https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
100

Portret

Autor płaci:
100

  Miniatura - wprawka literacka. Tak sobie do poczytania i do komentowania.  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W maju nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Portret

Miniatura - wprawka literacka. Tak sobie do poczytania i do komentowania.

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Targ - Dzień I - Rozdział IV

Dużo później Zielonka siedział wraz z Zimą w Ściętej. Była to trzecia z murowanych karczm znajdujących się na terenie Targu. Najmniejsza i zdecydowanie najmniej wystawna, jednak wciąż gwarantowała swojej właścicielce przyzwoite zyski zwłaszcza w tym

Targ - Dzień I - Rozdział III

Gdy wrócili pod Sanctum zgromadzony tłum blokował już niemal całą aleję. Zielonka rozglądał się ciekawie i chłonął wzrokiem wszystko co działo się wokół. A było co podziwiać, choć najwięcej zgromadzonych odzianych było raczej skromnie, w proste maski

Targ - Dzień I - Rozdział II

Zielonka poprowadził Zimę w stronę biedniejszej części Targu. Szli miarowym krokiem coraz bardziej oddalając się od Kwadratu, tym samym stopniowo pozostawiając za sobą linię murowanych budynków...

Targ - Dzień I - Rozdział I

Szczur powoli wychylił łysy łebek spod sterty odpadków. Jego wąsy ruszały się szybko, gdy gryzoń czujnie obwąchiwał teren i rzucał na wszystkie strony płochliwe spojrzenia. Po dłuższych oględzinach uznał chyba, że jest bezpieczny...

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Brak

Wiersz filozoficzny

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
1664
użytkowników.

Gości:
1664
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 36407

36407

Mniejsze zło - część 2

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

Data
07-09-08

Typ
P
-powieść
Kategoria
Fantasy/Przygoda/Przyjaźń
Rozmiar
24 kb
Czytane
1947
Głosy
8
Ocena
4.81

Zmiany
07-09-20

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: Mgła Podpis: Mgła
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
"Trzeba iść do przodu, kiedy nie da się zawrócić" (Farben Lehre)

Opublikowany w:

Mniejsze zło - część 2

V

Loch znajdował się pod ziemią, w labiryncie identycznych, przyciemnionych korytarzy. Zanim rycerze otworzyli mosiężne drzwi, które broniły do niego dostępu, zdjęli z dłoni Laureain sznur, a opletli je grubym, zamykanym na kłódkę łańcuchem. Był tak ciężki, że jej ręce automatycznie opadły.
Coraz bardziej trzęsła się ze strachu. Niewiele brakowało, a spróbowałaby desperackiego ataku na dwóch rycerzy, którzy przyprowadzili ją pod drzwi więzienia, ale ostatkiem sił powstrzymała się. Rimvalen ją ocali, musi po prostu wytrzymać jeszcze kilka godzin i wierzyć, że wszystko się ułoży.
Jeden z rycerzy otworzył drzwi, a drugi wepchnął ją do lochu. Zanim odwróciła się w kierunku wejścia, drzwi zatrzasnęły się, ostatecznie odseparowując ją od świata.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Było tu jeszcze ciemniej niż na korytarzach. Pomalowaną na brązowo piwnicę oświetlało jedynie osiem pochodni po parze na każdej ścianie. Może to zapewniłoby wystarczającą ilość światła dużemu pokojowi, ale loch miał rozmiar sali balowej w pałacu.
Powoli ruszyła przed siebie. Pod ścianami siedzieli ludzie. Niektórzy grupami, inni pojedynczo. Kilka osób przyglądało się jej, ale większość miała zamknięte oczy i opuszczone głowy. Ciekawe jak długo tu siedzieli. Garvalen słynęło z miłości do egzekucji, podobno wykonywano ich po kilkanaście dziennie. Jeśli tak, to pewnie nikt nie czekał na śmierć dłużej niż kilka dni. Może ci ludzie byli zmęczeni strachem, a nie długim przebywaniem w zamknięciu.
Zatrzymała się i zaczęła rozglądać za jakimś wolnym kątem. Pod prawą ścianą siedziało mniej osób, więc skierowała się w tamtą stronę. Między ludźmi było dość miejsca, w które mogła się wcisnąć, ale żadne z nich nie dawało jej takiego odosobnienia, jakiego by chciała.
Zauważyła dziewczynę mniej więcej w swoim wieku i po chwili wahania ruszyła w jej stronę. Nieznajoma miała na sobie czarne spodnie oraz brązową koszulę, czyli podobnie jak ona, strój bardziej typowy dla mężczyzn niż kobiet. Spała albo chciała odciąć się od rzeczywistości za zamkniętymi oczami.
Laureain usiadła metr od nieznajomej. Dziewczyna na chwilę otworzyła oczy, przyjrzała się jej, po czym znów zapadła w pół sen.
Laureain wyprostowała nogi i położyła na nich związane ręce. Kilka osób odsunęło się od ściany, żeby się jej przyjrzeć, ale większość szybko wróciła na swoje miejsca. Starszy mężczyzna przez chwilę mierzył ją ponurym wzrokiem, jakby zastanawiał się, czy coś powiedzieć, po czym odwrócił się w kierunku młodego chłopaka, który siedział obok.
Oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy, ale szybko je otworzyła. Przypomniała sobie, że Rimvalen uczył ją, aby nigdy nie robiła tego w sytuacji niepewnej. Przynajmniej dopóki jej słuch nie poprawi się na tyle, że będzie słyszała na niższej częstotliwości niż przeciętni ludzie.
Kłódka spinająca łańcuch, który unieruchamiał jej ręce, była identyczna jak te, jakimi najczęściej zabezpiecza się piwnice i stodoły. Gdyby odpowiednio się skoncentrowała, mogłaby ją otworzyć. Przynajmniej tak powiedział jej Rimvalen, kiedy bezskutecznie męczyła się z zamkiem w opuszczonym domu, gdzie nocowali kilka dni temu.
Bardziej żeby zająć czymś umysł, niż żeby coś zdziałać, odsunęła od siebie wszystkie myśli i skupiła się na kłódce. Po kilku minutach sfrustrowana, szarpnęła łańcuchem.
- Żeby to wyszło, musisz pozbyć się nie tylko myśli, ale i emocji – odezwała się nieznajoma.
Laureain spojrzała na nią. Dziewczyna przyglądała jej się z obojętnością, jaką mieli na twarzach wszyscy uwięzieni w lochu.
- Robię to – odpowiedziała.
- Nie. Jesteś zła i wystraszona.
Laureain już miał zaprotestować, ale uświadomiła sobie, że nieznajoma ma rację. Ciągle była przerażona i zła, że znalazła się w lochu, na dodatek w skupieniu przeszkadzała jej frustracja. Jednak skoro dotąd nie nauczyła się odseparowywać od emocji, nie uda jej się to teraz, gdy paraliżuje ją lęk.
Przeniosła wzrok na mosiężną kłódkę. Była otwarta. Laureain nawet nie łudziła się, że to jej robota. Spojrzała na nieznajomą. Dziewczyna miała zamknięte oczy, ale z pewnością nie spała.
- Kim jesteś?
- Ciekawe pytanie. Fascynuje ludzi od początku świata. Nie wszyscy tak jak ty, noszą wizytówki na szyi.
Wzrok Laureain automatycznie opadł na medalion, który nosiła na szyi. Łuska węża utopiona w bursztynie. Dostała go od ojca w dniu jego śmierci. Nie miała pojęcia, że da się z niego odczytać jej pochodzenie.
- Medalion z bursztynu? Nie rozumiem.
Nieznajoma otworzyła oczy i obróciła głowę w kierunku Laureain.
- Medalion z łuską Gelbota. Jeden z pięciu kluczy do skarbca, mieszczącego podobno tyle złota, że nie pomieściłoby się w jednym pałacu.
Laureain podniosła bursztyn, przyglądając się jego krawędziom. Dolna była spiczasta, a pozostałe gładkie. Słyszała o zamkach otwieranych za pomocą takich niecodziennych kluczy, ale nigdy żadnego nie wiedziała. Podobno były wykonane na zamówienie przez kowali i zaczarowane przez magów.
- W bursztynie jest łuska węża, a nie jakiegoś Gelbota.
- Gelbot to wąż. Gigantyczny, po mutacjach. Nie wiem, czemu nadali mu takie imię, może na cześć jednej z ofiar. Ojciec nie powiedział ci, jak zdobył łuskę?
Laureain pokręciła głową. Była prawie pewna, że dziewczyna sobie z niej żartuje. Ale to „prawie” nie dawało jej spokoju.
- Opowiadał mi o walce z potworem podobnym do węża, ale nie wiem, czy to ma coś wspólnego z łuską w bursztynie. To pewnie zwykły medalion. Na jarmarkach sprzedają dziwniejsze rzeczy. Mylisz mnie z kimś.
Dziewczyna spojrzała w kierunku drzwi. Na chwilę jej wzrok stał się pusty, jakby dusza opuściła ciało.
- Jesteś córką Marcuisa. Rycerza, króla…
- Bariana – wtrąciła Laureain. Medalion wypadł jej z ręki i opadł na piersi.
- Bariana.
Laureain doznała szoku. Naprawdę nosiła na szyi wizytówkę. Nie miała pojęcia jak, ale dziewczyna odgadła imię jej ojca.
- Skąd wiesz? Znałaś mojego ojca? On umarł…
- Jak wszyscy rycerze, którzy walczyli z Gelbotem. Dlatego ta legenda stała się ostatnio bardzo popularna.
Laureian otrzymała zbyt dużo informacji, by mogła je od razu uporządkować. Zwykle nie przywiązywała wagi do legend. Traktowała jej jak bajki dla dzieci. Ale teraz było inaczej, bo historia dotyczyła jej.
- O mnie też jest mowa w legendzie?
- Niebezpośrednio. Ale… jak to było… Roem, syn jednego z rycerzy, którzy zabili Gelbota, odziedziczył klucz od ojca, a potem odkupił drugi od wuja. Trzeci i czwarty skradziono, zabijając rycerzy. Piąty ma córka Marciusa. Czyli ty.
Jeśli w skarbcu naprawdę było tyle złota, że wypełniłoby cały pałac, to medalionów poszukiwało wielu łowców przygód i najemnych morderców. Takie klucze stają się przeklęte. Ludzie, którzy je posiadają albo coś o nich wiedzą, giną i ślad się urywa. A legendy i żądza bogactwa opanowują kolejne osoby, budując coraz wyższą drabinę śmierci.
- A może jestem morderczynią i zabiłam któregoś z tych rycerzy?
- Cóż… Wiem, że córka Marciusa została zagarnięta przez Hanitów. A twoje próby otworzenia kłódki były niczym z ich podręcznika.
Laureain nie wiedziała, co o tym myśleć, ale słowo „zagarnięta” bardzo jej się nie podobało. Może dlatego, że było bliższe prawdy niż stwierdzenie, że sama przyłączyła się do Hanitów.
Rimvalen pojawił się w życiu Laureain tuż po śmierci Marciusa, tak niespodziewanie, jakby niebiosa przysłały go, by zapełnił w jej sercu pustkę po ojcu. Twierdził, że dziewczyna ma moc psychiczną, którą może dobrze spożytkować w walce ze złem, tak jak od wieków robili to Hanici. Zaprowadził ją do ich siedziby, przedstawił Wielkiej Radzie i zanim się zorientowała, została jego uczennicą. Hanici ją fascynowali. Widziała pokazy ich mocy i była nimi oczarowana, tak jak i tym, że przy odrobienie pracy sama mogłaby dokonywać podobnych rzeczy.
Zlustrowała nieznajomą wzrokiem, żeby dać jej do zrozumienia, że także potrafi dedukować.
- A ty to wiesz, bo sama czytałaś ten podręcznik, tak?
- Mniej więcej.
Oczywiście nie istniał żaden podręcznik. Ale wniosek i tak nasuwał się sam: nieznajoma, kimkolwiek była, kiedyś, patrząc po jej młodym wieku, całkiem niedawno, należała do Hanitów i z jakichś powodów zrezygnowała albo została wyrzucona.
Laureain słyszała o kilku przypadkach wykluczenia zarówno kobiet jak i mężczyzn z szeregów Hanitów. Zwykle powodem było nadużywanie mocy albo zdradzanie tajemnic osobom niewtajemniczonym. Zdarzały się jednak przypadki, gdy ktoś wylatywał z cechu dlatego, że nie przestrzegał rozkazów Wielkiej Rady.
- Jak masz na imię?
- Amnebe.
Laureain próbowała sobie przypomnieć, czy słyszała, by ktoś o takim imieniu został wyrzucony z cechu i była niemal pewna, że nie. Nie pozostało jej nic innego, jak dopełnić formuły.
Wyciągnęła rękę w stronę nieznajomej:
- Laureain.
Dziewczyna ścisnęła jej dłoń. Miała bardzo zimną skórę.


VI

Laureain próbowała skrócić sobie czas oczekiwania na Rimvalena drzemką, ale była zbyt zdenerwowana, żeby zasnąć. Mroczny loch, groźba śmierci i jeszcze historia medalionu. Czy to możliwe, że ojciec dał jej coś, co mogło sprowadzić na nią śmierć?
Wróciła pamięcią do nocy, gdy dwóch rycerzy Bariana przyniosło rannego Marciusa do domu. Położyli go na łożu, a potem jeden z nich wybiegł z chaty na poszukiwanie lekarza. Drugi, młody chłopak o imieniu Gilesen usiadł w kącie izby na krześle i przyglądał się Marcuisowi z niepokojem.
Laureain nie musiała pytać. Wiedziała, że sytuacja jest bardzo poważna. Zablokowała jednak myśli o śmierci i udawała spokojną. Nawet kiedy zobaczyła na brzuchu ojca wielką plamę krwi.
Marcius był prawie cały czas nieprzytomny, jednak kilka minut przed przybyciem lekarza, ocknął się. Laureain chciała powiedzieć coś pocieszającego, ale nie mogła wydusić z siebie słowa. Mimo woli, rozpłakała się.
Ojciec także próbował mówić, ale z jego warg wydobywał się jedynie zdławiony charkot. W końcu udało mu się wyszeptać:
- Szuflada za kredensem… Medalion…
Laureain skinęła głową. Wiedziała, że ojciec mówi o schowku w ścianie, który wspólnie zrobili, gdy była mała. Miał to być sejf na kosztowności. Nie mieli jednak niczego drogocennego i skrytka stała pusta.
- Jest twój. Dasz sobie radę. Pamiętaj... – zakaszlał, a z jego ust wypłynęła strużka krwi.
- Tato…
- Dasz radę – wyszeptał ojciec i zamknął oczy.
- Tato? Tato!
Gilsen podbiegł i zaczął szturchać nieprzytomnego.
- Marcius! Wytrzymaj jeszcze chwilę.
Ale ojciec nie wytrzymał. Umarł pozostawiając ją samą. Medalion był jedyną pamiątką, jaka jej po nim pozostała.
Dasz sobie radę…
Czas upływał i Laureain zaczynała w to wątpić.


VII

Gdzie jest Rimvalen? Siedziała w lochu ponad dwie godziny. Przez ten czas drzwi otworzyły się tylko raz. Weszło przez nie dwóch rycerzy. Amnebe przyglądała się im ze zmrużonymi oczami, a kiedy Laureain na nią spojrzała, wyszeptała:
- Pierwsza egzekucja tej nocy.
Rycerze minęli je i na chwilę znikli w najmroczniejszej części piwnicy. Z najbardziej oddalonego od drzwi narożnika wywlekli dwóch młodych mężczyzn.
Od tamtego momentu minęła prawie godzina. Amnebe mówiła, że nocą egzekucje odbywają się co dziewięćdziesiąt minut, więc ludzie Nolanda wkrótce wrócą.
Może po nią…
Gdzie jesteś Rimvalen?
Amnebe siedziała z nogami podkurczonymi pod brodę, wpatrując się w drzwi.
- Jak stąd daleko do Garvalen? – spytała Laureain.
- Osiem kilometrów.
Taką odległość konno, nawet wolnym tempem można przejechać w trzydzieści minut. Rimvalen rozmawiał z Nolandem co najmniej od godziny. Chyba, że król kazał mu na siebie czekać albo zamknął w lochu. Mógł też od razu kazać go zabić. Tych „chyba” i „albo” były dziesiątki.
Gdyby tylko potrafiła skupić się na tyle, by wyczuć, co się dzieje…
Najstarsi Hanici potrafili takie rzeczy. Ale ona miała tylko dziewiętnaście lat i nie należała do cechu. Jej siły psychiczne były za słabe nawet na kłódkę, a co dopiero na wychodzenie umysłem poza ciało.
Amnebe ciągle wpatrywała się w drzwi.
- Musisz uciekać, Laureain. Idą po ciebie.
- Co?
Serce Laureian zaczęło walić szybko i głośno, paraliżując myśli. Patrzyła na Amnebe z nadzieją, że źle ją zrozumiała.
- Zamierzają cię powiesić. Masz niewiele czasu, żeby uciec.
- Skąd to wiesz?
Amnebe wstała i ruszyła do drzwi. Laureain z ociąganiem poszła za nią. Usłyszała jak rygiel w zamku ustępuje. Strażnik też musiał to usłyszeć. Naśladując Amnebe, przesunęła się w lewo i przyległa plecami do ściany obok drzwi. Była Hanitka patrzyła na drzwi w takim skupieniu, jakby chciała siłą umysłu przejąć nad nimi kontrolę. Może tak było.
Po chwili wrota uchyliły się i do lochu wszedł rycerz. Amnebe zaatakowała mężczyznę od tyłu, zaciskając prawą rękę na jego szyi. Garvaleńczyk machał mieczem tnąc powietrze, jakby walczył z niewidzialnym potworem. Szybko tracił siłę, jego ruchy stawały coraz wolniejsze.
Kiedy wypuścił z ręki broń, Amnebe pchnęła go na ścianę. Rąbnął o nią głową, tracąc przytomność. Laureain podniosła miecz.
Więźniowie spoglądali w ich stronę. Kilka osób wstało, ale nikt nie ruszył do wyjścia. Musi minąć kilka chwil, zanim wyjdą szoku i wylegną na korytarz. Jeśli ruszą na gwardię wspólnie, parę osób będzie miało szansę uciec. Dobre i to.
Amnebe spojrzała na ludzi.
- Cholera, nie powinnam tego robić.
- Dlaczego?
- Nie po to tu byłam.
Laureain spojrzała jej w oczy.
- A po co? Po co tu siedziałaś, skoro w każdej chwili mogłaś uciec?
Amnebe nie odpowiedziała. Więźniowie zorientowali się, że mogą ocalić życie i zaczęli wolno podchodzić do drzwi. Kiedy kilka osób wyszło, pozostali ruszyli za nimi biegiem. Laureain usunęła się z drogi tłumowi, który niczym lawina wypływał z lochu. Rozbrzmiewały coraz głośniejsze okrzyki radości i nienawiści.
Amnebe przyklęknęła nad strażnikiem i odpięła mu od pasa pęk kluczy.
- Chodź – powiedziała, mijając Laurein i wychodząc z celi.
Laureain podążyła za nią, mocno ściskając w rękach miecz.


VIII

Podążały za tłumem przez labirynt ciemnych korytarzy. Ludzie pędzili w jednym kierunku, jakby prowadziła ich niewidzialna siła. Laureain nie pamiętała drogi, którą rycerze Nolanda doprowadzili ją do lochu, ale była pewna, że teraz przemieszcza się po tej samej ścieżce.
Ściskała w ręku miecz i to dodawało jej siły oraz pewności siebie. Potrafiła posługiwać się nim znacznie lepiej niż siłami psychicznymi.
Na kolejnym rozgałęzieniu korytarza tłum ruszył w lewo. Laureain chciała biec za wszystkimi, ale Amnebe złapała ją za łokieć.
- Znam lepszą drogę – stwierdziła, wchodząc w prawy korytarz.
Laureain zawahała się. Wiedziała co się stanie, gdy pójdzie za tłumem. Była gotowa do walki. Natomiast nie miała pojęcia, dokąd zaprowadzi ją Amnebe.
Stała na skrzyżowaniu, zdezorientowana.
Amnebe zatrzymała się i obróciła w jej stronę.
- Myślisz, że zaprowadzę cię w pułapkę? Gdybym chciała zrobić ci krzywdę, po prostu nie powiedziałabym ci, że Vinith zamierza cię powiesić.
Laureain skierowała się w prawo. Nie mogła się doczekać, kiedy takich wyborów będzie dokonywała intuicyjnie. Tak jak Rimvalen.
- Nie mówiłaś, że Vinith.
- Nie – Amnebe ruszyła dalej – Nie sądziłam, że to istotne.
- To on nas złapał w lesie. Mnie i mojego nauczyciela, Rimvalena. Znaleźliśmy zwłoki mężczyzny, którego ktoś pchnął nożem. Vinith uznał, że to my go zabiliśmy i aresztował nas.
- Jak wyglądał nóż?
- Brązowy, bez żadnych znaków szczególnych. Może poza zadrą, ale to musiał być objaw starości.
Korytarz skręcał i znów się rozgałęział. Tak jak poprzednio poszły w prawo. Amnebe milczała, więc Laureain również się nie odzywała. Na kolejnym skrzyżowaniu skierowały się w lewo.
- Nóż z brązową rączką, na której znajduje się trzy centymetrowa zadra, nie może należeć do każdego, Laureain. To znak rozpoznawczy Hanitów. Dlatego Vinith was aresztował.
Laureain zatrzymała się. Nie wspomniała o długości zadry, Amnebe sama dodała ten szczegół. Oznaczało to, że wiedziała, o jaki nóż chodziło. Ale to co mówiła nie miało sensu.
- Niemożliwe. Rimvalen oglądał nóż. Wiedziałby, że ma przed sobą znak rozpoznawczy Hanitów.
- Oczywiście, że wiedział. Sam z pewnością ma podobny sztylet.


IX

Przez dalszą drogę, Laureain była w stanie myśleć tylko o tym, że Rimvalen ją oszukał. Jeśli Amnebe mówiła prawdę i nóż z brązowym trzonkiem oraz trzy centymetrową zadrą stanowił znak rozpoznawczy Hanitów, Rimvalen od razu go rozpoznał. Zapytał ją, co o nim sądzi nie po to, by sprawdzić jej umiejętność dedukcji, ale dlatego, żeby się przekonać, czy domyśla się, iż mężczyznę zabił Hanita. Niewykluczone, że wiedział dokładnie kto.
Pytanie tylko czy Amnebe mówiła prawdę. Laureain nie przychodziła do głowy żadna przyczyna, z jakiej miałaby kłamać, ale z drugiej strony nie rozumiała też, dlaczego dziewczyna jej pomagała.
Korytarz, którym szły, kończył się schodami. W oddali słychać było stłumione okrzyki. Prawdopodobnie rozpoczęła się walka między więźniami a gwardią.
Amnebe zaczęła wspinać się po schodach, więc Laureain ruszyła za nią. Jeśli udałoby im się wydostać z budynku, zanim rycerze uporają się z buntem więźniów, miałyby szanse opuścić posiadłość nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Po kilku sekundach dotarły na szczyt schodów. Miały przed sobą ogromne, żelazne drzwi.
Amnebe włożyła jeden z kluczy do zamka, nie pasował, więc spróbowała otworzyć wrota następnym.
Laureain przyglądał się jej zmieszana.
- Czemu nie otworzysz tych drzwi siłą woli?
- Po co się przemęczać? – spytała Amnebe, popychając wrota. Skrzypnęły i otworzyły się na całą szerokość.
Laureain wyszła na zewnątrz. Na granatowym niebie świeciły gwiazdy i księżyc w kształcie rogala. Znajdowały się z boku willi, od marmurowego płotu dzieliły je zaledwie cztery metry. Na wszystkich ścianach budynku wisiały pochodnie, więc było całkiem jasno. Gdyby któryś z rycerzy spacerował po tej stronie willi, od razu by je zauważył. Ale w pobliżu nikogo nie było. Szczęk broni, okrzyki i jęki świadczyły o tym, że gwardia była zajęta walką z pozostałymi więźniami w zupełnie innej części posiadłości.
- Dasz radę? – spytała Amnebe, wskazując płot. Miał jakieś dwa i pół metra wysokości. Niestety był wygładzony, więc nie można było się po nim wspiąć. Trzeba było go przeskoczyć.
- Jasne – odpowiedziała Laureain.
Cofnęła się pod ścianę, po czym rozpędziła się i kilkanaście centymetrów przed płotem wybiła w powietrze. Bez problemu uchwyciła się jego końca i przerzuciła nogi na drugą stronę. Wylądowała na trawie, chwiejąc się, ale zachowując równowagę.
Czekała na Amnebe, ale dziewczyna długo się nie pojawiała. Odgłosy walki zakłócały ciszę, ale dochodziły z frontowej części posiadłości. Po drugiej stronie płotu panował spokój. Rycerze nie zauważyli Amnebe. Nie przeszła przez płot, dlatego, że nie chciała, a nie dlatego, że nie mogła.
Po raz kolejny tej nocy Laureain nie wiedziała co robić. Poczekać na Amnebe czy uciekać sama?
Po chwili wahania zrobiła kilka kroków w tył i schowała się pod dębem. W końcu to dzięki Amnebe wydostała się z więzienia. Nie mogła jej tak po prostu zostawić. Dopóki trwała bitwa, była bezpieczna. Jednak kiedy zamieszanie się skończy, będzie musiała odejść spod bramy. I tak dużo ryzykowała, nie wyruszając od razu. Części więźniów na pewno uda się uciec i Noland zarządzi poszukiwania.
Nagle główna brama otworzyła się na całą szerokość i wyjechały przez nią dwa konie. Na jednym siedziała Amnebe, drugi, choć osiodłany, nie wiózł jeźdźca.
Laureian popędziła w stronę koleżanki i wskoczyła na Amroco. Rycerze biegli za nimi, ale nie mieli koni. Zanim dosiedli wierzchowców, znikły im z pola widzenia.


X

Dopiero po półgodzinie pozwoliły koniom przejść z galopu w kłus. Laureain spojrzała w niebo, by zorientować się, gdzie są. Przez całą drogę księżyc był z lewej strony, więc jechały na północ. Nie miała jednak pojęcia, czy oddalają się od Garvalen, czy do niego zbliżają.
- Daleko stąd do zamku Nolanda?
- Tak sobie. Ale w naszym interesie jest trzymać się od niego jak najdalej. Stamtąd wyruszą oddziały poszukiwawcze.
Laureain rozumiała to i nie marzyła o niczym innym jak tylko znaleźć się jak najdalej od Garvalen, ale musiała myśleć o nauczycielu.
- Muszę pomóc Rimvalenowi. Prawdopodobnie jest więziony na zamku. Jeśli czegoś nie zrobię, zabiją go.
Amnebe nie odpowiedziała. Nadal kierowała się na północ. Laureain podejrzewała, że z każdą sekundą oddalają się od zamku.
- Amnebe?
Gdy dziewczyna nie zareagowała, Laureain zatrzymała konia. Koleżanka stanęła osiem metrów dalej.
- Posłuchaj… - zaczęła, podjeżdżając do Laureain. – Wcale nie wiesz, czy on tam jest, a jeśli tak, to pilnuje go kilkudziesięciu strażników. Nawet gdybym ci pomogła, do czego wcale mi się nie pali, szanse, że wyciągnęłybyśmy go z zamku, są bliskie zeru.
- Z waszymi mocami i zdolnościami…
Amnebe przegryzła dolną wargę. Spojrzała w księżyc, a potem na Laureain.
- Z naszymi mocami i zdolnościami łatwiej jest wydostać się z zamku niż go szturmować. Nie przelecimy przecież przez fosę, nie wdrapiemy się po murach, ani nie zrobimy podkopu. Rimvalen ma większą szansę uciec, niż my mu pomóc. O ile w ogóle jest w zamku.
- Musi tam być. Vinith miał go zawieść do Nolanda, by mógł mu wytłumaczyć, że nie mieliśmy nic wspólnego z morderstwem w lesie.
Amnebe cały czas patrzyła jej w oczy.
- Wytłumaczyć? Nolandowi?
Laureain odwróciła wzrok. Sama także miała wątpliwości, czy Nolandowi da się cokolwiek wyjaśnić, ale nauczyciel musiał w to wierzyć, skoro zdecydował się z nim spotkać.
- Nie znasz Rimvalena. On ma niesamowitą charyzmę. Ludzie go słuchają i wierzą w to, co mówi. Kilka dni temu byliśmy w Lorens. Tamtejszy kowal oszalał i zamknął się w domu z trójką dzieci i żoną, grożąc, że ich zabije. Rimvalen chwilę z nim porozmawiał i mężczyzna z płaczem uwolnił rodzinę. Nie znam nikogo, tak przekonującego jak on. Do tego ma wielką moc. Potrafiłby siłą woli rozebrać chatę na części.
- To nie mamy co fatygować się na zamek. Jeśli nie dogada się z Nolandem, rozbierze na części jego pałac.
Laureain spojrzała na koleżankę najpierw zdziwiona, potem wkurzona taką ripostą.
- Nie mówię, że dogadał się z Nolandem, tylko że chciał to zrobić i był pewny, że mu się uda. Gdyby rozmowa poszła dobrze, Vinith szedłby do lochu, by mnie uwolnić a nie powiesić.
- Jeśli Rimvalen ma taką moc i wpływy jak mówisz, da sobie radę sam.
- Ale…
- Wiesz, co? Zwykle tego nie robię, ale dam ci radę. Schowaj medalion do kieszeni i odjedź stąd najdalej jak to możliwe. Byle nie do Shaudu.
Shaud był miastem założonym i zamieszkałym przez Hanitów. Laureain dostała polecenie, że gdyby nauczycielowi coś się stało, ma wracać właśnie tam.
- A nie mogłabyś wniknąć umysłem do zamku i sprawdzić, czy Rimvalen jest w lochach?
Amnebe przewróciła oczami.
- Właśnie dlatego nie udzielam rad. Nikt ich nie słucha. Zaczekaj.
Amnebe zamknęła oczy i znieruchomiała. Po minucie, może dwóch, uniosła powieki. Rzuciła okiem na Laureain, po czym przeniosła wzrok na księżyc.
Rimvalen często patrzył w niebo, gdy nad czymś medytował. Może tego uczono wszystkich Hanitów.
- Nie ma go w lochu. Więc?
- Nie wiem.
Co się mogło stać? Nie żyje? A może uciekł i ukrywa się w lasach? Jeśli tak, szybko się dowie o ucieczce Laureain i będzie jej szukał. Może powinna zajechać do jednej z pobliskich osad i poczekać na niego albo chociaż na jakieś wieści?
- Nie martw się o Rimvalena, poradzi sobie.
Amnebe powiedziała to z takim przekonaniem, jakby dobrze go znała. Laureain nagle uświadomiła sobie, że to bardziej niż prawdopodobne.
- Spotkaliście się kiedyś?
- Nie raz. W końcu mieszkałam w Shaudzie.
No tak. Laureain chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej o ich znajomości, ale to nie był dobry moment na dyskusje.
- Powinnam wrócić do Shaudu - stwierdziła. - Taka była umowa. Może oni wyruszyliby z odsieczą Rimvalenowi. Tylko, że to tak daleko, że i tak nie dotarliby na czas.
- Tym bardziej, że żaden „czas” nie nadejdzie. Rimvalen wychodził z groźniejszych tarapatów.
- To może powinnam poczekać na niego w jakimś pobliskim mieście? Myślisz, że znajdzie mnie?
- Bez problemu. Sto trzydzieści kilometrów stąd na północ jest wieś Silrom, która nie należy do włości Nolanda. Wybieram się tam, więc jak chcesz, możesz się zabrać. Chociaż nadal uważam, że powinnaś zwiać Hanitom, póki masz szansę.
- Tak jak ty?
Amnebe uśmiechnęła się.
- Nie, obojętnie jak, tylko nie tak jak ja. To co z tym Silrom?
- Jedźmy.
Amnebe skinęła głową i ruszyła. Laureain podążyła za nią.

Podpis: 

Mgła 2005/2007
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

pokaż komentarze

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Bliskie spotkania Targ - Dzień I - Rozdział IV Targ - Dzień I - Rozdział III
Chodźmy... Dużo później Zielonka siedział wraz z Zimą w Ściętej. Była to trzecia z murowanych karczm znajdujących się na terenie Targu. Najmniejsza i zdecydowanie najmniej wystawna, jednak wciąż gwarantowała swojej właścicielce przyzwoite zyski zwłaszcza w tym Gdy wrócili pod Sanctum zgromadzony tłum blokował już niemal całą aleję. Zielonka rozglądał się ciekawie i chłonął wzrokiem wszystko co działo się wokół. A było co podziwiać, choć najwięcej zgromadzonych odzianych było raczej skromnie, w proste maski
Sponsorowane: 25Sponsorowane: 22Sponsorowane: 21

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.