zmierzyła kowala zimnym wzrokiem. Mężczyzna nerwowo przystąpił z nogi na nogę.
- To dobry miecz. Naostrzony tak, że przetnie gęś na pół. Albo stół. Proszę spróbować – wskazał grubą, drewnianą ławę.
Amnebe spojrzała kowalowi w oczy, żeby upewnić się, iż mówi poważnie, po czym uderzyła. Mebel rozpadł się na dwie części. Ostrze przebiło się przez niego tak gładko, jakby cięło gałązkę.
- Rzeczywiście – powiedziała. – Wart wiele, ale nie piętnaście pensów.
- Jest warty więcej. Do jego wyrobu użyłem najlepszej stali.
Amnebe nie znała się na wyrobie mieczy, ale pierwszy raz słyszała, żeby były różne rodzaje stali. Może Orod sądził, że ma przed sobą idiotkę.
- Nie żartuj. – Amnebe spojrzała na ścianę ze sztyletami. - Wart jest najwyżej dziesięć. Dam piętnaście jak dodasz do niego dwa basilardy.
Wzrok Oroda powędrował w kierunku sztyletów. Przez chwilę się im przyglądał, po czym podrapał się po głowie i rzucił:
- Niech będzie.


XIX

Laureain siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami, tak jak nauczył ją Rimvalen. Próbowała wyrzucić z głowy wszystkie myśli i emocje, ale jedne i drugie natrętnie wracały. Przekłuwała je jak bańki mydlane, rozdmuchiwała jak liście, a nawet paliła w postaci kartek papieru. Nic nie działało.
W końcu dała sobie spokój z wizualizacjami i skupiła się na oddechu. Powoli zaczęła się uspokajać.
Kiedy doszła do wniosku, że oddzieliła się od świata wystarczająco grubą kurtyną, otworzyła oczy, spojrzała na miecz, który leżał przed nią i spróbowała unieść go za pomocą sił psychicznych.
Mijały sekundy, minuty a miecz nawet nie drgnął, po czym nagle wystrzelił do góry. Zawisł pod sufitem, jakby ugrzązł w niewidzialnej pajęczynie.
Nie trwało to jednak długo. Ktoś załomotał do drzwi i miecz spadł z powrotem na łóżko, dokładnie w to samo miejsce, które zajmował wcześniej.
- Otwieraj Amnebe, wiem, że tam jesteś! – zawołał męski głos.
Amnebe nie było, a Laureain nie miała pojęcia, gdzie koleżanka się podziewała. Kiedy się obudziła, nie było jej.
- Do cholery, Amnebe! Nie żartuj sobie ze mnie.
Laureain patrzyła niepewnie na drzwi. Nie miała pojęcia czy chłopak, który krzyczy jest przyjacielem, czy wrogiem Amnebe. Sądząc po emocjach, jakie wkładał w walenie i krzyk, łączyło ich coś więcej niż powierzchowna znajomość.
- Jeśli zaraz nas nie wpuścisz, wywarzymy drzwi. Otwieraj do cholery!
Laureain nie ruszyła się z miejsca. Wzięła do ręki miecz, ale po chwili wahania położyła go obok siebie na łóżku. Tym ich nie przestraszy.
Jeszcze raz spróbowała oczyścić umysł z myśli. Tym razem nie zamknęła oczu, nie zmieniła pozycji.
- Miarka się przebrała. Wywarzamy.
Na to właśnie czekała. Całkowicie skupiła się na drzwiach i jakimś cudem zdołała otworzyć je siłą woli. Dwóch chłopaków wleciało do pokoju, niczym kule armatnie. Jeden potknął się o kufer i wylądował na ziemi, a drugi uderzył w ścianę. Po chwili do pomieszczenia wszedł trzeci mężczyzna.
Spojrzał na Laureain szeroko otwartymi oczami.
- Amnebe nie ma – stwierdziła.
- Cholera, Arpe! Pomyliliśmy pokoje – powiedział chłopak, który uderzył w ścianę, przeczesując kręcone, brązowe włosy.
- Taak? – spytał drugi, przycięty na jeża. Wstał wspierając się na kufrze i zaczął rozglądać dookoła. – Pomyliliśmy się, Arpe?
- Nie – odpowiedział blondyn. Długie włosy związane w kucyk, opadały mu na plecy. – Espe mówił, że zatrzymała się tutaj.
- A widzisz ją gdzieś? – spytał ten z kręconymi włosami. – Bo ja jej, kurwa, nie widzę! Normalnie zamorduję sukę! Bawi się nami, jak chce.
- Nie pozwalaj sobie, Ergen! – powiedział Arpe, zbliżając się do Laureain. – Kim jesteś?
- Nie twoja sprawa – odpowiedziała patrząc na miecz, ale nie biorąc go do ręki. Nie chciała, żeby wiedzieli, że się boi.
- Następna mądra! – krzyknął Ergen. – Co się dzieje z tymi dziewczynami! Jest tylko jeden sposób, żeby nauczyć takie jak ona posłuszeństwa.
Ergen ruszył w jej stronę z zaciśniętymi pięściami. Poczekała aż zrobi zamach, po czym błyskawicznie poderwała miecz i przytknęła klingę do szyi chłopaka.
- Mówiłeś coś? – spytała, wstając. Zmusiła tym Ergena, by cofnął się pod ścianę.
Arpe nie poruszył się, ale jego kolega wyszarpnął zza pazuchy szablę i skoczył na Laureain. Wytrąciła mu ją jednym, szybkim ruchem.
Uśmiechnęła się do obciętego na jeża chłopaka, a on w odpowiedzi rzucił się w jej stronę z pięściami. Ledwo zdążyła odskoczyć. Arpe złapał kolegę za pas, ale tamten zaczął się szarpać, jakby otaczały go macki ośmiornicy. Był strasznie silny, miotał Arpe w prawo i w lewo. Wyrwałby się, gdyby Ergen nie pospieszył Arpe z pomocą.
- Daj spokój stary! – krzyknął Arpe. – Gonley!
- Pozwól, Arpe, proszę!
Laureain wskoczyła na łóżko i przeszła na jego drugą stronę. Gonley szarpał się z coraz większą zapalczywością.
- Co się tu dzieje? – Amnebe stanęła w drzwiach. W rękach miała miecz i dwa długie sztylety.
Gonley znieruchomiał, a Arpe pchnął go na ziemię.
- Jak mówię spokój, to spokój!
- Arpe – powiedział Gonely płaczliwym głosem. – Ja nie chciałem. Przepraszam.
Amnebe przeszła na środek izby.
- Za co on do cholery przeprasza? Laureain?
- Wszystko w porządku. - Wzięła ze stołu pazuchę i schowała do niej miecz.
- Powiedz Gonley, dlaczego miałabym nie poderżnąć ci gardła?
- Ja, przepraszam. Arpe… – powiedział chłopak i wybuchnął płaczem. Zachowywał się jak dziecko. Ciało Gonelya zbliżało się do trzydziestki, ale jego umysł pracował jak u dziesięciolatka.
- Przestań Amnebe, wiesz, że on nie chciał – powiedział Arpe.
- Nie rozliczam z woli, tylko z czynów.
Arpe i Amnebe patrzyli na siebie, jakby nie byli pewni czy sięgnąć po miecze, czy się pocałować.
Laureain bez słowa wyszła z pokoju.


XX

Zanim skończyła omlet, w karczmie pojawili się Ergen i Gonley. Rzucili jej przelotne spojrzenia, po czym usiedli przy najdalej oddalonym stoliku. Bardzo dobrze. Gdyby usiedli ciut bliżej, wyszłaby z gospody.
Poranna szarpanina całkiem ją rozstroiła. Nie znosiła takich band jak ta Arpe. Szwędali się po świecie patrząc tylko, kogo by ograbić. Zabijali dla przyjemności i dla pieniędzy. Ich życiem kierowała nadarzająca się okazja.
Jeśli Amnebe z nimi podróżowała, pewnie robiła to samo. Z jej mocą i ich mieczami, mogli w szybkim tempie zbić niezłą fortunę.
Ale przynajmniej jedna zagadka rozwiązała się sama. Amnebe znalazła się w lochu zasłużenie. Pewnie całą bandą napadli na kogoś, a kiedy odnaleźli ich rycerze Nolanda, ona nie zdążyła uciec.
Laureain podparła głowę na rękach i spojrzała w pusty talerz. Szkoda, że prawda jest tak jednoznaczna. Polubiła Amnebe.
Drzwi karczmy otworzyły się i na progu stanął Mortill. Od razu ją zauważył. Obserwując jak podchodzi, kątem oka spojrzała na Ergena i Gonleya. Rozmawiali, śmiali się i pili piwo.
- Dzień dobry – powiedział chłopiec, kłaniając się.
- Siadaj, Motril.
Skinął głową i opadł na krzesło obok niej.
- Dowiedziałeś się czegoś?
- W Garvalen jest straszne zamieszanie. Z lochów uciekło kilkanaście osób. Rycerze przeszukują lasy i powoli wszystkich wyłapują.
- Wybierają się tu?
- Na razie szukają w Garvalen i okolicznych lasach.
Laureain skinęła głową. Zabębniła palcami o blat stołu i spojrzała na chłopca.
- Jesteś głodny?
Mortil wzruszył ramionami, więc skinęła głową na Espe. Zamówiła dla chłopca podwójną porcję omletu, a dla siebie sałatkę.
- Szukają kogoś szczególnie?
- Chcą wyłapać wszystkich, którzy uciekli nocą z lochu. Ludzie nie wiedzą, ile dokładnie osób. Jedni mówią tuzin, inni dwa.
- Czy wśród osób, które uciekły, był ktoś szczególnie groźny?
- Ludzie gadają, że każdy groźny. Sami mordercy i złodzieje.
- Dużo z uciekinierów zabili?
- Słyszałem, że sporo.
Wojsko Nolanda przeszukiwało lasy wokół Garvalen w poszukiwaniu ludzi, którzy uciekli z lochu. Trudne zadanie zważywszy na to, że nie prowadzili żadnej ewidencji więźniów. Znając Nolanda i jego gwardię mogli łapać wszystkich obcych, którzy kręcili się w pobliżu miasta, a ludziom wmawiać, że to groźni przestępcy.
Laureain powinna poczuć spokój, ale wiadomości, które przyniósł Mortill, jeszcze bardziej ją zdenerwowały. Nadal nie miała pojęcia, co się stało z Rimvalenem. Nie wiedziała także, czy jest bezpieczna w Silrom. Gdyby do wsi zajechało wojsko Nolanda, czy rozpoznaliby ją?
Jeśli byłby wśród nich Vinith to na pewno. W innym przypadku trudno orzec.
Wyciągnęła sakiewkę i dała chłopu obiecane siedem pensów.
Co powinna zrobić teraz? Czekać na Rimvalena w Silrom czy uciec jak najdalej od Garvalen? Wracać do Shaudu czy nie?
Nic już nie wiedziała. Żadna decyzja nie wydawała się dobra. Czemu, do cholery, jej życie tak się skomplikowało?


XXI

Kilka minut po odejściu Mortila, Laureain także opuściła karczmę. Zamierzała wybrać się na spacer, ale kiedy doszła do furtki, zmieniła zdanie. Usiadła na jednej z ławek, rozstawionych na łące przed budynkiem.
Przez chwilę przyglądała się zalesionej dróżce, prowadzącej do karczmy, a potem zamknęła oczy. Rimvalen by tego nie pochwalił, ale nie było go w pobliżu. Laureain coraz bardziej martwiła się, że ją porzucił.
W końcu jeśli żył, powinien ją wyśledzić za pomocą umysłu. Był członkiem Wielkiej Rady, a to znaczyło, że potrafił podróżować po całym świecie, nie wstając z łóżka, podsłuchiwać rozmowy na odległość, a nawet zabijać, nie zbliżając się do ofiar. Właściwie tylko czary lub moce innego Hanity mogły go powstrzymać.
A jednak Vinith go ogłuszył i związał, grożąc mieczem. Oczywiście Rimvalen był zwykłym śmiertelnikiem, rany zadane ostrzem z taką samą łatwością mogły go zabić jak każdego innego. Ale tam w lesie wystarczyło, żeby energią psychiczną wyrwał miecze z rąk rycerzy. Dla Rimvalena był to drobiazg.
Usłyszała, skrzypnięcie drzwi karczmy, więc otworzyła oczy. W jej stronę zmierzała Amnebe.
- Przepraszam za chłopaków – powiedziała, siadając obok Laureain – Gonley jest…
- Opóźniony w rozwoju. Zauważyłam.
Amnebe skinęła głową.
- Nie zdaje sobie sprawy ze swojej siły i nie umie radzić sobie z agresją. Czasami ciężko nad nim zapanować. Zresztą sama widziałaś.
- Tak, widziałam.
Laureain błądziła wzrokiem między karczmą a furtką, nie chciała patrzeć Amnebe w oczy.
- Mieliśmy coś do zrobienia w Garvalen, a wywołując bunt w lochach pokrzyżowałam nasze plany. Dlatego chłopcy są wkurzeni.
Nagle Laureain uświadomiła sobie, że źle oceniła przyczynę, obecności Amnebe w lochu. Popełniła ten sam błąd, co w przypadku Rimvalena – oceniała jej zachowanie miarką ludzką, a nie hanicką.
- To nie wojsko zamknęło cię w lochu, prawda? Weszłaś tam sama, bocznym wejściem. Tym samym, którym uciekłyśmy. Mogłaś siedzieć w więzieniu tak długo jak chciałaś bez obawy, że zostaniesz ścięta.
- Od jakiegoś czasu obserwowaliśmy pewnego szlachcica. Wszędzie gdzie się zatrzymał, szastał pieniędzmi na lewo i prawo. Błyskotki, kobiety, alkohol, najlepsze jedzenie. Mógł mieć wszystko, co chciał i na każdym kroku się tym chwalił. Dowiedzieliśmy się, że jest bardzo bogaty. Słudzy mówili, że jego dwór jest urządzony jak królewski pałac. Kiedy zorientowaliśmy się, że zmierza do Garvalen, ułożyliśmy plan: chłopcy mieli ukraść komuś z dworu Nolanda biżuterię i podrzucić ją szlachcicowi. Moim zadaniem było za godziwą zapłatę wyprowadzić go z lochu.
- Ale pojawiłam się ja.
Amnebe rozłożyła ręce.
- Cóż, szlachcic miał szczęście.
- Często robicie takie numery?
- To miała być jednorazowa akcja. Gdyby ten człowiek oddał nam choć ćwierć swojego majątku, bylibyśmy ustawieni na kilka lat.
Laureain pokrzyżowała plany Arpe i jego bandy. Pewnie byli na nią wściekli. Nici z łatwego zarobku. Długo planowany kant się nie udał. Oby tylko ich złość nie przybrała agresywnej formy.
W gruncie rzeczy nie bała się kompanii Arpe: dobrze władała mieczem, a poza tym miała nadprzyrodzone zdolności. Poradziłaby sobie z nimi. Nie miała jednak ochoty na bezsensowną szarpaninę.
- I co teraz? Jedziecie ograbić innego szlachcica?
Amnebe spojrzała na karczmę, a potem przeniosła wzrok na Laureain.
- Nie wiem.
- A może obrabujecie jakiegoś kupca? Na przykład Espe? Jeśli zabierzecie biedakowi wszystko, co ma, starczy wam na solidny obiad.
Amnebe nie odpowiedziała. Wyjęła z kieszeni sztylet i podała go Laureain.
- To dla ciebie. Kupiłam u kowala. Ostry jak brzytwa. Facet ma dobrą rękę.
- Przyda się, kiedy nocą twoji kompanii zakradną się do mojego łóżka, podziękować za ocalenie kupca.
Laureain mierzyła Amnebe chłodnym wzrokiem, nie przejmując się tym, że jej oczy natrafiały na łagodne spojrzenie.
- Podobno był tu Mortil?
Amnebe zignorowała drugą złośliwość. Albo Laureain nie strzelała celnie albo była Hanitka odznaczała się ogromną cierpliwością.
- Tak. Ludzie Nolanda przeszukują lasy. Chyba jednak nie rozglądają się za nikim szczególnym.
Amnebe zmrużyła oczy i przeniosła wzrok na słońce.
- Co zamierzasz?
- Chyba będę kierowała się w stronę Shaudu. Rada powinna dowiedzieć się, co zaszło w Garvalen. Może zdążyliby z odsieczą.
- Shaud jest cholernie daleko. Prościej wysłać im wiadomość.
Może i prościej. Tylko gdzie znaleźć posłańca albo tresowanego ptaka?
- Chowasz w kieszeni gołębia?
- Na jarmarku w Antim na pewno mają ich setki. I tak chciałaś tam jechać. Mogłabyś zabrać się ze mną. To znaczy z nami.
Laureain nie miała ochoty przebywać w towarzystwie kompani Arpe. Pomijając fakt, że jej nienawidzili, byli bandytami. Przez całą drogę na pewno chlaliby piwo, opowiadali głupie dowcipy i docinali jej. Wolała już podróżować sama.
Ale z drugiej strony, ta hydra…
- To chyba nie jest dobry pomysł. Oni nie lubią mnie, a ja ich.
- Chłopakami się nie przejmuj. Ustawię ich.
Laureain spojrzała w spokojne oczy Amnebe. Hydry, wilki, bandyci… Do Shaudu będzie musiała przebyć szmat drogi w samotności, nie była jeszcze na to gotowa. Przy odrobinie szczęścia Rimvalen znajdzie ją, zanim dotrą do Antim. A może będzie tam na nią czekał?
- Dobrze, pójdę z wami.
Amnebe nie odrywając wzroku od słońca skinęła głową.


XXII

Arpe odsunął od siebie talerz i wskazał karczmarzowi pusty kufel.
- Ja bym zapolował na hydrę – stwierdził. - Wójt oferuje trzydzieści pięć pensów. Jakby utargować jeszcze z pięć, uzbierałaby się niezła sumka.
- Żartujesz, prawda? – Amnebe skrzyżowała ręce na piersiach. – Chyba nie wierzysz, że tu naprawdę mieszka hydra?
- Czemu nie? Miejsce dobre jak każde inne.
Przez cały obiad chłopak był dla niej bardzo miły. Zagajał rozmowę, pilnował, by w jej szklance był sok i ani słowem nie wspomniał o porannej kłótni ani o bogatym szlachcicu.
Jeśli złościł się na nią, nie okazywał tego. Może grał przed Amnebe, a może uznał całą sprawę za wypadek przy pracy. Ze zdolnościami Amnebe on i jego kompania nie będą mieli trudności ze znalezieniem kolejnej ofiary.
- Coś przecież zabija mieszkańców Silrom – stwierdziła Laureain, przenosząc wzrok z Arpe na Amnebe.
- A ludzie widzieli potwora z dziewięcioma głowami – powiedział chłopak.
- Nie. Ludzie widzieli gigantyczną jaszczurkę z kilkunastoma głowami i kilometrowym językiem.
Espe dolał Arpe piwa, a Amnebe i Laureain soku.
- Z nerwów trochę przesadzili. Ale musi chodzić o hydrę. Słyszałaś o innym potworze z tyloma głowami?
- Cerber, Scylla…
- Scylla nie pływa po bagnach tylko w morzu, a Cerber… Oni mówili o jaszczurce nie o psie. W Silrom mieszka hydra, mówię ci.
Amnebe przygryzła dolną wargę i wyjrzała przez okno.
- Jeśli tak, to starosta powinien potroić stawkę. Żeby zabić hydrę, trzeba uciąć na raz wszystkie dziewięć głów albo posiekać ją na plasterki. To robota dla profesjonalistów.
- To ja niby nie jestem profesjonalistą?
Amnebe spojrzała na Arpe, ale przed odpowiedzią na pytanie chłopaka uchroniło ją przybycie Ergena i Gonleya. Laureain przesunęła się w stronę ściany tak bardzo jak tylko mogła. Ergen posłał jej drwiący uśmiech, po czym usiadł bardzo blisko niej. Grzmotnęła go ręką w żebra.
- Auć! – chłopak odsunął się. – Nie udawaj takiej twardej!
- A ty nie zachowuj się jak dziecko!
- Ja? Jak…
- Skończyliście? – przerwał mu Arpe – Mamy do omówienia ważną sprawę. Zachowuj się Ergen.
Ergen nie odpowiedział. Espe przyniósł do stołu piwo, pochłaniając całą uwagę chłopaka.
- Zostaw dzban gospodarzu. Czuję straszne pragnienie. I podaj jakiś obiad. Może znajdzie się jagniątko?
- A znajdzie, znajdzie. Zaraz podam.
- Wspaniale. Nic tak dobrze nie smakuje jak młode jagnię – powiedział Ergen, patrząc na Laureain w taki sposób, że przeszły jej po plecach ciarki.
Amnebe poczekała aż Espe odejdzie od ich stołu, po czym stwierdziła:
- Mylisz się Ergen. Smaczniejszy jest wypatroszony kogut.
- Dobra, dajcie już spokój – Arpe najwyraźniej nie zamierzał dopuścić do kłótni. – Co ludzie mówią? To hydra czy nie?
- Hydra, jak się patrzy! – krzyknął Gonley.
Ergen wzruszył ramionami.
- Jeśli to nie hydra, to nie wiem co.
- I co ty na to Amnebe? Zapolujemy?
Laureain spojrzała na koleżankę z niepokojem. Słyszała, że żeby zabić hydrę trzeba mieć nie tylko dużo sprytu i siły, lecz także szczęścia.
- Nie. A już na pewno nie za trzydzieści pięć pensów.
- Może dałoby się nieco podbić stawkę, ale na pewno nie potroić. To uboga wieś, Amnebe.
- Ja swoje życie cenię wyżej niż na trzydzieści pięć. Jeśli twoje warte jest tylko tyle, proszę bardzo, zapoluj.
Arpe zmarszczył brwi.
- Pozwoliłabyś iść mi samemu?
- Nie zależy ci na moim towarzystwie, chcesz tylko wykorzystać w walce moje zdolności. Lubisz chodzić na skróty. Ale nie tym razem.
Amnebe wstała i skierowała się w stronę schodów. Arpe poszedł za nią.
- No to z hydry nici. Ale możemy inaczej się zabawić – powiedział Ergen znów zbliżając się do Laureain.
Tym razem nie walnęła go łokciem, tylko wstała.
- No to nie będę wam przeszkadzać.
Gdy dotarła do drzwi, odwróciła się za siebie. Ergen zobaczył to i entuzjastycznie do niej pomachał. Tak ją zirytował, że miała ochotę przy pomocy siły woli wylać na niego dzban piwa. Żałowała, że nie zrobiła tego normalnie, gdy wstawała od stołu. Teraz już nie mogła wrócić. Pokazałaby Ergenowi, że zwraca uwagę na jego zaczepki.
Wyszła z karczmy i skierowała się w stronę furtki. Doszła do wnisku, że przyda jej się długi spacer.

XXIII

- O co ci chodzi? – Arpe wpadł do pokoju za Amnebe i zatrzasnął drzwi. Dziewczyna nie patrząc na niego, podeszła do okna i wyjrzała przez szybę. – Potrzebujemy pieniędzy. Ile masz w kieszeni? Dziesięć pensów? Dwadzieścia? Ja nie mam nawet tyle. Nic lepszego niż ta hydra nie mogło nam się przytrafić. Uczciwa robota za godziwe pieniądze. Powinniśmy skorzystać z okazji. Pewnie, że w porównaniu z forsą, którą dostalibyśmy od szlachcica, trzydzieści pięć pensów to nic. Ale tamte pieniądze przepadły.
- Przeze mnie – powiedziała ściszonym głosem Amnebe. Chciała odwrócić wzrok od okna, ale zobaczyła przy furtce Laureain.
- Nie wypominam ci tego, co zrobiłaś, a mógłbym. W końcu tą akcję planowaliśmy dwa miesiące. Chłopaki bardzo liczyli na kasę. Ja też.
Amnebe obserwowała Laureain, dopóki koleżanka nie znikła jej z pola widzenia. Potem przeniosła wzrok na furtkę, żeby upewnić się, iż nikt za dziewczyną nie poszedł.
- Wiesz przecież, że mi też zależało na forsie. Chcesz wiedzieć ile mi zostało? – Amnebe spojrzała na Arpe – Osiem pensów.
Chłopak pokręcił głową.
- Wkrótce wszyscy będziemy głodować.
Amnebe znów skupiła wzrok na furtce.
- Coś się wykombinuje.
- Ciekawe co? Ja nie mam pomysłu. Chyba, że twoja nowa koleżanka nas wspomoże. Ile ona ma?
Amnebe odwróciła się w stronę Arpe. Gdyby ktoś zamierzał ruszyć za Laureain, do tej pory by to zrobił.
- Nie nasza sprawa.
- Nie nasza sprawa? Przecież to przez nią spaliłaś sprawę ze szlachcicem. Wyprowadziłaś ją z lochu, więc powinna ci jakoś podziękować, prawda?
- Odpuść sobie.
- Kim ona w ogóle jest? Nic o niej nie wiem. A jeśli mamy razem iść do Antim…
Amnebe niechętnie powróciła myślami do hydry. Gdyby to właśnie ta bestia mieszkała na bagnach, powinni dostać od wójta co najmniej pięćdziesiąt pensów. Jednak szansa, że chodziło o hydrę, była minimalna. Zbyt dużo szczegółów się nie zgadzało. Prawdopodobnie na bagnach siedziała jakaś wielka jaszczurka, a ludzie niepotrzebnie panikowali. W takim wypadku trzydzieści pięć pensów, które proponowało miasto, wydawało się dużą kwotą.
- Dobra, zapolujmy na potwora – stwierdziła. - Ale wójt musi najpierw obiecać, że jeśli przyniesiemy mu ciało czegoś innego niż hydry, da tyle samo.
Gniew w oczach Arpe momentalnie zgasł.
- Oczywiście. Może nawet uda mi się utargować więcej niż trzydzieści pięć pensów. Jeśli to nie hydra to świetnie, ale nawet jeśli to ona, poradzimy sobie. Cztery miecze przeciwko pięciu głowom. Prosta sprawa.
Amnebe w milczeniu patrzyła na Arpe. Gdy próbował zbliżyć się do niej, zrobiła krok w tył.
- Poszukajmy wójta – powiedział, jakby tego nie zauważył.

Podpis: 

Mgła 2005/2007
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Targ - Dzień I - Rozdział IV Targ - Dzień I - Rozdział III
Chodźmy... Dużo później Zielonka siedział wraz z Zimą w Ściętej. Była to trzecia z murowanych karczm znajdujących się na terenie Targu. Najmniejsza i zdecydowanie najmniej wystawna, jednak wciąż gwarantowała swojej właścicielce przyzwoite zyski zwłaszcza w tym Gdy wrócili pod Sanctum zgromadzony tłum blokował już niemal całą aleję. Zielonka rozglądał się ciekawie i chłonął wzrokiem wszystko co działo się wokół. A było co podziwiać, choć najwięcej zgromadzonych odzianych było raczej skromnie, w proste maski
Sponsorowane: 25Sponsorowane: 22Sponsorowane: 21

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.