|
KONKURS |
W grudniu nagrodą jest książka
Wszystkie złe miejsca
Joy Fielding
Powodzenia.
|
|
|
REKLAMA |
|
|
|
|
ON-LINE |
Serwis przegląda: 1282
użytkowników.
Gości: 1282
Zalogowanych: 0
|
|
|
|
|
|
|
70836
|
W oparach absurdu, czyli o upadku łódzkiej służby
|
|
Data 11-12-31
|
Typ F-felieton
|
Kategoria Medycyna/Psychologia/Horror
|
Rozmiar 16 kb
|
Czytane
1176
|
Głosy 12
|
Ocena 5.00
|
|
Zmiany 12-10-08
|
Dostęp U -użytkownicy
|
Przeznaczenie W-dla wszystkich
|
|
Autor:
polapane
|
Podpis: Pola Pane
|
|
|
tekst napisany pod wpływem emocji
|
Opublikowany w:
|
na razie tu
|
|
KOMENTARZE
|
|
|
|
znalezionych: 20 na 2 stronach poprzednia 1 2 następna
|
|
|
|
Lekarze w Polsce są nosicielami tzw. Ptydepe. Zarażają się tym draństwem w szpitalach. Po zarażeniu, tacy lekarze nazywani są "personelem". Czyli są, żeby byli.
|
Odpowiedź autora (13-01-09)
|
Powinno się wszystkich wyeliminować.
|
|
|
|
|
|
|
A to żadna nowość, jaką mamy w Polsce medycynę. Gdybym miała wymieniać, ile razy mnie lub moim znajomym zdarzały się sytuacje karygodne, które doprowadzają do wniosku, że na całą przysięge hipokratesa najprawdopodobniej wiekszośc lekarzy dawno połozyła łachę. Wszystko kręci się wokół kasy. Każdy chce zarobić i potrafią człowieka robić w wała przez lata! To samo z dentystami. Argumenty z udawaniem też są klasyczne. Przecież to normalne najwidoczniej, że ludzie symulują :> Podejrzewam, że plucie krwią i inne tego typu też da się symulować, oczywiście do czasu, kiedy podłoży sie kopertę ;) Niestety, ale nie ma znaczenia, czy chodzi sie prywatnie czy publicznie, bo zapewne część osób stwierdziłaby, że ta plaga tyczy się źle opłacanej publicznej slużby zdrowia. NIE. Prywatne kliniki zakładają często ludzie, którzy na studiach ściągali, mieli studia 2 stopniowe lub zaoczne, ale mieli dośc pieniedzy, żeby coś otworzyć. Nie da się zgadnąć, czy poszło się do lekarza z prawdziwego zdarzenia, a i tym zdarza się być nie w humorze. Logiczne myślenie, Pani Autorko, to biały kruk :D w każdym zawodzie i fachu. Chociaż po lekarzach można by było spodziewac się trochę rozsądku, skoro tyle lat studiowali i jakoś przeszli dalej. Kolejną bolączką jest brak specjalistycznego sprzętu. Ale o to chyba można tylko rząd oskarżać. Nie wiem, co Pani sądzi, ale mnie sie wydaje, że państwo w obecnej formie nie da rady utrzymac szpitali i placówek. I to prowadzi do prostego wniosku, ze trzeba to chcąc nie chcąc prywatyzować. Inaczej nigdy nie będzie dobrego sprzętu i ludzie stac będą w kolejkach. Najsmutniejsze w tym wszystkim jest chyba jednak to, że po prostu krzywdzi się ludzi i w ostateczności prowadzi do ciężkich schorzeń... W każdym razie współczuję przeżyć i podziwiam za wytrwałość.
|
Odpowiedź autora (12-05-03)
|
Jak najbardziej jestem za prywatyzacją, ale z sensem. Miałoby to sens, gdyby lekarz musiał wykupić obowiązkowe ubezpieczenie od błędu w sztuce. Za dobrze wykonaną robotę zniżki w składkach, za spieprzenie sprawy, jednej, drugiej, trzeciej... dodatkowe opłaty. Mniej więcej podobny mechanizm jak przy samochodowym ubezpieczeniu OC. Podobno tak jest w Stanach i się sprawdza. Najbardziej wkurzający jest fakt, że studia medyczne to drogie studia, a stado bałwanów kształci się za pieniądze podatników. Dzięki za komentarz. Pozdrawiam. Pola
|
|
|
|
|
|
|
"(...) mam szczęście, że dzieciak nie narysował wiewiórki. Nie wiem, co oznacza wiewiórka, ale chyba nic dobrego :) Nawet spadające jabłko jest złe, Newton chyba też miałby problem." Hm... to już dziecko nie może być zainteresowane naturą otaczającego je świata? A ciekawe, co gdyby narysowało siedzącego na gałęzi elfa z łukiem. Uznano by, że rodzice karmią je lekturą niewłaściwą dla dzieci w jego wieku?
|
Odpowiedź autora (12-01-15)
|
Elfa z łukiem? Hmmm... pewnie zależy, czy elf byłby nagi czy ubrany. No i jeśli nagi, to czy byłyby szczegóły anatomiczne ;) Wtedy to już tylko krzesło elektryczne dla rodziców. Ufff... dobrze, że nie narysowała elfa :)
|
|
|
|
|
|
|
Akurat ten temat nie jest mi obcy. 5 z ciężkim sercem. Za temat, nie za wartość literacką.
|
Odpowiedź autora (12-01-15)
|
Tia..., ja też Cię kocham Kurt... A tak swoją drogą, czy Ty się nigdy ode mnie nie odczepisz? I widzę, że postanowiłeś zmienić taktykę albo... może wreszcie poszedłeś na terapię? Czy mógłbyś uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, jak wypadłeś w teście drzewa? ;)
|
|
|
|
|
|
|
PS: "Po konsultacji z psychiatrą, przekonałam się, że nie mam co narzekać na drzewo. Bo dziecko mogło narysować dziuplę albo nie daj Boże ptaszka w dziupli, wtedy na bank spędzilibyśmy święta w areszcie."
i potężny rechot z mojej strony :)
|
Odpowiedź autora (12-01-14)
|
Niezłe jajca, prawda? Ale wiesz co, mam szczęście, że dzieciak nie narysował wiewiórki. Nie wiem, co oznacza wiewiórka, ale chyba nic dobrego :) Nawet spadające jabłko jest złe, Newton chyba też miałby problem. Dzięki za koment.
|
|
|
|
|
|
|
Straszne i śmieszne zarazem. Chociaż o tym wiadomo - aspiracje większości lekarzy w państwowych szpitalach kończą się na utrzymaniu się na stanowisku i minimalizacji kosztów własnych szpitala.
W moim przypadku było tak: dostałem raz w łeb (dokładniej: w potylicę) z zaskoczenia i straciłem przytomność, a spadając wyrżnąłem szczęką o chodnik, nabijając sobie sińca. Po pogotowie zadzwonił kolega. Natomiast lekarze, zamiast zacząć od CT głowy (bo takie uderzenie, które odebrało przytomność, mogło mi coś jednocześnie w łepetynie uszkodzić), na gwałt próbowali się dopatrzeć złamania żuchwy (de facto na podstawie opisu zdjęcia rentgenowskiego z SORu.) Jak się potem okazało, ze szczęką nic nie było, opuchlizna minęła po trzech dniach, a CT musiałem zrobić prywatnie. Tyle szczęścia, że tomografia tez nic nie wykazała.
|
|
|
|
|
|
|
W oparach absurdu PART 2, czyli Ну, погоди!!!
Opisywałam wcześniej moje "ekscytujące" przygody z łódzką służbą zdrowia. Właściwie uznałam sprawę za zakończoną. Diagnoza postawiona, dzieciak zdrowieje, ale...pospieszyłam się, za wcześnie.
Problemy powstały jak Feniks z popiołów.
Co tym razem?
No cóż, teraz ściga mnie łódzki sanepid, od którego dostałam dzisiaj pismo polecone następującej treści:
Na podstawie art. 50 KPA wzywa się Obywatelkę w sprawie zachorowania córki na krztusiec do złożenia wyjaśnień, zeznań i podpisu. Niezwłocznie.
Cholera, prawie jak w państwie policyjnym. A zresztą brzmi jak oskarżenie. Że niby co, to moja wina, że dzieciak zachorował? Bo po przeczytaniu tego pisma dokładnie tak się poczułam. Nie dość, że straciłam miesiąc, próbując postawić właściwą diagnozę, to jeszcze teraz mam dodatkowo tracić czas na zeznania w sanepidzie.
Nawet nie zamierzam, nie mam czasu na pierdoły. Niech mnie oskarżą, skarzą, zamkną, odbiorą prawa rodzicielskie... Niech robią, co chcą. Mam to w głębokim poważaniu. Ten ich cały system rodem z zapadłej komuny, ich ignorancję i postępującą głupotę.
Stwierdziłam, że chociaż zadzwonię.
Wykręciłam numer. Odebrała jakaś znudzona pani.
Wyjaśniłam w jakiej sprawie i pytam:
- Kto państwu zgłosił ten krztusiec?
- Proszę poczekać, sprawdzę - człap, człap, człap tam, człap, człap z powrotem. - Szpital CZMP - odezwała się po chwili.
Ha, mam ich. Zemsta za artykuł, czy asekuracja?
- Na jakiej podstawie? - pytam. - Bo wie pani, ja na wypisie tego nie mam.
- Jak to pani nie ma?
Ano tak to!!!
Więc czytam:
- Ja mam tylko: konieczna konsultacja psychiatryczna i opieka w Poradni Zdrowia Psychicznego.
Cisza.
- Pierwszy raz słyszę coś podobnego.
- Wie pani co, ja też - odparłam. - W związku z tym chcę poinformować, że nie zamierzam składać żadnych wyjaśnień, bo już dość czasu zmarnowałam na głupoty. Skończyło się na tym, że sama musiałam ustalić, co jest dziecku, bo oni nawet nie próbowali.
Pani, chyba z powodu zdumienia, kazała tylko przesłać wszystkie dokumenty faksem. Prawdopodobnie chciała na własne oczy zobaczyć ten absurdalny wypis, ale i tak kazała przyjechać, by złożyć podpis.
Nie zamierzam tego robić.
Mam dość!!!
Nie mam czasu!!!
Pieprzę to!!!
Po zakończeniu rozmowy, uruchomiłam logiczne myślenie.
Tia..., myśl Pola, myśl...
Coś tu jest niehalo.
No jasne, że jest NIEHALO!
Coś późno zawiadomiono ten sanepid, prawie trzy tygodnie po stwierdzeniu krztuśca?!
Czy na pewno takie są procedury?
Nie sądzę.
W takim razie: DLACZEGO?
Nasuwają się dwa wnioski: albo zemsta za artykuł, albo asekuracja z powodu nagłośnienia sprawy.
Oba jednakowo prawdopodobne.
Z natury nie jestem mściwa, można mi nawrzucać.
Ale jak ktoś krzywdzi moją rodzinę to gryzę i to dotkliwie.
Teraz też nie popuszczę.
Pamiętacie taką ruską kreskówkę "Wilk i zając"?
A więc:
Ну, погоди!!!
|
|
|
|
|
|
|
dobrze napisane
|
Odpowiedź autora (12-01-13)
|
Dzięki, że dobrze. Pisane niemal na kolanie. Pozdrawiam.
|
|
|
|
|
|
|
Przed chwilą wróciłem ze szpitala. Pod koniec ubiegłego roku lekarz przepisał ojcu nowe lekarstwa od nadciśnienia. O starych (które skutecznie obniżały ciśnienie od iluś tam lat) powiedział, że "te, które pan teraz bierze to jakby pan jeździł żelaźniakiem po bruku. Te, które panu przepisuje teraz to jakby pan jeździł mercedesem po asfalcie". Ojciec najpierw dokończył stare tabletki, a kilka dni temu zaczął brać te nowe, od których zaczęła puchnąć mu twarz i szyja. W ulotce przy lekarstwie napisano, że w takim przypadku należy niezwłocznie skontaktować się z lekarzem. Co też niezwłocznie uczyniliśmy. Najpierw telefonicznie. Lekarka kazała nam przyjechać. Zawiozłem ojca do szpitala w Makowie Mazowieckim, gdzie okazało się, że najprawdopodobniej ojciec jest uczulony na nowe lekarstwo od nadciśnienia. Trzeba było wypisać mu nowe. I tu pojawił się problem, bo lekarz od razu zastrzegł, że "absolutnie tego nie zrobi". Na co lekarka odpowiedziała, że ona też nie wypisze recepty. W tej sytuacji miałem dwa wyjścia: albo zabrać ojca do domu, gdzie musiałby dalej brać nowe lekarstwo, na które jest uczulony, albo zostawić go w szpitalu. Wybrałem te drugie rozwiązanie. W ciągu najbliższych dni na pewno znajdą tabletki od nadciśnienia, na które ojciec nie będzie uczulony. Nie zdziwiłbym się też, gdyby kazali wrócić do tych, które brał wcześniej. Jednak po kilku dniach puszczą go do domu. A kto wypisze mu receptę? Przecież przez najbliższe kilka dni nasz rząd nie uprzątnie burdelu, który sam stworzył. Ojciec wróci do domu bez recepty i zmuszony będzie się leczyć lekarstwem, na które jest uczulony. Taka paranoja możliwa jest tylko w Polsce.
|
Odpowiedź autora (12-01-13)
|
No, niestety tak to jest w naszym kraju. Nawet nie wiadomo, co zrobić, by coś zmienić. Sprywatyzować albo zaopatrzyć się w plik grubych kopert. Pozdrawiam i powodzenia, przyda się.
|
|
|
|
|
znalezionych: 20 na 2 stronach poprzednia 1 2 następna
|
|
|