https://www.opowiadania.pl/  

Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc 

 

Moje konto Moje portfolio
Ulubione opowiadania
autorzy

Strona główna Jak zacząć Chcę poczytać Chcę opublikować Autorzy Katalog opowiadań Szukaj
Sponsorowane Polecane Ranking Nagrody Poscredy Wyślij wiadomość Forum

Sponsorowane:
21

Targ - Dzień I - Rozdział I

  Szczur powoli wychylił łysy łebek spod sterty odpadków. Jego wąsy ruszały się szybko, gdy gryzoń czujnie obwąchiwał teren i rzucał na wszystkie strony płochliwe spojrzenia. Po dłuższych oględzinach uznał chyba, że jest bezpieczny...  

UŻYTKOWNIK

Nie zalogowany
Logowanie
Załóż nowe konto

KONKURS

W kwietniu nagrodą jest książka
Folwark zwierzęcy
George Orwell
Powodzenia.

SPONSOROWANE

Targ - Dzień I - Rozdział I

Szczur powoli wychylił łysy łebek spod sterty odpadków. Jego wąsy ruszały się szybko, gdy gryzoń czujnie obwąchiwał teren i rzucał na wszystkie strony płochliwe spojrzenia. Po dłuższych oględzinach uznał chyba, że jest bezpieczny...

Dzwonnik z Notre Dame

W gruzy się sypie...

Bliskie spotkania

Chodźmy...

Sen o Ważnym Dniu

Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).

Podstęp

Historia trudnej miłości, która powraca po latach.

Dwa dni z życia wariata.

Rozważania o normalności? Co to jest normalność a co nienormalność?

Liście lecą z drzew

Krótki wiersz

Brak

Wiersz filozoficzny

Zapach deszczu.

Takie moje wspomnienia.

Nowozrodzenie

Czym jest zbawienie.

REKLAMA

grafiki on-line

WYBIERZ TYP

Opowiadanie
Powieść
Scenariusz
Poezja
Dramat
Poradnik
Felieton
Reportaż
Komentarz
Inny

CZYTAJ

NOWE OPOWIAD.
NOWE TYTUŁY
POPULARNE
NAJLEPSZE
LOSOWE

ON-LINE

Serwis przegląda:
2158
użytkowników.

Gości:
2158
Zalogowanych:
0
Użytkownicy on-line

REKLAMA

POZYCJA: 23530

23530

Fez

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

Data
06-03-12

Typ
R
-reportaż,
Kategoria
Podróże/Kultura/Przygoda
Rozmiar
8 kb
Czytane
5684
Głosy
3
Ocena
4.17

Zmiany
06-03-12

Dostęp
W -wszyscy
Przeznaczenie
W-dla wszystkich

Autor: Yakin Podpis: Yakin
off-line wyślij wiadomość pokaż portfolio

znajdź opow. tego autora

dodaj do ulubionych autorów
Co za świat...

Opublikowany w:

Fez

Fez. Piękne miasto położone w północnym Maroku, w głębi lądu, gdzie słoneczny żar odczuwany jest chyba najbardziej. Fez liczy prawie milion mieszkańców co sprawia, że dawna stolica Maroka jest trzecim co do wielkości miastem. Zachwyca nas od samego początku swoimi historycznymi budowlami, które sprawiają, że czujemy się jak na planie filmu osadzonego w starożytności. Im dłużej wędrujemy po mieście tym bardziej nie możemy nadziwić się, że w tych niezwykłych budynkach toczy się prawdziwe, normalne życie... z trudem przychodzi nam zaakceptowanie, że w domu, który mógłby być rezydencją alladyna widzimy komputer, czy klimatyzację.
Z ogromną ciekawością zagłębialiśmy się w tętniące życiem uliczki medyny w poszukiwaniu coraz to ciekawszych zabytków. Mijaliśmy stragany, na których można kupić słodycze, by za chwilę wejść w uliczkę przeznaczoną dla sprzedawców ryb i kurczaków. Możecie sobie tylko wyobrazić jaki fetor w tej piekielnej temperaturze wydają świeżo zabite zwierzęta w ogromnych ilościach leżące i czekające na kupujących. Wszędzie strasznie brudno i dla kogoś przyzwyczajonego do zakupów w czystym, schludnym sklepie osiedlowym niepojęte jest, że Marokańczycy przychodzą tu po żywność... o bieżącej wodzie, czy rękawiczkach u sprzedawców można pomarzyć nie wspominając już o zamrażarkach... odechciewa nam się wszystkiego i czym prędzej próbujemy wydostać się na inną ulicę. Cali spoceni, brudni od błota, w którym ciągle trzeba się taplać uciekamy czym prędzej... udaje nam się, choć nie jest to łatwe ze względu na wielki tłok jaki panuje w medynie. Teraz tylko musimy się trochę ogarnąć, przetrzeć buty umazane w krwi z martwych kurczaków i możemy buszować dalej. Wtedy nikt z nas nie był wstanie wyobrazić sobie, że wieczorem ciągle będziemy wspominać te chwile...a po powrocie do Polski wręcz tęsknić za takimi przygodami!
Ruszyliśmy dalej krętymi uliczkami medyny, upał stawał się powoli nie do wytrzymania, więc postanowiliśmy naruszyć nasz skromny budżet i każdy kupił sobie butelkę lodowatej wody. Co tu dużo mówić, gdy zobaczyliśmy w sklepiku spożywczym lodówkę pełną schłodzonych napojów, nie potrafiliśmy sobie odmówić...
Przechodziliśmy obok zabytkowych bram.. mijaliśmy meczety, z których dobiegały błagalne modły Marokańczyków.. raz nawet udało nam się popatrzeć na ich rytuał, gdyż drzwi od świątyni nie były do końca zamknięte, z czego skrzętnie skorzystaliśmy. Całe pomieszczenie było pełne mężczyzn w różnym wieku, wszyscy siedzieli na dywanikach i słuchali czegoś w rodzaju kazania. Niestety szybko musieliśmy zaprzestać naszych obserwacji. Co ciekawe nikt nas fizycznie nie odgonił, sami uciekliśmy...wszystko przez te ich spojrzenia...człowiek jakby czuł się wtedy winny i spuszcza wzrok uciekając jak najdalej...
Idąc dalej starymi szlakami dotarliśmy do zabytkowej szkoły koranicznej. Za niewielką opłatą weszliśmy do środka i naszym oczom ukazał się prawdziwy cud architektury... wspaniałe rzeźbione w drewnie ściany.. a w środku malutkie cele, właściwie lochy, w których całe swoje życie przebywali uczniowie próbując zapamiętać świętą księgę- Koran. Szkoła robiła tak wielkie wrażenie, że nie mogliśmy z niej wyjść... w końcu po zrobieniu dziesiątek zdjęć znaleźliśmy się ponownie w samym centrum ciasnej medyny.
Zabłądziliśmy. Spodziewaliśmy się tego od samego początku, jednak zmęczenie potwornym upałem, a także lekki strach przed zupełnie obcą nam kulturą sprawił, że lekko zaniepokoiliśmy się tym faktem...nerwowo próbowaliśmy wrócić na trasę wyznaczoną w przewodniku jednak ogrom medyny w Fezie sprawia, że jest to niezwykle trudne... i właśnie wtedy z pomocą przyszedł nam mały chłopiec, który od jakiegoś czasu w ciszy i spokoju podążał za nami... za kilka dirhamów wyprowadził nas dokładnie tam gdzie urwał nam się szlak, a sam od razu kupił sobie chrupki i dalej szedł za nami jakby licząc, że może jeszcze skapnie mu coś na lizaka...
Szukaliśmy słynnych garbarni skór, o których tyle naczytaliśmy się w różnych przewodnikach. Nie było to łatwe, jednak pomógł nam sprzedawca kartek pocztowych, który wskazał drogę, jak się okazało krótszą niż w przewodniku. Pod niepozornie wyglądającą i niczym nie różniącą się od innych kamienicą zagaił do nas pewien starszy mężczyzna. Zaprosił nas na dach i zaczął wspaniałą angielszczyzną wykład na temat barwienia skór. Miał to tak opanowane, że chyba nawet Anglik nie nadążałby za jego opowieścią.
Z dachu rozpościerał się taki widok, że staliśmy jak zaczarowani... w dole wielkie, wyglądające na setki lat zbiorniki wypełnione były barwnikami. Wokół uwijali się Marokańczycy maczając skóry w odpowiednich misach. Jak się dowiedzieliśmy wcześniej każda skóra musi być zanurzona w amoniaku i wysuszona. Popatrzyliśmy dookoła i faktycznie wszędzie leżały rozciągnięte złoto-żółte skóry o potwornej woni. Okropny zapach przykuł naszą uwagę od samego początku, jednak przyzwyczajeni do ogólnego bałaganu myśleliśmy, że to po prostu brud. Nasz przewodnik skończył opowiadać za co dostał od nas niewielką zapłatę i wyraźnie nie zadowolony prosił nas o zejście z dachu. Szliśmy po kręconych schodach, by nagle znaleźć się w wypełnionym skórami pomieszczeniu. Jak się okazało był to sklep, w którym turyści mieli kolejną szansę docenić trud i poświęcenie pracujących tu Marokańczyków. Oczywiście była dla nas przygotowana specjalna oferta po wyjątkowej cenie. Co prawda zwaliła nas ona z nóg początkowo, jednak po paru minutach cena stawała się przyjemniejsza i przyjemniejsza... aż w końcu stała się przystępna. Zeszliśmy ponad połowę co uznaliśmy za sukces i teraz każdy może się pochwalić ładną pufą ze skóry wielbłąda. Przyznać trzeba, że sprzedawca wiedział jak nas podejść...opowiadał o tym ile wysiłku trzeba włożyć, by ręcznie wykonać takie cacko... o tym, że wszyscy, których widzieliśmy z dachu mają swój udział w cenie, którą właśnie negocjujemy... co by nie mówić o marokańskich trikach handlowych musieliśmy przyznać, że daliśmy się przekonać i możemy się teraz uważać za sponsorów najstarszych farbiarni skór w Maroku!
Po opuszczeniu sklepu z wypchanymi po brzegi plecakami zajrzeliśmy jeszcze na chwilę do sprzedawcy dywanów, który jak tylko nas zobaczył zaczął rozrzucać po podłodze dziesiątki wyrobów w nadziei, że choć jeden uda mu się nam sprzedać. Tym razem opowieści o ciężkim losie miejscowych rzemieślników nie na wiele się zdały, bo niczego nie nabyliśmy.. przyznać jednak trzeba, że mieliśmy na to wielką ochotę, jednak rozsądek zwyciężył...kto by zdołał podróżować po Afryce z dywanem pod pachą?
Robiło się późno. Zniżające się słońce dawało nam wyraźny znak, że czas wracać do hotelowego pokoju. Nie mogliśmy sobie jednak odmówić, by w powrotnej drodze wdrapać się na wielki pagórek górujący nad całą medyną , na którym umiejscowiony był stary arabski cmentarz. Tuż przed wspinaczką, zbierając siły w cieniu wielkiej bramy, otoczyły mnie dzieci. Były brudne i wyglądały na głodne. Poprosiły mnie o łyk wody co bardzo mnie zmartwiło, bo to chyba jedyna, rzecz której wtedy nie chciałem się pozbywać. Dostały od nas pół butelki i zadowolone zaczęły się gonić i nią oblewać...gdybym wcześniej wiedział do czego im posłuży...
Sam cmentarz jest fantastyczny a widok z góry porywający! Udało nam się nawet popatrzeć na miejscową uroczystość pogrzebową, która w zasadzie nie różni się od naszych. Siedzieliśmy na starych, poprzewracanych nagrobkach i w ciszy obserwowaliśmy tętniącą życiem medynę. Inna niż rankiem, gdy tu zawitaliśmy... następowała popołudniowa zmiana warty.. przyjeżdżali nowi sprzedawcy i zamieniali się miejscami z dotychczasowymi. W pewnej chwili jakiś Arab coś do nas wołał i starał się wytłumaczyć...nie rozumieliśmy niczego...może chodziło mu o to, że nie powinniśmy siedzieć w tym miejscu? Cmentarz był zrujnowany, ziemia wypalona od słońca potęgowała wrażenie ogólnej rozsypki.. Obok nas stał osiołek, spokojnie wpatrywał się w nasze spocone i zmęczone twarze...
Postanowiliśmy wracać. Klimat i ogrom wrażeń sprawił, że czuliśmy się wykończeni, a jedyne o czym marzyliśmy to wygodne łóżko i błogi sen. Wróciliśmy zdezelowaną taksówką płacąc jakieś grosze za całkiem długi kurs.. Nagle wróciliśmy do zupełnie innego świata. Nasz hotel, pomimo, że mały i tani mieścił się w nowej dzielnicy, która wyglądem przypominała miejsc a znane z Lazurowego Wybrzeża. Wielkie bulwary, piękne samochody, ludzie ubrani elegancko i na sportowo...nie tego szukaliśmy...i pomyśleć, że kilka kilometrów obok znajduje się tak inny, także tętniący życiem świat...swoim życiem...jutro od rana na pewno tam wrócimy!

Podpis: 

Yakin 2006
 

Dodaj ocenę i (lub) komentarz

wersja do druku

wyślij do znajomych

pokaż oceny

brak komentarzy

dodaj do ulubionych

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ OCENĘ

Twoja ocena:
5 4,5 4 3,5 3 2,5 2 1,5 1

ZALOGUJ SIĘ ŻEBY DODAĆ KOMENTARZ
Twój komentarz:

zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła zmień kolor tła

zmiejsz czcionkę czcionka standardowa powiększ czcionkę powiększ czcionkę
Dzwonnik z Notre Dame Bliskie spotkania Sen o Ważnym Dniu
W gruzy się sypie... Chodźmy... Opowiadanie napisane na konkurs związany ze słowem "JUBILEUSZ". Horror... swego rodzaju (nie do końca poważny).
Sponsorowane: 20Sponsorowane: 20Sponsorowane: 15
Auto płaci: 100

 

grafiki on-line

KATEGORIE:

więcej >

Akcja
Dla dzieci
Fantastyka
Filozofia
Finanse
Historia
Horror
Komedia
Kryminał
Kultura
Medycyna
Melodramat
Militaria
Mitologia
Muzyka
Nauka
Opowiadania.pl
Polityka
Przygoda
Religia
Romans
Thriller
Wojna
Zbrodnia
O firmie Polityka prywatności Umowa użytkownika serwisu Prawa autorskie
Reklama w serwisie Statystyki Bannery Linki
Zarejestruj się  Kontakt z nami  Pomoc
 

www.opowiadania.pl Copyright (c) 2003-2025 by NEXAR All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikowanych treści należą do ich autorów. Nazwy i znaki firmowe innych firm oraz produktów należą do ich właścicieli i zostały użyte wyłącznie w celu informacyjnym.