![]() |
|||||||||
Dwa banany |
|||||||||
![]() |
|||||||||
|
|||||||||
W wielkiej Afryce, na małym poletku pośrodku niedużej wioski, rósł olbrzymi bananowiec. Z grubych konarów, pokrytych popękaną korą zwisało tysiące bananów. Banany były, rosły i dojrzewały. Ostatecznie ginęły w ustach rozwrzeszczanych, murzyńskich dzieci. Cieszyły się one z takiego końca. Od pokoleń wierzyły bowiem, że ich miękisz wyląduje w żołądku, gdzie cieszyć się będzie wiecznym słońcem. Nie dopuszczały do siebie myśli, że kiedyś opuszczą ten raj i staną się pospolitym gównem. Ich skórka upadać miała na ziemię pod bananowcem, aby po rozłożeniu być przydatną dla innych bananów. Pewnego dnia w małej wiosce stało się wielkie nieszczęście. Obce, nieprzyjemne dłonie zbliżyły się do bananowca, zerwały z niego dwa niedojrzałe banany i porwały je daleko w świat. Bananowiec płakał za nimi przez dwa dni i dwie noce, aż w końcu zapomniał. Na swych grubych konarach wciąż rodził tysiące owoców, a wszystkie z nich były do siebie podobne. Dwa niedojrzałe banany spoczywały w dłoniach intruza. Ściskał je mocno, ale one były zbyt twarde, aby się rozpaść. Wędrowali razem w kierunku morza. Pewnego dnia złodziej odszedł bez pożegnania zostawiając je wśród rozległych piasków. Odtąd wędrowały same. Dotarły do miasta i wsiadły na statek, bo zapragnęły rozkoszować się świeżą, morską bryzą. Płynęły przez dwa tygodnie, ale nie była to przyjemna podróż. Na brzeg wysiadły zarzygane i obite. Nie minęły jednak trzy dni, a znów poczuły się dobrze. Szalały po polskich sadach zalecając się do młodych śliwek i flirtując z dojrzałymi jabłkami. Sfermentowane winogrona stały się ich przyjaciółmi. Nie słuchały starych ziemniaków i brukselek, które mówiły im o życiu. Śmiały się z tych wszystkich bredni. Przecież to one były światowe i wiedziały lepiej. Bawiły się więc do utraty tchu, myśląc, że tak będzie zawsze. Nie zrobiły jednak wielu rzeczy, wierząc, że jeszcze znajdą na nie czas. W tym obcym kraju nie było bowiem murzyńskich dzieci, które mogłyby je pożreć. Żyjąc w dobrobycie roztyły się i zmiękły. Puszyły się tym przed całym światem, bo świadczyło to o ich dorosłości. Nie zdawały sobie sprawy, że w środku nadal są niedojrzałe. W wielkiej Afryce, na małym poletku, w niedużej wiosce bananowiec ani razu nie wrócił myślą do dwóch skradzionych bananów. Produkował owoce, zdolne wykarmić całą wioskę i był dumny ze swojej pracy. Obserwował kolejnego chłopca, przeżuwającego słodki miąższ, gdy na polskiej drodze dwa banany zostały rozjechane przez ciężarówkę pełną pomarańczy. Pierwszy mocniejszy deszcz zmył z ulicy dwie, lepkie, żółte plamy. Jabłka i śliwki, ziemniaki i brukselka żyły dalej swoim życiem. Były, rosły i dojrzewały, aby móc zginąć bohaterską śmiercią w czyichś spragnionych ustach. |
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
|
|||||||||
Powyższy tekst został
opublikowany w serwisie opowiadania.pl. |